Przeszukaj forum
Pokazywanie wyników dla tagów 'Wiedźmin'.
Znaleziono 1 wynik
-
Rok 1275. Trzy lata po wielkiej zarazie. Siedem lat od ostatniego pokoju Cintryjskiego. Od roku trwa zażarta wojna. Nilfgaard ponownie zaatakował, tym jednak razem siły wroga były nader skuteczne. W ciągu zaledwie kilku dni, czarne siły zajęły wyspy Skellige, oraz wkroczyły w głąb, osłabionej ostatnią wojną i zarazą, Lyrii. Ponownie odbyła się narada Królestw Północy, której przewodził król Foltest. W tym samym czasie żołnierze cesarstwa przystąpiły do przejścia Jarugi, na wysokości Brugge. Atak został jednak odparty dzięki wojskom zaciężnym Temerii, dowodzonym przez najemnika. Wojna jednak dopiero się rozpoczęła... *** Mężczyzna leżał teraz na łóżku polowym, w środku jakiegoś namiotu. Nie pamiętał co tu robił, jak się tu znalazł, ani nawet kim był. Czuł jednak ból, ból przeszywający całe jego ciało. Był on bowiem ranny. Nie, raczej poszarpany, niczym przez dziką zwierzynę, ostrymi jak miecze zębiskami. Rany jednak były już zaleczone, choć wciąż sprawiały ból. Mężczyzna rozmyślał co tutaj robi. Kim jest. Co mu się stało. W jego pamięci migotała jedynie wizja, wizja bitwy. Wizja... Stał na skarpie. Wpatrywał się na toczącą się w dole bitwę – wyglądało tak jakby przeciwko sobie walczyli cieniści żołnierze. Mimo starań, nie potrafił odgadnąć ich przynależności. Spojrzał na siebie. W ręce dzierżył łuk. Obok niego stał oddział elfów. Ci patrzyli na niego jakby oczekiwali rozkazów. Dlaczego – pierwsza zagadka. Wtem nagle coś dostrzegł. Na polu bitwy zapanowało poruszenie. Próbował zobaczyć kto to, ale nie potrafił – widział tylko cienistą sylwetkę. Ta osoba wyraźnie podbudowała morale żołnierzy. Dał znak swoim towarzyszom. Wszyscy napięli cięciwy. Salwa. Kilkudziesięciu żołnierzy padło i rozwiało się niczym duchy. Cienisty wojownik spojrzał w jego stronę. Nie mógł dostrzec jego twarzy, ale… jakoś czuł, że to nic dobrego… Salwa. Kolejna grupa wrogów została przeszyta strzałami. Wtem dostrzegł daleko na horyzoncie jakiś ruch. Dowódca. Sięgnął po strzałę, napiął cięciwę i czekał… Mierzył wzrokiem swojego przeciwnika. Czekał. Obok jego ucha zaczęły świszczeć strzały – przeciwnicy w końcu przypomnieli sobie, że też mają łuczników… Dowódca stał niezwykle daleko, na jakimś ruchomym podwyższeniu. Nie miał zbroi ani magicznej osłony – pewno był przekonany, że skoro nie ma magów to nikt go nie ruszy. Padł strzał. Widział to tak, jakby nagle czas zwolnił swój bieg. Strzała powoli zaczęła pędzić ku swojemu celowi. Wszystko inne zniknęło w czerni – widział tylko siebie, strzałę oraz wrogiego dowódcę. Ten do ostatniej chwili stał nieruchomo. Kiedy już zaczął próbować odskoczyć, było już za późno. Grot przeszył mu gardło. Nie musiał nawet patrzeć, by wiedzieć, że na twarzy przeciwnika wymalowało się przerażenie. Taki był koniec wielkiego dowódcy… Tak, ta wizja nie dawała mu spokoju, a jej nawroty sprawiały ból. Teraz jednak musiał soc uczynić, nie wiedział jednak co. Mężczyzna rozejrzał się. Był w jakimś czarnym namiocie. Był on sporawy i na pierwszą myśl mógł przypominać szpital polowy. Był jednak zbyt porządny, stały tu bowiem dębowe meble, na ziemi leżały dywany. Gdzieś koło szafy stało duże lustro, oraz jakiś wieszak ze zbroją. Ta nie nadawała się już do niczego, była bowiem pocięta, niczym papier. Podarta i ledwie trzymała się w kupie. Ciekawość mogła zrodzić pytanie, czy należała ona do owego mężczyzny? Teraz jednak słyszał tylko ciszę, przerywaną głosami z poza namiotu, iż komuś nie grozi już niebezpieczeństwo. Ale komu? Czyżby jemu?