Skocz do zawartości

Calm Gale


Recommended Posts

Postać tworzona pod forum PBF'owe, stąd w niektórych miejscach charakterystyczne dla tego typu Karty Postaci wzmianki. Postanowiłem wrzucić to dla poznania opinii nieco szerszego kręgu gawiedzi. Życzę przyjemnej lektury.

 

Gcisr6O.jpgbrisk&calm.png

 

Tak, te obrazki to chamskie recolory. Nie miałem kasy na zlecenie komisu, a to i tak ma służyć wyłącznie pokazaniu innym użytkownikom PBF'a jak mniej więcej wygląda Calm. Oraz siostra... Oba arty można znaleźć w oryginale przeszukując derpybooru pod kątem tagu "Night Watch"

 

Dane podstawowe:
*Imię: Calm Gale (Przez siostrę nazywana Evelyn, gdy nikogo nie ma w pobliżu)
*Rasa: Batpony (kucoperz, kucykoperz, nocny kucyk, nocnik - ostatnie określenie obraźliwe)
*Wiek: 23,5 roku
*Płeć: klacz

 

Wygląd:
*Oczy: spokojne i drapieżne. Wiele kucyków woli podziwiać podłogę niż te egzotycznie piękne, żółte oczęta z pionową źrenicą. Aczkolwiek to kwestia gustu. I odwagi.
*Grzywa i ogon: W pasy, na przemian indygo i seledyn, jak w avatarze. Często nieco rozczochrane
*Ciało: Smukłe, zadbane i na swój kucoperzowaty sposób - kuszące. Jednak nie wszystkim ten typ urody pasuje. Wysportowana i sprawna fizycznie, bardzo zwinna (wysoka zwinność to cecha jej rasy)
*Ubranie: Nagie piękno to najlepsze piękno. :3
*Cechy szczególne: ciemnoniebieskie, błoniaste, nietoperze skrzydła, uszy zakończone "pędzelkami", ostre kły
*Uroczy znaczek: czarny odcisk łapy tygrysa.

 

Dane dodatkowe:
*Opis postaci:
Ogółem:
 Podróżuje z siostrą po Equestrii, co pełnię przenosząc się dalej. Są zaradne wśród kucyków i na jakiś czas samowystarczalne w głuszy. Niebezpieczna w walce, neutralna w usposobieniu i akceptująca dziwactwa innych. Doświadczona przez lata życia w świecie z trudem ją akceptującym, przyjęła postawę „jak chcą być przyjaciółmi, dobrze. Jak nie chcą - nie moja sprawa. Na wrogość pozwolę tylko dopóki kończy się na słowach”. Nie zatraciła jednak sumienia i mimo oschłości czy masek ma dobre serce.

Lubi:
polować; jeść mięso pod najróżniejszymi postaciami; oglądać nocne krajobrazy, najlepiej dzikich miejsc; powygłupiać się nieco od czasu do czasu; spędzać czas z Brisk; czasami (nocą) poszpiegować losowe kucyki z ukrycia, korzystając z jej umiejętności skradania się i znikania wśród cieni.

Drażni ją:
gdy jakiś ogier wyraźnie ją podrywa; strojenia się w sposób, który zabija naturalne piękno klaczy; wszystkie możliwe wersje „wypudrowanych lafirynd” z przerośniętym ego; czepialstwo względem jej związku z Brisk (którego przez to zazwyczaj nie ujawnia); brak kontroli nad sobą jaki występuje gdy wypije więcej alkoholu; gdy ktoś twierdzi, że wszystko jest na sprzedaż.

Umiejętności:
- tropienie zwierzyny (normalne + talent z CM), polowanie i oporządzanie zwierzyny, potem gotowanie z tego najróżniejszych potraw mięsnych.
- Walka z użyciem pazurów na kopytach (like this)
- montowanie prostych pułapek
- dobieranie odpowiedniej garderoby do aparycji kucyka, podkreślenie drobnymi dodatkami własnych walorów.
- [napisałbym że perswazja i po trosze manipulacje innymi, ale skuteczność tego zależy całkiem ode mnie, nie od KP, więc pominę]
- świetnie się skrada i znika wśród cieni
- inne umiejętności oczywiste dla traperki, a o których nieobeznany z tym autor nie potrafił wymienić w momencie pisania karty.

Cechy:
- pragmatyczna, nie potrafi zdzierżyć bezproduktywności. Rozrywki i przyjęcia po niedługim czasie ją nudzą, chyba że spotka kogoś interesującego (albo jest w trybie „przerwy”)
dość spokojna (choć nie zawsze taka była)
- Calm ma jakby czas „zwykły”, gdy bardzo się pilnuje i wszystko co robi ma być zrobione cacy, ale także ma „przerwy”, w których pozwala sobie na luz, śmiech bez powodu, głupi żart czy chwilę słabości.
- wymagająca od siebie, dążąca do perfekcji, dążąca do wolności i samodzielności
- zamyka się na kontakt z kimś gdy widzi że ten ocenia ją po jej rasie, nie zaś po jej zachowaniu
- elastyczność, dopasowywanie się do sytuacji (może być słodka i urocza, seksowna lub złowieszcza - przynajmniej na tyle, na ile jej się uda. A uda ma bardzo ładne...)
- ignoruje lub ironizuje, gdy ktoś zaczyna powtarzać stereotypy o kucoperzach – trzeba by się naprawdę wkurzyć by wkurzyć ją akurat tym. (zachowanie wyuczone).
- mimo tego że dąży do spełnienia własnych celów ma sporo sumienia i jak tylko może stara się pomagać kucykom w potrzebie - nawet jeśli za nimi nie przepada. Zaznaczam, że nie równa się to wcale uprzejmości.
- dosyć specyficzne i często ordynarne poczucie humoru,
- bardzo spostrzegawcza, ale nie jest specjalnie ciekawska jeśli chodzi o inne kucyki (wyjątek kiedy ma "kaprys śledzenia"). Wycieczki krajoznawcze - to już inna para podków...
- ma wysokie poszanowanie dla tradycji i obcych jej zwyczajów, nawet jeśli nie widzi w nich wiele sensu. Zwykle nie próbuje ?naprawiać? cudzych przekonań, po prostu je akceptując (bycie kucoperzem uczy...)
- nie ma nic do jednorożców ogółem, ale jest bardzo nieufna względem tych, którzy zajęli się magią samą w sobie, czyli stricte magom.

*Historia postaci:

„Um... Przepraszam że cię obudziłam. Mogłabym tu chwilę zostać? Dzięki... Hej, a może chciałbyś, żebym coś o sobie opowiedziała? No nie wiem... Może po prostu historię mojego życia? Zgoda? Nie wiem tylko jak mi pójdzie, bo jeszcze nigdy tego nie robiłam... Dzięki. Kochany jesteś...

Od czego by tu zacząć? Od źrebaka mieszkałam w Canterlocie razem z moim tatą, Stone Gale?em. Mamy nie pamiętam - tata mówił tylko, że często się z nią kłócił i odeszła gdy byłam zbyt mała, by to pamiętać? Trudno być małą kucoperką wśród tylu ?zwykłych? kucyków, ale to pewnie możesz sobie bez trudu wyobrazić. Fakt, były tam też inne kucoperze, których rodzice służyli w Gwardii Nocy, tak jak mój tata, ale nie trzymaliśmy się razem. Może dlatego, że byli to głównie chłopcy, a w takim wieku stronili od klaczek?
Bardzo pomagał mi wtedy tata. Był może nieco surowy gdy coś przeskrobałam, ale gdy tylko zdarzyło się coś złego brał mnie na specjalny ?fotel zgryzot?. Tam mogłam powiedzieć mu co się stało, a on zawsze słuchał, nie przerywał, a gdy zaczynałam płakać podchodził i pozwalał się wypłakać. Jednak potem schodziłam z fotela, a on mówił, co powinnam z tym wszystkim zrobić i bardzo pilnował żebym potem to zrobiła. Czasami cieszę się, że byłam jedynaczką - inaczej nie mógłby mi poświęcić tyle swojego czasu. On to potrafił zabić nudę - kiedy inne klaczki rysowały obrazki czy grały z innymi w warcaby, ja uczyłam się jak wylądować na czubku dachu z zawiązanymi nogami, albo jak powalić dorosłego ogiera w zapasach. Raz kazał mi wspiąć się po rynnie w jego pełnym pancerzu. Przez pół godziny śmiał się gdy wbiłam się kłami w blachę i nie mogłam uwolnić. Całe szczęście, że mleczaki...
Ale jednak nie zawsze był w domu. Gdy musiał polecieć na jakiś patrol czy coś takiego, prosił moją ciocię, Moonlight Dew, aby się mną zajęła. Nienawidziłam tej lafiryndy ze szczerego serca. Nie mogłam pojąć jak to jest, że będąc kucoperką stroi się i maluje jak te wszystkie „~Ą ~Ę” jednorożce. Niby za jednego wyszła, ale żeby aż tak się sprzedać swoje dziedzictwo, zaprzepaścić... Hm, może bez dygresji, bo będziemy siedzieć tu do wieczora. W każdym razie upór i hardość charakteru miała nie mniejszą niż mój tata i niemal zawsze udało jej się wbić mnie w jakąś kieckę. Dopiero jak troszkę podrosłam i zaczęłam bardziej się stawiać pojęła, że nie zrobi ze mnie kolejnego wyegzaltowanego dziwadła.
Jednak zamiast przestać, zmieniła strategię. Zamiast przekabacać mnie na siłę nauczyła mnie jak ubierać się tak, jak sama chciałam (podejrzewam że to tata musiał jej polecić formę zabawy, ale nigdy się nie przyznał). Przebierałam się np. za imprezowiczkę lub taką totalną chłopczycę(korzystając z wielkiej szafy w domu cioci), a ciocia bez ogródek mówiła mi jak trafnie wszystko dobrałam, często karcąc mnie ze sporą dawką ironii. Dalej tego nie lubiłam, ale alternatywą była skrajna nuda (wspominałam już, że nigdy nie przepadałam za czytaniem?),  więc zwykle dawałam się skusić...
Plus był też taki, że nauczyłam się dobierać do siebie kolory, malować się, poznawać wnętrze kucyka po tym co nosi, a nawet - czego tak wystrzegała się ciocia - podkreślać drobnymi dodatkami piękno swojej rasy. Uczyła mnie też manier, głównie po to abym nie narobiła jej wstydu gdyby z wizytą do męża wpadli jacyś ?znamienici? goście. Muszę przyznać, że to, czego mnie nauczyła przydało mi się do teraz niezliczoną ilość razy. Czasem nawet jestem jej wdzięczna... Dopóki nie przypomnę sobie tego jej upudrowanego, ściągniętego zdegustowaniem pyska!

Ale przecież chciałeś słuchać o mnie. Więc, o czym by tu... O, wiem! Nie opowiedziałam ci jeszcze o moim uroczym znaczku. Zdobyłam go, gdy tatuś pierwszy raz zabrał mnie do lasu na polowanie. Wiesz, taka tradycja kucoperzy, żeby każdy z nas choć raz sam upolował sobie posiłek... Och nie, nie, nie odsuwaj się! Czy ja ci wyglądam na potwora? Poza tym, to naturalne u mojej rasy tak samo, jak u reszty kuców jedzenie zieleniny. Po prostu poza sałatkami potrzebujemy czasem czegoś bardziej treściwego. Taki organizm.
No, to wracając - tata zabrał mnie w nocy na polowanie i pokazał jak się zaczaić, podkraść do zwierzaczka (jako przykład podawał królika) a potem go złapać. Nawet nie skończył mówić, a ja już odfrunęłam i znikłam wśród cieni. Skradanie się i ukrywanie było dla mnie pestką. O wiele trudniejsze było znalezienie zwierzyny. Mimo że wytężałam słuch i machałam uszkami we wszystkie strony, nie mogłam wyłowić najmniejszego nawet pisku zajączka przez szum liści poruszanych wiatrem. Usilnie wyobrażałam sobie jak tacie opadnie szczęka, gdy przyniosę mu najtłustszą sztukę z całego lasu. Czułam się trochę jak jeden z tych wielkich kotów, które widziałam kiedyś w zoo... I wtedy poczułam w którą stronę powinnam iść. Jakby jakaś linka delikatnie pociągnęła moją uwagę. Kierując się tym skręciłam raz czy dwa, wyszłam na polankę i - BYŁ! Przyczaiłam się, sprężyłam, a potem podbiegłam, skoczyłam i...
Dobra, WIDZĘ! W skrócie - tacie opadła szczęka, mnie wyskoczył Znaczek, a gulaszu starczyło na dwa dni.
Dalej... Dalej był ślub.
Tata poznał jakąś klacz kucoperza, wdówkę, i nagle bardzo sobie przypadli do gustu. On do niej latał, a ja oczywiście zostałam zepchnięta na dalszy tor. Nawet ciocia (nie mówiąc już o mnie) miała już dość że ciągle musi mnie nocować. Na szczęście nie byłam już wtedy taka samotna, bo zdobyłam już trochę bliższych znajomych, prawie przyjaciół, a nawet ogiera... Co? Miałam już 15 lat! Nie był z niego zbyt bystry pegaz, ale szczery, słodki i najważniejsze - podobałam mu się. Ja, kucoperka, podobająca się jakiemuś pegazowi! W głowie mi się to nie mieściło, ale on nie posiadał się ze szczęścia. Pierwszy raz ktoś spoza rodziny troszczył się o mnie, chociaż nie musiał. Z początku byłam raczej nieufna, wciąż coś mi mówiło że latanie ze mną to jakiś zakład, czy coś... Dopiero gdy pierwszy raz mnie pocałował, uwierzyłam że to wszystko prawda.
I teraz wyobraź sobie, jak zareagowałam słysząc dzień później że tata się żeni, a zaraz potem wyprowadzamy się na wieś do tej klaczy.
Wściekła i zrozpaczona to mało powiedziane. Tą całą Sky Whirl widziałam bodajże raz, gdy zabrał mnie ze sobą w odwiedziny do ich walącego się powoli dworzyszcza na wzgórzu.. Miała trójkę źrebaków z pierwszego małżeństwa: Rigid Ray, Brisk Ray i Cloud Ray. Oczywiście, wszyscy młodsi ode mnie i z mentalnością niewiele różniącą się od zwykłych kucyków ze wsi. „Pobawiłam się” z nimi aby nie robić tacie wstydu, ale tylko tyle. A teraz mieli być moim rodzeństwem!
Nakrzyczałam na niego ile sił w płucach. Wyrzucając mu, że mówi mi to niecały miesiąc przed wyjazdem. Że przez niego będę musiała zostawić wszystkich przyjaciół, ogiera... Już mu wybaczyłam, wiesz? Za to Flame Feather w swej tępocie uznał, że wyjeżdżam do jakiegoś innego ogiera. Do tej pory nie wiem czy złamałam mu tą szczękę, czy tylko wybiłam.

Polubiłam macochę. Może nawet pokochałam? Zawsze była dla mnie dobra. Przestałam ją obwiniać o zniszczenie mi życia jeszcze zanim skończyły się wakacje. Jednak do rodzeństwa dalej nie mogłam przywyknąć. Było dla mnie zupełnie nowe, nie to co dla nich. Łącznie ze starszymi siostrami - wtedy już na własnym - była ich piątka. Przyzwyczaili się do mnie o wiele szybciej niż ja do nich.
Mocno się od nich różniłam. Oni byli rozpieszczeni, z głowami w chmurach, zaś ja niemalże samodzielna, z wielkomiejskością i żartami których nie rozumieli. W dodatku o ile w Canterlocie zdawałam się nie pasować, ale jednak udało mi się znaleźć kogoś, z kim dałoby się przeprowadzić normalną rozmowę, tam czułam się jak z innej planety. Po prostu nie było kucyka, który nie spojrzałby krzywo gdy przechodziłam. Jak na rodzinę mieszkającą tam od lat, mało zadbali o swoją reputację. Już samo to stare, rozpadające się pseudo-dworzyszcze o zbyt wąskim parterze i zbyt chwiejnych piętrach napawało niepokojem nawet mnie (choć raczej inaczej niż miejscowych - ja zamiast jakiś nieokreślonych okropieństw bałam się, że zawali mi się na łeb).
Jednak tata i macocha byli razem szczęśliwi i uroczy, ci przyjaciele którzy znali nieco tatę pożegnali mnie czule, a dwie przyrodnie siostry choćby starały się być uprzejme. Nie pozostało mi więc nic innego niż przełknąć zmianę i jakoś się tu ułożyć. Niestety, zaczynający się rok szkolny powitał mnie totalnymi cepami w polewce ze stereotypów i nudy. Nie chce mi się nawet wymieniać ile braków miała nowa „szkoła” względem tej w stolicy. Musiałam szybko znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby tu nie zwariować.
Szczęśliwie dla mnie, moi rówieśnicy sami podsunęli mi rozwiązanie - terroryzowanie ich samych. To było tak przezabawne, że niemal grzechem byłoby nie spróbować! „Hej, co robi te-ten twój brzydkoznaczek?” - spytał sie raz jakiś dowcipniś. „Przywołać z lasu potwora, którego samo wspomnienie będzie przyprawiać cię o gęsią skórkę. Ale nie będę go niepokoić dla chłystka, któremu sama dam radę”. Akurat był spory, porywczy i wrażliwy na punkcie swojego ego. Potem przez tydzień jego podbite oko było jeszcze bardziej wrażliwe. Na światło. I takie tam podobne epizody...
Dość szybko wyrobiłam sobie renomę. Dla nauczycielek cicha i kulturalna, w oczach innych uczniów albo straszna, albo przynajmniej szanowana. Mój zacieniony kątek w klasie szybko stał się polem subtelnych gierek - kogo dopuścić bliżej, kogo wysiudać i upokorzyć bo mi się naraził... Kobyła była ze mnie jakich mało. Ale przynajmniej przestałam się nudzić. Minusem było to, że Rigid zaczęła zauważać co robię i nie spodobało jej się to. Chciała, żebym przestała wykorzystywać innych, bawić się ich kosztem i tak dalej, ale te jej morałki kompletnie wtedy do mnie nie trafiły. Jakiś czas mówiłam, że nic się przecież nie dzieje, uspokajałam, że to tylko dla zabawy, takie żarty... No i punktem kulminacyjnym było, że przyżarciłam i jej. Ale tak ostro. Chciała powiedzieć rodzicom że ta opinia grzecznej klaczki, która „mimo inności, a nawet dzięki niej, służy innym za przykład” to ściema. Uziemienie mnie nie było żadną opcją, więc wrobiłam ją w najpaskudniejszą rzecz, w jaką zdołałam. Pozwól, że przemilczę... Efekt był taki, że dostała zawieszenie od dyrektorki, szlaban od rodziców i banicję społeczną zanim zdążyła powiedzieć choćby jedno „ale”.
I wszystko może byłoby po staremu, gdyby nie tyciutki szczegół, jakim była Brisk Ray. Siedziała wtedy w ogródku na tej ławce pod uschłym drzewem i płakała. Wiedziałam, że to z powodu siostry. I głupio mi się zrobiło - bo przecież nawet jeśli chciałam zamknąć jadaczkę Rigid, nie miał przez to płakać nikt poza nią. Nikt nie powinien... No i zagryzłam wargę, tupnęłam dwa razy i zrobiłam krok w stronę siostry. Nagle wydało mi się to jakieś pretensjonalne, ale jak postawiłam już jeden krok, to i podejdę. „Bo co, cykam się czegoś?”. Usiadłam obok i spytałam dlaczego płacze, tak łagodnie, bez śladu ironii, jak nie ja. A ona mi na to:

„Ri-i-i-igid płacze, i jak py-ytałam czemu, to nie chciała powiedzieć, a ja chcia-ałam ją ty-ylko pocieszyć i nie umiałam. To poszłam do mamy i mówię, że że nie może tak bardzo ka-arać Rigid, a ona zacz-zacz-zaczęła krzyyyczeć na mnie...”

Sama nie wiem co mnie pchnęło, może resztki przyzwoitości, jakie we mnie zostały? Może zostało mi trochę oleju z nauk cioci w tym durszlakowym łbie... Przytuliłam ją skrzydłem i powiedziałam, że też mi przykro z powodu siostry, ale nic przecież nie da się zrobić. Chciałam zacząć moralizować i racjonalizować sytuację, ale ta orzechowooka łajza jedna siup! Wtuliła się we mnie i zaczęła na mnie się wypłakiwać, aż prawie fiknęłam kozła z tej ławki.
Czas zaczęłam liczyć tym jak daleko w dół sięgał strumyczek spływających mi po sierści nieswoich łez. I dopiero wtedy tak naprawdę miałam czas pomyśleć nad tym co zrobiłam. Nie wiem, jak takie zwykłe przecież słowa i taki pospolity, źrebaczy żal mogły skruszyć wtedy moją skorupę. Ale na wszystko co święte być może, dobrze że to się wtedy stało - jeśli wtedy bym się nie cofnęła, jeśli poszłabym w myśleniu tylko o sobie choćby jeden kroczek dalej... Nie wiem czy bym się z tego kiedykolwiek wyrwała. Zostałabym kolejną pospolitą zołzą rozdrapującą innym życiorysy dla własnej zabawy lub korzyści. Fałszywą kobyłą, których tak przecież nienawidziłam gdy byłam jeszcze w Canterlocie...
I wtedy, po raz pierwszy od naprawdę dawna, także się rozpłakałam. Coś mi puściło, tak że sama nie wiem czy był to żal, gniew, smutek czy współczucie, nade mną, nad Brisk, Rigid... Ważne że to się stało. Najdziwniej poczułam się, gdy małej już trochę przeszło, a mi jeszcze nie, i gdy to ona z kolei zaczęła pocieszać mnie. Jak na złość wtedy to ona mogłaby mierzyć w calach strumyczek moich łez.

Od tamtej pory spędzałam z nią znacznie więcej czasu. Najpierw, ponieważ Rigid była zajęta byciem pod szlabanem albo naprawą szkód i nie mogła bawić się i rozmawiać z Brisk tyle czasu co zwykle, potem bo zwyczajnie polubiłam tą małą. Miałam wtedy naprawdę dziwny gulaszek emocjonalny - raz bałam się nie wiadomo czego, raz czułam w piersi ciężar jak przysłowiowego Toma, a kiedy indziej ulga dodawała mi jakby drugiej pary skrzydeł... Zaczęłam się zmieniać. Ta szczera, na wskroś dobra i naiwna śmieszka coś we mnie obudziła. Jak niedźwiedzia, o którym wszyscy zapomnieli na Pożegnanie Zimy. Z początku słaby i na chwiejących się nogach, chwilami przymykający znowu senne oczy, ale potem stawał się coraz silniejszy i pewniejszy, aż po jakimś czasie mógł już stać sam, bez niczyjej pomocy, dumnie wypinając swą pełną serca pierś.

Przestałam rządzić się w klasie. Odpuściłam kontrolę, okrutne żarty i knowania. Jak ktoś mnie nie lubił, pozwalałam mu na to. Gdy jakiś nieznajomy obchodził mnie szerokim łukiem, nie reagowałam. Jeśli ktoś chciał mnie obrazić lub zrobił to przez nieuwagę, odpowiadałam krótką ironią nie idąc potem za ciosem. Rzeczywiście zaczęłam zachowywać się jak przystało na kogoś z imieniem "Calm”. Więcej się uczyłam i częściej ćwiczyłam latanie. Nieco ograniczyłam mięso, które zaczynało powoli brać górę nad zieleniną, a to już było niezdrowe. Miałam taki, wiesz... „Renesans”, O!

A od pewnego momentu miałam też samą Lizzy...

 

Właśnie! Nie wspomniałam jeszcze o tym. Pewnego razu, w deszczową noc siedziałam z Brisk na strychu i szukałyśmy zajęcia. Znalazłyśmy jakąś starą książkę... Nawet nie pamiętam czy historyczną, czy geograficzną... Ważne że był tam jakiś spis zabawnych imion. Jakiś czas tylko je przeglądałyśmy, kalecząc śmiechem zabawnie brzmiące wyrazy, ale potem wpadłyśmy na pomysł, żeby jakieś wybrać dla siebie nawzajem. Takie imiona-sekrety, które tylko my będziemy znać. No i ona wybrała mi Evelyn, a ja jej Lizzy. Po prostu nam się spodobały. Ale tej nocy zdarzyło się coś jeszcze! Brisk w pewnym momencie posmutniała i powiedziała, że musi się mnie poradzić. Chodziło o jakiegoś nowego ogierka w jej klasie, który zaprosił ją na pierwsze w życiu Ran-D-W. Była strasznie zdenerwowana, więc zaczęłam jej wyjaśniać że nie ma po co, bo to tak naprawdę klacz najczęściej trzyma pałeczkę, powiedziałam co powinna robić a czego nie...

Ale gdy poradziłam jej że powinna go pocałować jeśli randka naprawdę dobrze wyjdzie, strasznie się speszyła, bo jeszcze nigdy tego nie robiła. Od razu załapałam, że nie tylko ona tego nigdy nie robiła, ale też nawet nie widziała całującej się pary - to nie był Canterlot. Pomyślałam, że jeśli czegoś nie zrobię, będzie bała się pocałunków i całusów jeszcze długo. A chciałam, żeby mogła ich doświadczyć. No i... Powiedziałam, że to bardzo proste.. I sama ją cmokłam w pyszczek.

Weź nie patrz się tak! Nie wiem co mi wtedy strzeliło do łba, ale... Ok, postawmy sprawę jasno - to moja PRZYRODNIA siostra, tak? Nie jestem z nią spokrewniona, ani się z nią nie wychowywałam, prawda? Po prostu nie miałam takich oporów jakie ma się zwykle przy swoim rodzeństwie...

Że też za każdym razem jak komuś to wyjaśniam muszę się tak kretyńsko rumienić... Myślałby kto, że po ponad pięciu latach z nią, w końcu będę... Ale z drugiej strony to był ten pierwszy moment, więc... Eeech, może po prostu będę mówiła dalej, co? Więc - powiedzieć że ją zaskoczyłam, to jak nazwać górę babką z piasku. Ale podobało jej się. Mi zresztą też... Oj, cicho bądź! Chciałam, żeby czuła się tak, jak ja gdy Flame Feather pierwszy raz całował mnie. I chyba mi się udało, z wszystkimi tego skutkami. Potem ten ogierek okazał się niezdarnym idiotą, a na koniec, zamiast choć cmoknąć ją z godnością...

Wyobrażasz sobie, że pół godziny siedziała w łazience, twierdząc, że wciąż wymywa jego ślinę z  ucha. Z UCHA! Skutecznie obrzydził tym mojej siostrzyczce ogierów w ogóle. Ale zwiększył też jej niedosyt. No i jakiś czas potem, gdy znowu byłyśmy same na strychu, poprosiła czy mogłabym jeszcze raz pokazać, bo przedtem była tak zaskoczona, że nie miała szansy na „własny wkład”. No i powiedziałam jej co może robić (jeśli teraz myślisz, że wyglądam jak dojrzałą czereśnia, to powinieneś zobaczyć mnie wtedy!) i znowu to zrobiłyśmy. Dłużej. O wiele dłużej. Kilka razy pod rząd. No i... Jakoś potem poszło.

Tak, widzę. Ale zauważ, że byłyśmy młode i głupie, że zraziłyśmy się do ogierów, a każda była dla tej drugiej najbliższym kucem pod księżycem. Wystarczyło utrzymać to w tajemnicy - na co dzień być Brisk Ray i Calm Gale, a kiedy nikt nie przeszkadzał, stawałyśmy się Lizzy i Evelyn, coraz mocniej w sobie... Właściwie to zakochanych. Bo jak inaczej mam To nazwać?

 

To był chyba najlepszy okres w moim życiu. Obraz psuły tylko okresowe (wiesz co mam na myśli...) kłótnie taty ze Sky Whirl, ale zawsze się jakoś godzili... Potem skończyłam szkołę i pojechałam by wstąpić do Gwardii, śladem emerytowanego już  (a wiek emerytalny to oni mają kuszący) Stone’a. Nudno tam było jak nie wiem! Musiałam wkuć na blachę wszystkie te prawa, nauczyć się stać nieruchomo (JA nieruchomo!), przetrwać trening fizyczny i całą resztę? Ale udało się, zdałam. Oficerom przeszkadzało moje „mało profesjonalne podejście” i okazjonalne żarty na kolegach - już nie takie jak przed zbliżeniem do Brisk, ale za to bardziej „gorszące”.

Nie mam za bardzo o czym mówić z tego okresu. Po prostu byłam gwardzistką. Musiałam stróżować, pisać nudne raporty i patrolować, a niemal wszystkie ciekawsze akcje przydarzały się komu innemu. Czułam się prawie oszukana, bo tata zawsze opisywał to jako emocjonujące zajęcie, opowiadał jakieś śmieszne historie i w ogóle był taki, że chciałam być jak on... Ale to nie było dla mnie.

Właśnie gdy miałam napad takich myśli dostałam kolejny list od Brisk (od wyjazdu oczywiście regularnie ze sobą korespondowałyśmy, choć spotkania były niestety dość rzadkie). Prosiła mnie, abym przyjeżdżała, bo tata zaczął się jakoś dziwnie zachowywać - znikał gdzieś n a całe godziny i nie chciał nikomu powiedzieć gdzie leci, zabierał ze sobą jakieś dziwne torby które potem chował pod kluczem i jeszcze inne rzeczy. Wyprosiłam od oficera kilkudniowy urlop i pojechałam do domu. Tam, oczywiście po przywitaniu się z wszystkimi, a najdłużej z Brisk, dowiedziałam się nieco więcej o sprawie taty.

Następnym razem gdy zniknął, byłyśmy gotowe. Czekałyśmy w krzakach za domem, czatując aż wyjdzie. Po godzinie? Czekania, wreszcie wyszedł i... Co? No co? Jasne, drwij z moich rumieńców!...  A co ja miałam robić przez godzinę czekania z moją Lizzy po tak długim czasie rozłąki? Weź nie przerywaj i słuchaj! Poleciał daleko nad las, a my za nim, cichutko i nisko nad drzewami, żeby nas nie zobaczył. W końcu wleciał między drzewa w najgęstszej części lasu, tam gdzie nigdy nikt się nie zapuszczał. Podkradłyśmy się lasem i zobaczyłyśmy wejście do jakiejś jaskini. Co dziwne, wyglądała jakby była dziełem czyjś kopyt.

 

Po chwili wykłócania się która powinna tam zejść weszłyśmy tam razem. Schody ciągnęły się niemiłosiernie długo, a mi coraz bardziej się to nie podobało. W końcu doszłyśmy do ostrego zakrętu. Słyszeliśmy zza niego już dość wyraźne, mimo echa, słowa taty. Nie znałam jednak języka, w którym przemawiał. Ledwo wyszłyśmy za winkiel, gdy coś porażająco jasno błysnęło. Ja patrzyłam wtedy w inną stronę, więc poraziło mi tylko tylko jedno oko, ale Brisk pisnęła i pośliznęła się na stopniu. Słyszałam jak zleciała kilka stopni niżej i uderzyła głową o jakiś kamień,  milknąc. Strasznie się przeraziłam, że coś się jej stało, ale blask wciąż nie pozwalał mi ruszyć na pomoc - spadłabym i ja. W końcu wszystko zgasło, a tato zawołał mnie po imieniu. Odwróciła się wtedy i zobaczyłam jak... jak to...?

 

Calm Gale głos drżał coraz bardziej podczas wypowiadania ostatnich zdań, a teraz uwiązł jej w gardle już całkowicie. Zamknęła pyszczek i odchyliła się w tył,  patrząc na powoli blednące gwiazdy przedświtu. Odetchnęła głęboko kilka razy, powstrzymując drżenie kopytek i piersi. Zdawało się, że w jej oku  pojawiła się samotna łza, ale gdy tylko ją poczuła wytarła ją sierścią nogi. Szybko, wręcz prawie agresywnie, jakby zła, że pozwala sobie na zbyt wiele. Posiedziała tak jeszcze chwile zanim podjęła wątek, mówiąc tonem bardziej statecznym niż głaz na którym siedziała.

 

?Po wszystkim ocuciłam Brisk i zabrałam ją do domu, mówiąc po drodze co się stało. Wciąż była nieco ogłuszona, ale kumała o co chodzi i rozumiała powagę sytuacji. Wpadłyśmy do domu i zabrałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy - trochę pieniędzy, jedzenie, koce, te sprawy. Ja wzięłam jeszcze swoje buty nocnej gwardzistki, te ze szponami, zostawiając resztę zbroi - byłaby tylko balastem. Naskrobałyśmy szybko żeby nas nie szukali, że bardzo ich kochamy i że musimy ratować tatę. Zostawiłyśmy to na stole i odleciałyśmy, porzucając dawne życie, dzieciństwo, dom, w moim przypadku także karierę Gwardzistki?

Od tamtej pory minęły już... Dwa lata? Nawet więcej. Podróżujemy od miasta do miasta, nigdzie nie zatrzymując się nie dłużej niż miesiąc. Zawsze od pełni do pełni. Od pełni do pełni - i tak cały czas. Z początku było trudno - byłyśmy nieogarnięte i przestraszone, z wielkim trudem przychodziło nam znalezienie jakiejkolwiek pracy dorywczej, która pozwoliłaby nam zarobić chociażby na jedzenie i jakiś nocleg. Ale potem jakoś się wprawiłyśmy. Brisk pracowała w herbaciarniach, piekarniach i cukierniach a także przy miejscowych dowozach w trybie nocnym, a ja robiłam za stróża, zbieraczkę ziół z niebezpiecznych lasów... Raz nawet byłam prywatnym detektywem. Ale nigdzie nie móc zagrzać miejsca, tułać się, pracować, a przy tym jeszcze polować - w końcu żadna z nas nie może zanegować swojej natury - kryć się z jedzeniem mięsa, znosić podejrzliwość, strach i docinki innych kucyków... To jest trudne. Ekscytujące, ale trudne.

 

A cel zawsze ten sam. I mimo tych dwóch lat, wciąż tak odległy. Uratować mojego ojca...”

 

Drobny wróbelek, którego obudziła Calm, przypatrywał się jej ciekawie z niskiej gałęzi dębu rosnącego koło skałki zajmowanej przez klacz. Podfrunął bliżej i usiadł na jej kopytku, poćwierkując z cicha. Gale uśmiechnęła się lekko i uniosła kopytko przed pyszczek, aby móc lepiej spojrzeć na pierzastego słuchacza.

„I jak, podobała się historia?”

Wróbelek zaćwierkał jakoś dziwnie przejmująco i spojrzał w wąskie źrenice Gale.

„Cieszę się” - przystawiła kopytko bliżej pyszczka, aby móc przytulić się pyszczkiem do jego piórek – „Ale teraz muszę już lecieć. Czeka na mnie Lizzy... A potem kolejne miasto i kolejne przygody. Mam nadzieję, że nie rozpowiesz o mnie za dużo?”

Przyjaciel zasalutował jej skrzydłem i odleciał z powrotem na gałąź, By stamtąd patrzeć jak klacz się przeciąga i startuje, by zaraz zniknąć za linią drzew...

 

*Cele, marzenia, motywacje: Uratować ojca.

*Status obywatelski: wolna obywatelka Equestrii, w związku partnerskim z Brisk Ray. Podróżuje, w Maretine jest gościem i nie ma w planach zostawać tu na dłużej.

*Przedmioty przy sobie: czarne sakwy podróżne zamykane klamrą w kształcie oka z pionową źrenicą – „pamiątka” po służbie w gwardii. W środku:

- oprawione zdjęcia macochy i zaginionego ojca.

- zapasy wędzonki własnej produkcji (miemsko, mniam! ^_^) [Drobna uwaga – na wspomnianym forum mam ksywę „Mięsko”]

- krzesiwo magnezowe

- koc na wypadek nocowania pod gołym niebem.

- buty z pazurami ala Equestria Prevails - zachowanko z czasów służby w Gwardii.

- grube, gładkie, skórzane karwasze. Mają wytłoczony ładny, roślinny wzór, aby służąc także za ozdobę odciągały uwagę od czysto pragmatycznej, ochronnej funkcji.

- strój do polowań (służący do maskowania. Cienki, niekrępujący, ciemny i obcisły. W zestawie jest też osobny rękaw na ogon - niezakrywanie czegoś tak jaskrawego byłoby głupotą)

 

*Inne: Jej „talent łowczyni” to opierające się na szóstym zmyśle wyczuwanie gdzie znajduje się jej ofiara.

Jej oczy pozwalają jej na doskonałe widzenie w ciemnościach, jednak w dzień nie widzi za dobrze na większe odległości. Jej nadnaturalnie wyostrzony słuch pozwala jej nawet wsłuchać się w rytm bicia serca kucyka na drugim końcu pokoju, ale jednocześnie głośne dźwięki mogą ją skutecznie unieszkodliwić.

Jej źrenice są pionowe i kocie tylko w świetle. Im bardziej jest ciemno, tym bardziej się rozszerzają, tak że w całkowitych ciemnościach są już okrągłe jak u normalnego kucyka (i wygląda wtedy przesłodko, o ile nie czai się by cię zaszlachtować :3 )

Jako kucoperz potrzebuje jeść mięso, nie je jednak surowego. Sama poluje, oprawia zdobycz a potem gotuje mięsne posiłki dla siebie i Brisk, w czym jest nawet dobra. W dodatku nie tylko MUSI jeść mięso, ona jest w nim rozsmakowana.

 

 

 

 

podpis2.png

 

 

Edytowano przez Skrzynek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Hehe. Dobre.
Ok, z tym panem raczej dyskutował nie będę. Szkoda mi czasu dla gości, którzy żałują mi swojego i oceniają po jakiejś... 1/5 Karty Postaci? I to w najlepszym razie.
 
Ale aż sprawdziłem dla pewności, i wady są. Nawet sporo. Trzeba tylko mieć nieco wyobraźni (i chęci), by je rozpoznać.

Edytowano przez Skrzynek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oceniam ją po jej emowatości.

"Mam 8,5 roku, nie jestem już mały!"

Nietoperz.

Bez matki, to pół sieroty.

Za cholerę nie widzę wyraźnych wad.

Zwinna, piękna i co tam jeszcze.

Odszczepieniec bo ludzie konie oceniają tylko powierzchownie.

Werdykt:

oEPbOch.png

Nope. OC bardzo dobrze przedstawione, zgadzam się z Panem Skrzynkiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...