Skocz do zawartości

Morning Crash

Brony
  • Zawartość

    32
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Morning Crash

  1. Może Może znaleźć się miejsce dla niedopisanych scen usuniętych. To by dopiero było coś Cóż, znając życie konkurencja o złotą łopatę będzie ostra, nawet jak ten wątek zostanie pogrzebany w kamiennym grobie. Prawdopodobnie nie zależnie od tego czy koniec się pojawi. Niemniej jednak przedstawienie chętnie obejżę. Nawet jeśli ma się to [oglądanie] skończyć podobnie do wizyty kontrowersyjnego aktywisty w carskim teatrze.
  2. Wav, moją opinię znasz Cóż, nie lubię niedokończonych tekstów, a jak rozdział nie jest skończony, to nadal nie będzie qńca, pytanie czy brakuje tyle, że trzeba go dopisać, czy każdy sobie dopowie ;> ?
  3. Z tego co słyszałem Lis opuścił ekipę pisarską. A pisanie bez głównego bohatyra może być trudne :( .
  4. Słodziutkiej Mogę spróbować, ale dzisiaj po powrocie ze szkoły... (tym samym robię OT, ale jak wrócę to zedytuję) No Dybra. Jakoś działa, ale ze względu na pewne różnice w rysach charakteru może być mi trochę trudno pisać w pełni stylem Rainbow :/ . Test. 12 miesięcy ciężkiej pracy, przy której jesteśmy rozliczani z każdej godziny w powietrzu, na ziemi i wszędzie pomiędzy. Tu właśnie każdy upadek boli najbardziej, kiedy zmęczeni, głodni i niewyspani stawiamy czoła kolejnym etapom treningu. Ale taki właśnie musi być pegaz, który ma dostać licencję. W powietrzu nie ma litości, twój błąd może kosztować znacznie więcej niż twoją osobę. Mi oczywiście wypadnięcie z obrotu nie groziło, ale w trakcie przygotowań dzieleni jesteśmy na skrzydła, po 6 kucy na jedno. Każde skrzydło obiera przywódczynię lub przywódcę, którego zadaniem jest dbanie o swoich podopiecznych na ziemi, w powietrzu, przed przełożonymi i przed samym sobą. Tak, ten jednoroczny kurs zdecydowanie daje w kość, zwłaszcza jeśli skrzydło nie ma dobrego przywódcy, który potrafi wywalczyć chwilę spokoju. Na tym szkoleniu wyłapuje się nie tylko lotników, ale też liderów. Ja zaliczyłam go w obu kategoriach. Trafiłam nawet nie najgorzej, większość była jako tako przygotowana do testu. Poza Nią... No właśnie, Fluttershy poznałam wtedy, kiedy trafiła do mojego skrzydła. Stwierdzenie że nie była przygotowana do testu nie oddaje grozy sytuacji. Ona wręcz nei umiała latać, do tego stopnia że stawała się obiektem drwin. Kiedyś na obozie, podczas ćwiczeń z huraganowym wiatrem wypadła z wiru prosto na inną ekipę, gdybym jej nie złapała w porę, zrobiłaby sobie krzywdę. Naturalnie ochrzaniłam ją że ma machać skrzydłami, i trzymać się szyku, a grupce gapiów kazałam zająć się własnym podwórkiem. Wieść jednak rozeszła się szybko, a że nie była to jednostkowa sytuacja, to biedna klacz stała się wkrótce głównym tematem rozmów na stołówce, ci idioci nawet nie raczyli udawać przy niej, że nie o nią chodzi. Za którymś razem po chwili wybiegła z płaczem z kantyny. To była przesada, wśród pegazów drobne docinki, czy pokrzykiwania są codziennością. Ale nie zbiorowe maltretowanie pojedyńczych osobników. A zwłaszcza, moich osobników. Podeszłam do najgłośniej śmiejącej się grupki i powiedziałam -W powietrzu też jesteście tacy mocni? Poczułam na sobie zdziwione spojżenia kilkunastu par oczu. -Nikt nie będzie się śmiał z mojej drużyny, a już na pewno nie takie nieloty jak wy. Zbaranieli na tyle, żebym miała czas dokończyć swoją wypowiedź i wybiec w poszukiwaniu różowowłosej beksy zanim się ockną. -A jak twierdzicie, że macie prawo do drwin, to zmierzmy się o to. Ja kontra wy wszyscy. Albo ci którym starczy odwagi. Fluttershy znalazła się w jednym ze składzików, a pierwszym co od niej usłyszałam, było stwierdzenie że już nigdy nie rozłoży skrzydeł. Pocieszanie jej było jednym z najtrudniejszych wyczynów w moim życiu, tym trudniejszym, że i ja zaczynałam wątpić w jej możliwości. Później tego dnia znowu przyłapałam tych łobuzów na naśmiewaniu się z niej, więc wyzwałam ich na wyścig, ale przecież tą historię z ponaddźwiękowym bum i moim znaczkiem wszyscy znają. Żeby uświadomić wam poziom trudności, opiszę przykładowe zadanie szkoleniowe. Po kilkunastu godzinach lotu dystansowego w deszczu czekało nas przebycie toru manewrowego wymagające pracy zespołowej, następnie należało w określonym czasie zebrać chmury opadowe i wywołać śnieżycę, która dzięki staraniom kadry trafiała zawsze w niewłaściwe miejsce, żeby kadeci mieli co sprzątać. Następnie we mgle należało przenawigować wśród wysokiego lasu, aby po krótkim patrolu móc powrócić do bazy szkoleniowej. Gdzie należało przygotować sobie posiłek, i po nim posprzątać. Wowczas skrzydło stawiało się na zbiórkę, i w zależności od aktualnych potrzeb kadetom albo wolno było iść spać, albo omawiany był dalszy ciąg zadania. Najczęściej wymagający technicznie. Po takich lotach nawet ja padałam bez życia. Do testu wszystko szło dobrze, jednak na samym egzaminie większość zadań jest indywidualna i przedzielona punktami praktyczno - teoretycznymi, czasem nawet jakimś pytaniem. Fluttershy w którymś momencie nie dała rady, wystraszyła się burzy, czy coś i musieliśmy ją odeskortować na punkt kontrolny. Potem prawie całą noc spędziłam na przekonywaniu instruktorów, żeby umożliwili jej jeszcze jedno podejście, że ją poprowadzę, że na pewno da radę i tak dalej. Zgodzili się wkońcu na ułatwioną moim wsparciem wersję testu, jednak postawili mi warunek. Nawet jeśli dostanie licencję, będzie musiała mieć lotnika opiekuna. Mnie. Oznaczało to, że gdziekolwiek zostanie przydzielona Flu, będę musiała tam być i ja. Naturalnie oznaczało to że przynajmniej przez jakiś czas, dopóki żółta pegaz będzie kontynuować edukację lotniczą, lub wyruszać w loty przydziałowe, będę musiała jej toważyszyć. I na pewno nie będę mogła iść do akademii Wonderbolts, nawet jeśli ukończę z wyróżnieniem akademię lotniczą. Fluttershy jednak i tak wybrała dalszą edukację na ziemi, i na ten czas zrezygnowała z lotów, dzięki czemu mogłam dokończyć edukację lotniczą. Reszta drużyny zdała śpiewająco, a dzięki mojej trosce o wszystkich, zaangażowaniu w ich szkolenie i dobremu przywództwu burmistrz Ponyville wybrała później właśnie mnie jako przywódczynię ekipy pegazów na zimowe porządki. [uff, lekki bałagan, wychodzenie poza ramy tematu itd. ale chyba jeszcze ujdzie ]
  5. Wg Double Rainboom Rainbow też kocha chemię
  6. W świetle powyższych czuję się taki dumny z siebie, że stworzyłem oryginalny nick i sam namalowałem sobie obrazek . Non-OT: -wkurzają mnie narzekania na alicorna. Mnie tam się podoba, z charakteru się nie zmieniła przecież -zachowania na bronies polska względem administracji. No bez przesady, konstruktywna krytyka i negocjacje na poziomie, a tępy rewolucyjny opór godny reformistów... -recolory. Tak, jak już ktoś chce robić OC to mógłby trochę... No na przykład podpisy że tak na prawdę to pegaz, a na obrazku jest jednorożec bo to recolor :( Aż robi się smutno. Obiecałem kiedyś koleżance pewnego kucyka, ale jeszcze go nie dostała, bo stwierdziłem że nie potrafię tego zrobić na poziomie, więc nie zrobię, dopóki sam nie będę usatysfakcjonowany. BTW jak już ktoś tak się utożsamia z Rainbow, to niech wyćwiczy podobną sprawność aby być godną/godnym na przykład. To byłoby nawet fajne.
  7. Ehh, uczelnia tak? No cóż, dobra szkoła... Pierwsze lata zajęły nam głównie lekcje historii pegazów, anatomii pegazów, historii pogody i jej kontroli, chmurologia ... Nie można było tych zajęć opuszczać, bo zdanie egzaminów i tak było horrorem. A na zajęciach czułam jak mi się łeb wydłuża . Dobrze przynajmniej, że mieliśmy zgraną ekipę, współpracowaliśmy i na egzaminach i na boisku i wszędzie. Szczególnie wspominam Moonshine Breeze, była mądra, wręcz jajogłowa, dzięki czemu często pisałyśmy razem sprawdziany najlepiej. Ona uczyła się historii i anatomi, a ja pomagałam jej w chmurologii. I na prawdę nieźle latała. Naturalnie nie tak dobrze jak ja, ale nadążała za mną na boisku. Lekcje latania... Z początku były fajne, ale potem zaczęły się nudne ćwiczenia wytrzymałościowe... No jakby to powiedzieć, przecież i tak byłam najlepsza, więc często odpuszczałam sobie zajęcia. Czasem zabierałam paru chłopaków i lecieliśmy grać w piłkę, czy obrzucać się chmurami. Później dowiedziałam się jaki to był błąd. Gdyby ten nauczyciel umiał prowadzić te zajęcia na tyle dobrze żebym przychodziła... Wstyd się przyznać. Po trzeciej klasie organizowany był wielki wyścig, jedna z większych imprez w całej szkole. 150 pętli po torze manewrowym. Ponieważ, jak wspominałam, uważałam że byłam najlepsza, to nie musiałam się przygotowywać. Stanęłam na starcie pewna siebie, spoglądając na całą resztę uczestników. Byłam pewna że niektóre mięczaki zostaną za mną ponad 20 okrążeń w tyle. Na starcie wyfrunęłam tak szybko, że mój ogon i grzywa, tęczowe po pamiętnej kąpieli w fontannie tworzyły za mną tęczowy ślad w powietrzu. Do 70tego okrążenia miałam przewagę dwóch kółek, stwierdziłam że i tak nie mają szans, a ciężej machało mi się skrzydłami, pewnie wiatr się wzmógł, więc odpuściłam trochę tempo. Jednak przy setnym część była już tylko jedno kółko za mną. Przy sto trzydziestym pierwszych parę pegazów się ze mną zrównało. Chciałam przyspieszyć, ale poczułam że nie mam dość siły. Uczepiłam się klucza, żeby trochę odpocząć, chciałam się wyrwać, wyprzedzić ich, ale skrzydła już mnie nie słuchały, mechanicznie poruszały się w miarowym rytmie. Wtedy po raz pierwszy w życiu poczułam, że mogę przegrać. To była porażka. Powiedzmy tylko, że nie wygrałam. Od tej pory nie opuściłam żadnego treningu, ani żadnej lekcji latania. Musiałam przecież pokazać że mogę, więc wstawałam jeszcze przed zajęciami i szłam na plac treningowy. Ten sam, przy którym zastanawiałam się kiedyś po co tak się męczą. Ale opłaciło się. Już na piątym roku robiłam więcej skrzydłopompek niż ktokolwiek inny w całej szkole. Po trzecim roku doszły nam zajęcia praktyczne z formowania chmur, panowania nad chmurami (zazwyczaj nie były trudne, i jak się udało to można się było dobrze wyspać na chmurce ), latania w trudnym wietrze. No ogólne akspekty pogodowej edukacji, które każdy pegaz musi opanować dla bezpieczeństwa własnego i innych. To było świetne. Pamiętam świetnie ceremonię zakończenia szkoły. Mieli ją poprowadzić sami wonderbolts! Ich przybycie wywołało wielką furrorę, każdy chciał się do nich dopchnąć, zamienić kika słów, zapytać się o coś póki jeszcze był czas. Ścisk był na tyle wielki, że nawet JA nie dałam rady się dopchać. Za to najwyraźniej udało się to tym, którzy byli odpowiedzialni za pogodę. No i oczywiście kiedy wszyscy już się ładnie ustawili słońce przysłoniła pierwsza chmurka. Niestety nie była jedyna. Kiedy spojżałam w górę, okazało się że od strony fabryki chmur nadciąga wielkie skupisko chmur deszczowych. Prawdopodobnie wszyscy zaczeli wtedy lekko panikować i poszukiwali miejsca w którym będzie sucho, ale trudno jest mi coś na ten temat powiedzieć. Byłam najlepsza w panowaniu nad chmurami, sam przedmiot skończyłam z wyróżnieniem, więc pomyślałam, że to może być szansa na pokazanie się przed Wonderbolts i udowodnienie, że jestem najlepsza. W 10 sekund niebo było czyste, ale bardziej pamiętam wzrok wszystkich w momencie gdy wylądowałam na środku placu, strzepując na bok mokrą grzywę. Sama chciała bym siebie zobaczyć w tym momencie. Spitfire powiedziała mi, że wprawdzie nie może przyjąć tak młodego pegaza na szkolenie do akademii, ale zaprosiła mnie na zwiedzanie. Miałam się skontaktować jak będę starsza. Ukończyłam szkołę z wyróżnieniem. Nadal jestem z tego dumna. Rodzice też są dumni, widząc jak wyrosła ich wspaniała pegaz . Edit: kodowanie :(
  8. Morning Crash

    Poznajmy się!

    Śemka Ale rozpisać się można nawet bardziej A nawet w obie strony.
  9. Z domu miałam dobry widok na plac treningowy. Zawsze patrząc na ćwiczące pegazy zastanawiałam się czy też będę musiała tyle ćwiczyć, żeby nauczyć się dobrze latać? Miałam wprawdzie w domu książki o lataniu, ale nie umiałam jeszcze czytań, zawsze natomiast lubiłam oglądać obrazki. Były to chyba jedyne książki do których miałam cierpliwość, przynajmniej do czasu kiedy Twilight podała mi przygody Daring Do. Niemniej jednak w tamtym czasie ja, mała, ruchliwa pegasis, potrafiłam spędzić pół dnia nad książkami. Nawet moich rodziców wprawiało to w osłupienie. Przydało się też później w przedszkolu. No właśnie, początki przedszkola dla niektórych musiały być straszne. Nie chodzi o hałas, nauczycielki, czy resztę dzieciaków. Po prostu przedszkole zaczyna się od najważniejszej dla pegaza rzeczy w życiu. Od nauki latania. A ta oczywiście od teorii - nie będzie fikał fikańca, kto nie powie nazwy tańca ( ). Absolutnie przemiłe panie przedszkolanki miały ciężką przeprawę z utrzymaniem ledwie pietnastki we względnym porządku i posłuchu. Nie chcę się przechwalać, ale byłam oczywiście jedyną w pełni uważającą i rozumiejącą co do niej mówią. Na szczęście dla reszty teoria stanowiła tylko chwilę w rozkładzie dnia, i oprócz treningu na bieżni, który w owym czasie wydawał nam się zemstą za... nawet nie pamiętam, główną rolę w planie zajęć stanowiła zabawa. Czasami bardziej bezpieczna, jak obrzucanie się chmurkami, czasem zaś mniej, jak gonitwa po szafkach, korytażach i innych dziwnych miejscach. W obawie przed wszechnastępującą demolką, co się zdarzało, szczególnie jak w zabawie uczestniczyłam ja, i jedna pegazica o imieniu Derpy, panie przedszkolanki sadzały nas do rysowania, a potem uczyły nas jak dbać o skrzydła, jak wyznaczyć i utrzymać prawidłową wagę, oraz różne tego typu istotne pierdółki, taki ukryty drugi blok teorii. A raz na jakiś czas wychodziłyśmy na basen. Tak tak, w cloudsdale też mamy basen, wkońcu pegazy też muszą umieć pływać. Chociaż wtedy dopiero się uczyliśmy. Pamiętam, że nauczyłam się latać jako pierwsza. Cóż, to oczywiste, bo najdłużej, a i zapewne najlepiej znałam i rozumiałam teorię. Ale stało się to raczej przez przypadek, i w zasadzie nawet nie w przedszkolu. Bawiliśmy się w okolicach tęczowej fontanny, kiedy któryś z chłopców wpadł na derpy... Albo na odwrót, nieważne, efekt był taki, że odbili się od siebie, i ona zaczęła balansować na krawędzi nad kolorową sadzawką. Wiedziałam, że przecież nie umie pływać, więc rzuciłam się pędęm na pomoc, pech chciał, że stałam zupełnie po drugiej stronie, więc rozpędziłam się i skoczyłam, licząc na to, że ją przeskoczę. Naturalnie z daleka fontanna wydawała się niewielka, ale w powietrzu zorientowałam się, że nawet duży kucyk nigdy nie pokonałby takiego dystansu bez skrzydeł. Wiedziałam, że skończę w kolorowej zupie, jeśli nie zderzę się z samą fontanną. Tak czy siak, znajdę się tam razem z derpy, co nie było świetlaną wizją, jeśli miałam jej pomóc, to zanim wpadnie. W wodzie stwarzała zagrożenie nie tylko dla siebie. Zamknęłam oczy i rozłożyłam skrzydła najszerzej jak tylko potrafiłam. Poczułam się lżejsza, czas jakby zwolnił... Lekki wietrzyk, który akurat wiał w moją stronę wypełnił mi skrzydła. Poczułam się jak na obrazku. I wtedu już wiedziałam co mam robić, złożyłam lewe skrzydło, aby wykonać obrót, obniżając lot, i oddalając się od fontanny, po czym zaczęłam machać skrzydłami. Na pewno nie był to idealny lot, jednak na tyle skuteczny, że zdążyłam dolecieć do Derpy, niestety akurat w momencie, w którym zsunęła się do fontanny. Spadła na mnie, i pewnie dzięki temu zdążyła się jakoś złapać. Ja miałam mniej szczęścia. Wybita uderzeniem w dół zderzyłam się z taflą kolorowej cieczy. Wprawdzie na basenie nauczyłam się pływać, jednak nadal oszołomiona sytuacją zakrztusiłam się, i momentalnie poszłam na dno. Wiecie, że wtedy miałam jeszcze białe włosy? No co wy, chyba nikt nie wierzył że można się urodzić z tęczową grzywą czy ogonem ... Nie pamiętam kto mnie wyciągnął, zresztą byłam nieprzytomna. Ale jak się ocknęłam, pierwsza rzuciła się na mnie derpy, dziękując za ratunek, a potem cała reszta, gratulując (część pewnie z zazdrości) pierwszego lotu. Nawet panie przedszkolanki mnie pochwaliły, naturalnie jak przestały się już dziwinie gapić na moją grzywę. Wtedy też zrozumiałam, że choć obrazki na pewno są pomocne, to latanie trzeba przede wszystkim poczuć. Wkońcu pęd powietrza delikatnie oplatający pióra, lekkość, wolność, każda sekunda spędzona w powietrzu jest najcudowniejszą chwilą na świecie... Niestety poczucie że wkońcu umiem latać okało się potem zgubne... ~~Dobra, a teraz OT. Czas pomarudzić. @NNieznanyBrony, piszesz o przyjaźni RD z Fluttershy, kiedy możemy przyjąć, że poznały się one dopiero na obozie lotniczym (zgodnie z fabułą), który hipotetycznie następuje po przedszkolu, kiedy pegazy już umieją latać... Nie mam absolutnie nic przeciwko, ale to taka trochę niekonsekwencja logiczno-czasowa Poza tym tak w eter rzucę, że już widzę narzekania na błędy ort. i styl. , ale nic czego nie dałoby się poprawić. A że ja nie jestem na nie szczególnie wrażliwy pozostawię całą zabawę ekipie smoków plutonowych korekty
  10. Hmm, a co tam. Pozwolę sobie na offtopa. Często przewija się stwierdzenie " przecież to bajka dla dzieci..." Cóż, ostatnio pojawił się obrazek głoszący : pierwsze 40 lat dzieciństwa jest najtrudniejsze... Ten w sensie. Więc nie ma co się martwić. Chyba. Yet Another Overgrown Infant
  11. No i dieja się tu coś, czy rozdział XII to swego rodzaju "minulost" ?
  12. No cóż... Faktycznie uwielbiam rainbow, jednak liczyłem na większy wynik Twilight No i na pewno nie emanuje tak swoją osobą :aWe6O:
  13. "Bez serc, bez ducha to szkieletów ludy, młodości dodaj im skrzydła, ażeby im wiedza nigdy nie zbrzydła..." Jakżesz nie skrzydła... Hmm, swojego pierwszego kontaktu nie pamiętam, nie była to IV generacja... Ale kucyki zawsze mi się podobały w jakiś przewrotny sposób. Zanim zaznajomiłem się z obecną gen. podziwiałem design postaci... Np. mając na tapecie Rainbow (miło się obserwuje przekrój reakcji ludzkich z mojego otoczenia, od "o nie", przez "o, kucyki" po "o, ale fajne"). No i oczywiście kucykowe memy, jak się pojawiały. Jakoś się stało, że niejako za moją sprawką (ale jak to nie pamiętam) kolega obejżał wszystkie odcinki w 2 czy 3 dni. No i zaczął grać w kucyki w wydaniu gameloftu. Toć i się dołączyłem, a że jak wspomniałem zawsze podobały mi się kucyki, to stwierdziłem, że nie mogę nie zaznajomić się przynajmniej z obecną generacją serialu trochę bardziej. No i oglądam. Jakoś tak płynnie przyszło
  14. Morning Crash

    Poznajmy się!

    Qrcze, starszyzna mnie ubiegła... Serdecznie chciałbym sie ze wszystkimi przywitać, ja Michaś. (Czemu tak? Nie wiem, spytajcie wszystkich, ale tak mnie zwą, i tak się przyzwyczaiłem...) Jestem z Gdańska, a konkretniej trójmiasta bo w dzień zazwyczaj w Gdyni, po południu w Gdańsku, a resztę czasu różnie, zazwyczaj w promieniu do 100km od naszej wspaniałej konglomeracji. Chętnie powiedziałbym czym się interesuję, ale że wszystkim i niczym ... Toć i tak bywa. Trochę gram na gitarze, nie żebym bardzo umiał, ale lubię (fingerstyle ). Umiem za to dobrze grać na nerwach. Interesuję się też chemią (dobrze, już wychodzę...), biotechnologią (co? no jakoś tak siłą rzeczy)... Odrobinę matmą czy elektroniką, tudzież inny gatunkiem fizyki... Nie, jednak mi przeszło. Nu i fotografią cośniecoś. Mam "pecha" być silnie związanym z francuskim, od dłuższego czasu. Tak dobrych 10 lat, od kl.1 którą kończyłem w Belgii. Aż po obecną maturalną dwujęzyczną z francuskim. Super. Ale nie narzekam Bardzo lubię książki. Mógłbym mieszkać u Twilight wręcz. Chciałbym umieć rysować kucyki, ale nie umiem. Może kiedyś. Wkońcu przygotowanie do matury Ulubiona postać? Trudno powiedzieć... Twilight, za książki, pociąg do wiedzy i bo tak. Rainbow za bycie bezpośrednią, bezkompromisową, i podwójne bo tak. No i jest odwaRZna Fluttershy za to, że jestem do niej podobny, na co dzień do starej Flu,a jak trzeba kogoś ustawić, to do nowej . AJ bo tak, za akcent, upartość. Rarity... Wiadomo Za psy. Też jestem do tego zdolny. Pinkie? Imprezka. Ew. Luna bo ciemność. Ale jakbym miał wybrać to nie wiem. Twi albo Dash. Lubię też Big Wingsa. Żeby trochę podsumować, znamy się z Tomusiusem. Nas też będzie można poznać, jak się przedstawimy jako pewna ekipa... Ale nie uprzedzajmy faktów. Gratuluję wytrwałym. Nie wiem czy chciałem coś jeszcze napisać, ale nawet jeśli to nie pamiętam.
×
×
  • Utwórz nowe...