Skocz do zawartości

Obsede

Brony
  • Zawartość

    183
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    22

Obsede wygrał w ostatnim dniu 18 Grudzień 2023

Obsede ma najbardziej lubianą zawartość!

1 obserwujący

Kontakt

  • Discord ID
    Obsédé#2898

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

Obsede's Achievements

Słodki kucyk

Słodki kucyk (3/17)

59

Reputacja

  1. Czas na ostatni komentarz odnośnie Ace Combat: Wojna o Equestrię. Gdy prawie dwa lata temu się z nim rozstawałem, po przeczytaniu 10 rozdziałów, nie miałem ochoty do niego wracać. W każdym razie nie miałem tego zamiaru uczynić nazbyt szybko. Jednak nie żałuję, że dałem mu szansę. W poprzednich komentarzach zwracałem uwagę, głównie na słabe strony fanfika. Teraz spróbuję skupić się na jego mocniejszych stronach. Być może podchodziłem do niego z nieodpowiednim nastawieniem gdyż, prawdopodobnie, nie jestem docelowym audytorium dla tego utworu. Lektura dostarczyła mi więcej frustracji, niż przyjemności a znajdowanie głupot, mniejszych lub większych, zajmowało mi więcej czasu niż skupianie się na tym co się dzieje w fanfiku. Po prawdzie, muszę napisać, że lektura ostatnich 11 rozdziałów dostarczyła mi tyleż negatywnych co pozytywnych odczuć. Nie mogę jednak odmówić autorowi tego, że podszedł do swojej pracy z oddaniem, nie szedł na skróty, nie porzucił go w połowie. Nie jest to częsty przypadek w naszym fandomie. Fabuła jest prosta, przypomina właśnie grę, gdzie bohaterowie muszą wykonywać kolejne misje, krótko mówiąc zaliczać kolejne zadania. W drugiej połowie fanfika akcja nareszcie przyspieszyła, jednak nie pędzi ona cały czas na złamanie karku. Daje to czytelnikowi trochę odetchnąć a autor mógł poświęcić więcej miejsca na rozwój postaci. Tutaj jednak efekt, nie jest jednoznaczny. Przez większość fanfika odnosiłem wrażenie, że większość postaci wyróżniają imiona a nie cechy indywidualne. Nigdy się tego wrażenia nie pozbyłem zupełnie. Sądzę, że gdyby autor nagle zmienił np. imiona członków szwadronu Mirage to nie zorientowałbym się od razu, że miało to miejsce. Fire Bolt, Cloud Kicker dla mnie w ogóle są nie do zapamiętania. O dziwo dużo lepiej wyszło autorowi z Rainbow Dash, Fluttershy czy Derpy. Potrafił rozbudować ich charaktery o doświadczenia wyniesione z wydarzeń. Tutaj jest naprawdę dobrze. Niestety główna bohaterka, Firefly jest bardzo schematycznie napisana i prawdę mówiąc, miałem wrażenie, że odtwórcza. Jej przeżycia, doświadczenia i zachowania wydają się zapożyczone z innych podobnych bohaterów, dlatego miałem wrażenie, że ustępuje ona tym zapożyczonym z serialu. O przeciwnikach, gryfach, ciężko coś napisać i tylko Gilda, jako tako wyszła autorowi ciekawie, gdyż Red Cyclone jest bardzo schematycznym czarnym charakterem. Mam wrażenie, że autor nawet nie starał się jakoś wyróżnić antagonistów przez co zlewają się w jedno. Podsumowując postacie czasem jest lepiej, czasem gorzej a na ogół raczej nijako. Autor nie żałuje jednak czasu na bliższe przedstawienie pewnych postaci, ale brakuje mu doświadczenia by zrobić to dobrze. Ace Combat: Wojna o Equestrię to fanfik akcji. Względem rozdziałów 1-10, nastąpiła spora poprawa w przedstawieniu walk. Stały się bogatsze w detale a wydarzenia z ostatnich dwóch rozdziałów śledziłem z zapartym tchem. Ostatnia walka Rainbow Dash jest rewelacyjna, czemu nie przeszkadza nawet wyjęta z anime konwencja, gdzie przeciwnicy, tocząc zmagania chętnie prowadzą ze sobą dyskusję. Podczas śledzenia wypadków warto włączyć sobie muzykę, do której linki autor umieścił w fanfiku. Są one nadal aktywne a przecież od publikacji minęło kilkanaście lat! Niestety, w tekście nie brakuje dziwnych pomysłów i widać, że język polski nie jest chyba pierwszym, którym posługuje się twórca fanfika, który czasem formułuje swoje myśli nieprecyzyjnie jak np. we fragmencie poniżej: Można z tego wywnioskować, że Sky Eye chyba bardzo nie lubił Mobiusa, lecz z tekstu to wcale nie wynika. Było wręcz przeciwnie! Poza tym znalazło się trochę literówek. Odbioru tekstu nie ułatwia, że miary odległości czy wysokości są podawane w skali imperialnej a nie metrycznej. Czyli zamiast metrów mamy np. stopy czy jardy. Tekst został przetłumaczony z języka angielskiego na polski ale najwyraźniej nie zlokalizowany. Nie będę się czepiał dziwnych rzeczy jak np. broń nazywana wybuchający pocisk (sic!), spadek tempa ostrzału spowodowanego niszczeniem generatorów itd. bo wspominałem już wcześniej, że tekst jest przesycony tego rodzaju nieporozumieniami. Po prostu dam potencjalnym czytelnikom jedną radę: lepiej nie myślcie zbyt dużo podczas lektury. Cieszcie się natomiast filmowym doświadczeniem jakie niesie ze sobą tekst. Są one całkiem niezłe pod koniec. Podsumowując, Ace Combat: Wojna o Equestrię to fanfik nadal dość średni, który częściej mnie irytował niż cieszył. Wiele zależy od wieku autora, gdy go pisał. Jeśli była to jedna z jego wczesnych prób literackich to mogę ją uznać za obiecującą. Widać tutaj bowiem pasję autora przy pisaniu scen walk, lecz brak doświadczenia przy tworzeniu postaci czy czasami fabuły. Widzę jednak duże pole do poprawy i solidny fundament aby ta miała miejsce.
  2. Nie sądziłem, że przeczytam coś równie ułomnego intelektualnie niż rozdział XIII Ace Combat: Wojna o Equestrię. Fanfik ten nigdy nie próbował być realistyczny, choćby nawet w umowny sposób, bzdur było tutaj sporo. Ale rozdział XIII ich natężeniem przebił je wszystkie. Dla porządku zacznijmy od tego, co mi chyba umknęło podczas czytania poprzednich rozdziałów, że w lotnictwie, polskim odpowiednikiem angielskiego słowa squadron jest eskadra/dywizjon a nie szwadron. Szwadron to na ogół poddział kawalerii, ale w przypadku fanfika nie można powiedzieć, że pegazy to skrzydlata kawaleria, więc to zapożyczenie pasuje. Nie pasuje, bo gryfy także dzielą się na szwadrony. To jednak najmniejszy problem i mogę zrozumieć skąd on się wziął, fanfik powstawał najpierw w języku angielskim a dopiero później został przełożony przez autora na język polski. Rozdział XIII opowiada o oblężeniu Stalliongradu, przez gryfy. Próbowałem w swojej głowie dojść do tego, dlaczego gryfy oblegają miasto. Właśnie, oblegają nie blokują, tylko oblegają. Przecież mogą je po prostu ominąć i uderzyć na Canterlot, zostawiając na tyłach tylko tyle sił aby produkcja ze Stalliongradu nie docierała na front (jeśli można mówić o czymś takim w stosunku do lotnictwa). Zapewne jest jakieś logiczne wyjaśnienie, ale w tekście go nie znalazłem. Przypomina mi to pierwsze rozdziały, gdzie gryfy prowadziły z Equestrią dziwną wojnę polegającą na chowaniu zbiorów przed kucykami na ziemi tychże. Gdzieś tam czułem, że to pokłosie jakiegoś logicznego zachowania, ale tak przetworzonego przez wyobraźnię autora, że pierwotny zamysł całkiem zanikł. Idźmy dalej: Mam wrażenie, że to jednak jeszcze nie podpada pod PTSD. I jak w końcu działają te bomby, którymi gryfy chcą zburzyć Stalliongrad?: Problem w tym, że na poprzedniej stronie było napisane, że: Czy te bomby mają zapalniki kontaktowe czy nastawione na eksplozję na określonej wysokości? I skąd pegazy wiedziały, że akurat ta bomba, po wcześniejszych doświadczeniach nie wybuchnie w powietrzu, tylko jeszcze można ją kopać? Na koniec, nie wiem czy ten fanfik próbuje być poważny czy rozrywkowy. Gdy czytam o kolejnych pomysłach gryfów na prowadzenie wojny, albo o tym, że: To mam wrażenie, że to jest taki rozrywkowy fanfik. Ale przecież tutaj walczący są rozrywani na strzępy, płoną żywcem (we wcześniejszym rozdziale), kucyki mają początki PTSD, atmosfera fanika ostatnich kilku rozdziałach stała się dużo cięższa. Nie wiem czy to było zamierzone, ale czyni to całość niespójną. Na zakończenie jeszcze taki fragment: Przyspieszony trening nie kojarzy mi się z dobrym wyszkoleniem, raczej z brakami kadrowymi. Wiem, że są to drobne błędy, ale kiedy takie drobne błędy stają się nazbyt częste cierpi na tym cały utwór. Mam zamiar jednak przeczytać tego fanfika i wówczas napisać jak oceniam całość fanfika, który przecież posiada plusy.
  3. Pałac północny pojawił się dlatego, że w Babilonie też były dwa pałace. Ponieważ całą akcję umieściłem w południowym a w książkach znalazłem informację, że ten był ostatnią twierdzą, to uznałem, że nadaje się na jakieś miejsce, gdzie Anemone przechowuje pamiątki ze swojej przeszłości i dlatego dostęp do niego jest bardzo ograniczony. A co do kapy ślubnej to mam nadzieję, że napisałem, że tę która nosiła Selene była przerobiona przez Crescent Dawn. W którejś wersji tak było, ale nie mogę teraz znaleźć tego fragmentu.
  4. Rozumiem, że miałaś na myśli przemycić róg Discorda i Selene a nie Forlorn Hope pomyślała o Crescent.
  5. Aktualizacja Etyka urzędnicza: Opowieść z Królestwa Alikornów
  6. O problemach formalnych nie będę się wypowiadać, zrobił to za mnie Ziemniak. Natomiast jak na debiut, tekst jest napisany w sposób treściwy, co uważam za plus. Postaci są zarysowane wyraziście i zróżnicowane. Może nawet dobrze się stało, że w pierwszym rozdziale nie ma informacji o tym co doprowadziło do wojny nuklearnej, skąd się w ogóle wzięły w Equestrii bomby lub rakiety przenoszące głowice z bronią atomową itd. Autor skupił się na zwięzłym opisie rutyny życia w bunkrze co wypadło, pomimo językowych wpadek tu i ówdzie, w porządku. Mam nadzieję, że pojawią się kolejne rozdziały, gdyż opowieść wydaje się dość ciekawa. Co do problemów językowych, są strony z automatyczną korektą tekstu. Są one darmowe i pozwalają dokonać sprawdzenia tekstu, który pozwoliłby uniknąć najbardziej podstawowych błędów, zwłaszcza przecinków. To bardzo pomaga przy debiutach, gdy nie zna się nikogo, kto mógłby zrobić korektę początkującemu autorowi.
  7. Nie, ja stwierdzam, ile mi się udało zmieścić na porównywalnej ilości stron, ale ja dokonywałem selekcji tego co chcę aby się tam znalazło. I jak wskazują komentarze, czytelnicy się nie pogubili przed nadmiar skrótów myślowych. Tutaj nie istnieje coś takiego jak selekcja. Autor po prostu w każdym krótkim rozdzialiku opisuje jedno wydarzenie, a fabuła jest i bez tego prościutka. Są tutaj jakieś wątki poboczne, pogłębiona psychologia postaci, opisy zwyczajów, przedstawienie wypadków z innej perspektywy? W części, którą przeczytałem ich nie znalazłem. To bardzo prosta opowieść przygodowa, wręcz podróżniczo-awanturnicza. Tajemnicą dla mnie nie jest kto to czyta, tajemnicą jest dla mnie po co autorowi tyle stron by to przedstawić. Styl fanfika jest dla mnie średni lub jakby to ująć inaczej poprawny. Nie ma tutaj pięknych opisów akcji, przyrody, potyczek słownych, ten tekst od strony formalnej nic dla mnie nie wyróżnia. Postaciom raczej brakuje charakterystycznego tylko im sposobu wysławiania się. Nie ma też tutaj składających się z wielu zdań podrzędnie złożonych łamańców, które trzeba czytać dwa razy aby zrozumieć co autor chciał przekazać, nawały błędów ortograficznych, interpunkcyjnych, słowem to jest styl dobry dla kogoś kto zaczyna pisać i publikować swoje fanfiki. Jest on jasny i czytelny lecz nie zachwyca w niczym. Jest on poprawny lub inaczej mówiąc średni. Ten tekst to dla mnie kwintesencja średniaka. Czytasz i zaraz zapominasz, bo po drodze dzieje się niby dużo ale z drugiej strony nic nad czym by się trzeba było zastanowić, przemyśleć. Natomiast brak selekcji materiału i próba jakiegoś nagromadzenia wydarzeń w jednym rozdziale, które pchną wydarzenia do przodu tutaj dla mnie występuje. Autor nie zastawia się chyba co chce osiągnąć i nie przycina tekstu do swoich potrzeb. Natomiast każdy z tych rozdziałków można napisać podczas jednej sesji, a ponieważ nie muszą bardzo popychać akcji do przodu nie trzeba się zastanawiać nad tym czy się nie napisało zbyt dużo, czy coś usunąć, czy coś będzie niejasne w przyszłości, jeśli teraz nie umieszczę o tym informacji. Natomiast długość tego tekstu ma w sobie jakąś tendencję do grafomaństwa. Wbrew pozorom grafoman potrafi czasem całkiem składnie pisać, po prostu używa więcej słów niż jest to konieczne. Coś jak tutaj. Nie wiem dlaczego ten tekst nie mam uznać za grafomański. Grafomański średniak to chyba najlepsze podsumowanie tych wszystkich rozdziałów, które przetłumaczono. Nie dysponuję taką ilością czasu aby poświęcić ją autorowi, który napisał 4 miliony słów, chociaż pewnie by mu starczył milion jeśli nie pół miliona. Mam inne ważne lektury w rodzaju książek o kawalerii rzymskiej, o kulturze hellenistycznej i mam fanfik do pisania w którym te mogą być przydatne. I poświęcenie „Austraeoh” każdej kolejnej minuty po 31 grudnia 2023 r. byłoby dla mnie nie tylko marnotrawstwem ale wręcz zbrodnią. Tutaj nawet nie ma co za bardzo poprawiać, tutaj trzeba by wziąć redaktora, który przeczyta i stwierdzi co można usunąć i zredukować do jakichś rozsądnych rozmiarów. Ja naprawdę nie wierzę w teorię, że książka, która nie była fajna przez 300 stron nagle będzie warta przeczytania od strony 301. Czy polecam? Jeśli czytasz tak szybko jak Dolar to dlaczego nie? Ale jeśli nie czytasz 100 książek rocznie (minimum) to chyba szkoda tracić czas.
  8. Słyszałem opinię, że fanfik „Austraeoh” jest utworem eksperymentalnym. Jeśli tak jest to z pewnością testuje on jak zmusić czytelnika by poszukiwał odpowiedzi na pytanie o sens. To musi być to, bo fanfik ten zwyczajnie nie ma sensu. Czytelniku, kiedy zasiadasz do jakiegoś utworu zadajesz sobie wpierw pytanie o czym on jest. W odpowiedzi na to pytanie pomagają tagi. Już na wstępie stwierdzę, że fanfik „Austraeoh” nie jest randomem, gdyż randomy są bezsensownym zbiorem wydarzeń celowo tak napisanym a często też są bardzo krótkie. Tymczasem „Austraeoh” tworzy wrażenie, że jakiś sens ma, że jest on opowieścią o czymś. O tym, że Rainbow Dash leci na wschód. Ponoć leci znacznie więcej rozdziałów, niż jest przetłumaczone. A teraz trochę rozważań. Z rozdziałami „Austraeoh” jest coś dziwnego. Zasadniczo w każdym jest od dwóch do czterech stron. Sumarycznie na polski przełożono w ten sposób jakieś 200-300 stron. W formacie A4 to bardzo dużo tekstu. Dość powiedzieć, że przykładowo „Krwawe słońce” Verlaxa jest tylko dwa razy dłuższe. Za to ile się w nim dzieje, prawda? To cała kampania obejmująca miesiące planowania, walk i akcji dyplomatycznych. A tutaj? Ale zanim odpowiem na to pytanie, zastanówmy się czemu właściwie służy rozdział. Rozdział tworzy jakąś jedną fabularną całość. Koncentruje się na wydarzeniach dotyczących jednego wątku albo jakiegoś określonego odcinka czasowego. Co to oznacza? Że jeśli rozdział jest krótki to prawdopodobnie obejmuje on mały odcinek czasu albo tylko jedno wydarzenie. I tak jest właśnie w tym wypadku! Przykładowo opowiadają one jak, Rainbow Dash leci, Rainbow Dash leci i znajduje jaskinię, Rainbow Dash leci i znajduje domek, Rainbow Dash leci i walczy z bestią, Rainbow Dash leci i znajduje kucyka z wozem, Rainbow Dash znajduje całą karawanę, Raibow Dash broni karawany przed hydrą, Rainbow Dash dolatuje do miasta, Rainbow Dash odkrywa, że jeden ogier jest klaczą, Rainbow Dash dowiaduje się, czemu klacz się przebiera za ogiera, Rainbow Dash pomaga odeprzeć atak jakichś stworów itd. Praktycznie każdy rozdział można podsumować jednym, prostym zdaniem. O czym to świadczy? Moim zdaniem o tym, że tam prawie nie ma treści. W efekcie postępy fabuły wydają się prawie żadne a jeśli się zastanowić, to mogę stwierdzić, że aby ją popchnąć to autor poświęca na nie zbyt wiele wysiłku. Ale nie to jest najważniejsze. W tym fanfiku po prostu nie ma celu, to co się dzieje nie służy osiągnięciu czegokolwiek. Prawie każde z tych wydarzeń można pominąć, bo one są jakby zapisem pewnego momentu podróży, ale same w sobie nie mają wpływu na podróż na wschód. Są niejako po drodze. Rainbow Dash nie musi się w nie angażować, bo coś jej uniemożliwia lot na wschód. Ona się nimi interesuje bo akurat tam przelatywała a z podróżą na wschód to nie ma nic wspólnego. W efekcie przestałem sobie szybko zadawać pytanie co jest ciekawego na tym wschodzie, dlaczego Rainbow Dash chce tam dolecieć. Bo i po co, przecież i tak wiem, że w kolejnym rozdziale Rainbow Dash zrobi coś co za nic nie przybliży jej do wspomnianego wschodu. Ale prawdziwy szlag mnie trafia, gdy sobie pomyślę ile ja popchnąłem fabułę mojego fanfika mając te niecałe dwieście stron. Opisałem dwa duże miasta, dwa duże pałace, kilka mniejszych budynków, wioskę, ogród, statek, kilka kap i zbroi, stworzyłem relacje pomiędzy kilkunastoma postaciami, przedstawiłem wybiórczo system rządów, system prawny i w tym wszystkim zdążyłem popchnąć fabułę do przodu a przecież posługuję się głównie dialogami. Dialogami! A tymczasem autor „Austraeoh” na takiej samej ilości stron zdążył tylko pokazać jak Rainbow Dash znajduje amulet, ratuje karawanę i ratuje wioskę. Dobry Boże, co to za nonsens! W dodatku literacko, tłumaczenie nie opiera się na mnóstwie opisów przyrody czy rozważań, oj nie. Tutaj jest głównie tzw. akcja czyli opisy jak Rainbow Dash coś robi. Czasem nawet z kimś porozmawia. Prawdę mówiąc, język użyty w fanfiku jest naprawdę prosty, zwarty i czysto informacyjny, nie pozostawiający żadnego pola do interpretacji. Osiągnięcie tak wolnych postępów fabularnych zakrawa w tym przypadku z cudem. trzeba nielichych umiejętności, żeby tak spowolnić akcję fanfika. A jednak, autorowi „Austraeoh” się to udało. Czy polecam? Ten fanfik jest zupełnie bezsensu. Nie ma celu a forma jest w najlepszym razie średnia. Nie ma potrzeby, by go w ogóle czytać, chyba że akurat bierzecie udział w konkursie gdy potrzebujecie dużo punktów a te są liczone od ilości rozdziałów albo się z kimś założyliście. A zatem nie polecam i żałuję każdej minuty, podczas której czytałem „Austraeoh”.
×
×
  • Utwórz nowe...