-
Zawartość
28 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Tostu's Achievements
Źrebaczek (1/17)
41
Reputacja
-
Smocze Łzy [EPIC][OSKAR][Z][Violence][Przygoda][Fantasy]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Jesli nie masz żadnych ciekawszych materialow niż biedafanfic licealisty, droga wolna -
Jemu chyba chodzi o historię Jakuba, a nie o spór polityczny
-
Pozwól, że zacytuję słowa Jezusa dotyczące podobnej postawy Piotr obróciwszy się zobaczył idącego za sobą ucznia, którego miłował Jezus, a który to w czasie uczty spoczywał na Jego piersi i powiedział: «Panie, kto jest ten, który Cię zdradzi?» Gdy więc go Piotr ujrzał, rzekł do Jezusa: «Panie, a co z tym będzie?» Odpowiedział mu Jezus: «Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego? Ty pójdź za Mną!» (ostatnie słowa ewangelii Jana) Ponadto, mój synu, przyjmij przestrogę: Pisaniu wielu ksiąg nie ma końca, a wiele nauki utrudza ciało. Koh 12,12 Można sobie gdybać, można sobie kombinować, ale... Wszystkiego tego wysłuchawszy: Boga się bój i przykazań Jego przestrzegaj, bo cały w tym człowiek! Koh 12,13 Nie ma sensu zmarnować na to całego życia. Są ważniejsze tematy niż ontologia i rozważanie o wyższej logice, które mają większy wpływ na życie człowieka. Jak Ewangelia... bardziej naukowo cała soteriologia. Nakłanianie ludzi do badania i przestrzegania Bożych dróg w taki sposób, aby koniec końców uratować ich od śmierci. To jest coś, co ma realne przełożenie nie tylko na to życie, ale i na całą wieczność. Stąd z lekkim dystansem odnoszę się do dysput młodocianych filozofów, co całe życie usilnie czegoś szukają, ale za żadne skarby nie mogą nic znaleźć, bo stoją na wejściu przytłoczeni tymi ikonicznymi "niepodnoszalnymi kamieniami"
-
K, nie bronię już nikogo Cóż, @Mordoklapow, nie wiem czy nadam się na dyskutanta w twoich rozważaniach... W skrócie wyjaśnię czemu... Z uczciwości już na wstępie się określę ( Cygnus tak to lubi :3 ) - ewangeliczny chrześcijanin, początkujący student teologii protestanckiej Oj, żebyś wiedział, że jest. Patrząc na historię objawienia w Biblii... do czasów Jezusa kolejna wiedza była bardzo ostrożnie dawkowana Izraelowi. Ale objawienie skończyło się, udało się je przekazać ludzkim językiem i na tę chwilę zdaje mi się, że ten język wystarczy, skoro relację z Bogiem mógł nawiązać prosty pasterz Abram 3000 lat temu, nie mając pojęcia o teologii i filozofii nowożytnej, a Jahwe nie wysyłał swoich uczniów na studia filozoficzne do Aten Ateistyczno-deistyczny Bóg nie oddziałuje, bo nie istnieje. Typowy wyimaginowany deistyczny absolut jest ideą o tyle śmieszną, co zupełnie niesprawdzalną. Ot, stworzył świat i nigdy nie dał znaku życia, więc jego istnienie nie ma żadnego znaczenia dla stworzeń. Wprowadziłem go w postaci pewnego żartu, ponieważ jak widzę stoisz chyba w miejscu zastanawiania się nad istnieniem pewnego Boga uniwersalnego, nieco bezpiecznego, niedookreślonego, bezosobowego Absolutu... Takie odniosłem wrażenie. Problem w tym, że Jahwe jest nieco innym Bogiem. Drastycznie innym. To Bóg osobowy, którego cechy są jasno określone. Jest dobry, jest miłosierny, nienawidzący grzechu i krzywdy ludzkiej, sprawiedliwy, ale łaskawy. Jahwe nie jest chociażby kłamcą, więc jeśli powiedział, że ludzkość po zjedzeniu owocu umrze, to nie może ot, tak cofnąć swojego słowa, bo okazałby się kłamcą. To dla wielu teoretyków-filozofów z którymi rozmawiałem już zbyt wielkie ograniczenie, aby nazywać go Absolutem. Bo "osobowość go ogranicza". Stąd niechętnie schodzę na tematy takich szczególików jak istnienie czasu przed wszechświatem czy inne pierdoły jak tworzenie niepodnoszalnych kamieni. Po prostu nie mam na to siły. Niestety wyrosłem z tego, więc raczej nie będę się chciał zagłębić w tego typu rozważania Tak więc mamy Boga, który nie siedział sobie na chmurce jak kibic przed telewizorem, tylko wtargnął do swojego świata, aby nawiązać relację ze swoim stworzeniem, brał czynny udział w kształtowaniu historii ludzkości i przyszedł do swojego stworzenia w sposób najpełniejszy, w jaki da się to wyobrazić - w postaci jednego z nich. Kiedy już się pozna takiego Boga i zaakceptuje się jego panowanie, ciężko jest się nieustannie cofać do rozmowy o takich podstawach jak istnienie czasu w boskim wymiarze, teoretyczne przeintelektualizowane rozmowy, które NIC NIE WNOSZĄ do życia człowieka, a mają na celu zaspokojenie jego bezsensownego dążenia do jeszcze większego poznania rzeczy, których nie może sprawdzić ani wykorzystać. Zwłaszcza gdy jego Objawienie w Biblii jest tak obszerne, że jego studiowanie trwa wiele lat, a czasu na tej ziemi mamy ograniczoną ilość. Zresztą ten temat to "o Bogu tak po prostu", a nie "o Bogu w gronie teologów". Och, stary... Przywołanie przez zadeklarowanego katolika terminu bałwochwalstwo w rozmowie z protestantem to machanie płachtą przed bykiem (Pozwolę sobie niepytany nie odpowiadać co sądzę o podejściu katolików do Bożego Prawa, ale jeśli chciałbyś posłuchać, to daj znać. Po jutrzejszym egzaminie z Systemów Operacyjnych chętnie odpiszę). Ale przesłanki do poszukiwań są dobre. Podpowiem ci złotą myśl na resztę życiowych poszukiwań, że wiara w naszym dzisiejszym języku jest lepiej oddawana przez słowo "zaufanie". Jak Jakub w swoim liście pisał, w życiu chrześcijanina nie chodzi o to, żeby wierzyć w istnienie Boga (bo i demony wierzą w jego istnienie i drżą przed nim), tylko o to, żeby wypełniać to, co on nakazał, bo sama wiara w istnienie Boga to ledwie otwarcie furtki na drodze do jego poznania. Nie można stać w bramie całe życie, bojąc się wejść dalej. Żeby być chrześcijaninem, trzeba pewnego dnia zaufać, że nie jest kłamcą. Ufać, że jego Słowo przekazane w Biblii jest prawdą, ufać, że jego syn rzeczywiście przyszedł po to, po co mówił, że przyszedł i ufać, że apostołowie umierali, wiedząc, kto ich posłał. Uczyć się tego i zacząć rozumieć, co ma on nam do przekazania. Jeśli nie ma zaufania do jego słowa, to do końca życia będziemy stali w bramie i zastanawiali się czy wejść, dyskutując o tym, że w sumie to podobno czas tam nie płynie no i nie mogę uwierzyć, że ten niepodnoszalny kamień jest sensownym wymysłem. I nigdy nie spotkasz się z Bogiem. Idę spać, życzcie szczęścia na egzaminie, bo kasa na warunki przyjemniej wygląda w kieszeni studenta niż na koncie uczelni.
-
Głównie dlatego, że chrześcijański Bóg sam siebie przedstawia jako osobę. Taki wykształcony ateista powinien poza algebrą i podręcznikami do metafizyki i ontologii przeczytać choć broszurkę na temat podstaw wiary chrześcijańskiej... Weź pod uwagę, że czas w naszym wszechświecie może być dla Boga (twórcy wszechświata, a więc i czasu) tym, czym dla nas jest zegar w Simsach albo licznik dat w Europie Universalis. Może być przedstawieniem idei istniejącej na wyższym poziomie, ale podobnej w założeniach. Może też w ogóle nie istnieć, a być wymyślony na potrzeby uporządkowania istnienia materialnych stworzeń, toteż możemy w ogóle nie być przystosowani do istnienia w jakiejkolwiek rzeczywistości istniejącej bez czasu (tak, uważam, że zdolności poznawcze umysłu są ograniczone). Tak czy siak jednak stwierdzenie, że "czas zaczął się w chwili stworzenia wszechświata i jest to dowód, że nie mogło nic się wydarzyć, więc nie ma Boga" (co kiedyś zasugerował podajże Hawking) jest tak sensowne jak gdyby hipotetyczny samoświadomy Sims uznał, że nie istnieje programista czy jakikolwiek hardware, ponieważ istnieje zegar Unixowy, w którym 0 stanowi pierwotną datę, toteż nie mogło przecież istnieć nic przed datą 000000000...0. ♪ Ad personam ♪ ♪ Strawman ♪ Używanie w jego kontekście czasowników jest bezsensowne? To mój ulubiony post ateisty w tym temacie :,D (Z mojej strony trochę ♪ ad personam ♪) Co do unikania czasowników, uznajmy, że jest to ciekawy pomysł, pomyślimy o tym, ale póki nie wynajdziemy lepszego kodu do opisywania rzeczywistości bezczasowej niż ludzka mowa zagnieżdżona w rzeczywistości zależnej od czasu, będziemy używali tego, zwłaszcza, że przez ostatnie dwa tysiące lat filozofowie chrześcijańscy jakoś sobie radzili. Nawet nie wspominając o tym, że jedno z imion naszego Boga to Jahwe, co można bliżej lub dalej przyrównać do "jestem"... Zresztą nasz Bóg nie miał jakiegoś wielkiego problemu, żeby w swoim objawieniu mówić o sobie używając czasowników ("Elohim stworzył niebo i ziemię", "Jam cię wywiódł z ziemi egipkiej", "zanim Abraham był, ja Jestem"), czy (o, zgrozo!) analogii życia codziennego ludzi jak małżeństwo ("Izrael jest moją oblubienicą"), odniesień do przyrody ("Jam jest krzewem winnym"), itp. Nasz Bóg miał też okazję przyjąć ludzką postać, kiedy to mógł jeść obiady, a nawet pić wino i umrzeć na krzyżu, więc ciężko jest opisać to wszystko bez używania czasowników. Ale rozumiem, że używanie czasowników jest trochę bezsensowne w przypadku nie boga chrześcijańskiego, a jakiegoś ogólnie pojętego absolutu, który niby jest, ale nie przejawia się w żaden sposób, istnieje, ale nie daje żadnego znaku życia, itp. Taki fajny, niegroźny, fantastyczny, trochę ateistyczny Bóg, którego istnienie nic nie zmienia rzeczywiście jest trudny do opisania przy pomocy czegokolwiek. Ciężko jest opisać czymkolwiek coś, co nie istnieje. ♪ Ad personam x2 ♪ ♪ Ad personam ze mną jeszcze raz, ostatni raz ♪ ♪ aż skończy się ten rak... ♪ Fajnie, że lubisz się znęcać nad niedoświadczonymi gimnazjalistami na tym forum, ale na przyszłość proszę o więcej merytoryki, mniej chwalenia się swoją znajomością algebry i biciu w chochoły. Chyba nigdy nie rozumiem skąd biorą się tacy apostołowie ateizmu jak ty
-
Praktycznie lurkuję tylko ten temat, więc ban na tym forum nie byłby dla mnie bolesny. Ale oczywiście lepiej odczłowieczyć rozmówcę i dorobić mu gębę przebrzydłego knującego, wyrachowanego cynika pragnącego poturbować w internecie Kościółmatkęnaszą, nie mogącego spokojnie zasnąć bez wyszkalowania wystarczająco wielu katoli. Tak w ogóle to nie wiem kiedy myśmy ostatnio rozmawiali, ale jeśli się nie mylę, minęło już kilka lat, stąd twoja wiedza o tym, co się dzieje w moim życiu bierze się najpewniej z internetu, a tutaj ciężko zobaczyć, co się u mnie zmienia i leczy. Że o wyrastaniu z należnej wiekowi młodzieńczemu głupoty nie wspomnę. A skoro o tym mowa, to może już odpuść mi te memy z papieżem, bo po pierwsze to durne i dziecinne żarty za które do tej pory się wstydzę, a po drugie, jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego uciekłem ze wszystkich tych rakowisk Again, Chemik, ale nie rób ty ze mnie zlewaczałego ateisty, chlejącego litrami propagandę z Wyborczej, który na KRK psioczy, chociaż nigdy w kościele nogi nie postawił. Byłem w wielu wspólnotach. Od oaz w Mińsku i Łukowie przez ministrantów w kilku okolicznych kościołach po wizytę w Opus Dei i kilku innych dziwnych zgromadzeniach. Do tej pory często gadam z księdzem, znajomym ojca i mówiąc szczerze, to wypad z nim do jego chatki w Augustowie na wakacje zaczął moje nawrócenie. Katolicyzm widziałem w wydaniu wioskowym, miejskim, zakonnym i po łebkach akademickim. Byłem ministrantem, a potem awansowano mnie na lektora, mam matkę katechetkę, więc znam też działanie parafialnego szczebla KRK od środka, bo kontakty z księżmi miałem dosyć dobre. W sumie najlepsze świadectwo o działaniu tej organizacji wystawiali mi przez 6 lat moi księża z katolickiego gimnazjum i liceum, którzy dosyć dobrze pokazali mi jak mimo chęci bardzo dziwnym i niesprawdającym się w praktyce pomysłem jest stworzenie urzędu wymagającego od człowieka z prostej, wiejskiej rodziny przeistoczenie się po 5 latach w kapłano-nauczycielo-celibatariuszo-zarządcymajątkiem wysyłanego do uczenia dzieci religii (co zresztą jest expressis verbis niedozwolone przez Biblię, stąd nie dziwi mnie, że jest to stan patologiczny). Mówisz, że to, co napisałem, to sofizmaty. Tymczasem powszechne nieczytanie Biblii wśród katolików o którym napisałem, to nawet nie oskarżenie w stosunku do katolików. Ich działanie jest w pełni racjonalne i sensowne. Teologia katolicka jest skomplikowana i zagmatwana do tego stopnia, że redefiniuje pojęcia biblijne, żeby tłumaczyć rzeczy sprzeczne z Biblią i napycha swój katechizm naukami ludzkimi. Stąd czytanie Biblii przez katolika nie ma sensu, bo od razu musisz każdy fragment wcisnąć w gotowe ramy teologii katolickiej, a więc nie ma sensu jej nawet otwierać, skoro możesz od razu przeczytać gotowe opracowania i nauczyć się, co o tym fragmencie każde ci myśleć katechizm. Ba, ale nawet katechizm wymaga komentarza, tak więc ktoś, kto nie chce pół życia spędzić na studiowaniu teologii i filozoficznego języka po prostu zaufa katechetom i księżom. Tak działa ten system. To jak wyniki w wyborach proporcjonalnych z 5% progiem eliminujące małe partie. Nie ma sensu płakać na niską znajomość Biblii i brak małych partii w polskim Sejmie. To konsekwencja zastałej sytuacji. O ile wcześniej własnoręczne czytanie Biblii było w katolicyzmie zakazane, o tyle teraz jest po prostu bezsensowne. Tak czy inaczej co do Ewangelii nadal utrzymuję, że nie uczy się jej. Co najwyżej uczy się tworu ewangeliopodobnego opartego o "Extra ecclesian nulla salus", które uprościć można do "masz się nas słuchać". Poza tym do Ewangelii dodaje się kolejne twory, różnorakie rytuały, wspomniane piątki, soboty, szkaplerze karmelitańskie, święte obrazy, różnorakie formacje i zakony, ostatnimi czasy nawet spotkania charyzmatyków i mnóstwo innych rozpraszaczy, które umożliwiają znalezienie miejsca dla siebie bez potrzeby nawrócenia się. W sumie to na tym można skończyć. Znowu się rozpisałem właściwie bez większego sensu. Internetowe kłótnie do niczego nie prowadzą. Można sie tylko pożreć w obronie swojego zdania, a żaden z nas i tak raczej go nie zmieni Jedyne wyjście to spotkać się na żywo przy piwie i pokazać sobie nawzajem bez żadnej internetowej widowni co tak naprawdę cię przekonuje i dowiedzenie się co przekonuje druga osobę. Czego sobie i wam życzę...
-
Nic dziwnego. Bo Ewangelia to prosta wiadomość, często niezrozumiana i schowana przed naukowcami i teologami, a zdolna zmienić serce prostych ludzi. W sumie skoro mam być szczerzy, Chemiku, to powiem ci, że moja emocjonalna niechęć do kościoła katolickiego (poza wieloma sprzecznościami z Biblią, ale to raczej techniczna niechęć, choć równie poruszająca) bierze się niestety z tego, że podczas lat oazy, ministrantowania, katechezy, bierzmowania, itp. słyszałem chyba wszystko, czego kościół naucza... Że nie wolno robić aborcji, eutanazji, masturbować się, głosować na lewaków, rozwodzić się, żyć na kocią łapę, iść do ślubu bez bierzmowania, papieża szkalować, marii nie czcić, itp., itd... Ale nikt przez wiele lat nie powiedział mi tego "co zrobić, żeby się dostać do nieba", bodaj najistotniejszej informacji w chrześcijaństwie... A przynajmniej podawano mi wiele często sprecznych informacji. Cudownych metod, trików i magicznych sztuczek. Ogólnie najpierw mówiono, że trzeba iść do spowiedzi, jak się nie wyspowiadasz i masz grzech śmiertelny, to choćbyś pół życia był w porządku, umrzesz i pójdziesz do piekła BO TAK! Potem w to wszystko wmieszano czyściec, w końcu dowiedziałem się, że wierzący nie idą do piekła, tylko co najwyżej do czyśćca, że jak się odbębni 9 pierwszych piątków, to nie umrzesz bez jego łaski (co jest absurdem, biorąc pod uwagę, jak łatwo jest zweryfikować to stwierdzenie...), inne promocje zakładały, że pierwsze soboty pomogą się dostać do nieba. Wszystko to kręciło się wokół spowiedzi, różańców, chodzenia na roraty czy inne obrzędy, ogólnie powodzenie naszego zbawienia zależało od wypełniania kolejnych formułek, kolekcjonowania kolejnych kuponów, że o gadżetach pokroju szkaplerza karmelitańskiego chroniącego przed śmiercią bez spowiedzi nie wspomnę... ... tymczasem Biblia mówi, że NIE DA SIĘ Bogu zaimponować swoimi dobrymi uczynkami. Ani wypełnianiem jakichkolwiek rytuałów ani nawet przestrzeganiem prawa. Nie jesteśmy w stanie tego zrobić, bo Bóg sam zszedł na ziemię jako człowiek, uniżył się do ludzkiego poziomu, zrezygnował ze swojej chwały i mimo tego przeżył życie bez grzechu, żeby zamknąć usta wszystkim świątobliwym, mądrym i wykształconym ludziom, którzy nie są w stanie powtórzyć tego, co on zrobił. W porównaniu z Jezusem jesteśmy jak blada dupa. Biblia wyraźnie mówi, że wszyscy grzeszymy, wszyscy łamiemy prawo i nie ma możliwości, żebyśmy zasłużyli na swoje zbawienie (List do Rzymian, Galacjan). Uczciwy sąd nas wszystkich zabije, bo Boży sąd to nie zabawa w ważenie dobrych i złych uczynków, chwalenie się zdobytymi levelami w religijnym RPG, medalami za pierwsze piątki i naklejkami za roraty, tylko zaproszenie na salę rozpraw, na której słyszy się kompletne, dobitne oskarżenie, wypis wszystkich ziemskich grzechów, krzywd zrobionych ludziom, przejawów braku szacunku do Stwórcy, który dał nam prawo chodzić po ziemi, oddychać jego powietrzem, jeść jego jedzenie... spis wszystkich kłamstw i przestępst względem bożego prawa za którego łamanie dostaje się jedynie karę śmierci... wiecznej. Biblia nawet nie wspomina o innej karze. Zapłatą za grzech jest śmierć. Jest tylko jeden sposób, żeby uniknąc tej kary. Ktoś inny musi ją ponieść. Musi zostać złożona OFIARA za grzech. Ktoś inny musi ponieść karę śmierci za to, że my wzgardziliśmy bożymi przykazaniami. To wynika zarówno ze Starego i Nowego Testamentu. Kiedyś były to barany, ale była to jedynie ofiara sztuczna, zastępcza, mająca dać Żydom szansę pospisania się pod doskonałą ofiarą, która była zapowiedziana przez proroków. Dla nas JEDYNĄ drogą, żeby uciec od ciążącego na nas gniewu Bożego i sprawiedliwej kary śmierci za nasze wszystkie grzechy jest zmycie naszych grzechów przez ofiarę. Tą ofiarę złożył dobrowolnie na krzyżu Jezus Chrystus, niewinny żadnego przestępstwa, kiedy został zabity. Powiedział też, że każdy, kto mu zaufa, może uczestniczyć w Jego ofierze, a krew przelana na krzyżu zmyje także jego grzechy. I nie można na to zbawienie zapracować żadnymi uczynkami ani przekupić boga swoją świętością i cudownym serduszkiem. W porównaniu z Jezusem nasze życie to bagno. Niczym go nie jesteśmy w stanie zaskoczyć i w porównaniu z jego sprawiedliwością, nasza to jedynie pożałowania godne wybryki, a religijne obrzędy to ledwie szarpanie się w bagnie i próba wypłynięcia trochę wyżej. W porownaniu z bożym prawem i przestrzegającym go Jezusem wszyscy ludzie są niesprawiedliwi i zasługują na potępienie za swoje uczynki. Także nikt nie może nic Bogu zaoferować. Może jedynie darmo przyjąć zbawienie, które zostało dane tylko i wyłącznie z Bożej, niezasłużonej łaski wynikającej z jego miłości do stworzenia. Z naszej strony nie ma NIC, co jesteśmy w stanie zaoferować za to zbawienie... Jesteśmy na tej ziemi jak bezdomni, śmierdzący, brzydcy żebracy w środku zimy proszących o wpuszczenie do środka domu króla. Żeby zostać zbawionym, trzeba uwierzyć, że Jezus rzeczywiście mówił prawdę. Jeśli wierzymy, że mówił prawdę, to musimy uwierzyć w jego ofiarę i przyjąć ją, a POTEM kiedy Bóg da nam Ducha Świętego, nowe sumienie, będziemy wreszcie mogli zmienić swoje serce i odwrócić się od swoich grzechów, żeby naśladować Jego posłuszeństwo względem Ojca. To jedyna droga. I to jest Ewangelia, której nikt mi nie powiedział. Bo kościół niestety skupia się bardziej na tym, żeby niezbawieni ludzie ZACHOWYWALI SIĘ jak zbawieni, wypełniali rytuały, chrzcili dzieci za młodu, chodzili do komunii, itp. To jest nie dość, że dziwne, to jeszcze niebezpieczne, bo ludzie ci zwykle mają poczucie wyższości względem innych, którzy tych rytuałów nie wypełniają. Wiem po swoim otoczeniu, moja dalsza rodzina odwiedzana od święta jest bardzo religijna. Mimo wszystko ich serca są całkowicie niezmienione. Mimo tego, że ciągle łażą na te kolejne roraty, pół rodziny to ministranci/scholanki/oazowicze, ich życie to bagno. Biblii NIE ZNAJĄ, modlitwa przed posiłkiem powoduje śmieszność. Nawet swoich własnych księży nie szanują, a opowieści o tym jak to "księża idą do zakonu bo są pedałami" usłyszane od dziadka chodzącego do kościoła nawet u mnie wywołują ciary na plecach. Obrabianie nam dupy z powodu odejścia od kościoła jest tak silne, że dowiadujemy się o tym od ich dalekich sąsiadów, z którymi się nie widzieliśmy przez lata... ... dlatego mam żal do kościoła katolickiego, że nie uczy się w nim Ewangelii. Ale nie ma też wielu innych rzeczy... choćby mechanizmu usuwania nienawróconych osób, o którym mowa w: 1 Kor 5 ( http://www.nonpossumus.pl/ps/1_Kor/5.php ), Mt 18 15nn. (http://www.nonpossumus.pl/ps/Mt/18.php) i wielu innych miejscach... Nienawróceni siedzą tam sobie grzecznie i żyją w przekonaniu, że łażenie do kościoła ich zbawi. To jest, moi drodzy bardzo niebezpieczne :T
-
Przeciwstawianie Prawa Chrystusa Prawu Mojżesza naprawdę jest dla mnie zadziwiające w dzisiejszym ruchu protestanckim. Mówimy naprawdę o tym samym Jezusie, który siedząc na skale opowiadał o przepisach Mojżesza i zaostrzał je wszystkie, żeby pokazać jaka jest natura Boga? Ten, który mówił, że nie zmieni się ani literka z tego prawa? Listy Pawła mówią, że w prawie nie można pokładać nadziei, że Żydzi, którzy na siłę chcą uzyskać zbawienie wypełniając prawo i obrzezując pogan na lewo i prawo nie mają pojęcia czym była ofiara Jezusa. Owoce ducha to cechy, które wykształcają się w człowieku wraz z latami życia z Bogiem. To wszystkie te cechy, które wykształcają się wraz z dojrzewaniem po nawróceniu, po studiowaniu Pisma, życiu zgodnie z nim. Wypisa Po pierwsze formatuj jak coś przeklejasz, po drugie, to rozmowa na dłuższe piwo Zdecydowanie nie na śmieszkotemat na forum o kucach. Tu trzeba dogłębnej znajomości Nowego i Starego Testamentu, dużo przygotowanych cytatów i można to roztrząsać. Na razie nie mam siły. Ale wbrew temu, co zapewne sądzisz, nie uważam, że prawo nas zbawia, nie zmuszam ludzi do przestrzegania całego prawa Mojżesza, rozumiem czym jest łaska. Mimo wszystko studiowanie prawa Mojżesza i całego Starego Testamentu jest dla nas ważne. Ważne dla zrozumienia Nowego, ale jeszcze ważniejsze dla zrozumienia charakteru Boga. Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą występnych, nie wchodzi na drogę grzeszników i nie siada w kole szyderców, lecz ma upodobanie w Prawie Pana, nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą. Jest on jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, które wydaje owoc w swoim czasie, a liście jego nie więdną: co uczyni, pomyślnie wypada. Nie tak występni, nie tak: są oni jak plewa, którą wiatr rozmiata. Toteż występni nie ostoją się na sądzie ani grzesznicy - w zgromadzeniu sprawiedliwych2, bo Pan uznaje drogę sprawiedliwych, a droga występnych zaginie. Zajrzyj do Dz 2 i zobacz jak wygląda Ewangelizacja Piotra. Najpierw musi być uświadomienie grzeszności, a dopiero potem Ewangelia. Ale to temat na inną kawę. Na razie lecę. Odpiszę może jutro
-
Zauważ, że wszystkie listy Nowego Testamentu są pisane do JUŻ WIERZĄCYCH, a jest tam żywa zachęta do powstrzymywania się od grzechów. A więc powstrzymanie się od grzechu to zajęcie nasze - chrześcijan. Usprawiedliwieni jesteśmy przez wiarę w Jezusa. Jesteśmy czyści tak jak mówił: Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który [go] uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie - jeśli nie trwa w winnym krzewie - tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. J 15,1-6 Mamy trwać w Jezusie i wydawać owoc swojego nawrócenia, bo inaczej nasza wiara martwą jest. Tym owocem jest odwrócenie od dotychczasowych grzechów, głoszenie Ewangelii i robienie dobrych uczynków (najpierw domownikom wiary, a potem też innym). O tym mówi chociażby list Jakuba. Że wiara bez uczynków martwa jest. Nawrócenie bez jakichkolwiek owoców też może być tylko pozorne. A Jezus w Ewangelii mówi jeszcze dobitniej. Że jeśli nie nawróciliśmy się, ale dalej uparcie trwamy w grzechach, nie pomagamy bliźnim w potrzebie, itp., to ojciec nas wyrzuci w ogień. Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli. Jeśliby nawet kto zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca - Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata. Należy zachować przykazania Po tym zaś poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania. Kto mówi: "Znam Go", a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy. Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała. Po tym właśnie poznajemy, że jesteśmy w Nim. Kto twierdzi, że w Nim trwa, powinien również sam postępować tak, jak On postępował. 1J 2,1-6 W skrócie: "Dzieci moje - a więc nawróceni chrześcijanie, oczyszczeni krwią Jezusa - jeśli ktoś mówi, że jest chrześcijaninem, a nie zachowuje Jego przykazań, to jest kłamcą i nie ma w nim prawdy..." Jeśli mówisz "nie wspominajmy o grzechu", to powinieneś jednocześnie ochrzanić Jana, Pawła, Piotra i samego Jezusa za ciągłe wspominanie o grzechu i mówienie chrześcijanom, żeby sie upamiętali
-
Masz prawo. Ja opieram się głównie na tym fragmencie popartym własnym doświadczeniem: W nim poszedł ogłosić [zbawienie] nawet duchom zamkniętym w więzieniu, niegdyś nieposłusznym, gdy za dni Noego cierpliwość Boża oczekiwała, a budowana była arka, w której niewielu, to jest osiem dusz, zostało uratowanych przez wodę. Teraz również zgodnie z tym wzorem ratuje was ona we chrzcie nie przez obmycie brudu cielesnego, ale przez zwróconą do Boga prośbę o dobre sumienie, dzięki zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. On jest po prawicy Bożej, gdyż poszedł do nieba, gdzie poddani Mu zostali Aniołowie i Władze, i Moce. 1P 3,19-21 (1) Cóż więc powiemy? Czy mamy pozostać w grzechu, aby łaska obfitsza była? (2) Przenigdy! Jakże my, którzy grzechowi umarliśmy, jeszcze w nim żyć mamy? (3) Czy nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni? (4) Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili. (5) Bo jeśli wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo jego zmartwychwstania, (6) wiedząc to, że nasz stary człowiek został wespół z nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi; (7) kto bowiem umarł, uwolniony jest od grzechu. (8) Jeśli tedy umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że też z nim żyć będziemy, (9) wiedząc, że zmartwychwzbudzony Chrystus już nie umiera, śmierć nad nim już nie panuje. (10) Umarłszy bowiem, dla grzechu raz na zawsze umarł, a żyjąc, żyje dla Boga. (11) Podobnie i wy uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. Rz 6, 1-11 A więc chrzest (zanurzenie, obmycie) jest po pierwsze ratunkiem od śmierci tak jak niegdyś Arka Noego ratowała ludzi, tak dzisiaj ratuje nasz chrzest. W innych fragmentach mowa jest o tym, że chrzest jest zanurzeniem/obmyciem nas w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. A więc chrzest daje nam obmycie z naszych grzechów przez które powinniśmy umrzeć, ale mamy szansę na zbawienie przez ofiarę Jezusa. Ostatecznie Piotr mówi też, że chrzest to prośba do Boga o dobre sumienie. Znowu w drugim fragmencie od Pawła piszącego do Rzymian mowa o tym, że chrzest to pogrzebanie starego człowieka. Stare sumienie było łatwe do zmanipulowania. Stary człowiek CHCIAŁ grzeszyć. Sam pamiętam jak mając kilkanascie lat uporczywie sprawdzałem wszelkie strony i fora, pytając się wszędzie gdzie się da czy według wykładni kościoła masturbacja jest grzechem. I widziałem sprzeczne interpretacje, ale przyjmowałem te liberalne, bo CHCIAŁEM to robić. Chciałem to robić i miałem słabe, łatwe do zmanipulowania sumienie, które godziło sie na coraz większe ustępstwa, pozwalając mi się dalej zataczać. Teraz jednak po chrzcie otrzymujemy nowe sumienie i Ducha Świętego, który ustawicznie nas poprawia. Teraz zaś idę do Tego, który Mnie posłał, a nikt z was nie pyta Mnie: Dokąd idziesz? Ale ponieważ to wam powiedziałem, smutek napełnił wam serce. Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. (J 16:5-11) To Pocieszyciel i Doradca, który ma nas przekonać o naszej grzeszności i pomóc nam się od grzechów uwolnić. I przekonuje. I mamy prawo wypisane w sercach jak zapowiadał Jeremiasz: Oto nadchodzą dni - wyrocznia Pana - kiedy zawrę z domem Izraela nowe przymierze. Nie jak przymierze, które zawarłem z ich przodkami, kiedy ująłem ich za rękę, by wyprowadzić z ziemi egipskiej. To moje przymierze złamali, mimo że byłem ich Władcą - wyrocznia Pana. Lecz takie będzie przymierze, jakie zawrę z domem Izraela po tych dniach - wyrocznia Pana: Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. Będę im Bogiem, oni zaś będą Mi narodem. I nie będą się musieli wzajemnie pouczać jeden mówiąc do drugiego: "Poznajcie Pana!" Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego poznają Mnie - wyrocznia Pana, ponieważ odpuszczę im występki, a o grzechach ich nie będę już wspominał". Jr 31,33nn. Ja po swoim chrzcie zacząłem doświadczać tego, że Bóg pokazywał mi coraz częściej rzeczy w moim życiu, które trzeba wyplenić. Głównie w oparciu o Biblię, podczas jej lektury nachodziły mnie myśli oskarżające mnie za trwanie w czymś obrzydliwym dla Boga. W tym momencie część jego prawa zostawała wypisana w mojej głowie. I rzucałem to, co Bogu się nie podobało. Powiem więcej, nie zależało mi na tym, żeby te grzechy wróciły. To już nie było martwe prawo, które chciałem obejść na wszelkie sposoby jak żyd jeżdżący na bańce z wodą, żeby nie łamać szabatu. To była już żywa chęć do robienia rzeczy, które podobają się Bogu. Tak więc zacząłem sukcesywnie rzucać wszystko, co w moim życiu grzesznego zalegało od clopów, innej obrzydliwej pornografii, przez szeroko pojętą nienawiść do ludzi. A dużo było do zalegania, bo to był grzech, który hodowałem w sobie przez lata. Droga wyjścia z niego nie jest skończona, bo kolejne nowotwory co jakiś czas się pojawiają (jak choćby te, pożal się Boże, żarty z papieżem, których propagowania do tej pory się wstydzę, a które gdzieś jeszcze czają się pod skórą głównie za sprawą znajomych jak Azar, którzy ciągle je wyrzucają na wierzch), ale na całe szczęście po chrzcie to są jedynie pojedyncze UPADKI, po których następuje pokuta, a nie uporczywe TRWANIE w grzechach, jak to bywało dawniej. Nawet kiedy po jakimś czasie wracałem do wcześniejszych grzechów, sumienie powodowało, że po prostu nie umiałem cieszyć się z tych grzechów jak dawniej. Nawrócenie - metanoia to właśnie ta całkowita zmiana sposobu myślenia. I powiem wam szczerze, rozumiem co to znaczy metanoia na własnej skórze, bo Bóg wyciągnął z bagna jego życia naprawdę chorego zwyrodnialca, który szczerze nienawidził ludzi, psychicznie krzywdząc nie tylko bliskich, ale i przypadkowe osoby w otoczeniu. Poza tym cielesne rządze kierowały mnie w dziwne miejsca. Kto mnie zna bliżej i wie jaki byłem w tamtym okresie i ile relacji przez to zabiłem, ten wie o czym mówię. Bez ingerencji Ducha Świętego nie dałbym rady sam się z tego wyciągnąć.
-
Gazety Wyborczej nie czytam, bardzoś mnie teraz, Chemiku zresztą tą insynuacją uraził. A co do teologów, czytam Ojców Kościoła, moim bardzo bliskim znajomym (i pastorem) jest Rektor Wyższego Baptystycznego Seminarium Teologicznego, jestem w stałym kontakcie mailowym również z ich patrystą i apologetą, doktorem Kucharskim, do których się zwracam w sprawach problematycznych. Sam też mam w domu byłą katechetkę a także wielu znajomych katolików po teologii, więc daruj mi, ale znam ich teologię. A dużo zamieszania wokół KRK jest spowodowane tym, że jego nauki są momentami dosyć szkodliwe. Chodzi mi głównie o dwie kwestie: rozbudowana dogmatyka i ich stosunek do nawrócenia. KRK wymaga dosyć jasno, że aby do niego należeć, należy przyjąć wszystkie dogmaty ustalone na soborach i przez wystąpienia papieskie Ex Cathedra. To ludzkie nauki, ludzkie przemyślenia, które zostały ustanowione wieki po ustanowieniu kanonu Pisma. I stały się AKSJOMATAMI, z którymi dyskutować nie wolno, a każdy, kto się do nich nie zapisze, nie jest częścia KRK, a więc sam siebie skazuje na wieczne potępienie, bo "extra ecclesiam nulla salus". Nie mówię, że wszystkie one są sprzeczne z Biblią (Trójca Święta - jest zgodna), ale niektóre te dogmaty są CO NAJMNIEJ niepewne. Mimo wszystko żeby być w kościele musze wierzyć we WSZYSTKIE, ot choćby że Maria była bez grzechu (mimo tego, że Biblia mówi, że NIKT nie był bez grzechu poza Jezusem), że była ZAWSZE DZIEWICĄ (mimo że Biblia mówi, że miała dlaszych synów, a Jezus miał braci), więc ogólnie zostałem z tego kościoła dogmatycznie wyproszony. Dalej na tych dogmatach buduje się kolejne teologie (no bo skoro była bez grzechu to nie umarła - a więc musiała wniebowstąpić, etc. etc.), przez co koniec końców mamy Kościół o wierze bardzo niebiblijnej. Nie ma jednak możliwości jakiejkolwiek jego reformy... bo dogmaty są wieczne i nie mogą być zmienione. Nie wiem czy w pełni rozumiesz konsekwencje dogmatu o nieomylności Papieża. Słowa wypowiedziane Ex Cathedra są RÓWNE BIBLII. To dla katolików NIEOMYLNE słowo wypowiedziane pod natchnieniem Ducha Świętego, które konsekwentnie należałoby wpisać do Biblii jako kolejną księgę prorocką. Potem już zdolni apologeci posługujący się zawiłą logiką wytłumaczą wszystko, pozmieniają definicję, rozszerzą znaczenia słów w Biblii (jest jeden POŚREDNIK między Bogiem a ludźmi, Chrystus, ale "my nie mamy nowych POŚREDNIKÓW między Bogiem a ludźmi, tylko POŚREDNIKÓW do Jezusa - Marię i świętych"), słowem zrobią wszystko, żeby udowodnić, że dogmat da się jakoś wcisnąć obok Biblii... Cała ta szopka tylko po to, żeby się nie nawrócić do tego, co mówi Biblia... Tak czy siak dla mnie to nie jest do przełknięcia. I jest to szkodliwe, bo zamiast mówić ludziom o Jezusie i ich nawracać, musimy im od razu wpajać Biblię z komentarzem, który mówi, że te słowa w Biblii nie znaczą tego, co znaczą, tylko coś zupełnie innego, bo Kościół tak mówi. A'propos nawrócenia, druga sprawa jest o wiele ważniejsza i o ile mogłem się nie wtrącać w sprawy podrzędne, o tyle chrzest katolicki jest elementem większej układanki i wskazuje pewien kierunek działania dotyczącego jednych z najważniejszych rzeczy w życiu chrześcijanina. W kościele katolickim koszmarnie słaby nacisk idzie w kierunku NAWRÓCENIA. Szerzej - metanoi, czyli dosłownie "odmiany sposobu myślenia". Potworna rytualizacja KRK tworzy bardzo niebezpieczne środowisko, przez które osoba, która wychowała się w tym kościele, została ochrzczona jako dziecko, chodzi sobie co niedzielę do kościoła, raz na rok idzie do spowiedzi, żeby się "umyć", potem bierze ślub (KOŚCIELNY, no bo jaki inny), itp. żyje w złudnym poczuciu bezpieczeństwa. Chrześcijaństwo zakłada taką kolejność: - Żyjesz sobie w grzechu (to nietrudne) - W pewnym momencie życia zostajesz oskarżony przez Boga, dowiadujesz się o jego Prawie, uświadamiasz sobie, że jesteś grzeszny, krzywdziłeś ludzi, łamałeś Boże prawo, ciąży na tobie gniew Boży i za twoje przestępstwa czeka cię piekło. - Dowiadujesz się o Ewangelii. Wierzysz, że Jezus, który złożył z siebie ofiarę może cię od tego piekła uratować, jeśli odwrócisz się od swoich grzechów i uwierzysz w jego ofiarę - Odwracasz się wieć do Boga i od tej pory Duch Święty zmienia twoje życie. Twoje własne sumienie zaczyna cię systematycznie oskarżać i krok po kroku zmieniasz kolejne aspekty życia, w których zalega grzech. Kościół Katolicki od urodzenia wychowuje ludzi w stanie ciągłej złudnej przyjaźni z Bogiem. Jest tak jak za czasów faryzeuszów, kiedy ludzie myśleli, że wykonując uczynki Prawa/Zakonu Mojżesza (a więc nie jedząc złego mięsa, obchodząc nakazane święta, skłądając ofiary oczyszczające za grzechy, dając pieniądze na ofiary, itp.) mogą oni dojść do zbawienia. Cały list Rzymian o tym mówi. List do Galatów przestrzega przed takim życiem. Tak więc po 2 tysiącach lat mamy nowe Prawo i Zakon, tylko tym razem wyglądające bardziej "po jezusowemu", czyli: - Ochrzcij dziecko za młodu (obrzezanie) - Zaprowadź je do Pierwszej Komunii (na nauki w synagodze) - Każ mu się spowiadać z grzechów (ofiary całopalne) - Nie wolno ci jeść mięsa w piątek (koszerne pokarmy) - Żadnych seksów przed kościelnym ślubem (a jak chcesz być księdzem to w ogóle) - Przychodź do kościoła na święta (obchodź Paschę/Szemot/Purim) To samow sobie nie jest ZŁE. W żadnej mierze. Tak samo jak Prawo Mojżesza nie było złe. Ale wprowadzanie ludzi w stan, w którym myślą, że są zbawieni to coś, co zdecydowanie utrudnia ich ewangelizację. Tak więc choćby moja sześciesięcioletnia babcia łazi na różańce i do kościoła, modli się pacierzem raz dziennie, a dalej klnie na swoich sąsiadów, Biblii do ręki wziąc nie chce, ma uczulenie na słowo Jezus i za każdym razem jak jestem chory/zgubię coś/w rodzinie coś ginie sugeruje wyraźnie, że to dlatego, że w rodzinie jest heretyk, który nie chodzi do kościoła. Cały kościół nie jest nakierowany na budzenie wiary, a na podporządkowanie. Stąd niewiele znam osób, które się nawróciły, a potem zostały w kościele. Choć i takie znam... choćby mój wujek, o którym mogę powiedziec wiele rzeczy i świadczyć o owocach jego nawrócenia z byłego dresa/osiedlowego cwaniaka w kochającego męża, uczciwego do szpiku kości i głodnego Biblii i kontaktu z Bogiem. I nie chcę ich wyciągać go z tego kościoła, bo widzę, że tam rosną. Chociaż na ostatnich świętach i on opowiadał, że zaczynają się u niego rodzić duże problemy z akceptacją kilku wierzeń :T Sam mechanizm zbawienia KRK polega nie na tym, że się nawracasz i Jezus składa ofiarę za twoje grzechy, po której jesteś czysty. Tam ofiara za twoje grzechy jest ci dostarczana przez kapłana i to ona oczyszcza cię z grzechów i zbawia. Tymczasem Biblia mówi, że nie ma już być więcej kapłanów (a raczej, że wszyscy są "wiecznym kapłaństwem") poza Arcykapłanem - Jezusem, jedynym pośrednikiem do Boga, że Bóg nie mieszka w świątyniach zbudowanych ludzką ręką (w Tabernakulum chociażby) i że słowami "wykonało się" została złożona jedna, wieczna ofiara, zdolna zbawić wszystkich ludzi (list do Hebrajczyków). Ponownie nie mówię, że KRK jest z gruntu złe. Czyta się tam Ewangelię i całą Biblię. Jezus gdzieś się tam przewija. KTOŚ może się w nim nawracać. Ale jako syn byłej katechetki wycieńczonej duchowo i niechętnej do jakiegokolwiek wiary mogę ci powiedzieć, że osoby chcące się zagłębić w katolicką teologię, dosyć szybko rozumieją jak bardzo jest ona daleka od Boga i jak bardzo skupia się na wkuwaniu na pamięć co znaczą dane fragmenty Biblii zgodnie z komentarzem i imprimatur biskupów, a więc koniec końców nie na nawiązywaniu relacji z Bogiem, a na ciągłym posłuszeństwie i zaufaniu hierarchom :T
-
Dodam, że werset Dz 8,37 mówiący o konieczności wiary do otrzymania chrztu jest notorycznie wyrzucany z tekstu katolickich przekładów Biblii ("Tysiąclatka") i najczęśniej umieszczany jedynie w komentarzach, toteż czytający nie zaglądający do nich, nie ma szansy się z nim zapoznać: Dowody: http://www.biblia.deon.pl/2010/rozdzial.php?id=385&werset=3#W3 http://www.nonpossumus.pl/ps/Dz/8.php Zwijcie to jak chcecie, ja to nazywam manipulacją. Poza tym apologeci katoliccy najczęściej mówią przy tym, że jest to werset niepewny, nieodnajdywany we wszystkich manuskrytpach i jest to dopisek późniejszy. Nie raczą jednak wspomnieć, że na ten werset Dziejów Apostolskich zawierają: pisma Ireneusza z Lyonu (II wiek) pisma Cypriana z Kartaginy (II/III wiek) pisma Poncjusza z Kartaginy (II/III wiek) Wulgata (III wiek) - najważniejszy starożytny przekład Biblii na język łaciński w historii, na którym opierał się Kościół Katolicki niemal do XVI wieku No cóż... Ale jest to werset rażąco sprzeczny z teologią katolicką więc nie dziwię się, że im się nie podoba :(
-
A co logika mówi o tym zdaniu? W czasie podróży przybyli nad jakąś wodę: «Oto woda - powiedział dworzanin - cóż przeszkadza, abym został ochrzczony?» Można, jeżeli wierzysz z całego serca. Odparł mu: Wierzę, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym" I kazał zatrzymać wóz, i obaj, Filip i dworzanin, zeszli do wody. I ochrzcił go. Dz 8, 36-38