Skocz do zawartości

psoras

Brony
  • Zawartość

    245
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    10

Posty napisane przez psoras

  1. Wtrącaj co chcesz. Jako niereformowalna konserwa niniejszym oświadczam, że neomarksizm w dżęderze leży zupełnie gdzie indziej :P

    Jeśli chodzi o pisanie męskie/damskie, to podział ten, jak zresztą każde uogólnienie, uważam za co najmniej tak stereotypowy, jak ten na humanistów, co to matmy nie umiejo (nie mylić z dyskalkulami) i ścisłowców, którzy nie pojmą, o co chodzi w książce, jeśli nie będzie to podręcznik do matmy/fizyki/chemii itp. Kobiety potrafią pisać jak faceci, faceci potrafią pisać jak kobiety - a jeśli nie, to w ogóle do pisania brać się nie powinni (he, piszę to teraz, a gdyby ktoś kazał mi dziesięć lat temu pisać coś z kobiecej perspektywy, to powiedziałbym, że chyba spenisiał). Nie ograniczajmy się.

    Mimo wszystko jednak nie sposób zaprzeczyć, że pewne różnice są w tym, co komu łatwiej przychodzi. Za skrajności w fandomie uznałbym Bestera/Draquesa z jednej strony (fanfiki skupione na akcji i silnych bodźcach w relacjach między postaciami) i Madeleine z drugiej (fanfiki, w których główną rolę odgrywają przeżycia bohaterów, a akcja schodzi na dalszy plan). A pomiędzy jest całe spektrum pośrednie.

    W największym skrócie? Pisanie "męskie" opowiada o tym, co się dzieje. Pisanie "damskie" opowiada o tym, jakoe emocje kto przeżywa. Obydwa sposoby pisania bywają stosowane z dobrym skutkiem przez pisarzy obojga płci.

    A przy pisaniu radzę się tym nie przejmować. (Odmienną konstrukcję psychiczną postaci męskich i damskich uważam zaś za osobny aspekt, którym przejmować się jak najbardziej należy).

  2. Zna ktoś może jakiegoś dobrego fanfika (może być w angolu), który ukazywałby Celestię nie jako księżniczkę-matkę czy mentorkę Twilight, ale jako polityka i, ujmijmy to w ten sposób, "szefową" Equestrii? Coś, w czym Pani Dnia, zamiast po prostu machać tłumom, miałaby okazję pokazać, że faktycznie ogarnia ten cały bajzel? (Najbliższa byłaby chyba Tyranlestia z Trzech Stron Medalu, ale nie do końca o to mi chodzi). Może być w angolu.

  3. Zaraz mnie znienawidzi połowa pisarzy na tym forum. I dlatego napiszę to dużymi literami, żeby było jasne, że naprawdę mam to na myśli:

    NIE UWAŻAM, ŻE ISTNIEJE COŚ TAKIEGO JAK OBOWIĄZEK KOMENTOWANIA PRZECZYTANYCH FANFIKÓW.

    A teraz uzasadnienie: tak, doskonale rozumiem, czemu komentarze są ważne, zresztą sam też coś tam sobie klepię. Wiem, że komentarz pozytywny to wielki kop energii twórczej, a negatywny albo jest zachętą do poprawy, albo pochodzi od Mordecza. Wiem też, że wielu pisarzy eksperymentuje, próbując nowych obszarów twórczości i nowych środków wyrazu, i chciałoby wiedzieć, jak sobie z tym radzi.

    Ale z drugiej strony czytelnik nie zawsze jest w stanie udzielić pisarzowi odpowiedzi na dręczące go pytania. Ba, czasem w ogóle nie ma bladego pojęcia, czemu właściwie dana rzecz mu się podoba (albo nie). Analiza dzieła literackiego to trudna rzecz - po raz pierwszy zetknąłem się z nią w liceum, gdzie przez pół pierwszej klasy uczęszczałem do klasy humanistycznej, co wystarczyło, aby na całe lata obrzydzić mi rozbiórkę opowiadań na części pierwsze. De facto musiałem odkryć ze zdumieniem, że może to sprawiać przyjemność, żeby zacząć ćwiczyć się w analizie krytycznej filmów i książek (a potem i fanfików).

    A w przeciwieństwie do części forumowiczów uważam, że jeśli ktoś ma wystawić komentarz typu "fajne, 9/11, pisz dalej", to lepiej, żeby tego nie robił. Albowiem błogosławieni ci, którzy nie mają nic do powiedzenia, a mimo to milczą.

    Na początku mojego stażu na forum dość często zdarzyło mi się przeczytać fanfik i nie skomentować go. Zdarzało mi się to w szczególności wtedy, gdy pod owym fanfikiem było już kilka komentarzy, a ja po ich przeczytaniu dochodziłem do wniosku, że w zasadzie to ja się z nimi zgadzam i nie bardzo mam coś do dodania od siebie. Dopiero później nauczyłem się dokładnie analizować fanfiki i wtrącać coś od siebie - nawet jeśli miałoby to być porównanie Fluttershy do pociągu.

    Teraz lubię sobie czasem wyciągnąć z otchłani forum jakieś opowiadanie bez komentarzy, przeczytać je w autobusie i skomentować. Ale to teraz, jak już popracowałem nad formą swoich komentarzy i nauczyłem się, jak je pisać, żeby autor wiedział, co mi przypadło do gustu, a co nie, zaś inni czytelnicy mogli ocenić, czy warto dać danemu fanfikowi szansę.

    No i jeszcze jedno - uważam, że jeśli komuś nie chce się komentować... to niech nie komentuje. Nie ma, kurde, takiego obowiązku. Fanfiki pisze się i czyta dla rozrywki - pieniędzy z tego nie ma. A czytelnicy powinni się dzielić z autorami opiniami z własnej, nieprzymuszonej woli, a nie dlatego, bo ktoś tak zarządził. Mogą też zachować tę opinię dla siebie, jeśli chcą.

    Serio. This is what psoras actually believes.

    A trochę z innej beczki: jeśli ktoś coś napisał i nie widzi pod spodem komentarzy, to albo ma pecha (cóż, zdarza się), albo... napisał średniaka. Bo o ile łatwo znaleźć plusy czegoś wybitnego albo zjechać z góry na dół jakąś abominację, o tyle znacznie trudniej wykrzesać z siebie coś konstruktywnego w przypadku, gdy lekturę zakończyło się z ambiwalentnymi uczuciami. Trzeba się zastanowić, żeby zauważyć np., że wyraziste charaktery postaci kryją fabułę o strukturze durszlaka, albo że kilka fajnych i nieźle zrealizowanych motywów rujnuje prawie absolutny brak opisów. A to wbrew pozorom nie jest łatwe i nie każdy to potrafi.

    Możliwe więc, że nieskomentowane opowiadania mają czytelników. Tyle, że ci się nawet nie przyznają, bo zostaną zjechani, że przeczytali i nie skomentowali.

    • +1 1
  4. No, wreszcie, tydzień po rozmowie z autorem dokończyłem to stosunkowo krótkie (w porównaniu z oryginalnym "Takifugu") opowiadanko... Pora jakoś je podsumować.

    Lepiej się czyta od poprzednika i mniej jest tu momentów totalnego facepalmu, kiedy to czytelnik orientuje się, że to, na co patrzy, nie ma sensu. Niestety wciąż takie momenty się zdarzają, ale mam wrażenie, że autor więcej teraz myśli przy pisaniu.

    Szczegóły w spojlerze.

    Wstała na dźwięk porannej syreny.

    spongebob-s-alarm-clock-o.gif

    Standardowo przywitała wszystkich mijanych sąsiadów, którzy tłumnie wylegli między szare, niszczejące bloki, by dostać się do pracy w dzielnicy fabrycznej.

    No to nieźle sobie musiała gardło zedrzeć; jeśli na osiedlu mieszkało jakieś czterdzieści tysięcy kuców, to załóżmy, że dwadzieścia tysięcy było w wieku produkcyjnym, czyli Opera co rano dwadzieścia tysięcy razy mówiła "cześć"... (Sorki. Nie mogłem się powstrzymać ^^).

    Odkładając złosliwości na bok, muszę jednak przyznać, że wizja Sewentrycza jako miasta, gdzie panuje reżim porównywalny ze stalinowskim, nawet budziki są scentralizowane, a mieszkańcy wszędzie chodzą w identycznych kombinezonach (zwykle strój roboczy zakłada się w szatni fabrycznej) bardzo mi się spodobała - znaczy nie w sensie, że chciałbym tam mieszkać, tylko po prostu lubię takie motywy. Do tego nazewnictwo: Kombinat, admini... Aż prosi się o większe użycie podobnego, w większym stopniu mechanistycznego słownictwa (zamiat częściowego wykorzystania terminologii peerelowskiej - może "Rozdzielnia" zamiast "Partii" jako określenie na tych, którzy kręcą tym całym bajzlem?) i zwłaszcza o szerszy opis dojazdu Opery do pracy.

    Ci, którzy mnie znają, stwierdzą zapewne, że zależy mi głównie na szczegółowym opisie pociągu SKM Sewentrycz - i po części to prawda, ale nie do końca. Chciałbym po prostu poczuć się na chwilę częścią tego zuniformizowanego społeczeństwa, posmakować tak charakterystyczny dla dworców kolejowych żeliwny pył w przedrożonej kanapce, zobaczyć niekończące się szeregi bloków mieszkalnych za oknem spóźnionego jak zwykle pociągu, w trakcie jazdy powoli wypierane przez hale fabryczne...

    Właśnie - nie dostajemy właściwie informacji o architekturze Sewentryczu. Wiemy, że Opera mieszkała na blokowisku, ale jak wygląda śródmieście i dzielnica fabryczna (budownictwo przemysłowe też może być bardzo różne - porównaj np. hale przy Trzebnickiej i fabrykę czekolady na Bielanach)? Wiemy też, że miasto otaczał mur - ale jak wysoki? Czy miał trzy metry, jak berliński, czy kilkanaście, jak średniowieczne mury obronne? I z czego był zbudowany? Więcej opisów tego miasta, proszę!

    Dobra, idziemy dalej. Do fabryki przyjechał pan Wielka Szycha (co chyba jednak powinno wzbudzić pewne emocje u dyrektora fabryki), Opera palnęła głupstwo (wyjątkowo idiotyczne, swoją drogą - albo nasza bohaterka cierpi na totalną ślepotę społeczną, albo jest zwyczajnie durna) i... wylądowała w siedzibie podziemnej (dosłownie i w przenośni) organizacji opozycyjnej Cheketa (dziwna nazwa - jedyne, z czym mi się kojarzy, to Hakata).

    Ni z gruchy, ni z pietruchy.

    Czy muszę mówić, co jest nie tak z tą procedurą werbunkową? Jeśli oni porywaliby każdego randoma, któremu zdarzyło się palnąć coś głupiego i niechcący antypaństwowego, a potem grozili mu śmiercią, jeśli do nich nie dołączy (jak naszej bohaterce)... to w krótkim czasie mieliby w organizacji od cholery członków, którzy byliby tam tylko z przymusu. A z niewolnika nie ma pracownika - np. dziś wiadomo, że jeśli peerelowska bezpieka werbowała kogoś pod przymusem, to raczej żeby złamać morale i wewnętrzną lojalność solidarnościowców, niż żeby kablował; w tym celu lepiej sprawdzali się tacy, którzy robili to w zamian za określone korzyści.

    Swoją drogą, jeśli już o tym mowa, wśród zwerbowanych w ten sposób do Chekety na pewno znalazłoby się sporo takich, którzy, wypuszczeni na pierwszą misję, popędziliby prosto na komisariat i zakablowaliby wszystko władzy, licząc na profity z tego tytułu.

    Idziemy dalej. Dwa dni po dołączeniu do akwitańskiej "Solidarności" Opera (która do momentu wizyty w zbrojowni Chekety nigdy w życiu nie trzymała broni) dostaje swoją pierwszą misję - zabić Mike'a, który jest idiotą, bo ukradłszy pieniądze z organizacji nie zmienił nazwiska i nie uciekł z miasta. (Swoją drogą, gdybym ja zobaczył tę wypasioną chałupę, straciłbym nadzieję na odzyskanie tych pieniędzy). Pierwsza misja i od razu trzeba kogoś załatwić? Nie lepiej zacząć od roznoszenia ulotek, mazania na murach "KOMBINAT PUZDRO" czy czegoś w tym rodzaju? A przede wszystkim - nie lepiej poćwiczyć przedtem nieco więcej?

    Trochę mało wiarygodnie przedstawiłeś moim zdaniem pierwsze zabójstwo Opery - to się przeżywa (zapraszam do "Progressio ex machina" - tam jest dobry opis tego, co się wtedy z daną osobą dzieje).

    Jedziemy dalej. Mamy akcję z odbiciem konwoju (na której nie powinno się rozmawiać otwartym tekstem przez krótkofalówki - przeciwnik może podsłuchiwać!), gdzie Opera wyczerpuje limit szczęścia na miesiąc. Jeden celny strzał i jeden rzut pistoletem(!) wykluczają z akcji dwa samochody... (No dobra, ten motyw mi się akurat podobał ^^).

    Rezultatem jest spotkanie z G. I nie było trudno domyślić się, o kogo chodzi - po pierwsze, niewielu bohaterów ma imiona zaczynające się od G, a po drugie, tylko jeden z nich widział Operę przed przystąpieniem do organizacji i miał okazję ją ocenić (inna sprawa, że nie bardzo wiadomo, na jakich podstawach)

    Tak czy siak, Opera rusza na kolejną misję, a towarzyszy postać o imieniu identycznym z nickiem autora.

    Tu uwaga. Cheketa ma swoje stroje organizacyjne, bardzo charakterystyczne - i biorąc pod uwagę to, jak bardzo się wyzłośliwiałem na płaszcze z symbolami w komentarzu do "Takifugu", możnaby tu oczekiwać z mojej strony podobnego podejścia tutaj. Ale tu akurat ma to swoje uzasadnienie - Cheketa działa w nocy, Sewentrycz nie ma (zdaje się - opisu nie było) oświetlenia ulicznego, a stroje organizacyjne są czarne. Więc nie czepiam się... z wyjątkiem jednej sceny.

    Sceny, w której Opera i Dorek idą przez Akwitanię w pełnym słońcu, cały czas mając na sobie te stroje, po czym wchodzą do gospody, gdzie spotykają członkinię służb specjalnych Equestrii, która robi tam za odpowiednik "wrażych kapitalistów" (notabene też w stroju organizacyjnym)... po czym zaczynają drzeć się na siebie, wykrzykując na cały głos, kim są!

    Autorze, pomyśl przez chwilę.

    Nawet jeśli nie cała Akwitania znajduje się pod władzą Kombinatu, to nigdy nie wiadomo, kto słucha i patrzy. Nasi bohaterowie mogą się w takiej sytuacji nie obudzić następnego ranka, bo zobaczył i usłyszał ich jakiś lojalny poddany Kombinatu i powiadomił odpowiednie władze. Może poza murami miasta Kombinat nie ma możliwości legalnego pozbycia się wywrotowców... ale prawdopodobnie nie ma też nikogo, kto byłby w stanie powstrzymać go przed użyciem metod nielegalnych.

    Swoją drogą Opera zapomniała o starej, dobrej zasadzie "wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi" (Equestria walczy z Kombinatem, Cheketa walczy z Kombinatem, ergo - są sojusznikami), a Holly Dash jej o niej nie przypomniała, choć zależało jej na tym, aby ona i Dorek byli po jej stronie.

    Właśnie. Wspólna misja Opery i Dorka. Kluczowa dla fabuły - to tu Dorek ostatecznie zawala swoją sprawę do tego stopnia, że G. postanawia się go pozbyć, to tu między nim i Operą rodzi się chemia, to tu wreszcie wykradziony zostaje tajemniczy pakunek, który później okazuje się być superwirusem. Jest to z wielu powodów bardzo ważna misja, która... NIE JEST OPISANA. Przeskakujemy od Dorka i Opery w gospodzie do Opery przy biurku G. Czegoś takiego po prostu nie powinno się robić.

    Ale nic - idziemy dalej. Odkrywamy prawdziwą tożsamość G. (jeśli jeszcze się jej nie domyśliliśmy) i widzimy, jak prezentuje innym szychom Kombinatu wykradziony przez Cheketę wirus. A tak z innej beczki - jeśli G. od początku chciał, żeby Kombinat użył wirusa, to czemu nie wysłał po niego żołnierzy Kombinatu? Opera mogłaby jednak zajrzeć do paczki... (Wymyśl jakiś dobry powód, jak będziesz opisywał wspólną misję Dorka i Opery ^^)

    Reanimowali martwych, aby walczyli po ich stronie, należało im się!

    Wiem, o co chodzi, ale nie mogę się pozbyć z umysłu wizji RKO i defibrylacji prowadzonych na trupach ^^

    Zresztą plan zarażenia Equestrii ma jedną zasadniczą wadę - Sewentrycz jest o rzut beretem od krainy kucyków i zaraza łatwo mogłaby się dostać do miasta. A przeciwdziałanie temu poprzez pójście piechotą do księżniczki Celestii, albo nawet do Holly Dash (jak niby oni ją znajdą? Czy liczą na to, że znowu to ona będzie ich szukać?) mogłoby być zdecydowanie zbyt powolne - jeśli Kombinat podrzuci gdzieś bombę z wirusem, to przerąbane.

    Co do spraw bardziej ogólnych, jest problem z wiarygodnością psychologiczną Opery. Pomińmy już, że mowa o kucyfikacji przeglądarki internetowej - ten fakt nie ma żadnego znaczenia dla fabuły. Po prostu nie mam wrażenia spójności charakterologicznej tej postaci.

    Na początku zachowuje się jak osoba z autyzmem lub jego łagodniejszą formą - zespołem Aspergera (poświęca pracy sto procent swojej uwagi, jest samotniczką, na wieść o reprezentowaniu fabryki przed panem Wielka Szycha nie okazuje ani radości z bycia docenioną, ani stresu w związku z czekającym ją zadaniem, a jej wypowiedź "Społeczeństwo jest smutne" skierowana do przedstawiciela władzy w kraju przypominającym pod względem atmosfery państwo komunistyczne w okresie najgorszego stalinizmu świadczy albo o całkowitej ślepocie społecznej, albo o zwykłym kretynizmie. Do tej tezy pasowałyby też cokolwiek chamskie odzywki w rodzaju "Pracuję sama" skierowanego do szefa organizacji czy traktowanie Holly Dash z pogardą od pierwszego spotkania.

    Ale co w tym wszystkim robi aluzja w rodzaju "Noce wieczorem bywają chłodne" skierowana do towarzysza? To trochę nie w tym samym stylu.

    A jej zachowanie podczas akcji to też dziwna sprawa. Po pierwszym zabójstwie (które zwykle bardzo się przeżywa) otrząsa się błyskawicznie. No dobra, powiedzmy, że te objawy można podciągnąć pod nie tyle autyzm, co socjopatię, czyli całkowity brak empatii... Ale nie wiem, o czym miałoby świadczyć, że gdy ma zabić Dorka, to najpierw podchodzi do tego z zimnym profesjonalizmem, potem czerpie z bezbronności ogiera sadystyczną przyjemność, aby w końcu odezwało się w niej sumienie na widok... jego rezygnacji. Dlaczego akurat wtedy, a nie wcześniej, jak kulił się wystraszony pod ścianą i patrzył na nią blagalnym wzrokiem?

    Po prostu... nie czuję tej bohaterki. Nie rozumiem jej emocji, jej motywacji, jej charakteru. Wydaje mi się najzwyczajniej w świecie niespójna. Co, wbrew pozorom, świadczy o progresie jakościowym w stosunku do "Takifugu" gdzie tak bardzo pochłonęły mnie dziury fabularne i przeładowanie kliszami rodem z filmów akcji klasy B, że nie miałem już siły zwracać uwagi na takie pierdoły jak konsekwencja w budowaniu charakteru postaci ;)

    Nie wiem też, po co dowaliłeś Kombinatowi pakt z demonami. Informacja o nim pojawia się totalnie z zadu i nie ma żadnego znaczenia dla fabuły fanfika. Wygląda jak dorzucona tylko po to, żeby bardziej sugestywnie pokazać, jaki to Kombinat jest zły. Co jest niepotrzebne - to cholerny stalinowski reżim, to oczywiste, że jest zły.

    Teraz wypadałoby jakoś podsumować całość. Hmmm... znowu mamy średni fanfik z kilkoma fajnymi motywami oraz kilkoma brakami i dziurami, ale mimo wszystko jest wrażenie pewnego progresu w stosunku do "Takifugu".

    Polecam przeczytać całość jakiś czas po napisaniu (np. następnego dnia), tym razem patrząc na własną pracę krytycznym okiem czytelnika. Ja czasem musiałem po czymś takim jeszcze raz przepisywać spore fragmenty fanfika. Powodzenia.

    PS. Będę męczył też następne twoje dzieła. Czuj się ostrzeżony ^^

  5. A mnie się wydaje, że wrażenie braku akcji jest skutkiem nie tyle mankamentów rozdziału jako takiego, a kilkumiesięcznej przerwy, którą zapewnił nam autor.

    Mnie się rozdział bardzo podobał. Był w większości skoncentrowany na przeżyciach postaci (Flash, jej rodzice, Mane 5), z których każda przechodzi akurat trudny okres w życiu. Wiarygodne wyjaśnienie ich motywacji jest bardzo ważne i już się zastanawiam, jak zareagują rodzice głównej bohaterki...

    Natomiast przedstawienie całej akcji wykopaliskowej z perspektywy grabarzy, którzy może uniwersytetów nie kończyli, ale na swojej robocie się znają, uważam za całkiem niezły zabieg. Może i nie otrzymujemy wskutek tego żadnych odpowiedzi, ale walić to - będzie jeszcze w cholerę rozdziałów, autor ma czas, żeby domknąć wszystkie wątki. Za to mamy fajnie zastosowany motyw pracowników fizycznych, których nikt nigdy nie pyta o zdanie, a którzy też mogą mieć czasem coś ciekawego do powiedzenia.

    Tylko mam nadzieję, że nie będziemy musieli na następny rozdział czekać równie długo, bo połowę zapomnę.

  6. Generałek, ale kiedy piszę z tymi kiełbasami dark fantasy, kiedy nie tworzę cukrowatych fików lvl serial, to czasami się o taką scenę wręcz prosi. I nie mówię tu o szczegółowych opisach albo robienia z tego Achai czy innej Fapai. Jak dotąd zazwyczaj "ucinałam film" w tych momentach. Ale zamierzam pisać fika, w którym te sceny będą wręcz niezbędne, a do MLS nie pasuje za cholerę. Bo to nie będzie fik o erotycznych przygodach, tylko o życiu dworskim  w realiach średniowiecznych.

     

    I co ja mam z takim faktem zrobić? Wstawię do MLS, to target fika raczej nie przeczyta, bo tam z reguły nie wchodzi, a target działu nie przeczyta, bo to nie będzie mokra powieść z zestawem ćwiczeń dla rąsi.

    Tłumaczenie Winningverse jest w ogólnym. A to przecież „banging, banging everywhere” i wierz mi, byłoby więcej niż łatwo napisać te opowiadania tak, że na tym forum poza MLS by nosa nie wystawiły.

    Co oznacza, że spokojnie da radę. Trzeba tylko zachować odpowiedni sposób opisu. Jeśli nie będziesz miała pewności, czy się nadaje, to zawsze możesz poprosić Dolara, żeby ci sprawdził przed wstawieniem.

    • +1 1
  7. Rozdział za mną, czas popełnić komcia.

    Naprawdę fajny ten klimat kolejowej podróży. Moja bujna wyobraźnia natychmiast dorobiła do tego to charakterystyczne przymulenie, spowodowane monotonnym stukotem kół i ciepłem parowego grzejnika, połączone z zapachem pary i węglowego dymu oraz nastrojem mijanych stacyjek... Co ciekawe, po niedawnej wycieczce na pogranicze polsko-czesko-niemieckie stacja w Hoofington zwizualizowała mi się jako stacja w Turnovie, zaś stacja, na której wsiadła klacz ze źrebakiem, jako stacja w Bakovie nad Jizerou...

    Dobra, mniejsza z tym. Tak czy siak, ta interpretacja Equestrii niezmiernie mi się podoba i bardzo chętnie zabrałbym się z Wolf Clawem w dalszą wycieczkę po niej w poszukiwaniu cholera-wie-czego. Pisałaś, że pocięłaś opisy... może niepotrzebnie? Od razu mówię, że nie czytałem opowiadania przed tym zabiegiem, ale jeśli opisy obejmowały zmianę krajobrazu za oknem bądź też umożliwiały lepsze wczucie się w atmosferę Hoofington, to naprawdę nie miałbym nic przeciwko. No ale ludziom nie dogodzisz.

    I do tego powiem, że uwielbiam zabieg z makaronizacją - dodaje to charakteru poszczególnym regionom kraju i sprawia, że jest czymś w rodzaju sponifikowanej strefy Schengen. A jako zagorzały (nie, to nie jest dobre określenie, bo sugeruje, że ma to coś wspólnego z gorzałą) zapalony podróżnik bardzo chętnie poznam kolejne fragmenty krainy, zwłaszcza jeśli będą tak samo pomysłowe.

    Pozdrawiam i weny życzę.

  8. Zawsze jestem najbardziej dumny z ostatniego długiego, wielorozdziałowego fanfika - w tym przypadku z EqueTripa. Z Equestrianki śpiewającej Caramelldansen, z języka niemieckiego, ze sposobu, w jaki Pinkie Pie chciała zapewnić sobie i przyjaciółkom zwycięstwo oraz z kreacji świata: rozbudowującego się Manehattanu, na wpół niezależnego Kryształowego Królestwa i pełnego niespodzianek (i tramwajów) Cloudsdale. A przede wszystkim z tego, że udało mi się to zrobić w miarę naturalnie...

    A niedługo może powstać coś, z czego będę jeszcze bardziej dumny ;)

    • +1 2
  9. Z mojej strony to zawsze mnie ciekawiło kiedy ci wszyscy herosi, złoczyńcy oraz inne takie załatwiają swe potrzeby fizjologiczne. Co jeśli takowego przyciśnie akurat potrzeba podczas ostatecznej potyczki? Może to i głupie, ale ktoś tam dał link do artykułu, w którym głoszono opinię, iż nie należy wstydzić się opisywania sytuacji najbardziej trywialnych i codziennych. Czyż nigdy nikomu nie zachciało się na stronę w najmniej odpowiednim momencie?

    Właśnie odkryłeś kawał niewykorzystanego jeszcze potencjału i jeśli będziesz pisał wolno, nie zdziw się, jeśli ktoś ci ten pomysł zakosi ;)

    Sam mam tam samo, ciągły, lęk, iż zgorszony do granic możliwości czytelnik wypnie oskarżycielsko palec ku swemu monitorowi, krzycząc przy tym wniebogłosy: "Ale to jest bez sensu! Co to ma być? To przecież jakieś... deusy ex machiny, rzal !!!!11!1". Z doświadczenia (skromengo oczywiście) jednak wiem, iż czytelnik skłonny jest przymknąć oko na pomniejsze dziury, jeśli całosć będzie wystarczająco spójna, a i to czasami nie jest wymagane. W myśl techniki lampshade (ah tvtropes, czemu nikt cię nie przetłumaczył na polski), często jeśli tylko odpowiednio się owe dziury wyeksponuje, zamiast próbować je nieudolnie zamaskować, problem może sam zniknąć.

    Na Wrocławskim stwierdziłem ostatnio, że wszystko, ale to wszystko przejdzie, jeśli zrobione dobrze. Taka "Opowieść o Szklanej Kuli" wręcz opiera się na dziurach fabularnych, a jest moim (i nie tylko) zdaniem jednym z najlepszych fanfików polskiego fandomu.

    A żeby dopiąć wszystko ładnie bez niezamierzonych nielogiczności, wystarczy (przynajmniej mnie) przeczytać wszystkie dotychczasowe rozdziały przed publikacją następnego.

    • +1 1
  10. Planuję napisać crossover z pewnym uniwersum, jednak wydaje mi się, że to nie do końca crossover, bo wykorzystuję z tego uniwersum tylko niektóre elementy. Na przykład jakbym dała tam zaklęcia z Harry'ego Potter'a, ale świat byłby zupełnie inny, mój. Czy wciąż mogę to nazywać crossoverem, czy wyjdzie mi z tego tylko jakaś tania podróbka/kradzież świata/inne zło? :v

    W mojej subiektywnej opinii nie będzie to już crossover, tylko opowiadanie z elementami uniwersum.

    Co bynajmniej nie znaczy, że nie powinnaś go popełnić. Ale zamiast taga [Crossover] walnij [Alternate Universe].

  11. No to opublikowane rozdziały mam już za sobą...

    Przyznaję, iż opowiadanie jako całość czytało mi się z dużą przyjemnością, zwłaszcza że styl Markiza jest bardzo przyjemny w odbiorze.

    Jak na razie fanfik podzieliłbym na dwie części: pierwszą, w której biednemu Fancypantsowi wali się na głowę tysiąc spraw jednocześnie, jednocześnie potwierdzając wszystkie prawa Murphy'ego, oraz drugą, gdzie dzięki interwencji księżniczki udaje się pokonać buntowników w stolicy, tym samym odsuwając groźbę natychmiastowego upadku królestwa... co jednak bynajmniej nie oznacza ani końca wojny domowej, ani zażegnania zagrożenia. W tej drugiej części kanclerz Fancypants ma okazję zaprezentować swoje umiejętności dyplomatyczne. Królestwo jest w poważnych kłopotach, więc w zamian za neutralność jest w stanie poczynić znaczne ustępstwa, a do tego z racji wzajemnej nieufności, jaką darzą się sąsiedzi Equestrii, jakakolwiek pomoc nie wchodzi w grę... sytuacja nie do pozazdroszczenia i pozostaje życzyć Kanclerzowi szczęśliwego z niej wybrnięcia.

    Na plus wybijają się liczne odniesienia do historii. Rewolucja Francuska, Rewolucja 1905 roku, Rewolucja Październikowa, a nawet „rewolucja seksualna” 1968 roku - wszystko jest jasne i czytelne, a do tego dobrze wpasowane w świat przedstawiony. I przede wszystkim Marchia Wschodnia... co się spodobało w Marchii Wschodniej? Na pewno wykreowanie jej na wzór Kresów z Trylogii i zmiana klimatu (dosłownie i w przenośni). Poprzednie rozdziały w większości sprawiały wrażenie dość ciasnych - skupiały się albo na gabinetowych rozmowach, albo na starciach i oblężeniach. Tu zaś autor miał możliwość w pełni rozwinąć skrzydła i pokazać nam zupełnie nowy, stworzony od zera kawałek tego uniwersum, który, nawiasem mówiąc, wyszedł wspaniale.

    Na minus? Kilka niezręczności, które już wymienili w moich komentarzach moi poprzdenicy i które albo zostały poprawione, albo (przynajmniej częściowo) wyjaśnione, więc nie są takie ważne. I jeszcze jedno... pozwolę sobie zwrócić szanownemu Markizowi uwagę, iż lokomotywę prowadzi maszynista, nie zaś motorniczy. Dla kogoś niebędącego pasjonatem transportu szynowego różnica może wydawać się minimalna, do momentu, w którym zdamy sobie sprawę, że słowo „motorniczy” pochodzi od wyrazu „motor”. A choć parowóz istotnie wyposażony jest w silnik, nie jestem w stanie wyobrazić sobie choćby odrobinę obeznanej z kwestiami technicznymi osoby, która nazwałaby go motorem.

    Podsumowując, ten fanfik był dla mnie samą przyjemnością i na pewno chętnie sięgnę po następne rozdziały, jak tylko się pojawią.

    • +1 1
  12. Cholera wie, jakiej wielkości są kucyki.

    1. To stworzenia fikcyjne.

    2. Nawet, jeśli używają jednostek miary o tej samej nazwie co nasze, mogą one być zupełnie innej wielkości (stopy francuskie i angielskie, na przykład, różniły się od siebie).

    3. To stworzenia fikcyjne.

    4. Nawet w EqG nie było ani jednej sceny, która ukazywałaby ludzi i kucyki razem.

    5. To stworzenia fikcyjne.

    6. Trudno zmierzyć, ile jest w stanie udźwignąć kucyk. Twilight niby uniosła Toma i była w stanie z nim maszerować (ledwo, ale jednak), ale zważywszy na fakt, że serial kieruje się kreskówkową logiką, udźwig kuców może zmieniać się ze sceny na scenę, zgodnie z wymaganiami fabuły.

    7. TO. STWORZENIA. FIKCYJNE.

    A to oznacza, że wszystko jest kwestią interpretacji - łącznie z tym, czy faktycznie np. ziemniaki są silniejsze od reszty. Czyli co fanfik, to zasady.

    Moje zdanie jest takie: przeciętny człowiek mógłby jeździć na Big Macu czy Celestii, ale na Twilight niekoniecznie. Nawet nie dlatego, bo złamałby jej grzbiet, ale dlatego, bo obydwojgu byłoby z tym dość niewygodnie.

    • +1 1
  13. Nieszczególnie lubię komentować same prologi, bo najczęściej jeszcze nie bardzo da się cokolwiek powiedzieć o postaciach i fabule... Ale już kilka problemów widać.

    Powtórzę za Kervakiem - naszemu protagoniście trochę za łatwo idzie. Niech się otoczy zaklęciem termoizolacyjnym czy inną magiczną pierdołą, niech się męczy, odnawiając co jakiś czas zaklęcie i niech na końcu z trudem pokona wilka. Możesz to też poprowadzić jakoś inaczej, ale pamiętaj starą mądrość twórców gier komputerowych - najlepsza walka to wyrównana walka. Niekoniecznie z samym wilkiem, może być z nieprzyjaznymi siłami natury...

    Poza tym nieco kuleje styl. Od cholery powtorzeń, często nie do końca trafione synonimy i porównania. To się da wyrobić, ale trzeba ćwiczyć.

    Wyglądała jakby postawiona z płynnej magii, w której pływały mrówki.

    Mam wizję bariery wypełnionej "maszerującymi mrówkami" z Photoshopa... choć w sumie nie do końca wiem, po co tam te mrówki. Jeśli chodziło o jakieś czarne drobiny, to chyba lepiej było napisać "czarne drobiny" - czytelnik nie byłby tak zdziwiony.

    To było bardzo dziwne i głupie stwierdzenie, ale przecież właśnie to dało mu to co ma, ciepłą posadkę w Akademi i nominację do tytułu Wielkiego Maga. Był swego rodzaju magiem-wynalazcą, pionierem magii niekonwencjonalnej. Uważany przez większość za odszczepieńca, lecz doceniony przez arcymaga.

    Jest taka zasada literacka: "zamiast mówić, pokaż". Trochę niezręcznie wygląda to wstawione tak po prostu w tekst, nie mówiąc już o tym, że nie jest to szczególnie oryginalna historia postaci. Lepiej byłoby to pokazać w sposobie czarowania naszego maga, jakoś wpleść w dialogi, pokazać zaskoczenie equestriańskich jednorożców czy coś w tym rodzaju. Tylko nie zapędź się i nie zrób z Blendera Gary'ego Stu ;)

    Podsumowując, widać zarówno potencjał, jak i braki w warsztacie. Pisz dalej, ale uważaj na te pułapki. I zapoznaj się z poradnikiem pisarskim - niejednemu już pomógł.

    PS. Blender jako nazwisko może być. Ale pod warunkiem, że to świadomy zabieg, a inni magowie też noszą nazwiska od sprzętu AGD (np. jego przeciwnik to Janusz Zmywarka).

  14. Jako że zasadniczego fanfika po wystawieniu poprzedniego komentarza w temacie nie czytałem (obiecując sobie kiedyś wrócić do tego tekstu, ale jakoś nie mogąc się do tego zabrać), odniosę się tylko do "części świątecznej", ponieważ jako osoba, która na Wrocławskim pozwoliła sobie na panelu stwierdzić, że jej zdaniem świat Biur Adaptacyjnych dojrzał do gruntownej reinterpretacji, czuję się do tego poniekąd zobowiązany.

    I powtórzę za Kredke: wincyj, k...wa, wincyj. Doskonale pokazaleś, jak wielkie możliwości zabawy światem przedstawionym tkwią w pomyśle, by kucyki po prostu żyły obok ludzi, a nie otumanione ideologią kryły się za barierą, jednocześnie piorąc ludziom mózgi (interpretacja "Not Alone") bądź niosły ludzkiemu, składającemu się wyłącznie z drani gatunkowi wyzwolenie od biologicznie wrodzonych przywar (interpretacja klasyczna). Chciałbym, aby ten tekst zapoczątkował falę fanfików osadzonych w podobnym uniwersum (i nie, niekoniecznie musi tam być Equetrip na półce - swoją drogą, niezły motyw z tymi fanfikowymi książkami i filmami), co się pewnie nie stanie, ale w końcu święta to czas nadziei, nie? ;)

    Przepięknie ukazałeś zgorzknienie Maksa (scena rozmowy ze sprzętem AGD była genialna), a także przypomnialeś mi, dlaczego od dziecka nie cierpiałem domów towarowych tuż przed Świętami. Te starannie zaaranżowane choinki, ozdoby, światełka i wszechobecni na reklamach gwiazdorzy (w wielkopolskim tego słowa znaczeniu) w połączeniu ze sztucznymi uśmiechami zmęczonych sprzedawców i skopiowaną z angielskiego frazą "w czym mogę pomóc?" pachniały mi po prostu, jak to ujął jeden z polskich zespołów, "podróbką szczęścia z fabryki na Tajwanie". Nie dziwię się nastrojowi naszego bohatera.

    A jednak z całości opowiadania przebija taki charakterystyczny świąteczny optymizm. Wszystko się ułoży. Spokojnie mogłaby to powiedzieć moja babcia, która naprawdę niejedno już widziała i która mimo to nigdy nie straciła pozytywnego stosunku do życia.

    Gratuluję znakomitego opowiadania.

    • +1 2
  15. Do listy Cahan dodałbym jeszcze "Relikt" Bafflinga (akcja obraca się wokół pewnego artefaktu) oraz "Kroniki Equestrii: Nadejscie Ognia" Nicza, gdzie mamy do czynienia z pewnym zapomnianym bóstwem i gdzie trzeba ratować Księżniczki (fanfik z początku fandomu - wiele motywów stamtąd, które mogą się wydać nieco oklepane, wtedy jeszcze takie nie było).

    Jeszcze odnosząc się do słów Markiza:

    Czyta Pan "Kanclerza" i nie skomentował? Bardzo smutnym (acz i ucieszonym że ktoś oprócz Gandzi, Dolara i Niklasa to czyta.

    Przeczytałem do połowy, ale coś mi przerwało, a potem nie miałem okazji wrócić. Ale spokojnie, nadrobię zaległości.
  16. Z wielorozdziałowców wspomniany już "Kanclerz" i "Progressio ex machina" - dopiero zaczęty, niestety, a intryga ledwo się zdążyła zawiązać, ale już widać, że będzie ciekawie.

    Z krótkich polecam "Zawód: Diamentowy Pies" - bardzo fajny fanfik akcji ulokowany w uniwersum, w którym Imperium Solarne i Nowa Republika Lunarna toczą walkę w kosmosie.

  17. Czytałem tego fanfika już jakiś czas temu, ale byłem wtedy ciućka i nie skomentowałem, bo nie. Pora to nadrobić.

    Świat przedstawiony jest znakomicie rozwinięty. Jako osoba uwielbiająca się czepiać nielogiczności w tymże nie znajduję nic, co zwróciłoby na siebie niewłaściwy rodzaj mojej uwagi. Mamy Equestrię przeżywającą swoją własną rewolucję przemysłową (skądinąd też lubię ten motyw, bo pięknie wyjaśnia, czemu w serialu najpierw pojawiły się pociągi konne, a potem parowe), mamy wynikły z tego konflikt burżuazji z arystokracją i wreszcie mamy najlepsze kreacje Księżniczek w historii fanfików, w których nie pojawiły się one osobiście. Tak, jak na kogoś w zasadzie nieobecnego są one znakomicie zarysowane, a ich role w rządzeniu państwem i różnice poglądów - dogłębnie wyjaśnione. No i zachowują się jak na władczynie przystało - podobał mi się zwłaszcza motyw z Celestią przymykającą oko na czyjeś nie do końca legalne działania, jeśli uznała je za korzystne dla kraju.

    No i postacie... Wprawdzie po kimś, kto ma Margaret Thatcher w awatarze można się było spodziewać stworzenia postaci "dobrego kapitalisty", ale Iron Smoke to klasa sama w sobie, o czymś świadczy chociażby fakt, że załamał się dokładnie w tym momencie, w którym zacząłem się zastanawiać, czy nie zamienia się za bardzo w Gary'ego Stu (masz cholera wyczucie czasu). Trochę kojarzył mi się z George'em Westinghouse'em (zwłaszcza jeśli chodzi o sposób robienia interesów), a do tego ma bardzo amerykańskie podejście do stosunków przełożony-podwładny (przypomina mi się work and travel 2010, najlepsze wakacje w życiu :D). Inne postacie też zasługują na pochwałę, zwłaszcza Grey Thorn i Firestorm (który może mieć bardzo ciekawą rolę w przyszłości) i pewna klacz pegaza, która przypomina mi twoje słowa o tym, do czego służą postacie. Ty draniu ^^

    Tak czy siak, na pewno będę dalej niecierpliwie czekał na dalsze losy uczestników Spisku Manehattańskiego.

    • +1 1
×
×
  • Utwórz nowe...