Wróciłem!
Mały raport po Combat Alert.
Zacznijmy od tego że 4 dni przed combatem spałem codzinnie po 4h... a temperatura zarówno w dzień jak i w nocy była nieznośnie wysoka + czyste niebo... tak zapowiada się ciekawie.
Jadąc z Poznania do Wawy w piątek o 6:20 udało mi się przespać 3h więc jako tako nadrobiłem brak snu. W Warszawie mieliśmy przesiadkę na pociąg regionalny do jakiejś mniejszej miejscowości ( nie pamiętam nazwy ) a z niej mieliśmy jechać autobusem na miejsce. Stojąc na przystanku zatrzymał się przy nas Honker i okazało się że kierowca też wybiera się na zlot więc szybko daliśmy sprzęcior na pakę i jazda
Na miejscu byliśmy jakieś 20 min później; szybkie rozbicie namiotów, wizyta w lokalnym sklepie po jedzenie, wode i browarki ( ~5km ) po czym rejestracja i chronowanie replik.
Gdy mieliśmy już formalności z głowy poszliśmy szukać reszty naszego oddziału ( Udało nam się dostać do Special Forces ). O godzinie 18:00 odbyła się pierwsza ogólna dla naszej strony konfliktu odprawa a o 20:00 odprawa dla specjalsów.
Nasze pierwsze zadania były "dość" proste, plan zakładał że SF (my) zajmiemy i zabezpieczymy skrzyżowania z naszej bazy do więzienia które znajdowało się na środku poligonu aby marines mieli szybki i bezpieczny przejazd. Partyzanci mieli być wysunięci nieco przed nami aby utrudniać życie regularnej armii i odciążyć nas. Wymarsz zaplanowany był na 23:30.
Niestety o 23:15 plany się pozmieniały... okazało się iż sztab zdecydował aby skrzyżowania były kontrolowane przez część marines, podczas gdy ich koledzy będą jechać do więzienia, partyzanci mieli opanować główne skrzyżowanie przed jakąś wiochą a my daleko wysunięte skrzyżowania za liniami wroga. W teorii gdybyśmy wyruszyli o 23:30 to bylibyśmy na pozycjach przed 00:00 ( o tej godzinie wyruszały regularne wojska ) przez co moglibyśmy się okopać i wprowadzić wroga w zasadzkę. Niestety wyruszyliśmy z bazy o 23:50...
O dziwo udało nam się dotrzeć na miejsce przed wrogiem i okopać się w gęstym lesie i krzakach przy skrzyżowaniu. Noc wyła wyjątkowo ciemna, idąc w kolumnie gdy osoba przede mną oddaliła się na ~5m to nie było go już widać w ciemnościach. Po mniej więcej 15 minutach od okopania się na nasze pozycje przyjechał wrogi honker, zatrzymał sie na skrzyżowaniu i rozładował ludzi ( 5 w sumie ). Dostaliśmy rozkaz od dowódcy aby nie otwierać ognia do momentu aż zostaniemy wykryci. Gdy po chwili wrogowie poczuli się bezpiecznie to ustawili się w grupki na środku skrzyżowania i rozmawiali / popalali papieroski.... To był ten moment, dostaliśmy rozkaz otwarcia ognia . Szybko uporaliśmy się z wrogiem, niestety wymiana ognia w środku nocy nie pozostała bez echa... W przeciągu kilku chwil mieliśmy na skrzyżowaniu dodatkowego honkera z PKaśką na dachu i kilkuosobowym oddziałem. Na domiar złego od strony lasu pojawił się kolejny oddział. Tym razem walka nie miała sensu, wróg który zdesantował się z honkera zajął pozycje bojowe na skraju lasu więc ich nie widzieliśmy a drugi krył się pod osłoną nocy... Nie mogliśmy ani walczyć ani uciekać
Leżeliśmy więc nieruchomo na ziemi w krzakach / lesie podczas gdy wróg chodził pomiędzy nami przeszukując teren. W pewnej chwili ktoś staną 2, może 3 metry ode mnie i kolegi z oddziału... moment napięcia i.... udał się w naszą stronę ( nie wiedział że tam jesteśmy ), w tej chwili szybko się odwróciliśmy i wypaliliśmy serię... rozpętało się piekło. zapaliło się kilka latarek, ludzie strzelali w kierunku gdzie słyszeli głosy ( częsty friendlyfire u nas i u wroga ) a strzelec z honkera nieustannie ładował po krzakach bez opamiętania. W efekcie po trwającej około minucie wymianie ognia do respa udała się cała parada trupów... szkoda tylko że to my zostaliśmy wycięci w pień ...
Około godziny 0:40 byliśmy w respie, szybki wpis do księgi trupów, 30min czekania na ożywienie i udaliśmy się po rozkazy. Okazało się iż Wróg zepchną nasze siły pod samą bazę, po około godzinie walk prowadziliśmy już obronę bazy... Dostaliśmy zadanie aby przedrzeć się pod osłoną nocy za linie wroga i wspomóc zdziesiątkowany oddział marines podczas przejmowania więzienia. Po około 15 minutach byliśmy już niedaleko celu, widać było więzienie - było całe oświetlone przez 3 szperacze z pojazdów oraz grupę około 30 chłopa którzy szturmowali biednych marines wewnątrz budynku... nie widzieliśmy szans aby im pomóc ( było nas 2 SF... ) więc odpuściliśmy i idąc lasem zdecydowaliśmy się udać na dalekie tyły wroga aby utrudnić im życie . Skradając się w bardzo wolnym tempie udało nam się obejść po cichu dwa cheack pointy oraz potężny oddział wroga. Naturalnie mieliśmy stały kontakt z bazą i informowaliśmy ich o wszystkim. Około 2:00 byliśmy bardzo głęboko za liniami frontu i wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa... Stało się coś czego nie widziałem oraz nie przeżyłem na żadnym zlocie, to było to co jest kwintesencją tej pasji... Dowództwo widząc nasze poczynania poinformowało nas iż oprócz nas jest jeszcze jeden oddział SF głęboko za liniami wroga, a ich celem jest eliminacja dowódców wroga ( 4 dowódców ), zabicie dowódcy konkretnej kompani oznaczało wydłużenia czasu respa danej kompani o 30min ( łącznie godzina ) czyli było o co walczyć. Naszym zadaniem było odkryć hasło i odzew wroga aby móc wejśc bezpiecznie na teren bazy wroga. Hasło poznaliśmy gdy na skrzyżowaniu przed 1 w nocy doszło do wymiany ognia; hasło brzmiało "Wietnam". Pozostało odkryć odzew... Jak to zrobić? Najprostsze metody są ponoć najlepsze... Postanowiliśmy iż ja udam się spokojnym krokiem w stronę cheackpointu i... gdy mnie zauważą to krzyknę "Wietnam" mając nadzieje że usłyszę odzew przez co mnie przepuszczą i wykonam zadanie. Proste prawda? Cóż...
Idę drogą z opuszczoną bronią na totalnym luzie w kierunku skrzyżowania z dwoma pojazdami ( KMy na dachach ) oraz potężną obsadą podczas gdy mój kompan ukrył się w lesie będąc w stałej łączności ze mną ( głupio jakby wszyscy mieli zginąć, we dwóch i tak byśmy nie mieli szans z tym co czekało na skrzyżowaniu ). Byłem coraz bliżej, serce waliło mi jakby miało wyskoczyć z klatki piersiowej, ręce całe drgały a adrenalina mnie rozsadzała... Myślę - "Jeszcze chwila, jeszcze nie krzycz hasła, za daleko" - zrobiłem jeszcze kilkanaście kroków po czym... Dwa potężne szperacze z Honkera i BRDM'a wycelowały prosto we mnie ( poza tym oczywiście ludzka obstawa ) oraz krzyk w moją stronę "Wietnam"... ( ). Nie mając za bardzo co robić postanowiłem polecieć w wuja - udałem że nie dosłyszałem co krzyknęli i odpowiedziałem "Wietnam"... usłyszałem tylko odzew "Napalm" po czym szperacze zgasły .
Zdobyłem odzew, mogłem się swobodnie poruszać po ich cheackpoincie oraz żyje... epic win
Pierwsze co zrobiłem to zdałem raport do bazy dotyczący hasła-odzewu oraz pozycji wroga po czym udałem się wolnym krokiem na skrzyżowanie czekając aż kolega dołączy.
Jako iż byliśmy bezpieczni i mieliśmy możliwości to postanowiliśmy to wykorzystać; na cheack poincie udaliśmy że się zgubiliśmy i poprosiliśmy aby na ich mapie ( powiedzieliśmy że swoje mamy głęboko schowane ) pokazali jak gdzieś dojść przez co widzieliśmy jak są rozlokowane ich siły oraz gdzie mają jakieś sztaby itp
Naturalnie wszystko od razu zameldowane do sztabu .
Zrobiwszy swoje postanowiliśmy zrobić coś jeszcze bardziej bezczelnego
Postanowiliśmy wejść jakby nigdy nic do ich sztabu i rozpętać rzeź
Gdy podeszliśmy pod ich sztab który znajdował się na środku pustego pola który był zasypany piaskiem; na obronie było około 20 ludzi, jeden honker z KM oraz T-55 ( ) uświadomiliśmy sobie że żywi z tego nie wyjdziemy ale... i tak to zrobimy. Na luzie podeszliśmy prawie do stolika z dowódcami po czym jakiś młodziak podleciał do nas aby się wylegitymować... Ma mówimy "Wietnam" oczekując że odpowie "Napalm" ale ten nie dał się wydymać - chciał aby się wylegitymować ( aż dziwne że na cheack poincie nie chcieli od nas aby pokażać karty identywikacyjne ). My nalegaliśmy aby hasło-odzew wystarczył bo nie chce nam się wyciągać blach ( ) ale młody się nie dał, coś wyniuchał i podniósł broń. Na to ja że spoko luż już wyciągam... otwieram ładownice, wyciągam blachę i macham mu. Młody opuścił nieco broń aby się przyjrzeć i w momencie gdy zamiast czerwonej blachy zauważył białą z napisem Special Forces to aż zbladł ( - jego mina, piękny widok ). Kolega był już przygotowany i widząc że koleś jeszcze nie ogarnia o co chodzi to przykleił palec do spustu M249 ( ). Jako iż wszyscy czuli się bezpiecznie a połowa nawet nie miała broni na zawieszeniu to udało nam się we dwójkę wybić prawie cały sztab zanim honker, T55 i paru luków posłało nas do piachu. Jak już w końcu przestali nas dziurawić to z wrażenia do nas podleźli i rozmawialiśmy bite 5 min śmiejąc się jak to ich porobiliśmy (army of two w pełnej klasie haha) .
Po powrocie do respa naszym kolejnym zadaniem było zdobycie więzienia ( całą noc trwały tam walki ) oraz utrzymanie okopów obok więzienia do 6:00. Tutaj w zasadzie nie ma co się dużo rozpisywać, około 5:10 zdobyliśmy więzienie a aż do 6:15 trwały naprawdę zaciekłe walki przy okopach z pojazdami i pirotechniką włącznie.
Około 6:30 dołączyliśmy do oddziału SF którego zadaniem było wysadzić moździerze za liniami wroga. W dość krótkim czasie udało nam się dotrzeć pod cel, obronę stanowiło około 10 ludzi więc postanowiliśmy się szybko z nimi rozprawić i zmykać. Podzieliliśmy się na dwie grupy, jedna miała frontalnie zająć wroga a druga w której byłem miała za zadanie podgryzać wroga z flanki. Niestety wszystko co wydaje się proste zazwyczaj się pieprzy. Okazało się iż była to zasadzka, po około 5 min od pierwszego kontaktu na miejsce wjechały 3 wypełnione po brzegi ludźmi uzbrojone honkery... po kilku minutach walki zdaliśmy sobie sprawę że nie mamy najmniejszych szans więc postanowiliśmy się wycofać i przemyśleć sprawę. Straciliśmy kontakt z grupą która uderzała frontalnie więc postanowiliśmy się sprintem wycofać po czym wpadliśmy na kolejnego honkera z grupą ludzi, nim się zorientowałem o co chodzi to byłem martwy . Z naszego oddziału przeżyło dwóch ludzi którzy wezwali wsparcie artylerii niszcząc wrogowi honkera oraz zabijając dość pokaźną ilość ludzi, jednak nie mieliśmy już jak zaatakować. Następnym zadaniem było osłanianie dwóch ochotników ubranych w OP1 (!) szukających wykrywaczem metalu jakiegoś syfu w ziemi w tych nieziemskich upałach ( to chyba byli samobójcy... ). Niestety nie daliśmy dotrzeć do tych dwóch kondomów ( ) z wykrywaczami metalu przez zbyt duże siły wroga po drodze ( marines się zaopiekowali tą dwójką ) więc postanowiliśmy przejść kolejnego zadania.... CZAS WYSADZIĆ W POWIETRZE T55
Udało nam się dotrzeć w miejsce w którym zaplanowaliśmy zasadzkę, uzbroiliśmy IEDy... Niestety znów mieliśmy pecha, na chwilę przed przyjazdem T55 z obsadą przejeżdżał konwój 2 i nawiązał się kontakt... straciliśmy 2 ludzi po czym do walki włączył się T55. Mogliśmy tylko uciekać . Podczas ucieczki byliśmy zmuszeni podzielić się na 3 grupy. Jedna została wycięta w pień, druga uciekła i dołączyła do lokalnej partyzantki ( po 20min rozwalili czołg ) a grupa w której ja byłem uciekła w stronę bazy wroga ( byliśmy ścigani ale zgubiliśmy wrogów ). Ostatecznie skończyliśmy w 3 osoby przy drodze prowadzącej do respawnu wroga oraz 2 IED... Postanowiliśmy to wykorzystać .
Na szybko uzbroiliśmy niespodzianki przy drodze na zakręcie i położyliśmy się na skraju lasu ( mocno odsłonięci ponieważ kable do IED były krótkie ). Nie musieliśmy długo czekać na farciarzy którzy dostali się w nasze rączki . Świeżo po respawnie z bazy wyjechały dwa szwedzkie transportery z pełną obsadą ( czyli jakoś około 16 ludzi ), jechali spokojnie drogą, wyjechali za zakręt... zauważyli nas ale nie strzelali ( niektórzy tylko wycelowali broń ) - byli wyraźnie zdziwieni...
BUM! dwie ekspozje spowodowały iż obsada pojazdów nas ostrzelała - trafili lecz nie zgineliśm ponieważ IEDy ich pierwszych zabiły. Długo jednak nie zostaliśmy w świecie żywych, odgłosy wybuchów zwabiły znudzonych soldatów z lokalnego posterunku... Takk czy inaczej, dwa pojazdy i około 16 ludzi poszło do piachu .
Po wyjściu z respa braliśmy udział w odparciu ( skutecznym ) potężnego ataku wroga na nasze pozycje oraz polowaniu na jakiegoś ludka.
Cała reszta zlotu to była już praktycznie regularna walka z oddziałami wroga, nie było już "cichych" zadań dla nas.
Dość dużo pominąłem bo wyszła by z tego książka .
Jako podsumowanie powiem tak:
Było ciepło, cholernie ciepło.... musiałem biegać w samym maskołacie i cheastriggu ale i tak było nieziemsko gorąco ( nawet nocą ), było kilka zgrzytów ale nie zwarcałem na to uwagi bo przyjechałem się bawić a nie wykłucać, byłem totalnie zmęczony, dość mocno pocharatany i uszkodzony wróciłem ( bieg przez krzewy z kolcami ), suka to piękna replika a maskałacik w brzozie spełnił w 100% swoje zadanie
Pewnie czegoś zapomniałem ale... jak mi się przypomni to dopiszę.
Jak będą zdjęcia to wstawię, na razie dam zdjęcia z Wawy gdy wieczorem wracałem do Poznania.
Nie lubię Wawy ale... nocą wygląda pięknie :aWe6O:
Eternal out!