Skocz do zawartości

Varthy

Brony
  • Zawartość

    71
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Varthy

  1. Milo chyba chciał coś powiedzieć, ale jego zamiary pokrzyżowało pojawienie się niespodziewanego gościa. Między Dibbinem i Fibbinem nagle znikąd pojawił się niebieskogrzywy pegaz o twardych rysach pyszczka; Olo widział już go wcześniej, ale dopiero po chwili skojarzył - to był Rapid Wind. Ten sam, który wstawił się za szlachcica, którego Łamignat pozbawił zębów. - Jeśli chcecie dostać się do ekspedycji, chodźcie za mną - powiedział chłodnym tonem i bez dalszych słów obrócił się i pomaszerował w stronę pałacu.
  2. Wybaczcie postój, byłem na wyjeździe. Po kilku chwilach biegu znajdujecie się już pomiędzy zabudowaniami miasta. Okazuje się jednak, że z wejściem do biblioteki może być trochę... ciężko. Zastajecie budynek wyrwany z fundamentami, 10 metrów w powietrzu, kręcący się wokół własnej osi. Obserwujecie osłupieni, jak kolejne książki i meble wysypują się ze środka i lądują na ziemi.
  3. Dhok rozejrzał się z zadumaną twarzą. - Wszyscy cali, jak mniemam? Olo, Milo, Dibbin, Fibbin... jasna cholibka, robi się coraz ciekawiej. - Jeśli ciekawym wydarzeniem można nazwać spalenie połowy miasta i jego mieszkańców przez smoka-psychopatę, to tak, robi się coraz ciekawiej. - burknął z ironią Milo. - Ubić smoka, łubudubu - zaśpiewali chórem Dibbin i Fibbin. - Tak, wypadałoby teraz iść do jakiejś szychy i zgłosić się na wyprawę, co myślicie?
  4. - Powierniczkach? - zadumał się pegaz, pogrążając się w myślach. - Aaa, to te klacze, które pokonały Nightmare Moon! Wiem już, o co chodzi. Ale dlaczego myślicie, że odnalezienie ich w czymś tu pomoże?
  5. - Wybacz - powiedział pegaz, odrzucając zmoczoną grzywę z czubka nosa. - Nie wiedziałem, że aż tak boisz się wysokości. Na wydźwięk słów Nal rozejrzał się. - Nie jest tak źle, choć nawałnica dotrze tu lada chwila. Przynajmniej można jeszcze normalnie chodzić - powiedział, stukając kopytkiem o stabilną ziemię, która pod jego naciskiem wypuszczała małe obłoczki pyłu.
  6. Spod tarczy wyleciał pegaz w zbroi królewskiej straży. - Mieszkańcy Canterlot! - zawył, a jego głos odbił się szerokim echem po spopielonych zgliszczach. - z rozporządzenia kapitana straży, każdy kucyk ma natychmiast udać się w górę miasta, pod pałac księżniczki! Porzućcie wszelkie bogactwa i kosztowności oraz zbędne dobra materialne. Zabierzcie tylko to co niezbędne! Wrzawa panująca w tłumie nieco zagłuszała jego polecenia. - Uformować się w kolumnę! Nie rozpraszać się! - darł się strażnik, z góry obserwując mobilizację tłumu. Olo z ulgą stwierdził, że jego rząd zbliża się już coraz bardziej do granicy tarczy. Po chwili, przed oczami stanęła mu przezroczysta, świetlista ściana energii. Kucyk spojrzał ukradkiem na towarzyszy; Dhok wahał się chwilkę, zanim wstąpił do bezpiecznej strefy miasta. Olo również postawił krok. Nagle jego bóle dziwnie zniknęły, a ciało przeszył chłodny, niepokojący dreszcz. Po chwili wszystko ustąpiło. Byli pod kopułą.
  7. Lot z Canterlot do Ponyville zajął dłuższą chwilę, ale w końcu ujrzałyście powoli wyłaniające się zza drzew zabudowania Ponyville. Pegaz szybko obniżył lot. Marina poczuła w końcu ulgę w postaci ziemi pod kopytkami. W Ponyville również sytuacja nie była dużo lepsza. Chmury z waty cukrowej powoli gromadziły się na niebie, a po pobliskich łąkach biegały zwierzęta o dziwnych kształtach.
  8. Na ulicach Canterlot znów zapanowała wrzawa i chaos. Wszyscy ocaleli ruszyli tłumnie w kierunku pałacu, byle tylko dostać się pod magiczną tarczę Celestii. Sama księżniczka wyskoczyła sprzed paru chwil w górę, najpewniej podążywszy za uciekającym smokiem. Po chwili, głęboko ponad chmurami rozległy się huki i grzmoty, a na niebie zaczęły pojawiać się dziwne światła i zjawiska, co świadczyło o toczonej tam walce. Po chwili księżniczka runęła poprzez chmury i poszybowała bezwładnie w dół. Na szczęście, w porę została pochwycona przez czyhających w pogotowiu strażników i odprowadzona z powrotem do pałacu. Cóż to musiał być za pojedynek! Po chwili w niebo wzbiły się kolejne chmary pegazów, tym razem byli to dobrze opancerzeni, uzbrojeni w łuki żołnierze w barwach Cloudsdale. Widać cała Equestria zmobilizowała swoje siły przeciwko okrutnej sile, która dręczyła ich stolicę.
  9. - Nie martw się, trzymam cię mocno! - uspokoił was strażnik. - Obierzmy kierunek na Ponyville, tam powinniśmy być bezpieczni!
  10. Pył był tak gęsty, że Olo mimowolnie zaczął ciężko kasłać i się krztusić. Po chwili, z popiołowej mgły wyłonił się Dhok, a za nim Milo, Dibbin i Fibbin. - O, chłopie. Dobrze żeś cały, ale nigdy nie rób takich wyskoków wincy - parsknął zasapany Dhok, również pokasłując co słowo. - Może lepiej zwiewać zawczasu pod barierę Celestii, a nuż zachce mu się wrócić - rzucił Milo.
  11. - Wiem, ale nie mogę jej tu tak po prostu zdjąć i zostawić - zaoponował pegaz. - To zbroja rodowa, należała do mojego ojca i ojca mojego ojca. To pamiątka! - burknął, wytrzepując resztę waty ze swoich okutych skrzydeł. Rozejrzał się. - Prędzej się utopimy, niż wydostaniemy na pieszo. Bez uprzedzenia schwycił Marinę pod kopytko i wzbił się z nią w powietrze. - Dasz radę lecieć w tej ulewie... Nal?
  12. Olo szybko skoczył susem w bok, gubiąc szyszak. Kula ognia przywaliła o glebę i rozeszła się na boki. Łamignat czuł, jak przypala mu się grzywa. W mieście unosiło się już tyle dymu, że widoczność stawała się już naprawdę słaba. Wokół waliło samą spalenizną i zwęglonymi ciałami. Każdy dom naokoło płonął, zawalił się, lub został z niego tylko czarny, zwęglony szkielet. Upadek Canterlot to straszny widok... ale teraz trzeba było się skupić na smoku. W odpowiedzi na kolejne wezwanie Ola, bydlę warknęło gniewnie, a jego głos odbił się echem po całym Canterlot. Smok zarzucił łbem i już szykował się do posłania kolejnego ognistego podmuchu, gdy nagle uderzył go wielokolorowy snop świetlistej energii. Bestia zawyła, zakrywając łeb łapskami i zatrzepotała skrzydłami, po czym wzbiła się wysoko w powietrze. Olo odwrócił głowę. Na najwyższej wieży w pałacu stała ona. Cudowna księżniczka Celestia. Jej wspaniały róg błyszczał się i świecił, otoczony tą samą wielokolorową energią.
  13. Olo wstąpił szybko w chmurę pyłu, jaka wydostała się spod zgliszczy zawalonego budynku i przysłaniając buzię kopytkiem, coby tego nie wdychać, począł szukać czegoś czym mógłby rzucić w smoczysko. Po chwili kopytko natrafiło na dość pokaźny kamień albo cegłę, widoczność nie pozwalała dokładnie określić. Olo wylazł skulony z chmury, cały pokryty szarym popiołem i umazany czarną sadzą. Nie zwlekając długo, cisnął znalezionym kamulcem nieco przed bestię. Ta przyjęła rzut na lewe skrzydło. Smok obrócił gwałtownie łeb i spojrzał co się dzieje. Oto masywny, niski kucyk w zbroi i szyszaku stał samotnie pośród ognia, ruin i uciekających cywili, rzucając głośno obelgi pod jego adresem. Wyglądało to jednak na dość oczywistą pułapkę. Smok wyszczerzył kły, otworzył paszczę i w jednym momencie posłał w Łamignata potężną kulę ognia.
  14. Nietrudno było dostrzec smoka, bo bydlę było pokaźnych rozmiarów. Bestia leciała nisko, niemal ciągłym ognistym oddechem zasypując miasto pod sobą. Wyglądało to tak, jakby czerpał radość z palenia domów i kucyków żywcem. - Olo! Wracaj tu! Na otwartym terenie nie ma co z nim walczyć, ma cię jak na dłoni! - z tyłu dobiegały krzyki Dhoka. Smok powoli zataczał łuk, najprawdopodobniej by zrobić kolejne kółko nad miastem. Kolejnym celem stał się wysoki, trzypiętrowy budynek, w który smok posłał kolejną pokaźną kulę ognia. W momencie zderzenia, niemal cała budowla z miejsca stanęła w ogniu, a po chwili runęła w dół, zanikając w ogromnej, rosnącej chmurze pyłu i popiołu.
  15. - Znajdźcie tu jakieś drugie wyjście lepiej - polecił Dhok, starając się przekrzyczeć wszechobecny zgiełk i wrzawę przerażonej i uciekającej w popłochu ludności. - Jak przywali nam tu podmuchem to lepiej szybko opuścić tą chatę. - Może oknem? - zaproponował Milo i nie czekając na odpowiedź, przywalił kopytkiem w prostokątną szybę naprzeciw drzwi wejściowych. Rozbrzmiał ryk, a zza drzwi wejściowych buchnął ogień. Nagle Olo poczuł jak temperatura w pomieszczeniu gwałtownie wzrosła, coraz bardziej się podnosząc i podnosząc. Nagle kawałek stropu spadł na podłogę i w momencie uderzenia buchnął potężnie świetlistym żarem, po czym zajął się ogniem. Po chwili kolejny kawałek sufitu runął w dół.
  16. Jak na złość, intensywny deszcz czekoladowego mleka zmienił się w prawdziwą ulewę. Przodujący pegaz runął na glebę. Rozprysk ochlapał was solidnie zimnym błotem. - Czy on próbuje zatopić Equestrię? - wrzasnął poirytowanym głosem kucyk, wypluwając przy okazji pół tony błota. Pegaz poruszył skrzydłami, ale te, oblepione grubą warstwą wilgotnej waty, jedynie lekko zatrzepotały.
  17. Kątem oka Olo dostrzegł, jak kula ognia rozbija się o ziemię, a płomień rozchodzi się na boki, trawiąc pobliskie chatki i kucyki, które miały nieszczęście znaleźć się w polu rażenia. Po chwili wszystko zakrył wielki cień. - Nawraca! Wejdźcie głębiej do chatki! - krzyczał Dhok, opierając się za wywalonym drewnianym stolikiem.
  18. Znad królewskiego pałacu nagle rozbłysnęły jakieś światła, które dość szybko unosiły się i zmierzały w stronę smoka. To łucznicy Straży Królewskiej Canterlot. Może jest szansa, że odpędzą smoka. Nagle w niebie pojawił się jakiś błysk. Dhok poderwał głowę. - Kula ognia! Znaleźć schronienie, migiem! - wrzasnął kucyk, gwałtownie hamując kopytkami w ziemi i kierując się ku pobliskiemu domku.
  19. Dhok przytrzymał kopytkiem obluzowany szyszak. - Nie ma co z nim tutaj walczyć, nie mamy szans w otwartym terenie! Kucyk spojrzał się w stronę pałacu księżniczki i czegoś, co się wokół niego unosiło. - To wygląda na jakąś magiczną barierę! Tam powinniśmy być bezpieczni! Biegiem do pałacu!
  20. Nagle wokół zrobiło się światło, błękitna błyskawica rozcięła niebo w świetlistym blasku, rozbrzmiał potężny grzmot. - Masz rację, to nie jest dobre miejsce na rozmowy. Chodźmy! - powiedział do was kucyk, bo czym obrócił się na kopytku i pomknął przez ulicę.
  21. Pegaz, wspierany magią Mariny i wyciągany przez Nal, w końcu wykaraskał się z błota i powoli doczłapał się na miarę stabilny grunt. Dopiero po chwili skulenia wstał na równe kopytka i otrząsnął grzywę z błota. - Nie wiem jak wam dziękować. Uratowałyście mnie - powiedział, kłaniając się lekko.
  22. Po chwili przepychanek, Olo wreszcie wylazł z gospody, wypychany przez stopniowo wylewający z niej się tłum. W końcu on i jego nowa kompania dotarli do głównej ulicy Canterlot. Tutaj tłum nieco rozproszył się i łowcy nie poruszali się już takim ściskiem. Niemniej, z poziomu ulicy wciąż musiało to wyglądać na jakiś zbrojny pochód. Tłum kierował się w górę wzgórza, w stronę pałacu Księżniczki Celestii. Olo nie widział zbyt wiele, z racji swego niskiego wzrostu, lecz poprzez łby i bujne grzywy stąpających przed nim kucyków zdołał wyłapać wzrokiem jakiś dziwny, różowy kokon wokół pałacu. Widocznie księżniczka nie miała zamiaru dać się drugi raz zaskoczyć. - Niebo jest jakieś niespokojne - burknął Dhok, wpatrując się w górę z uniesionym łbem. Milo rozejrzał się w około. - Tak duża i tłoczna gromada jest łatwym celem z powietrza. - Może powinniśmy się odłączyć? - zaproponował jeden z braci, których Olo jeszcze nie był w stanie rozróżnić. Dhok zmarszczył brwi. - No nie wiem. Na razie chyba nie zanosi się na atak... - SMOOOOOOOOOOOOK! - nagle rozbrzmiał przeraźliwy wrzask.
  23. - Chyba też będziemy się zbierać - powiedział Dhok, powoli podnosząc się ze stołka. - Trzeźwi chyba będą mieli większe szanse do dostania się do kompanii. Pozostali roześmiali się i też zaczęli się podnosić.
  24. Po chwili biegu w kierunku, z którego dochodziło wołanie, wreszcie ujrzałyście kucyka, zakopanego po tułów w bagnistej ziemi, rozpaczliwie szamocącego się i próbującego wydostać. Był to pegaz w zbroi Królewskiej Straży, jego skrzydła oblepione były watą cukrową, a przesiąknięta czekoladowym mlekiem gleba coraz bardziej wciągała go w dół.
  25. Dhok i jego kompania popatrzyli po sobie. Po chwili milczenia, Milo zaczął: - Ja tam nie widzę problemu. Dhok pewno też nie. Dibbin, Fibbin? Dwa pozostałe kucyki, podobnie wyglądający, lecz różniący się nieco kolorami grzyw i uczesaniem (jeden miał brodę rudą, a drugą srebrzystą) wytrzeszczyli jednocześnie zęby i skinęli się, odpowiadając chórem: - Nie-ma-problema! Dhok uśmiechnął się. - No, witamy więc w kompanii, Olo! - zawołał i poklepał Łamignata po ramieniu.
×
×
  • Utwórz nowe...