Finalne tudzież podszlifowane wydanie zalatującego naftaliną projektu KNK (stary temat by @Carbonite Cool można wywalić). Na najbliższą dekadę poprawek nie przewiduję. Historia „Skąd?”, „Po co?” i „Ale w sumie na jaką cholerę?” jest długa, zawiła, w paru fragmentach nieścisła… i generalnie rzecz biorąc, po prostu nudna (oraz nikomu tutaj niepotrzebna). Darujmy ją sobie.
Spoiler
Lecz przez wyuczoną grzeczność spróbuję ująć rzecz inaczej:
Niektóre z powszechnych analogii bywają zaskakująco wręcz uniwersalne. Takoż z niektórymi pomysłami jest niczym z hodowaniem dzikiego tygrysa… od małego. Zaczyna się zawsze niewinnie, często z zachwytem. W sumie małe, słodkie i pociesznie futrzaste kocię łypie tymi przepięknymi, wielkimi oczkami. Wkrótce wszak okazuje się, iż dziki z natury drapieżnik to chyba jednak nie do końca taki świetny pomysł na domowe zwierzątko… I że tkliwe miano Pasiaczek średnio harmonizuje z jego ekspansywną tudzież nader absorbującą otoczenie (niekoniecznie wzmiankowanej absorpcji chętne) osobowością.
Tyleż powoli co nieuchronnie cudowny kociak staje się „czymś”, (s/po)tworkiem, którego niedoświadczony, świeżo upieczony opiekun we właściwym czasie przewidywać nie raczył. Pręgowana dziecina zaczyna drapać meble (tak na centymetr głęboko, a potem na pięć), z wolna podgryzać co się da, oraz usiłować podgryzać czego się nie da (czyli wszystko inne). Ach, no i sąsiadom dziwnym trafem w zeszłym roku zniknęła koszmarnie droga papuga, razem z klatką i pilnującą domu babcia emerytką, jakoś w okolicach przedwiośnia, a parę miesięcy później także ich ukochany Brutus, rodowodowy rottweiler.
Słodkie kocię rośnie, rośnie, rośnie… – i wreszcie urasta tak, że opiekun zaczyna przeliczać, czy starczy mu w przyszłym miesiącu na karmę dla „malucha”, już pal licho takie przyziemne sprawy jak czynsz. A maluch zmienia się mocno, z czasem zmieniając także i imię. Jednocześnie nasi sąsiedzi dawno się wyprowadzili, przed ich domem od miesięcy blaknie na słońcu smętnawa tablica informująca o chęci jak najpilniejszego zbycia praw do posesji (chętnych zaskakująco brak). I nawet znajomi dziwnym trafem przestali zachodzić z wizytą, ewentualnie od święta zapraszają do siebie, a najlepiej abyśmy spotkali się w miejscu publicznym. Do restauracji nie wolno zabierać zwierząt.
No ale przecież go nie wyrzucisz. Nie wyrzuca się kociaków.
Odkarmia się je, wychowuje, ewentualnie uczy jak się zachować we wrednym i nienawistnym czasami świecie, jak przeżyć na zewnątrz ażeby nie trafić do podrzędnego ogrodu zoologicznego, nie dać się przerobić na szalik i kapcie... I dopiero wówczas wolno wypuścić je wolno, a samemu przenieść się z rodziną na odległe Hawaje czy inne Karaiby… I kto wie czy na wyspach nie przygarnie się nowego zagubionego kociaka. Może tym razem cętkowanego?
W każdym razie – tak samo co poniektóre mądre głowy uważają, że nie należy wywalać przedwcześnie żadnego niedochowanego słowa pisanego. Jakkolwiek, nawet mądre głowy mogą się mylić.
Google docsy dla wzrokowych masochistów (obecne gdzieniegdzie problemy z łamaniem tekstu, rżnięte z przerośniętego oryginału ustawionego pod druk ~A5 pod .rtf; wybaczcie, korekty prawdopodobnie nie będzie)
PS. Nieliczni z nielicznych wtajemniczonych mogą się zdziwić, może nawet zdenerwować albo poczuć coś na kształt zawodu; ale czasem tak bywa, iż nawet z największej bzdury coś zostaje wycięte, nawet w ostatniej chwili, nawet na długo po złożeniu tekstu. Niektórzy nawet określiliby wzmiankowane zjawisko „konsekwencjami”. Cóż, handlujcie z tym.
Trylogia Pomarańczy [Z] [seria] [Adventure] [Grimdark] [Violence] [Alternate Universe][16+]
w [+18] My Little Necronomicon
Napisano
Finalne tudzież podszlifowane wydanie zalatującego naftaliną projektu KNK (stary temat by @Carbonite Cool można wywalić). Na najbliższą dekadę poprawek nie przewiduję. Historia „Skąd?”, „Po co?” i „Ale w sumie na jaką cholerę?” jest długa, zawiła, w paru fragmentach nieścisła… i generalnie rzecz biorąc, po prostu nudna (oraz nikomu tutaj niepotrzebna). Darujmy ją sobie.
Lecz przez wyuczoną grzeczność spróbuję ująć rzecz inaczej:
Niektóre z powszechnych analogii bywają zaskakująco wręcz uniwersalne. Takoż z niektórymi pomysłami jest niczym z hodowaniem dzikiego tygrysa… od małego. Zaczyna się zawsze niewinnie, często z zachwytem. W sumie małe, słodkie i pociesznie futrzaste kocię łypie tymi przepięknymi, wielkimi oczkami. Wkrótce wszak okazuje się, iż dziki z natury drapieżnik to chyba jednak nie do końca taki świetny pomysł na domowe zwierzątko… I że tkliwe miano Pasiaczek średnio harmonizuje z jego ekspansywną tudzież nader absorbującą otoczenie (niekoniecznie wzmiankowanej absorpcji chętne) osobowością.
Tyleż powoli co nieuchronnie cudowny kociak staje się „czymś”, (s/po)tworkiem, którego niedoświadczony, świeżo upieczony opiekun we właściwym czasie przewidywać nie raczył. Pręgowana dziecina zaczyna drapać meble (tak na centymetr głęboko, a potem na pięć), z wolna podgryzać co się da, oraz usiłować podgryzać czego się nie da (czyli wszystko inne). Ach, no i sąsiadom dziwnym trafem w zeszłym roku zniknęła koszmarnie droga papuga, razem z klatką i pilnującą domu babcia emerytką, jakoś w okolicach przedwiośnia, a parę miesięcy później także ich ukochany Brutus, rodowodowy rottweiler.
Słodkie kocię rośnie, rośnie, rośnie… – i wreszcie urasta tak, że opiekun zaczyna przeliczać, czy starczy mu w przyszłym miesiącu na karmę dla „malucha”, już pal licho takie przyziemne sprawy jak czynsz. A maluch zmienia się mocno, z czasem zmieniając także i imię. Jednocześnie nasi sąsiedzi dawno się wyprowadzili, przed ich domem od miesięcy blaknie na słońcu smętnawa tablica informująca o chęci jak najpilniejszego zbycia praw do posesji (chętnych zaskakująco brak). I nawet znajomi dziwnym trafem przestali zachodzić z wizytą, ewentualnie od święta zapraszają do siebie, a najlepiej abyśmy spotkali się w miejscu publicznym. Do restauracji nie wolno zabierać zwierząt.
No ale przecież go nie wyrzucisz. Nie wyrzuca się kociaków.
Odkarmia się je, wychowuje, ewentualnie uczy jak się zachować we wrednym i nienawistnym czasami świecie, jak przeżyć na zewnątrz ażeby nie trafić do podrzędnego ogrodu zoologicznego, nie dać się przerobić na szalik i kapcie... I dopiero wówczas wolno wypuścić je wolno, a samemu przenieść się z rodziną na odległe Hawaje czy inne Karaiby… I kto wie czy na wyspach nie przygarnie się nowego zagubionego kociaka. Może tym razem cętkowanego?
W każdym razie – tak samo co poniektóre mądre głowy uważają, że nie należy wywalać przedwcześnie żadnego niedochowanego słowa pisanego. Jakkolwiek, nawet mądre głowy mogą się mylić.
Toteż macie.
Zoptymalizowane wersje PDF:
Tom I: Szary Świt
Tom II: Dwa Słońca
Tom III: Zmierzch
Google docsy dla wzrokowych masochistów (obecne gdzieniegdzie problemy z łamaniem tekstu, rżnięte z przerośniętego oryginału ustawionego pod druk ~A5 pod .rtf; wybaczcie, korekty prawdopodobnie nie będzie)
Część I:
Prolog
Rozdział I: Koniec i początek
Rozdział II: Baltimare - pierwsze rozdanie
Rozdział III: Odpowiedzi?
Rozdział IV: Tajemnica Cloudsdale
Rozdział V: Fabryka Pogody
Rozdział VI: Cloudsdale raz jeszcze
Część II:
Rozdział I: Przebudzenie
Rozdział II: Yökolme
Rozdział III: Pożegnanie z Yökolme
Rozdział IV: Co teraz, Sparkle?
Rozdział V: Żagle staw!
Rozdział VI: Długa noc
Rozdział VII: Rarity, Applejack, i…
Rozdział VIII: Na wschód, zawsze na wschód!
Rozdział IX: Czarne granie
Rozdział X: Dno dna
Rozdział XI: Tuś mi, bratku!
Rozdział XII: Richthofen
Rozdział XIII: Lubię Pomarańcze
Część III:
Rozdział I: Powtórka z rozrywki
Rozdział II: Gdy wolałabyś nie wracać
Rozdział III: Światła w mroku
Rozdział IV: Operacja „Zamieć”
Rozdział V: Pozamiecione…
Rozdział VI: Przypadki i preparacje
Rozdział VII: Starzy nieznajomi
Rozdział VIII: Nieuniknione
Rozdział XI: Nie po kolei… w głowie
Rozdział X: Powrót do korzeni
Rozdział XI: Jeden – Zero – Jeden
Możliwy Rozdział... którego by nie było
Potencjalny Epilog
Hmm. Zajrzę jeszcze. Kiedyś. /)
Vvv
PS. Nieliczni z nielicznych wtajemniczonych mogą się zdziwić, może nawet zdenerwować albo poczuć coś na kształt zawodu; ale czasem tak bywa, iż nawet z największej bzdury coś zostaje wycięte, nawet w ostatniej chwili, nawet na długo po złożeniu tekstu. Niektórzy nawet określiliby wzmiankowane zjawisko „konsekwencjami”. Cóż, handlujcie z tym.
PPS. Nadciąga zima. Pamiętajcie o wiewiórkach.