Skocz do zawartości

Pitruź

Brony
  • Zawartość

    20
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Pitruź

  1. Było bardzo świetnie i w ogóle. Dziś nie będzie TL;DR bo mi się nie chce. Ale za to chcę jeszcze raz życzyć wszystkim Wesołych Świąt i dać Uszanowanko dla naszej podróży tramwajem. Bronies.rar
  2. Istnieje pewien procent szansy, że uda mi się sprowadzić ziomka, którego teoretycznie znam od 5, 6 lat xD Pozdro Mattir jak to czytasz xD
  3. Za Ryby każdy kupował kilka porcji by w sumie zjeść jedną
  4. Proste. Lubię to a pisanie sprawia mi radochę. I skąd wiesz, że mało?
  5. Moje spojrzenie na ten dziwny dość meet... Było hucznie, było licznie, było... średnio. Średnio, bo zwykle po meecie jak wracam do domu to jestem pełny energii, radości, wigoru i Celestia wie czego tam jeszcze pozytywnego. Dzisiejszy meet, choć był jak wyżej zostało napisane huczny i liczny, nie pozostał także i bez skaz, jak to zwykle bywa. Ale żeby nie było, że relacja z tegoweekendowego meeta jest jakaś mała, krótka, niepełna czy coś tam jeszcze, chcę was zapewnić, że taka nie będzie (Kapitan Oczywistość). Postaram się w niej zamieścić wszystko z mojej perspektywy, co powinno się znaleźć w szczegółowej relacji, więc przygotujcie sie na ścianę tekstu. „Super... Dobrze, że teraz mi to mówi”. Taki króciutki monolog mego autorstwa powstał w moim domu gdy o 12:30 się dowiedziałem od kumpeli, że jednak dziś nie przyjdzie po ten cholerny śpiwór, który dla niej przygotowywałem z wywieszonym ozorem cały wczorajszy dzień (miała być po niego o 11:30). Posiedziałem sobie jeszcze trochę przy kompie, po czym wyszedłem z domu szczęśliwie łapiąc odpowiedni tramwaj (maszynista specjalnie zatrzymał odjeżdżający pojazd. Brawa dla niego). Zastawszy małą grupkę (i szybko rosnącą) Bronies na patelni wiedziałem, że odnalazłem swoich. Nic ciekawego się tam nie działo, po prostu staliśmy i czekaliśmy na spóźnialskich. Jedyną rzeczą wartą uwagi był Plottie, który zeskoczył z kwietnika (o ile można ten parabagienny wytwór tak w ogóle nazwać) pod którym zwykle się zbieramy. Było generalne „ŁOŁ!” – powiem, że pomysł był bardzo fajny... Ciekawe ile teraz osób będzie chciało też pobyć równie fajnym i zgapi od niego ten pomysł. Hue hue. No i przybył jeszcze Chemik, ale sobie od razu poszedł na Meeta Konkurencji – karna czekoladówka dla niego. Żarty się skończyły, gdy staliśmy tam już równo przeszło zwyczajowe 15 minut. Skierowaliśmy nasze kroki ku KFC na przeciwko DH smyk, co moim zdaniem było dość ciekawym pomysłem: flash-back starych meetów, które były umawiane właśnie tam. Po drodze zgubiliśmy parę ludzi, zaś ci musieli czekać na pasach, gdy my już grzaliśmy dupska w pomieszczeniu, ale błagam – nie jesteśmy wojskiem tylko luźną grupą. W międzyczasie, w keefcu chłopaki pograli w Munchkina, ja spróbowałem strollować panią za ladą i zagadać ją po angielsku, ale troll się nie udał (osłuchana babka, a ja mam słaby akcent. Powiedziała, że słychać było, że ją tylko testuję), posłuchaliśmy sobie utworu o nazwie „2/10” i takie tam pierdółki. A potem część grupy się wykruszyła i zdecydowała się pojechać Komstuchowym autkiem po Osię i Algę Asię i Olgę. Konkretnie 3 osoby: Donard, Cesatori i oczywiście szanowny właściciel. I teraz moje pierwsze „nie”, ale tego na serio nie musicie słuchać, bo WIEM, że to tylko kwestia mojej psychiki i zasranego syndromu „sam przeciw wszystkim”, co mi się czasami włącza. Uzgodniliście to jakby między sobą, a ja się poczułem trochę odepchnięty... Ale mówię: to tylko moja choroba psychiczna (trudno, żebyście wrzeszczeli o tym przez cały pokój). Co ciekawe: Koleżanki wyżej wymienione były na tym samym konwencie na którym była ta dupa co miała ode mnie śpiwór zapożyczyć. Łącznie pozostało około 8 osób. Klaudia została mianowana przez Donarda na Lidera Grupy którą miała pokierować na starówkę – chyba najgorsze miejsce do spotkania się jakie sobie można wyobrazić w okresie świątecznym dość pokaźnej grupy znajomych... ale o tym za chwilę. Osobiście pokierowałem grupą Las Claudias za wyraźną aprobatą Liderki. Postanowiłem oszczędzić grupie przeciskanie się przez kupę ludzi na ulicy... Cholera, nie pamiętam jak się nazywała. Ta, co jak idąc z rzeczonego KFC dotrze się na palmę De Gola i skręci w lewo. Przeciskanie się tam samemu z rowerem to jak jechanie pociągiem z „D4shkom” przez 6 godzin, a co dopiero (z) grupą, która ma tendencje do rozrywania się i przerywania szyku (Ta. Bo my mamy jakikolwiek szyk.). Ludzie tam chyba się spełniają seksualnie, że bez względu na pore roku luda tam pełno jak w Bangladeszu. W każdym razie: poszliśmy naokoło. Sam nie myślałem szczerze mówiąc, że doprowadzenie stadka tak daleko będzie takie proste. Minęliśmy po drodze ciasne, ale nie zatłoczone uliczki, Plac Adolfa Hi... Eeee... Plac Piłsudskiego, choineczkę w takim-okrągłym-budynku koło w/w Placu i wyszliśmy przy Pomniku Adama Mickiewicza. Jednym słowem – wszystko przebiegło nadwyraz gładko i miło. Po drodze nawet Klaudia użyczyła mi swego telefonu bym mógł zadzwonić do Taty – dziękuję. No ale, kur*a, teraz zacznie się najlepsza jazda. Mikołajki po polsku – okres życzliwości, przebaczeń, pomagania sobie, kurwa ich mać... „Ą-Bą-Tą” – zachowanie jak paniszcze na swym dworze. Tak mogę opisać bardzo łagodnie popis, który za chwilę przeczytacie. Dotarliśmy szczęśliwie do celu podróży. Częściowo, bo gdzie dokładnie „na starówce” spotkać się mamy to już się nie dowiedzieliśmy. Zobaczywszy ładną scenę świąteczną, wraz z grupą postanowiliśmy podejść pod nią i zastanowić się, co dalej. Kilka nieudanych telefonów do Kompanii Zmotoryzowanej Komsta-3, podowcipkowania i grouphug później zorientowaliśmy się, że właśnie żeśmy wdepli w niezłe bagno – zdaliśmy sobie sprawę, że właśnie zostaliśmy otoczeni zewsząd przez tysięczny tłum. I jako, że byłem de facto El Comandante tej grupy to jest to tylko moja wina, że do tego dopuściłem. Przepraszam. Traf chciał, że udało nam się połączyć z KZK-3. Ci powiedzieli nam, że stacjonują obecie na pozycji Alfa 2... Na Murach Miejskich – czyli dokładnie po drugiej stronie całego tego tabunu który otoczył kolumnę zygmunta [próbowaliśmy nadać im sygnały za pomocą Anty Zgubieniowego Aparatu Ratunkowego (AZAR), który świeci na czerwono... nie widzieli nas niestety]. Teraz rozkminiamy co dalej?... Nie wiem kto wpadł na ten pomysł, ale ja na pewno nie byłem za (czyli druga wtopa jako dowódca grupy, bom przystał na to). „Przeciśnijmy się przez tłum!” i iść przodem zaczął pewien małej postury człowiek, którego imienia / nicku niestety nie pamiętam. Przodem powinien iść ktoś potężniejszy jak Igor czy choćby ja. Wraz z zatorem w postaci zbyt gęstego tłumu pod Punktem Strategicznym „Kolumna Zygmunta” wzrósł Hejt ze strony ludzi wokół („Super pomysł!”, „Co wy robicie?!” „Porąbało was?!” „Złaź mi z drogi wielkoludzie!”, „Brawo, kur*a! Brawo!”). Mały dodatek: dopiero teraz widzę błędy w dowodzeniu grupą Las Claudias (właściwie to powinno być „Los Pitruces” huehue), więc wtedy jako charyzmatyczny inaczej wodzuniu nie przejmowałem się wyzwiskami i chciałem tylko szybko przemknąć (to jest dobre zachowanie), to jednak widząc Zator podjąłem decyzję o wycofaniu się... Starczyło mi powiedzieć to głośniej (tj. Regularny głos Lindsa) 3 razy a poczułem jak zostałem chwycony za kurtkę przez jakiegoś spasłego ćwoka i po prostu odrzucony z powrotem, o mało nie lądując zębami na kamieniu. Olałem ten incydent i krzyki tego debila, mało tego: musiałem nawet ogarnąć nasze Zbrojne Ramię, które chciało wymierzyć sprawiedliwość zamachowcy El Comandante. Skończyło się szczęśliwie tylko na krzykach. A więc w trudnej sytuacji zwołałem zebranie nadzwyczajne by rozkminić, co dalej (sytuacja napięta bo byliśmy wciąż pod ostrzałem... wzroków nieprzychylnych byków, co zapomnieli jak to być cielakiem). Wszystkie propozycje moich Soldados były beznadziejne: to El Subteniente wymyślił, aby przebić się przez tłum w innym miejscu, to El Sargento proponował kontynuowanie marszu, to El Brigada jeszszcze jakieś głupstwo; ale o jednym wiedzieliśmy na pewno: MUSIMY się wydostać z terenu wrogów (wroga armia zwała się „Los Hijos de Puta”) i połączyć się z Kompanią Zmotoryzowaną i resztą Legionu Bronies de Varsovia. W końcu postanowiłem być minimalnie godny powierzonej mi przez ufającą mi psiapsiółę funkcji i nadziei w oczach moich żołnierzy i przejąłem inicjatywę. Zdecydowałem, że każdy MUSI przebić się przez tłum samodzielnie, ponieważ grupą nie mamy szans na przetrwanie. Umówiliśmy się pod Kościołem Św. Anny, zaś moja decyzja nie podlegała negocjacjom gdyż wdrożyłem wykonywanie rozkazu natychmiast po zakończeniu jego obwieszczania. Podjąłem marsz wiedząc, że moi podwładni będą wiedzieć, co robić. Raz jeszcze zostałem zbombardowany kąśliwym wzrokiem opuszczając terytorium LHdP. Szanowna Pani, mimo, że ją przepraszałem i chciałem przejść by się wycofać i by nigdy jej wredna, wykrzywiona w szyderczym uśmieszku japa z kąśliwymi oczkami nie musiała już kąpać się w uroku mej pięknej twarzy à la Johny Bravo. Wiedząc, że Polityka Życzliwości nic nie daje, to też postanowiłem potraktować ją jak powietrze zwyczajnie sobie przechodząc: lekkie szturchnięcie bez słowa i sajonara. Jednak opuszczając wyżej wymienionych jegomości powróciłem do bycia Życzliwym... co ciekawe: cała reszta była już dla mnie spoko – nawet jedna Starsza Pani się do mnie uśmiechnęła (!). A moja kompania? Wiedziałem, że sobie poradzi, jednak nie wiedziałem, że spryciaże po prostu przejdą za mną ciurkiem. Takim samym szykiem szliśmy w stronę Los Hijos de Puta, cieszyłem się, znalazłszy się już na miejscu, że wszyscy moi podkomendni są cali i zdrowi. Po broniacku sobie pożartowaliśmy i pochwaliliśmy siebie za „święta po polsku”; pojawiły się także spostrzeżenia negatywne, tylko od jednej osoby, która szła na samym tyle i widziała zajście tylko z tyłu. Mówił, że „odwaliliśmy straszną gimbazę”, za co jako El Comandante powinienem go rozwalić pod ścianą, ale postanowiłem tylko mu wytłumaczyć, iż się mylił w spostrzeżeniach, wyjaśniwszy mu jak było na prawdę. Zdecydowaliśmy się obejść tłum i samą kolumnę... Łał. Teraz już bez przeszkód: komentując ostatnie zajścia udało nam się połączyć z KZK-3 i resztą Legionu na umówionym miejscu. Moje zadanie dobiegło końca: doprowadziłem całą grupę szczęśliwie na koniec. Widziałem tylko jak ze łzami w oczach, brudnych mundurach i zakrwawionych bandażach witają się z płaczem ze swoimi dziewczynami, przybijają piątki z przyjaciółmi z pozostałych Formacji: Linur’s Crew, Samodzielna Kompania Strzelców im. Marszałka Lindsa, Al-Harrija Al-Olafi, a ci zaś z moją kiluosobową Las Claudias. Aqui se lo termine. Arriba tienes una curiosidad: si leeras cada una letra primera de todos los párrafos sabrás qué dije a Olga en KFC. Ja zaś zostałem z tyłu. Wiedziałem, że mogę już odejść w cieniu. Wiedziałem, że mogę odłożyć moją czapkę oficerską a jako zapłatę za doprowadzenie ich na miejsce wystarczy mi jedynie ich radość. Opuściłem głowę i zacząłem powoli odchodzić w cień zostawiając za sobą moich chłopaków (i sanitariuszkę), za których w boju oddałbym życie... Heh. Dobra, trochę się zagalopowałem. W każdym razie: połączyliśmy się z resztą na Murze Miejskim (ciekawostka: prawie nikt nie wiedział co to dokładnie jest. Miała być też Patrycja Ch. Ale nie przybyła, bo też chyba nie wiedziała co to. Ja też nie. Dla mnie to Alfa 2), postaliśmy tam, pogadaliśmy, w międzyczasie przybyły dwie koleżanki od Olgi oraz Asi: Agata i Ania. Były też fociełę na Dropboxełę. Zdecydowaliśmy się w końcu ruszyć zady. Kierunek: HGW. Idąc, po drodze dołączył się do nas Tostu, potem wszyscy zamiast iść normalnie chodnikiem poszli mierzeją (poboczem w zasadzie) układając ciurek około 20 osób. Wyglądało to dość zabawnie, więc i ja się dołączyłem. W końcu dotarliśmy jednak do KFC na Placu Bankowym – chyba najgorszym KFC do tego typu wypadów. A dlaczego? Bo po 1: Po prostu wnętrze nie sprzyja tego typu grupom. Albo znowu coś ze mną nie tak, albo po prostu uważam, że lepiej jak mamy całą kanciapę tylko dla siebie, jak na Placu Konstytucji. Co warto zauważyć, było osób od jasnej Celestii. W końcu jak się tam rozsiadaliśmy to baliśmy się o miejsca w związku z jednopoziomowością pomieszczenia, ale w końcu przełamaliśmy strach, bo lud obcy zaczął się wynosić ustępując miejsca. W międzyczasie wpadł na moment Łolaf i Szanias, i Chemik, który poszedł sobie rano na inny meet, gwoli przypomnienia. Ale szybko nas opuścili: Szanias i MakGajwer bo niewiadomo, a Łolaf bo sobie przygruchał pannę. Z mojej strony: szczere gratulacje. A tu reakcja osób z którymi siedziałem przy stole: http://funnymama.com/store/120530/86206_v0_600x.png W końcu jednak osoby zaczęły się wykruszać i z pokaźnej grupy pozostała mała grupa. I tutaj znowu miałem małego doła, bo obok usiadła sobie grupa drecholi, którzy sobie z nas zlewali dłuższy czas... I tu drugi powód, bardziej osobisty: ten KFC jest na dzielni, na której mieszkam, więc na prawdę znam tych ludzi i gwarantuję, że za kucykami oni nie przepadają. Podśmiechujki to jeszcze mogę znieść. Z trudem, ale mogę... Ale kiedy usłyszałem „bzyknąłby se” za swoimi plecami, kiedy jedna z dziewczyn mi sprzedawała huga, to się trochę „zdenerwowałem”. Odchodząc... Możecie mnie nazwać tchórzem jak chcecie: wolna droga, ale przyznam szczerze, że trochę od nich uciekłem. Zostawiając za sobą ludzi – nie będę ukrywał faktów. Zrąbałem i czuję się z tym jak śmieć, ale też mnie zrozumcie, że ja tych ziomków od czasu do czasu mijam. I nie są to na pewno moi przyjaciele. Rozeszliśmy się, wkroczyliśmy z Donardem i Klaudią do tramwaju nr. 4, przejechałem z nimi 2 przystanki, po czym wyszedłem kończąc oficjalnie dla mnie Ponymeeta. A teraz siedzę w domu i kończę te słowa. Zacząłem to pisać o 22:17 – a skończyłem o 00:43
  6. UWAGA UWAGA! Został u mnie plecak Plottiego. A ponad to zaspałem odrobinkę i na kościół i na meeta ;_;
  7. A nie na ognicho? ; . ; Przemyśl to, bo jak nam Celestia przyświeci to będzie jeden z ostatnich "ciepłych" (Znośnie zimnych) weekendów. Zima jest od siedzenia w KFC (i od śnieżek) a nie jesień
  8. Nie jest tak źle o ile chodzisz plecami do ściany. Czas na relację z Ognicha Moją Własną. Poczynając od początku: obudziłem się radośnie o 13:30, więc nieśpiesznie się zbierałem w przeświadczeniu, że i tak się spóźnię (po drodze wałkowałem moją kumpelę aby ruszyła tyłek z domu i wyszła do ludzi. Niestety, nieskutecznie ) Tak więc dotarłem sobie na kabaty o 15:30 i w pół godzinki dotarłem do pola ogniskowego. Spodziewałem się niskiej frekwencji, ale jednak okazało się, że osób było od groma . Przywitawszy się ze wszystkimi i zebrawszy hugi od naszych klaczy ( ) dałem Donardowi jego obiecany kawałek Pizzy, a sam zacząłem wcinać swój własny (dałem dziama Olafowi ). W międzyczasie postrzelaliśmy sobie z ASG Nicu'a w butelkę po piwie, zjedliśmy kapustę którą "ktoś" pożyczył z pola nieopodal, pogadaliśmy, powłaziliśmy na daszek, Donerd wrzucił w ognisko dezodorant i standardowo goniliśmy za Różową Czapeczką. Po jakimś czasie oddzieliła się część meetu która już poszła do domu Mimo bardzo ładnej pogody (nie padało*), bowiem raz nawet gwiazdy wyszły zza chmur, musieliśmy wziąć nogi za pas. Około 100 metrów od nas postanowiła się rozbić grupa hałasujących i bluzgających dresiarzy (Późny wieczór, statystycznie daleko od miasta, drechy są wszędzie ). W 3 minuty się spakowaliśmy i już nas nie było. W sumie, to i tak się zbieraliśmy, więc żadnej straty nie ma Większość ekipy w tym Mateuszeł i Krzysztoffator się oddzieliła przy przystanku Metra. Pozostaliśmy tylko ja, Klaudia, Olaf, Azar który mimo, że powiedział "idę na metro" wszyscy usłyszeli "idę na matmę" . Przy metrze Centrum dołączyło do nas jakichś dwóch Bronych ale za Pico nie mam pojęcia kto to był. Na zakończenie poszliśmy do KFC na Rotundzie i zjedliśmy w czwórkę kolację. Na Patelni się rozproszyliśmy kończąc bardzo udany Ponymeet * Deszcz zaczął padać jak byłem jakiś kilometr od domu...
  9. Słucham tego twojego rapu już długo i bardzo mi się podoba
  10. Pitruź

    Mała Ruda robi maziaje.

    Bo oglądam jego vectory od 2 lat około i mi się skojarzyły po prostu ; . ;
  11. Pitruź

    Tłumacz do dyspozycji

    PandoMony dopiero co wypuścił tę piosenkę, a w tym "fachu" to trzeba być szybkim I chyba posegreguję ten kanał na foldery, bo trochę miszmasz tam mam. Hai /)
  12. Siemka. Jestem z Warszawy i szukam przyjaciół ;_; A serio, to jestem z Wawy, Bronym jestem już od 2011 roku (mniej więcej mam 2 rocznicę właśnie). Na tym forum jestem już jakiś czas, ale witam się dopiero teraz Moim ulubionym kucykiem jest Fluttershy, a ulubionymi monarchami są i (patrz: Avatar). Moje hobby to nic ciekawego w sumie: "ruchowe" to jeżdżenie na rowerze a te bardziej pasywne to robienie tłumaczeń. Więc jak ktoś by chciał ujrzeć jakąś piosenkę po Polsku to niech śmiało wali do mnie, link do mojego kanału z moimi pracami jest w opisie. Operuję dwoma językami obcymi: Hiszpański i Angielski. To tyle w sumie. No i na koniec "Nobody cares zone": Jestem honorowym członkiem kiełkującego bloga panlatynoamerykańskiego Mundo Brony EDIT: To znaczy link BYŁBY w moim opisie gdybym go umiał ustawić... To trochę żenada, ale zawsze byłem na bakier z narzędziami forumowymi xD Mój kanał: https://www.youtube.com/channel/UCVpQECSwRUFcZn005jGzMtA
  13. Pitruź

    Mała Ruda robi maziaje.

    Te Vectory aż zalatują Linurem huehuehue Są spoko, nie mam w sumie do czego się przyczepić, bo sam na grafice się nie znam (a jestem na praktykach zawodowych w profesjonalnej firmie graficznej. Tyle zremisować).
  14. Porąbane to. Ale fakt faktem, że takie miało być
  15. Tłumaczenie piosenki Mandopony'ego "When you were here". Zapraszam do odsłuchania i pozostawienia komentarza. Nazwa tematu zmieniona na prośbę autora.~Dolar84
  16. Ja będę. Żebrać o kasę i o kiełbaski .3. Ale za to możliwe, że pojawię się z własnym ostrzem i, nie zrozumcie tego opacznie ale będę wam strugał kije
  17. Ostatni meet był całkiem spoko. Dobrze wiedzieć, że byliście przez pierwsze kilka godzin w Złotych Tarasach, podczas gdy specjalnie się spóźniłem by odebrać od kumpeli zdjęcia... właśnie w Złotych Tarasach. Odebrawszy je o 17 wyruszyłem standardowo do KFC na Prostytucji. Po drodze spotykam Olka, mówi mi, że szliście na KFC, to was dogoniłem i se potem już pogadaliśy. I końcówka meeta w 12 osób po drukarkę Linura Adama.
  18. Hejo Nigdzie nie znalazłem odpowiedniego działu, który by udostępniał przestrzeń dla wolnych tłumaczy. Pomyślałem więc, że skoro dział się nazywa "muzyka" a moje tłumaczenia to właśnie tłumaczenia piosenek, to można tutaj to wkleić Zapraszam do słuchania ze zrozumieniem. Reina Malvada Soliloquio de una despedida I tak, nie tłumaczę piosenek z angielskiego na polski (bo to zbyt mainstreamowe) tylko wystartowałem na południe, że tak powiem
×
×
  • Utwórz nowe...