Gość Nie sądzę Napisano Czerwiec 15, 2014 Share Napisano Czerwiec 15, 2014 (edytowany) Pamiętnik Spitfire. Tu pani kapitan zamieszcza ciekawsze od innych wydarzenia z życia. Edytowano Czerwiec 17, 2014 przez Elfka z Amanu Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Gość Nie sądzę Napisano Czerwiec 17, 2014 Share Napisano Czerwiec 17, 2014 Coś nowego... Wydarzyło się to dwa dni temu. Wstałam z samego rana i od razu, pełna nowej energii, rozpoczęłam poranny trening. Słońce świeciło mocno, zapowiadał się piękny dzień. A ja... ja leciałam, jak w sumie codziennie, rozmawiając razem z Fleetfoot o rzeczach mniej ważnych lub tych wcale. Wiatr nieustannie przewracał naszymi grzywami, dając miły chłód, który łagodził uczucie gorąca. Nie mógł go jednak zlikwidować. Po stu okrążeniach i najlepszy musi się zmęczyć. Przysiadłyśmy z tego powodu pod drzewem, oddychając szybko i uśmiechając się z zadowolenia lotem. Mogłabym siedzieć tak jeszcze długo, wśród wszechobecnego spokoju, gdyby nie nagła wizyta listonosza. Przyniósł co prawda tylko jeden list, jednak nadawcami były same księżniczki. Wróżyło to coś ważniejszego. Otworzyłam go bez pośpiechu i zaczęłam czytać. Było to zaproszenie. A konkretniej, ''zapraszano przedstawicieli Wonderbolts na przyjęcie powitalne dla ważnych kucyków z południa, które postanowiły na okres miesiąca zamieszkać w Canterlocie, u boku władczyń''. Niechętnie myślałam o kolejnym balu. List z kolei zaraz rzuciłam do Fleetfoot, by i ona go przeczytała. - Wypadało by się zjawić - rzekłam do niej, gdy skończyła czytanie - Weźmiemy jeszcze na przykład... Soarina i się zabierzemy - zaproponowałam. - Ta... niech będzie - westchnęła. I ona nie miała najwyraźniej dobrego humoru na takie rzeczy. Jak postanowiłyśmy tak i zrobiłyśmy. Późnym wieczorem, razem z Soarinem byliśmy już w Canterlocie, wielkim mieście pełnym przepychu i wyniosłości. Niemal wszystko było niesamowicie ozdobione, najpewniej na pomysł specjalnych projektantów. Od nas nie wymagano jakichkolwiek sztuczek, więc nasze kostiumy także były typowo eleganckie. Buty nieustannie uwierały mnie w kopytka, ale nie wypadało ich przecież zdejmować. Szczególnie z uwagi na to, że dotarliśmy już na miejsce wydarzenia. Powitano nas wesoło, a my z odrobinę mniejszą radością powitaliśmy gości z południa. Tylko zdążyłam od nich odejść, gdy zaczęło się to, co zaczyna się na każdym przyjęciu. Bez możliwości wyboru porwana zostałam przez gromady pragnące powymieniać się zdaniami i podyskutować. Najpierw mnóstwo pochwał za pokazy, pytania o treningi, czyli tak jak za każdym razem. Potem dyskutowanie o pogodzie i inne bzdury. Wszyscy, jak zawsze, byli tak pochłonięci rozmową, iż nie zauważyli sztucznego uśmiechu, zdobiącego moją twarz. W sumie to i dobrze, gdyby ktoś go spostrzegł, zaraz miałabym kolejne kilogramy pytań. Po jakiejś godzinie wszyscy umilkli. Wreszcie przyszedł czas na sztuczne ognie. Mogłam przez krótką chwilę wsłuchać się w spokojną, kojącą ciszę. No właśnie, przez krótką chwilę. Zaraz usłyszeć się dało wybuchy na ogromnym niebie. Mnóstwo kolorów, wzorów i krzyków radości otoczyło mnie ze wszystkich stron. Zawsze było to lepsze od pogawędek i dyskusji. Gdyby tylko ta zmiana mogła trwać wiecznie. Wybuchy się skończyły, a ja czułam, jak narasta prawdopodobieństwo kolejnych pytań. Już niemal wydawało mi się, że ktoś otwiera usta, gdy chyba znikąd, jak na ratunek, nadleciały wielkie siostry. Księżniczki Luna i Celestia przywitały się ze wszystkimi, nie tracąc miłego, pogodnego uśmiechu. Wygłosiły przemowę, odpowiedziały ciekawym czegoś kucykom. Wyglądało to zwyczajnie. Bardzo zwyczajnie. Nie mogłam się spodziewać tego, co nadeszło. Jednym niezdarnym ruchem ktoś przewalił świecznik, a obrus zapłonął gwałtownym ogniem. Poszło to tak szybko, że nikt nie zdążył zorientować się, co tu się dzieje, zanim płomienie przerodziły się w katastrofę. Niebezpieczeństwo wzrosło. Ledwo się obejrzeliśmy, gdy już część kucyków, otoczona przez ogień, stała nad malowniczą przepaścią. Trudno było mówić coś o prędkiej reakcji z naszej strony. Dlaczego? Po paru sekundach drzewo tuż obok mnie zostało ścięte przez jakiegoś jednorożca, a spadając, uderzyło w stojących na krawędzi. Wypchnięci przez sporą roślinę zaczęli spadać w dół. Obejrzałam się za Fleetfoot i Soarinem. Rozpalona sytuacją krzyknęłam do nich krótko i poleciałam za spadającymi. Oni, dokładnie tak, jak podejrzewałam, zrobili to samo. Każdy z nas chwycił szybko po dwa kucyki i sprowadził je znowu na górę, gdzie reszta zajmowała się gaszeniem przeraźliwego ognia. Po jakimś czasie pożar zgasł. Jednorożca nikt oprócz mnie nie widział i nikt nie potrafił opisać. To co zrobił, na nieszczęście uszło mu na sucho. O mało nie zabił szóstki niewinnych klaczy i ogierów bez jakichkolwiek konsekwencji, czym nie tylko ja się zmartwiłam. Nam dla odmiany podziękowano za bohaterski czyn i zaproponowano powrót. Cóż miałam powiedzieć? Zgodziłam się, za to te przyjęcie zapamiętam na długo. Mimo początkowego wrażenia różniło się od innych, nie mogę jednakże powiedzieć, że pozytywnie. Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Gość Nie sądzę Napisano Sierpień 12, 2014 Share Napisano Sierpień 12, 2014 (edytowany) Kłopotliwe ciasta Wszystko zaczęło się około południa. Z początku toczyło się bardzo powoli, lecz potem już prędko... Zmęczona gorącem odpoczywałam leniwie w cieniu, przysypiając z lekka. Chmury powolnie ciągnęły się po niebie, tworząc miłe dla oka kształty. Wpatrywałam się w nie z uśmiechem, rozkoszując się jednocześnie przyjemnym, chłodnym wiatrem. Czułam, że ta chwila mogłaby trwać dla mnie wiecznie. Mogłaby... ale nie trwała. Wkrótce, krocząc wesoło i nawet - jak na pogodę - energicznie, podszedł do mnie Lightning Streak. Uśmiechnął się ciepło, po czym usłyszałam krótkie przywitanie. - Hej - rzekł do mnie i nie dając czasu na odpowiedź dodał - Pomyślałem, że zapytam Ciebie. Może pójdziemy razem na jakieś ciasto, babkę, inny wypiek? Chyba żadne z nas nie ma ciekawszego zajęcia. - Tak, w sumie czemu nie - odparłam niepewnie. Trudno określić, jak zdziwiona byłam tym, że to nie Soarin pyta. Od niego w końcu takie propozycje słyszałam najczęściej. Szybko jednak stwierdziłam, że taka odmiana może być przyjemna. Podniosłam się na bezsilnych dziś trochę kopytkach i machnęłam skrzydłami, sygnalizując gotowość do drogi. Po jakichś 20 minutach dotarliśmy do bardzo dobrej i jednocześnie wytwornej cukierni. Kilka kucyków - jak zawsze - poprosiło nas o autografy, które, z odrobiną ukrytej niechęci, rozdaliśmy. Zasiadliśmy to stołu, a kelner zapytał się nas, co ma nam podać. Pegaz poprosił kawałek makowca, a ja zamówiłam swoje ulubione ciasto malinowe. Długo nie trzeba było czekać. Smakołyki, a także cydr na popicie podano w kilka chwil. Pięknie ozdobione wyglądały naprawdę zachęcająco, lecz gdy ledwo zdążyłam wziąć gryz ciasta, do cukierni wszedł Soarin. Ucieszona jego widokiem pomachałam w kierunku pegaza kopytkiem. On nie zrobił tego samego, kiedy mnie zobaczył. Zamiast tego podszedł szybkim krokiem, nie ukrywajac niezadowolenia. - Jak mogliście o mnie zapomnieć, idąc tu? - zapytał zawiedziony niczym małe źrebię i zwalił ze stołu makowiec Lightninga, trafiając nim przy okazji jakąś pegazicę. Nie zdążyłam go sprowadzić na ziemię, gdyż wytworna cukiernia zaraz przerodziła się w pole bitwy. Każdy rzucał ciastami nie oglądając się, kogo trafił. Mi zdarzyło się dostać prosto w twarz ciastem czekoladowym. Poświęciłam więc mój malinowy wypiek na odrzucenie go w tamtym kierunku i dałam pegazom znak, że chyba pora wyjść. Chowając się przy ziemi jakoś dotarliśmy do wyjścia. Za drzwiami uśmiechnęłam się wesoło, a Soarin już na nowo zorientowany i zawstydzony zachowaniem, poróżowiał. Położyłam mu kopytko na ramię, dając tym znak, że nie musi się tłumaczyć. Znałam go przecież nie od dziś i dobrze wiedziałam o jego wręcz ślepym zamiłowaniu do ciast. Tym razem widocznie miał na nie szczególną ochotę... - Następnym razem nie popełnimy tego błędu i weźmiemy Cię ze sobą - rzekłam, na co ten zareagował tylko wstydliwym uśmiechem, po którym razem stamtąd odlecieliśmy. Po powrocie prędko stwierdziłam, że na pewno nie będę tego pegazowi wypominać. W końcu nie miałam powodów, a i tak było dość zabawnie. Krótko potem umyłam się i wróciłam do spokojnego oglądania chmur. Tym razem z pamiętnikiem, aby to wszystko jakoś zwięźle opisać. Edytowano Sierpień 24, 2014 przez Sosna Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Recommended Posts