Skocz do zawartości

Rozstrzelać Rój


kapi

Recommended Posts

Ok rozpoczynam sesję, życzę miłej zabawy :pinkie3: 

 

 

Small Hoof wyruszył wraz ze wszystkimi wojskami Equestrii na wojnę. Nigdy ogier nie zapomni tego dnia, gdy z Canterlotu, przy dźwiękach werbli wymaszerowywały zastępy wojowników. Kolumna rozpoczynała się lekką jazdą zwiadowczą na leśnych mantykorach. Kuce tam służące wyposażono w łuki i lekkie zbroje. Wybrani głównie z grona pionierów zakładających Appleloossę lub inne południowe miasta. Za nimi podążały potężne pułki piechoty złożone z Gwardzistów Królewskich o błyszczących zbrojach płytowych, rycerskich tarczach i różnorodnej broni białej. Na ich sztandarach widniała dostojna Pani Dnia, a do marszu grali bębniarze. Po tym jak ci przeszli na trakcie pojawiła się ciężka jazda, duma Equestriańskich sił. Najlepsze kuce z Gwardii dostępowały zaszczytu należenia do tej formacji, jeżdżącej na opancerzonych bojowych mantykorach. Zwierzęta te były dużo większe od standardowych przedstawicieli swego gatunku. Ich potężne skrzydła zdolne były unieść kuca i płytowy kropierz. Na ich czele jechał wspaniały generał, zasłużony w obronie Equestrii, słynny pogromca Changelingów Shining Armour, który wrócił z Kryształowego Imperium, gdy jego ojczyzna wzywała pomocy. Dosiadał wspaniałego stworzenia - olbrzymiej biało-niebieskiej wywerny, która wyglądała niczym ruchoma góra pazurów, kłów i ognia. Następnie po ciężkiej jeździe pojawiły się zastępy magów bojowych z Uniwersytetu Magicznego. To oni zwykle zapewniali Equestrii miażdżące zwycięstwa wspomagając pozostałe wojska swoją potężną magią. Specjalnie dla mieszkańców Canterlotu, podziwiających uroczysty wymarsz magowie wyczarowali fajerwerki, które wybuchały w rytm podniosłej melodii hymnu Equestrii granej przez całą filharmonię stolicy. Nad armią leciały oddziały pegazów, które stanowiły trzon sił lotniczych. Wśród pięknych i równych szyków lotników przemieszczały się potężne Equestriańskie sterowce bojowe. Transportowały one zapasy dla armii oraz całe kompanie inżynierów pomocnych w tworzeniu szańców i machin oblężniczych. 

 

Small Hoofowi aż serce rosło, gdy pomyślał, że te wojska stanowią tylko garnizon stolicy. Łącznie armia Celestii mogła obecnie liczyć ok 10 tys. kuców. Były to jednak tylko siły Gwardii Solarnej i to nie całej. Reszta miała za zadanie chronić wszystkie miasta Equestrii. Armia Celesti miała połączyć się z siłami Luny. Nocna Gwardia ponoć dysponowała równymi siłami. Dodatkowo do wojska mogli zgłosić się ochotnicy pragnący walczyć za ojczyznę. Takie dywizje powstawały w lokalnych garnizonach, wyznaczonych dla każdej prowincji i po przeszkoleniu i wyposażeniu miały udać się na front.

 

Wieści wśród ludu głosiły także o masowym wycofywaniu changelingów z rejonu Equestrii w skutek potężnej kontrofensywy, którą zorganizowała Księżniczka Cadence. Cios ten zmusił wojska wroga do konfrontacji z dala od ziem wspaniałego kraju kucy. Wiele z nich świętowało już zwycięstwo widząc taką potęgę armii. Jednak dało się także usłyszeć wiadomości o nieprzeliczonych zastępach wroga, których ponoć nie da się opisać. Nie dawano temu wiary, gdyż pomyślne doniesienia z frontu zdawały się temu przeczyć, jednak co ostrożniejsi tłumili w sobie entuzjazm czekając na właściwy rozwój wypadków. 

 

Władzę w Equestrii na czas wojny miała przejąć Księżniczka Twilight Sparkle, która wraz ze swymi przyjaciółkami zaczęła organizować społeczeństwo, aby zmaksymalizować wsparcie. Powstawały pierwsze magazyny zaopatrzenia, zostały założone specjalne wydzielone ziemie przeznaczone na użytek wojska. Equestria zaczęła się zbroić pod czujnym okiem nowej skrupulatnej władczyni, która najwyraźniej nie wierzyła w tak łatwe zwycięstwo i narzuciła wszystkim ciężką pracę. Mimo jednak dekretów Jej Księżniczkowej Mości zwykłe kuce zdawały się nie zmieniać swego beztroskiego stylu życia. Small Hoof nie wiedział co o tym myśleć, gdyż wszystko wskazywało na miażdżące pokonanie changelngów, ale jeśli naród podejdzie do wojny tak lekceważąco, to może się okazać, że ucierpi na tym mocno. Pierwsze szacunki wskazywały, że do dywizji ochotniczych zgłasza się bardzo mało kucy, a Księżniczka Twilight ma za mało służb porządkowych, aby dopilnować odpowiedniego wydziału zaopatrzenia dla wojsk. 

 

 

Tego samego dnia wieczorem...

 

Small Hoof wsiadł na pokład wielkiego sterowca. Miał lecieć do oddalonego od pożogi wojny Stalliongradu, aby w tamtejszych wielkich fabrykach rozpocząć produkcję swej nowoodkrytej broni. Nie dane mu było po tamtym dniu zobaczyć się z księżniczką, ale dostał list, w którym monarchini przekazywała swoje nadzieje pokładane w sile palnego oręża. Dodatkowo wiadomość nie kryła obaw Celestii. Władczyni potwierdzała doniesienia o niewyczerpanej armii changelingów, która nawet mimo kolejnych porażek dalej stanowi realne zagrożenie. Władczyni nie omieszkała zauważyć postawy jej poddanych. Pani Dnia bała się, że Equestria może nie dać rady przy tak skąpym wsparciu społeczeństwa, która najwyraźniej zapomniało czym były wojny ich przodków. Jednak księżniczkę przepełniał optymizm na myśl o przewadze, jaką da nowy wynalazek, dlatego zachęcała do pracy Smalla. List kończył się nadaniem tytułu Arcymetalurga Stalliongradu i podporządkowaniem wszystkich kuźni tego stalowego miasta dyrekcji ogiera.

 

Po przybyciu na miejsce Small Hoof został przywitany przez swoich nowych doradców - metalurgów i właścicieli fabryk. Na wykładzie moderowanym przez Królewską Delegatkę ogier miał okazję przedstawić plan budowy karabinu zebranym. Nie był w stanie jednak przekazać im całej wiedzy, gdyż dyskusja była prowadzona tak przez klacz wysłaną razem ze Smallem, że miała tylko naszkicować dalsze wysiłki kuźni, tak aby w jak najszybszym czasie rozpoczęło się sprowadzanie materiałów. Small Hoof po obfitej kolacji został zaprowadzony do swojego gabinetu. Obszerny pokój mieścił duży stół z dębowego, ciemnego drewna, kilka barokowych mebli oraz duży warsztat projektancki. W ścianie umieszczono kilka run telekomunikacyjnych, przez które ogier mógł dzwonić do poszczególnych fabryk i nadzorować pracę. Już po chwili przyszła Królewska Delegatka, która zarzuciła go dosłownie papierami. Musiał nanosić na nie dane techniczne i wymagane ilości żelaza, czy prochu. Ogier nie radził sobie z tym wszystkim i czuł zarazem ciężar odpowiedzialności. Jego nowa asystentka, na którą nie zwracał uwagi, gdyż był przytłoczony obowiązkami, umówiła mu serię spotkań, na których porozmawiał z bardziej doświadczonymi metalurgami. Pomogli mu oszacować potrzeby i razem z nim wypełniali dokumenty. 

 

Kilka dni później wszystkie kuźnie dymiły czarnymi kłębami, a w mieście rozlegały się głuche stukoty fabrycznych maszyn. Z kopalni codziennie przywożono całe wagony kruszców. Całe miasto nagle jakby ożyło i pracowało jak sprawna maszyna. Przerażało to Smalla, który poczuł się tu obcy. Zdał sobie sprawę, że w pewnym momencie jego umysł wyłączył się i przytakiwał tylko kolejnym doradcom. Sam nie wiedział co tak na prawdę się teraz działo w mieście. Poczuł się jak marionetka, która tylko pokazała plan, a teraz jest zbędna. Mylił się jednak w tym osądzie, gdyż niedługo miała nastąpić kolejna konferencja ujawniająca szczegóły budowy broni. Delegatka już pracowała nad przygotowaniem jej i właśnie przyszła do gabinetu Smalla, aby ogier podpisał dokument. Jednak kuc nie wytrzymał tego, nie przeczytał i nie zrozumiał co chce od niego asystentka, wygonił ją z pokoju i dyszał ciężko przy oknie. Niedługo potem przeprosił jednak i podpisał co trzeba. Sam nie wiedział co to miasto z nim robi. Czas przeciekał mu przez kopyta, a on czuł się jak jeden z trybików, któremu coś karze się kręcić i wykonywać pracę dla dobra ogółu. Nie mógł jednak stwierdzić, czy faktycznie pomaga Equestrii, nie wiedział już nic. Taką właściwość miał Stalliongrad. Kto przyjeżdżał do niego często nie mógł się odnaleźć w szybkości i sprawności działania tego wielkiego Equestriańskiego zagłębia przemysłowego. W mieście było mało obcych, gdy ktoś urodził się tu, znał swoją rolę i czuł się dobrze, wiedząc co robi, lecz dla nowych kucy często przystosowanie było wręcz niemożliwe i często wyjeżdżały. 

 

 

Na kilka godzin przed spotkaniem dotyczącym szczegółów karabinu...

 

Small Hoof siedział jak zwykle na dużym, wygodnym fotelu za biurkiem. Podpisywał kolejny dokument. Nie wiedział ,czy jadł dzisiaj śniadanie, nawet nie zdawał sobie sprawy która jest godzina. Był cieniem siebie, stanowił kopyto do podpisywania. Nie pomogły mu liczne wizyty i prezenty przyjaznych mu doradców. Wiele paczek i życzliwych listów od serca leżało pod drzwiami. Nie istniały dla świadomości Smalla, który widział tylko kartkę papieru i atrament z piórem. 

 

Nagle do pomieszczenia weszła Królewska Delegatka. Small przywitał ją wpierw nieobecnym spojrzeniem, a w sercu poczuł lodowaty chłód, gdyż spodziewał się nowych dokumentów. Ta wizyta jednak była inna.

 

Gdy delegatka znalazła się w jego pomieszczeniu, wpadł za nią pęd i chłodny powiew powietrza. Jej zwykle spięta sztywno w kok złota grzywa, teraz rozwiała się od biegu, a jej falujące sploty opadały aż do połowy nóg. Zamiast garnituru nosiła luźną sukienkę, nie krępującą ruchów. Small zaczął dostrzegać kolory. Na jej szmaragdowych policzkach odbiła się czerwień zmęczenia. Żółta sukienka była lekko wygięta od pędu i pięknie falowała, ukazując szafirowe akcenty. Mięśnie asystentki zdawały się być napięte w stresie, płuca właśnie łapały zachłannie powietrze. Nozdrza poruszały się delikatnie. Za sukienką ciągnął się zwykle skryty pod garniturem ogon. Tak złoty jak grzywa, lecz z jednym białym pasmem po środku. Układał się w piękne półkole idące od prawej ku górze, aby z lewej strony spaść w dół i zawinąć się do środka, formując półksiężyc w w płaszczyźnie podłoża. Włosy Delegatki były nieuczesane. Wreszcie z całej sylwetki do świadomości stłumionego ogiera przebiły się oczy o niecodziennym kształcie wysokich rodów, z długimi czarnymi rzęsami, oraz jasnobrązowymi tęczówkami. 

 

Nagle Coś jakby uderzył Smalla. Był tu sam nie wie ile i nigdy nie dostrzegł w swojej asystentce kucyka. Zawsze była to tylko dla niego osoba organizująca obowiązki, bezduszna i obojętna. Nawet nie znał jej imienia, choć zapewne nie raz je słyszał. Teraz dostrzegł w niej nie tylko kucyka, zobaczył w niej piękną klacz, która swym wrodzonym wdziękiem i niecodziennością wejścia wyrwała go wreszcie z letargu codzienności. 

 

Ogier momentalnie oprzytomniał, spojrzał na zegarek. Wskazówka pokazywała 3:40 w nocy. Słońce faktycznie zaszło, a on siedział przy dogasającej lamie naftowej. Tym bardziej zdziwiła go wizyta klaczy. Już chciał ją przywitać, gdy ona cicho zamknęła drzwi podbiegłą do niego i dość przestraszonym, choć przyjemnym głosem zaczęła szybko mówić.

 

- Przepraszam, że niepokoję Pana o tej godzinie, ale changelingi. Usłyszałam rozmowę, w uliczce, koło mojego domu, jakaś banda umawiała się ze sobą. Z tego co się dowiedziałam mają przewagę w mieście. Nie wiem jak, ale mają zamiar zniszczyć wszystkie fabryki, ale również ukraść plany i chyba Pana. Trzeba się śpieszyć i jak najszybciej uciekać. Niech Pan zabiera wszystko co wagi państwowej i biegnijmy do sterowca!

 

Wypowiedź klaczy zdawała się nieparawdopodobna. Przez chwilę Smallowi przeszło przez myśl, że może to straszne miasto płata mu psikusa. Nie mógł także uwierzyć, że jeśli jest prawdą co mówi ta klacz to dlaczego ryzykuje życiem i przychodzi po niego. Był jej wdzięczny, nie tyle za informacje, bo te jeszcze do niego w pełni nie dotarły, ale poczuł w duszy wolność od tego maszynowego pośpiechu Stalliongradu. Piękno tej klaczy i abstrakcyjność tej mowy całkowicie przywróciły go do rzeczywistości, a jego dusza napełniła się olbrzymią radością, tak że szeroki uśmiech zawitał na jego twarzy. Zdał sobie sprawę, że jest to jednak nie na miejscu i zaraz opanował się. Zaczęło do niego docierać co przekazała mu klacz. W jej oczach na prawdę dostrzegł strach, a przez głowę przeszła mu po raz pierwszy na poważnie myśl, że może jego asystentka wcale nie żartuje.                       

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy do mnie dotarło w jakiej jesteśmy sytuacji, poczułem jak po grzbiecie przeszły mi ciarki.

 

Podbiegłem do kredensu. Wyciągnąłem z niego butelkę wody i niewielką szklankę.

- Jeśli masz rację to nie ma na co czekać. Wyglądasz na zmęczoną i przestraszoną. Napij się wody, a ja w tym czasie pozbieram wszystko co potrzebne. - powiedziałem pospiesznie do asystentki jednocześnie nalewając wodę do szklanki po czym postawiłem ją na biurku.

 

Nie czekając na jej reakcję za pomocą magii otworzyłem drzwi szafy stojącej nieopodal, by również magią wyciągnąć z niej moje juki, które zresztą dostałem niedawno jako prezent. Rzuciłem je nieopodal jednego z obrazów wiszących na ścianie. Następnie podbiegłem do owego obrazu. Przedstawiał on ceremonię podnoszenia Słońca. Dokładnie w momencie kiedy księżniczka Celestia majestatycznie wzlatywała w niebo. Ściągnąłem obraz ze ściany, by odsłonić kryjący się za nim sejf wmurowany w ścianę. Przyłożyłem kopyto do specjalnego wyżłobienia w drzwiczkach. Usłyszałem metaliczny dźwięk sugerujący otwarcie zamka. Zajrzałem do środka, po czym wyciągałem naprędce wszelakie dokumenty by nieschludnie zapakować je do juków.

 

- Dobrze, że jeszcze miałem tyle oleju w głowie by trzymać wszystko co najważniejsze w jednym bezpiecznym miejscu. - Ulżyło mi nieco. Po przerzuceniu wszystkich ekspertyz, planów, map i innej maści papierzysk zauważyłem znajomy przedmiot. Był to mój karabin, ten którego plany zmieniły moje życie. - Jasny gwint. Przez ten cały czas był tutaj. Przez to wszystko dosłownie zapomniałem o nim i pewnie gdyby nie ta sytuacja, to nadal by tu leżał. Heh, jest nawet jeszcze moja amunicja. - uśmiechnąłem się pod nosem.

 

- Dobra. Daję głowę, że to wszystko co trzeba zabrać. Wezmę też to - wskazałem kopytem na moją broń - jeśli jest tak źle jak mówisz, to może się przydać.

Edytowano przez Reedman_PL
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po spakowaniu wszystkiego i zarzuceniu juków Small był gotów do drogi. Wybiegli z pomieszczenia. Galopowali długimi korytarzami. Asystentka prowadziła, za co ogier był wdzięczny, gdyż prawie nie ruszał się z biura. Najprawdopodobniej zatem zgubiłby się szybko i zamiast uciec, wpadłby na wroga.

 

Skręciwszy w boczny korytarz ujrzeli schody w górę. Klacz szybko ruszyła, pochodnie rzucały długie cienie na ścianach. Słychać było szybkie oddechy pary kuców. Wypadki na kolejny korytarz. Był prosty i brakowało w nim mebli. Nieliczne drzwi prowadziły do magazynów, w których Small nigdy nie był. Ruszyli dalej. Nie oglądając się dobiegli do końca i skręcili w prawo. W tym momencie klacz przewróciła się. Small podał jej kopyto, żeby wstała i w tym momencie zauważył strażnika, który leżał na podłodze. Jego oczy były zamknięte. Wydawał się nie oddychać. Asystentka z ledwością powstrzymała krzyk. Kucyk wydawał się młody, miał mundur szeregowego strażnika. Został ograbiony z całego wyposażenia. Jego położone na wznak ciało przerażało. Klacz zaczęła się trząść.

- Co za potwory -    wyszeptała zduszonym głosem.

- Ale to znaczy, że już tu byli, mam nadzieję, że nie zajęli sterowca.

Wtem usłyszeli, że coś idzie w korytarzu, który przemierzyli przed chwilą. Klacz zaczęła się rozglądać za kryjówką. Cicho i szybko podbiegła do drzwi i nacisnęła klamkę. Wciągnęła wręcz za sobą Smalla. Znaleźli się w obszernym pokoju za ścianą ułożoną z drewnianych skrzyń. Obok nich znajdowała się przerwa w stosie, którą można było przejść do dalszej części pokoju, najwyraźniej pełniącego funkcję magazynu. Światło było słabe, bijące od środka pomieszczenia. W jego poblasku Small dostrzegł kilka cieni. Coś upadło z głuchym jękiem na ziemię. Ogier spojrzał na klacz, w jej oczach widniało czytelne przerażenie. Rozglądała się bezwiednie na boki. Cienie przemieszczały się wyraźnie od środka magazynu w jego dalszą część.   

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie jest dobrze... - spojrzałem na trzęsącą się klacz - Poprawka. Jest wręcz fatalnie.

Chcąc ją nieco uspokoić przyłożyłem kopyto do jej klatki piersiowej, tuż pod szyją. Czułem jej płytki oddech na pęcinie. Zacisnąłem zęby - O nie! Nie pozwolę krzywdzić moich rodaków! - potrząsnąłem głową by zebrać myśli - Moment, spokojnie, nie jestem jakimś superbohaterem. Otwarta walka raczej nie jest nam na kopyto.

 

Uniosłem karabin. - Mam nadzieję że nie zapomniałem załadować... - Chwyciłem magią za rączkę zamka i powoli pociągnąłem go mniej więcej o jedną czwartą. - Okej, nabój w komorze, czyli nie jestem bezbronny. Ale lepiej nie ściągać na nas zbędnej uwagi i jakoś się prześlizgnąć. - Zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu mocno zaciemnionych miejsc. Zauważyłem, że w rogu utworzonego przez skrzynie jest martwe pole dla oświetlenia z środka. Wskazałem to miejsce kopytem i szybko skinąłem głową.

 

Gdy dotarliśmy na miejsce ruchem kopyta dałem znać klaczy by położyła się na posadzce. Przykucnąłem obok niej aby jak najlepiej zasłonić jej jasną sukienkę oraz ogon.

Odłożyłem karabin tuż obok, ponieważ poświata magii mogła zdradzić naszą kryjówkę. Spojrzałem krótko na asystentkę - Dobra, skup się to jakoś damy radę się stąd wydostać. - Czułem że serce miało ochotę samo wyskoczyć mi z żeber. Zastygłem w bezruchu czekając na rozwój wydarzeń lub dobrą okazję.

Edytowano przez Reedman_PL
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...

Informacja dotycząca wszystkich sesji - zaczęły mi się wakacje, niestety nie będę miał tyle czasu ile przewidywałem - szczegóły zapraszam na PW, ale niemniej planuję jednak trochę poodpisywać w sesjach. Osoby dalej zainteresowane wspólną zabawą proszę o kontakt na PW i potwierdzenie, żebym nie odpisywał w zakończonych sesjach :pinkie3:

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...