Skocz do zawartości

Galanthel

Brony
  • Zawartość

    38
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Galanthel

  1. "I knew well in advance that all of those people who had adored "Eat, Pray, Love" were going to be incredibly disappointed in whatever I wrote next because it wasn't going to be "Eat, Pray, Love," and all of those people who had hated "Eat, Pray, Love" were going to be incredibly disappointed in whatever I wrote next because it would provide evidence that I still lived." - Elisabeth Gilbert

  2. Galanthel

    Rule34 - zło?

    Temat przewija się w różnorakich odsłonach po raz... nie wiem który. Saucy tak, saucy nie, chcemy działu dla clopów, clopperzy wynoście się z forum... Swego czasu zderzyłem się z Rule 34 jak ze ścianą. Możecie się śmiać, ale dla osoby, dla której świat internetu zaczynał się dla na BGiF, a kończył gdzieś w okolicy RPG Codex odkrycie 34 zasady internetu było poważnym wstrząsem. Do tamtego momentu żyłem w głębokiej nieświadomości faktu, że Kopciuszek czy królewna Śnieżka mogą się komukolwiek skojarzyć z seksem, o kolorowych kucykach nie wspominając. Do tego ta niezręczna chwila, gdy spłynęła na mnie świadomość, że całe to "clop, clop, clop..." wypisywane w komentarzach na YT wcale nie było onomatopeją klaskania, zamieszczaną w uznaniu dla pracy animatorów (poważnie! )... Do czego zmierzam? Odkrycie tego wszystkiego nie spowodowało u mnie załamania nerwowego. Nie zaczynam dnia od rwania sobie szat, rozpaczania nad upadkiem ludzkości, nie zamówiłem sobie pasa cnoty w obawie przed "hordami zboczonych zoofili, pewnikiem przechadzających się teraz po moim podwórku". Nie ma też we mnie absolutnie niechęci do osób, które się w ten sposób bawią. Ale!... Nasza seksualność to potężna siła i potrafię sobie wyobrazić osobę, która naoglądała się artów z kucykami o podtekście seksualnym (z ciekawości czy choćby raz za razem trafiając na arty w wersji "saucy", które trochę trudniej odfiltrować), a której potem podczas oglądania serialu wyobraźnia zaczęła podsuwać rozmaite skojarzenia, krew zaś zaczyna napływać w pewne specjalne miejsca. Oczywiście to samo w sobie nie jest problemem. Ten pojawia się, gdy taka osoba nie może się z owym faktem pogodzić, w szczególności zaakceptować faktu, że "kolorowe koniki" wywołują u nich taką, a nie inną reakcję fizjologiczną. W naszym kręgu kulturowo-religijnym seksualność to dość śliski temat i powoływanie się na Japonię i to, jak dobrze sobie radzi pławiąc się w całej tej swojej dziwności nie ma według mnie sensu. Dla wielu może się to wydawać niepojęte, ale niektórym ozobom z powodu wpadania raz za razem na pikantne arty wrzucane np. na SB naprawdę może dziać się psychiczna krzywda. A ciężko spoglądać przychylnym okiem na tych, którzy nas krzywdzą, prawda...? Z drugiej strony, naprawdę nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy oczekiwać od clopperów, że będą czuć się odpowiedzialnymi za świat, w którym żyją. Myślę, że tym, czego nam potrzeba jest odrobina taktu i wzajemnego zrozumienia. Rzekłem.
  3. Galanthel

    Derp.

    Niektórzy użytkownicy mają rangę Heretycy. Przypuszczam, że są to osoby permanentnie zbanowane, ale mogę się mylić.
  4. Na pewno są bardzo popularne, ale czy we wszystkich kręgach? Jestem przekonany, że część użytkowników forum, zwłaszcza młodszych, mogła o nich nie słyszeć. Obejrzyj sobie to, potem jeszcze raz przemyśl, czy istnieje coś, co "nie pasuje" do TEDu Pan Arpegius poruszył tutaj dość ważną kwestię. Muszę niestety rozczarować wszystkich tych, którzy mieli nadzieję, że po obejrzeniu dwudziestu takich filmików staną się wybitnymi specjalistami we wszystkich dziedzinach znanych ludzkości. Nie czarujmy się, TED to nie MIT OpenCourseWare, ani nawet nasza rodzima Akademicka Telewizja Naukowa (ATVN). Z punktu widzenia internauty, to po prostu taki wyspecjalizowany Youtube, mający przede wszystkim bawić oglądającego. Niewątpliwą zaletą serwisu jest wysoka jakość zamieszczanych treści. O dziwo, wypowiadający się tam ludzie naprawdę wiedzą, o czym mówią. Są też w pełni weryfikowalni, ich publikacje istnieją w bazach naukowych etc. Trzeba jednak pamiętać, że mówcy przedstawiają własne poglądy na dany temat, nie zawsze zgodne z ogólnie przyjętymi dogmatami. Z drugiej strony, obejrzenie całej playlisty daje nam już jakiś (BARDZO ogólny) obraz dziedziny, której dotyczy. Prelekcje są świetne, o ile traktujemy je jako smaczną przystawkę, nie danie główne. Argumentów zbyt wielu w prelekcji nie ma, owszem, ale - jak sam stwierdziłeś - jej przekaz jest dość silny i zostaje z nami długo po obejrzeniu pogadanki. Ponadto, jeśli prelegentowi uda się zainteresować widza tematyką wykładu, zawsze może on sięgnąć po obszerniejsze publikacje, a wtedy nazwisko autora służy za swoisty drogowskaz. W przypadku cytowanego przeze mnie filmu, niezłym pomysłem wydaje się sięgnięcie po tę pozycję autora, tak na dobry początek. I w tym tkwi według mnie największa siła konferencji. One: -budują naszą wiedzę ogólną, -poszerzają horyzonty, -pomagają w poszukiwaniu nowych zainteresowań, -inspirują do działania. Dlatego według mnie tak ważne jest, by promować takie treści, "tę jaśniejszą stronę Internetu". Zwłaszcza wśród ludzi młodych, poszukujących siebie i swoich pasji. Istnieje też aplikacja TED na system Android, intuicyjna i po polsku. A na deser: Dennis Dutton i jego darwinistyczna teoria piękna. TED collaborates with animator Andrew Park to illustrate Denis Dutton's provocative theory on beauty — that art, music and other beautiful things, far from being simply "in the eye of the beholder," are a core part of human nature with deep evolutionary origins. Pozdrawiam serdedznie
  5. Serdecznie zapraszam wszystkich zainteresowanych nauką i techniką: http://mlppolska.pl/watek/10018-ted-–-idee-warte-propagowania/

  6. TED (Technology, Entertainment and Design) – konferencja naukowa organizowana przez amerykańską fundację non-profit Sapling Foundation. Jej celem jest popularyzacja – jak głosi motto – "idei wartych rozpowszechniania". Początkowo planowana jako jednorazowe wydarzenie, z zasem rozrosła się do ogromnego przedsięwzięcia, którego celem jest propagowanie wiedzy oraz zmiana świata na lepsze. Od 2006 wykłady są udostępniane online na licencji Creative Commons na stronie www oraz kanale YouTube. http://www.ted.com http://www.youtube.com/user/TEDtalksDirector Prelekcje są dość krótkie (maksymalnie 20 minut), często zabawne, czasami wzruszające, a przy tym arcyciekawe. Ze swojej strony gorąco polecam Poniżej zamieszczam kilka filmików na dobry początek: Sir Ken Robinson opowiada o tym, dlaczego jego zdaniem szkoła zabija kreatywność: Amy Cuddy pokazuje, jak nasza mowa ciała kształtuje naszą pewność siebie. Jill Bolte Taylor i jej "wylew objawienia", czyli spełnionego snu neuroanatoma opisanie: Czy można sfilmować poruszanie się światła? A i owszem Ramesh Raskar przedstawia nową technikę obrazowania, femto-fotografię. Polskie napisy można wybrać klikając na przycisk "Subtitles" pojawiający się pod filmem po kliknięciu nań myszką. Miłego oglądania. Down: poprawione.
  7. Na dobry początek dnia:

  8. Galanthel

    Kłaniam się niziutko :)

    Żeluś - Geledrinuś i ja to odmienne byty, zbiory rozłączne. Ja to ten od denerwowania Tarretha Bogiem - Imperatorem Diuny, rogochabet, stawania w obronie dewiantów, wcinania się w spory, które mnie nie dotyczą, grafomanii wyczynowej, nadinterpretowywania kreskówek dla dzieci i innych takich... Całkiem możliwe, że mieliśmy okazję rozmawiać ze sobą na Shoutboxie. KotOR bardzo. Bardzo bardzo. Poza nim to do moich ulubionych gier należą m. in. Planescape: Torment, serie Fallout oraz Baldur's Gate, Chrono Trigger, Final Fantasy VI i VII, Gothic I&II oraz druga część Neverwinter Nights (ze szczególnym uwzględnieniem dodatku Maska Zdrajcy). Jeśli chodzi o współcześniejsze tytuły, najbardziej przypadły mi do gustu: serie Mass Effect oraz Dragon Age, Bioshocki oraz pierwsza część Wiedźmina (druga łypie na mnie z wyrzutem z półeczki, wciąż zafoliowana), seria God of War i Darksiders, oraz gros produkcji niezależnych. No i jest jeszcze Alpha Protocol, który bije Mass Effecty pod każdym względem, poza grywalnością... Ad. 1. Ad. 2. Zależy, o co pytasz. Nightmare Moon została ukazana w serialu dość płytko. Ot, typowy silly villain z kreskówki. Mimo wszystko czuć w niej było surową potęgę zimnej, wietrznej nocy. Nie oglądałem jeszcze wszystkich odcinków czwartego sezonu, więc nie wiem, czy poza ukazaniem przemiany Luny w NMM zostało dopowiedziane na temat Królowej Koszmarów coś jeszcze, ogółem jednak uważam, że postać ma ogromny potencjał i miło byłoby ujrzeć ją raz jeszcze. Mimo to wolę jednak Lunę. Ad. 3. Sprawiasz wrażenie bardzo sympatycznej i ciepłej osóbki, miłośniczki fantastyki i (szczególnie!) smoków, lubiącej słodycze oraz tulanki. P.S. Również bardzo lubię Szczerbatka i wyczekuję po cichu na premierę Jak Wytresować Smoka 2, a "Hobbit" zdecydowanie należy do moich ulubionych książek. Ad. 4. Pychota Ad. 5. Przynajmniej raz do roku... Szopy pracze są przesympatycznymi stworzeniami. Króliczki (zwłaszcza te w Twojej sygnaturce) są absolutnie przeurocze. Ad. 1. Bardzo. To gatunek literacki, który darzę największym sentymentem. Ad. 2. Nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie... No bo jakże to tak, wybierać między Królową Nocy, urokliwą wyniosłym pięknem ugwieżdżonego firmamentu, kochaną Pinkie Pie, poczciwą Applejack, czadową Rainbow Dash? Ad. 3. nigdy nie słuchałem dubstepu tak "na poważnie", ale myślę, że mógłbym polubić, a na pewno nie mam nic przeciwko Powitanie w stylu Pinkie, jak miło! Dziękuję za muffinkę. Ad. 1. Jakże mógłbym nie lubić tak pozytywnej, bezinteresownej i optymistycznie nastawionej do życia postaci, której celem jest uszczęśliwianie każdego, kogo napotka? Ad. 2. Discord. Za bezpretensjonalność, za styl, w jakim szerzy chaos i za Johna de Lancie! Ad. 3. Obie księżniczki cenię sobie równie mocno Ad. 4. Hmm... Niespecjalnie rozumiem, dlaczego miałbym którąś wersję Twi woleć. Fioletowa rogochabetka pozostała przecież tym samym przesympatycznym, lekko neurotycznym molem książkowym i oddaną przyjaciółką, którą tak bardzo polubiliśmy. Jeśli zaś chodzi o zmiany wizualne... Powiedziałbym, że do twarzy jej ze skrzydłami. Ad. 5. Rysować na poziomie powyżej bazgrolenia w zeszycie nawet nie próbowałem, prawdę mówiąc. Jeśli chodzi o pisarstwo, to... Czasami uleje mi się trochę "artystycznych" wydzielin, w większości nie nadają się jednak absolutnie do niczego. ze szczególnym uwzględnieniem publikacji. Siemka Z Krainy Tysiąca Jezior. Witaj "Młody dorosły" Metrykalnie oczywiście. Jeśli chodzi o zachowanie i dojrzałość emocjonalną, z marszu otrzymuję modyfikator -10 do wieku. Zyczę wszystkim dobrej nocy
  9. Dzień dobry Na forum bywam z różną częstotliwością od sierpnia 2011 r., ale jako że nie było mnie tutaj przeszło rok, postanowiłem się przywitać. Pora na garść informacji. W internecie najczęściej występuję pod nickiem Galanthel. Na forach znany jestem przede wszystkim z pisania długaśnych elaboratów o niczym. Od lat niesłabnącym afektem darzę animowane baśnie, zarówno produkcje niezależne jak i głośne, kinowe tytuły. Z czwartą generacją My Little Pony zetknąłem się po raz pierwszy w maju 2011 roku i chociaż nie uważam się za "pełnoprawnego" członka fandomu, przygody Powierniczek Elementów Harmonii towarzyszą mi z przerwami od niespełna trzech lat i czas spędzony na oglądaniu kucyków zawsze wspominam bardzo miło. Nawet mimo tego, że to za sprawą tej właśnie kolorowej kreskówki o kucykach i magii przyjaźni nieopatrznie zapuściłem się na Tę Dziwną Stronę Internetu (co ja tam ujrzałem...) i sprawiły, że lękam się klikać w jakiekolwiek odnośniki... Jestem absolutnie zafascynowany naukami przyrodniczymi, niestety moje skromne możliwości intelektualne dość mocno mnie w mojej fascynacji ograniczają. Ale nie poddaję się Kocham też książki, przygodę z literaturą zaczynałem od fantastyki i ten gatunek darzę największą sympatią. Kiedyś byłem zapalonym graczem, teraz gram znacznie, znacznie mniej. Bawię się głównie przy cRPG-ach, i raczej solo. Próby rywalizacji z innymi graczami okazały się dla mnie druzgocące, co jest dość dołujące, szczególnie wziąwszy pod uwagę fakt, że ogromną część okresu pacholęctwa garbiłem się przed komputem i nawet w grach komputerowych nie jestem dobry Niemniej jednak jeśli ktoś wyrazi taką chęć i będzie gotów wykazać się sporą dozą cierpliwości dla mojego głębokiego noobstwa, mogę w coś pograć. Słucham w zasadzie wszystkiego, co wpadnie mi w ucho, ostatnio szczególnie dużo muzyki klasycznej. Bardzo lubię też musicale teatralne. Przestrzeń życiową dzielę z niemłodą już sunią i bardzo wiekową kocicą, którym zasadniczo służę za drapaczkę oraz otwieracz do puszek, ewentualnie krajalnicę. Cóż, to by chyba było na tyle. Pozdrawiam serdecznie i przesyłam gorące uściski
  10. To zabawne, że przez tak wiele lat największym bezeceństwem, jakie znałem była "Baśń o trzech braciach i królewnie" autorstwa Aleksandry hrabiego Fredry, a z takimi terminami, jak r34, tentacle rape czy Foalcon zapoznała mnie bajecznie kolorowa kreskówka traktująca o Magii Przyjaźni. Z mojego punktu widzenia, temat można podzielić zasadniczo na dwie części: Pierwsza, formalno-prawna, została wyjaśniona. I według mnie wcale kwestia sprawy w sądzie nie jest wcale tak mało prawdopobna, jak może się na początku wydawać. Część tzw. radykalnych prawicowców jest bardzo uczulona na "całą tę lewacką hucpę, z triumwiratem w postaci lobby pedofilskiego, homoseksualnego i zoofilskiego na czele", i nie wydaje mi się, żeby tacy rodzice zareagowali szczególnie spokojnie na widok swojego dziecka czytającego utwór, w którym Jaś uprawia seks ze Scootaloo. Niezależnie od ilości ostrzeżeń w stylu "18+ only!", przez które jego pociecha musiałaby się przeklikać. Nie dziwcie się zatem administracji, że nie chce nadstawiać karku. Ani zbierać sympozjum prawniczego w celu rozsądzenia kwestii "czy zamiana słowa kucyk na Equus sapiens terrestri załatwiłaby sprawę". Szczególnie, jeśli lubią swoją pracę i niekoniecznie chcieliby ją utracić z powodu karalności. Sprawa jest szczególnie śliska, ponieważ forum, na którym dyskutujemy jest zamieszczone w Sieci pod szyldem kreskówki dla małych dzieci. Administrowane przez dorosłych mężczyzn, nierzadko tych samych, którzy organizują zloty. W spotkaniach tych piękne jest między innymi to, że dwunastolatkowie świetnie się bawią z ludźmi nierzadko dwukrotnie starszymi. Dla osoby z zewnątrz sytuacja, w której dorośli mężczyźni zapraszają dwunastoletnie dziewczynki do spędzania z nimi kilku dni i nocy w jakimś tam Kutnie, może być wystarczająco dziwna bez ekscesów w postaci prokuratury oskarżającej nas o "propagowanie" pedo- i zoofilii. A naszych najmłodszych notorycznie przy takich tematach zaniedbujemy. Druga, typowo filozoficzno-światopoglądowa, pojawiła się mniej więcej w momencie zmiany nazwy tematu. Użytkownik Crusier przyjął do wiadomości odmowę, po czym chcąc dowiedzieć się, dlaczego tak bardzo nie podoba się Wam Foalcon czy też Human x Pony, a nie macie nic przeciwko gore, zmienił tytuł wątku i zaczął stosować barwne porównania i wszystko to, co powszechnie nazywamy "nadinterpretowaniem kreskówki dla dzieci". Jego wypowiedzi nie oznajmiają "kucyki istnieją i są kosmitami! Chodźmy wszyscy uprawiać z nimi seks", ani też "wyhodujmy bioniczno-mechanicznego Big Maca, a potem...". Crusier czyni pewne założenia, które mają na celu zwrócenie uwagi na pewne sprawy. Próby zastąpienia słowa "zoofilia" terminem ksenofilii oraz reszta aparatu pojęciowego ma charakter raczej poboczny, jest tu elementem pewnej gry słownej, mającej na celu ubarwienie dyskusji, rozbudzenie wyobraźni dyskutujących. On jest fantastą, kimś bardzo mi bliskim. Odnoszę wrażenie, że wiem co chciał swoimi wypowiedziami przekazać, dlatego odniosę się do Ciebie, Linds, w następujący sposób: Opuść na chwilę tę rzeczywistość, w której siedzisz przy stoliku w jednym z warszawskich barów. Rzeczywistość, w której leniwie sączysz piwo wyjaśniając któremuś z rzędu koledze "Tak, istnieje kucykowa pornografia, wiem co masz na myśli, chociaż niespecjalnie się tym interesuję. Nie, nie gwałcę prawdziwych koni". Zamknij oczy, przenieś się do rzeczywistości, w której kucyki SĄ "kosmitami", przybyły z kosmosu czy też innego wymiaru i żyją wśród nas. Do rzeczywistości, w której zaaferowany kolega opowiada Ci o tym, jaką to fajną pegazicę spotkał. Mówi o motylkach w żołądku, które zrywają się do lotu za każdym razem, gdy ta muska go kopytkiem. I o innych rzeczach, które czują zakochani. Jak byś na to zareagował? Czy to byłaby według Ciebie zoofilia? Czy przeszkadzałby Ci taki związek? Jakbyś się zapatrywał na filmy "dla dorosłych" z udziałem takich międzygatunkowych konfiguracji? Odpowiedzi na te pytania w zasadzie wyszły już spod Twoich palców, jednak postanowiłem to napisać dlatego, ponieważ wydaje mi się, że postrzegacie tutaj Crusiera jedynie jako niewyżytego dzieciaka, co według mnie jest trochę krzywdzące. Oczywiście takie pytania mogą być zaledwie początkiem głębszej refleksji nad kwestią tabu w dzisiejszej kulturze, czy też całego światopoglądu w ogóle. Dlaczego przemoc w filmach jest powszechnie akceptowana, a seks już nie bardzo? Dlaczego alkohol jest legalny, a miękkie narkotyki nie? Co złego w miłości dwojga ludzi tej samej płci? W czym wykorzystywanie zwierząt do seksu jest gorsze od odbierania im życia? Dlaczego dozwolony jest chów klatkowy, przez wielu nazywany "kurzymi łagrami", dlaczego legalne jest picie "mleka okupionego krwawą ofiarą z tysięcy cieląt" (tak, moi mili – mleczko skądś się bierze, a żeby było go wystarczająco dużo, krówkę trzeba regularnie inseminować a nie wszystkie cielęta zostaną wykorzystane do zastąpienia swoich "zużytych" matek, że o samcach nie wspomnę), a "za łagodny i czuły stosunek z ukochanym psem mam trafić do więzienia"? Jednym z podstawowych założeń teologii i filozofii, swoistym "aksjomatem", fundamentem, na którym te nauki stoją, jest sentencja: "Natura nie podlega moralnej ocenie". My jednak czuiemy się "kimś więcej", wszak nasze mózgi zużywają przeszło 20% całego tlenu i 25% glukozy, które pobieramy przy zaledwie 2% masy naszego ciała. W definicji słowa "przyroda" twory i działania człowieka się nie mieszczą, opowiadanie erotyczne takim aktem twórczym jest. Seks z kozą również do działania się zalicza, chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Czy powinniśmy pozostać "w zgodzie" z naturą, czy też wznieść się ponad nią(cokolwiek to znaczy)? W przyrodzie funkcjonują rozmaite obiegi materii i energii, drapieżniki i jedzenie mięsa pełnią w nich ważną rolę, to pewne. Tak samo jak to, że zjadany żywcem słoń rozkoszy cielesnych nie przeżywa. My jednak mamy wątpliwości – mamy neurony lustrzane, jesteśmy zdolni do współodczuwania, postrzegamy życie jako najcenniejszy z darów, zadawanie cierpienia jest dla nas czymś strasznym, a przecież ten nieustannie toczący się krąg życia i śmierci to "sama natura". Jeść mięso, czy nie jeść? Odbierać życie, czy nie odbierać? Podstawowym celem prokreacji jest zapewnienie ciągłości gatunkowi, seks uprawiany w innym celu to zwyczajne marnotrastwo energii włożonej wyprodukowanie gonad, odnalezienie partnera, ruch kopulacyjny. Zachowania takie są zazwyczaj efektywnie eliminowane. My jednak często robimy to rekreacyjnie, dla czystej przyjemności. Czy powinniśmy robić to w "zgodzie z naturą"? I co to znaczy, w zgodzie z naturą? Tylko w celach prokreacyjnych, tylko między mężczyzną a kobietą, tylko w obrębie naszego gatunku? W przypadku ludzi dochodzi jeszcze kwestia memów, których rozprzestrzenianie się często w literaturze jest porównywane do ekspresji genów właśnie. No i gdzie ta granica między "dobrem" a "złem"? Pytanie odnośnie Smerfa i człowieka zamieściłem nieprzypadkowo. W Waszych wypowiedziach, między innymi Klimuka, dało się zauważyć pewne próby skwantyfikowania zoofilii. Mamy więc zoofilię większą, mniejszą, podział ten może się opierać na odczuciach estetycznych, pokrewieństwu między gatunkami, etc., etc. Poniżej, w spoilerze, zamieszczę kilka obrazków. Co właściwie sprawia, że w naszych oczach serialowy kucyk jest utożsamiany z... kucykiem? Czy to wygląd? Nazwa? Skojarzenia? Przeświadczenie, że takie było zamierzenie scenarzystów? Wszystko na raz, to oczywiste. Czy gdyby w serialu ani razu nie padło słowo "kucyk", a mieszkańcy tego magicznego świata nazywani byli Equestrianinami, inaczej patrzylibyśmy na te kolorowe postaci? Jak w takiej sytuacji odnosilibyśmy się do fików HxP? Czy gdyby Pan Peyo zamiast Smerfami, ochrzciłby te małe, pocieszne stworzenia małpkami, inaczej zapartywalibyśmy się na zaproponowany przeze mnie obraz związku ludzko-smerfiego? Czy seks między człowiekiem a Draenei byłby w czymś lepszy od seksu z kucem? Tę kwestię, jak i pozostałe, pozostawiam do przemyślenia. Trzymajcie się cieplutko
  11. Temat... interesujący. Chciałbym zadać pytanie dyskutującym: jak odnieślibyście się do takiego 'clopfica' z udziałem człowieka oraz Smerfa?
  12. Galanthel

    Pomóżcie ;D

    Garść całkiem przyjemnych porad dla początkujących pisarzy, szczególnie próbujących uprawiać fantastykę. http://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=4245
    1. Dadudałe

      Dadudałe

      Hah. Jak ja lubię, że ty zawsze wylecisz z czymś wartym uwagi.

      (bez sarkazmu. Lubię filmy dokumentalne, tego nie widziałem)

  13. Galanthel

    Wyżal się.

    Dzieci z zespołem Downa też mogą być geniuszami matematycznymi. Fachowo taki stan określa się mianem sawantyzmu i jest stosunkowo rzadki, ale tacy ludzie istnieją i mają się całkiem nieźle. Wciąż i wciąż pozwalasz, by twoje otoczenie definiowało Ciebie i Twoje życie, by ludzie mówili Ci, kim jesteś. Ba, nawet nie ludzie, a TEST NA IQ, który głównie sprawdza to, jak sprawnie umiesz obracać figury geometryczne w wyobraźni. Nie jest ważne to, że nieźle piszesz, nawet Twoje posty na forum czyta się z przyjemnością. Trzy minuty przeglądania Twoich postów wystarczyły mi, żebym zorientował się, że jesteś obdarzony specyficznym, ciepłym poczuciem humoru smokiem. Ale to nie jest ważne. Ważne jest to, że w teście na inteligencję wyszło Ci, że ocierasz się o imbecylizm. Mam wrażenie, że może i chciałbyś zmienić swoje życie, ale nie masz bladego pojęcia, od czego zacząć I głównie to jest powodem Twojej frustracji. Do tego dochodzi dojmujące poczucie zmarnowanego czasu, wszak według wieku profilowego (Twoje posty mówią co innego) jesteś już w średnim wieku. Wiesz, że musisz zrobić coś ze swoim życiem, ale dopadają Cię wątpliwości. My zaś usiłujemy pokazać Ci, że warto zacząć robić COKOLWIEK. Inaczej, zamiast dumnym i potężnym smokiem, na starość staniesz się zgorzkniałym, toksycznym człowiekiem. Nikt nie nada Twojemu życiu sensu za Ciebie. Nie chcesz marnować czasu na rzeczy, w których nigdy nie będziesz dobry? W takim wypadku nigdy nie będziesz dobry w niczym. Zgrabiała ręka? Klik! Leki Cię otępiają? Porozmawiaj ze swoim lekarzem, spróbujcie znaleźć takie leki, które nie będą miały tak negatywnego wpływu. Jeśli odpowie, że "tak już zostanie", może warto zastanowić się nad zmianą lekarza? Nie idzie Ci rysowanie w oparciu o poradniki w internecie? Może warto byłoby spróbować nauki u profesjonalisty? A swoją drogą... Skąd, u kopytka, u Ciebie pomysł, że żeby robić komiksy trzeba w ogóle umieć rysować?! Chcę się wyrazić jasno: zasada "10 000 godzin zrobi z Ciebie geniusza", która wyrosła na kanwie między innymi wymienionego przeze mnie artykułu, jest jest według mnie zwyczajną nadinterpretacją wyników tych badań. Chciałem pokazać, że często wydaje się nam, że poświęciliśmy czemuś naprawdę dużo czasu - ćwiczyliśmy przez bite dwie godziny dziennie, okrąglutki miesiąc. I potem zastanawiamy się, dlaczego jeszcze nie osiągnęliśmy wielkiego sukcesu. W 60 czy 100 godzin nie nauczysz się dobrze robić czegoś, czego nigdy nie robiłeś. Nie mówiąc już o osiągnięciu naprawdę wysokiego poziomu, takiego, którym mógłbyś się dumnie pochwalić. My, dorośli, jesteśmy zwyczajnie przyzwyczajeni, że wszystko nam wychodzi. Dzieci są od tego wolne. Od wstydu też. Kiedy ostatnim razem wyciągnąłeś naczynia kuchenne, rozstawiłeś je po pokoju i próbowałeś zagrać na nich niczym na perkusji? Przypuszczam, że dawno, dawno temu. Czemu? Bo zrobiłbyś z siebie idiotę? Bo Twoja żona/dziewczyna uznałaby Cię za wariata? Bo to dziecinne, głupie? Czy spotkałeś kiedyś dorosłego, który nie chodzi dlatego, że się tego nie nauczył? Bo próbując wstać po raz trzysta pięćdziesiąty ósmy uznał, że to nie ma sensu? W końcu jego koledzy radzili sobie zdecydowanie lepiej, a on chyba się do tego nie nadaje, skoro nawet pani w żłobku jakoś krzywo na niego patrzyła, a w sumie to i tak nie warto próbować, przecież nigdy nie dorówna takiemu Korzeniowskiemu, który ewidentnie posiada talent, którego jemu brakuje? Ludzie wierzą w to, że taki Newton siedział sobie pod drzewkiem, wznosił swe oczęta ku niebiosom, chmurki obserwował, śpiewu ptaszków słuchał, aż tu nagle, jak go jabłko czerwone w czerep nie trzaśnie..! I tak oto mamy prawo powszechnego ciążenia. A wiesz, dlaczego tak łatwo wierzymy w takie naiwne historyjki? Bo tak jest po prostu wygodniej. Rozgrzeszamy się z własnej bierności. "Jakoś to będzie. Jak ja zazdroszczę tym, którzy potrafią pisać, śpiewać, rysować. W sumie to chciałbym być psem. Lizałbym własny tyłek, żreć bym dostawał, na spacery by mnie wyprowadzali..." Chyba nie na tym polega życie...
  14. Galanthel

    Wyżal się.

    Bo, jak powszechnie wiadomo, wiedzę i umiejętności przynosi nam przepiękna, śnieżnobiała gołębica. W szponkach trzyma niewielką, jedwabną poduszeczkę, z dziobie zaś dzierży lekko poszarzałą, ozdobioną misternie wykonaną pieczęcią, kopertę. Owa gołębica siada wdzięcznie na krawędzi naszego okna, kładzie na parapecie poduszeczkę, na poduszeczce składa samoczytający się list, w którym jest cała znana i nieznana ludzkości wiedza na temat interesującej nas dziedziny, po czym z gracją odlatuje w stronę zachodzącego słońca (ponoć jeśli jesteśmy wystarczająco bierni, przed odlotem zamienia się jeszcze w nadobną dziewicę/przystojnego młodziana i uprawia z nami namiętny, gorący seks). Proponuję spytać Pani doktor, czy jej wiedza też spłynęła na nią w jakimś tajemniczym objawieniu, czy też może okupiła jej posiadanie nieprzespanymi nocami, okularami i bólem kręgosłupa. Warto zastanowić się uczciwie, ile konkretnie czasu poświęciłeś na naukę. I ile z tego czasu poświęciłeś na utwierdzanie się w przekonaniu, że nigdy się rysować nie nauczysz. W roku 1993, w czasopiśmie Psychological Review, miała miejsce publikacja badań zespołu, którego szefem był dr K. Anders Ericsson. Tematyką pracy była korelacja między talentem a czasem i intensywnością ćwiczeń. Poproszono więc kadrę naukową Barlińskiej Akademii Muzycznej, by ta podzieliła swoich studentów na trzy grupy - jednostki wybitne, uznawane za przyszłych wirtuozów, muzyków dobrych oraz tych, którzy kształcili się w kierunku typowo nauczycielskim. Wyniki można podejrzeć tu, Poniżej zamieszczam króciutkie streszczenie pierwszej części pracy. Wszyscy studenci zaczęli grać na instrumencie w wieku 5 lat, pierwsze różnice w ilości czasu spędzanego samodzielnie przez muzyków można było zauważyć w wieku 8 lat. W wieku 13 lat muzycy zdobywający nagrody ćwiczyli samemu, w czasie wolnym, średnio 13,7 godzin tygodniowo (Kaminski 1984), W tym samym wieku wybitni studenci ćwiczyli samemu średnio 12,2 godzin tygodniowo, dobrzy wiolonczeliści 8,8 godzin tygodniowo, przyszli nauczyciele - 6,6 godzin. Ponadto w grupie nie było ani jednej osoby, która ćwiczyłaby w takim samym bądź podobnym wymiarze godzin, a znajdowałaby się w grupie bardziej/mniej zdolnej. Innymi słowy - w grupie badanych nie było osoby, która w wieku 18 lat miałaby sumarycznie "przegranych" na wiolonczeli 8000 godzin i byłaby określana jako dobry wiolonczelista, ani takiej, która po graniu przez 5000 godzin byłaby określana jako wybitna. Oczywiście ci "wybitni" z jakiegoś powodu ćwiczyli więcej niż rówieśnicy - może kochali swoje instrumenty bardziej niż inni. A skoro kochali, na pewno inaczej postrzegali czas spędzony nad instrumentami niż ich koledzy. Badanie to jednak pokazuje bardzo ważną zależność - to ilość poświęconego czasu jest głównym motorem napędowym geniuszu. Chciałem pokazać też, o jakiej ilości czasu mówimy. Nie o dziesiątkach, nie o setkach, a o kilku tysiącach godzin wytężonej pracy. Dlatego moim zdaniem mówienie, że nie ma się do czegoś talentu, jeśli ćwiczeniu tego poświęciliśmy czas liczony nawet nie w setkach, a dziesiątkach godzin jest, cóż, śmieszne. I odrobinę uwłaczające tym, którzy poświęcili swojej pasji kawał życia. Jest bardzo, bardzo wiele rzeczy, których nie wiemy na temat ludzkiego mózgu, jedną jednak wiemy na pewno - zaczynamy się uczyć przed dniem naszych narodzin, jeszcze w łonie matki, a przestajemy dopiero w dniu naszej śmierci. Mówienie, że czegoś nie da się nauczyć jest w ogromnej większości przypadków wierutną bzdurą.Oczywiście trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że ktoś, kto zaczął rysować/pisać/tańczyć/grać w wieku lat sześciu, w wieku lat 26 będzie miał ogromną przewagę nad osobą, która zaczęła to robić w wieku lat 20. Tylko czy to powód, żeby się załamywać? Nie zmienimy przeszłości, za to możemy wpływać na teraźniejszość i na niej warto się według mnie skupić. To od nas zależy, czy zdecydujemy się poświęcić wiele lat naszego życia dążeniu do mistrzostwa w jakiejś dziedzinie. Jeśli zdecydujemy już, co chcemy robić, pozostaje nam tylko nauczyć się czerpać z tego przyjemność. Przypuszczam, że i sto tysięcy godzin przepełnionych złorzeczeniami oraz obgryzaniem kantów biurka pracy nie zrobi z nikogo artysty. Trzymajcie się cieplutko!
  15. Proponuję ,,Najwierniejszy crossover A Canterlot Wedding i XIII Księgi Pana Tadeusza''
  16. Miło widzieć, że moje osobiste typy się sprawdziły Niemniej jednak serdecznie gratuluję wszystkim - nie tylko zwycięzcom.
  17. Galanthel

    DarkButthurt

    Przeczytałem i stwierdzam, że czytanie tak wspaniałej historii wymaga odpowiedniego podkładu: Kawał świetnej roboty. Udało Ci się sprawić, że na mojej zakazanej mordzie moim przepięknym, natchnionym obliczu pojawił się nieśmiały, zbłąkany uśmiech
  18. Tl;dr Darmowe książki!!! Po anglelsku: klik, klik, Po polsku: klik, klik! Czytać można tym: klik! Dla kogo jest ten poradnik? Odpowiedź jest prosta: dla wszystkich tych, którzy chcą czytać książki za darmo, legalnie i wygodnie. Niezależnie od tego, czy jesteś licealistą piszącym pracę maturalną, studentem filologii ukraińskiej czy też zwykłym miłośnikiem książek - możesz być pewien, że znajdziesz coś dla siebie. Jak czytać za darmo? Zasadniczo mamy dwie możliwości legalnego czytania darmowej literatury. Z pierwszą mamy do czynienia wtedy, gdy autor zdecyduje się udostępniać swoją twórczość za darmo (dobrowolnie, rzecz jasna). Znanym przypadkiem tego typu była głośna powieść Dmitrija Głuchowskiego pt. "Metro 2033" Bronies i pegasis znają zapewne serwis FimFiction.com, w którym fandomowi twórcy z całego świata zamieszczają swoje prace związane z My Little Pony. Drugą kategorię stanowią te książki, które należą domeny publicznej. Domenę publiczną stanowią książki, do których dostęp jest całkowicie darmowy, najczęściej z powodu wygaśnięcia majątkowych praw autorskich. To następuje po siedemdziesięciu latach od śmierci autora, bądź też gdy sam autor złoży oświadczenie, w którym zrzeka się praw autorskich majątkowych (nie mylić z prawami autorskimi, te nie wygasają nigdy, nie da się też ich zrzec). Gdzie szukać darmowych książek? Odpowiedź brzmi – wszędzie. Książki w domenie publicznej można rozpowszechniać swobodnie i bez ograniczeń, mają wszak stać na straży kultury. Problemem może być wyłuskanie spośród masy piractwa znajdującego się na serwerach popularnych serwisów magazynujących dane tych plików, które nie są objęte prawem majątkowym. Jak się za to zabrać? W większości przypadków sprawa jest prosta – wystarczy autorowi zaglądnąć w metrykę Obwieszczenie Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 17 maja 2006 r. w sprawie ogłoszenia jednolitego tekstu ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych jest w tym miejscu jednoznaczne: Jeśli właściciel autorskich praw majątkowych umarł przed co najmniej siedemdziesięciu laty, możemy korzystać z jego twórczości bez obaw. Działa to też w drugą stronę – my takie książki możemy swobodnie udostępniać. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że ustawa dotyczy nie tylko książek, ale wszystkich utworów, w tym audiowizualnych (muzyki, filmów etc.). O czym należy pamiętać: 1) Do domeny publicznej przechodzi tekst w oryginale – w przypadku tłumaczenia utworu zagranicznego siedemdziesięcioletni okres liczymy od roku śmierci tłumacza. Przykładem może być "Ulisses" Joyce'a, który do domeny publicznej wszedł w 2012 roku, zaś jego polskie tłumaczenie zostanie udostępnione za darmo dopiero w roku 2068. 2) Jest różnica między przeczytaniem w domowej pieleszy książki ściągniętej z Internetu, a np. wystawieniem na jej podstawie sztuki teatralnej. No dobrze, powiastki o Sherlocku Holmesie w ten sposób znajdziemy, wiele innych książek zapewne też. Co jednak, jeżeli potrzebujemy "Commentarii de Bello Gallico" Juliusza Cezara w w języku łacińskim, chcemy zobaczyć oryginalne szkice mikroorganizmów pióra Antoniego van Leeuwenhoeka bądź też oczekujemy troszkę lepszej jakości? Wtedy z pomocą przychodzą profesjonalne portale zajmujące się szeroko rozumianą "obróbką" oraz dystrybucją książek. Dzięki korzystaniu z takich wydawnictw nie musimy się ponadto martwić legalnością naszych działań, do tego baza utworów jest co roku uzupełniana ("darmowość" utworów rozpoczyna się od roku kalendarzowego, w którym autor zmarł, nie zaś od dokładnej daty śmierci). Lista wymienionych tu serwisów ma charakter wybitnie subiektywny. W internecie można znaleźć znacznie bogatsze zestawienia takich witryn, te są na dobry początek. Ogromna baza literatury z całego świata, każda książka jest dokładnie opisana i dostępna do ściągnięcia w sześciu formatach, w wersji z obrazkami lub bez (co ma znaczenie, jeśli jako czytnika używamy telefonu z małą ilością wbudowanej pamięci). Do tego jest chyba jedynym serwisem, do którego napływają publikacje z innych serwisów. Wadą jest licha baza książek w naszym ojczystym języku, niemniej jednak jeśli poszukujemy egzotycznych powieści czy dziewiętnastowiecznych traktatów naukowych w oryginale, jest to najlepsze miejsce, by zacząć szukać. http://www.gutenberg.org/ http://m.gutenberg.org/ (wersja mobilna) http://www.gutenberg.org/browse/languages/pl Cthulhu po prostu nie wypada nie znać. Dlatego przedstawiam Wam, moi mili, kompletną bibliografię H.P. Lovecrafta, zapakowaną w zgrabną paczuszkę i dostępną w kilku formatach (oczywiście w języku angielskim – dlaczego? – patrz wyżej): http://cthulhuchick.com/free-complete-lovecraft-ebook-nook-kindle/ A co, jeśli języki obce nie są naszą mocną stroną? Wtedy z pomocą przychodzą nam polskie serwisy zajmujące się udostępnianiem książek. Przyjrzyjmy się zatem serwisom udostępniającym darmowe książki w naszym ojczystym języku: Serwis Wolne Lektury przypuszczalnie najbardziej spodoba się osobom przygotowującym prezentację maturalną ze względu na rozbudowaną sekcję pt. "Motywy", niemniej jestem niemal pewny, że fani klasyki również znajdą coś dla siebie. http://wolnelektury.pl/katalog/lektury/ Kolejny serwis skupiający się przede wszystkim klasyką, cieszy bogata baza utworów oraz katalog, który możemy bezpośrednio pobrać książkę na urządzenie wykorzystywane jako czytnik. http://bookini.pl/ http://wuub.net/mkb2.mobi (katalog) No dobrze, a jak wygląda kwestia darmowej literatury w przypadku stosunkowo nowych gatunków, jak fantasy bądź science fiction? Tutaj sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Jeśli chodzi o literaturę uznaną i poważaną, ciężko jest znaleźć cokolwiek, co moglibyśmy ściągnąć z Internetu bez naruszania praw majątkowych. Powód jest prosty – autorzy owych monumentalnych dzieł jeszcze żyją bądź też umarli stosunkowo niedawno, a większość z nich nie zrzeka się praw do swoich utworów nawet wiele lat po publikacji. O ile w przypadku najbardziej poczytnych powieści autorów znanych i lubianych, jak J.R.R. Tolkiena czy Stanisława Lema nie stanowi problemu (poza nową literaturą dostępną w księgarniach można spokojnie upolować większość powieści za przysłowiowy grosik, choćby w antykwariatach czy na Allegro), tak żeby legalnie przeczytać niektóre utwory pióra takiej Ursuli K. Le Guin najpierw trzeba upolować sprzedawcę, a potem wysupłać z porfela kwotę rzędu dwustu złotych. Zgoła inaczej sprawa wygląda w przypadku pisarzy nowych. Tutaj mamy do czynienia z sytuacją odwrotną – to twórcy piszący powieści fantastyczne zdają się być najbardziej liberalni w kwestii praw autorskich i to oni często dzielą się z nami swoimi utworami za darmo. Przykładem strony, z której możemy znaleźć darmowe e-booki z gatunku fantastyki i fantastyki naukowej może być serwis Zaginiony Almanach, katalogujący adresy stron internetowych, na których można znaleźć darmową twórczość rozmaitych autorów. http://zaginionyalmanach.blogspot.com/p/darmowa-fantastyka.html Aktualizacja: działalność serwisu została niestety zawieszona, na stronie wciąż można jednak znaleźć dużo fajnych tekstów. Innym miejscem, w którym możemy zaopatrywać się w ksiązki może być internetowe czasopismo Masz Wybór, w którego księgarni możemy znaleźć kilka darmowych publikacji, w tym tzw. gier książkowych, pozwalających nam na uczestnictwo w wydarzeniach spisanych na kartach powieści: http://masz-wybor.com.pl/ksiegarnia/ Czym czytać? Czytać można na wszystkim, choćby na stacjonarnym pececie, jeśli jednak chcemy zmniejszyć rachunki za prąd czy też wybrać się z książką w plener, pozostaje nam albo wydrukowanie książki, albo zabranie z sobą urządzenia, które poradzi sobie z jej otworzeniem. Osoby, które nie są w posiadaniu czytnika w technologii e-ink (które nota bene gorąco polecam każdemu, kto regularnie czyta książki w formacie elektronicznym – komfort czytania w porównaniu do urządzeń posiadających standardowe wyświetlacze jest naprawdę niesamowity!) mogą do tego celu użyć dowolnego urządzenia mobilnego, takiego jak smartphone bądź tablet. Najczęściej e-booki zapisane są w formacie .prc lub .mobi, toteż potrzebujemy aplikacji, która będzie je w stanie otworzyć. Na dzień dzisiejszy na deskropie korzystam z programu STDU Viewer, dostępny klik (Istnieją też wersje na urządzenia mobilne, jednak z nich nie korzystałem, nie mogę więc polecić). Pozdrawiam i życzę Państwu miłej lektury.
  19. https://docs.google.com/document/d/1pruZOy768GPzpE3YSf5iuFgjc-7W32SSeaP-1rwIgF0/edit?usp=sharing Informację o konkursie zauważyłem dziś po południu, o 20:00 zadecydowałem, że wezmę udział. Ostatni raz pisałem coś własnego w gimnazjum a z Google Docs nigdy nie korzystałem, czego efektem są paskudne kropy w dialogach. Do tego nie jestem pewien, czy trafiłem w tagi. Wszystko to może Wam przybliżyć ogólny obraz mojego "wiekopomnego dzieła".
  20. Primo, zespół Aspergera to nie choroba psychiczna. W ogóle pojęcie "choroby psychicznej" współcześnie figuruje raczej jako określenie historyczne (przynajmniej, jeśli chodzi o psychiatrię). Secundo, chyba rozumiem Twój tok rozumowania, kolego daszek05. Przypuszczam, że chodzi Ci przede wszystkim o "obsesyjne zainteresowania" Twily, połączone z problemami z nawiązywaniem kontaktów. Jednak w przytoczonym przez Ciebie zaburzeniu występuje masa innych objawów, które według mnie do schematu zachowań naszej fioletowej klaczy zupełnie nie pasują. Otóż zespół Aspergera jest często określany mianem "małego autyzmu". Jedną z cech, którymi się charakteryzuje są właśnie okresowe napady bardzo silnych zainteresowań. Osoba chora na ZA może na przykład czerpać satysfakcję z wkuwania na pamięć słownika (tu akurat nie byłbym wcale taki pewien, czy ten punkt nie pasuje do Twi ). Charakterystyczną cechą jest przymus robienia rzeczy w określonej kolejności. Spróbuję pokazać to na przykładzie. Hipotetyczny student Akademii Rolniczej, który jest chory na ZA może odczuwać wewnętrzny opór przed uczeniem się ilościowego określania zawartości azotu w nawozach organicznych. Powód? Niewystarczające w jego mniemaniu zrozumienie chemii kwantowej. Koniec. Kropka. Nie ma znaczenia, że chemii kwantowej nawet nie ma w programie jego studiów. Taki student zamiast o nawozach, będzie przed egzaminem uczył się zasad mechaniki kwantowej. Dopiero, gdy opanuje materiał materiał w jego mniemaniu esencjalny dla zrozumienia problemu zajmie się zagadnieniami do rzeczonego egzaminu. Albo, co bardziej prawdopodobne, wkuwaniem wszystkich możliwych stanów energetycznych dla każdego elektronu atomu azotu. To jest m. in. powodem, dla którego mówi o wybitnym potencjale chorych na ZA w dziedzinach, w których bardzo głębokie zrozumienie natury problemów jest kluczowe dla osiągania sukcesów - matematyka teoretyczna, fizyka teoretyczna, chemia komputerowa, biofizyka molekularna etc. Zespół Aspergera to jednak nie tylko nauka. To także problemy z nawiązywaniem kontaktów. Czy panna Sparkle unikała kontaktów, bo była zbyt zajęta nauką, czy może uciekała w świat książek zrażona niepowodzeniami na gruncie towarzyskim? Informacji mamy mało, według mnie jednak nic nie wskazuje na to, by Twilight miała poważne problemy z odczytywaniem intencji mówiącego, sarkazmu czy ironii (o używaniu ich teoretycznie mogłaby zapomnieć). Do innych charakterystycznych objawów należą m. in. bardzo specyficzna, pedantyczna mowa, śladowa mimika twarzy, absolutny brak inicjatywy czy choćby podjęcia prób improwizacji. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie by chory na ZA sam z siebie podjąłby się organizacji pracy kuców podczas Winter Wrap Up. IMO jest zdrowa niczym kuń. Chyba, że uznamy też że cierpi na jakąś chorobę neurodegradacyjną. Powód - halucynacje (patrz :Lesson Zero). PS: według mnie znacznie wdzięczniejszym obiektem takich rozważań jest Fluttershy.
  21. Galanthel

    Czym są dla Was Kucyki?

    Ostatnie cztery strony tego tematu można by podsumować w następujący sposób: "Chociaż Drużyna Pierścienia już trzeci dzień rzuca kulkami z chleba, twierdza Barad-dûr nadal stoi". Cóż, skoro już zacząłem tu pisać, wypadałoby chociaż doprecyzować te części mojej wypowiedzi, które spotkały się z niezrozumieniem, prawda? Jednak takie "ubezpieczenie na wypadek wtopy" pozwala nam: a)zaznaczyć, że nie jest się ekspertem w danej materii i żeby do danej informacji podchodzić z należytą dozą sceptycyzmu, b)wyrazić szacunek dla czyjegoś gustu, poglądów, itp. Innymi słowy, pisząc: "Uważam, że to jest głupie/niebezpieczne/niewłaściwe" prowokujesz pytania w stylu "dlaczego tak twierdzisz". Pisząc "To jest głupie/niebezpieczne/niewłaściwe. Koniec, kropka" prowokujesz pytania w stylu "No dobrze, a skąd o tym wiesz"? Nigdzie nie napisałem, że oczekuję od Ciebie zmiany stylu pisania. Ba, napisałem nawet, że znalazłem Twój sposób wypowiedzi jako interesujący i odmienny od tego, z którym się stykam u internautów na co dzień. Jest kontrowersyjny i prowokujący - owszem, jednak to właśnie sprawia, że zwraca się na niego uwagę. Kontrowersyjne wypowiedzi pobudzają dyskutujących. Nie zmienia to jednak faktu, że według mnie poza "pikantną" formą Twoje posty zawierają zaskakująco mało treści... W kółko tylko "nie podoba mi się to bo jest głupie, a jak ktoś uważa inaczej to znaczy, że też jest głupi, a poza tym to mnie obraziłeś". To po pierwsze. Po drugie, nie nazwałem Cię sarmatą. Napisałem tylko, że Twoje wypowiedzi są butne. Słowo "sarmacka" zostało użyte w charakterze przymiotnika, mającego nadać wypowiedzi więcej ",mocy". Rwący potok, monumentalna twierdza, sarmacka buta. Mimo to przepraszam, jeśli Cię uraziłem i zapewniam, że szufladkowanie Cię nie było moim zamiarem. I to jest coś, na co czekałem - argument. Dziękuję Od czegoś trzeba zacząć, prawda? Ja tam uważam, że lepiej zastanawiać się nad głębią kreskówki dla dzieci, niż nie zastanawiać się nad niczym. Owszem, wzorce w kreskówkach są proste, przyjazne i... uniwersalne? Podczas, gdy twory tzw. "kultury wysokiej" (swoją drogą - ciekawe, jakbyś ją zdefiniował) bardzo często grzmią natchnionym głosem: "Pyle gwiezdny! Ty, któryś został rzucony w otchłań szaleństwa rzeczywistości, marionetko w rękach losu, jakże chcesz mierzyć się z siłami potężniejszymi od siebie?!", przesłanie tej konkretnej kreskówki jest znacznie bardziej przystępne: "Tak! To takie proste! Jeśli uśmiechniesz się do pani w warzywniaku, być może poprawisz jej humor. A jeśli Ci się to uda, to świat stanie się odrobinkę lepszym miejscem. Fajnie, nie?". Poza tym, za takim prostym morałem mogą iść dalsze przemyślenia. MLP mogło na przykład przypomnieć części ludzi o tym, że dawno temu, zanim pochłonęła ich codzienna rutyna, oni też mieli marzenia, przyjaciół, tworzyli, bawili się, że też kiedyś do czegoś dążyli. Zupełnie, jak bohaterki serialu. I może warto spróbować do tego stanu rzeczy wrócić? A gdy morały w kreskówce przestaną wystarczać, zawsze można sięgnąć po poważniejsze dzieła. A może ci ludzie wiedzieli, tylko nie mieli do tej pory odwagi, żeby próbować? Może po prostu czuli się osamotnieni w tej chęci? Może nie wierzyli, że ich wysiłki coś zmienią? Może to ta społeczność, społeczność zbudowana wokół "jakiejś tam infantylnej kreskówki dla sześcioletnich dziewczynek" pokazała im, że "ludzi dobrej woli jest więcej"? Może serial wcale nie zmienił poglądów? Może zadziałał jak soczewka skupiająca ludzi o podobnym światopoglądzie? Zacznę może od początku. Jedynym, co z tego fragmentu tekstu można uznać za "prawdę" jest to, że żył w XX wieku sowiecki astrofizyk, Nikołaj Kardaszew, który zaproponował skalę rozwoju pozaziemskich cywilizacji. Jej której głównym kryterium jest to, z jakich źródeł energii hipotetyczna cywilizacja korzysta i w jakim stopniu. Skala się przyjęła i była dalej rozwijana, zarówno na gruncie naukowym, jak i popularnonaukowym. Do tej pory ludzie snują przypuszczenia, w jaki sposób taka wysoce rozwinięta cywilizacja miałaby wykorzystywać np. całość energii słonecznej, czego efektem jest m. in. projekt tzw. Sfery Dysona. No i jeszcze to, że istnieje pewna teoria spiskowa dotycząca zakończenia historii komandora Sheparda, bohatera serii gier Mass Effect. Reszta to moja własna interpretacja wydarzeń przedstawionych w MLP przez pryzmat tych informacji. Robiona na szybko i dość kulawa, nawiasem mówiąc. Miała zobrazować Ci to, że coś, co jest dla kogoś absolutnie oczywiste, dla Ciebie może być absolutnie niezrozumiałe. Cóż, spróbuję inaczej. Wyobraźmy sobie zatem dowolny punkt w przestrzeni. Co o nim wiemy? Przemieszcza się czy stoi w miejscu? Jeśli się przemieszcza, to z jaką prędkością? Tego nie jesteśmy w stanie stwierdzić bez czegoś, co nazywamy układem odniesienia. No dobrze, załóżmy, że wybraliśmy już nasz układ odniesienia. Ba, nie jeden, a trzy! Co się okazało? Układ numer 1: Nuda, nie porusza się. Układ numer 2: Jak się nie porusza, skoro się porusza! Układ numer 3: Nie tylko się porusza, skurczybyk jeden, ale robi to ze zmienną prędkością! Gdzie leży prawda? Po prostu każdy z tych układów został "skażony" perspektywą, swoim własnym przyspieszeniem itp. Podobnie jest z naszymi mózgami, kiedy przetwarzają jakąś informację (oczywiście nie licząc skali złożoności obu procesów). Mózg bezustannie porównują nowe informacje do już nam znanych, do emocji im towarzyszących itp. Spróbuję to pokazać na jeszcze innym przykładzie, analogicznym do poprzedniego: Termin: wieloświat. - Mechanika kwantowa! - zakrzyknął fizyk. - Sigil! - zakrzyknął fan Dungeons and Dragons. - Koniunkcja Sfer! - zakrzyknął fan Wiedźmina. Tam, gdzie ty widzisz kałużę, ktoś inny może widzieć ocean. I vice versa. Ty oglądasz kreskówkę dla dzieci, ktoś inny może doznawać silnego przeżycia duchowego. I wkurzać się potem, że atakuje się coś, co on kocha a jego traktuje się jak skończonego idiotę. Wiesz, ponad 35 lat temu światło dzienne ujrzał pewien film. Ot, taka romantyczno-pompatyczna historyjka pisana ewidentnie z myślą o młodszych fanach kinematografii. Kosmiczna baśń niosąca ze sobą prościutkie przesłanie, podlana humorystycznym sosem, oprawiona przepięknymi efektami specjalnymi i świetnie zagrana. Jasne, można przez pryzmat fabuły tej sagi analizować proces powstawania totalitarnych rządów a sceny, w których prymitywne ludy Gungan i Ewoków pokonują doskonale wyposażonych żołnieży Imperium można potraktować jako komentarz do wojny w Wietnamie. Wciąż jest to tylko dorabianie ideologii do prościutkiej historii o walce dobra ze złem, winie i odkupieniu, prawda? Czas mijał, powstawały filmy z nowszymi, lepszymi efektami, z głębszą fabułą, a socjologowie (i nie tylko) po dziś dzień zastanawiają się, dlaczego akurat ta saga, dlaczego akurat ta historia - historia, której bohaterami są m. in. cierpiący na depresję astmatyk - inwalida i zielony pokurcz, obaj wymachujący jarzeniówkami - ukształtowała i nadal kształtuje ideologię tak wielu ludzi na całym świecie, rozbudza wyobraźnię młodych i starych od grubo ponad ćwierćwiecza, a także inspiruje ich do pisania i publikowania własnych historii. Czy z MLP będzie podobnie? Cóż, czas pokaże... Jedno jest pewne - już w tym momencie ten serial zajmuje szczególne miejsce w sercach tysięcy fanów i jest na najlepszej drodze do zapewnienia sobie poczesnego miejsca w historii kultury popularnej. Szczerze wątpię, by przetrwało próbę czasu choćby w połowie tak dobrze jak wymieniona przeze mnie saga, jednak wciąż uważam, że dawanie fandomowi maksymalnie pięciu lat życia to dość odważne stwierdzenie. Sam jestem pewien, że będę regularnie sprawdzał, co u naszych "poniaczy" słychać nawet po zakończeniu czwartej generacji. Dla wszystkich tych, którzy dobrnęli aż do końca mam mały prezent - Enjoy! Here you are, my very dear sir.
  22. Galanthel

    Czym są dla Was Kucyki?

    Żeby nie było, że nie ostrzegałem... Istnieje taka niepisana zasada mówiąca, że jeżeli nie jest się ekspertem w danej dziedzinie, nie jest się pewnym swojej wiedzy, to się wyraźnie zaznacza ten brak pewności w swojej wypowiedzi. Niezależnie od tego, czy dyskutujemy na temat kongwinistyki, kultury starożytnych Greków czy biofizyki molekularnej. Szczególnie, gdy wkraczamy na obszar tak rozległy i grzązki, jakim jest kultura masowa oraz gusta ludzi, również lepiej się asekurować. Nie chcąc nikogo urazić, czy też zbłaźnić się niewiedzą, używamy wtedy zwrotów w stylu "osobiście nie spotkałem się z...", "wydaje mi się, że...", czy choćby poczciwe "według mnie" i "moim zdaniem". Od razu jakoś tak milej się robi. A Ty wciąż i wciąż piszesz w sposób chamski, egocentryczny i irytujący. Jednocześnie ten ton właśnie nadaje Twoim postom pewien posmak sarmackiej buty, tak rzadkiej w dzisiejszym Internecie ('Tiss a troll! Burn it to a ground!!!). Odświeżające. Nie do końca. Kiedy ktoś wyraża negatywną opinię, to nazywamy to negatywną opinią. Kiedy ktoś samozwańczo stawia się w pozycji Autorytetu odsłaniającego Ostateczną Prawdę maluczkim, a jego jedynym koronnym argumentem jest: wtedy możemy uznać (niekoniecznie słusznie), że nas hejci. To, że zazwyczaj nikomu przez myśl nie przejdzie, że taki ktoś być może nie ma zamiaru nikogo obrazić, tylko stosuje rozmaite pisarskie "sztuczki", którymi stara się podbić dynamikę wypowiedzi oraz podtrzymywać dyskusję, to inna sprawa. Nikt Ci też nie chce jej odbierać. Po prostu miło by było, gdybyś przytoczył J-E-D-E-N argument przeciwko dorabianiu ideologii do serialu, sprecyzował, czy jesteś przeciwny dorabianiu ideologii do czegokolwiek czy tylko do MLP, etc., etc. Ja na przykład dalej nie wiem co jest złego w tym, że ktoś natchniony kreskówką dla dzieci i całą tą L&T otoczką wokół niej utworzoną pomoże staruszce zanieść do domu zakupy, odda krew czy choćby zacznie używać makulaturowego papieru toaletowego. A nie jest przypadkiem troszkę tak, że FF (tych trochę poważniejszych) przeczytałeś raptem kilkanaście, a artów przejrzałeś kilka tysięcy? I może stąd ta rażąca dysproporcja? Spróbuję Cię przekonać, że te rzeczy mogą być ściśle powiązane. Piszesz, że Ja na to odpowiem w ten sposób: Nawet największy idiota zauważy, że My Little Pony: Friendship Is Magic jest historią opisującą dzieje cywilizacji II typu (według skali Kardaszewa), Equestria jest jednym z "satelitów" budujących Sferę Dysona a Celestia nie porusza słońcem tylko utrzymuje rytm okołodobowy. Przesłanki są oczywiste - kucyki panują nie tylko nad całością energii nie tylko własnej planety (co objawia się m. in. władzą nad pogodą), ale i energią słońca. Wygnanie luny przemienionej w NMM, to zaś nic innego, jak mający charakter przypowieściowy opis wojny, która wybuchła wskutek sporu dotyczącego właściwej eksploatacji energii słonecznej. A odczarowana Luna to tak naprawdę komandor Shepard zindoktrynowany przez Żniwiarzy. Ci, będąc pod wrażeniem jego wyczynów, pozwolili mu spędzić resztę swojego życia jako księżniczka Equestrii. Twoja głupota Cię oślepiła, doprawdy... Punkt widzenia zależy od pozycji obserwatora, Quod erat demonstrandum. Ja tam dalej uważam. że nadinterpretacja głupiej kreskówki połączona z dyskusją to świetny sposób na poszerzenie własnych horyzontów myślowych, jak również podzielenie się z innymi swoją wiedzą i przemyśleniami. Trzeba tylko popuścić wodze swojej wyobraźni. I to jest coś, pod czym mogę się podpisać obiema rękami. Poważnie, ludziska. To, że ktoś wypowiada się na forum w sposób kontrowersyjny nie oznacza od razu, że chce Was obrazić. Może ten ktoś chce zaprosić Was do inteligentnej polemiki? Wracając do tematu... We wszystkich tematach tego typu (a było ich już trochę...) jak mantrę powtarzasz, że znasz gros lepszych kreskówek, od animacji po fabułę. Można jednak spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy. Może to nie jakość serialu jest powodem, dla którego ludzie tak go uwielbiają? Może to sami Bronies uczynili go tak ważnym? Pozwolę sobie przytoczyć fragment wykładu ks. Pawlukiewicza (cały cykl wykładów gorąco polecam - ludzie niezwiązani emocjonalnie z Kościołem rzymskokatolickim mogą dzięki nim w sposób przyjemny przybliżyć sobie ideologię za nim stojącą, jestem też przekonany, że i katolicy znajdą coś dla siebie): Klik! Pomijając cały kontekst, sama wypowiedź bardzo dobrze obrazuje to, co chcę przekazać - to nie rzeczy są wyjątkowe. To my je takimi czynimy. Człowiek, który dzięki temu, że znalazł MLP w Internecie zaczął się uśmiechać, po raz pierwszy wyszedł od lat wyszedł z domu do ludzi, zaczął coś robić ze swoim życiem, będzie traktował ten serial jako coś szczególnego. Dlatego tak wiele usób broni się przed Twoim atakiem, który w zasadzie nie nastąpił. Oni starają się po prostu bronić czegoś, co jest dla nich bardzo, bardzo ważne. Nie musimy tego rozumieć. Uważam jednak, że należy to uszanować. Dlaczego ja to oglądam? Po prostu - akurat ta kreskówka wyjątkowo trafiła w moje gusta. Dubbing, animacja, humor, kreacja postaci... Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Chyba tylko to, że - jak się później przekonałem - nie tylko w moje. Cóż, jeśli dzięki kucom mogę poznać interesujących ludzi - tym lepiej. @Eriks: Pisałem ten pseudofilozoficzny wywód o niczym przeszło dwie godziny i nie zamierzam rezygnować z jego publikacji. A teraz płońcie w ogniu shitstormu Hejt, hejt... Znów zaznaczam - szermierka słowna jest nieodzownym elementem interesującej debaty na dowolnty temat. Nasz język pozwala nam na wyrażanie opini w najrozmaitszy sposób - ironiczny, uprzejmy, agresywny, nietuzinkowy... Dlaczego więc z tych możliwości nie skorzystać? Pozwólmy sobie na odrobinę indywidualności. Wszak najlepsze dyskusje to te, które są pikantne. Byle nie przesadzić.
  23. Galanthel

    Pierwszy sezon lepszy? [Ankieta]

    Ogólnie uważam, że sezon drugi był lepiej zrealizowany, jednak... Sezon pierwszy zdobył moje uznanie tym, że - zważywszy na jego grupę docelową - został zrealizowany z niezwykłym pietyzmem. Spora w tym zasługa samej pani Faust - miast traktować zlecenie od Hasbro jako chałturkę na której można sporo zarobić nie wysilając się zbytnio, udało się zebrać naprawdę utalentowanych ludzi, którzy wyczarowali we Flashu coś, co w założeniu miało nie wywoływać u rodziców oglądających ze swoimi pociechami narastającej chęci wyskoczenia przez okno. Udało się bardziej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Drugi sezon był przygotowywany głównie z myślą nie o dziewięcioletnich dziewczynkach i ich tatusiach, a o starszych fanach serialu, co było powodem małych, ale z mojego punktu widzenia istotnych zmian. Zmienił się humor - w pierwszym sezonie był znacznie bardziej stonowany i przypuszczam, że łatwiejszy w odbiorze dla sporej części rodziców (oczywiście wciąż śmieszny, bardziej jednak podobały mi się nawiązania do Josepha Conrada czy covery utworów Sondheima niż robienie ze sporej części odcinków swoistej wycinanki, coby bronies mieli z czego memy robić), doszli nowi scenarzyści, przez co nie wszystkie epizody się ze sobą "kleiły", brakowało mi też trochę większej liczby odcinków z ze wszystkimi powierniczkami EH naraz. Z drugiej strony... W SII mamy Discorda, Chrysalis, Friend in Deed (ten odcinek to według mnie małe arcydzieło), Lunę i jej przepełniony archaizmami językowymi CANTERLOCK, piosenki wciąż świetne, a humor dalej śmieszny... PS: Czy tylko mi się wydaje, że tytuł tematu jest jakby... Tendencyjny?
  24. Molestia ma wiele twarzy, przyjacielu. Ta od JJ'a jednak różni się trochę od tej wsadzającej swój róg w różne dziwne miejsca, jak na przykład... ten, no... W nie swoje sprawy. Właśnie - w nie swoje sprawy. A John Joseco wielkim artystą jest, i basta. Przynajmniej jeśli poruszamy się po kucykowym poletku. Swoją drogą, jeśli ktoś się zastanawia, jak Celestia poradziłaby sobie bez magii w lesie Everfree... Myślę, że doświadczenia, jakie zdobyła podczas eonów swojej egzystencji, jak również wzrost mantykory oraz ostro zakończony róg długości zwykłego kucyka mogłyby jej troszkę pomóc. Oczywiście pod warunkiem, że by zwyczajnie stamtąd nie odleciała @Tarreth: Wracając do dyskusji na temat rozmaitych alter ego księżniczki, to wegług mnie nie bardzo ma ona sens. Ja po prostu mam troszkę inny stosunek do postaci występujących w tym show. Tam, gdzie Ty widzisz potwarz wymierzoną w Twoją idolkę (co jest absolutnie zrozumiałe, zważywszy na fakt ile ta postać dla Ciebie znaczy), ja widzę doskonały materiał na fajny fanfic, komiks bądź art. Chciałem też wyraźnie podkreślić, że pisząc o "fajności" np. pewnego konfliktu nie mam na myśli powiastek w stylu "Dawno, dawno temu była sobie księżniczka Celestia która chciała mieć władzę nad wszystkim, dlatego pozbyła się swojej słodkiej, niewinnej siostry. Krwawe rządy tyranki nastały na wieki. Koniec!". Miałem na myśli to, jak wiele możliwości taka wojna daje wprawnemu pisarzowi. Ukazanie przeżyć wewnętrznych zwaśnionych sióstr, tego, że czasami pozbycie się z serca żalu i zgorzknienia, rezygnacja z zemsty, wybaczenie błędów przeszłości nie tylko innym, ale i samemu sobie jest szalenie trudne. Tak trudne, że często wydaje się niemożliwe. O takim rodzaju twórczości pisałem. I takie opowiadania na pewno również są, ale ukryte pod zwałami innych, popularniejszycjh dziełek... Pozdra... Byłbym zapomniał! Nie żaden robal, a czerw! I nie herezja, a Bóg Imperator Diuny!!! Polubilibyście się. W pewnym sensie jest podobny do Celestii(chociaż sposób, w jaki utrzymuje pokój bardziej przypomina mi Pinkie ). Oby tylko Tia skończyła lepiej od niego...
×
×
  • Utwórz nowe...