Pierwszy raz pojawiam się w My Little Necronomicon, wykierowany zręcznie przez samego autora tekstu po trafiającym w me gusta opowiadaniu Canterlot-Complain Stone. No i wyszło, że całkiem dobrze zrobiłem, choć raz zdając się na kogoś innego niż siebie.
Ogólnie opowiadanie sympatyczne, jeżeli można tak nazwać Grimdark. Czytało się łatwo, nie musiałem przebijać się przez zdania, dopasowywać kto jest kim, albo wyłapywać wszystkich niuansów reakcji chemicznych. Część z nich znałem ze szkoły, lecz ściągawka na dole stron w niektórych wypadkach podratowała moje zrozumienie toczącej się akcji. A akcja warta jest uważnego śledzenia. Po tytule i krótkim objaśnieniu w wyobraźni ukazała mi się historia zgoła inna, niż prawdziwa jej wersja zawarta w tym opowiadaniu. Zaiste, tytuł nie ma dużego związku z treścią. Poznajemy Equestrię z perspektywy najzwyklejszego, choć bardzo inteligentnego kucyka. Nie tę, różową, serialową, tylko bardziej rzeczywistą, przypominającą to, co znamy sami z Polski (plus za odnośnik do sytuacji w kraju). Bohater - wykształcony chemik, któremu życie nie poszło. Wydarzenia indukują się wzajemnie aż do finału.
No właśnie, to napędzanie się wydarzeń sprawia, że akcja jest bardzo wartka. Widać to w paru miejscach, jak na przykład Całość sprawia wrażenie wypakowanej wydarzeniami nieco ponad miarę, miejscami na drobną chwilę warto się zatrzymać, aby wyłuskać motywy bohatera.
Świetne, bogate opisy, na plus, Pewne hasło, rzucone przez bohatera dobrze obrazujące stosunki panujące na ziemiach Trzeciej Rzeszy zajętych przez Sowietów, też plus. Co ważniejsze, opowiadanie nie propaguje żadnego poglądu. Dobrze się czyta wiedząc, że obie strony kłótni okazują się jednakowo popierniczone.
Inna sprawa - wulgaryzmy. Za dużo, stanowczo za dużo jak na kraj kolorowych taboretów. Dla wzmocnienia przekazu mogłyby być stosowane z mniejszą częstotliwością, a efekt byłby lepszy. Tako rzekłem.