Skocz do zawartości

Bodzio

Brony
  • Zawartość

    30
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Bodzio

  1. Przepraszam, skoro zakazane są wszystkie tagi poza [Adventure] i [Violence], to po kiego grzyba pisać, że na tę edycję do grona zakazanych dołącza [Random] i [Romans]? Czy nie powinno być w takim razie wprost napisane, że dozwolone są jedynie te dwa pierwsze? Przecież to jest proszenie się o pomyłki ze strony uczestników.
  2. Cóż, podszedłem już raz do pisania, co myślę o Oblężeniu i moja opinia na pewno się na lepsze nie zmieniła. Wciąż uwielbiam go nienawidzić i pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że jest tak złe, że aż dobre, jednak na pewno nie mam zamiaru szczerze go bronić. W komentarzach kolegów powyżej (skoro już się spoufalamy tutaj wszyscy) nie ma chyba ani słowa, za którym bym murem nie stanął, a pewnie jeszcze odrobinę amunicji bym z przyjemnością dodał. No i z przykrością stwierdzam, że najwyraźniej za rzadko używam sarkazmu i stał się zbyt delikatny, by wyczuć go w tekście bez ostentacyjnego "/s".
  3. Jakkolwiek miodem na moje serce jest widzieć, że Oblężenie dostaje w końcu odrobinę zasłużonej uwagi, w tej jednej kwestii mogę stanąć, ekhm, w obronie Oblężenia. W końcu Spidi pisał już kiedyś, że Equestria w tej, ekhm, powieści, nie jest wzorowana na nazizmie jako takim, a jedynie na pewnych aspektach armii Rzeszy. Wszystkich. ...no, chyba, że dla kogoś "bo autor tak powiedział" jest niewystarczające.
  4. Gdyby nie przedłużenie terminu pewnie miałbym spory problem ze zdążeniem, ale jednak się udało. Temat 3. - "Gwiazdy" - [Adventure...?][Alternate Universe] (1048 słów) Temat 5. - "Pustka" - [Baśń, a co] (1287 słów) Temat 10. - "Księżyc" - [Adventure] (1490 słów)
  5. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi, udało mi się coś wyskrobać. 1. Kapitan Equestria! - Bohater [Slice of Life] 2. Za dzień... za dwa... - Śnieg [Dark] [Anthro] 3. I'm the night! - Wizyta [Nic mi nie przychodzi do głowy]
  6. Bez owijania w bawełnę. Wszystkie mają co najmniej sto słów poniżej limitu. 1. Ostatni jednorożec - "Zapomnienie" [Dark] Lekko inspirowane Kryształowym Oblężeniem. Całuski, Spidi. 2. W oku cyklonu - "Siewca" [slice of Life] 3. Syndrom Sztokholmski - "Zmiana" [Romance]
  7. Nie raz i nie dwa zbierałem się już do napisania tego komentarza. Najpierw, kiedy wypuszczone były jedynie trzy rozdziały Oblężenia, potem gdy miało ich sześć, siedem… aż do teraz. Nie pomagał również fakt, że z każdym rozdziałem ciężej było mi złożyć wszystkie moje odczucia w jedną, spójną opinię. Przyszedł jednak czas, by wziąć w obroty tę, jak to określa sam autor, powieść. SPOILERS AHEAD, TAKE CARE Miejmy od razu z głowy jeden z najprostszych zarzutów, jakie mogę z czystym sercem wysunąć Oblężeniu. Gdyby nazwać je powieścią jedynie ze względu na przynależność gatunkową, nie miałbym nic przeciwko temu. Autor jednak usilnie tworzy dookoła swojego dzieła aurę wielkości, próbuje już na wstępie przekonać, że jest to dzieło stojące ponad przeciętnymi, przydługimi opowiadaniami; nie zwykła fanowska fikcja, a profesjonalna książka, ba, będąca największym dziełem polskiej części fandomu. Problem w tym, że Oblężenie do związanych z tym oczekiwań nijak nie dorasta. W znaczącej części jest to zasługą zatrważającej strony technicznej. Nie raz i nie dwa natknąłem się podczas lektury na niewłaściwy zapis dialogów, literówki, brak znaków przestankowych, niekonsekwentnie używane odstępy, a nawet nagłe zmiany używanej czcionki czy koloru… Z każdym rozdziałem lista tych uchybień robi się dłuższa i dłuższa. Być może gdyby wersja na GDocsach nie była uznana z góry za gorszą, znalazłaby się jakaś dobra dusza, która w odpowiednich miejscach zostawiłaby pomocne komentarze. Nie mam zamiaru oczywiście całej winy za stan techniczny zwalać na bogu ducha winną korektę, jakkolwiek kilkakrotnie zdarzało mi się zastanawiać, czy w ogóle miała ona miejsce. Już nie od niej zależał styl autora, o którym odrobinę rozpisał się Dolar we wcześniejszym komentarzu. Teraz jednak rozdziałów jest więcej i z pewnym smutkiem muszę powiedzieć, że zmiany, o ile jakiekolwiek zaszły, są niezauważalne. Jedną z rzeczy najbardziej rzucających się w oczy jest godne podziwu łamanie wszelkiego, mozolnie wytworzonego klimatu za pomocą jednego czy dwóch słów. Jak ten nieszczęsny regulamin, tak kolący w Dolarowe oczy, tak “reumatyczna granica” (co autor miał na myśli?) czy “cała moc nokturnu” zmusiły mnie do przerwy w czytaniu. Na tym nie kończą się umiejętności doboru słów, oczywiście. Nigdy nie widziałem w niekomediowej literaturze użytych takich wyrażeń, jak “fiksum dyrdum”, czy “ni z gruszki ni z pietruszki”, których poważne traktowanie jest czymś, do czego zdolny nie jestem, tym bardziej, gdy pojawiają się w narracji. Naprzeciw nich stają słowa niepotrzebnie skomplikowane, użyte tylko dlatego, że zdają się brzmieć mądrze czy wzniośle, a tak naprawdę nie przekazują tego, na co wskazywałby kontekst zdania. Ten zresztą również jest czasami mało pomocny, gdyż błędy składniowe i nieprawidłowe związki wyrazowe skutecznie mu to uniemożliwiają. Konsekwencje tego stanu rzeczy nie są bynajmniej jedynie kosmetyczne. Sposób, w jaki opisywane są wydarzenia, nieraz utrudnił mi, czy wręcz uniemożliwił właściwe odczytanie tekstu. Sceny, które mają na celu przedstawienie życia codziennego, bardzo często wychodzą sztucznie i nieprzekonująco. Te zaś, które powinny być poważne, dzięki słowu czy dwóm tracą większość swojej wiarygodności. To akurat może być także winą postaci, które w tychże scenach występują. Charaktery bohaterów zawsze ciężko ocenić w przypadku dłuższych dzieł, gdyż mogą się zmieniać albo być niezbędne dla dalszych wydarzeń fabularnych, co odrobinę by usprawiedliwiało niesympatyczność bohaterów. Nie zmienia to w żadnym stopniu faktu, że jedyną spośród nich, na losie której w jakimkolwiek stopniu mi zależało w trakcie lektury, była Mistel. Z jednej strony z radością gratuluję autorowi, że zdołał tak porwać mnie wątkiem, który pojawił się góra trzy razy. Z drugiej zaś, przykrą sprawą jest, że niemal cała reszta mogłaby spłonąć, a ja nawet bym nie wstrzymał lektury, by zastanowić się nad ich losem. Najprościej zacząć będzie od szóstki głównych bohaterek serialu, które póki co nie miały szczególnie wiele czasu antenowego, lecz nawet Dolar w swoim wczesnym komentarzu dostrzegł pewne problemy w ich kreacji. Pod piórem autora zmieniły się w przerysowane wersje swoich kanonicznych wersji. Applejack jest jeszcze bardziej prostacka, Rainbow Dash jeszcze bardziej tępa, Rarity bardziej wyniosła i rasistowska, Pinkie głupsza… Fluttershy stanowi szczególny przypadek, gdyż z jednej strony jej charakter został zrównany z ziemią przez wypowiedź w pierwszym rozdziale, później jednak wdarła się niekonsekwencja, przez którą wpasowała się w schemat swoim tchórzostwem. Gdyby chociaż wykorzystała swoją znajomość z księżniczkami, by wyrwać siostrę spod opieki rodziców i uchronić ją od tego, co ją samą spotkało w młodości, zachowałaby chociaż swoją troskliwość. Wtedy nawet nie burzyłbym się, gdyby w dalszej części miała zostać komandosem i osobiście wyrywać gardła sombryjskim oficerom. Najwięcej godnego pochwały charakteru Elementy Harmonii pokazują niestety niewielkimi gestami, jak wtedy, gdy Rarity odrzuciła negatywne odczucia wobec siostry, czy reakcja Applejack na wieść o wojnie. W tym prostym przyłożeniu kapelusza do piersi zawarło się więcej emocji, niż w jakimkolwiek przekombinowanym, patetycznym dialogu. Twilight zaś… tak jak i w serialu jest traktowana jako główniejsza z głównych bohaterek, tak wypada poświęcić jej osobny, choć odrobinę krótszy akapit. Nie zaskoczył mnie fakt, że to w niej obudziło się poczucie obowiązku; jest to motyw częsty w przypadku opowiadań, które zakładają pogrążającą się w wojnie Equestrię. Pozwolę sobie porównać tę kreację z dwoma innymi, akurat anglojęzycznymi, które najlepiej mam zachowane w pamięci. Pierwszą z nich jest Upheaval, gdzie Twilight nie tylko czuje potrzebę ochrony wszystkich nieświadomych Equestrian w Wewnętrznej Equestrii, chronionej przed trwającą od wieków wojną, lecz także solidarność z walczącymi, o których podczas bezpiecznego życia nie miała nawet pojęcia, a do wszystkiego dochodzi fascynacja nigdy wcześniej nie widzianą magią bojową. Drugi to The Immortal Game, w którym powierniczka Elementu Magii również zostaje obarczona rolą dowódczą, okazuje się jednak być do tego przez Celestię subtelnie szkoloną i przygotowaną przez całe swoje życie, a w uzyskaniu autorytetu pomaga jej także niewiarygodna potęga magiczna, pozwalająca jej stawić czoła bogom. W obu tych przypadkach okoliczności sprawiają, że rozwój jej osobowości nie wydaje się bezpodstawny. Tutaj Twilight po prostu nagle oznajmia “Hajda na wojenkę!” Nie lepsze wydają się equestriańskie władczynie, które ze względu na to, jak często to właśnie ich losy obserwujemy, można śmiało nazwać centralnymi postaciami tekstu. Spośród rzeczy, które wyczytałem we wcześniejszych komentarzach, nic nie zaskoczyło mnie tak, bardzo, jak pozytywna ocena ich kreacji. Jak można się domyślić, moje zdanie jest odrobinę inne. Zarówno Celestia, jak i Luna, posiadają cechy które w zamiarze miały chyba uczynić je bardziej wielopoziomowymi i prawdopodobnymi postaciami. Tak więc mamy księżniczkę dnia, która dla swoich poddanych jest wyjątkowo miła, czy wręcz kochana… wystarczy jednak, że któryś z nich wyrazi sprzeciw wobec któregoś z jej pomysłów, a budzi się w niej dyktatorka. Nie przeszkadza jej to oczywiście zaniedbywać swojego państwa, cechować się niemal imponującą próżnością (a przy tym rumienić się, gdy jest czczona jako bóstwo) i mieć mniejszego pojęcia o magii niż nieobecna przez tysiąc lat siostra. Ta nie jest zresztą wiele lepsza. Młodsza z alicornów jest co najmniej psychicznie niestabilna, mściwa i brutalna, a mimo to nie życzy sobie, by jej imieniem nazywano narzędzia śmierci. Fakt, że “tajemnica” jest dla niej słowem-workiem niemal tak pojemnym, jak “gwiazda” dla Rafała Wojaczka, uznam za coś, co irytuje jedynie mnie. Cokolwiek próbował zrobić autor, jeżeli tylko jego zamiarem nie było przedstawienie władczyń nie nadających się do rządzenia, w moich oczach poległ. Kto w końcu ukrywa niebezpieczną technologię w oddalonej, wojowniczej prowincji, by potem zapomnieć o niej na ćwierć wieku, niemal prosząc się o zdradę? Dalej wypadałoby przejść do dowódczej trójcy Equestrii. Nie można na ich temat powiedzieć zbyt wiele, lecz zarazem nie są to bynajmniej tak krytyczne rzeczy, jak w przypadku wspomnianych wyżej postaci. Dornier pokazał się jako żołnierzyk o skrzywionym poczuciu honoru i postać w żadnym razie sympatyczna, niemniej jednak jego charakter jest spójny i wiarygodny. Lighthouse to klacz dość przyjemna, od której da się wyczuć troskę o tę gałąź wojska, nad którą sprawuje pieczę. Depicted Picture zaś, oprócz imienia, przez które chwytam się za głowę, ma całkiem ciekawy charakterek, dzięki któremu jeszcze jej nie skreśliłem. Patrząc na nich, ród Night Eye, czy nawet parę z pierwszego preludium albo upadłego imperatora, którego imienia ani kraju nie przywołam z obawy o własne zdrowie psychiczne, łatwo dostrzec, że w pisaniu tego typu postaci autor czuje się lepiej, a przynajmniej osiąga lepsze efekty. Nie wygląda to niestety tak dobrze po drugiej stronie barykady. Choć Sombra odrobinę zaczął bronić się przed zarzutami Dolara, który nazwał go “zwyczajnym idiotą i kretynem”. Uchylono przed czytelnikami rąbka tajemnicy, jak to udało mu się przejąć władzę w państwa składowych Sombrii… wciąż jednak nie zobaczyliśmy bezpośrednio nic z jego sprytu. Fragmenty, w których mu towarzyszymy, wciąż ukazują go jako kogoś dość bezmyślnego, wzywającego swoich doradców, by opowiedzieć sen, który wydał mu się ważny, a potem wyjawiającego swoje słabości komuś, kto jest tak ewidentnie dwulicowy, że jego zdrada jest tylko kwestią czasu, a dawanie mu amunicji to największe głupstwo. Nie, żeby Slither pokazał się jako ktoś inny, niż nadmiernie wulgarny typ spod ciemnej gwiazdy. White Fire’a i Śnieżynki było póki co zbyt mało, by mieć o nich konkretną opinię, jednak klacz jest co najmniej intrygująca. W tym miejscu można by postawić znak obwieszczający koniec tej najbardziej krytycznej części komentarza. O ile wierzę, że wspomniane wyżej elementy tekstu, zwłaszcza dotyczące strony technicznej, mają szansę zmienić się na lepsze, następne zarzuty mają odrobinę inny charakter. Nie zmienia to faktu, że z chęcią zobaczyłbym odpowiedź autora, gdyż dotyczą one samej idei opowiadania i niektórych podjętych przez niego wyborów. Na pierwszy ogień nich pójdzie pomysł z odtworzeniem II wojny światowej w Equestrii. “X, tyle że z kucami” to coś, z czym na fimfiction dane mi było spotykać się na każdym kroku, można więc powiedzieć, że jestem w pewnym sensie zahartowany. Rzucił mi się dzięki temu w oczy jeden problem: zazwyczaj opowiadania tego typu są ciekawe nawet dla kogoś zaznajomionego z materiałem źródłowym, ponieważ autorzy zmuszeni są znaleźć wytłumaczenia dla pewnych elementów, bez których całość by, najprościej mówiąc, nie działała. Tego póki co Oblężenie zaskakująco zręcznie unika. Nie dowiadujemy się, jak maszyny i broń przystosowane są do bycia obsługiwanym przez kuce. Magia zostaje, mam nadzieję że jedynie pozornie, wyłączona z rozgrywki. Poznajemy magiczne stworzenia, lecz tylko po to, by odciągnąć je od wojny. Nawet to, co zostało wyjaśnione, czyli pochodzenie zaawansowanego uzbrojenia, nie jest szczególnie porywające. Dawna technologia, ukryta dla dobra ogółu, lecz nie zniszczona “bo powody”? To banalny i uniwersalny motyw, który mógłby zostać wykorzystany w każdym uniwersum. Czemu więc kuce, a nie jakieś inne humanoidy? Może dlatego, że wtedy pozostałaby jedynie uproszczona wersja II wojny światowej, w której pozbawieni ideologii naziści są tymi dobrymi, a wróg-komunista zostaje wyniesiony do rangi zła ostatecznego. Nie pomaga także to, że autor usilnie próbuje kuce uczłowieczyć w najprostszy sposób. Dajmy im chwytne kopyta, w których będą taszczyć miecze i karabiny. Ubierzmy je i posadźmy za sterami maszyn, które kawałek po kawałku odrą je z różnic względem człowieka. Ba, dajmy im nawet miesiączkę, bo to taki cudowny motyw, kopalnia fabularnego złota, któremu po prostu nie można się oprzeć! Pytam więc: czemu nie pójść na całość i nie napisać anthro? Ponieważ to odarłoby czytelników z resztek złudzeń? Nie jestem także pewien, na ile dobre czy konieczne było umieszczenie w powieści szóstki głównych bohaterek serialu. Jest to motyw nad wyraz popularny w tego typu opowiadaniach (w końcu wielu to właśnie o nich chce czytać czy pisać), jednak powinien on być poparty choć szczątkowymi argumentami. Tutaj role zostają im przydzielone z marszu, bez żadnych prób czy testów, co można usprawiedliwić jedynie, jeżeli jest celowym zabiegiem, by czytelnicy mogli być świadkami porażek Elementów, wtedy jednak będę mieć kolejny argument na poparcie mojej opinii o księżniczkach. Znów mamy jeden szczególny przypadek, tym razem Rarity. Rozumiem, że można chcieć zrobić z głównych bohaterek jednostki wyjątkowe, lecz trzeba znać pewien umiar. Nie ważne, jak wybitną projektantką jest biała jednorożka, zrzucenie na nią stworzenia nie tylko mundurów, lecz także symboli i odznaczeń jest zwyczajnie przesadne. Nieprawdopodobne, wręcz. Kolejne moje zarzuty są coraz mniej poważne… i coraz mniej są zarzutami. Nazwanie całej rodziny Dorniera tak, by potem można było te miana przekazać na maszyny związane z lotnictwem mnie rozbawiło, nie wiem jednak, czy to zamierzona przez autora reakcja. Brummbär nie jest ani owadem, ani nazwą używaną przez nazistowskich żołnierzy. Opis smoka również był tak karykaturalny, że nie mogłem go potraktować poważnie. To już mniejsze rzeczy, które często nie są same w sobie problemami. Jest jednak jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym poruszyć. Mianowicie, pomimo tego wszystkiego, co zawarłem w powyższych akapitach… przy czytaniu Oblężenia świetnie się bawiłem. Mimo wszelkich błędów, potknięć, głupot i absurdów, jest w tym tym dziele coś, co sprawiło, że nie zadowoliłem się jedynie zignorowaniem wszystkich niedociągnięć i zabrałem się do tego przydługiego i w większości dość negatywnego komentarza. Uznałem po prostu, że autor czegoś takiego nie potrzebuje klepania po główce i zrozumie, że jeżeli nie wspomniałem o czymś, nie mam żadnych zarzutów, lub też umknęło to mojej uwadze, co postaram się w swoim czasie nadrobić. Póki co jednak nie mogę nazwać Kryształowego Oblężenia niczym innym, jak tworem niemal z kategorii tak złych, że aż dobrych. Jak inne takie dzieła część rzeczy robi wystarczająco dobrze, by lektura nie była udręką, inne zaś były w swej niedoskonałości zaskakująco przyjemne. Niech więc żyje dalej ze swoimi złoczyńcami w szlafmycach, niepotrzebnymi rozmowami o seksie i bezpłodności i porażająco przesadzonymi dialogami. Inni niech dalej znajdują rozrywkę w tekście i dyskusjach o nim. Ja też będę wciąż czytać, zarazem bojąc się i oczekując dnia, w którym ta powieść przestanie mnie bawić.
  8. No proszę, tym razem każdy dostał trzy recenzje, czemu więc by tego w jakiś sposób nie uczcić. Na przykład odpisując na nie w jakikolwiek sposób, choć nie wiem, na ile mam zamiar bronić siebie czy moich prac. Powinienem zapewne cieszyć się, że nie były potworne mimo względnego pośpiechu i pozwoleniu sobie na parę ustępstw… lecz o tym może za moment. Przede wszystkim wypada podziękować Mordce, że mimo braku przymusu przeczytał wszystkie opowiadania i nawet miał w sobie na tyle dobroci (i chęci), by coś o nich napisać. Jeżeli chodzi zaś o postawione tam zarzuty… zgadzam się z nimi w stu procentach. Za cel podczas tego konkursu wyznaczyłem sobie napisać kilka sytuacji wyciągniętych ze świata, nad którym powolutku pracuję, by może kiedyś nawet go gdzieś wykorzystać. Występujące postacie to z zamierzenia statyści, którzy poza Aurorami oraz Nim prawdopodobnie żadnej większej roli by nie dostali. Posłużyli jedynie za narzędzia, to nie o nich miały być te teksty. Mój styl pisania jest zupełnie inną kwestią, a jego nadmierne skomplikowanie wywodzi się z próby przekazania dokładnie tego, co mam na myśli, a nie jedynie tego, co potrzebuje wiedzieć czytelnik. Jest to coś, co staram się poprawić, czasami jednak umyka mi podczas gruntownej korekty. Do recenzji dwóch panów jurorów muszę podejść odrobinę inaczej. Przede wszystkim zaskoczył mnie fakt, że w stosunkowo małej ilości przypadków ich zdania się pokrywają. Jak widać, nawet klimatem nie można zadowolić wszystkich. “Perła Pustyni” to pierwsze opowiadanie, które przyszło mi do głowy, gdy zacząłem zastanawiać się nad tematami konkursu. Do końca postanowiłem nie zmieniać zbytnio jego założeń, choć miałem przygotowany Plan B w postaci opisu sił powietrznych Equestrii. Cieszę się, że nawet mimo wad opowiadania (które niemal skłoniły mnie do rozpoczęcia pisania od nowa), niektórzy poczuli się zaciekawieni Unią i rasami w niej zjednoczonymi. Zapamiętam, że jest to coś, czego czytelnicy chcieliby widzieć więcej. “Popioły” powstały za to jako ostatnie i gdy patrzę na nie teraz, bez problemu jestem w stanie zauważyć wynikłe z tego błędy. Część dziejąca się w przeszłości tworzona była w odrobinę innych warunkach, w niektórych miejscach niepotrzebnie się rozpisałem, a na końcu musiałem usuwać słowa, by tylko zmieścić się w limicie. Cała historia przez to nie jest taka, jak sobie wymarzyłem. Kończy się zbyt wcześnie, a wiwerny, jako kolejny Plan B, zostały wybrane ze względu na bycie wersją zwyczajnie bardziej zwięzłą. Co zaś do zarzutu Spidiego o wspomnienie Stalliongradu… cóż, kiedy już tworzy się własny świat, ciężko oprzeć się pokusie, by choć króciutko wspomnieć o jego elementach. “Akta Aurory” definitywnie mogłyby być dłuższe. Co do tego zgadzamy się wszyscy. Tutaj również plany były większe, miała być druga scena, która nieco przybliżyłaby czytelnikom ghule… lecz zacząłem obawiać się, że nawet, jeżeli udałoby mi się ją zmieścić, nie miałbym jak zakończyć opowiadania. A jeżeli obecne wydaje się nagłe i urwane, nie chcę nawet wiedzieć, co powiedziano by o tamtym. “Tranzycja” była w tym konkursie opowiadaniem, na które liczyłem chyba najbardziej. Sam pomysł przeprowadzenia konwersacji jedynie w sposób niewerbalny, o ile dość szybko się nasuwający, wyjątkowo przypadł mi do gustu. Potem wystarczyło wymyślić odpowiednią sytuację, wziąć się do pisania… i liczyć, że nie zostanę ugryziony w tyłek przez nie zawarcie niemal żadnych konkretów. Odpowiadając jeszcze na wątpliwość Dolara — rzadko kiedy piszę opowiadania, za pomocą których chcę coś konkretnego przekazać. W przypadku “Tranzycji” liczyłem głównie na to, że czytelnik poczuje klimat, może da się zaciekawić i zastanowi nad tym, co jest przedstawione, lecz nic więcej. Pozostaje jeszcze kwestia Spidiego i jego prośby o jakąś wskazówkę odnośnie “Tranzycji”, gdyż jestem absolutnie pewien, że jest to opowiadanie jeżeli nie bezpośrednio o kucykach, to na pewno przy nich dryfujące. Mam przede wszystkim nadzieję, że nie umknął Ci tag, informujący o osadzeniu w świecie Equestria Girls. Potrzebne jest jedynie parę podstawowych informacji o antagonistach obu filmów… oraz znajomość komiksu “The Fall of Sunset Shimmer”, co jest już bardziej specyficznym wymogiem. Konkrety już za spoilerem, bo czemu nie.
  9. Nareszcie konkurs, przy którym zwyciężyłem z lenistwem. Wszystkie opowiadania teoretycznie mają miejsce w jednym uniwersum, różniącym się od serialowego, lecz w jednym jest to szczególnie widoczne, więc otrzymało odpowiedni tag. Temat 1: Perła pustyni [solarpunk][Alternate Universe] Temat 4: Popioły [Odrobinę smutne... może... nie?][Exposition] Temat 5: Akta Aurory [Dark][Violence] Temat 10: Tranzycja [Dark][EqG/Human/Alternate Universe bo zasady]
  10. Postanowiłem mimo pewnych wątpliwości dołożyć swoją cegiełkę, nieco jak dla mnie nietypową, gdyż od wszelkich form poezji staram się zazwyczaj trzymać jak najdalej. Do domu snów [Poezja][soL][Autor-ignorant]
  11. Żywot porzuconych [Dark][sad][Genocide] ~1200 słów Drugi konkurs, odkąd zacząłem na nowo zerkać na forum, druga praca, do której napisania byłem w stanie się przemóc. Tym razem wyraźnie czasu miałem aż nadto, więc nie mogę zwalić winy na błędy na pośpiech. No i jeszcze problem z tagami, bo pomysł się w głowie zakorzenił, a dwa tagi poza [Dark] oczywiste nie były, między innymi dlatego, że nie potrafię oceniać klimatu we własnych pracach. Niemniej jednak coś powstało, a mnie pozostaje liczyć, że nie zostanie zdyskwalifikowane, bo coś. Teraz pytanie, czy uda mi się zrealizować pomysł na edycję patriotyczną...
  12. Cóż, Skyfall to postać tak naprawdę stworzona jedynie do tego oneshota (któremu naprawdę powinienem przyprawić opis), podobnie jak cały koncept Loży, który w dłuższym opowiadaniu pewnie posypałby się z tego czy innego powodu. Z przykrością więc muszę powiedzieć, że nie ma co liczyć na bezpośrednią kontynuację, choć bohaterowie trafią do mojego schowka i może kiedyś zostaną ponownie wykorzystani. Wkrótce być może zbiorę się w sobie i napiszę jakieś mniej spontaniczne opowiadanie, więc można ewentualnie czekać właśnie na nie, choć proszę, nie z niecierpliwością, bo dość mocno nie lubię zawodzić czyichś oczekiwań. Kto wie, może nawet wysmażę coś na obecną edycję specjalną Konkursu, o ile tylko uda mi się tam upchać wystarczająco wiele patriotyzmu. Ach, no i dziękuję za pierwszy komentarz. To zero swą niebywałą okrągłością potrafi dość niekorzystnie działać na ego autora, jeżeli tylko nie ma towarzystwa innych liczb.
  13. Czas od ogłoszenia wyników: tydzień. Ilość mniejszych i większych zmian: wciąż za mało. Zajęte miejsce: N/A Oto i jest! Jedyne i niepowtarzalne opowiadanie ze specjalnej edycji konkursu literackiego, które przy okazji można uznać za mój debiut. Ach, te emocje, błysk fleszy, ryk tłumów...! Ekhm... Upadek, czyli dzień z życia Tej Złej Wersja (mam nadzieję) poprawiona Komentarze jak najbardziej mile widziane, nawet te niezbyt uprzejmie wytykające błędy. Miłej lektury.
  14. Łomatko, wyniki się pojawiły i to rzeczywiście przed MLK! Tłumy wychodzą na ulice, flagi radośnie powiewają na wietrze... Bodzio siedzi i nęka ludzi, by zerknęli na jego opowiadanie, bo sam obawia się spojrzeć na coś pisanego w zbytnim pośpiechu. Przynajmniej będę mieć nauczkę na następny raz, że jak chcę napisać jakieś opowiadanie o jakości przekraczającej "nie ścierwo, ale nie uznaj tego za komplement", to być może wypadałoby przysiąść do niego nieco wcześniej, niż na całe dwa dni przed limitem czasu. W sobotę powstały bodajże cztery strony, może pięć, a cała reszta dnia następnego, co jest tempem stanowczo zbyt wysokim, by ustrzec się nawet podstawowych błędów. Może powinienem to użalanie się nad sobą dać w spoiler, czy coś... Pomijając jednak tę kwestię, jestem z całego tego przedsięwzięcia dość zadowolony. Zwłaszcza cieszy mnie fakt, że mimo wszechobecnych jednorożek (i okazjonalnej pegazicy) na moim opowiadanku pozostała choć jedna sucha nitka. Jeszcze. Do osobnego tematu trafi po korekcie i tam już pewnie będą wszystkie chwyty dozwolone.
  15. Matko bosko, dwudniowy maraton pisania zakończony, ale oto jest. Upadek, czyli jeden dzień z życia Tej Złej [slightly dark][slice of Life][Oneshot] Reszta posta może do uzupełnienia nieco później, jak mi spadnie poziom adrenaliny.
  16. Ostrzeżenie. Opinie zawarte w poniższym tekście mogą wywołać nieprzyjemne ukłucie w dumie czy też sprawiać wrażenie chamstwa i/lub krytykanctwa. W subiektywnej opinii autora komentarz - ze względu na odmienną opinię - NIE nadaje się dla użytkowników, którzy są w stanie jedynie podążać za tłumem. (Jeżeli przerobiłeś literaturę obozową, to cię nie ruszy.) <muzyka zaczyna grać> "No, no, no, przypatrzmy się... "Arcydzieło"... o, już czuję lęk! A tyle było gadania, żeś Bóg wie co!" ~Bodzio jako cosplay Babojagołaka Pszczoły. Tak, pszczoły, czy też “Pszczoły”, wydarzenie ostatnich tygodni, Fanfik Tysiąclecia, czwarta osoba boska, mesjasz czytelników i najwybitniejszy fragment tekstu pisanego wytworzonego przez nasz rodzimy fandom. Czy można się z taką opinią nie zgadzać? Może zabrzmi to nieprawdopodobnie, lecz… ano, można. Bodzio drży lekko, kiedy zimny podmuch owiewa jego cokolwiek krągłe boki. Ma wrażenie, że lodowate igły wbijają się mu w skórę i przechodzą na drugą stronę. Ostre ukłucia, tak zimne, że aż parzące. Bodzio siedzi na fotelu i jest mu niewygodnie, choć nigdy wcześniej mu się to nie przydarzyło. Młody mężczyzna każdy oddech czuje głęboko w sobie. Chce się przesunąć, obrócić, przybrać wygodniejszą pozycję, ale nie może tego zrobić. Wszędzie tylko pszczoły. Wszędzie wychwalające ponad niebiosa komentarze. Każdy kolejny to nowy ból. Każdy z nich to mała śmierć. Zacznijmy może od dwóch bardzo prostych stwierdzeń. Pierwsze z nich, ułatwiające pracę z niemal każdym tekstem oraz komentarzem, powinno być wam dobrze znane - nie jest możliwa obiektywna ocena twórczości jakiegokolwiek rodzaju. Mając to w pamięci, możemy przejść do punktu drugiego: Nie uważam “Pszczół” za opowiadanie słabe. Zaskoczeni? Muszę przyznać, że byłem dość poruszony, gdy uświadomiłem sobie, że mimo całego mojego zgorszenia nie zraziłem się do samego tekstu. Konstruktywny komentarz jednak świętą rzeczą jest i po bożemu poprowadzić go należy. “Pszczoły” witają nas ostrzeżeniem. Ba, nie jednym, lecz dwoma, które w większości czytelników zadziałały zapewne jak obietnica owocu zakazanego, zaintrygowały i zachęciły do dalszego czytania. Tak było w moim przypadku, choć, przyzwyczajony do różnych pierdół podobnej natury, niemal je zignorowałem. Następną część stanowi według mnie najlepszy fragment całego opowiadania. Autorka wita nas interesującym opisem, który czyta się bardzo przyjemnie, a nasz apetyt jedynie rośnie. Pada tak wychwalane przez wielu “a jak długo umierają?”, co sprawia, że sami zaczynamy się zastanawiać nad tą kwestią. Jest to niczym hitchcockowskie trzęsienie ziemi, które przykuwa do ekranu. W momencie, w którym przywołuję ten słynny motyw, od razu powinno pojawić się pewne fundamentalne pytanie. “Czy reszta dorównuje początkowi? Czy atmosfera ciągle się zagęszcza, niczym kościste palce napięcia zaciskając się na czytelniku?” Po pierwszej lekturze sam byłem skłonny odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. “Gdzie więc ten hejt?” możecie zapytać. Problemy pojawiają się, gdy czytelnik szuka w tym opowiadaniu czegoś więcej, niż jedynie rozrywki na kilkanaście minut, a przecież tego wyraźnie pragnie autorka, czego dowodem jest chociażby posłowie. W moim przypadku drugą lekturę przeprowadziłem po ujrzeniu wszelkich nad wyraz pozytywnych komentarzy, nazywających “Pszczoły” arcydziełem. Zapragnąłem więc wyciągnąć z tego tekstu to, co czyni go wybitnym. Szukajcie, a znajdziecie, czyż nie? Znalazłem coś zgoła innego. Co prawda utwierdziłem się w przekonaniu co do słuszności moich pochwał kunsztu autorki w posługiwaniu się językiem, jednak ujrzałem jednocześnie wiele potknięć. Zbyt wiele, by je pominąć, na co niestety zdecydowała się zdecydowana większość czytających. Chciałbym, byście wiedzieli, że jestem z rodzaju tych ludzi, którzy potrafią wczuć się w tekst pisany, choć w przypadku siedzenia przed ekranem nie jest to tak mocne uczucie, jak siedząc w wygodnym fotelu z dobrą książką. Potrafię śmiać się, potrafię płakać razem z bohaterami, potrafię rzucić czymś o ścianę, gdy autor wykorzystuje tę więź do wzbudzenia takich właśnie emocji. Jak jednak łatwo mi przychodzi zżycie się z postaciami, nawet w przypadku krótkiego tekstu, nawet prostszą rzeczą jest mnie z tego stanu wybić. To udało się autorce parę razy już w przypadku mojej pierwszej lektury, a przy drugiej było jedynie gorzej. Choć starałem się, jak mogłem, w oczy kłuł mnie suchy styl, przez który całość zaczyna przypominać artykuł, jaki moglibyśmy znaleźć na Wikipedii. Powraca tu porównanie do literatury obozowej… które jednak okazuje się być użyte na wyrost. Emocje wywoływane przez to opowiadanie co prawda występują, lecz pojawiają się w, według mnie, zupełnie nieodpowiednich miejscach. Jednym z moich pierwszych zarzutów na tym polu jest niewystarczające zaakcentowanie upływu czasu. Preludium do tragedii jest plan Twilight i jej tworząca się na tym punkcie obsesja, której jednak w ogóle nie jesteśmy w stanie poczuć. Setki lat eksperymentów zawarte są w pięciu krótkich akapitach, podczas których z przyczyn naturalnych umierają pozostałe powierniczki Elementów. Pytam, czemu ten temat nie jest bardziej rozwinięty? Stopniowe pogrążanie się w obłędzie jest tym, co mogło rzeczywiście nadać temu fikowi odpowiedni wydźwięk. Szaleństwo, uparte dążenie do celu, nie zważanie na śmierć nawet najbliższych osób… idąc tropem myśli autorki, czy nie warto było wykorzystać tego jako metaforę ludzkości, wciąż za wszelką cenę dążącej do rozwoju? Cały ten potencjał nie zostaje jednak wykorzystany, a jego miejsce zajmuje konfuzja wywołana nagłym upływem czasu i zalążek formy sprawozdania, miernej statystyki, jaką jest śmierć milionów. W tym punkcie pojawia się jednak nadzieja. Jest nią opis śmierci pszczół, piękny i obrazowy, pozwalający wyobrazić sobie ogrom tej katastrofy bez większych trudów, oraz opis kilku następujących wydarzeń. Tutaj suchy styl dobrze wykonuje swoje zadanie. Chaos, dezorientacja, próby racjonalnego wytłumaczenia całej sytuacji - jest to coś, co powinno zostać po prostu zauważone, bez wymuszonego nakładania bagażu emocjonalnego, pozwalając czytelnikowi samemu wybrać, jakie żywi wobec nich odczucia. Utrzymuje to nas wciąż niejako ponad światem przedstawionym, szczątkowo przedstawia fakty, w milczeniu zapowiadając jednak, że najgorsze jeszcze przed nami. W tym miejscu jest to wyważone idealnie i, choć nie brawa, to jednak należy się pochwała. Potem następuje zderzenie z rzeczywistością, przez które większość przeszła bez szwanku, jak zdążyłem już zauważyć po innych komentarzach. Kucyki podejmują się próbom przeciwdziałania pomorowi pszczół, robiąc to w jeden z najbardziej absurdalnych sposobów, jakie jestem w stanie sobie wyobrazić. Myśl o ręcznym przenoszeniu pyłku przywołuje jedynie politowanie, lecz również pokazuje determinację, chęć wspólnej pracy, by odwrócić pomyłkę jednej osoby, by przeżyć za wszelką cenę. Choć sam opis tego wciąż trzyma poziom, problem pojawia się w innym miejscu. Nie udaje im się. Wszystkie te rzeczy, które próbują zrobić, mają racjonalne podstawy, by okazać się skuteczne. Weźmy na ten przykład naszą starą, dobrą ludzkość. Choć z współpracą są u nas problemy, sam masz gatunek być może byłby w stanie przetrwać tego rodzaju apokalipsę. Pozostałoby nas niewielu, a cywilizacja jako taka być może przestałaby istnieć, jednak przetrwalibyśmy, choćby dzięki roślinom niezapylanym przez pszczoły, lecz inne stworzenia, a także ręczne przenoszenie pyłku, czasochłonne, lecz możliwe. W Equestrii sprawa ma się inaczej - absolutnie nic nie daje plonów, a sztuczne zapylanie nie przynosi efektów. W głowie czytelnika wręcz musi się pojawić pytanie “dlaczego?”. Czekamy na odpowiedź z niecierpliwością, jednak nie zostaje nam ona dana. Jedynym wytłumaczeniem jest konieczność pociągnięcia akcji dalej ku tragedii, znana inaczej jako “bo tak”. Czemu, ach, czemu - pytam - autorka postanowiła tą jedną rzeczą wyrzucić do kosza cały swój koncept? Po uświadomieniu sobie, że podobny scenariusz nie mógłby mieć miejsca na Ziemi, opowiadanie traci naprawdę wiele w kwestii wywoływania emocji i przekazywania swojej myśli. wciąż co prawda skłaniając do przemyśleń, lecz pozbawionych już tak wielkiego ciężaru. Dochodzimy tym samym do pytania zadanego przez jednego z moich poprzedników - dlaczego? Rozumiem, że opowiadanie to ma przedstawiać fakt, że gdy w końcu uda nam się zaburzyć naturalny porządek, to już nie wrócimy do starej wersji świata, lecz pamiętajmy, że jesteśmy w pełnym magii świecie i tekst nie próbuje się nawet tego wypierać. Drzewo zaczęło usychać, lecz potem nagle przestało i nie ma już o nim żadnej wzmianki. Twilight nazywa te wydarzenia klątwą Drzewa… a więc ostateczny morał to “nie wkurzaj Yggdrasila”. Śmieję się za każdym razem, gdy widzę te słowa, lecz to niestety smutna prawda. Nie ma nawet znaczenia fakt, że pszczoły umarły - pokazane jest przecież, że nawet gdyby były, to i tak nie byłoby plonów. Wobec tego wszelkie myśli o znalezieniu pszczoły i sklonowaniu jej tracą na znaczeniu, włącznie z zakończeniem, które wobec tego staje się bezwartościowe i budzi jedynie politowanie. Mimo wszystko chwali się zastosowanie motywu Strzelby Czechowa w postaci helikoptera. A więc doszliśmy do zakończenia, uff. Czy to oznacza, że wyraziłem już wszystkie swoje odczucia? Oczywiście, że nie. Mogliście zauważyć, że ani słowem nie wspomniałem wstawek w czasie teraźniejszym, jakimi poprzecinany jest tekst. Czemu to zrobiłem? Odpowiedź na to pytanie nie jest tak prosta. Są to bowiem jedne z niewielu momentów, które naprawdę budują klimat i mi się podobają. O ile jednak mogę chwalić samą ich formę (i to robię, żeby nie było), to nie jest to dobre. W tego typu opowiadaniu napięcie powinno być budowane z rozmysłem, a tymczasem mamy na zmianę dobre, przybliżające nas do Twilight fragmenty, pomagające się z nią utożsamić… oraz wypominane przeze mnie już suche opisy przeszłych wydarzeń, które tę immersję całkowicie zaburzyły w moim przypadku. Kolejną sprawą, której chciałem poświęcić osobny akapit, jest scena z Celestią jedzącą mięso. Jest ona kolejnym wydarzeniem, której przy bliższym przyjrzeniu się brakuje odrobinę sensu i służy jedynie budowaniu ponurego klimatu, do czego jednak przejdę zaraz. Czemu Celestia zjadła mięso? Czemu to musiał być akurat jakiś drób? Czy naprawdę uznała to za jedyne wyjście? Wybaczcie, lecz wystarczy mi, że Twilight jest kreowana na osobę nie będącą w stanie przewidzieć konsekwencji własnych czynów. O atmosferze mogę wypowiedzieć się krótko - choć przez całą długość tego komentarza narzekam, że wczuć nie jest się łatwo i to często przez zabiegi autorki, klimat jednak jest. Cały tekst jest wręcz nad wyraz ponury, co jednak nie jest elementem pozytywnym, lecz odpychającym od lektury (jak to wcześniej określił Skrivarr). Jeżeli już odeszliśmy poza fabułę, chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na przypisy dotyczące zaczerpniętych w formie nawiązań cytatów i nadmieniam tu, że jest to jedynie kwestia gustu… przynajmniej podobno. Otóż autorzy nie powinni według mnie sami robić takich przypisów we własnych dziełach. To prawda, i zgodzę się tu z Dolarem, że warto je mieć, żeby lepiej zrozumieć kontekst. Jednak niemal wszystkie wykorzystane tu fragmenty są mniej lub bardziej znane w kulturze masowej i wciskanie ich czytelnikowi w twarz, zaznaczając i tłumacząc ich pochodzenie, jest traktowaniem go jak idioty, który nigdy nie miał do czynienia z literaturą, bądź co gorsza popisywaniem się własnym oczytaniem. Przypisy chętnie widzę w “Niebezpiecznych Związkach”, gdyż cytaty popularne we francuskim pozytywizmie nie musiały wcale przetrwać do naszych czasów w popkulturze, lecz w przypadku “Pszczół” są one zbędne. Biorąc to wszystko pod uwagę, być może rozumiecie już, sam dziwię się, że wciąż jestem skłonny polecić lekturę tego opowiadania. Mimo pewnych wyborów podczas procesu twórczego, jest napisane nienaganną polszczyzną i wybija się ponad przeciętność. Czyta się przyjemnie, jeżeli tylko nie zaczniemy dokładniej przypatrywać się tekstowi, fabule i przesłaniu, co niestety jest zapewne sprzeczne z intencją autorki. Proekologiczna myśl zostaje zakrzywiona przez pewne dziury fabularne wytłumaczalne najprościej chęcią pociągnięcia fabuły według zamierzonego toru. Brakuje jeszcze jednej rzeczy, którą musi mieć każde arcydzieło, a tak właśnie niektórzy określają to opowiadanie - przyjemności płynącej z ponownej lektury. Przesłanie, emocje… to wszystko za drugim razem niknie, a bardziej widoczne stają się nieścisłości, tak łatwo pomijalne za razem pierwszym. Na plus jednak mogę zaliczyć fakt, że w głowie pojawia się wtedy wiele pytań, niestety nie zawsze w pozytywnym tego określenia znaczeniu. Ogólnie jednak jestem w stanie wystawić z czystym sumieniem 6+/10, a nawet 7/10. Może nie z niecierpliwością, lecz czekam na inne prace tej autorki… ...ale. Zawsze jest jakieś “ale”. Chciałbym wspomnieć jeszcze o całej otoczce, jaka spowiła to opowiadanie. Ona jest tym, co naprawdę mnie mierzi i sprawia, że fik ten naprawdę zasługuje na tag "controversial". Jeżeli miałoby się ponownie stać coś takiego, to nie chciałbym, by powstało już cokolwiek podobnego do “Pszczół”. Wszystko zaczęło się od Kredkego, który wychwalał tę pracę pod niebiosa i zachęcił tym wiele osób do zajrzenia na MMF i przeczytania tego opowiadania. I tu leży pies pogrzebany, bo… tylko tego. Zostało przysłane tam pięć prac, a w komentarzach dominują jedynie opinie o “Pszczołach”. Ciężka praca innych autorów została tym samym umniejszona, a oni sami pominięci. Nie obwiniam tu naszego drogiego gospodarza tej inicjatywy, lecz raczej apeluję - jeżeli już komentujecie jakąś akcję, róbcie to w całości. Nie ma dla twórcy niczego gorszego, od zignorowania go i jego wytworów. "What's this? A overabundance of Bees in a thread? A post full of Bees ought to put a stop to that!" "Aaa! The situation has only been made worse with the addition of yet more Bees!" To właśnie mnie wręcz obrzydza i to właśnie sprawia, że każdy komentarz, nie tylko pochwalny, dla tego opowiadania wywołuje na mojej twarzy grymas. Im więcej szumu zrobiło się wokół “Pszczół”, tym gorsza stawała się sytuacja. Chciałbym pominąć już kwestię pochwał, które są przecież jedynie opiniami, lecz… starajmy się spojrzeć na wszystko nieco inaczej. Starajmy się dojrzeć dobre rzeczy w złych, a złe w dobrych. Jeżeli piszecie komentarz, nie wspominajcie jedynie o pozytywach, lecz także o tym, co wam się nie spodobało. Nie kreujcie czegoś na arcydzieło, by inni bali się wyrazić odmienną opinię. Bądźmy lepsi. To moja puenta.
  17. - Jesteś pewien, że nie dadzą nam ostrzeżenia za to? To jest klasa tylko dla przyjętych... Po pierwsze, to mi dadzą ostrzeżenie, nie tobie. Po drugie - my tylko obserwujemy. - Ale po co? Mogliśmy tam być, ale ty jak zwykle się spóźniłeś! To wszystko twoja wina. Znowu ten sam błąd. To ty tam miałaś być. Niech wiedzą, że ich obserwuję. Skoro już się dostali, to mają pracować ciężko. Przy okazji... Ty jakoś mnie nie popędzałaś. Zresztą dobrze wiem, że nie chciałaś uczęszczać do tej klasy. - Jak śmiesz! Skąd możesz wiedzieć... Ja cię stworzyłem. Znam cię wystarczająco dobrze. Jeszcze coś? -... Tak też myślałem. Magento, nie denerwuj się na mnie. Po prostu musiałem. - Do kogo ty mówisz? Dowiesz się, jak będziesz starsza. A teraz idziemy.
  18. Hejt na FGE? Gdzie? On cię i tak nie ominie, bo jak ty nie przyjdziesz do KKK to my przyjdziemy do ciebie. Zaraz biorę się do czytania, ale jedna rzecz rzuca się w oczy: Gdzie do jasnej cholery są akapity w późniejszych rozdziałach?
  19. Według mnie jest potrzebny Flutterce, mimo że przez nas może być nielubiany. Sam mam tak z kolegami, że gdyby nie wzajemny sarkazm i chamstwo, to czasami byśmy zachowywali się jak idioci. Po prostu sobie pomagamy i nawzajem motywujemy, a że dla osób trzecich wygląda to jak skrajna nienawiść to nie nasz problem. Podobnie jest tutaj, Shy niewątpliwie miała by problemy, gdyby nie ten futrzany potwór.
  20. ---- Bodzio i Matalos siedzą wspólnie i planują, praca wre. - To co, masz jakieś pomysły? - rzucił od niechcenia niższy rangą (tak, to ja) - Nie, nie przeszkadzaj mi pachołku. - Powoli dokończył okręcania dziwnej substancji papierem. - Co ty robisz? Przecież to musi być niezdrowe... - z przejęciem wykrzyknął Bodzio. - Co ty, zaufaj mi, nic się nie stanie... Chcesz trochę? - Wyciągnął drugi przedmiot, podobny pierwszemu. - W sumie co tam szkodzi, chyba wiesz, co robisz... - Kapłan przyjął podarunek od kolegi. ---- Ja to tak kojarzę Mat...
  21. Jeżeli myślimy podobnie, drogi chemiku-techniku, to kapsuły zawierają dokładnie to, o czym myślisz... Notatka testowa 1) Salwa inicjacyjna działa dobrze, proponuję dodać do niej część systemów broni xenos. W szczególności mam na myśli ten piękny relikt Nekronów...
  22. *wypluwa herbatę, na szczęście z dala od przyrządów* Nie zrobiłeś tego... Ty naprawdę to zrobiłeś, cholera! Myślałem że chodzi projekt... zresztą sam wiesz! *wstaje i zaczyna obficie gestykulować* "HULKRETHA" nie można zatrzymać! Czy ty wiesz, co zapoczątkowałeś? *siada zrezygnowany* No dobrze... Salwa inicjacyjna odpalona, uruchamianie systemów... Lewe skrzydło... gotów, wszystkie działa gotowe do wystrzału. Prawe skrzydło... również gotów, stabilizacja dział xenos... Hulkreth Jr. gotowy do zrzutu... Popatrzcie bracia w niebo... i powitajcie Apokalipsę.
  23. Matalosie, wszystko przygotowane na pierwsze użycie. Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Nawet tego nie testowaliśmy... *widzi post powyżej używając mocy korzystania z forum* Okej, nic nie mówiłem... Czekamy na rozkaz. *sorki klimuk, musiałem kiedyś coś takiego zrobić*
  24. Aaaa! Cholera! Już jestem! Nie spóźniłem się, prawda? *patrzy na wciąż szerzącą się destrukcję* No tak... Już jestem Matalosie! Przyrządy obserwacyjne na dziale Tau, wypatrują wszystkich anomalii. Wszystkie systemy broni w pełnej gotowości... no, może prawie wszystkie. Oprócz tego ładnego.
  25. *wchodzi do kabiny głównej kabiny Tytana obwieszony bronią, lekko zmachany* To powinno pokazać tym heretykom, dlaczego nie mówi się przy mnie o profanacji maszyn... *zauważa zniszczone planety, atakujący Chaos i ogólny roz dol* Chyba coś mnie ominęło, prawda? *siada obok drugiego kapłana maszyny*
×
×
  • Utwórz nowe...