- Nigdy nie był dobry. Obłudny, zabijał w imię świętości, jego pobratymcy gwałcili w imię wyższych racji, którymi się zasłaniali.
- Musi przyjść.
- Musi.
- Musi.
- Musi.
- Musi...
Głosy dalej rozbrzmiewały, świdrując czaszkę. Były umęczone, każde zdanie, które przez nie padało, nie było wypowiadane, a wykrzyczane, wyte, lamentacją przyprawiało o mdłości. Ostatnie, pięciotysięczne "musi" wręcz strzeliło, niczym wypalany wrzód.
- Musi zobaczyć, czego dokonał...
I wtem zabrzmiał głos straszniejszy od poprzednich, bo nie pełen lęku i cierpienia, a nienawiści, zła, irytacji. Zachrypnięty, szorstki, przypominający dźwięk metalu, który rysuje po metalu.
- I przyjdzie...
***
Gryf otworzył oczy. To już ósma noc z kolei, przerwana około trzeciej. Tak przynajmniej oszacował. Był tak zmęczony, że zasnął znowu... tym razem wizje były bardziej niepokojące. Bo tym razem, prócz ciemności, towarzyszył obraz. Obraz dzieci, mężów i kobiet, poddawanych katuszom, cierpiących w cieniach, klatkach, okowach, w płomieniach i kryształach lodu. Obrzydlistwa ściekały z tej wizji niczym zawartość beczki wymiocin, lepkich i śmierdzących....
Wstał ponownie, chwilę po świcie. Był dzień, który miał święcić, więc należało udać się w miejsce odludne, gdzie mógłby chwalić swych bogów...