Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Mam list - odparła zgodnie z prawdą i usiadła na krześle, starając się nie przyglądać zbyt długo ani jednemu, ani drugiemu. W końcu jednak zwróciła oczy na tego pokrytego bliznami, bo to on w końcu zadał pytanie, a Saskia jak to Saskia musiała pokazać, że się go nie boi i jeśli ktoś tu ma się kogoś bać, to on jej. Listu póki co nie pokazała - miał być rzekomo do pana Lorena. 

  2. - Zamknij się, Kater. I idź już - fuknęła, po czym wróciła do windy, wcześniej rzucając Katerowi klucz od statku w postaci niewielkiego prostopadłościanu z guzikiem. 

    - Nie wiem, kto. Ale wiem, że jeśli coś zatrzymuje światło to jest to mandaloriańskie żelazo. Beskar. Z tego musiała być ich broń - odparł Izefet. 

    Właz do statku się otwarł, podobnie było z wrotami hangaru - rozsunęły się, odsłaniając wolną przestrzeń przed nimi z widokiem na dawną Akademię Jedi. 

    Wnętrze statku było niewątpliwie nowoczesne. Zaokrąglone ściany miały wbudowane panele świetlne, a kokpit był całkiem przestronny. Było nieco bardziej skomplikowanie niż w myśliwcu Katera, ale nie aż tak, aby sobie nie poradził. Tyle, że nie miał lewej ręki do dyspozycji.

    - Nie umiem pilotować - odezwał się Izefet, patrząc nieufnie na panel sterowania w kokpicie. - Ale szybko się uczę. 

  3. No tak, typowo. W karczmie, po procentach krążących w żyłach klienci nie wybrzydzali. Niektórzy byli zresztą nawet zdesperowani, więc czemu tu się dziwić? Saskia zaczęła się nawet zastanawiać, dlaczego nikt jeszcze nie wymyślił karczm łączonych z zamtuzami. 

    Ruszyła pewnym krokiem przed siebie z miną zdystansowaną, acz pewną siebie. Oby tylko nikt jej nie zaczepiał, bo wtedy mogłoby się zrobić mocno niezręcznie. 

    Kiedy już dotarła (jeśli po drodze nie było przeszkód), stanęła obok Horadina i przywitała się. 

    - Dzień dobry. Horadinie, mam cel naszej podróży - oznajmiła, zastanawiając się kim są owe zakapturzone kreatury. 

  4. Winda zatrzymała się. Maada westchnęła. 

    - Tylko dlatego, że w tym momencie Porządku nie lubię bardziej niż was. I jeśli jesteście lepsi od nich, to niech to będzie moja inwestycja w Galaktykę, bo Porządek nie radzi sobie najlepiej z rządzeniem, a terror to głupota. Jeśli zaś okażecie się lepsi, przejmiecie władzę i wam odbije, wyślę za wami zabójców - oznajmiła i z wyrazu twarzy wynikało, że mówiła absolutnie poważnie. Drzwi rozsunęły się. 

    - Dostaniecie statek, ale nie pilota. Twój myśliwiec rekwiruję, niech to będzie wymiana. W środku jest droid medyczny, pilota nie dostaniecie - rzuciła tonem łaskawcy i wyszła z windy. 

    W hangarze stał lekki frachtowiec koreliański nowszej wersji, mniejszy niż sławetny YT-1300. 

  5. Pożegnała się z chłopami, wygrzebała list z kieszeni i ruszyła w stronę miejsca, z którego miała odebrać paczkę dla pana Lorena. Biegła szybko, żeby już nie marnować czasu. Zastanawiała się, kto na owym imponującym koniu przyjechał i jak długo wcześniej. 

    Ale tego pewnie się jeszcze dowie, kiedy już wróci do gospody po Horadina. 

  6. Nieprzyjemne, skrzekliwe, krótkie sygnały oznajmiały odbicia strzałów blastera od świetlnej klingi. Ale stała się też rzecz niepokojąca - lewa ręka Zabraka jakby straciła napięcie mięśniowe. Najpierw poczuł skurcz, a potem opadła bezwładnie wzdłuż boku. Za zakrętem rzeczywiście znajdowało się pomieszczenie służbowe, które było w istocie ukrytą windą. Maada stała już w środku, Izefet do nich dobiegł i wkrótce winda ruszyła. Kobieta nie wyglądała na szczęśliwą. Była wręcz wściekła, na co składały się skrzyżowane na piersi ręce, paznokcie uderzające rytmicznie o przedramię i zaciśnięte szczęki. Co dziwne, w windzie rozchodził się zastanawiający zapach spalenizny. 

    - Oczekuję wyjaśnień. Dokładnych - odezwała się. Maada w tamtym momencie mogłaby być wulkanem gotowym do wybuchu. 

    A Izefet tymczasem wpatrywał się w Katera. Dokładniej - w jego lewą rękę. 

    - Zdaje się, że jesteś ranny - odezwał się. I rzeczywiście, na wysokości ramienia znajdowała się... dziura. Rana po blasterze, którego pocisk musiał uszkodzić nerwy - Zabrak nic nie czuł. 

  7. Atak został sparowany - miecz nie przecinał metalu, a więc broń musiała być zrobiona najprawdopodobniej  z beskaru. Aby się obronić, zamaskowany wróg przykucnął i prędko odturlał się na bok. Równie szybko wstał na równe nogi, a gdy dym opadł, okazało się, że ma wsparcie. Nieoczekiwanie okazało się, że wsparcie ma też Kater, czy może bardziej Maada. 

    Na zewnątrz, na niewielkiej mobilnej platformie powietrznej stało pięciu szturmowców, celujących w Katera. Izefet chwilowo ukrył się za kolumną, a Maada siedziała za kanapą z odbezpieczonym blasterem, co w jej przypadku nie stanowiło wystarczającej ochrony. Przeciwnik odsunął się, aby móc dać strzelcom możliwość zgładzenia celu.

    Ale wszystkich zdezorientował nasilający się mechaniczny zgrzyt, który obwieścił przybycie głównej gwiazdy wieczoru - droideków. Dwie sztuki ciężko wtoczyły się do pokoju, z czego jedna zatrzymała się i rozłożyła przed Katerem, uruchamiając pole ochronne. Wówczas zaczęła się strzelanina. 

    - Kater, kretynie - odezwała się Maada. - Na lewo i do pomieszczenia służbowego! - Zaraz potem gestem dała znać Izefetowi, żeby ruszył za nią i sama zerwała się z ziemi i ruszyła w stronę domniemanego pomieszczenia służbowego. Kater miał do przebiegnięcia dwadzieścia metrów. Pierwsze nie powinny być problemem, jako że chroniło go pole ochronne droideki, ale potem musiał już uważać. 

     

  8. Żadnego paniowania. Saskia zamierzała zdobyć zaufanie tych typów, więc nie mogło być mowy o dystansie. Wyciągnęła dłoń i bez pytania potrząsnęła dłoń najbliżej stojącego. 

    - Nie pani. Zdradziłabym chętnie moje imię, ale dziewczyna która została zabita też pracowała u Lensterów. Nie chcę podzielić jej losu, ale chciałabym pomóc. Nie wiem, jeszcze co sądzę. Sądzę, że zanim podejmiemy jakieś działania trzeba zacząć się organizować i rozeznać. Dowiedzieć o nich wszystkiego - jakie są ich słabe punkty prócz słońca i zacząć je wykorzystywać do ochrony. A potem... Potem ofensywa. Hm... Nie chcę być rozpoznana, więc zwracajcie się do mnie... - Zastanowiła się. Może tym razem męskie imię, żeby było mniej oczywiste? -... Natalis. Brzmi głupio, ale wtedy nikt się nie zorientuje. Musimy wprowadzić organizację, ale muszę już biec, żeby nikt nic nie podejrzewał. Następnym razem wyrwę się na dłużej. Dobra? 

  9. Ale tu Katera spotkało zaskoczenie - błyskawice zamiast dotrzeć do oponenta i wywołać tradycyjne drgawki, spotkały się z czymś na kształt metalowego kija, który na obu końcach poprzecinany był trzema świecącymi kręgami. Ubranie oponenta nie było mundurem. Miał metalową maskę przypominającą zlepioną ze złomu i lekkie ubranie przylegające do ciała, w którym też nic do siebie nie pasowało. Jedna z trzech postaci upadła pod wpływem strzału oddanego przez Maadę, która nie do końca wiadomo skąd miała przy sobie mały, lekki blaster.

    Do trzeciej z postaci dopadł szaroskóry towarzysz Katera, a charakterystyczne brzęczenie rozległo się dopiero wówczas, gdy chciał zaatakować wroga z zaskoczenia. Również jego miecz świetlny, który jak się okazało miał dwa ostrza na przeciwległych końcach rękojeści, zetknął się z bronią nieznajomego nie przecinając jej. 

     

  10. Pokiwała głową, bardzo wolno, analizując ich słowa. Czyli nie mieli nawet podejrzeń - byli pewni. W innej sytuacji zwaliłaby całą winę o te osądy na chłopską przesądność, ale teraz chociażby nawet nie chciała, była pewna, że mają rację. I nie było to szczególnie pozytywne. 

    - Ta. Pracuję dla nich. Ale do dzisiaj to ja w ogóle w wampiry nie wierzyłam, no bo w końcu... No bo przecież to... Dobra, nieważne. Pytanie moje jest takie, co z tym robimy. Albo lepiej: jak to wszystko się ma? Ilu ich jest i czy wszyscy są tak samo niebezpieczni? Wszyscy zabijają? - zapytała. - Znaczy... na pewno zabijają. No opowiedzcie mi więcej. Byle szybko! Nie mam czasu i zaczną coś podejrzewać! 

  11. - Nie pieprz tym swoim pseudodżentelmeńskim tonem, Kater. Może nie zdążyłeś zauważyć, ale potrafię to przejrzeć.  - Pogroziła mu palcem. I nagle drzwi otwarły się z hukiem, a do środka wpadł Izefet. Nie wyglądał na spokojnego. 

    - Na ziemię! - krzyknął i równocześnie z tym rozległ się wybuch. Przez chwilę Kater nic nie słyszał ani nie widział, bo zrobiło się ciemno od dymu. Zaraz potem koło jego ucha przeleciał zielony pocisk świetlny wysłany przez coś z zewnątrz. Biorąc pod uwagę wysokość, musiało to być coś latającego. 

    Wszędzie walały się szklane odłamki z szyb. Kiedy dym trochę się przerzedził, Kater dostrzegł w nim niewyraźne kształty od strony tarasu. Trzech. Jeszcze go nie widzieli. 

    Obok niego, za oparciem kanapy kucała Maada, zasłaniając głowę rękami. 

    - To twoi kumple? - szepnęła. 

  12. Rzuciła im Spojrzenie, zupełnie jakby to oni robili coś, czego powinni się wstydzić albo coś niedozwolonego. Tak zapewne w istocie było. 

    Saskia jeszcze sprzed półgodziny poszłaby dalej, uprzednio wprawiając ich w zakłopotanie. Ale teraz wiedziała już, że wokół działo się coś niepokojącego i to było mało powiedziane. Trup pozbawiony krwi i facet wstający po otrzymaniu rany śmiertelnej. 

    Saskia zatrzymała się na chwilę jakby doznała olśnienia. Zacisnęła szczęki, po czym odwróciła się i podeszła do grupki "spiskowców". Pewnie, ale nie agresywnie. Rozejrzała się jeszcze wokół, czy nikt nie podsłuchuje i głębiej odetchnęła.

    - Widziałam ciało bez krwi. Czy tu są wampiry? - zapytała wprost, nie ustając w surowym patrzeniu na chłopów. - Chciałabym do cholery wiedzieć, co tu się dzieje. 

  13. Saskia zmarszczyła brwi, patrząc na zwłoki. Cóż, Klara zdecydowanie wyglądała makabrycznie po śmierci i inaczej, niż kiedy widziała ją w kawiarni. Czy bandyci wysysali z ograbionych ludzi płyny? Czy zostawiali dwie małe dziury w szyi? Wróciło wspomnienie mężczyzny z kawiarni. Skoro wciśnięto wszystkim wersję o bandytach, to znaczy, że albo jej pracodawcy kogoś kryli, albo ktoś przekazał im błędne informacje. 

    Niemniej Saskia podejrzewała, że chłopi ze wsi mogli mieć rację. Ba, teraz była prawie pewna. 

    Zamknęła skrzynię, wyszła ze środka i podeszła do mężczyzny, który wpuścił ją do Klary.

    - Dziękuję panu. Jestem niezwykle wdzięczna. Do widzenia - rzekła i skierowała się prosto do gospody. Szła szybko i starała się usilnie ukryć dziwną ekscytację pomieszaną ze zdziwieniem. 

  14. - Pewnie. Bezpieczeństwo, ciepełko, dobre serduszko i miłość - stwierdziła, wciągając dym. Chwilę później go wypuściła. - Dobra, niech ci będzie, bo jesteś ładnym chłopcem. Mam nadzieję, że twój kolega to też ładny chłopiec. No i dlatego, że pomściłeś te nieszczęsne dziewuszki, a ja i tak nie lubiłam tego gnoja. Skuteczny jesteś, Kater. To się ceni na rynku. Żeby tylko się nie okazało, że zrobiliście zbyt dużo szumu - stwierdziła, odrywając się od kanapy i ruszając po datapada leżącego na białej szafce wystającej ze ściany. - Twoja przysługa będzie za przysługę, więc wychodzimy na czysto. Ale z Coruscantu musicie wypieprzać, skoro mówisz, że nie byliście szczególnie dyskretni. Nie dziwię się, niełatwo zabić kogoś w sektorze medycznym. Dobra, masz na chwilę sponsora, ciesz się tym. Co chcesz? Frachtowiec, kanonierka? Będzie małe, nie szykuj się na olbrzyma. I gdzie w ogóle chcecie lecieć? Załatwię pilota, on was podrzuci, a wy znikniecie. 

  15. - Dziękuję. Zaraz do pana przyjdę - odpowiedziała. Kiedy wyszedł, uśmiechnęła się sama do siebie z satysfakcją godną czarnego charakteru realizującego swój niecny plan. Podeszła do skrzyni i otworzyła wieko, spodziewając się charakterystycznego odoru rozkładającego się ciała. Zamierzała uważnie przyjrzeć się zwłaszcza twarzy i szyi, a także nadgarstkom i przedramionom, ale nie zamierzała dotykać ciała. 

  16. - Cóż, albo zginiemy, albo nas uratuje - podsumował Izefet. 

    Droga szła właściwie dziwnie gładko. Żadnych pościgów, żadnych podejrzanych dźwięków albo odczuć. Nawet przy wejściu do budynku w którym ostatnio Kater widział się z Maadą strażnicy wpuścili go bez przeszkód. 

    - Ale wchodzi jeden - ostrzegł jeden z nich, a Izefet porozumiał się wzrokiem z Katerem i potulnie usiadł na półokrągłej kanapie. 

    Jak się okazało, Maada w godzinach popołudniowych spała, toteż powitała Katera w pewnej niedyspozycji - zwichrzonych włosach, niedospaniu na twarzy i luźnej koszuli. Paliła jakąś syntetyczną używkę roztaczającą chemiczną podróbkę owocowego zapachu. 

    - Jaki masz problem, Kater? - zapytała, nie siląc się na zwroty grzecznościowe i przyglądając mu się z niezadowoloną miną. - Sądziłam, że między nami wszystko uporządkowane i tak właśnie jest - rzuciła, opierając się o kanapę. Tym razem apartament był uporządkowany. 

  17. - Wyślą w ślad za nami ludzi. Pójście do twojego przyjaciela ściągnie na nas kłopoty, chyba że jest bogaty i wpływowy - stwierdził mężczyzna biegnąc dalej od sektora medycznego. - ... a na takiego nie wygląda. Znasz kogoś takiego? Kim jest zleceniodawca na Twi'leka? - zapytał. 

  18. Wzięła w dłoń pióro i wpisała pod nazwiskiem Klary "Clarice Dirnings". Istniała rzeczywiście Clarice Dirnings i zgodnie z tym, co powiedziała Saskia mieszkała daleko. Postanowiła więc zrzucić winę na dziewczynę z sąsiedniej wioski do jej wioski, która wyjechała z niej z mężem. Cóż, jej to prawdopodobnie nie zaszkodzi, a kto mógł wiedzieć, że naprawdę nie były kuzynkami? Nazwisko nie było przecież dowodem. 

    - Czy coś jeszcze? - zapytała, odkładając pióro. 

  19. - Jestem pewna, że nie. Ale chcę zobaczyć jej twarz. Błagam. Wiem, że widok może być okropny, ale muszę ją pożegnać. Przyjechałam z daleka, nie widziałam jej od trzech lat. Nie będę urządzać scen. Przyjdę, zobaczę ją i zaraz opuszczę pańskie miejsce pracy. Przyjechałam tu specjalnie po to - powiedziała, starając się wyglądać bardzo błagalnie, ale jednocześnie zdecydowanie. 

  20. Błyskawice dosięgły celu, choć Twi'lek znajdował się już daleko. Zatrzymał się w pół kroku i runął na ziemię, a jego ciałem wstrząsnęły gwałtowne drgawki. Na samym początku krzyczał, a strażnicy zatrzymali się, nie chcąc podzielić losu Frei. Potem, gdy z ciała zaczął wydobywać się dym, a smród spalonego mięsa przebił się przez zanieczyszczone powietrze Coruscantu, głos umilkł. Trwało to kilka sekund, bo Kater wydobył z siebie duże pokłady Mocy. Frea był oficjalnie martwy.

    Izefet spojrzał na niego i pokiwał z uznaniem głową, ale nie był to najlepszy czas na pogawędki. Strażnicy ze szpitala szybko otrząsnęli się z szoku. Nie mieli przy sobie blasterów bo i nie mogli ich mieć, więc wycofali się w tył, uzgadniając coś między sobą. 

    - Nogi za pas - oznajmił towarzysz i ruszył do krawędzi chodnika, żeby zeskoczyć na piętro niżej. Aby to zrobić i nie spaść na znajdującą się kilkadziesiąt metrów niżej powierzchnię, należało chwycić się jednego z wystających elementów elewacji. Izefet zniknął poniżej. 

  21. - Dzień dobry - odpowiedziała Saskia, a głos jej lekko zadrżał. Z całych sił starała się mową ciała przeczyć temu "dobry". Poruszała się w sposób sugerujący wycieńczenie, albo skłonności do mdlenia. Omiotła wzrokiem pomieszczenie, wyglądając przy tym jakby była zlękniona. Wzięła głęboki wdech i przymknęła oczy, masując dłońmi skronie. 

    - Przepraszam. Przyszłam tu, żeby... Ach. Dowiedziałam się, że trafiła tu moja kuzynka, to znaczy... - Tu efektowne przełknięcie śliny, jakby przełykała ją razem z łzami. Patrzyła w podłogę, albo w swoje dłonie międlące materiał sukienki. Skoro miała swój płaszcz na zimną pogodę, była prawie pewna, że mężczyzna nie zauważy gdzie pracuje. -... Jej ciało. Nazywa... Nazywała się Klara. Chciałam zapytać, czy możliwym jest... To głupie, ale... Chciałam ją zobaczyć. Po raz ostatni - powiedziała, pierwszy raz spoglądając w oczy kierownika kostnicy i we wzroku tym przekazując cały ból, jaki była w stanie z siebie wykrzesać. 

  22. ignacio-de-la-calle-millenium9-s.jpg?144

     

    Plan był dobry do pewnego momentu. 

    Do samego sektora szpitalnego trzeba było dojść, bo zostawienie ścigacza w jego pobliżu było ryzykowne. Praca wszelkich urządzeń zakłócała przepływ Mocy, ale Katerowi po pewnym czasie udało się znaleźć Twi'leka i budynek, w którym go przechowywali. 

    Do budynku docierało się przez niewielki most przeznaczony wyłącznie dla pieszych. Na teren tej części szpitala, w której zajmowano się tworzeniem i zakładaniem protez nic jeżdżącego ani latającego nie mogło się dostać. Ledwie za mostem zaczynały się budynki mieszkalne, bo szczęśliwie ta część znajdowała się na samym skraju sektora medycznego. 

    Zaczęło się od tego, że Izefet wszedł raźno do recepcji (uprzednio w domu Stegha przebierając się w ubrania, które nie rzucały się w oczy - czarną kurtkę, szare spodnie i tego samego koloru koszulę. Wszystkie pozostałe rzeczy upchał do podręcznej torby) i przekonał ochroniarza, że, jak wcześniej ustalili, przychodzi odwiedzić pacjenta - chorego przyjaciela czekającego na protezę ręki. Plan ze stłuczeniem przypadkowego typa z ulicy nie miał prawa istnienia ze względu na charakterystykę oddziału, na którym leżał Twi'lek. 

    Trwało to dobre pół godziny, nim ze szklanych drzwi ponownie wyszedł Izefet, prowadząc pod ramię otępiałego Freę, który szedł dziwnie sztywno i wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w przestrzeń przed sobą. Kolejnym problemem było to, że wyglądał jakby miał zaraz dostać zawału i prawdopodobnie to wzbudziło podejrzenia ochroniarza. Ale nie ochroniarz był problemem, jak się okazało gdy towarzysz Katera nagle ruszył przed siebie biegiem, ciągnąc za sobą nie do końca świadomego Twi'leka. Problemem byli strażnicy, który wkrótce wyłonili się z budynku i zaczęli biec za nimi. 

    - Mam nadzieję, że nie miałeś w planach przemówienia nim go zabijesz - krzyknął Izefet, będąc ledwie pięć metrów od Zabraka. W tym samym momencie Frea jakby oprzytomniał, okręcił się wokół własnej osi i ruszył z powrotem w stronę strażników. Kikut po lewej ręce był oczyszczony, ale nie miał jeszcze zamontowanej protezy.

    - Nie strzelać! Nie do mnie, do nich, do nich! - Darł się Twi'lek. 

  23. - Jedyny mój kontakt z sektorem szpitalnym wyglądał tak, że go widziałem. Jeśli jesteś w stanie zlokalizować go Mocą, użyjemy ścigacza żeby dowiedzieć się gdzie jest. Jeśli nie, to sprawa się komplikuje. Wtedy będziemy musieli kogoś porządnie zranić i to tak, żeby mu się potem wydawało że próbujemy mu pomóc, taszczymy pechowca do szpitala i udajemy jego spanikowanych kumpli - zaczął Izefet, gestykulując jakby tłumaczył Katerowi drogę na podstawie mapy. -... Potem ja wchodzę do środka, znajduję twojego kolegę i perswaduję, żeby wyszedł odetchnąć świeżym powietrzem. W sektorze szpitalnym jest park. Załatwiasz to tam, albo ja zmuszam go do zwolnienia na żądanie, wraca do domu i dopadasz go po drodze - odpowiedział, wieńcząc wypowiedź szerokim uśmiechem. - To mój plan. Ale najpierw wypada załatwić statek, żeby można było szybko zwinąć żagle.  

  24. - Przyjdę po ciebie najszybciej jak się da - odparła. 

    Ruszyła szybkim, pewnym krokiem w stronę kostnicy, zastanawiając się jaką taktykę obrać, żeby zbajerować jakoś zarządcę kostnicy. Płakać nie mogła, bo nie była zbyt zdolną aktorką, a już na pewno nie umiała ryczeć na zawołanie. Dlatego też postanowiła wyglądać blado, smutno i generalnie nieszczęśliwie, ale na pogodzoną z losem kuzynkę biednej nieboszczki Klary. Mogła też wspomnieć, że Klara miała jakaś szczególnie ważną emocjonalnie pamiątkę, na przykład spinkę do włosów. 

    Przede wszystkim uprzejmość, smutek i wygląd jak siedem nieszczęść. 

  25. Torin był medykiem i przejawiał nastroje zdecydowanie antyromantyczne, dlatego też był odporny na wszelkiego rodzaju symbolikę, zwłaszcza tę związaną ze sferą metafizyczną. Jeśli jest się nieśmiertelnym i nie trzeba się martwić o przyszłość (póki na horyzoncie nie pojawi się srebro), kwestie duchowe nie były tymi szczególnie interesującymi. A jeśli było dla Torina coś, co bezpośrednio łączył ze śmiercią, to były to zdecydowanie rany, których już nie dało się zasklepić i zaawansowane objawy nieuleczalnych chorób. Maki były tylko kwiatami, a krzyże tylko symbolami. 

    Dlatego też szedł raźno przed siebie, od czasu do czasu pogwizdując, ale tak, żeby nie przeszkadzało to żadnemu z uczestników wyprawy. 

×
×
  • Utwórz nowe...