Skocz do zawartości

Obsede

Brony
  • Zawartość

    177
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    22

Obsede wygrał w ostatnim dniu 18 Grudzień 2023

Obsede ma najbardziej lubianą zawartość!

1 obserwujący

Kontakt

  • Discord ID
    Obsédé#2898

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

Obsede's Achievements

Słodki kucyk

Słodki kucyk (3/17)

56

Reputacja

  1. Pałac północny pojawił się dlatego, że w Babilonie też były dwa pałace. Ponieważ całą akcję umieściłem w południowym a w książkach znalazłem informację, że ten był ostatnią twierdzą, to uznałem, że nadaje się na jakieś miejsce, gdzie Anemone przechowuje pamiątki ze swojej przeszłości i dlatego dostęp do niego jest bardzo ograniczony. A co do kapy ślubnej to mam nadzieję, że napisałem, że tę która nosiła Selene była przerobiona przez Crescent Dawn. W którejś wersji tak było, ale nie mogę teraz znaleźć tego fragmentu.
  2. Rozumiem, że miałaś na myśli przemycić róg Discorda i Selene a nie Forlorn Hope pomyślała o Crescent.
  3. Aktualizacja Etyka urzędnicza: Opowieść z Królestwa Alikornów
  4. O problemach formalnych nie będę się wypowiadać, zrobił to za mnie Ziemniak. Natomiast jak na debiut, tekst jest napisany w sposób treściwy, co uważam za plus. Postaci są zarysowane wyraziście i zróżnicowane. Może nawet dobrze się stało, że w pierwszym rozdziale nie ma informacji o tym co doprowadziło do wojny nuklearnej, skąd się w ogóle wzięły w Equestrii bomby lub rakiety przenoszące głowice z bronią atomową itd. Autor skupił się na zwięzłym opisie rutyny życia w bunkrze co wypadło, pomimo językowych wpadek tu i ówdzie, w porządku. Mam nadzieję, że pojawią się kolejne rozdziały, gdyż opowieść wydaje się dość ciekawa. Co do problemów językowych, są strony z automatyczną korektą tekstu. Są one darmowe i pozwalają dokonać sprawdzenia tekstu, który pozwoliłby uniknąć najbardziej podstawowych błędów, zwłaszcza przecinków. To bardzo pomaga przy debiutach, gdy nie zna się nikogo, kto mógłby zrobić korektę początkującemu autorowi.
  5. Nie, ja stwierdzam, ile mi się udało zmieścić na porównywalnej ilości stron, ale ja dokonywałem selekcji tego co chcę aby się tam znalazło. I jak wskazują komentarze, czytelnicy się nie pogubili przed nadmiar skrótów myślowych. Tutaj nie istnieje coś takiego jak selekcja. Autor po prostu w każdym krótkim rozdzialiku opisuje jedno wydarzenie, a fabuła jest i bez tego prościutka. Są tutaj jakieś wątki poboczne, pogłębiona psychologia postaci, opisy zwyczajów, przedstawienie wypadków z innej perspektywy? W części, którą przeczytałem ich nie znalazłem. To bardzo prosta opowieść przygodowa, wręcz podróżniczo-awanturnicza. Tajemnicą dla mnie nie jest kto to czyta, tajemnicą jest dla mnie po co autorowi tyle stron by to przedstawić. Styl fanfika jest dla mnie średni lub jakby to ująć inaczej poprawny. Nie ma tutaj pięknych opisów akcji, przyrody, potyczek słownych, ten tekst od strony formalnej nic dla mnie nie wyróżnia. Postaciom raczej brakuje charakterystycznego tylko im sposobu wysławiania się. Nie ma też tutaj składających się z wielu zdań podrzędnie złożonych łamańców, które trzeba czytać dwa razy aby zrozumieć co autor chciał przekazać, nawały błędów ortograficznych, interpunkcyjnych, słowem to jest styl dobry dla kogoś kto zaczyna pisać i publikować swoje fanfiki. Jest on jasny i czytelny lecz nie zachwyca w niczym. Jest on poprawny lub inaczej mówiąc średni. Ten tekst to dla mnie kwintesencja średniaka. Czytasz i zaraz zapominasz, bo po drodze dzieje się niby dużo ale z drugiej strony nic nad czym by się trzeba było zastanowić, przemyśleć. Natomiast brak selekcji materiału i próba jakiegoś nagromadzenia wydarzeń w jednym rozdziale, które pchną wydarzenia do przodu tutaj dla mnie występuje. Autor nie zastawia się chyba co chce osiągnąć i nie przycina tekstu do swoich potrzeb. Natomiast każdy z tych rozdziałków można napisać podczas jednej sesji, a ponieważ nie muszą bardzo popychać akcji do przodu nie trzeba się zastanawiać nad tym czy się nie napisało zbyt dużo, czy coś usunąć, czy coś będzie niejasne w przyszłości, jeśli teraz nie umieszczę o tym informacji. Natomiast długość tego tekstu ma w sobie jakąś tendencję do grafomaństwa. Wbrew pozorom grafoman potrafi czasem całkiem składnie pisać, po prostu używa więcej słów niż jest to konieczne. Coś jak tutaj. Nie wiem dlaczego ten tekst nie mam uznać za grafomański. Grafomański średniak to chyba najlepsze podsumowanie tych wszystkich rozdziałów, które przetłumaczono. Nie dysponuję taką ilością czasu aby poświęcić ją autorowi, który napisał 4 miliony słów, chociaż pewnie by mu starczył milion jeśli nie pół miliona. Mam inne ważne lektury w rodzaju książek o kawalerii rzymskiej, o kulturze hellenistycznej i mam fanfik do pisania w którym te mogą być przydatne. I poświęcenie „Austraeoh” każdej kolejnej minuty po 31 grudnia 2023 r. byłoby dla mnie nie tylko marnotrawstwem ale wręcz zbrodnią. Tutaj nawet nie ma co za bardzo poprawiać, tutaj trzeba by wziąć redaktora, który przeczyta i stwierdzi co można usunąć i zredukować do jakichś rozsądnych rozmiarów. Ja naprawdę nie wierzę w teorię, że książka, która nie była fajna przez 300 stron nagle będzie warta przeczytania od strony 301. Czy polecam? Jeśli czytasz tak szybko jak Dolar to dlaczego nie? Ale jeśli nie czytasz 100 książek rocznie (minimum) to chyba szkoda tracić czas.
  6. Słyszałem opinię, że fanfik „Austraeoh” jest utworem eksperymentalnym. Jeśli tak jest to z pewnością testuje on jak zmusić czytelnika by poszukiwał odpowiedzi na pytanie o sens. To musi być to, bo fanfik ten zwyczajnie nie ma sensu. Czytelniku, kiedy zasiadasz do jakiegoś utworu zadajesz sobie wpierw pytanie o czym on jest. W odpowiedzi na to pytanie pomagają tagi. Już na wstępie stwierdzę, że fanfik „Austraeoh” nie jest randomem, gdyż randomy są bezsensownym zbiorem wydarzeń celowo tak napisanym a często też są bardzo krótkie. Tymczasem „Austraeoh” tworzy wrażenie, że jakiś sens ma, że jest on opowieścią o czymś. O tym, że Rainbow Dash leci na wschód. Ponoć leci znacznie więcej rozdziałów, niż jest przetłumaczone. A teraz trochę rozważań. Z rozdziałami „Austraeoh” jest coś dziwnego. Zasadniczo w każdym jest od dwóch do czterech stron. Sumarycznie na polski przełożono w ten sposób jakieś 200-300 stron. W formacie A4 to bardzo dużo tekstu. Dość powiedzieć, że przykładowo „Krwawe słońce” Verlaxa jest tylko dwa razy dłuższe. Za to ile się w nim dzieje, prawda? To cała kampania obejmująca miesiące planowania, walk i akcji dyplomatycznych. A tutaj? Ale zanim odpowiem na to pytanie, zastanówmy się czemu właściwie służy rozdział. Rozdział tworzy jakąś jedną fabularną całość. Koncentruje się na wydarzeniach dotyczących jednego wątku albo jakiegoś określonego odcinka czasowego. Co to oznacza? Że jeśli rozdział jest krótki to prawdopodobnie obejmuje on mały odcinek czasu albo tylko jedno wydarzenie. I tak jest właśnie w tym wypadku! Przykładowo opowiadają one jak, Rainbow Dash leci, Rainbow Dash leci i znajduje jaskinię, Rainbow Dash leci i znajduje domek, Rainbow Dash leci i walczy z bestią, Rainbow Dash leci i znajduje kucyka z wozem, Rainbow Dash znajduje całą karawanę, Raibow Dash broni karawany przed hydrą, Rainbow Dash dolatuje do miasta, Rainbow Dash odkrywa, że jeden ogier jest klaczą, Rainbow Dash dowiaduje się, czemu klacz się przebiera za ogiera, Rainbow Dash pomaga odeprzeć atak jakichś stworów itd. Praktycznie każdy rozdział można podsumować jednym, prostym zdaniem. O czym to świadczy? Moim zdaniem o tym, że tam prawie nie ma treści. W efekcie postępy fabuły wydają się prawie żadne a jeśli się zastanowić, to mogę stwierdzić, że aby ją popchnąć to autor poświęca na nie zbyt wiele wysiłku. Ale nie to jest najważniejsze. W tym fanfiku po prostu nie ma celu, to co się dzieje nie służy osiągnięciu czegokolwiek. Prawie każde z tych wydarzeń można pominąć, bo one są jakby zapisem pewnego momentu podróży, ale same w sobie nie mają wpływu na podróż na wschód. Są niejako po drodze. Rainbow Dash nie musi się w nie angażować, bo coś jej uniemożliwia lot na wschód. Ona się nimi interesuje bo akurat tam przelatywała a z podróżą na wschód to nie ma nic wspólnego. W efekcie przestałem sobie szybko zadawać pytanie co jest ciekawego na tym wschodzie, dlaczego Rainbow Dash chce tam dolecieć. Bo i po co, przecież i tak wiem, że w kolejnym rozdziale Rainbow Dash zrobi coś co za nic nie przybliży jej do wspomnianego wschodu. Ale prawdziwy szlag mnie trafia, gdy sobie pomyślę ile ja popchnąłem fabułę mojego fanfika mając te niecałe dwieście stron. Opisałem dwa duże miasta, dwa duże pałace, kilka mniejszych budynków, wioskę, ogród, statek, kilka kap i zbroi, stworzyłem relacje pomiędzy kilkunastoma postaciami, przedstawiłem wybiórczo system rządów, system prawny i w tym wszystkim zdążyłem popchnąć fabułę do przodu a przecież posługuję się głównie dialogami. Dialogami! A tymczasem autor „Austraeoh” na takiej samej ilości stron zdążył tylko pokazać jak Rainbow Dash znajduje amulet, ratuje karawanę i ratuje wioskę. Dobry Boże, co to za nonsens! W dodatku literacko, tłumaczenie nie opiera się na mnóstwie opisów przyrody czy rozważań, oj nie. Tutaj jest głównie tzw. akcja czyli opisy jak Rainbow Dash coś robi. Czasem nawet z kimś porozmawia. Prawdę mówiąc, język użyty w fanfiku jest naprawdę prosty, zwarty i czysto informacyjny, nie pozostawiający żadnego pola do interpretacji. Osiągnięcie tak wolnych postępów fabularnych zakrawa w tym przypadku z cudem. trzeba nielichych umiejętności, żeby tak spowolnić akcję fanfika. A jednak, autorowi „Austraeoh” się to udało. Czy polecam? Ten fanfik jest zupełnie bezsensu. Nie ma celu a forma jest w najlepszym razie średnia. Nie ma potrzeby, by go w ogóle czytać, chyba że akurat bierzecie udział w konkursie gdy potrzebujecie dużo punktów a te są liczone od ilości rozdziałów albo się z kimś założyliście. A zatem nie polecam i żałuję każdej minuty, podczas której czytałem „Austraeoh”.
  7. „Elementarni” to fanfik o którym można napisać dużo, ale nie to, że jest dobry. Właściwie uważam, że jest na granicy kiedy rzuca się fanfika z powodu kilku irytujących rzeczy. Głównym bohaterem jest… cóż, nie pamiętam imienia głównego bohatera, możliwe zresztą, że utwór nie posiada jednego protagonisty, gdyż narracja odbywa się z perspektywy wielu postaci (co najmniej trzech). Jednak niewątpliwie akcja skupia się wątku tzw. Elementarnych, magów władających mocami przyrody jak ogień, błyskawice itp. Byli oni za swoje moce w przeszłości prześladowani ale teraz przebudzili się ze snu. W każdym razie mam nadzieję, że dobrze opisałem założenia fabuły, bo sam przez większość czasu nie byłem pewien co i dlaczego to coś się dzieje. Właściwie wydaje mi się, podkreślam wydaje mi się, że opowieść porusza wątek powrotu Elementarnych do Equestrii… przepraszam, autor notorycznie używa słowa Eqestri, i tego jak odbierają to znane z serialu postacie. Zasadniczo fabuła skupia się na tym, że Elementarny, którego imienia nie pomnę jeździ po kraju, chyba z jakąś gryfką i chyba zebrzanką (Zecorą, mówiąc prościej) i… nie wiem, grozi innym spaleniem? Ale równie dobrze mógłby to być inny Elementarny, niejaki Eoras, który chyba jest zły i chyba żyje? Nie wiem, nie mogę z całą pewnością stwierdzić, że rozumiem co autor napisał tak samo jak nie mogę stwierdzić, że rozumiem dokąd zmierza fabuła ani nawet, że opiera się ona na czymś innym niż Elementarnym podróżującym i gadającym z kluczowymi dla serialu postaciami. Co jeszcze powoduje zamieszanie? Fakt, że skaczemy po postaciach i kolejnych odcinkach czasowych. Skutkuje to brakiem ciągłej narracji, która przypomina mi „Miasto umarłych” z „Tajemnice lodowca”, ale o ile tam mogłem zrozumieć mniej więcej co się dzieje i dlaczego tak tutaj byłem bezradny. Na koniec zostawiłem sobie stronę formalną. Pod względem języka, nie jest najgorzej, zdania są zrozumiałe i napisane w przystępny sposób. Jednak dialogi otwiera ćwierć pauza a autor nawet nie zadał sobie trudu by oddzielić ją od wypowiedzi spacją. Przecież to jedno kliknięcie spacji a usuwa wrażenie, że test jest jakimś blokiem. Na szczęście są przynajmniej wydzielone wyraźnie akapity. Ale błędy. Te błędy nie są najgorszymi jakie widziałem, ale z całą pewnością jednym z najgorszych, jakie może popełnić autor, który umie budować zdania. Przecinki są w miejscach, w których być nie powinny. Jeśli nawet ja to widzę, to jest bardzo źle. Poza tym błędy w nazwach własnych, jak wspomniana już Eqestria. Do tego dochodzi całkowita nieumiejętność zapisu słów rozdzielnie i razem. To po prostu jakaś masakra! A najgorsze jest to, że akurat można to łatwo wyłapać przez edytor tekstu. Ale te literówki… Jezusie Nazareński! Nie widziałem takich literówek, od przełomu listopada i grudnia! Uwierzcie mi, że przykłady takie pisowni można znaleźć w każdym akapicie. Czasami zresztą jakość poszczególnych zdań także bardzo obniża loty: Nie będę się w to zagłębiał, nie o to tu chodzi. Autor fanfika „Elementarni” miał jakiś pomysł, moim zdaniem nawet sensowny, ale całkowicie zawiódł w jego realizacji. Poczynając na błędach ortograficznych a na skaczącej pomiędzy różnymi postaciami, fabule, której celu nie znam i postaciach, których imion nie mogę spamiętać, chociaż posiadają jakie tło historyczne. Nie jest to jednak utwór, którego autorowi nie mogę odmówić pewnej pasji. Musi po prostu popracować nad przekazywaniem swych pomysłów czytelnikowi i sprawdzić tekst choćby tym co oferuje jakikolwiek, nawet darmowy edytor tekstu.
  8. Jest nierzadkim zjawiskiem, że absolutnie początkujący autorzy zasłaniają się tym, że jest to ich debiut i dlatego proszą by ich nie krytykować. Potem odkrywałem, że tekst nie tylko jest źle sformatowany, ma dziwny rozmiar czcionki, błędy ortograficzne i interpunkcyjne (to jeszcze rozumiem, z ortografią już gorzej), ale wręcz w tekście roi się od literówek, które można by wykryć, gdyby tekst został przeczytany. Nie mam na myśli tylko betareadera ale wręcz czasami odnosiłem wrażenie, że nawet sam autor nie przeczytał własnego fanfika. Kiedyś z takimi tekstami nie było problemu, powstawały w zeszytach i tam zostawały. Ale kiedy takie coś się wrzuca na publiczne forum, to włożenie pewnego wysiłku jest wskazane. Ja swoje pierwsze opowiadanie pokazałem polonistce i germaniście prosząc o opinię. Jedna była pozytywna, druga nie.
  9. Akcja fanfika rozgrywa się po odejściu Celestii i Luny na emeryturę i koronacji Twilight Sparkle. Pomimo zakończenia służby wobec narodu, byłe władczynie, muszą zmierzyć się z kolejnym kryzysem w swoich relacjach. Poruszana tematyka może zainteresować czytelnika także z tego powodu, że przedstawia jeden z możliwych początków kryzysu władzy w Equestrii, który doprowadził nas do piątej generacji. Fanfik jest zasadniczo zamkniętą historią ale można ją kontynuować. Strukturą przypomina on większość odcinków serialu gdyż przedstawia pewien problem przyjaźni, który należy rozwiązać. (Nie)dobrana para Utwór ten był moim debiutem w fandomie My Little Pony: Friendship is Magic, chociaż nie był to mój pierwszy fanfik jaki napisałem. Nie będę szanownych czytelników prosił o wyrozumiałość, to byłoby nieco żałosne, ale poproszę o komentarze.
  10. „Apple Acres Infection” może byłby interesującym fanfikiem, ale nie tylko z faktu jego porzucenia mam kilka wątpliwości czy tak by się rzeczywiście stało. Nie można napisać, że autor zamieścił pierwszy rozdział, gdyż jest ich kilka i rozgrywają się w dwóch okresach czasowych. W czasach obecnych, odpowiadających mniej więcej drugiemu sezonowi oraz w dalekiej przeszłości, gdy Ponyville zostało dopiero przyłączone do Equestrii. Chociaż treść ma tylko 8 stron to autorowi udało się uniknąć chaosu jaki mógł wyniknąć z takiego nagrodzenia wątków na tak małej ilości miejsca. Ogólnie mamy tutaj kolejną historię o zombie (apokalipsie?), chociaż nie jestem pewien czy umieszczanie przyczyn jej pojawienia się tak wcześnie było konieczne. Wydaje mi się, że lepiej byłoby pozwolić akcji się rozwinąć a dopiero później dodać wyjaśnienie, względnie właśnie od przeszłości zacząć wprowadzenie. Zwracam uwagę, że zbytnie skakanie pomiędzy wydarzeniami z przeszłości i przyszłości jest przyczyną zamieszania czego najlepszym przykładem są np. Tajemnice Lodowca. Poza tym jednak nie ma tutaj prób odejścia od znanych schematów co wynika być może z faktu, że fanfik jest taki krótki. Nie będę tutaj streszczał wypadków, gdyż czytelnik może chcieć przeczytać tekst do czego go nie będę zniechęcać. Problemem jest raczej strona formalna. Tekst jest wyjustowany tylko do lewej strony, w tekście nie ma tytułu samego fanfika (tak, jest w tytule dokumentu, ale to i tak obniża walory estetyczne), brakuje odstępów między napisem ROZDZIAŁ XXX a reszcztą tekstu. Poza tym ćwierć pauz nie używa się do rozpoczynania zdań, ale przynajmniej autor stosuje je konsekwentnie, więc można zrozumieć gdzie się zaczynają dialogi a gdzie kończą. Wbrew pozorom to nie jest takie oczywiste na tym portalu. Można natomiast dostrzec, że autor dopiero rozpoczynał swą karierę literacką, gdyż dostrzegam tutaj próby eksperymentowania: Jest to zrozumiałe, ale słowo sukurs tutaj za nic nie pasuje. Poza tym zdania są niekiedy przekombinowane: Poza tym mam wrażenie, że autor sam próbuje nieświadomie przebić czwartą ścianę, pokazując umowność tego co się dzieje: Skąd Rainbow wie o Grekach? Ja nie wiem a i autor milczy na ten temat. Poza tym jest tutaj więcej niż zazwyczaj literówek albo słów, które nie wiem skąd się wzięły, chociaż mniej więcej wiadomo co oznaczają: Litera W na klawiaturze nie znajduje się w pobliżu litery U, więc wykluczam przypadkowe naciśnięcie przez autora. Natomiast kompletnie wybiło mnie z nastroju opowieści to zdanie: Skąd Appelowie mają narkotyki i czemu autor używa słowa Drug? Czy to jest jakiś anglicyzm? Czy ja czegoś nie rozumiem? Ogólnie jednak nie jest to tekst zły. Nie jest to również tekst dobry. „Apple Acres Infection” mógł pójść w obie strony. Gdyby trochę popracować nad formą najpewniej w tę lepszą. Ponieważ jednak fanfik jest porzucony nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie.
  11. „Ofiara” jest jednym z najbardziej zaskakujących crossoverów jakie czytałem. Nie spodziewałem się znaleźć fanfika, gdzie spotykają się światy MLP i gry od dawno upadłego studia Shiny Enterteiment pt. Sacrafice. Studio Shiny było jednym z bardziej nowatorskich studiów na przełomie XX i XXI wieku. W przeciwieństwie do dzisiejszych czasów, wprowadzanie nowych technologii powodowało nieustanny wyścig między studiami skutkujący nie tylko przejściem między grafiką 2D a 3D ale też czasem gdy jedne gatunki gier traciły popularność, inne zaczynały stagnować a jeszcze inne miały dopiero zabłysnąć. Jednym z takich gatunków były tzw. RTS-y, strategie czasu rzeczywistego, które raczej odnoszą się do kategorii gier zręcznościowych, z racji na konieczność, przy bardziej kompetentywnym charakterze gry np. w esporcie, wykonywania pewnych czynności jak np. rozbudowa bazy, w ścisłych ramach czasowych. Gatunek ten oficjalnie narodził się w 1992 r. a pierwszą pozycją było Dune 2 od Westwood Studios. Rozgrywka polegająca na rozbudowie bazy, pozyskiwaniu surowców i niszczeniu wojsk i bazy przeciwnika, zyskała sobie tak dużą popularość, że gry rts zaczęły zalewać rynek gier na komputery osobiste, próbując nawet opanować rynek konsolowy, chociaż tutaj nie było dużych sukcesów. Do klasyków gatunku przeszły gry z serii Command & Conquer, Red Alert, Starcraft czy Warcfrat i Age of Empires. Jednak było ich dużo dużo więcej. Gry strategiczne czasu rzeczywistego, święciły swoje tryumfy w ostatniej dekadzie XX wieku, jednak rozgrywka polegająca na rozbudowie bazy, zbieraniu surowców i niszczenia bazy przeciwnika szybko stała się schematyczna i gatunek uległ stagnacji. Próbowano go ożywić czego dobrym przykładem jest choćby Dungeon Keeper od Bullfrog. Gra ta rezygnowała ze schematu budowy jednostek, które należało raczej zachęcić by same do nas przyszły. W tym celu trzeba było stworzyć całą infrastrukturę... mieszkaniową. Jedna rzecz zmieniła przebieg rozgrywki nie do poznania. Moim zdaniem tym co zaszkodziło rts-om najbardziej były nie tylko zmęczenie materiału ale też odchodzenie od grafiki 2D na rzecz 3D. Akceleratory graficzne pozwoliły dokonać grom FPS olbrzymiego skoku. RTS-y nie mogły z tego skorzystać w tak prosty sposób. Widok na wydarzenia z góry, był bowiem praktyczny, przejście do innej perspektywy sprawiało, że gracz miał gorszy ogląd pola walki. Co więcej wraz ze wzrostem mocy komputerów starcia w rtsach stawały się coraz większe, pole bitwy się rozrastało i coraz trudniej było to wszystko kontrolować nowym graczom. Dobrym przykładem jest Total Annihilation, gdzie normą stały się działa strzelające przez całą mapę. Wychodząca w 2000 r. Sacrafice postanowiła jednak odejść do tradycyjnego widoku z góry i uprościć rozgrywkę na tyle, że gracz mógł nadal orientować się co się dzieje dookoła. W tym celu gra przybiera perspektywę trzecioosobową i gracz widzi swego bohatera, będącego zarazem dowódcą i czarodziejem z pewnego oddalenia. Bohater gracza jest w ciągłym ruchu, przyzywa on jednostki bezpośrednio na pole bitwy, przez co typowa dla rts-ów infrastruktura w postaci budynków nie istnieje. Jedyną pozostałością jej jest ołtarz poświęcony bóstwu, dla którego pracuje bohater gracza. Surowcem są natomiast dusze, czerwone ludziki, który znajdują się nad ciałami zabitych przeciwników. Bohater gracza przyzywa doktora ze strzykawką, który bierze duszę do ołtarza gracza i ją oczyszcza przerabiając na dusze z których można rekrutować nowe jednostki. Natomiast dla zniszczenia przeciwnika trzeba złożyć jednego ze swoich stworów w ofierze na ołtarzu wroga. Wtedy zostaje on pokonany. Sacrafice niestety sprzedała się poniżej oczekiwań i Shiny zostało wykupione przez większego konkurenta. Ale do tej pory wspominam Sacrafice jako jedną z najlepszych gier jakie grałem. Zapewne zapytasz się czytelniku, po co ja o tym wspominam? Czynię to dlatego, że autor nie wspomniał z czym crossover pisze! Drogi autorze, to twój obowiązek wspomnieć o tym z czym krzyżujesz MLP, inaczej nic nie będzie się dla czytelnika trzymało przysłowiowej kupy! Ceremonia ofiarna, przedstawiona w fanfiku wygląda zupełnie inaczej. Nie ma żadnego wycinania organów wewnętrznych. Najwyraźniej autor pominął cały proces, i przedstawił to tak jak zazwyczaj wyobrażamy sobie ofiary, gdyż nie miał albo pomysłu albo chęci. Nazwy jak Seerix czy piekłoch, świadczą, że autor grał w grę i nawet co nieco z niej zapamiętał. Niestety nic nie wyjaśnia z zależności rządzących światem gry Sacrafice np. do czego potrzebuje Charnel piekłocha? A nie przypadkiem aby walczyć z innym bóstwem? Bo autor nawet nie wspomniał, że są jacyś inni boogie, że walczą ze sobą przy pomocy czarodziei i armii przyzywanych istot. Bez kontektu tekst traci całkowicie jakikolwiek sens i można by po prostu opisać dowolnego szaleńca wycinającego narządy swej ofierze i nic by to kompletnie nie zmieniło. Dialogi i opisy są miejscami strasznie niezgrabne: W ogóle nie wiadomo dlaczego cokolwiek się dzieje w tym fanfiku. Chyba działa to na zasadzie, że coś się dzieje bo się musi dziać. Autorze, jeśli ten fanfik ponosi klęskę to głównie dlatego, że całkowicie pominąłeś opis świata, który był wymagany z racji na fakt, że gra jest mało znana. Ponadto sam odnosisz się do gry wyrywkowo, czym pomijasz jej wyjątkowość. Ponadto jest on napisany dość niezręcznie, z dużą ilością powtórzeń, nieprawidłowym zapisem dialogowym. Sam tekst wygląda jak przysłowiowa ściana, bez akapitów, bez tytułu, bez wyjustowania do obu stron. Opisów lokalcji prawie się nie uświadczy, więc jeśli nie grałeś w grę to nie będziesz wiedział jak wygląda Stygia albo jej władca, Charnell. Oczywiście nie polecam. Uważam, że akurat świat Sacrafice jest raczej trudny do przedstawienia nie tylko w tak krótkim tekście, ale wymagałby więcej pracy od autora, który by się tego chciał podjąć. A samą grę nadal polecam. Wspomniałem nawet o niej wczoraj koledze. A jeśli wspomina się akie gry to muszą być one wyjątkowe.
  12. „Dziennik Arcymaga” to interesujący fanfik. Nie zmienia tego nawet fakt, że treść uważam za średnią. Fanfik jest czymś z czym się do tej pory nie zetknąłem i przez to wydał mi się bardzo oryginalny. Co prawda sam pomysł na opis wydarzeń w formie diariusza czy też pamiętnika, nie jest nowy, to był z powodzeniem stosowany m.in. przez Brama Stockera oraz H. P. Lovecrafta. Nadaje się świetnie jako sposób narracji dla wydarzeń wykraczających poza rozumienie jednostki, opisującej wydarzenia w której bierze udział. Tym razem muszę zwrócić wpierw uwagę na niesamowitą wagę, jaką autor przyłożył do formy fanfika. Nie piszę tutaj tylko o formie językowej, bo i tutaj znajdują się błędy w postaci pseudo angielskich cudzysłowów. Ale o to mniejsza. Chcę podkreślić, że autor włożył mnóstwo pracy, podejrzewam wręcz, że było to jego obsesją, by tekst wyglądał jak tłumaczenie sporządzone przez jednostkę naukową. Tego rodzaju dzieła stanowią bardzo ważną pomoc dla badaczy, którzy mogą z nich korzystać podczas pisania swoich prac. Wie to każdy człowiek, który czyta jakieś opracowanie i znajduje w nim przypisy z tłumaczeniami zacytowanych fragmentów. Natomiast tłumaczenie tego rodzaju jest często odskocznią dla tych badaczy, którzy potrzebują dostępu do tekstu przełożonego przez specjalistów, by podeprzeć się w swych wywodach ich autorytetem. Stąd liczne przypisy w fanfiku służą budowaniu klimatu dzieła. Niestety muszę tutaj poczynić zastrzeżenia, że przypisu w rodzaju: zostawiamy to wyobraźni czytelnika, nie są typowe dla pracowników naukowych i raczej szkodzą niż pomagają budować klimat jaki nadaje forma. Nawet jeśli ma to być coś skierowanego do masowego odbiorcy to nadal stwierdzam, że w oficjalnych tłumaczeniach takich przypisów się nie znajdzie. Poza tym zwraca uwagę fakt, że autor stara się używać słów, które nie brzmią nadto nowocześnie, ale nie ma też tam słów uznawanych za archaizmy. Nie będę czynił autorowi zarzutów, wszak jest to tłumaczenie z języka starokucykowego a sam fakt, iż jest to tłumaczenie oznacza, że język może być dostoswany do tego, jakim posługuje się w danych czasach. Ma to uczynić tekst nie tylko przystępnym ale też zrozumiałym. Natomiast sama treść jest... średnia? Nie chodzi tutaj o fabułę, tę można by opowiedzieć w bardzo zajmujący sposób. Problemem jest raczej sposób narracji. Jest ona raczej pobieżna, nie pozwala stworzyć klimatu. To właściwie opowieść o przygodach tytułowego czarodzieja, który skupia się na sobie a nie na otaczającym go świecie. Tak, niestety z punktu widzenia historyka nie odnajdziemy tutaj zbyt dużej ilości wzmianek o czasach autora. W efekcie nie miałem wrażenia, że Equestria współczesna czymś różni się istotnie od tej sprzed 700 lat. Już lepiej to było widać w siódmym sezonie MLP:FiM. Nie będę jednak zdradzał szczegółów fabuły, gdyż jest to moim zdaniem nadal tekst warty przeczytania. Czy polecam? Tak. Zdecydowanie polecam, gdyż pomimo krytyki, muszę pogratulować autorowi, że próbował oddać jak mogłoby wyglądać tłumaczenie starego tekstu. Są zatem wzmianki o brakujących stronach, literach, próby przekazania możliwej treści tych fragmentów i cała masa innych dodatkowych informacji. Z całą pewnością jest to jeden z najbardziej oryginalnych fanfików jakie czytałem.
×
×
  • Utwórz nowe...