Skocz do zawartości

kapi

Brony
  • Zawartość

    895
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez kapi

  1. Grim stał przy Animal, rozmowa cieszyła go niezmiernie. Prawie zapomniał o całym świecie, kiedy nagle z tłumu adiutantów, którzy czekali, nie śmiąc przerwać ogierowi spotkania, huknął potężny głos:

    - Pułkowniku Grim! Jestem Horned Strike, porucznik Królewskiej Gwardii. Proszę mnie uważnie słuchać. Zgodnie z informacjami czułek wywiadowczych ustawionych przez Panią Shadow, w naszym kierunku zmierza kolejny transport wojsk Changeli. Liczebność nieznana, przewidywany czas dojazdu, od godziny do trzech. Informacje będą panu przekazywane. W związku z posiłkami dla wroga i przestojem w Pańskiej ofensywie przekazuję ROZKAZ od Generała Greena. Przejmie on kontrolę nad baterią artylerii, częścią pańskich ludzi i większością zdobycznego sprzętu, celem przeprowadzenia szturmu. Proszę wydać stosowne rozkazy. W przerwie organizacyjnej niech pan oczekuje wizyty samego generała, który pragnie omówić szczegóły planu osobiście.

    Wszystko to mówił dość barczysty kuc o niebieskiej sierści. Miał na sobie wypolerowana i zadbaną zbroję Gwardii królewskiej. Stał pewnie, a na jego ciele nie widać było nawet najmniejszego zadrapania, choć złote płyty nosiły ślady czarnej krwi changelingów. Patrzył pewnie i dumnie, zdecydowanie, po wojskowemu. W oczach krył się spokojny ogień. Patrzył z lekkim niedowierzaniem na czułą scenę z udziałem pułkownika, ale również na jego twarzy odbijało się zrozumienie. Co najbardziej zaskoczyło Grima, to fakt że ów barczysty ogier, który z powodzeniem wygrałby z nim w siłowaniu na kopyto, był jednorożcem. Masywny róg wystawał mu z hełmu, świecąc pozłacanym, stalowym okuciem, poplamionym krwią. Horned zasalutował i obrócił się aby odejść.

     

    W podziemiach Nick przytulił klacz. Ta jakby drgnęła w tym momencie i wybełkotała po raz pierwszy wolno i z lekkim zająknięciem "nie ma za co". Changeling jednak nie zważał zbytnio na to. Zaczął oddalać się. Minął kilka sal, wypełnionych rannymi. W końcu wyszedł do głównej jaskini. Tu prawie nic się nie zmieniło. Woda sączyła się w zmyślnym wodospadzie, spadając z sufitu do jeziorka. Wiele kucyków kręciło się we wszystkie strony. Nick zauważył strażników, których przybyło. Jednak większość stanowiła służba cywilna. Mógł czuć się bezpiecznie, szansa że ktoś go wykryje była minimalna. Rozglądała się zastanawiając, gdzie teraz ma się udać, gdy nagle ktoś wpadł na niego od tyłu. Poczuł, jak kopyta zarzucają mu się na barki i coś mocno szarpie nim w przód. Do uszu doszło tylko:

    - Tu jesteś! 

    Nick szybko rozpoznał właściciela, świergoczącego tonu, który uderzył jego uszy. Była to owa pielęgniarka, która na prawdę porządnie go nakarmiła i wyleczyła.     

  2. Witam ponownie. 

    Pragnę poinformować, że do dobrej Harmonii znów dołączył Jaenr Linnre. Nie było ogólnego pytania o zgodę, czy może bo zarówno jest graczem w naszej sesji, co gwarantuje mu wstęp, ale co ważniejsze dla coponiektórych ma normalną postać. Nie obawiajcie się więc niczego. Ma chwilowo swój solowy wątek, chyba w "bibliotece", później pewnie dołączy do wszystkich. Tak informacyjnie mówię.  

     

    Pozdrawiam :pinkie3:

  3. Oficjalnie rozpoczynam nową część fabularną w tym temacie. Będzie to wyprawa Absolut Zero, prowadzonego przez powracającego Jaenra Linnre. Witam ponownie gracza, życząc miłej zabawy :pinkie:

     

    Absolut szedł spokojnie przez noc. Poruszał się traktem, niczym zwykły podróżny. Jednak nie była to ani pora ani data na zwykłych podróżnych. Od trzech miesięcy Equestria stanęła na głowie. Do tej pory ogier zastanawiał się jak mogło do tego dojść. Jak potężne armie Kryształowego Imperium i Equestrii mogły przegrać tak szybko. Nie było go wtedy w domu. Był na wyprawie w górach dalekiej północy. Zapuścił się daleko na wschód, nawet dalej niż sięga granica Changeli. Badał obszary Wielkiego Lodowca Kryształowej Klaczy. Szukał śladów dawnych osad Imperialnych na tamtym obszarze. Zgodnie z informacjami, które zebrał w bibliotece za kilka dni miał osiągnąć swój cel - Ruiny miasta Imare. Jednak tuż u celu na niebie wystąpiła nietypowa anomalia. Słońce zaszło jednego dnia i nie pojawiło się już więcej. Zaniepokojony Absolut zawrócił, bojąc się, że zaszedł w złą stronę, co zaskutkowało pojawieniem się nocy polarnej. Jednak w miarę podążania na południe, noc nie mijała, choć godziny na jego prymitywnym, choć wytrzymałym zegarze mijały nieubłaganie. Ogier niepokoił się co raz mocniej, bojąc się że zabłądził. Jednak gdy dotarł do samego Kryształowego Imperium, zrozumiał, że to nie noc polarna była przyczyną braku słońca.

     

    Już z daleka dostrzegł krążące nad miastem potężne Gryfy. Zamiast zwykłych kryształowych proporców na pałacu wisiały czerwone flagi z godłem Królestwa Gryfów i twarzą nieznanej mu klaczy. Przestraszył się tego widoku i postanowił udać się na bezpieczniejsze południe, gdzie spodziewał się większego spokoju. Dziś wypadał już piętnasty dzień, w którym szedł prawie bez odpoczynku. Kilka dób temu wkroczył na terytorium Equestrii. Nie znalazł spokoju, wręcz przeciwnie. Kuce, które spotykał, głównie farmerzy czy mieszkańcy małych osad byli dużo mniej przyjaźni, niż opisywały to wszystkie opowieści, jakie słyszał Absolut. Kuce okazywały się małomówne i niegościnne. Co więcej, przez pola gnały oddziały changelingów na wojskowych mantykorach. Do tej pory ogierowi udawało się dobrze przed nimi kryć. Od wczoraj słońce wróciło, ale to nie poprawiło zbytnio humoru Absolutowi. W jednej z wiosek dowiedział się o inwazji Changelingów na Equestrię, jednak nikt nie znał szczegółów. Podobno księżniczki zostały zabrane, wiele kuców także. Od kilku miesięcy trwały kontrole. 

     

    Tak w smutku i zamyśleniu szedł biały ogier, rozmyślając nad sytuacją. Nie odwiedził jeszcze żadnego większego miasta. Unikał ich, gdyż słyszał o ilości changelingów tam się znajdujących. am nie wiedział, czy to dobrze, że nie było go tamtego dnia, gdy wszystko się zaczęło. Powrót zajął mu wiele tygodni. Nawet już nie wiedział ile. Może powinien bardziej interesować się swą ojczyzną? Wiedział jedno, jeśli dalej temperatura będzie tak rosnąć, to niebawem nie wytrzyma i zawróci na zimną północ. Z drugiej strony, nie może wrócić, podobno wszystkich uczonych z Kryształowego Imperium wywieźli do changeli, albo zrobili z nimi coś jeszcze gorszego. Nie mógłby kontynuować swych badań i dociekań. Choć te plotki mogą być oczywiście tylko wymysłem okolicznych kucy, które pytał. W sumie, nie byli zbyt mili, więc czemu im wierzy? Może trzeba już zawrócić i nie tracić czasu?

     

    Gdy biały jednorożec tak rozmyślał, stawiając czujne kroki wzdłuż traktu, nagle usłyszał dość niedalekie wystrzały, jakby dobywające się zza leśnej wypustki, do której miał niecałe 100m. Usłyszał jakieś krzyki i ryk mantykor. Od razu przyszły mu na myśl changelingi. Kilka huków znów się rozległo. Wrzawa narastała. Usłyszał zbliżające się po drodze kroki ciężkich łap. Nierówne, szybkie niczym bieg. Gęste zarośla w dalszym ciągu wszystko mu zasłaniały, ale mimo to zaskoczenie na chwilę zablokowało mu nogi. Gdy odzyskał nad nimi władzę. Istota, która się zbliżała, sądząc po dźwiękach, miała za chwile wyłonić się zza zakrętu.        

  4. Sandstorm w rozpaczy krocząc w przód, wołała swego brata. Odpowiadała jej tylko pustka i głęboka cisza, mącona przez powiewy zimnego wiatru. Gdy Podeszła do drzwi na końcu korytarza zapaliły się przy nich błękitne pochodnie. Powoli niebieski ogień ogarniał zimną kamienną framugę. Same ciemne drewno zaczęło zmieniać się w czarną taflę niezmąconej wody. Mgła ogarnęła już połowę korytarza, Sandstorm zmęczona psychicznie i zdesperowana, wkroczyła w taflę. Poczuła, jakby wchodziła w galaretę, bardzo zimną i oślizgłą. Z mozołem parła do przodu, wstrzymując oddech. Każdy krok stawał się co raz cięższy. Nic nie widziała, mogłaby tak na prawdę chodzić w kółko i nic o tym nie wiedzieć. W końcu, czując brak powietrza zaczęła prawie biec. Jej kopyta spowolniły jednak jeszcze bardziej, tak że prawie nie posuwała się w przód. W końcu doszczętnie opadła z sił i przewróciła się. Czuła, jak jej ciało powoli opada, spowolnione dziwną mazią. Kiedy dotknęła ziemi, złapała głęboki oddech i wypluła z ust czarną galaretę. Jej pyszczek znajdował się po drugiej stronie drzwi. Reszta ciała dalej tkwiła w znienawidzonym przejściu. Klacz była półprzytomna, jej sierść cała zlepiona ohydnym śluzem. Z trudem wygramoliła się w przód, nie chcąc czuć tego już więcej. Przeleżała z zamkniętymi oczami długie chwile. Sama nie wiedziała jak szybko tu mija czas, czuła zagrożenie, ale nie była w stanie się ruszyć. W końcu jednak odzyskała choć część energii. Próbowała sobie przypomnieć, co skłoniło ją do przyjścia tu, pamiętała tylko swój dobrowolny wybór, aby wejść w szlam, ale nic więcej. Ani korytarza, ani mgły, tylko zimny śluz. Na  wpół przerażona na wpół zrezygnowana ,  Podniosła się i spojrzała na otaczającą ją przestrzeń.

              Była to ogromna płaszczyzna na planie koła. Wszystko zdawało się czarne. Powierzchnia obfitowała w kolce i kamienie, przypominające czasami kryształy. Jawiła się jako jałowa, ostra pustynia. Na środku koła piętrzył się potężny szczyt, prawie pionowej góry. Na jej szczycie coś błyszczało. Jej poszarpane brzegi porażały swą wielkością. Nad Sandstorm rozciągało się czyste ugwieżdżone niebo. Gwiazdy, dające trupi poblask stanowiły jedyne źródło światła na tej wielkiej powierzchni. Czuła się sama, opuszczona, nie wiedziała co się dzieje. Nagle na szczycie tej wielkiej góry coś poruszyło się. Cokolwiek to było, zdawało się wcześniej być naturalnie wpisane w kształt góry i stanowić jej szczyt. Było duże i tak samo poszarpane jak sam szczyt. Przez całą  powierzchnię przeleciał niby huragan przerażający pisk, a później krzyk. Sandstorm poczuła, że kiedyś już słyszała ten głos. To była... chyba, a nie... Nagle świadomość uderzyła klacz. To była Animal! Od kolców odbijał się przerażony, odbijający się echem głos:

    - Ratunku!!!      

  5. IceSword odpoczywał dalej. Korzystając z materiałów znalezionych w zniszczonym pomieszczeniu poprawiał swe opatrunki. Opatrunki zostały ściślej zawiązane, krew wsiąkała w nie, ale rany wydawały się względnie zatamowane. Ogier co jakiś czas wyglądał na ulicę. Było spokojnie, nic się nie ruszało, tylko zimny nocny wiatr targał kurz i potłuczone odłamki szyb, sunąc nimi po bruku. Wtedy IceSword usłyszał potężne łupnięcie. Zatrwożony odwrócił się i spostrzegł Dragon, która biła kawałkiem szafki w klapę piwnicową. Gdy deski wejścia okazały się zbyt mocne, smoczyca spróbowała podważyć je. Ustawiła szafkę, oparła ją na swoim barku i pociągnęła. Ścianka weszła pomiędzy drewno, a podłogę, jednak pękła z trzaskiem. kolejny nieprzyjemny dźwięk rozrywanego drewna przeszył spokojną ulicę. Dragon spróbowała jeszcze kilka razy, po czym doszczętnie niszcząc szafkę, zrezygnowała. Weszła śmiało na piętro i tam uderzeniami barku próbowała wyważyć okute drzwi. Kilka pierwszych ciosów odbiło się, ale w końcu śruby i gwoździe z okuć zaczęły ustępować. Drzwi puściły, a Dragon wleciała z nimi do środka. Znów rozległ się głośny dźwięk, tym razem tłuczonego szkła. Smoczyca uniosła głowę. Znalazła się w zimnym, pomieszczeniu o kilku małych oknach. W okół stały stoły, a na nich szklana aparatura, w której cześć wpadła. Pomieszczenie wypełnione było przez pułki z fiolkami i pudełka z różnymi ziołami. Moździerze stały na prawie każdym stole. Koło jednego blatu znajdował się koksownik. Po prawej stronie stało biurko, czyste i schludne, choć pokryte starymi zaciekami. Dragon wpadła właśnie na jeden ze stołów tłukąc połowę przyrządów i wylewając płyn, który teraz kapał na parkiet.

     

    Milcząca Violet znów usłyszała głos swej przełożonej był on teraz sztucznie słodki:

    - Wiesz co się stało? 

    Nekromantka poczuła na sobie wzrok wszystkich zebranych tu changelingów. Przy okazji szybko zaczęła sprawdzać czy wszystko zabrała. Wydawało się, że tak, jednak nagle uświadomiła sobie, że nie ma kamienia do przywołania. (o którym nic nie napisałeś w zapisach, więc go nie masz)

     

    Mysthery ponownie uważnie wpatrzyła się w nową personę, która tak rzeczowo jej odpowiedziała.

    - Miło Cię poznać. Owszem sprawy się skomplikowały. Jest już za późno na odbicie Nightmare Moon, gdyż nasi wrogowie już ją odmienili. Nasza misja jest odwołała. Strange jest z nekromantami. Więc chwilowo nie mamy co na nią liczyć. Dark Commander dowodzi pewną częścią murów, więc także nam nie pomoże. Nie wiem gdzie zapodział się Inventor. Byłam u magów. Wykryli kilku ocalałych w dolnej dzielnicy. Mamy za zadanie ich ocalić. Takie są rozkazy dowództwa.

    - Co mamy się uganiać za jakimiś maruderami?

    - Spokojnie, też bym tego nie przyjęła, gdyby nie to, że tymi maruderami są Dragon i IceSword. Jeśli rebelia ich złapie, może dużo z nich wydusić. Lepiej ich szybko doprowadzić z powrotem do zamku. Czy ktoś ma pomysł jak to zrobić, żeby przy tym nie zginąć?

    - Wbić się z pazurami, przerżnąć się do nich i wyrąbać drogę powrotną? Wiem, że to nie ma sensu, ale to jedyne co może się udać. Tak na mój rozum.

    - Przykro mi ale jesteś w błędzie. Trzeba się tam przekraść. Dlatego ty nie idziesz, bo ciebie każdy zauważy. Nowa, idziesz ze mną?         

  6. Żółta, energiczna klacz zarumieniła się od słów Nicka, po czym szybko odpowiedziała.

    - Tak, tak mów do mnie po imieniu. Oczywiście, na ty, jak najbardziej... Broń, pewnie na powierzchni znajdziesz jej pod dostatkiem, wszystkim zarządzają, zgłoś się do nich. Tu raczej żadnej nie znajdziesz.

    To mówiąc cały czas przyglądała się ogierowi z ciekawością, głównie w miejsca, gdzie wcześniej znajdowały się otwarte rany. Najwyraźniej upewniała się, czy pacjent na pewno wyzdrowiał.

     

    Nie tak daleko od tego miejsca, w jaskiniach Dakelin zaczęła się zastanawiać nad substancją wspomagającą. Jej myśli próbowały badać przestrzenie czasu minionego. Niestety nic nie przychodziło jej na myśl, poza szklanką kawy, czy dobrą kanapką. Jednak te rzeczy były zbyt oczywiste i zbyt fizyczne jak na substancję wspomagającą. Nagle jednak Dakelin zorientowała się, że dalej jest ranna. Z jej brzucha zionęła pustka rany, z której krew przestała już wypływać, ale dalej nie wyglądała na zagojoną. Dziewczyna próbowała sobie przypomnieć co się u licha stało, że jest ranna, ale myśli i teraz ją zwodziły. Zdała sobie sprawę, że nie czuje bólu wywołanego zranieniem, ale mimo to jej organizm słabnie. Gdyby nie jej bystry wzrok mogłaby niedługo zemdleć nieświadoma stanu swego organizmu. To przeczucie zmartwiło ją nieco.

     

    Na powierzchni w dzielnicy arystokracji Grim kontynuował rozmowę z Headem. Rosły ogier o szarży kaprala skinął głową na znak zrozumienia jego twarz była bardzo poważna, a źrenice w oczach zwęziły się złowrogo. Mięśnie szyi niekontrolowanie napinały się, tak iż głowa przekrzywiła się w prawo. Ogier powiedział przyciszonym, grubym głosem, który wydobywał się jakby z grobowych podziemi.

    - Swym postępowaniem zyskał Pan mój szacunek Panie Pułkowniku. Wprawdzie nie jestem ze Stalliongradu, ale tam sięgają me korzenie. Dwa pokolenia temu moja rodzina dorobiła się na tyle dużych pieniędzy, aby wyjechać. Podobno ciągnęło ich do stolicy ze względu na studia. Faktycznie mój brat korzysta, a raczej korzystał z ich uniwersytetu. Jednak ja wrodziłem się w pradziadków i wolałem prostsze rzeczy. W czasie pokoju zajmowałem się kopaniem w kopalniach po drugiej stornie góry, a gdy zaszła potrzeba chwyciłem za broń. Mam tu też inne proste ogiery pod moją komendą, jeszcze z szybów. Gdy nadejdzie czas "wyjaśnienia" może pan na nas liczyć pułkowniku.

    Ogier skinął głową i najwyraźniej nie chcąc dłużej zawracać pułkownikowi głowy, zasalutował i odszedł. Grim zadumany odprawił młodego gołowąsa. Ten wyraźnie przestraszył się ostrego tonu pułkownika i mimo przyjacielskiego pogłaskania, ogier uciekł, z miną dość niewyraźną.

     

    Blue patrzyła zatroskana na Atlantisa. Wysłuchała jego słów i odrzekła tonem jedwabistym i łagodnym:

    - To nie Twoja wina, że ci szubrawcy tak cię pokiereszowali. Przecież Ty walczysz w imię dobra, to wszystko ich wina. Odpocznij mój drogi, jesteś bardzo słaby, zajmę się golemem, sama pójdę zobaczyć co u niego. Śpij spokojnie. Trevis z Tobą zostanie. Kocham Cię...

    To mówiąc klacz odwróciła swe zgrabne ciało i zaczęła lekko odchodzić. Była zamyślona, często o mało nie wpadała na lekarzy, ale brnęła przez ciżbę do wyjścia z taką gracją, że Atlantis nie mógł wręcz oderwać wzroku od tego ideału. W końcu jednak, gdy klacz jego życia zniknęła mu z oczu, jego głowa opadła zmęczona na poduszkę. Poczuł, jak owiewa go błogość spokojnego leżenia. Zadbał o wszystko, uspokoił nerwy. Jego oddech wyrównał się. Zamknął oczy i leżał tak spokojnie. Wśród ciemności wzroku czuł się przeszczęśliwy, jego ciało wołało radośnie każdym nerwem, dziękując za wytchnienie. Słyszał regularny szum sali w skrzydle medycznym, biegi, szmery rozmów, wołania o leki i personel, jęki chorych, ale co raz bardziej oddzielał się od tego. Nie przeszkadzało mu to. Powstawała co raz większa bariera, pomiędzy nim, a światem.

    Nagle coś mocno go szarpnęło, po chwili znów. Z największym wysiłkiem otworzył oczy. Poczuł, że łóżko szpitalne rusza. Poprzez przymknięte, na pół śpiące powieki zobaczył, jak łoże samo porusza się i zmierza w kierunku wyjścia z sali. Chciał się podnieść, zobaczyć co się dzieję, ale zdał sobie sprawę, iż nie może ruszyć kopytami. Ponownie ściskały go mocne, nieprzyjemne sznury. Zaczął się miotać, już kompletnie odpłynęły wszystkie błogie uczucia. W końcu przy łóżku zobaczył pchającą postać. Był to Trevis. Smok uśmiechał się dziwnie i patrzył w przód, jakby nie zwracając uwagi na miotanie błękitnego ogiera.

     

     Po długiej nieobecności pewna znana osoba powróciła do nas, zaszczycając sesję swą wspaniałą obecnością. Witamy bardzo serdecznie i całym sercem przepełnionym radością Wilczą, która powraca do postaci Animal. Życzę od siebie dalszej miłej gry i dobrej zabawy :pinkie3: 

     

    PS

    Uprzedzam, że fragmentami mogą pojawić się drastyczniejsze sceny, więc czytelników, którzy nie lubią czegoś takiego czytać, namawiam do ominięcia opisu snu Animal. 

     

    Animal przez ponad godzinę unikała, jak tylko mogła, obrazu wojny. Posługiwała przy rannych w sali F skrzydła medycznego. Z początku nikogo nie przysyłali. Słychać było jedynie dźwięki jęczących kucy z sąsiednich jaskini. Z powierzchni napływały dobre wieści. Podobno najniższa dzielnica została zdobyta. Do sił rebelii przyłączyło się wiele nowych kucyków, straty były niskie, a wielu changelingów poległo. Jednak później niczym wielka fala zła cała sala F wypełniała się rannymi. Animal uwijała się jak w ukropie, widziała odrąbane kończyny, poparzoną, śmierdzącą skórę, kuce tak ranne, że trudno było rozpoznać twarz. Nie miała czasu użalać się nad nimi, nie miała czasu nawet myśleć. Wykonywała polecenia medyków, uwijając się jak w ukropie. Podawała bandaże, nosiła wodę, ciągała łóżka, odbierała i zaznaczała na listach nowych rannych, chodziła po mikstury. Wszystko zlało jej się w jeden wielki szum, słów, poleceń, jęków, krzyków, krwi, tej której tak nie cierpiała. Nie zważała na wycieńczenie, które rosła z każdą chwilą, nie zważała na obrzydzenie, po prostu robiła co do niej należało. Jej serce cieszyło się wraz z każdym pacjentem, nad którym doktor pochylał się mówiąc " no to teraz już wyżyjesz chłopie". Jednak w myślach cały czas przelatywały obrazy i twarze kucy, które umarły na sali, albo które były odwożone na bok, równocześnie ze smutnym spuszczaniem głów przez doktorów, którzy już nic nie mogli pomóc, prócz zapewnienia godnej śmierci. Pracowała non stop widząc te twarze, ten ogrom cierpienia. Jej delikatna dusza kazała każdą istotę traktować indywidualnie, brać pod uwagę jej więzy rodzinne, uczucia, możliwości i piękne dni życia, które zostały jej zabrane. W normalnych okolicznościach już dawno by płakała, ale nie dzisiaj. Czuła, że jest potrzebna, czuła że nie ma czasu na płacz i użalanie się. Tak więc ze łzami w oczach pomagała jak mogła. Bez echa, prawie bez świadomości przelatywały kolejne informacje. Animal słyszała tylko mętne, zagłuszone doniesienia: "dworzec zdobyty" "pomógł nam smok" "dolne miasto opanowane" "wygrywamy" "nasi zdobyli koszary, teraz damy popalić Changelingom" "weszliśmy do górnego miasta". 

     

    W końcu już skrajnie wycieńczona i nieświadoma usłyszała: "Green i Grim opanowali pół dzielnicy arystokracji i wiodą nas ku zwycięstwu". To imię, zamajaczyło jej niczym blask wschodzącego słońca, a później zaczęło się odzywać potężnie niczym dzwon na potężnej wierzy wybijający swym sercem dobrą nowinę dla narodu. Jej umysł jakby znów znalazł się w rzeczywistości, wśród zgiełku i pracy szpitala. Jednak szumy stały się słowami, wypowiadanymi przez konkretne osoby, a nie falą niezrozumiałego bełkotu. Jej wzrok jakby wyostrzył się, a przedmioty przestały być obojętne. Animal jakby w jednej chwili przypomniała sobie kim jest i co robi. Była to chwila wielkiego szczęścia, jak gdyby odzyskania osobowości, ale jednocześnie dotarło do niej jak jest zmęczona. Kolana ugięły się pod jej wycieńczonym ciałem i padła na podłogę. Podbiegła do niej jakaś klacz i położyła na bocznym łóżku dla personelu. Od razu Animal zrobiło się przyjemnie. Zwróciła uwagę na wszystkie pielęgniarki, które wstały specjalnie, aby ona mogła się położyć. Chciała zaprzeczyć, powiedzieć, że posiedzi, że nie muszą wstawać, ale głos ugrzązł jej w zaschniętym gardle. Gdy głowa bezwładnie opadła na poduszkę, brakowało tylko chwili do zaśnięcia. Powieki opadały szybko, a ostatnią myślą przed ich zamknięciem było "muszę zobaczyć co u Grima".

     

    Animal weszła w dziwny stan. Wszelkie zmysły odpłynęły jej, odpoczywając jak we śnie, ale umysł jeszcze ostatkiem pracował w świadomości. Klacz stwierdziła, że gdy się obudzi to musi zobaczyć osobę tak jej bliską, tą która nazwała ją swoją córką. Tą osobą był Grim. Jednak do świadomości klaczy dotarł też fakt, że wyjście na powierzchnię będzie oznaczało ujrzenie koszmaru wojny na własne oczy. To nie będą już tylko słowa kucy niezdolnych do walki, to będzie autentyczna śmierć i zniszczona stolica. Przestraszyła się tego, a jej serce aż drgnęło na myśl wszystkich okropieństw, które działy się ponad nią. W końcu jednak i ta ostatnia iskra świadomości odeszła i Animal zasnęła.

     

    Znalazła się w swojej chatce w lesie. Obok niej siedział Angel, tęskniąc wyraźnie za swą prawdziwą panią - Fluttershy. Jego smutne oczy spoglądały w okno. Animal zrobiło się go żal, więc przycisnęła króliczka kopytkiem do serca i objęła skrzydłem. Zwierzątko od razu uśmiechnęło się, co było doń nie podobne i jakby rozweseliło. Wśród ciszy spokojnego lasu rozległo się nieoczekiwane pukanie do drzwi. Klacz ruszyła, aby otworzyć. Gdy pociągnęła klamkę do środka wpadło zakrwawione ciało. Na ciemnordzawej sierści trudno było odróżnić włosów od świeżo zakrzepłej krwi. Z wielu miejsc jucha dalej sączyła się, jakby już końcówką swych możliwości. Animal stała przerażona i zdezorientowana, jakby sparaliżowana strachem. Angel schował się szybko za fotelem. Przybysz podniósł swą głowę. Jego oczy spojrzały na pegazicę, wyrażając lęk i słabość.

    - Za chwilę tu będą, musisz się bronić, ja nie dałem rady...

    Ciężka głowa Grima opadła na ziemię w nieprzytomnym bezwładzie. Klacz stała jeszcze chwilę, gdy w końcu się opamiętała. Rzuciła się po apteczkę, wiszącą nad umywalką. Porwała bandaże i zaczęła ścisło obwijać rany Grima. Robiła to niezwykle sprawnie, jakby odruchowo, a z drugiej strony dokładnie. Cieszyła się, że nabrała doświadczenia w Canterlocie, podczas szturmu... Zaraz! Co ona robi tutaj, w domku? Przecież tam trwała bitwa, a ona tu siedzi? Nie była w stanie przypomnieć sobie czegokolwiek, choćby nawet jak przyszła do swej chatki, albo co dziś jadła na śniadanie. Nie powstrzymało jej to jednak przed zajęciem się ogierem. W minutę był już opatrzony i ułożony na łóżku, gdzie ciężko sapał z wycieńczenia. Jego organizm ewidentnie miał dosyć, rany były zbyt duże, podobnie jak zmęczenie. 

     

    Gdy Animal zamartwiała się o stan Grima, usłyszała trzask łamanych gałęzi. Wyjrzała przez okno, jakieś czarne kształty mignęły w zaroślach. Jej puls przyśpieszył, szybko rozejrzała się po pomieszczeniu. Na szczęście jedynym zwierzakiem był Angel. Szybko otworzyła drzwi do piwniczki i wsadziła tam królika. Już sama chciała schodzić po skrzypiących niemiłosiernie schodkach, gdy przypomniała sobie o Grimie. Podeszła do niego. Spróbowała podnieść, jednak jej kopyta były za słabe. Do oczu napłynęły jej łzy, a serce ogarnęła rozpacz. Zaczęła ciągnąć z całych sił. Zwlekła ciało z łóżka i turlała je powoli po podłodze. Z każdą sekundą ociężałe kroki zagrożenia były co raz bliżej. Animal słyszała jakieś dziwne niepokojące głosy. W końcu dotarła z Grimem do drabinki. Zaczęła go spuszczać powoli i ostrożnie. Nagle ciężar masywnego ogiera przeważył i wraz z nim runęła na ziemię. Była przygnieciona, zaczęła się wygrzebywać, całą brudząc się w krwi Grima i błocie, gdyż mała, ciemna piwniczka nie miała wykonanej podłogi i często przemakała. Tworzyło się tam wtedy błoto. Ucho klaczy aż drgnęło, gdy odebrało skrzypienie desek na werandzie. Pegazica włożyła całą swoją siłę, aby wydostać się spod ogiera. Pociągnięcie kopytami oswobodziło jej korpus. Szybko wyjęła nogi i rzuciła się zamykając klapę. Rozległ się głośny huk drewna, a potem odpowiedź dziwnych głosów. Znad wejścia dochodziło stukanie kopyt o parkiet domku. Jakieś szurania. Wszystko było spokojnie. Animal wstrzymała oddech i bezwiednie przytuliła się do nieprzytomnego Grima, jakby chcąc znaleźć schronienie. Ogier jednak nie był w stanie jej ochronić. Nagle coś trzasnęło, jakby drewno rąbane toporem. Za chwile darcie materiału, tłuczone szkło. Wśród takich odgłosów Animal zobaczyła dwa świecące punkty w ciemności. Zauważyła kolczaste kontury i szczerzące się zęby. Pegazica zamarła w miejscu, starając się być niewidoczna. Nagle to coś skoczyło na nią. Nie wytrzymała i pisnęła z przerażenia, a z mocno zaciśniętych oczu poleciały jej łzy. Gdy znów podniosła powieki, zdała sobie sprawę, że potworem był Angel, o którym przez to napięcie zapomniała. Był cały zabłocony, a jego futro sterczało kolczaście. Przez chwile poczuła ulgę, ale zdała sobie momentalnie sprawę z tego co zrobiła. Swym piskiem z powodu Angela zdradziła ich kryjówkę! Zaraz rozległo się stukanie czymś ciężkim od podłogę. Kilka rąbnięć. Drewno puściło, błysnęły ostrza toporów. Kolejne dziury w podłodze powstawały błyskawicznie. Obok Animal upadła wyłamana klapa. Klacz płakała, wiedziała, że to przez nią teraz wszyscy zginął. Czemu ona głupia pisnęła, boi się zawsze wszystkiego, jest za słaba nawet, żeby wygrzebać się sprawnie spod nieprzytomnego ogiera! Spojrzała w górę przez zapłakane oczy, zobaczyła ciemną postać. Jej kontury wyznaczała płytowa zbroja z czarnego metalu. Dokładnie pokrywała całe ciało i odbijała wlewające się promienie światła. Metal został wyprofilowany kolczaście, a gdzieniegdzie emanowały ciemno-zielone akcenty w ciernie. Jednak to, co najbardziej przykuwało uwagę były świecące, mroczne oczy changelinga, które pałały żądzą mordu. Silne ręce napastnika wyrzuciły Animal w górę. Znalazła się na podłodze swego własnego domku. Wszystko było zdemolowane. Przewrócona półka na książki, zbite talerze walały się po całej podłodze. Żyrandol leżał w kącie rozczłonkowany przez potężne uderzenia. Pokój był biały od pierzy z pościeli i kanapy, której podarta skóra leżała rozwleczona po całej podłodze. Wszystkie jej obrazki zostały zbite, a część paliła się w kominku. W kuchni zupa dla Angela, wylana spływała przez dziury w podłodze do piwnicy. Dopiero teraz klacz zdała sobie sprawę, że w nogach tkwi jej kilka dużych drzazg. Obok niej wylądował nieprzytomny Gim i Angel. Była otoczona przez podmieńców. Jeden z nich spojrzał na nią chciwie, wypowiedział coś w nieznanym języku, uśmiechnął się i wyciągając topór zamachnął się. świst metalu przeszył powietrze, a niepowstrzymany cios ugodził w prawicę Grima. Kość chrupnęła, krew trysnęła, ogier nawet się nie zmarszczył. Jego rdzawa sierść wydawała się blada, o wiele jaśniejsza niż zwykle. Z uciętego kopyta posoka lała się już skromnie, jakby z pustego naczynia. Ten sam changeling z sadystyczną przyjemnością spojrzał się na królika. Animal chciała zasłonić go choćby i własną piersią, ale z rozpaczą odkryła, że jest trzymana prze dwóch innych podmieńców.

     

    Myśli wirowały jej w głowie. Poczucie winy, zderzało się z koniecznością. Strach, bezbronność, z chęcią walki, delikatność serca, nieskalaność duszy ze wzbierającym gniewem, wieczne ustępowanie z odpowiedzialnością. Topór znów wzniósł się w górę. W tym momencie wśród łez cieknących z oczu Animal, wśród jej błagalnych słów, które odbijały się od serc changelingów niczym od muru, wśród umierającego Grima i Angela, nagle coś pękło. Sierść klaczy nastroszyła się, mięśnie, momentalnie zgrubiały, oczy zmalały, stały się czarne i groźne, pysk wydłużył się i wypełnił olbrzymimi zębami, kopyta zmieniły się w łapy zdolne miażdżyć najdzielniejszych mężów. Wśród płaczu cichej Animal w ryku, który przeszył cały las i changelingi trwogą, dokonała się przemiana. Oto klacz stała się potężnym niedźwiedziem i bez ostrzeżenia niczym czysta furia natury spadła z pazurami na napastnika. Nie obejrzała się nawet na trzymających ją żołdaków. Odrzuciła ich w tył. Pierwszy zamach, odrzucił także żołnierza, dzierżącego topór. Animal skoczyła na niego. Jej masa i siła, zarwały uszkodzoną podłogę. Wraz z wrogiem spadła do piwnicy. Jej pazury jeździły po wytrzymałym pancerzu, niemiłosiernie chrobocząc. Silne ciosy łap wgniatały kirys płytowy. Ból, coś wbiło się jej w plecy, raz drugi trzeci, upadła na wroga. Poczuła krew, gdy doborowe wojsko godziło ją z góry włóczniami i mieczami. Animal ryknęła, stanęła na tylnych łapach i obróciła się kilka razy. Spadła znów z całą siłą na przygniecionego topornika i z furią otworzyła paszczę. Jej zęby wbiły się w metalowy hełm, gniotąc go niczym starą puszkę po napoju. Pisnęła stal, a później rozległ się krótki krzyk changelinga urwany nagle pęknięciem czaszki. Animal poczuła krew,kości i płyny. Coś ciekło jej z paszczy, ale nie zwracała na to uwagi. Powstała wyskoczyła z piwnicy i rzuciła się na resztę. Siekła i gryzła gdzie mogła, ogarnięta wściekłością. Przerażony Angel schował się za kanapą. Kolejne głowy były żywcem odgryzane, a pokój wypełniał się krwawą posoką. Animal z każdą chwilą była raniona przez wrogów i z każdą raną walczyła zacieklej. Zobaczyła już, że pazury nic nie dają przeciw pancerzom, odgryzała tylko głowy. Jej zmysły zdominował nieprzyjemny smak i chrupiące kości, towarzyszące ulatującym żywotom. Żaden wróg nie zdołał powstrzymać ugryzień, spadających niczym błyskawica i ogłuszających niczym grzmoty. Animal szarżowała niczym burza, niszcząc ściany, zawalając dach na wrogów, wyrywając kolejne dziury w podłodze. Nie dała skrzywdzić ani Angela, ani Grima. Klacz sama nie wiedziała ile trwałą rzeźnia, nie czuła nic, ani bólu, ani strachu, a jedynie niepowstrzymany gniew. Zastąpił on zarówno chęć przeżycia, jak i ratunku dla bliskich osób. Sprawił, że Animal zapomniała o swym domu i kompletnie go zniszczyła, tak, że zawalił się na ostatnich changelingów, których następnie wygrzebała rozszarpała.

     

    Gdy ostatni wróg padł, potężny niedźwiedź oprzytomniał. Jego oczy rozszerzyły się, zniknęła twarda sierść, mięśnie się skurczyły, a Animal wróciła do swej zwykłej postaci. Teraz dopiero uświadomiła sobie co się stało. Dalej w ustach czułą krew i wiele innych nieprzyjemnych zapachów. Zobaczyła, że pogrzebała i do reszty zniszczyła swój dom. Szybko rzuciła się, aby wygrzebać spod gruzów Angela i Grima, którzy tam zostali. Poczuła strach, to przemożne uczucie, towarzyszące jej od urodzenia. Tym razem jednak bała się samej siebie. Nie wiedziała co się stało, pamiętała każdą scenę, ale nie mogła uwierzyć, że to ona tego dokonała. Przypominały o tym pozbawione głów ciała changelingów. Nagle zdało jej się, że stos gruzów rośnie. Próbowała dokopać się do tych, których chciała ratować, ale na nic się to zdawało. Za chwilę Animal stała już na gruzowisku wielkości całego Ponyville. Sama bezskutecznie przewalała drewno, szukając bliskich. Co chwila zdawało jej się, że jej kopyta znów zmieniają się w pazury i rozszarpują drewno. Czuła, że jest całą we krwi i nigdy już z niej to nie zejdzie. Czuła ten przyprawiający o wymioty smak w ustach. Gruzy piętrzyły się co raz większe, a Animal bała się co raz bardziej. Wszędzie widziała ciała zmarłych changelingów i Grima z Angelem przygniecionych gruzami. 

     

    Nagle z północy powiał zimny wiatr i całe światło zniknęło. Animal znalazła się płacząca pośród ciemności. Nic nie widziała, tylko swoje łzy, kapiące na ziemię. Nagle znad gruzów zaczął wschodzić czarny księżyc otoczony granatową poświatą. Na jego mrocznej tarczy odbijał się przeszywający cień spojrzenia. Błyszczące bladym, trupim światłem oczy bez źrenic patrzyły na Płaczącą Animal. W okół niej roztaczała się czarna mgła, formująca trzy ciemne postacie o nieregularnych kształtach. Łzy klaczy spadały na wielkie, gasnące serce. Jego czerwień stawała się szarością, a każda łza wkraplała czarno-granatowy płyn, który rozlewał się po nim całym. Czarny księżyc zaczął pochłaniać wszystko swym mrocznym blaskiem i wszystko zatopiło się w nieopisanych ciemnościach, pośród cichego śmiechu zadowolenia.

     

    Animal otworzyła oczy. Przebudziła się z krzykiem. Zauważyła przed sobą jedną z pielęgniarek. Cała jej poduszka była mokra od łez, pościel, którą ktoś ją przykrył, leżała zrzucona na ziemi.

    - Bardzo się rzucałaś. Czy nic Ci nie jest? Coś Ci się śniło, prawda?

    Pielęgniarka pytając zrobiła bardzo zatroskaną minę. Animal nic nie odpowiedziała. Nie była w stanie sobie niczego przypomnieć. Dalej czuła jednak ten strach i niepokój. Przyszedł jej zaraz na myśl czarny księżyc, aż nią całą wstrząsnął dreszcz. Pielęgniarka, otuliła ją kocem i uciekła, wołana przez lekarza do pomocy. Animal jeszcze przeleżała przez kilka minut. Niektóre fragmenty snu przewijały jej się przed oczami, jakby mignięcia, jednak nie była sobie w stanie przypomnieć niczego konkretnego. W końcu jedna z tych migawek przypomniała jej Grima. Szybko więc ogarnięta jakimś niepokojem zabrała wszystkie swoje rzeczy i ruszyła zobaczyć co u pułkownika. 

     

    Gdy wyszła na powierzchnię, noc trwałą w najlepsze. Zewsząd wiał zimny wiatr. Canterlot było w opłakanym stanie. Białe budowle, pokryte warstwami zaschniętej krwi. Gdizeniegdzie złożone kupy zabitych changelingów, spalone ciała, dziury po kulach. Klacz przeszła obok spalonego w ponad połowie dworca kolejowego. Co jakiś czas spotykała patrole rebeliantów, które pytała o pułkownika. Wszyscy kierowali ja do dzielnicy arystokracji. Gdy wyszła z dolnego obszaru miasta, Canterlot znów jawił się jako wspaniałe miasto, ut najwyraźniej walk nie toczono i rebelianci przeszli bez większego problemu. Tylko brama świadczyła o dużej rzezi, gdyż cała umorusana była krwią. W końcu przez olbrzymi wyłam w murach Animal dostała się do dzielnicy arystokracji. Piękne budynki i dzieła sztuki, widoczne niegdyś na każdej ulicy teraz w większości były zniszczone Wiele budynków nosiło ślady niedawnych pożarów. Świerza krew na ścianach przypominała o walkach. Tu już zaczęło robić się tłoczno. W wąskich uliczkach przechodziły transporty z wodą, rannymi i cywilami. Wszyscy o czymś rozmawiali, oddziały śpieszyły się w każdym kierunku. Animal zdała sobie sprawę, że mimo tej całej nędzy i zła oraz krwi i śmierci, czuje się inaczej niż spodziewała. Czasami przechodziłą obok martwych skupisk changelingów prawie obojętnie. W końcu dotarła na mały placyk, gdzie miał się znajdować Grim. Faktycznie po pięciu minutach szukania i przeciskania się, klacz dojrzałą znajomą postać, zmęczonego, gburowatego, ale szlachetnego rdzawego kuca. Siedział na schodach wejściowych do jednej z kamienic i zażywał odpoczynku. Ustawiła się do niego kolejka kucy, które przychodziły z meldunkami, czy rozkazami. Mina Grima była niewyraźna, a na pewno zmęczona. Klacz jednak ucieszyła się, że widzi ogiera żywego i całego. Słyszała bowiem wcześniej, że Grim ponoć został ranny w głowę, a mimo to po krótkim leczeniu wrócił na front. Przecisnęła się jeszcze bliżej, omijając jeden punkt poboru wody i stanęła tuż przy kolejce do pułkownika. Powietrze było tu duszne i stęchłe, a rynsztokami dalej spływała krew, ale Animal nie czułą się tu z początku jakoś bardzo nieswojo. W tej chwili przede wszystkim jej serce zdominowało uczucie szczęścia, że zobaczyła całego, a przede wszystkim żywego Grima.                                                       

     

     

    • +1 1
  7. Hej, dwa małe ogłoszenia. Zabieram się za odpis w dobrej Harmonii, który wprowadzi ponownie Animal. Powinien pojawić się jutro. Dziś już nie dam rady. (patrzcie na to z perspektywy, że teraz pójdę spać i jak się obudzę, to będzie dla mnie jutro, bo zegarowo, to w sumie wypadnie dzisiaj :crazy:).

     

    Druga sprawa w KP doszło do pewnych zmian, związanych z ewolucją mechaniki. Wytrzymałość nabrała sensu, odporność na trucizny i na choroby została połączona. Przekonywanie i dyplomacja przeszły do charyzmy, zniknęła bystrość, odporność psychiczna zlała się z wolą i doszły dwa nowe typy broni: drzewcowa i kawaleryjska. Jest to informacja ogólna, nie wprowadzi to praktycznie żadnych zmian w rozgrywce, zwłaszcza, że z podanej mechaniki korzystaliśmy już jakiś czas, po prostu teraz zostało to zatwierdzone, poprzez drobne zmiany w KP.

     

    Pozdrawiam serdecznie i dobranoc :pinkie3: 

  8. Luna nie zmieniała swej postawy, jeszcze kilka łez spadło jej z pięknych oczu, jak ostatnie oznaki wielkich emocji. Po wypowiedzi Saladina znów odrzekła spokojnym i władczym tonem:

    - Saladinie. Twoje wypowiedzi świadczą o wielkiej mądrości, którą nosisz w sobie, a także o czystości serca. Nie ośmielę się nigdy zaprzeczyć iż kochasz to, co we mnie widzisz i znasz. Jednak to ni jestem prawdziwa ja. Widzisz Księżniczkę Lunę, tą kochaną przez swych poddanych w ich wielkodusznym wybaczeniu. Być może od pewnego czasu swym nowym postępowaniem choć trochę usprawiedliwiłam szacunek, jakim mnie wszyscy darzą, ale nie zmienia to fundamentalnych faktów. Jestem jak najdalsza od uważania Ciebie za śmiertelnika o małej wiedzy, ale jak dobrze zauważyłeś poznałeś trochę życia, a nie mnie. Nie życzę ani Tobie, ani nikomu innemu, nawet największemu wrogowi poznawania Luny. Stałeś się mi bliski przez te kilka dni i dlatego jestem z Tobą szczera. To co jest skrywane, musi takie pozostać, gdyż uwolnione byłoby niebezpieczne dla wszystkich. Masz wiele racji w swych słowach, mimo swej niewiedzy. Jest to bardzo imponujące i bardzo żałuję, że właśnie Ty jesteś tak inteligentny. Proszę Cię zrozum i spróbuj zaakceptować, że Luna jest niebezpieczna. Nie próbuj mnie zgłębiać, nie chce mieć Ciebie na sumieniu, bo tego nie przebaczyłabym sobie. Wielce doceniam Twą fizyczną pomoc i współodczuwanie doli, ale o ile nie proszę, byś przestał pomagać naszej kompanii, to błagam także, abyś nie próbował mnie wspierać w tym, w czym nie dasz rady. Uwielbiaj i kochaj Księżniczkę Lunę, tą niedostępną, piękną i majestatyczną, ale zapomnij o Lunie, która może Cię sprowadzić tylko do śmierci. Nie możesz być bowiem oparciem, które nie utrzyma ciężaru i złamie się. Proszę spróbuj to zaakceptować.

     - Ponownie oczy władczyni zwilżyły się, ale kilka mrugnięć skutecznie powstrzymały kolejną łzę.    

  9. Klacz po kolei słuchała wszystkich żądań. Czasami kiwała przy tym głową. Pierwszy odezwał się Mark Crusader. Dostał szybką odpowiedź.

    - Wynagrodzenie podstawowe to 10 000 monet. Przewidywane koszta operacyjne są zarządzane przez dowódcę oddziału. Wy dostaniecie po 500 monet na głowę. Możecie liczyć to jako zaliczkę, czego nie wydacie, to wasze. Dodatkowo wynagrodzenie zwiększa się proporcjonalnie do ilości kuców, które nie przeżyły wyprawy. Nie radzę jednak korzystać z sytuacji i "pomagać" kolegom umierać. Jeśli misja się powiedzie wynagrodzenie może wzrosnąć, a niewyjaśnione okoliczności śmierci mogą zmniejszyć otrzymaną przez Was kwotę. Najważniejsze to wykonać cel. Broń dostaniesz, tego mamy sporo, ja osobiście wolę wyroby AGFu (Air Gun Factory z Cloudsdale), ale każdy może mieć swoje gusta. Amunicja zostanie wam dana, jednak jej zapasy będą głównie w wozie transportowym, jako przydział dla dowództwa wyprawy.

     

    Spojrzenie klaczy powędrowało na Zaznaczonego.

    - Osobisty wykrywacz magii się załatwi, nie sądzę, by energia na tyle manipulowała rzeczywistością, ale podziwiam zapobiegliwość. Oddział liczy ok 15 osób. Tyle wystarczy. O amunicji wiesz już wszystko, jakieś magazynki znajdą się dla ciebie, ale większość idzie do transportu. Zatem ustalone, 1000 monet dostaniesz, zapomogę żonie na wypadek śmierci też obiecuję. Beczka gorzały to nie problem, jak misja się uda, to dostaniesz nawet więcej.

    Do klaczy podeszła Gray, po krótkiej wypowiedzi wojskowa odparła:

    - To czy po wykonaniu będziesz mogła odejść zależy od twojego sprawowania i od nas, a nie od ciebie. Robisz co ci karzemy, jasne? Ekwipunek będziesz mogła zabrać, tylko szybko możemy ci dać 5 minut w trakcie drogi. Natomiast krew się znajdzie. 

     

    Klacz spojrzała po wszystkich zebranych i powiedziała:

    - Czy coś jeszcze, czy możemy uznać odprawę za zakończoną. Czas nagli.        

  10. Po wypowiedzi Sandstorm, kolejne mrugnięcia nie powodowały już zmiany w widzeniu. Stały pozostał obraz mrocznego jeziora. Animal dalej patrzyła na klacz. W końcu w jej oczach pojawiły się łzy i sama podeszła do Sandstorm. Objęła ją skrzydłem i cicho zaczęła mówić:

    - Jesteś mi bardzo droga, choć nie spędziliśmy z sobą dość czasu. Nie wiem co się dzieje, ale Cię nie opuszczę. Wszystko będzie dobrze, nie widzę tego co Ty...

    W tym momencie urwała i zastygła w swojej pozycji. Dalej biło od niej ciepło, które dodawało Sandstorm otuchy, ale coś w wyrazie twarzy Animal było niepokojącego. Nagle przez cały obraz świata przeleciały pęknięcia i rozbiły mozaikę lasu. Zewsząd wlała się czarna ciecz i zalała obie klacze. Sandstorm przestała czuć ciepło i ciało Animal. Przez chwilę tylko słyszała jej krzyk, a później rozłączyła się z nią. Przestraszyła się, że może o niej zapomnieć i całym swym sercem skupiła się na opiekunce zwierząt. Poczuła, jakby wieli wir, który wypychała ją na powierzchnię. 

    Nagle upadłą na coś twardego. Znalazła się w tym samym korytarzu z drzwiami. Leżała na podłodze. Do drzwi wlewała się czarna mgła, która weszła już do pokoju. Futryna poczęła pękać, aż w końcu całe drzwi zciemniały i zlały się ze ścianą. Sandstorm została sama, a przed nią ciągną się ten złowrogi, ciemny korytarz z tajemniczymi drzwiami.  

  11. Rapid Flame siedziała w oddzielonym pokoiku. Moonlight Star gdzieś wsiąkła, najpewniej rozmawiała jeszcze z pułkownikiem. Obok klaczy przechodzili kolejni gońcowie. Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Klacz sama nudziła się w malutkim pomieszczeniu. W końcu wszedł do niego duży czarny gryf. Przy boku miał żelazny, ogromny buzdygan. Spojrzał wyniośle na Rapid, po czym powiedział grubym głosem:

    - Jak mniemam będziemy razem pracować, imię i stopień.

    Rapid szybko się przywitała. Gryf skinął głową z aprobatą i dosiadł się do dużej sofy, na której siedziała klacz. Rapid zapytała o kierunek do podziemi, na co jej nowy rozmówca odrzekł dość surowo: 

    - Niestety nie ustaliliśmy dokładnej lokalizacji wejść do podziemi. Wiemy tylko o jednym w głównym zamku, które zostało zawalone. Reszta była porozrzucana po całym mieście. Musimy ustalić plan znalezienia jakiejkolwiek możliwości dostania się do serca rebelii.

    Nagle do pokoju weszła zakapturzona postać i odparła szybko, nie czekając na pytania:

    - Misja odwołana. Zdołali już odmienić Nightmare Moon w Lunę. Zadała nam już pierwsze straty. Obecnie nie znamy jej położenia. 

    - Zaraz zaraz Mysthery, o czym ty mówisz?

    - O tym, że kilka oddziałów naszych zostało rozbitych przez latającego, nocnego Alikorna. Nie mamy po co iść do podziemi. Przykro mi. 

    Nowa klacz spojrzała się na Rapid i zapytała obojętnym głosem:

    - A Pani to kto?

     

    Tymczasem Violet po zapytaniu oficera porządkowego dostała szczegółowe informacje. Jej oddział stacjonował na placu pałacowych koszar. Klacz szybko tam się udała. Zobaczyła większość magów tam zgrupowanych, którzy stali w kręgu i o czymś dyskutowali. Nagle w umyśle Violet coś się zaburzyło i usłyszała znajomy głos swej przełożonej:

    - Spóźniłaś się. 

    Niemiłe wrażenie syku i czegoś kwaśnego przepełniło mózg klaczy. 

     

    W dolnej dzielnicy IceSword usadowił się wygodnie na fotelu, zabrał mikstury, jedną z nich wypił. Przyjemne uczucie ciepła rozeszło się po całym organizmie. Nie było zbyt mocne, ale lekko stawiało na nogi. 

     

    (Komputer, przepraszam, że tak pokierowałem akcją, ale sesja poszła do przodu i wymagało to nadgonienia. Dla jasności: siedzisz w małym pomieszczeniu przy sztabie pułkownika. Przyszedł do Ciebie Black Soul [gryf] i Mysthery Shadow.)      

  12. Stone Book stał spokojnie, a miły wyraz twarzy nie opuszczał go.

    - Powiem szczerze, że nie wiem po co Pani Shadow wzywa Cię, ale ja mam Cię do Niej doprowadzić. Czy ma to jakieś ważniejsze znaczenie, po co przywódczyni chciałaby z Tobą porozmawiać? Jeśli tak, mogę się zapytać, ale równie dobrze możesz zrobić to sama.

     

    Zaniepokojona klacz, stojąca przy Nicku, uśmiechnęła się szeroko, po czym znów wyleciał ten szczęśliwy trajkot:

    - Och jaj ja się cieszę, drogi panie, na szczęście nic Ci nie jest. Już się tak bałam, przestraszyłeś mnie. Jesteś w jednej z sal medycznych w podziemiach Canterlockiego oddziału rebelii. Zemdlałeś, najprawdopodobniej z wycieńczenia. Już się bałam, że zginiesz, więc podałam ci miksturę. Na szczęście już jest wszystko dobrze. Dobrze się czujesz?

     

    Blue ponownie przytuliła Atlantisa, jakby na wspomnienie myśli, że mogła go stracić. Potem na jego prośbę zareagowała lekkim skinieńciem głowy. Szybko rozwiązała więzy. Ogier poczuł się lepiej, bo choć liny nie uciskały ,to jednak wiązały psychicznie. 

    - Nie wiem ile jeszcze będziesz musiał tu spędzić. Po Twoim stanie jednak wnioskuję, że kilka dni, a może nawet tygodni. Doktor nie powiedział dokładnie. Na pewno wiadome jest, że cudem uniknąłeś śmierci. Zabraniam ci wstawać, nigdzie nie idź, zapomnij o sprawach, które miałeś załatwić. Nie zajmuj się ochranianiem mnie, bo nic mi nie grozi, lepiej poświęć też sobie więcej uwagi i odpocznij, bo na prawdę tego potrzebujesz.  

  13. Krok za krokiem, niestrudzony wędrowiec zbliżał się do celu swej podróży. Od pewnego czasu na tle zachmurzonego nieba majaczyła bryła miasta Waterground. Jego zbutwiała palisada oddawała dobrze klimat obecnych czasów. Każdy się bał i odgradzał się od świata, ale także nie było sposobu na zatrzymanie magii. Umocnienia szły więc w rozsypkę, bo nikt nie chciał ich utrzymywać. Odkąd jednorożce opanowały tą mroczną sztukę posługiwania się wszelkimi rodzajami magii, nic już nie miało sensu. Cała rasa została zniewolona przez tą mroczną siłę. Kucyki ze zdolnościami magicznymi zaczęły wykorzystywać swą przewagę i zmuszać innych do wykonywania ich zachcianek. Wtedy to zostały stoczone wielkie bitwy. Zwolennicy starej Equestrii, przepełnionej miłością i dobrem stanęli pod przywództwem księżniczek przeciw jednorożcom, dowodzonym przez Black Lightninga. Walka pokazała tylko jedno - powszechną śmierć. Wojownicy ginęli od magicznych pocisków, czy nawet kontroli umysłu, zanim dobyli miecza. Tylko Alikorny trzymały Starą Equestrię w całości. Jednak księżniczki przytłoczone stratami i cierpieniem, postanowiły się wycofać. Zabrały ze sobą każdego, kto chciał  i mógł z nimi pójść. Niestety nie wszystkim było to dane. Wielkie rzesze kucy odeszły z Equestrii. Nie wiadomo co się z nimi stało. 

     

    Jednorożce twierdzą, że wszyscy zginęli od krwiożerczych bestii, które rozmnożyły się na świecie po manifestacji magicznej jednorożców. Niektóre kucyki, które mimo przeciwności mają jeszcze nadzieję, na dobro wierzą jednak, że gdzieś daleko powstała Stara Equestria, gdzie panuje dobro i miłość. Jednak co raz częstsze napady bestii, pojawianie się duchów, upiorów, huraganów i niedoli zdają się temu przeczyć. Często przeszło miesiąc nie widać słońca. Tak jest i tego miesiąca.

     

    Jednorożce wygrały i korzystając z magii stały się rasą panującą. Zniewoliły gryfy, i inne kuce. Changelingi w większości powymierały z braku miłości. Próbowały kiedyś zdobyć Equestrię siłą, jednak potężna mroczna magia zmiotła ich armię z powierzchni ziemi. Jednorożce, choć tak potężne nie potrafiły jednak ochronić swoich umysłów. Zaślepione potęgą sięgały po co raz gorsze rytuały magiczne, za każdym razem tracąc kontakt z rzeczywistością. W końcu zaczęły traktować jak rzeczy nawet siebie nawzajem, nie mówiąc o innych rasach, które przybrały rolę niewolników. Dla czarnoksiężników liczyła się tylko chwilowa przyjemność, lub większa potęga. Częstokroć moralność jednorożców jest tak zbrukana, że ich rogi wykrzywiają się, niczym ciernie, a oczy stają się czarne. Świat znany kucykom trwa w takim porządku już przeszło cztery stulecia. Zniewolone kuce przestają już nawet wierzyć w legendę o księżniczkach przytłoczone ciężką rzeczywistością. Powrócił podział sprzed założenia Equestrii. Każda rasa dba tylko o siebie. Różnicą jest tylko niekwestionowany prym jednorożców. Każdy wie, że nie może się narazić jednemu z nich, bo ten po prostu go zabije. 

     

    Everest przekroczył uchyloną bramę Waterground. Przywitał go rozmyty napis uczyniony szarą farbą na czarnym drewnie "opłata 2 monety". Miasto było już puste o tej porze. Każdy dom zamknięty, na ulicach żadnego światła. Samotny wędrowiec nawet nie uiścił wpłaty na konto miasta, bo żaden strażnik nie pilnował kosza z pieniędzmi. Nawet jeśli Everest okazałby na tyle dobrej woli, lub jak niekiedy mówią inni - głupoty i wrzuciłby monetę, to następny przybysz po prostu by ją zabrał. O słomiane, przeciekające dachy miasteczka stukał deszcz. Drogi, niegdyś brukowane, teraz zerwane i zabłocone były śliskie. Kuc zatrzymał się przed zabitą dechami karczmą, a raczej ruderą. Nie dochodził z niej żaden dźwięk. Deszcz powoli przemakał przez płaszcz wędrowca. Jednak to tu wyznaczył mu miejsce na spotkanie zakon. To tu miał doświadczyć zaszczytu przejścia z pracy w terenie pod skrzydła nauczyciela. Nie był to jednak zwykły nauczyciel, jak taki na szkoleniu. To miał być Mentor. Oznaczało to, że Everest wykazał się na tyle, aby zostać wyróżnionym spośród wielu młodych kucy i awansować na wyższe poziomy w zakonie. To oznaczało lepszy dobrobyt, a także bardziej ekscytujące zlecenia.

     

      Everest stał tak w deszczu, czekając już dobre dwie godziny. Świat zrobił się jeszcze ciemniejszy, a deszcz kapał i kapał. Nie była to ulewa ani siąpanie, kapał jakby chciał a nie mógł, jakby chciał pogrążyć świat w monotonii. Nagle z zauwka nieopodal wyłoniła się tajemnicza postać. Istota nosiła czarny płaszcz i kaptur, po którym spływała woda. Widać było lekki uśmiech na tle ciemnej zieleni sierści i czarnego, kilkudniowego zarostu. Jednak reszta twarzy skryta była w cieniu kaptura. Jedynie bystre, czarne oczy oglądały z daleka postać Everesta. W miarę jak drugi kuc się zbliżał, czerwony jednorożec widział co raz więcej szczegółów. Płaszcz tamtego był zrobiony z jakiejś ciężkiej skóry, być może leśnego smoka, albo innej bestii. Wyglądał na absolutnie nieprzemakalny. Z podobnego materiału została wykonana reszta stroju. Dość obcisłe elementy pasowały do siebie idealnie. Gdzieniegdzie wpleciony był błyszczący kawałek czarnego metalu. Na ramieniu błyszczała odznaka czarnego orła w srebrnej obwódce. Był to znak mentorstwa w zakonie. Płaszcz skrywał skrzydła, zielonego pegaza. Mentor zatrzymał się 15 metrów od Everesta i powiedział cichym, spokojnym głosem:               

    - Czemu nie wszedłeś pod dach? Lubisz moknąć?

  14. Tak, Plague możesz pisać pierwszoosobowo. Uważam dodatkowo, że kolorek do Grey i Shadow jest uzasadniony, więc proszę bardzo, będzie przejrzyściej :pinkie:

     

    Nagle Crystal Laughter wstała i oznajmiła dość nerwowym, poszarpanym głosem.

     

    - Przepraszam najmocniej, ale nie jestem ani żołnierzem ani magiem. Spędzałam wspaniałe chwile z moim narzeczonym. Nie mam ochoty bawić się w jakieś stare artefakty, zwłaszcza z wampirami wyjętymi spod prawa. Do widzenia.

      Klacz dość odważnie i zdecydowanie wyszła z pokoju. Fioletowa pegazica, która prowadziła rozmowę i tak wspaniale wszystkich przedstawiła, podniosła kopyto do ust. Szepnęła parę słów do kopytkowego komunikatora, po czym jak gdyby nigdy nic kontynuowała. Z sufitu wysunął się rzutnik i puścił zdjęcia różnych wyobrażeń wyglądu artefaktu.  

    - Chodzi mi konkretnie o Wielką Zezowatą Muffinkę. Jak możecie wyraźnie zobaczyć na tych zdjęciach, tak na prawdę nie mamy pojęcia jak ona wygląda. Może to być kostur, tak jak na tym zdjęciu, a może dosłownie wielka zezowata muffina, jak tutaj. Niemniej jednak, zgodnie ze wszystkimi podaniami jest to przedmiot dość rozpoznawalny. Teraz krótko. Waszym głównym celem operacyjnym będzie zdobycie i dostarczenie tu tego przedmiotu. My zapewniamy Wam sprzęt i transport do przestrzeni powietrznej Gryfiego Królestwa. Dalej nie możemy, gdyż w razie wykrycia wywołamy wojnę. Zostaniecie zrzuceni do lasu granicznego. Dalej radzicie sobie sami. Dostaniecie szyfrowaną radiostację z bezpośrednim kontaktem do mnie. Udacie się przez krainy gryfów na północ. Dalej czekają was dość ciekawe ziemie, do tej pory przesycone magią, pochodzącą jeszcze z dawnych czasów. Ważna informacja - wszystko ulega tam zmianie. Nie istnieje aktualna mapa tamtych obszarów. Najprawdopodobniej gdzieś tam ma znajdować się Wielka Zezowata Muffinka. 

    Teraz omówmy przeszkody. Jak już wspomniałam, możecie liczyć tylko na siebie, działacie w nieznanym rejonie i co jeszcze ważniejsze - ruszamy jako drudzy. Wiemy, że wywiad changeli wysłał tydzień temu swoją grupę poszukiwawczą. Właśnie dzięki temu dowiedzieliśmy się o istnieniu artefaktu. Wasza misja jest o tyle ważna, że Wielka Zezowata Muffinka jest nośnikiem magii irracjonalnej. Jest to rodzaj pierwotnej magii, który nie podporządkowuje się nikomu, chyba że sam tego zachce. W prawdzie nie znamy pełnych możliwości Muffinki, ale nasi naukowcy od spraw magii sądzą, że bomba atomowa, to przy tym mały pikuś. Być może okaże się, że po jej użyciu zostaną uwolnione tak nieokiełznane pokłady magii, że doprowadzi to do apokalipsy, tudzież zmiany świata. Nie chcemy ryzykować i dlatego my musimy to przejąć.

    Dlaczego Wy zostaliście przydzieleni? Jesteście nieznanymi osobami o znamienitych umiejętnościach. Mark i Radziecki, obaj jesteście znakomitymi żołnierzami. Opanowaliście działania w niekonwencjonalnych warunkach i umiecie przetrwać w dziczy. Jednak wasza wiedza o starożytnych rzeczach jest dość ograniczona. Po to przydzielam wam Grey. Ona wie dużo więcej, bo dalej siedzi umysłem w przeszłości. Poza tym jako wampir ma niebagatelne zdolności zniewalania swym urokiem, co może okazać się nieocenione w niektórych sytuacjach. Posiadła również zdolności korzystania ze starej magii. Jednak nikt z was nie będzie dowodzić tą ekspedycją. Nie jesteście jej jedynymi członkami. Reszta czeka już na was na miejscu. Stanowicie uzupełnienie już wysłanych sił. Poprosili o wsparcie, po początkowym rozpoznaniu terenu. Poznacie wszystkich, jak wylądujecie. Zabraniam mówić cokolwiek o istnieniu Shadow i wampiryzmu. Może wywołać to nieoczekiwane reakcje i niepotrzebną nieufność. Macie prawo to zrobić, tylko w przypadku wykroczenia dokonanego przez Grey, albo Shadow na tym polu. Mam nadzieję, że wszystko co powiedziałam jest jasne.

     

    Zostały nam dwie sprawy. Po pierwsze wasze oczekiwania nagrody po spełnionej misji i wasze pytania. Słucham, tylko szybko, bo nie mamy czasu.     

  15. Po wejściu do domku ukazał się kolejny obraz pobojowiska. Poprzewracane meble, porozbijane szkła, poplamiona białą pościel łóżek. Oboje przybyszów zaczęli się rozglądać. Dom był prosty, nawet kiedyś ładny. Miał spokojne, stonowane łososiowe ściany, a także dobre oświetlanie. Dwa duże okna wchodziły na dwie sale z łóżkami po bokach od głównego korytarza. Poza tym musiały znajdować się tam parawany, które obecnie walały się porwane po ziemi. Pośród wszystkiego Dragon odgarnęła kilka wyrwanych drzwi szafek i znalazła klapę, prowadzącą do piwnicy. Z zewnątrz budynek wyglądał na dwupiętrowy i rzeczywiście, w środku dało się zauważyć proste, drewniane schody. IceSword przysiadł sobie na rozdartym fotelu. Był na prawdę bardzo wygodny. Obok leżało kilka bandaży, niektóre jeszcze nawet nie zakrwawione. Dodatkowo, udało się znaleźć 4 niezbite flaszki z miksturami leczniczymi. Były to podstawowe wywary, ale jakże przydatne w warunkach wojny. Dragon sprawdziła piętro. Na pierwszym znajdowały się solidne, okute drzwi. Po naciśnięciu klamki, okazały się zamknięte. Natomiast drugie piętro było poddaszem i mieszkaniem cyrulika. Pomieszczenie zostało urządzone skromnie i nie nosiło na sobie śladów wtargnięcia. Na stoliku stałą nawet dalej zimna już kawa. W małym kominku, pozostawionym samemu sobie, ostatnie węgle żarzyły się przyjemnym, czerwonym blaskiem. Smoczyca zeszła na dół. Klapa do piwnicy również okazała się zablokowana.

     

    Violet tymczasem poszła schodami na górę, obeszła całe zamkowe skrzydło, docierając do następnej dużej klatki schodowej. Tu już przejście w dół było. Ruszyła biegiem ze schodów, przebiegła tak wszystkie piętra. Wypadła na samym dole na dużą salę, z której rozchodziły się korytarze. Szybko udała się jednym z nich i wyszła do głównego holu. Tam zobaczyła, a raczej wyczuła, tak jak zawsze wielu strażników. Ci jednak nie zwrócili na nią uwagi. Wielu gońców galopowało w jedną i w drugą stronę. W końcu bramą Violet wyszła na dziedziniec. Aż ją zatkało. Cały teren za murami zamku był wypełniony siłami changeli. Sztandary czarnego wojska powiewały dumnie, a te istoty mrowiły się, niczym w wielkim gnieździe. Panował ogólny spokój. Wszystko było już rozdane. Żołnierze odpoczywali na trawie, inni pilnowali murów. Tylko adiutanci biegali jak na skrzydłach niosąc pisemnie wydane rozkazy do głównych dowódców. Nigdzie jednak nie było widać magów.       

  16. Grim, choć skrajnie wycieńczony kolejnymi, nawarstwiającymi się problemami, jednak podjął próbę powstrzymania fali niepokojów w armii. Początkowo słuchała go mała grupka żołnierzy. Sam nie wiedział, czy głos miał już tak słaby, czy też wszyscy byli tak pochłonięci rozmową. Jednak wraz z kontynuowaniem wypowiedzi co raz więcej głów zwracało się w jego stronę. Gdy zakończył na groźbie rozstrzelania na placu powoli wracał spokój. Rozmowy cichły, kolejne kuce przekazywały szeptem rozkazy. Plac zaczynał się udrażniać. Jednak po wzroku i minach kucy można było wywnioskować pewien niepokój. Armia wyraźnie traciła siły tak fizyczne jak i psychiczne. Grim podszedł z powrotem do Heada. Powiedział co miał do powiedzenia. Miał wrażenie, że już nie wstanie po tym, jak usiadł na schodku przy kapralu. W końcu podwładny odparł, jego głos był lekko zszokowany:  

    - Panie pułkowniku i zamierza Pan tak to zostawić, jako prostemu chłopu, coś mi tu nie gra...

    Gdy Grim zaczął się zastanawiać nad odpowiedzią, o ludzie jego myśli zaczęły gdzieś uciekać. Coś mu się mieszało w głowie. Sam nie wiedział, czy zaraz nie zaśnie. Nagle usłyszał kompletnie nieznany głos. Zobaczył jakiegoś dość krzepkiego mniej więcej czternastoletniego źrebaka.  

    - Panie pułkowniku. Miałem zameldować, że Solid przysyła na front 2 000 l wody w beczkach. Więcej z uwagi na obciążenie traktów komunikacyjnych nie jesteśmy w stanie obecnie dosłać, ale i to powinno pomóc.

    Chłopak postawił obok Grima spory kubek napełniony ożywczą cieczą. Dopiero teraz ogier zdał sobie sprawę, że w gardle ma pustynię. Jego organizm wręcz krzyczał o zbawienny płyn. Zaraz obok pierwszego kubka został postawiony drugi, przeznaczony dla Heda. Po całym placu toczyły się duże beczki. Stała przy nich specjalna obstawa ze specjalnych korpusów porządkowych. Były to kuce jeszcze nie rzucone do boju, wypoczęte i dalej zapalone do walki. Chroniły beczki, przed ewentualnym rzutem tłumów. Spokojnie racjonowali i wydawali wodę. Placyk z chwili na chwilę był uprzątany z gruzów, barykad, ciał i wszystkiego co blokowało tak cenny teraz transport.

     

    Gdy Magitech rozmawiał z Pokemoną nagle podszedł do nich jakiś młody kucyk odziany w dziwną jasnoniebieską szatę. Ciągnęła się mu podłodze. Gdzieniegdzie miała białe zdobienia. Kuc nosił krótką, starannie przystrzyżoną niebieską bródkę. Cały był fioletowy, a jego błękitne oczy wpatrywały się w małą klacz dość uważnie. Ogier odezwał się do dwójki dość miłym i entuzjastycznym głosem:   

    - Witam, czy mam przyjemność z Pokemoną? A Pan jest pewnie jej opiekunem? Moje imię Stone Book. Jestem studentem pierwszego roku magii wody. Zresztą mniejsza o to. Zostałem wyznaczony przez Panią Shadow do rozmowy z Panią Pokemoną. Czy zechcesz się ze mną udać dziecko i porozmawiać?

    Tu ogier uśmiechnął się szczerze.

     

    Kilka pomieszczeń dalej Nick odegrał mistrzowskie przedstawienie, co najwyraźniej nie było zbyt trudne. Klacz pisnęła z przerażenia. Zaraz przytuliła do niego swoją głowę, sprawdzając oddech, który Nick wstrzymał i puls, którego najwyraźniej nie umiała sprawdzać. Galopem odbiegła w jakieś miejsce. W niecałe 20 sekund była z powrotem. Po chwili jej kopyta otworzyły dość energicznie pyszczek ogierowi i wlała mu coś. Dobrze, że Nick był przytomny, bo inaczej najpewniej udławiłby się tym płynem i na prawdę mógłby umrzeć, jednak udało mu się w końcu przełknąć. Poczuł jak jakaś cudowna moc i ciepło rozchodzą się po jego ciele. Wszystko zaczęło go szczypać i piec. Czuł co raz większe gorąco. W trakcie tego klacz chwyciła jego kopyto znów sprawdzając puls. Nick był zadowolony z rezultatu swych działań. Najadł się jeszcze trochę, poza tym wyraźnie czuł jak jego rany krzepnął i zasklepiają się. Klacz ewidentnie wyczuła już puls, bowiem uspokoiła się trochę i tylko mamrotała pod nosem "przeżyj, przeżyj". Dla próby Nick poruszał zranioną nogą. Wziął trochę głębszy wdech. Nic nie bolało. To było cudowne. Tylko gorąco i szczypanie, ale żadnego bólu.        

  17. Luna patrzyła prosto w oczy ogiera, skupiona na każdym jego słowie. Gdy tylko wyznał, że ją kocha ona opuściła głowę, delikatnym ruchem, tak że grzywa zalała całe jej oblicze. Trwała tak zamknięta przez kilkanaście sekund, w końcu podniosła głowę. Gdy to zrobiła jej wyraz twarzy był już zupełnie odmieniony. Na Saladina patrzyła dumna Księżniczka Equestrii, Pani Nocy i Snów, potężny alokorn niepokonany w bojach tak fizycznych jak i umysłowych. Zmiana była tak potężna, że Saladin poczuł podmuch majestatu. W okół luny szare powietrze poranka pociemniało na skutek rozwiania grzywy. Księżniczkę otoczyła aura nocy. W końcu klacz przemówiła głosem władczym, zdecydowanym, odpowiedzialnym i świadomym.

    - Przepraszam Saladinie za to co powiem. Postaraj się zrozumieć. Ty mnie nie kochasz. Nie masz pojęcia kim jest Luna. Znasz tylko Księżniczkę Lunę. Nie mów też, że oddasz za mnie życie. Nie jestem tego godna, nie odpokutowałam swych win. Nie mów, że zrobisz dla mnie wszystko, bo nie wiesz o co mogę Cię poprosić. Nie mów, że nie stanie mi się krzywda, bo nie wiesz z czym przyszłoby Ci się mierzyć. Twoje uczucia są szczere, ale kochasz jakieś wyobrażenie. Dziękuję Ci za prawdę. Jesteś wspaniałym ogierem i właśnie dlatego nie możesz mnie poznać. Do tej pory żałuję, że moja siostra mnie zna. Podziwiam twą odwagę i dlatego cierpię musząc druzgotać Ci serce. Jestem jednak Księżniczką i o ile znasz mnie na tyle, aby słyszeć o mej przeszłości, to znasz również co stało się ze mną ostatnio, gdy posłuchałam serca.

     

    Tu Luna urwała, jej postawa, ani ton nie zmieniły się. Na końcu zdecydowanie zamrugała oczami, które na chwilę stały się szkliste. Na długich, pięknych rzęsach widniały przez chwilę malutkie kropelki łez.

     

  18. Gravelyn prawie od razu odparła:

    - Już sprawdzam...

    Nagle jej źrenice zwężyły się. Przez ciało przebiegł jakiś dominujący dreszcz, aż w  końcu cała upadłaby na ziemię, gdyby nie szybkie kopyta Arceusa, który ją pochwycił. Cała była wiotka, ledwo oddychała, płytkimi haustami. Jej źrenice zaczęły blaknąć.

    - Co to u licha za magia. Co ten gość jej zrobił?! Wiesz jak ją z tego wyciągnąć?

    Arceus zastanawiał się usilnie przez kilka dłużących się w nieskończoność sekund, aż w końcu przez ciało Gravelyn przeszedł kolejny wstrząs. Złapała powietrze potężnym wdechem, niczym topiący się kuc. Zamachała kopytami, a jej oczy wyostrzyły spojrzenie na Arceusie.

    - Cholera on o nas wie i zaraz

     

     - Witajcie podróżnicy i Ty moja koleżanko! Widzę, że dalej jesteś na tyle potężna, aby obejść moją pierwszą magiczna zaporę przed infiltracją i przeżyć, no cóż jestem pod wrażeniem. Co robicie w moich skromnych progach? Czego chcecie od Morothena?

    Na dźwięk pierwszych słów ze śniegu z gór, tworzących przełęcz zbiły się kolejne lodowe golemy. Tym razem było ich osiem. Zza zakrętu, na wielkim, rosnącym lodowcu sunęła w ich stronę jakaś postać. Była owiana białą, śnieżną zawieją. Gdy ogier dokończył swej przemowy, lodowiec zniżył się na 2 m nad ziemią, a biała zasłona wichru opadłą. Wszyscy troje zabójcy zobaczyli kuca średniego wzrostu, opatulonego w biały płaszcz, z niebieskimi akcentami, przedstawiającymi płatki śniegu. Jego twarz zakrywał kontrastujący ciemno fioletowy kaptur. Kuc wysunął swe kopyto, szczelnie odziane w strój i odsunął zakrycie głowy. Na bok opadła długa, zwiędła i podziurawiona siwa grzywa, zakrywała połowę twarzy czarodzieja. Druga połowa, którą było widać była szaro niebieska, a oczy zostały pozbawione tęczówek. 

     

    Blood zaklął pod nosem i momentalnie bez ostrzeżenia podniósł kuszę. Dźwięk cięciwy i lecącego bełtu rozszedł się w powietrzu. Jakiś niebieski błysk. To lodowa tarcza, wyrzucona z kopyta, osłoniła Morothena od śmiertelnego pocisku.

    - Cholera...

    - Jak śmiałeś!

    - Napchaj się tym i się zamknij!

    Blood ponownie naładował kusze w mgnieniu oka i posłał następny bełt. Tym razem golem zasłonił swego pana, przyjmując bełt na siebie.

    - Co tak stoicie ruszcie się!

    - Nawet nie wiesz Gravelyn jak długo czekałem na tę chwilę... Pamiętasz te chwilę, kiedy porzuciłaś mnie samego na pastwę tym changelingom?!

    - O czym Ty mówisz?! To Ty chciałeś mnie im wydać!

    - Zawsze taka byłaś... nic nie rozumiałaś, nie potrafiłaś przejrzeć zamiarów i duszy kucyka! Ja tylko zawarłem układ, dostarczę im ciebie, a oni dadzą mi pieniądze. Ty nie wiesz co to znaczy mieć śmiertelnie chorą siostrę. Ja wtedy miałem, potrzebowałem tych pieniędzy na lekarstwa! Przez to, że uciekłaś kilku zasadzkom musiałem złapać cię sam. Nie rozumiałaś, jak zwykle, że uwolniłbym cię zaraz po otrzymaniu nagrody. 

    - Bredzisz!

    - A ty dalej nie słuchasz. Przez ciebie umarła mi siostra! Rozumiesz to?! Umarła, bo nie chciałaś mnie wysłuchać. Gdy walczyliśmy nie dałaś mi powiedzieć słowa! Wtedy byłem słabszy, chciałem ci powiedzieć, ale ty ciskałaś we mnie kulami ognia. Nie mogłem nic ci powiedzieć. Musiałem walczyć, bo oni patrzyli! Rozumiesz! Nie usłyszeliby, ale widzieli! Przez ciebie umarła moja siostra. Wtedy, gdy uciekłaś, nie obchodziły ich moje wyjaśnienia i kolejne plany. Uwięzili mnie i zabrali do swej mrocznej twierdzy. Tam eksperymentowali na mnie i zrobili mi TO!

    W tym momencie kuc odtrącił grzywę na bok i ukazała się druga część jego twarzy. Była to twarz changelinga. Nie poruszała się i nie wyrażała emocji. Blood był już w trakcie walki z golemem. Udało mu się naładować kusze i wykrzyknął:

    - Udław się robalu! 

    - Ignoranci, teraz ja nawet nie dam wam niczego powiedzieć i będę patrzył jak giniecie! 

    Skinął ręką i golemy ruszyły. Gravelyn stałą z opuszczoną głową, a jej grzywa sypała iskrami.

    - Nikt nie będzie mi mówić, że to ja jestem temu winna. Sam uśmierciłeś swoją siostrę! Wtedy ze mną przegrałeś teraz też tak się stanie! 

    To mówiąc cisnęła kulą ognia, która w okamgnieniu przemknęła i roztopiła kolejną, utworzoną jeszcze szybciej magiczną barierę.

    - Teraz przegrasz, a ja pomszczę swą siostrę!

    - Arceus, on został wzmocniony magią robali! Będzie ciężko!

    - Odsuń się ty bałwanie! - Krzyknął Blood i swym toporkiem wbił się w rdzeń golema. Ten zachwiał się i rozpadł, tworząc kupę śniegu. Chwilę później poleciał kolejny bełt. Wbił się w lodową ścianę, która z każdą sekundą rosła, odgradzając Morothena od pola walki. Tymczasem z góry wyszedł kolejny golem.     

     

      

  19. Szybki i zwiewny statek z prawie niesłyszalnym dźwiękiem energetycznych akumulatorów, zaczął podrywać się w górę. Przyjemne uczucie przeciwstawiania się grawitacji ogarnęło Serenity. Statek unosił się co raz wyżej w długim szybie. Ledwo świecące niebieskie lampki powoli przesuwały się w dół. W końcu coś zgrzytnęło. Coś uderzyło w dach statku, robiąc dość duży hałas, burzący harmonię. Promienie słońca zaczęły wpadać przez otwierające się lądowisko. Nagle wszystko zabłysnęło srebrem, a cała niebieska aparatura przygasła. Księżniczka została chwilowo oślepiona. Gdy odzyskała wzrok i oswoiła się ze światłem, komputer pokładowy znów nieznośnie powtórzył:

    - Ostrzeżenie wykonujesz lot nieopatrzony żadnym wspomaganiem. 

    Możliwość połączenia z radarem pałacowym.

    Oczekiwanie na twoją odpowiedź...

     

    Serenity zignorowała ponowne zapytanie i tylko przyspieszyła wznoszenie. Statek wyniósł się ponad powierzchnię księżyca, wznosząc się co raz szybciej. Oczom księżniczki ukazało się jej dawne królestwo. Wspaniały niegdyś księżycowy pałac, obecnie w większości był przerażającą stertą gruzu. Z pięknych ogrodów nie pozostało nic. Wszędzie dookoła widać było księżycową pustynię. Zamek stał na niej samotnie, jakby rozpadając się w oczach. Ten widok dotarł do najgłębszych wspomnień księżniczki, ugodził ją w serce i sparaliżował strachem. Jak okiem sięgnąć brak żywej duszy. Tylko te tajemnicze istoty, które znalazła poprzednio przy sali tronowej. Krzątały się w okół zamku, jak zgraja kilku natrętnych owadów. Nagle z radia pokładowego odezwał się automatyczny, mechaniczny głos.

    -Transmisja do obiektu latającego nr. 014... Jesteś w zastrzeżonej strefie lotów, natychmiast osadź swój pojazd na ziemi i poczekaj na przybycie dronów zabezpieczających. Powtarzam natychmiast osadź swój pojazd...

     

  20. Ogłoszenie dla chaośników harmonijnych. Nie wiem z jakiej przyczyny, ale nie pojawił się tam żaden odpis po moim poście. Ponieważ wiem, że forum robi sobie z nas żarty, po zmianie silnika, to pragnę poinformować, że mój odpis jest w tamtej sesji od dawna :pinkie3:

     

    Wiadomość wysłana na wszelki wypadek w razie jakby ktoś przegapił :crazy:

  21. - Ano nie widzieli, pastelodzioby. Ale cóż poradzić, gdy oni mają piękny świat, a my zruinowany. Swoją drogą zaczynam się zastanawiać, że może dobrze się stało, że tu wylądowaliśmy... tu jest jedzenie, nie ma problemów... w sumie czemu by tu nie zostać? Niektórym pewnie by się to nie spodobało. Ciekawe po jakim czasie pobytu na tak zielonych łąkach i wystawieniu na promieniowanie kolorów, zacznie mnie boleć głowa. W sumie nie ważne, jeśli nie będę musiał jeść naszego psiego żarcia ze szklarni, to już mi wystarczy, aby się zadomowić. Ta mała dalej taka mało gadatliwa?... Co kruszyno powiesz coś wujkowi Jacksonowi?

    Żołnierz w ostatnich słowach zrobił słodką minkę, która w jego wykonaniu była istnym wykrzywieniem twarzy i wyszczerzeniem nierównych zębów. Po chwili zaczął się lekko śmiać i rozpogodził się.

    - Co o tym sądzisz? Zadomowić się tu i mieć spokój do końca życia... Jak dla mnie piękna perspektywa Kyle...

  22. 23:00 

    Baza operacyjna Equestriańskich służb specjalnych "Korpus Świtu"

     

    Pośród wysokich gór, na których była położona wspaniała, biała stolica kucy, pod drugiej stronie pasma, znajdowała się baza służb specjalnych. Twarde skały, zostały dokładnie wydrążone świdrami, wspomaganymi magią. Tytanowe i betonowe podpory, utworzyły z systemu jaskiń twarde, prawie nieprzebijane bunkry. Góra i jej głazy stanowiły naturalną osłonę przed rakietami. Miejsce to naszpikowano podobno technologią, jednak mogła być to kolejna plotka. Baza była bowiem idealnie zamaskowana i mało kto ją widział.

     

    Pośród kryształowej nocy, na tle świecących mocno gwiazd, trzy samoloty "White Flash" mknęły przez przestworze. Były to specjalne jednostki rozpoznawczo-desantowe. Wyposażone w dodatkowe boczne, wysuwane moduły ze śmigłami do pionowego startu i lądowania. Samoloty rozwijały prędkość 2,75 macha. Były lekko uzbrojone w zestaw precyzyjnych rakiet, a przy tym niewykrywalne. Wszystkie trzy maszyny zbliżały się do bazy na górze. 

     

    Ze stromych zboczy, w okół których wiał wiatr, wysunęła się duża metalowa platforma do lądowania. Samoloty po kolei podchodziły do lądowania. Zwalniały, wypuszczały moduły ze śmigłami i zniżały lot, osadzając się obok siebie. Platforma zaczęła wsuwać się w głąb góry. Gdy maszyny schowały się w jaskini, zamknęły się wielkie wrota maskujące. Cała połać wydrążonych pomieszczeń była jasno oświetlona przez lampy ledowe. 

     

    Klapy do części transportowej w "White Flashach" otworzyły się sprawnie. Wysiadło z nich łącznie 6 kuców eskorty. Każdy w specjalnych kewlarowo-tytanowych pancerzach, zakrywających całe ciało. Do kłębu mieli przymontowane, zwisające na bok, działka szturmowe. W stronę lądowiska zbliżał się jakiś biały ogier o błękitnej grzywie. Ubrany był w granatowy mundur, na oczach miał okulary przeciwsłoneczne. Jego twarz była muśnięta kilkudniowym zarostem. Za członkami eskorty wysiadły trzy kuce.

     

    Pierwszy z nich o błękitnej sierści, miał doświadczenie z walk w poprzedniej wojnie z Gryfami. Nie został jednak odznaczony, ani włączony oficjalnie do armii. Dzisiejszego wieczoru siedział jeszcze przy ognisku w swoim własnokopytnie wybudowanym domku w lesie. Poczuł, że coś się zbliża, ale gdy chciał sprawdzić co to, zobaczył lufę działka, wycelowaną w swoją twarz. Nie było to zbyt miłe powitanie. Chwile grozy, pot, wstępujący na czoło, a później pytanie, kim jest ten kuc, który wygląda przez swój pancerz prawie na robota w nocnej oprawie lasu. Jednak Mark zobaczył też zwykłe oczy tamtego kucyka, co go trochę uspokoiło. Lufa działka opuściła się. Kuc podszedł bliżej i pokazał specjalny nadruk na naramiennikach jego zbroi. Przedstawiał biało-niebieskiego Alikorna, pikującego w dół, otoczonego promieniami słońca i księżyca. Był to symbol "Świtowców". Kuc przedstawił się jakimś stopniem i imieniem. Kazał pójść z nim. Wobec działka szturmowego i przedstawiciela służb państwowych Mark nie chciał się sprzeczać i poszedł. Za chwile zobaczył "White Flasha", który na chwile wyszedł z maskowania optycznego. Stał na skraju lasu, na małej polance. Z lasu wyszedł trzeci żołnierz, który najwyraźniej ubezpieczał akcje. Wszyscy weszli do samolotu i polecieli.

     

    Z drugiej maszyny wysiadła młoda, piękna klacz. W jej oczach było lekkie zagubienie. Początkowo oślepiło ją światło, ale przyzwyczaiła się szybko. Tej nocy Crystal Laughter była w teatrze ze swym narzeczonym. To był cudowny wieczór, zakończony kolacją przy świecach. Później klacz poszła z ogierem do ich znajomego zagajniku. Rosły tam piękne purpurowe kwiaty. Trawa była miękka i idealnie nadawała się do leżenia na niej i patrzenia w gwiazdy. Było czasem trochę zimno, to znaczy było zimno, gdy Crystal przychodziła tam wcześniej sama. Teraz grzało ją przyjemne ciepło Blue Ice'a. O dziwo nikt prawie nigdy nie przychodził do tego miejsca. Może było za daleko od miasta, a może po prostu zbyt dobrze ukryte przez krzaki i drzewa, okalające miasto? Leżeli tak razem wspólnie, nic nie mówili, nie musieli... Ona położyła głowę na jego ramieniu, które ciepło ją obejmowało. Już zaczynała mrużyć oczy i zasypiać cudownym, wspaniałym snem, gdy usłyszała dziwny dźwięk. Rozejrzała się niespokojnie. Blue, najwyraźniej nic nie słyszał, ale zaniepokoił się nagłym zerwaniem swej narzeczonej. Mimo usilnych starań w okolicy nie widać było niczego nadzwyczajnego. Nagle krzaki zaszeleściły i wyłonił się z nich rosły ogier w pancerzu szturmowym. Crystal już chciała krzyknąć, Blue wystąpił do przodu, aby zasłonić ją przed niebezpieczeństwem. Przybyły ogier jednak tylko rzekł, że jest z Korpusu Świtu i ma zabrać ją w sprawie państwowej. Narzeczeni spojrzeli na siebie pytającym wzrokiem. Nikt z nich nic z tego nie rozumiał. Jednak odbezpieczone działko szturmowe nie pozostawiało wyboru. Ogier oczywiście nie groził nim, ale samo to, że je posiadał budziła niepokój. Crystal posłusznie poszła, zostawiając Ice'a. Żołnierz obwiązał ją jakimś pasem i poczuła, że jest podnoszona. Po chwili zaczęła słyszeć śmigła. Zobaczyła, wychodzący na chwilę z maskowania samolot. Był na prawdę cichy, ona go ledwo słyszała. Po chwili znalazła się na pokładzie i poleciała do bazy.

     

    Ostatni kuc również został zabrany tu w podobny sposób. Po niego przysłano oddział pięciu armistów. Zaszli go w nocy, gdy wracał z lasu. Najpierw zagrozili białemu ogierowi rozstrzelaniem na miejscu, a gdy zgodził się z nimi pójść, przeprosili za drastyczność i wytłumaczyli, że są tu z rozkazu państwowego i mają go zabrać do punktu zbornego, czymkolwiek miałby on być. Komandos nie był pewien co się tu dzieje, ale w trakcie lotu dostał setkę na prawdę dobrej wódki, więc poczuł się pewniej i lepiej. 

     

    Cała trójka wysiadła i zauważyła siebie nawzajem, masę kucy w mundurach, krzątających się po całym hangarze. Był on swoją drogą bardzo obszerny. Odchodziło z niego wiele odnóg, wydrążonych w skale. Wszędzie stały jakieś skrzynie i wieżyczki artyleryjskie, które najwyraźniej mogły wysunąć się na zewnątrz, albo służyć jako obronę bezpośrednią.

     

    Biały ogier podszedł do tej trójki i rzekł:

    - Witam Was, jestem podpułkownik Strong. Witam Was w naszej bazie. Już tłumaczę powód waszego przybycia, ale już udajmy się do szefowej.

    To mówiąc machnął kopytem i cała trójka ruszyła.

    - Jesteście tu, bo nasz wywiad określił was jako najbardziej odpowiednich do pewnej misji, którą wam powierzymy. Oczywiście nic wbrew waszej woli, ale mamy metody, aby zachęcać do wykonywania zadania. 

    Eskorta sześciu kucy nie odstępowała ich na krok. Wyszli z hangaru, w którym przemieszczano samoloty do innego pomieszczenia. Po przejściu długiego korytarza, o kilku odnogach, dotarli do wielkiej śluzy. Po okazaniu przepustki, weszli dalej. Tu już środki ochrony były widoczniejsze. Częste patrole, kamery i automatyczne wieżyczki z wyrzutniami rakiet, albo CKMami. Kolejna śluza, co raz mniejsze korytarze i pomieszczenia, co raz więcej odnóg, co raz więcej miniętych kuców, magazynów, sztabów, kwater, co raz bardziej w głąb góry. W końcu kompania stanęła naprzeciwko surowego budynku, przypominającego bunkier. Tu też pilnowała czwórka kucy w pancerzach szturmowych. Trójka gości została wprowadzona do środka. Tam przeszli przez korytarz wyłożony granatowym dywanem. Zostali zaproszeni do pokoju. Zobaczyli w nim stół, zastawiony poczęstunkiem. Sałatki, trunki alkoholowe i nie. Kryształowy żyrandol rzucał ciepłe światło na pokój, obity w całości dywanem. Drzwi z naprzeciwka otworzyły się. Wyszła z nich dość wysoka, fioletowa klacz w wojskowym berecie. Jej bystre, błękitne oczy zlustrowały przybyłych. Na kłąb opadała długa grzywa, zwinięta w zmyślny kucyk o czarno - różowym kolorze. Klacz usiadła, wskazawszy przedtem wygodną kanapę. Odezwała się głosem przyjemnym i uprzejmym, a zarazem wyrażającym nieugiętość i wzbudzającym respekt.

    - Witam wszystkich zebranych. Dziękuję Wam bardzo za przybycie. Przepraszam, że transport został przeprowadzony tak obcesowo, ale czas nas nagli. Pozwolę was sobie przedstawić. (Zaczęła wskazywać lekkim ruchem poszczególnych zebranych) To jest Marc Crusader, weteran wojny, członek rebeli, zwany komandosem. Crystal Smile, niezwiązana z wojną, prezes stowarzyszenia dobroczynnego. Radziecki komandos, wynik dziwnych eksperymentów genetycznych z równoległego świata. To mówiąc uśmiechnęła się.

     Zadanie, które zostanie Wam powierzone jest ściśle tajne. Dlatego to Wy zostaliście do tego wybrani. Nie istniejecie prawie w społeczeństwie, poza Crystal. Jesteście również wybitnymi wojownikami, oraz ekspertami w swym fachu. Takich kucy nam potrzeba. Crystal, z Tobą porozmawiam na osobności, dlaczego tu jesteś, po wyjawieniu celu misji. Z tego co widzę następny członek drużyny został już przyprowadzony...

     

    Grey Isana po wyruszeniu na łowy dusz, nie posmakowała długo wolności. Jej sen sprawił, iż nie nadążyła myślą za światem, który przeżył skok technologiczny. Gdy tylko zetknęła się z pierwszą metropolią, zastanawiając się, jak pozyskać dusze w takim mrowiu kucy, aby nikt jej nie zauważył, szybko została zlokalizowana przez Korpus Świtu. Zgodnie z prawem, które zakazywało praktykowania mrocznej magii, została szybko schwytana. Jej umiejętności na nic się nie zdały. Natrafiła na żołnierzy wyspecjalizowanych w walce z potężnymi magami. Ich techmaturgiczne pancerze były niewrażliwe na magię, a jej nieumarli rozsypywali się zanim wstali od ognia jakiś niespotkanych przez nią wcześniej broni. Została schwytana i osadzona w więzieniu. Dowiedziała się, że otrzymała karę dożywotniego pozbawienia wolności, z groźbą eliminacji zagrażającego elementu, jakim była, ze społeczeństwa. Jednak pewnego dnia przyszedł do niej jakiś oficer i zaproponował współpracę. Ona weźmie udział w pewnej wyprawie i wykona założone w niej zadanie, a jej kara zostanie skrócona w zależności od efektów. W obliczu braku alternatywnej perspektywy, musiała się zgodzić. Natychmiast zabrano ją i przeprowadzono przez serię pomieszczeń pod solidną eskortą do małego pomieszczenia. Gdy tam weszła, ujrzała trójkę kucy siedzących na wygodnej sofie, jedną klacz za biurkiem. Wysunął się wtedy dziwny fotel. Została w nim posadzona. Poczuła jak cała moc magiczna ją opuszcza, a ona nie może się ruszać. Klacz znów się odezwała:

    - Poznajcie Grey Isanę. Ma problemy z jaźnią i czasami nazywa siebie Shadow Scar. Obie są niebezpieczne, posługują się zakazaną prawem magią, cierpią na różne schorzenia, zarówno w upodobaniach jak i w poglądzie na życie. Jest wampirzycą i lubi więzić, lub żywić się duszami innych. Jest jej to zabronione pod groźbą kary śmierci, którą możecie wykonać, jeśli ją na tym przyłapiecie. Dlaczego będzie z Wami w drużynie? Bo się nadaje, a raczej nie zdradzi, nie opłaca jej się to po prostu. A i jeszcze przespała kilka lat, więc nie rozumie świata, cały czas żyje tym starym, gdzie magowie mieli jeszcze wartość na polu bitwy w stary, tak zwany konwencjonalny sposób. Teraz nie przedłużając, czy słyszeliście kiedyś o tajemniczym artefakcie, mającym się znajdować gdzieś na północ od krain gryfów? 

     

    Życzę miłej sesji :pinkie:   

                 

  23. Animal co raz bardziej przestraszona patrzyła na Sandstorm. Nad czymś usilnie myślała.

     - Co Cię spotyka? mówisz o tej mgle, której nie widzę? Czemu miałabyś mnie stracić? Zaraz Sandstorm co się z Tobą dzieje, czemu Twoje kopyta... znikają?!

    Pustynna klacz obejrzała swoje kopyta, wszystko było w porządku... Zaraz... gęsta, czarna mgła wlała się na całą polanę. Sandstorm poczuła przejmujący chłód bijący od tej dziwnej smoły. Próbowała podnieść kopyto. Udało się, ale każdy kolejny ruch był co raz wolniejszy i kosztował co raz więcej energii. Nagle z mgły zaczęły formować się jakby widmowe pająki, które powolutku zaczęły wspinać się do góry po kopytach Sandstorm. Każde ich dotknięcie emanowało chłodem.

     

    Nagle coś trzasnęło. Klacz odwróciła się. Otwór, przez który wlewał się cień jakby zaczął pękać. Kolejny kawałek rzeczywistości rozkruszył się i zaczął wpuszczać mrok. Rośliny zaczęły więdnąć, a potem tonęły w falach oleju. Z masy jakby gazowej cieczy wyfrunął nietoperz. Tam gdzie przeleciał, drzewa uginały się i próchniały, zatoczył kilka kół i pikując wpadł w Angela. Królik zaczął pokrywać się ciemnogranatowym kolorem. Jego futro powoli stroszyło się, a jego końcówki stawały się czarne. 

     

    Nagle coś dotknęło Sandstorm. Nie był to lodowaty dotyk, ale przyjemne ciepło. Klacz spojrzała w tamtą stronę. Zobaczyła kopyto Animal, które trzymało ją delikatnie.

    - Sandstorm co się tu dzieje? Wołam do ciebie już od kilku minut, dlaczego zemdlałaś?

    Przez mózg Sandstorm przeszło pytanie "jak to ja zemdlałam?" Faktycznie jednak patrzyła, z głową podniesioną do góry na swą przyjaciółkę, a sama leżała na miękkiej zielonej trawie. Nie było na niej żadnej czarnej cieczy. Angel wyglądał normalnie, a cały las był jakiś bardziej zielony. Zamrugała kilka  razy ze zdziwienia. Sama nie wiedziała co się tu dzieje.

     

    Nagle wszystko znów się zmieniło. Znów stała pośrodku lodowatego jeziora mrocznej wody. Animal stała tak samo, dotykając ją, zdając się nic nie widzieć. Znów Angel robił się co raz bardziej granatowy. Kolejnych kilka mrugnięć i pojawił się zielony, miły, ciepły świat, znów kilka sekund, ponownie powiększające się jezioro mroku... Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, tylko Animal pozostawała w tym samym miejscu, nie widząc niczego dziwnego. Ilość smoły powiększała się z każdą sekundą, a wyrwa w świecie pękała dalej. 

         

×
×
  • Utwórz nowe...