Ogólna opinia co do fanfic'a:
Sprawia on wrażenie (i zapewne tak właśnie jest) jakby był to pierwszy fanfic tego autora, co widać po tym, że z chapter'a na chapter zachodzi jawny progres w pisarskim skill'u. O ile przebijemy się już przez pierwsze kilkadziesiąt stron, fabuła, która z początku była niezwykle chaotycznie prowadzona zaczyna mieć ręce i nogi. W pewnym momencie wszystkie wątki, które zapowiadały się na bycie tymi głównymi, schodzą na dalszy plan, a na scenę wkracza czwórka czarnych charakterów, których mógłbym przyrównać do bohaterów "Sucuide Squad". Kolejno ujawniają się archetypy Harley Queen, El Diablo, Jokera, a na koniec Enchantness (sorka, jak niechcący literówkę machnąłem w ksywkach). W momencie pojawienia się owego kwartetu, historia zaczyna się rozkręcać. Co prawda, mamy tu mnóstwo wątków pobocznych, a sam wątek główny momentami za bardzo gna, można to wybaczyć, gdyż całość jest pisana raczej jak scenariusz filmu niż książka. I tak mamy tu przejścia kamery do postaci pobocznych tylko po to, by pokazać ich punkt widzenia, a potem wracamy do głównych bohaterów, którymi są tu ci źli, gdyż główna szóstka pełni rolę bardzo epizodyczną. W każdym razie do czasu.
Trzeba zaznaczyć, że fabułę należy chłonąć z przymrużeniem oka na błędy interpunkcyjne, ortograficzne czy ewentualne niedociągnięcia spowodowane rush'owaniem akcji.
Sama historia jest pełna groteski, sceny śmierci (której tu pełno) są przedstawione w sposób zahaczający o satyrę, główni bohaterowie są konkretnie stuknięci, a sam mrok zdaje się zanikać w gęstej mgle dziwactw, na które wpadają ci źli.
"Okładka" zresztą zdaje się idealnie oddawać, z czym mamy do czynienia. Jaskrawe postaci siedzą wesoło na czarnej, owalnej scenie i uśmiechają się do czytelnika. Za nimi widnieje kolorowe miasto w ogniu. Szczytu groteski dopełniają plamy krwi na ziemii oraz czaszka trzymana przez najradośniejszego z bohaterów. Obrazek kryje wiele symboliki, której na pierwszy rzut oka nie widać, ale stwierdzić można jedno: ten fanfic można z całą pewnością ocenić po okładce.
Historia jest oryginalna. Bardzo oryginalna. Niestety poprowadzona na początku bardzo chaotycznie. Jeżeli jednak nie zniechęcimy się pierwszymi rozdziałami, to już mniej więcej po dziesiątym (są stosunkowo krótkie), zobaczymy, z czym to się je. Jeżeli macie ochotę przeczytać lekką, momentami dziwną, outsider'ową opowieść o grupce kolorowych wariatów z sadystycznymi upodobaniami, którzy sieją zamęt w Equestrii, wywracając kanon do góry nogami (akcję datuję na przełom sezonów 4 i 5) to polecam dać autorowi kredyt zaufania. Jeżeli jednak wolicie głęboką historię, gdzie czyny bohaterów mają jakieś konsekwencje to albo sobie odpuśćcie, albo spróbujcie swoich sił (tylko nie bądźcie wtedy zbyt krytyczni w komentarzach).
Mówiąc krótko: taka Ferdydurke w wersji beta