Skocz do zawartości

kapi

Brony
  • Zawartość

    895
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez kapi

  1. Zawitały do mnie ferie dziś, więc po pierwsze mam dobry humor, a po drugie zapowiadam, że pierwszy tydzień będzie bez neta, zatem nie będę odpisywał. Drugi tydzień powinno już lepiej pójść :pinkie3:

     

    Pozdrawiam :pinkie:

  2. Hot Air spojrzał dość mętnie na Grassa

    - A tę gazetę chce pan wziąć? Tak, tak proszę bardzo niech się pani nie krępuje. Za darmo. Miłego pobytu życzę i do widzenia.

    Kuc zaczął odlatywać, po tym jak dał gazetę ogierowi. Przed Grassem stanął otworem Stalliongrad. Miasto Słońce majestatycznie odbijało się od matowo złotych murów, oświetlając miasteczko namiotowe. Główną drogą jechały większe i mniejsze automobile, napędzane najróżniejszym paliwem, tak rzadko spotykane w pozostałych regionach Equestrii. Kuce kręciły się nieustannie na polu namiotowym już przedsiębiorczy inwestorzy rozstawili stoiska z tanim, ciepłym jedzeniem. Tłumy kucy stały przy małych stolikach, jedząc kiełbaski, albo pijąc różne trunki. Stukanie z miasta nasilało się, a opary z licznych kominów zdawały się nie mieć końca. Do Grassa podeszła jakaś lekko pijana klacz. Była młoda, miała jasno zieloną sierść i zawiniętą w kilka spiral czarną grzywę. Jej ciemnoniebieskie oczy omiotły ogiera. Klacz powiedziała dość niewyraźnie:

    - Orrrrrange Juicccce? To ty? Zzzzmieniłeśśśś się... O jaką grzywę sobie ułożyłeś, choć wyglądas terazz starzej... Chodźććć urządzamy potańcówkę na obrzerzach miasteczka, załatwiliśmy już wszystko, a ciebie jeszcze nie ma tam. Kazali mi cię przyprowadziććć. Cccheszzzz moze trochęę sydru?   

  3. Luna jeszcze będąc pod pokładem, gdy usłyszała słowa Saladina, spojrzała na niego, zaglądając przez chwilę prosto w oczy, po czym ogierowi zdawało się, że końcówki jej ust lekko podniosły się, tworząc mały skromny uśmiech, jednak księżniczka, nieznacznie potrząsnęła głową, odwróciła wzrok i ruszyła na pokład.

     

    Szalupa była już co raz niżej, Cooper dalej ciągnął ją na dół i coś szeptał do Twilight i Celestii, jednoczęsnie rzucając nerwowe spojrzenie w stronę przybywających z wolna changelingów. 

     

    Saladin stwierdził, że musi coś zrobić i powiedziawszy Lunie, aby się odsunęła ruszył w stronę marynarzy. Chwiał się przy tym, w czym pomagały mu ruchy łajby na boki. W końcu gdy zobaczył, że oddalił się wystarczająco od szalupy i upewniwszy się, że Luna została z tyłu, wwalił się na dwóch przeciwników. Wraz z bujnięciem pokładu dało to zamierzony efekt. Oba changelingi wyłożyły się na deskach pokładu.

    - Co ty do cholery robisz, złaź ze mnie! Do waszej cholernej matki jędzy kto pozwolił się wam tak upijać na statku! Powiem bosmanowi, dostaniesz po wszystki 50 batów jak nic. Złaź ze mnie mówię. 

    Saladin chcąc dać więcej czasu udawał, że nie rozumie, co podmieniec do niego mówi. W końcu tamten się wkurzył i zasadził Arabowi potężnego kopniaka w brzuch, po którym kuc skulił się i zajęczał.  Changeling wstał szybko i otrzepał się, po czym poprawił kolejnym kopnięciem w leżącego. Podszedł do drugiego pijaczyny, który szedł z nim i zdenerwował się widząc, że tamten stracił przytomność, czy to z uderzenia w głowę, czy to z przepicia. Saladin też to zauważył. Szybkie spojrzenie w kierunku szalupy, pokazało mu, że Cooper opuścił ją do poziomu pokładu. Kuc patrząc nerwowo na zbliżającego się changelinga w kolczudze, przed chwilą powalonego przez Saladina, zdecydował się na ostateczność. Dobył jedno ze swych ostrzy i rzucił nim we wroga. Niestety nogi zarwały się pod nim i upadł. Lina została puszczona, a ostrze trafiło changelinga w kopyto, tak że i tamten upadł. Szalupa opadła dziobem niżej, uderzając w burtę i robiąc hałas. Celestia szybko podbiegła do Coopera, podniosła go. W tym czasie Twilight opuściła swoją linę, wyrównując szalupę.

    - Co do cholery się tu dzieje Cooper... o ku... UCIEKAJĄ, ALARM!!!

    Po głosie changelinga, który rozległ się po całym pokładzie można było wywnioskować, że ukrywanie się już jest skończone. Celestia pomogła Cooperowi wejść do szalupy, zajęła się pakowaniem Twilight. Tymczasem changeling wstał i zaczął kuśtykać w stronę szalupy, co ewidentnie było utrudnione, przez ranę w kopycie. Z rufy ozwał się rumor, a dzwonek pokładowy zaczął dzwonić na trwogę. Podmieniec dobył miecza.      

  4. Arceus podbiegł do leżącej, krwawiącej klaczy. Nie wyczuł oddechu, ani go nie zobaczył. Zawołał do Blooda.

    - Co do cholery... ale mnie łeb boli, co się stało... do jasnej Celestii... - rzucił na koniec zaskoczonym głosem i podbiegł do klaczy. Poszukał różnych przedmiotów w swojej sakwie, dobył małą buteleczkę z czerwonym płynem.

    - To powinno pomóc, oby zadziałało...

    Wlał spokojnie trochę płynu do ust nieprzytomnej, poruszył tak jej głową, że płyn wlał się do żołądka. Zabójca dobył następnie jakieś zioła i zaczął nimi obkładać rany klaczy. Następnie zdarł z siebie kawałki ubrania i zaczął bandażować.

     

    Arceus dalej uważnie obserwował klatkę piersiową Gravelyn. Nagle na policzku poczuł lekki i płytki oddech, a klatka piersiowa zaczęła się poruszać w górę i w dół w nieregularnych odstępach.  

  5. Starlight bał się wykorzystywać magii do skradania, gdyż stworzenia mroku często wyczuwały czary. Postanowił więc skorzystać z osłony nocy, by podejść jak najbliżej wroga. Przemieszczał się z wolna przez gęste zarośla. Widział jak kopuła światła jaśnieje co raz mocniej. Clover całkowicie poddała się mocy, która nią owionęła. Pod kopułą blasku trwała dalej sfera Onyksisa. Wypadła z niej pierwsza strzała Terga, który dobył łuku refleksyjnego, napiął go aż drewno lekko zaskrzypiało, po czym płynnym ruchem wypuścił pocisk. Trafił prosto w jednego z cieni. Ten nie zdążył uniknąć i posmakował stali, która wbiwszy się w jego korpus, sprawiła, że cały zafalował, po czym rozsypał się na kawałki. 

     

    Clover poczuła, że w jej sferę światła wdziera się mrok. Do jej duszy dostawały się jakieś mroczne głosy, których nie rozumiała, lecz nie wróżyły dobrze. Blask zaczął blednąć i przygasać, tracąc moc, a cienie mimo strat zaczęły się zbliżać.

     

    Starlight był już blisko, przekradł się zboczem góry i obszedł bokiem krąg światła. Przyczaił się w kępie krzaków, po czym rozpoczął inkantację magicznego wybuchu ognia. Musiał zrobić to szybko, gdyż bał się wykrycia magii przez te złe stworzenia. Jego rób zjaśniał blaskiem. Mag przez sekundę zbierał moc, po czym nakierował ją pomiędzy świecące oczy przeciwników. Momentalnie z ziemi buchnęło parę iskier. Rozeszła się mała fala ognia, a później nastąpiła eksplozja. Mrok został rozproszony na chwilę, gdy ściana płomieni rozeszła się po okręgu. Starlight poczuł silną wolę przeciwników, która broniła ich znacząco przed magiczną mocą. Albo oni byli na tyle silny, albo... on osłabł znacząco w tej dziwnej krainie. Na kilku upiorach płomienie zatrzymały się i zmieniwszy kolor na fioletowy, zniknęły wypalając się w powietrzu. Dwa jednak nie dały rady tego uczynić. Ogarnęła je pożoga. Te z sykiem, zaczęły się wić jeden rozpadł się, a drugi zaczął nerwowo rozglądać się po okolicy. Dojrzał błysk błękitnych oczu Starlighta w krzakach. Zmienił się w chmurę dymu i podleciał do niego, dalej płonąć, co sprawiało mu najwyraźniej ogromny ból i z całą zawziętością zamachnął się na ogiera. Potężna łapa o szponach bestii ruszyła nieubłaganie ku szyi kuca. Jednak mag zachował zimną krew i szybko odskoczył w bok, tak, że cios jedynie drasnął jego skórę, o dziwo nie pozostawiając żadnej rany , a jedynie sprawiając ból i rozdzierając ubranie. Eksplozja ognia dobiegła końca, jednak okoliczna trawa zajęła się płomieniami. Członkowie drużyny to wykorzystali. Wielki nieumarły rycerz wpadł w pełnym biegu na jedną zjawę, potężnie wymachując swym mieczem. Cios trafił potwora w ręce odcinając je. Zaraz odrosły mu nowe z cienia, ale skupione jeszcze na odpieraniu ognia mroczne istoty nie miały czasu na kontratak. Z obrębu światła błysnął zakrzywiony hak na końcu bicza Corpsa. Pędził prosto na innego wroga, ten jednak zdołał uniknąć ciosu. Widząc, że jest sam nieumarły wojownik wycofał się w sferę światła, która ponownie rozbłysła mocniej, gdyż głosy w duszy Clover ucichły w trakcie wybuchu ognia.    

  6. W głównej komnacie Dyskusje toczyły się dalej. Podmieniec raz po raz mamrotał coś pod nosem. Narady się przedłużały. Atlantis już dawno wyleczył swoje rany i naprawił golema. Nie kwapił się jednak aby wykonać prośbę czarnoksiężnika. Sam Masked czekał dość usilnie na zaklęcie maga, które nie następowało. Ane z wolna ruszała głową w spokoju obserwując dalej Dakelin, która zastygła na suficie. Wszyscy magowie w pomieszczeniu poczuli nagły przypływ mocy w okolicy. Kryształowe ściany zaczęły się mienić czerwienią i złotem, które falowały. Przez nie przechodziło na prawdę dużo energii 

     

    Na powierzchni Yellow ponownie zwrócił się do Thermala:

    - Dobrze, ponieważ to wszystko mamy już za sobą, wypadałoby powiadomić Shadow o wszystkich zajściach. Idę do jaskiń, idziesz ze mną, czy masz jakieś sprawy? - zapytał ogier, ruszając w stronę najbliższego zejścia do podziemi.

     

    Poison wyszedł na przeciw oddziałowi podmieńców. Ten maszerował równo zasłaniając się tarczami. Jego poprzedni czar przerzedził ich szeregi, ale karne wojsko nie dbało o to. Słowa wypowiadane przez maga krwi odbijały się od uszu wojaków jak strzały od ich pancerzy. Nad oddziałem dalej wznosiły się bojowe okrzyki ich wodza, który krył się pośród tłuszczy. Gdy Poison skończył przemowę, w okolicznych kryształach wyczuł ogromne pokłady mocy. Zaczął zbierać ją, przeszła przez całe jego ciało, płynęła niczym wielka rzeka, oczy zaczęły mu świecić, a kopyta zmieniły się w lód. Gdy otworzył usta powiał z niej lodowaty wiat, który omiótł salę. Moc w kryształach zdawała się być nieskończona. Mag w życiu nie doświadczył takiej dawki. Jego umysł zapadł w ciemność i poczuł mróz w całym ciele. Odnotował, że ściany jaskini zamarzają i tworzą się gigantyczne sople. Zbroje przeciwników zaczęły chrzęścić, a głos ich dowódcy drgać. Czarnoksiężnik zobaczył, że nie może się ruszać, gdyż jego ciało było skute lodem. Wtedy całkowicie stracił kontrolę nad mocą. Owionął go wir niebieskiej lodowej magii, która uderzała na wszystkie strony. Po kilku sekundach stracił przytomność.

     

    Poison obudził się. Dalej nie mógł poruszyć żadną częścią ciała. Rozejrzał się oczami. Gdy obraz się wyostrzył zobaczył głowy rebeliantów, którzy wraz z nim bronili się przed najazdem changelingów. Trzymali w dłoniach toporki i... rozkuwali jego ciało z grubej lodowej pokrywy. Następne spojrzenie ujawniło całą jaskinie, która zmieniła się w jedną wielką lodową połać, wraz z zamrożonymi changelingami, tak pokrytymi grubą warstwą warstwą zamarzniętej wody, że przypominali stalagmity. Do Poisona docierały powoli odczucia zmysłów. Jego ciało było tak zziębnięte, że początkowo myślał, że jest palony żywym ogniem. Umysł był tak zmęczony, że gdyby nie adrenalina, znów kuc straciłby przytomność. Poczuł ból rozkuwania, a na koniec usłyszał głos przyjaznych rebeliantów. Jeden z nich mówił prosto do niego:

    - Jakie to szczęście, że pan był z nami, jesteśmy ocaleni i ranni też są ocaleni. Uratujemy pana, a ja osobiście powiem wszystko Shadow. Nagroda na pewno pana nie ominie. Tak się cieszę, że pan żyje, kiedy z jaskini powiało takim chłodem, że i u nas ściany pozamarzały, zaraz wszyscy wbiegliśmy tutaj. Zobaczyliśmy pana, jako wielki sopel. Przeraziłem się, że pan się poświęcił dla naszego dobra, ale zaczęliśmy pana rozkuwać i na szczęście wraca pan do siebie.

     

    Po pięciu minutach Poison był rozkuty. Czuł się potwornie i nie mógł ustać o własnych nogach, ale żył. Wszystkie changelingi były obrócone w lód. Kompania ogiera patrzyła na niego, najwyraźniej czekając na rozkaz.          

     

     

      

  7. ​Serenity zaczęła wchodzić po schodach. Jej drobne nogi wysilały się, aby podźwignąć świeżo wybudzone i zmizerniałe ciało do góry. Stopień ciągnął się za stopniem w nieskończoność. Jasna dziewczyna pośród prawie całkowitego mroku czuła się nieswojo. W końcu po prawie całej wieczności, gdy myślała, że schody nigdy się nie skończą, jej ręce niepewnie poszukujące przeszkód przed sobą dotknęły metalu. Serenity wymacała dłońmi piękne księżycowe rzeźbienia. Nagle długie pasma, lekkiej linii zaczęły świecić błękitem na drzwiach, pod dotykiem czarodziejki. Oczom dziewczyny ukazała się klamka, pięknie zagięta i rozlewająca się na końcu w kształt srebrnego liścia. Delikatna ręka czarodziejki pociągnęła za klamkę. Drzwi otworzyły się bez żadnego szumu. Wzbiły za to tumany kurzu zalegającego po drugiej stronie.

     

    Serenity weszła do środka. Rozejrzała się. Stała obok wielkiego kryształu, uformowanego w tron. Wyściełany był niebieskim aksamitem. Końce kryształów popękały i ukruszyły się. Przed tronem rozciągał się długi dywan poobszywany złotem, pośród błękitnej komnaty z wysokimi, lekkimi kolumnami. Potężne witraże w oknach ukazywały piękne wizerunki królowych, roślinności, a także księżyca. Sala była pusta, a na podłodze leżały rozbite kryształowe żyrandole. Przez okna do pomieszczenia wlatywało przyjemne, choć odległe słoneczne światło. Czarodziejka powoli przechodziła przez długą komnatę. Zaczęła sobie ją przypominać. Była to główna sala w całym Srebrnym Milenium, to tu rezydowała władczyni i tu odbywały się spotkania. Teraz wszędzie zalegał kurz, przez który ciężko było oddychać, a także wystrój, niegdyś bogaty i piękny został zniszczony. Wielu elementów brakowało.

     

    Serenity popchnęła, teraz już z większym trudem wielkie drzwi frontowe. Wyszła z głównej komnaty i oniemiała. Tam, gdzie niegdyś znajdowała się wielka kopuła pałacu, teraz rozpościerała się gigantyczna dziura. Stare ściany stały posępnie popękane, na ziemi, noszącej ślady popiołu, znajdowały się czarne plamy, a także wgniecenia, niszczące podłogę, jakby od potężnych uderzeń. Przez zniszczony dach widać było niebo, a na nim odległe słońce.

     

    Smutek nalał się do serca Serenity, lecz zaraz do jej wyniszczonego ciała doszły pewne odgłosy. Dobiegały jakby zza ogromnego otworu w dachu. Brzmiały jak lekki szum, który się przybliżał.       

  8. - No cóż, ja kręciłem się już w wielu miejscach. Kontynuuje rodzinny fach, że tak to ujmę. Matka i ojciec byli łowcami nagród. Ona też była niewolnicą, a ojciec żołnierzem dezerterem. Ja wcielałem się już w wiele ról, nawet na długo. Wiem co to niewola i wiem co to bogactwo. Czemu chcesz przyłączyć się do którejś ze stron? Nie kręci cię ten dreszczyk emocji przy każdej misji, to że wszyscy są przeciwko tobie, a twoi kompani wbiją ci nóż w plecy przy najbliższej okazji? Nigdzie nie ma tak dobrych zarobków, takiej rozrywki i tak ciekawych, a czasami zapadających w pamięć znajomości. Poza tym ustalanie kto ma racje należy do myślicieli, bo kimże jesteśmy moja droga, aby ustalać czy separatyści czy kto inny powinien wygrać. Wszyscy są i tak bezwzględni, a jedyną władzą jest pieniądz, dzięki niemu mogę spełniać swoje zachcianki, dzięki niemu, no i może dzięki swemu zniewalającemu urokowi. Dlatego dążę do niego. Nie rozumiem, dlaczego chcesz porzucić fach po tej wyprawie.  

  9. - Stary, nie mierz tak, tylko idziemy, bo spóźnimy się na zabawę...

    Wielki biały ogier pogalopował w stronę, skąd wiał wiatr. Jego działko szturmowe kręciło się na wolnych obrotach mierząc przed niego. 

     

    W pokoju dalej Dawn Blade, przeniesiony tu niedawno odznaczony absolwent Akademii również zbudził się ze snu. Wybiegł na korytarz łapiąc za broń. Napotkał na Aiona i jego wielkiego towarzysza. Dołączył się bez słowa do gromady. Po kilkunastu sekundach biegu wiatr potężniej uderzył w kuce, a ich oczom ukazała się wyrwa w pomoście prowadzącym do windy.  Stróżówka żołnierzy była dość wysoko postawiona około 10m nad pokładem lądowiskowym, który teraz stał w płomieniach podziurawiony wybuchami.  Z przerwanego pomostu wystawało kilka powyginanych prętów zbrojeniowych. Okolica obfitowała w płomienie. Biały ogier wyjrzał zza krawędź pomostu, spojrzał w dół i od razu się cofnął. Tuż po tym kilka pocisków przemknęło, muskając mu grzywę.

    - Cholera Lunarne psy już tu podeszły. Zobaczyłem kapsułę desantową. Jest tam ich około 20, mają obserwatorów, reszta chyba szturmuje do wewnątrz.

    W tym momencie rozległ się huk i z nieba spadła kolejna kapsuła. Działko szturmowe posłało w jej stronę serię pocisków, które odbiły się od pancerza. Nastąpiło charakterystyczne spuszczenie powietrza ze śluz i otworzenie drzwi. Niestety były one poza zasięgiem wzroku Solarnych żołnierzy. Powietrze przeszyło kilka wybuchów plazmowych, a z dołu dochodziły odgłosy biegu. 

     

    Cień dołącza do sesji :pinkie:

  10. Przyszły święta :pinkie3:, a ja chciałbym wszystkim, którzy to czytają ( i, tym którzy nie czytają :crazy: ) złożyć najserdeczniejsze życzenia. Niech Wam Bóg Błogosławi, oświeca Was i obdarza darami Ducha świętego. Niech kucyki rozweselają Was zawsze, oby te święta były spędzone w miłej rodzinnej atmosferze i niech będą przepinkastyczne :pinkie::pinkie2::pinkie3::pinkie4: 

     

    Pozdrawiam wszystkich i macie ode mnie świątecznego muffinka w prezencie :muffin:

  11. Ridery śmignęły przed kokpitem Dana i reszty myśliwców z jego skrzydła w odległości około 7 km. W tym momencie wszystkie Pegasusy przyśpieszyły. Wzniosły się za ridery i rozpoczęły ostrzał. Chłopak namierzył pierwszego i otworzył ogień. Seria kolorowych laserów wyszła z działek. Powoli tnąc pancerz Ridera. Ten zaczął wykonywać manewr, jednak ładujące się z cichym jękiem działko plazmowe, wystrzeliło kulę wrzącej materii, która uderzyła we wroga, roztrzaskując go na strzępy. Podobną strategię pilot wykorzystał na drugim przeciwniku. Wtedy Ridery zwolniły i spadły w dół.

    - Silniki 0, dzioby w dół i nie dać sobie wejść na ogon. 

     Danowi nie trzeba było powtarzać, wykonał rozkaz przed poznaniem jego treści. Maszyna, którą leciał słuchała się go wyśmienicie. Zestrzelił kolejnego. Po kolejnej minucie bitwy zadanie zostało wykonane.

    - Dobra robota ogiery, a teraz wracać do szyku i doganiać eskadrę bombowców, osłaniamy je przy nalocie na okręt wroga. 

  12. Cieniste ostrze powoli się wysunęło Gray Whisper znów rozświetliła swój róg. Jednocześnie zobaczyła, że New Moon patrzy na nią zawzięcie. Wroga klacz również emanowała mocą. W okół niej pojawiały się kolejne świetliste kule. Z mroku otaczającego Gray formowały się macki. Nagle New Moon wystrzeliła serię trzech kul. Poleciały wprost na Havoc. Ta odskoczyła w tył przed pierwszą, drugą zdołała odbić, ciosem miecza, który zapłonął . Nie tak miało to być, ale fala ognia uderzyła i zniszczyła trzeci pocisk. W tym momencie coś chwyciło pistacjową klacz za rękę i potężnie wykręciło ją w tył, sprawiając,  że puściła miecz. Towarzyszył temu cios obuchem miecza w twarz, który na chwilę ogłuszył Havoc. Za chwilę, gdy odzyskała przytomność, poczuła sierść ogiera z tyłu swego ciała. Trzymał ją mocno w żelaznym uścisku. W zębach trzymał swój lewak, przyłożony do jej szyi.

     

    W momencie, gdy New wypuściła swe pociski. Gray momentalnie teleportowała się do niej, od razu wykonując cięcie cienistym ostrzem. Cios był dość szybki. Rozciął skórę czarodziejki na nogach, ta ugięła się, lecz szybko rozbłysła lekkim światłem i zniknęła teleportując się do Iron Hearta. Z jej kopyt kapała krew po długiej szramie od cięcia.

    - Odłóż broń, albo po niej -   wymówił zza zaciśniętych zębów kuc, trzymający Havoc.

  13. Po przejściu długiej ulicy ogiery, klacz i mężczyzna weszli do środka przytulnego i obszernego domku. Wewnątrz zastali jakąś białą klacz z żółtą grzywą, przygotowującą posiłek. Uśmiechnęła się wdzięcznie do pomarańczowego kuca. Stół był już zastawiony czystymi białymi naczyniami. Ogiery odsunęły krzesła, po czym usiadły. 

    - Dobrze, a teraz słucham z czym przychodzicie...

  14. Gdy Remus skończył mówić i się zaśmiał, nagle wszystkie pochodnie w pomieszczeniu zgasły, jakby pod podmuchem zimnego wiatru. Zapanowała całkowita ciemność, która zaniepokoiła mężczyznę, zwłaszcza, że przed chwilą rozmawiał o dość nie przyjemnych tematach. Przez chwilę dostrzegał jeszcze błyszczące oczy Carme, które chwilę później zniknęły w cieniu. Z oddali słychać było równe kroki gospodarza, który powracał z odległych komnat.

     

    W domu Paula zapanowała cisza. Obaj mężczyźni pozostawieni samymi sobie przez gospodarza nie odzywali się. W końcu po kilku minutach stary jegomość wyszedł z pokoju. Jego oczy nieprzytomne skakały po całym pomieszczeniu. Wyglądał jakby, przez cały czas nieobecności pił. Spojrzał na Thomasa, po cyzm rzekł:

    - Tsss oo jakkk bedzzie. Już sieee wyhuczczelissscie. Nie mamy dużo cczczasu. Mam nadziejje ze w pszszyszłosci bedziecie miec więccej manier w głowach. Gotowi panowie?  

  15. Grupka kucy opuściła broń, równo z Kylem. Pomarańczowy odpowiedział szybko na pytanie człowieka:

    - Zadziwieni, jakim stworzeniem jesteś. Nie słyszałem zarówno o twojej frakcji, jak i nie widziałem twojej rasy. Niemniej cieszy mnie pokojowe rozwiązanie. Nazywam się Gold Rising. Jestem tutejszym szeryfem. Jednak nie mam uprawnień do rokowania z nieznanymi przybyszami. Jestem odpowiedzialny tylko za tę mieścinkę, jeśli chcesz politycznych układów, będziesz musiał udać się do stolicy Equestrii. Co do Ciebie mała, to skoro tu nie byłaś, to skąd pochodzisz? W ogóle to zapraszam do mojego domku, napijecie się ciepłej herbaty z sianem i porozmawiamy przy jakimś jedzeniu.

    To mówiąc odwrócił się szybko i zaczął iść w stronę dużego budynku na środku miasta. Pozostali również odwrócili się, choć tak, aby mieć na oku zarówno Darkie, jak i Kylego. Patrzyli uważnie, czy przybysze pójdą za szeryfem. 

  16. Mazav siedział na błotnistej ziemi wraz ze swym przybranym ojcem, wędrownym bardem Jerlsenem. Wspominali dawne czasy, gdy nie musieli się tak martwić o swoją skórę. Dwa miesiące temu złapał ich oddział werbunkowy i siłą wcielił do Gryfiej Armii. Kraj potrzebował nowych rekrutów. Wojna z Changelią przedłużała się, a kolejne starcia przynosiły wielkie straty. Obaj wędrowcy trafili do XIV Brygady "Kamiennych Orłów". Była ona złożona prawie z samych rekrutów takich jak oni. Nie wsławiła się jeszcze bitewną odwagą, czy walecznością. Tak na prawdę to dzisiaj miała dopiero pierwszą okazję do skrzyżowania oręża.

     

    Na dworze szalała burza. Okoliczne drzewa uginały się pod  huraganowym wiatrem. Mazav aż dziwił się jak stary budynek w splądrowanej wiosce wytrzymywał to wszystko. ściany z przemokniętego drewna trzeszczały, a wypalonymi dawniej przez pożar dziurami, lała się deszczowa woda. Okoliczne chałupy w wiosce nie wyglądały lepiej. Smok cieszył się, że dostał przydział tam, gdzie chociaż dach nie przemakał. Rytrewen, bo tak nazywała się wioska, zostało zniszczone przez changelińskie armie około trzech dni temu. Mieszkańcy w większości byli gryfami, lecz niezbyt życzliwie podchodzili do swoich nowych gości. Mieli za złe oddziałom, że nie obroniły ich mieściny przez changelińską zarazą. Zresztą w całej okolicy brakowało wszystkiego. Plony zostały zagrabione i spalone. 

     

    Mimo to dowództwo uznało, że Rytrewen będzie najlepszym miejscem na odpoczynek XIV Brygady "Kamiennych Orłów".  Ostatnie dni upłynęły gryfim wojakom na forsownym marszu do granicy gór. Niestety armia spóźniła się. Changelińskie psy zdążyły przejść wąskie i niebezpieczne przełęcze i znów zewrzeć szyki na szerokich dolinach. Dwa kilometry na północ właśnie toczyła się bitwa dwóch potężnych królestw. Król Gryfów Gerd Długodzioby, liczył na złapanie wroga w wąskich górskich przejściach, gdzie siła i mistrzostwo w walce Gryfów dawało olbrzymią przewagę. Teraz jednak, gdy siły Changeli swobodnie rozwinęły swoje szyki, szala zwycięstwa przesuwała się na ich stronę. Ich armia była karniejsza i lepiej wyszkolona w manewrach, co mogli teraz skutecznie wykorzystać. XIV Brygada stanowiła odwody głównych sił.

     

    Zarówno Mazav jak i jego przybrany ojciec, siedzieli teraz w zabłoconym, zniszczonym budynku, czekając wezwania do boju.Poza smokiem i Jerlsenem w domu znajdował się dość stary, gburowaty gospodarz i dziesięciu kolegów z oddziału. Większość była milcząca. Z resztą mało kogo zbliżająca się bitwa napawała euforią. Byli tutaj drobni rzemieślnicy, złodzieje, włóczędzy, żebracy i oni - trubadur oraz smok. Ciemnobrązowy, dość niski i chudy jak na gryfa grajek zaczął trącać struny swej lutni stępionymi pazurami. Jednak zaraz do domu wpadł Feldfebel i kazał uciszyć tę muzykę, pod groźbą chłosty. Jako jedyną symfonię dwójka wędrowców, siłą wcielona do wojska miała teraz grzmoty. Jerlsen odezwał się przyciszonym i smutnym głosem do Mazava:

    - Jak się czujesz?

    Pytanie było bez sensu, bo jak może się czuć smok, siedzący w mokrym błocie, gdy burczy mu w brzuchu. Jednak cel był zrozumiały, grajek chciał po prostu oderwać myśli od przygnębiającej rzeczywistości.     

    • +1 1
  17. Pułkownik lekko uśmiechnął się do przybyłych, po czym zmierzył ich swym spojrzeniem. Wyrzucił z siebie jedno krótkie zdanie:

    - Meldujcie co się tutaj dzieje i dlaczego nic nie wiedzieliśmy o ataku.

    Słowa wybrzmiały, a ich aemocjonalność i surowość trafiała prosto do serc Certaina i Moonlight. Gdzieś głęboko można było w nich usłyszeć rozczarowanie, a nawet wrogość.

     

    W dolnej dzielnicy IceSword krzyknął na całe gardło rozkaz odwrotu. Jego oddział natychmiast usłuchał się dowódcy, widząc że dalsza walka przyniosłaby tylko niepotrzebne straty. Darkheart, Shadow i Dragon musieli się dostosować do rozkazu. Sami bowiem nie mieli szans. Cała gromada weszła w boczne uliczki i nimi wycofała się dalej. Z tyłu zostawiła za sobą jęki spalonych i rannych rebeliantów oraz ogólną bieganinę. 

     

    Oddział początkowo poruszał się szybko, jednak IceSword zwolnił tępo, nie chciał forsować żołnierzy. Każdy był już wykończony ciągłymi manewrami, walką o przetrwanie i nerwami. Tylko surowe szkolenie, jakie otrzymali w armii podtrzymywało changelingów na duchu. Grupa przeszłą do marszu i zbliżała się do dworca. Mieli do przejścia jeszcze dużą odległość, ale w pobliżu nie było słychać odgłosów walki, czy przemarszu. Owszem czasami trzeba było się chować w domach, ale udawało się to całkiem dobrze. Kilka razy oddział złapał samotnych, biegnących posłańców i zabijał ich. Nad dworcem unosiła się gasnąca łuna płomieni. Po smoku nie było śladu. Siły rebelii, która oblegała perony, zniknęły. Najprawdopodobniej przeszły do innego obszaru działań. Przy samym, zniszczonym budynku kręcili się jeszcze uzbrojeni rebelianci, ale było ich znacznie mniej. IceSword naliczył 20, choć mogli też się kryć w środku. Changeling wysłany jako tylna straż powrócił i powiedział, że raczej pościg im nie grozi. Rebelianci najwyraźniej zgubili trop.  

  18. Księżniczki spojrzały się po sobie. Celestia wyprostowała się majestatycznie, nabrała powietrza do płuc po czym powiedziała stanowczo:

    - Jako władczyni Equestrii, a także jako Twój gospodarz nie zgadzam się na taki plan. Nie ma mowy o tym, abyś Ty narażał swe życie dla nas. Zostanę z Tobą. Luna ty i Twilight wejdziecie do szalupy i dalej postępujemy, tak jak było w pierwotnym planie.

    - Nie siostro! Ambasador ma rację, jesteś zbyt ważna dla Equestrii, aby tak się narażać. Nie mówiąc o ranach, jakie odniosłaś. Wiesz dobrze, że nasi poddani nie kochają mnie tak bardzo jak Ciebie. Żyli beze mnie tysiąc lat i byli szczęśliwi. Bez Ciebie by tak nie było. Pozwól mi zastąpić cię w tym zadaniu. -  Luna wypowiadała całość z lekkim smutkiem w głosie, zwłaszcza fragment o poddanych, jednak przy okazji mówiła pewnie i zdecydowanie. Patrzyła na swoją siostrę bardzo stanowczo. Twilight odsunęła się lekko na bok, nie chcą mieszać się w tą ciężką sytuację. Celestia spojrzała na siostrę.

    - Nie miałam cię przy sobie przez tysiąc lat, nie zgodzę się tak Cię narażać.

    -Dobrze wiesz, że któraś z nas musi tak postąpić i dobrze wiesz, że lepiej będzie, jeśli ja to zrobię.

    Celestia zmilkła i tylko patrzyła na Lunę. Wyraźnie w jej głowie biły się jej zwykłe uczucia do swej młodszej siostry, jak i do obowiązku oraz racji znajdującej się w słowach Luny. W końcu milczenie przerwała Księżniczka Nocy:

    - Nic się mi nie stanie siostro, dołączymy do ciebie w łodzi -  to mówiąc uśmiechnęła się nieznacznie. Celestia z bólem skinęła głową.

    - Zatem ustalone.

    Władczyni Słońca postąpiła kilka kroków w przód i zaczęła wchodzić na schody. Te skrzypiały lekko, ale bijące fale skutecznie zagłuszały odgłosy drewna. Księżniczka rozejrzała się po pokładzie, po czym wyszła, dając znać kopytkiem Twilight, aby ruszyła za nią. Po kilkunastu sekundach uczennica ruszyła cicho na górę. Luna została sama z Saladinem. Smutno patrzyła w ziemię, jakby lekko przybita i zamyślona. Wyglądała delikatnie, choć błyski w jej oku świadczyły o skupieniu. Dość gwałtownie podniosła głowę, spojrzała na Saladina

    - Nie próbuj ginąć za nas, proszę...

    Ostatnie słowo było wypowiedziane dość cicho i nieśmiało, jakby Luna sama nie wiedziała którego wyrazu użyć. Lekkie zmieszanie odbiło się gdzieś głęboko w jej pięknych niebieskich oczach. Ruszyła przodem. Saladin zaraz dogonił ją. 

     

    Ich oczom ukazał się pokład. Celestia, będąc większa od innych przycupnęła przy zwojach lin, aby nie rzucać się w oczy. Twilight pomagała z całych sił Cooperowi. Luna i Saladin ruszyli przez pokład, gdy usłyszeli głos z mostka.

    - Coś długo sprawdzacie to mocowanie szalupy!

    - Już kończymy! -   krzyknął Cooper

    - Pomogę wam!

    - Nie ma potrzeby!

    Mimo odpowiedzi Younga jakaś postać stojąca na lekkim wzniesieniu na końcu statku ruszyła się i zaczęła schodzić po schodach. Przy okazji porywacz szturchnął kogoś leżącego na deskach pokładu, ten podniósł się i początkowo lekko chwiejnym krokiem poszedł z nim. Cooper spojrzał się na Saladina

    - Cholera... wyszeptał.

     

     

  19. Tural podróżował przez piękne srebrne miasto. Ludzie czasami oglądali się na niego, ale wyraz jego twarzy szybko ich odstraszał. Mężczyzna minął wcześniej widziane budynki, place, stragany, posterunki straży. W końcu po dość krótkim czasie ponownie ujrzał wspaniałą miejską bramę, twardo osadzoną w murach. Żelazne wrota były otwarte, a przejazdu strzegł dość spory oddział straży. Żołnierze nie przykładali się zbyt gorliwie do swojej roboty. Tylko pobieżnie rzucali okiem na wjeżdżających i wyjeżdżających z miasta. Prawda byłą taka, że nikt nie ośmieliłby się tu sprawiać kłopotów. Mając do czynienia z tak dużymi siłami służb porządkowych. Ogrom 15m murów znów przytłoczył Turala. Za nimi była wielka przestrzeń, las i potężne góry z licznymi żyłami srebra, które to uczyniły Silvermoon tak bogatym miastem. Brama była dość zatłoczona przez wjeżdżających kupców i chłopów. Słońce wzbijało się co raz wyżej na nieboskłon, a ranek spędzony w tym mieście dobiegał końca.   

  20. Bandyci omiatali swym spojrzeniem całą salę. Na szczęście pośród tak wielu migoczących świateł i stolików nikt z nich nie zanotował rozmowy Cyka i Wilda. Wielka postać gryfa ruszyła znacząco głową. Pegaz ruszył się zza jego pleców. Pod skrzydłem trzymał dość kurczowo swój pistolet maszynowy, gdy wszedł w tłum. W kopycie trzymał duży worek i wrzucał do niego wszystkie kapsle ze stołów. Wild zauważył, że w tym czasie jednorożec z karabinem złożył się do strzału i obserwował całą salę ze zdwojoną czujnością. 

     

    Zbliżała się wyczekiwana chwila. Pegaz w czarnym ubraniu zbliżał się do stolika dwóch bohaterów. Wild przygotował się, choć ciało pozostawił luźne, aby nie wzbudzać podejrzeń. Gdy pegaz doszedł i wyciągnął kopyto po kapsle Wild, wstał, błyskawicznie wyciągną swój Colt, rzucił się na pegaza, zaczął odkręcać go, a jednocześnie pociągnął za spust. Wtedy zamiast charakterystycznego dźwięku wystrzału Wild usłyszał tylko "klik". Ogier poczuł się dziwnie, mięśnie zelżały mu ze zdziwienia i pegaz go odtrącił. Cyka zareagował błyskawicznie. Zobaczył upadającego pod pchnięciem Wilda i odczekał sekundę, aż ogier się przewróci. Pociągną za spust swojej strzelby. Rozległ się głośny huk, krew bryznęła na wszystkie strony. Dźwięk zgrzytu żelaza rozbrzmiał w hotelu. Nastąpiła krótka seria z pistoletu maszynowego. Pociski biły w sufit. Do świadomości ogierów docierało, że skrzydło pegaza nie było osłonięte płytami i uderzone masą śrutu po prostu zmieniło się w krwawą miazgę, a broń napastnika zmieniła swe ułożenie i strzelała w sufit. Po chwili upadła. Padły jednocześnie dwa wystrzały. Na fartuchu hotelarza pojawiła się szybko rozlewająca się czerwona plama, a sam kuc upadł na ziemię. Jednocześnie jednorożec stojący w wejściu zachwiał się i upadł, z raną w czaszce. 

     

    Cyka momentalnie padł na ziemię, schylając się od kolejnych wystrzałów ze strzelby gryfa. W przybytku zapanował chaos i wrzask rannych odłamkami śrutu kucy. Pegaz, który nadal żył rzucił się w kierunku pistoletu maszynowego, leżącego na ziemi. Stół przewrócił się z trzaskiem. Jego górna część rozpadła się w drzazgi od jakiegoś strzału. Wild również rzucił się do pistoletu maszynowego, zły na siebie, że zaskoczyło go zacięcie się broni. Jego furia sprawiła, że barkiem odepchnął pegaza, który zrobił półtora obrotu na ziemi i zatrzymał się uderzając w pionowo postawiony blat stołu.

     

    Opis specjalnie jest bez ładu i składu, aby obrazował doznania z walki, jak coś jest niejasne, znaczy, że Wasza postać tego nie zajarzyła. Dla pewności podam obecną sytuację najbliższą. Pegaz bez skrzydła leży przy stole, który się przewrócił. Wasze postaci traktują ten stół jako osłonę. Wild dopadł do pistoletu maszynowego, a Cyka ogarnął się po szybkim uniku (czyli upadku na ziemię). 

    • +1 1
  21. ​Cooper przytaknął głową i zaczął szukać na pokładzie lin, spuszczających szalupę. Tymczasem Saladin podszedł słaniając się po bujającym pokładzie. Fala uderzyła w statek i nastąpiło większe szarpnięcie, które wywróciło ogiera. Upadł przed kopyta changelinga, ale kuc zachował zimną krew i wypowiedział swą teatralną kwestię, podnosząc się na nogi. Marynarz popatrzył na niego dziwnie, ale po chwili uśmiechnął się i otworzył klapę, mówiąc:

    - Oczywiście, zaraz poszukamy twojego żołdu. Właściwie to jak twa sakiewka znalazła się w pomieszczeniach lochów?

    Mówiąc to changeling zaczął schodzić pod pokład. Na szczęście nie był sprawny w podstępach i mimo niespójności, którą sam zauważył powoli wchodził w pułapkę. Na to tylko czekał Saladin. Gdy wróg znalazł się poza zasięgiem niechcianych oczu, ogier wykonał szybki chwyt. Changeling nabrał powietrza, żeby krzyknąć, a jego mięśnie napięły się. Jednak Saladin  drugim kopytem zręcznie dobył sztyletu i długim, mocnym, posuwistym ruchem, poderżnął gardło tamtemu. Na sierści Arab poczuł mokrą posokę, a jego silne nogi objęły ciało, które straciło równowagę. Początkowo krztuszący się krwią i nie mogący złapać tchu changeling został złożony na mokrych deskach. Saladin ujrzał czekające w ukryciu księżniczki, które widząc go zaczęły się zbierać do drogi. Wszystkie miały już założone płaszcze. Ich twarze zmęczone, choć dostojne wydawały się niezwykle  autentyczne, odbiegające od dworskich norm, a zarazem piękne. Opatrunki były mocno podociskane. Pierwsza z szeregu wystąpiła Twilight i spytała dość rzeczowo: 

    - Jaki jest plan Panie Senatorze... ?  Jej głos był już bardziej opanowany. Widać było, że zmaga się z wieloma rzeczami na raz, jednak powoli zaczynała radzić sobie z nową sytuacją. Rany jej mentorki musiały mocno wbić się w jej psychikę. Pozostałe dwie władczynie patrzyły z wyczekiwaniem na wieści z góry.

     

    Z pokładu dochodziły ciche dźwięki skrzypiących kołowrotków, a także huk morza. Na razie plan ucieczki szedł dobrze. Teraz miała nastąpić najbardziej niebezpieczna faza. Trzeba było powiedzieć wszystkim dokładnie o czynnościach, które należy wykonać, gdyż nie mogli sobie pozwolić na poślizg.   

  22. Paul początkowo ucieszył się z pozytywnej odpowiedzi, jednak zaraz zrzedła mu mina, po tym, jak Peter stwierdził, że mu nie ufa. Starszy pan podniósł się gwałtownie od stołu i dopijając wino z kieliszka powiedział ostro:

    - Co za maniery! Rozumiem, że po podróży można być zmęczonym, ale to już chyba lekka przesada. Poza tym co to za odpowiedzi. Myślałem, że posiedzimy sobie w miłej atmosferze i porozmawiamy, ale jeśli wolicie być tacy tajemniczy to proszę! Jak będziecie chcieli porozmawiać miło, bez takiej oschłości, jak przystało na porządnych ludzi to będę w swoim pokoju. Puki do tego nie dojdzie, mimo że zostałem przez was tak niecnie potraktowany pozwalam wam zostać w mojej rezydencji, czujcie się jak w domu... Thomasie, gdy będziesz gotów, to przyjdź do mnie, to porozmawiamy o tym przygotowaniu, a zacząć im szybciej tym lepiej, inkwizycja i te stworzenia nie śpią, więc zaraz mogą tu się wedrzeć i nas wszystkich wypatroszyć! A przez wasz brak manier tylko tracimy czas!...

    Staruszek jakby pod koniec wypowiedzi gubił się w nienaturalnie silnych emocjach, które nim targały. Cały poczerwieniał na twarzy, a słowa wypluwał z ust, często myląc się. Powoli wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi i zabierając butelkę wina. Do uszu magów doszły lekkie pomruki spod nosa jegomościa.

     

    Wysoki mężczyzna w podziemiach zdawał się patrzeć dziwnym, rozbawionym wzrokiem na nowego przybysza.

    ​- Nie wiem, dlaczego pan stwierdził, że jest tu jakiś dwóch panów. Jestem tylko ja, Pan i ta oto piękna kobieta. Jednak nie zmienia to faktu, że to nie tyle karczma co mój prywatny dom. Jednak nie przeszkadza mi przyjęcie kolejnego wędrowca. Napitki też się znajdą, przysiądź się zatem o panie do naszego stołu, a ja udam się po trunki.

    To mówiąc mężczyzna, wziął monetę i oddalił się w jeden z ciemnych korytarzy znikając w mroku. W pomieszczeniu została Carme i Remus. Gospodarz zdawał się nie zwrócić uwagi na dziwne zachowanie damy, co uspokoiło trochę dziewczynę. Pochodnie przy ścianach raźno migotały, a dwójka nieznajomych zaczęła się sobie przyglądać.   

  23. Certain i Moonlight już mieli zbierać się do drogi, gdy wrócił ten sam goniec, którego przed chwilą wysłał doktor do Pułkownika Naczelnego. Changeling był zdyszany, pędził wspomagając się trzepotem swych skrzydeł. Z ust leciały mu krople śliny, które nawilżały jego suche wargi. Zbroja szczekała na jego napiętych mięśniach. Gdy dobiegł do pary kucy, zatrzymał się lekko nieskładnie i zasalutował mówiąc:

    - Pułkownik wzywa do siebie przedstawicieli ekipy do spraw rebelii, natychmiast! Macie iść ze mną.

     

    Rozkazom z tak wysoka nie można odmówić, a poza tym Moonlight i Certain i tak chcieli się wybierać w drogę, więc szybko pośpieszyli za gońcem. Przechodzili poprzez rozłożone szybko szpitale polowe. Wkraczali na obszary bardziej wojskowe. Rzeczywiście na placach stały teraz stojące w ładzie i pogotowiu oddziały changelingskiej armii. Wiele tych stworzeń krzątało się jeszcze w poszukiwaniu swych sił. Co chwila wykrzykiwane były rozkazy. Powoli ponad tą ciemną masę pancerzy i uzbrojenia zaczęły wznosić się chorągwie wojskowe. Każda z nich przedstawiała zdobne insygnia kompanii czy oddziału. często uwieczniano na nich ważne bitwy, wizerunki Chrysalis, albo dokonania oddziału w ważnych bitwach, dziesiątki, albo setki lat temu. Całe przedzamcze wypełnione było wojskiem. Na mury wchodzili obrońcy, beczki z prochem były toczone, choć zdawało się, że jest go mniej niż powinno. Wąskimi uliczkami jeździły wozy kwatermistrzów. Ci rozdawali ekwipunek. Włócznie i tarcze były brane garściami. Tam znów miecze błyszczały w blasku rozlicznych rozpalonych ognisk. Chaos wielu głosów podsycały regularne bicia tarabanów wojennych, które wytyczały rytm idącym na punkty zborne oddziałów. Z wielu rozmów dało się usłyszeć, że coś stało się w koszarach i w związku z tym brakuje prochu. Trzeba było przenieść siły w obręb zamku i dzielnicy arystokracji. Zza góry wiał co raz mocniej wiał zimny wiatr. Chmury przesuwały się żwawiej po nieboskłonie, a zza nich wychylała się tarcza księżyca. Metal błyskał się w tym świetle milionem refleksów. Gdzieniegdzie jacyś żołnierze krzyczeli o smoku. Dowódcy robili wszystko co mogli by utrzymać porządek. Cały widok zapierał dech w piersiach. Ogrom wojska świadczył, że zanim zamek padnie, wiele będzie musiało się stać. Jednak nieład wśród tak wyszkolonej armii świadczył o dotkliwych uderzeniach w newralgiczne punkty.

     

    Moonlight i Certain przebili się przez tłumy niosących uzbrojenie kucy i dostali się na podest przed bocznym wejściem do zamku. Ta jego strona zdawała się być nienaruszona. Tutaj też mieścił się sztab. Wejścia pilnowała gwardia. Same wielkie changelingi w czarnych zbrojach płytowych. W pochwach wielkie miecze, a na plecach porządne kunsztowne tarcze z herbami. Milczący i budzący grozę stali przy drzwiach obserwując z wąskich wizjerów w zamkniętych hełmach każdego nadchodzącego. Drzwi ze stali i ciemnego drewna otworzyły się. Ze środka pomieszczeń sztabowych powiało lekkie ciepło. Oczom kucy ukazali się oficerowie zarówno changelińscy, jak i ich  sojuszników z gwardii Nightmare Moon. Goniec wprowadził Moonlight i Certaina do jednego z głównych pomieszczeń na końcu długiego korytarza. Znajdował się tam duży stół, przy którym obradowało kilka kucy. Na ścianach paliły się pochodnie, a na blacie rozłożona była mapa miasta. Jeden z changelingów podniósł głowę. Jego wzrok był trzeźwy i zdecydowany. Przez twarz biegła mu potężna fioletowa blizna. Hełmu nie nosił, ale miał założoną czarną zbroję. Jej płyty były dekorowane herbami i odznaczeniami, a detale wykonano na zielono. Na jednym naramienniku wisiały emblematy wskazujące na godność pułkownika. Sam ogier nosił krótki zarost. Goniec zasalutował, zameldował wykonanie rozkazu i odszedł. Do nowo przybyłych kucy odezwał się pułkownik:

    - Wy jesteście z grupy do spraw rebelii?

    Jego głos był ostry i surowy. Nie przywodził na myśl nic miłego, ale jednocześnie zachowywał dużo aemocjonalnego podejścia do zastanych sytuacji.

     

     Dark Shadow skupił się na tworzeniu czaru. Zbierał moc, której będzie potrzebował do tego bardzo dużo. W tym czasie IceSword wspiął się na odpowiednią pozycję. Z dachu domu zobaczył znacznie więcej niż wcześniej. Przeraził go w duszy ten widok. Od tych uliczek do bramy, z której wyszli i jeszcze dalej ciągnął się nieprzerwany sznur kucy. Każdy z nich był uzbrojony. Całość poruszała się w wąskich uliczkach niczym lekko przyblokowany organizm. Jednak nie było najmniejszej szansy aby resztki jego oddziału przebiły się tędy. Za ich pozycjami w paru miejscach płonęły pożary, co dziwne dworzec nie był w płomieniach tak bardzo jak inne części miasta. Wtedy światło księżyca zmieniło kolor. Dark Shadow stękając z wysiłku zaczął zmieniać cząstki, odwracając ich naturę. Blask stał się bardziej rażący, a zarazem mętny.Padał tylko na tą konkretną uliczkę. To był sygnał do ataku. W szeregach rebelii zapanował niepokój. Changelingi wybiegły z wielkim DarkHeartem na przedzie. Otwierając ogień do rebeliantów, których zdjął strach. Wrogowie w prawdzie wystrzelili kolejną salwę, ale nie była ona tak skuteczna jak poprzednia. IceSword nie miał już czasu do zastanowienia. Skoczył i nabrawszy prędkości otoczył się sferą zielonych płomieni. Uderzył w sam środek trzeciego szeregu rebeliantów. Zamroczyło go na chwilę, ale nie zapomniał o swym planie.  Płaty lodu otoczyły go, ale gdy odzyskał wzrok zobaczył, że nie są tak silne jak powinny być. Już natarł na niego pierwszy kuc, ogier sparował cios i pchnął od niechcenia młodzika, kładąc kres jego bohaterskiej wojnie. Czas magika chaosu nie wyszedł tak dobrze, jak należałoby się tego spodziewać. Jego efekt słabł z każdą chwilą, wraz ze wzrostem wycieńczenia rzucającego. Efekt rażącego światła ustawał. Widoczność się poprawiała. DarkHeart wraz z resztą changelingów wbił się w przygotowane do ataku miejsce. Wytrawni wojownicy changeli z łatwością dobijali rebeliantów, których wyszkolenie pozostawiało wiele do życzenia. W chaosie, który nastąpił dało się słyszeć jakieś krzyki dowódców. IceSword dalej zaczął napierać. Pod jego bronią padało co raz więcej rebeliantów. Jednak dziura w szeregach wroga, którą spowodowało uderzenie changelinga, skończyła się. Ogier trafił na zwarte szeregi, spróbował ataku, ale musiał postępować ostrożniej, gdyż na każdy jego ruch czekały ostrza rebeliantów, którymi linia wrogów wręcz się jeżyła. Cenne sekundy płynęły. Nagle w drugich rzędach zaczęli pojawiać się kusznicy. Nastąpiły kolejne wystrzały. Chrzęst kolczug, świadczył o celności strzałów. IceSword rozejrzał się. Jego siły wyrżnęły około dziesięciu rebeliantów, praktycznie bez strat własnych, ale już pierwsze changelingi zostały ranione bełtami. Miała właśnie nastąpić kolejna salwa, kilku pocisków, gdy smoczyca wzleciała zza podmieńców. Cały czas zbierała w sobie siłę na potężne zionięcie ogniem. Dragon otworzyła najeżoną zębami paszczę i z głębi gardła wydobyła się czerwona łuna. Płomień wystrzelił potężnym strumieniem oblewając wszystko przed IceSwordem. Doskonale wymierzona fala płomieni zalała rebeliantów. W powietrze uniósł się zapach spalenizny i krzyki kucy. Ogień tańczył w powietrzu przez kilka sekund, gdy Dragon kierowała go od jednej krawędzi ulicy do drugiej. W końcu, gdy czuła, że siły znów w niej opadają posłała ostatni impuls elektryczny, który rozszedł się po płomieniach, rażąc tych, którzy byli podpaleni. Smoczyca przestała zionąć. Powietrze momentalnie się ociepliło, a przed oddziałem stanęła ściana ognia. Zza niej dobywały się wrzaski i krzyki przerażonych rebeliantów. Płomienie zmniejszały się z każdą chwilą, odsłaniając co raz więcej spalonych kucy, a dalej nieład w szeregach wroga. Ogiery przeciskały się przez gęste mrowie swych współbratymców, tworząc ogólny chaos.                   

×
×
  • Utwórz nowe...