-
Zawartość
156 -
Rejestracja
-
Wygrane dni
7
Wszystko napisane przez WielkiIWspaniałySoriSensei
-
Wiecie, dlaczego nie robi się imprez na księżycu? Bo jest tam beznadziejna atmosfera!
-
Berry obudziła się w swoim łóżku. Była skacowana, ale nie bardziej niż zwykle. Zmęczonym krokiem udała się do kuchni. Otworzyła karton z mlekiem, po czym zaczęła przelewać jego zawartość do szklanki. Ku jej zaskoczeniu, z kartonu nie lało się mleko, ale dziwny, złotawy płyn. Fioletowy kuc był zbyt zmęczony wczorajszym dniem, by się tym przejąć. Wypiła, co miała wypić, po czym wrócił jej wigor. Tajemniczy płyn okazał się być whisky. Dobrym whisky. Osuszyła jeszcze jeden kubek, po czym postanowiła ulżyć nieco wątrobie. Sięgnęła po karton soku pomarańczowego. Z niego zaś lało się piwo. Ale piwo nie było już dobre, co najwyżej mocno średnie. Berry była lekko zaskoczona, ale ABSOLUTNIE jej taki stan rzeczy nie przeszkadzał. Poszła umyć zęby, płukając usta lecącą z kranu wódką. Wtem usłyszała pukanie do drzwi. Była to Twilight, tyle tylko, że miała długą, białą brodę i fikuśny kapelusz. Podarowała ona gospodarzowi złoty kielich informując ją, iż jest on magiczny i każdy płyn wlany do niego zamieni się w wino marki "Biała niedźwiedzica". Jej celem miało być zniszczenie tego piekielnego artefaktu w Górze Do Niszczenia Piekielnych Artefaktów. Berry napiła się kranówy dla odwagi, po czym padła nieprzytomna. Obudziła się u stóp wyżej wymienionej góry. Nagle poczuła silną potrzebę sprawdzenia mocy kielicha. Nieopodal znalazła mały strumyk. Pochyliła się i nabrała wody. Skosztowała. Faktycznie, ciecz smakowała jak "Biała niedźwiedzica". Skosztowała po raz wtóry, dla pewności. Chciała się upewnić jeszcze raz, może dwa, ewentualnie siedemnaście, gdy nagle, ni stąd ni zowąd, u jej boku znalazła się księżniczka Luna. Powiedziała, że celem jej wyprawy było tak naprawdę zniechęcenie jej do alkoholu. Berry tylko wzruszyła ramionami, po czym po raz kolejny stestowała kielich, oblizując przy tym ze smakiem wargi. Zaciekawiona Luna również postanowiła przetestować magiczny artefakt. Po kilkukrotnym sprawdzeniu jego funkcji zarówno przez Berry, jak i przez Lunę pojawiła się Celestia. Wyglądała, jakby miała właśnie udzielić wykładu młodszej siostrze, kiedy jedyny ziemski kuc w towarzystwie poczęstował ją winem. Zaskoczona księżniczka nie odmówiła. Podobnie jak nie odmówiła przy następnych 15 razach. A każdemu na każdy raz księżniczki przypadały 2 razy Berry. Księżniczki leżały nabzdryngolone w przysłowiowe trzy ploty, kiedy pojawiła się Twilight. Tym razem bez długiej, białej brody i fikuśnego kapelusza. Z zaniepokojeniem popatrzyła na zebranych, po czym powoli sięgnęła po kielich. Berry nie robiła jej problemów. Była zajęta obserwowaniem gwiazd i śpiewaniem "I've got my moves like Sparrow". Jednorożec ostrożnie powąchał zawartość, po czym wziął mały łyk. Potem nieco większy. A potem padł nieprzytomny. Berry popatrzyła się na nich z dezaprobatą. "I pij tu z frajerami". Po czym się obudziła.
-
- Gratuluję kreatywnej odpowiedzi, ale nie każdy toleruje durnotę w tak fajnie prowadzonych tematach. Żebym więcej czegoś takiego tu nie widział. ~Emronn
-
Miałem właśnie rozpocząć wprowadzanie mojego diabolicznego planu mającego na celu przybicie zapasów w życie, gdy nagle poczułem, że morze się uspokoiło. W dodatku ktoś pojawił się w ładowni. Była to... Dearme? Tak, chyba tak jej było. Jakoś nigdy nie miałem pamięci do imion. Zbliżyła się do mnie. -Powiedz mi, co to właściwie jest? Jest dość zabawne i w pewnym sensie słodkie, ale czym jest i do czego służy? - spytała, pokazując na przyssane do jej ręki żyjątko. -Eeee, nie bardzo znam się na zwierzętach, ale jeśli miałbym zgadywać, to jest to pijawka, której używa się do odkażania ran. - rzuciłem jeszcze raz okiem na jej rękę - Choć nie mogę wykluczyć, że to jest inny gatunek. Słyszałem kiedyś o takich pijawkach, które wyglądają niemalże tak samo, jednak których ślina jest śmiertelną trucizną. Czasem się tak robi, podmieniasz jedną-dwie pijawki, pacjent umiera, cóż, zdarza się, kto mógł to przewidzieć? To raczej forma zabijania dla profesjonalnych profesjonalistów. Ale na sto procent ci nie powiem, nie moje pijawki, a rozróżnić ich nie dam rady. Spytaj lepiej ich właściciela.
-
Udało mi się dostać do kapitana. Udało mi się nawet otrzymać od niego instrukcje. Wprawdzie sztorm lekko zakłócał naszą komunikację, ale wydaje mi się, że zrozumiałem o co mu chodzi. Co nie znaczy, że rozkaz mnie nie zdziwił. "- zrobić coś by statek się przewrócił, inaczej koniec fala całe zaopatrzenie pod pokładem ma być przybite !" Ponieważ nie bardzo wiedziałem, jak zabrać się za przewracanie statku, poszedłem przybić zaopatrzenie. W tym celu udałem się do ładowni. -A WIĘC TU JESTEŚCIE, LENIWE NICPONIE! OGARNIJCIE SIĘ, BO NIC W ŻYCIU NIE OSIĄGNIECIE! CHCECIE CAŁE ŻYCIE PODRÓŻOWAĆ NA KOSZT KAPITANA?! TEGO SIĘ MOŻNA BYŁO SPODZIEWAĆ PO TAKICH GRUBYCH, BEZUŻYTECZNYCH ZAPASACH JAK WY! - włożyłem w ten monolog całą swą charyzmę, jednak mimo to zapasy nie wyglądały nawet na ciutek bardziej przybite niż wcześniej. Spróbowałem jeszcze raz. -NIGDY NIE ZNAJDZIECIE SOBIE DZIEWCZYNY, JEŻELI DALE SIĘ BĘDZIECIE TAK OBIJAĆ! WASI RODZICE NA PEWNO SIĘ ZA WAS WSTYDZĄ! JA W WASZYM WIEKU SYPIAŁEM PO GODZINIE NA DOBĘ, ŻEBY MÓC PRACOWAĆ NA WŁASNE UTRZYMANIE! WASZA EGZYSTENCJA JEST BEZCELOWA JAK EGZYSTENCJA WŁOSÓW NA RĘKACH! JESTEŚCIE BEZUŻYTECZNI JAK WODOODPORNA TOREBKA NA HERBATĘ! A w dodatku śmierdzicie, tak jak wasze stare. I jesteście głupie. A poza tym i tak umrzecie. - w tym momencie straciłem resztki weny. Zapasy zaczęły nawet wyglądać odrobinę bardziej pogodnie niż wcześniej. Kiedy już miałem się poddać, zobaczyłem w kącie młotek i paczkę gwoździ. A gdyby tak...
-
Nie mogąc znaleźć kolesia odpowiadającego za obecny stan pogody, zwróciłem się do kapitana z zapytaniem. -Nie mogąc znaleźć kolesia odpowiadającego za obecny stan pogody, zwracam się do ciebie kapitanie z zapytaniem, cóż mam czynić? Kontynuować poszukiwania, czy też może zająć się czymś innym? Sztorm szalał dalej.
-
To ja może zadam pytanie trochę ni z gruchy ni z pietruchy - kto jest waszym ulubionym trenerem, dlaczego, i dlaczego jest to Jacek Gmoch?
-
Zostałem brutalnie obudzony z piątej tego dnia drzemki. Bardzo mnie to zabolało, gdyż jak mówiły statystyki, piąte drzemki są najlepsze i przynoszą najlepsze pomysły oraz bardzo pozytywnie wpływają na trawienie. I cerę. W moim wieku powinienem zacząć dbać o cerę. No ale cóż, stało się, trzeba z tym żyć. Postanowiłem sprawdzić, kto lub co dokonało zamachu na moje zdrowie. W tym celu udałem się na pokład. Po drodze parę razy mną zachwiało, ale byłem przekonany, że to od zbyt długiego spędzania czasu w pozycji poziomej. Na pokładzie istny kataklizm. ZERO RUMU! NIC! Kompletnie! Akurat tego nie się spodziewałem. Cokolwiek się nie działo, rum był zawsze. Mniejsze zdziwienie wywołał u mnie widok sztormu. Morza w końcu tak mają, od czasu do czasu lubią posztormować. Mimo to widok rozwalonego masztu i walającego się niczym szmaciana lalka kapitana napawał mnie lekkim niepokojem. Podobnie jak fakt, że nie jesteśmy przy brzegu. Widok randomowych majtków nie napawał mnie niczym. Postanowiłem zadziałać, ale przypomniałem sobie, że w gruncie rzeczy to nie znam się na okrętach. Wiem tylko, że są z drewna. Kapitan kiedyś wspominał, że sztormy są wywoływane przez gniew... Pojesdona? Chyba tak mu było. Postanowiłem więc zakończyć panowanie jego terroru na morzu. Wziąłem leżący nieopodal kordelas i zacząłem rozglądać się za naszym oprawcą.
-
Jestem leniwy. Zostaję na statku.
-
1.9:1? Edit: Sorry Frag, ale Ty napisałeś 1:1.9, a nie 1.9:1, to jest różnica:rainderp: Jak Ty maturę chcesz zdać?
-
Bez rogu i uszu wychodzi mi +- 2:1, z rogiem +-2.3:1
-
Soli obudził się po raz wtóry. Tym razem miał nadzieję, że już naprawdę, bardzo nie lubił rytuału wstawania i rozkręcania się do normalnego funkcjonowania. Przetarł oczy (znowu), przeciągnął się (znowu), podrapał się po podbródku (znowu) i wyszedł na pokład (znowu). Lekko zmrużył oczy oślepiony blaskiem dnia. To, co ujrzał, zdenerwowało go do reszty. Oto na pokładzie stał on - Zenek Siny, wraz ze swym kosturem. On, we własnej osobie. Legendarny mag, który sam w pojedynkę potrafił niszczyć całe armie. Ten, który wygnał do piekieł najpotężniejsze z demonów, gdy te beztrosko hasały po naszym świecie. Ten, od którego chcą się uczyć najwybitniejsi tego świata. Ten, który wędruje po tym świecie od pokoleń. Ten, który sam dba o to, aby wiedza o nim nie przetrwała, by móc w spokoju cieszyć się życiem. Soli spodziewał się, że taki stary dziad może być nieco ekscentryczny, ale jednak naszyjnik z żywego smoka to jednak lekka przesada. "To znów tylko sen". Zaśmiał się do siebie, po czym skorzystał ze sprawdzonej metody na wybudzenie - rzucił się w ocean. Woda okazała się być zimna i mokra. To jednak nie sen. Kurczę.
-
Przetestowawszy wszystkie znane pozycje w drzemkosutrze Soli postanowił wstać i zrobić coś konstruktywnego. Poza tym, już nic ciekawego mu się nie śniło, tylko jakieś tęcze, zaczarowane koniki, łąki i tego typu rzeczy. Wstał, przeciągnął się, ziewnął, podrapał się po nosie i wyszedł na pokład. Rozejrzał się leniwie szukając czegoś, co pomogłoby mu być produktywnym. Zastanowił się, czy nie warto by było przetrzeć pokładu mokrą szmatą dla lepszego połysku, jednak spora ilość randomowych majtków porozwalanych tu i ówdzie pewnie by strasznie to utrudniała. Następnie skierował swój wzrok na węża morskiego. "Nie no, aż tak mi się nie nudzi, a tak w ogóle jakoś nie mam nastroju do bicia wielkich, morskich bestii, nie, nie dzisiaj, dajcie żyć" - pomyślał, po czym rzucił wzrokiem na pierwszego oficera. Poobserwował go chwilę z ciekawością,. "Chyba muszę zagadać do kapitana, tylko gdziee... A! tam jest" Następnie szybkim krokiem zaczął przemieszczać się w kierunku kapitana, zupełnie ignorując jęczących majtków i plującego wrzątkiem smoka. Zaszedł niczego nie spodziewającego się Spinobrodego od tyłu, klepnął go w ramię i wyszeptał mu do ucha: "Musimy pogadać o tej fikuśnej rękawiczce i jej nieszczęsnym nosicielu, w twojej kajucie, sam na sam, bez odbioru." Po czym jednak postanowił zrobić coś heroicznego. Wyrwał z ręki jednego z randomów szablę i z krzykiem na ustach ruszył na potwora. "NA POHYBEL" - wrzasnął, podbiegł do burty, wykonał 2 salta, 3 fikołki, a następnie wskoczył wężowi na głowę. Bestia zaczęła się szamotać, jednak po kilku ciosach w bok czaszki była ogłuszona na tyle, żeby można było zadać jej jeden mocny cios. Soli podniósł rękę, chcąc to zakończyć, jednak poślizgnął się i z przekleństwem na ustach wpadł do wody. Po czym znów się obudził. "Śniło mi się, że się obudziłem, nienawidzę tego, smerfelebele".
-
Obserwując w ukryciu bieżące wydarzenia Soli zaczął zastanawiać się, czy ten dług kapitana jest rzeczywiście wart uczestniczenia w tym wszystkim, co aktualnie na "Pijanym Pegazie" miało miejsce. Najpierw Syreny, potem libacje, teraz Spinobrody ogłupiał i goni tą nową z pistoletem. W dodatku załoga coś wspominała o opętaniach. "Jasny gwint, jak spać w takich warunkach?" Soli postanowił wstać i wyjść, ale przypomniał sobie, że znajdują się na otwartym morzu, i raczej za szybko się to nie zmieni. Zszedł on do ładowni, napił się ze znalezionego bukłaku i położył się spać. Wszyscy opisują sny, nie chcę być gorszy Było ciemno, wilgotno, i w ogóle strasznie ponuro. Soli znajdował się w celi, z nogami i rękami zakutymi w kajdany. "Lol, fajnie tu, to chyba jakieś takie świadome śnienie, czy jakoś tak" - pomyślał. Z mroku wyłoniła się nieprzyzwoicie mroczna postać, z nieprzyzwoicie białymi zębami. -Witaj śmiertelniku, pewnie zastanawiasz się, kim jestem, i czego od ciebie chcę. To proste, od teraz będziesz mi służył wiernie. Soli tylko zrobił lekko znużoną minę, co lekko rozsierdziło Pana z mroku. -Widzę, że nie traktujesz mnie do końca poważnie. Pozwól więc, że coś ci pokażę. Otóż mam w posiadaniu twoich przyjaciół - klasnął w dłonie, jednak nic to nie dało. Zaskoczony klasnął znowu, znowu bez efektu. -Ale... ale jak to? - Pan z Mroku nawet nie ukrywał zaskoczenia. -Mam ciężki charakter, nie mam kolegów, cóż poradzić. Lekka wtopa z twojej strony - odparł Soli rozciągając zastane mięśnie. -Ok, ale mam też w garści członków twojej załogi, i to nie jest blef. Bądź posłuszny, albo zginą. -Poważnie, wyglądam na takiego, którego obchodzi ich los? Jak tak bardzo ci zależy, to mogę ci pomóc ich mordować -No dobra, ale znam też wszystkie twoje marzenia, pragnienia i tego typu rzeczy - zamachnął się ręką. Nic się nie stało. To całkowicie zbiło go z tropu. Zdaje się, że pierwszy raz spotkał kogoś, kto tak bardzo ma wszystko gdzieś. Zauważył również, że jego więzień w jakiś sposób się uwolnił z kajdan. -Ale... jak to? -To ja i moje ninja skille. -Kim ty jesteś?! -Soli, trololo, huehuehue. -SOLI?! - postać rozproszyła się w mroku, i tyle ją widzieli. -Borze, nawet złe duchy mnie nie lubią - zasmucił się lekko Soli obudził się, przetarł oczy i rzucił okiem na bukłak. "Daaaaaaamn, nie wiem, co jest w środku, ale wiem, że chcę tego więcej". Pociągnął kolejny łyk, przewrócił się na drugi bok i zasnął.
-
Nietoperz, przebrany na Rainbow Dash przebraną za księdza udzielającego ślubu z krzyżem w jednym, i kotem w drugim kopytku, najlepiej na tle eksplozji. Chociaż podejrzewam, że z samego nietoperza też by się ucieszył
-
Proponowałbym w ramach eksperymentu odciąć rękę i sprawdzić, co się stanie
-
L:Patrz, twój prezent na święta! S:Znowu żel pod prysznic i dezodorant? Serio? L:Niewdzięczny smarkacz
-
Ale to ja chciałem odkurzyć temat:C Teraz będę smutać. W owym czasie powrócił Soli na pokład i ujrzawszy nieprzytomnego kapitana rzekł do niego w te słowa: "Obudź się kapitanie, albowiem wrogów tutaj siła, i zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, odeprzeć ataku tego nie zdołamy". Nie uzyskawszy odpowiedzi udał się on na prawą burtę po czym rzekł: "Daj kamienia!". I kamień został mu podany, i rzucił on kamieniem w trytona, i trafił on trytona w głowę, powodując jego upadek. I widział kapitan, że było to dobre. I walczył on dalej dzielnie. I widział kapitan, że walczył on dobrze. Jednak po chwili serce kapitana wypełniła trwoga, wezwał on więc gestem Soliego, a Soli zaprzestał walki i przybył do kapitana, po czym Spinobrody rzekł: "Tyś ninja!" I zaprzeczył temu Soli, mówiąc: "Nie wiem, o czym mówisz, kapitanie". I kapitan po raz kolejny rzekł: "Tyś ninja, bo i twe ruchy cię zdradzają", i po raz kolejny Soli zaprzeczył: "Nie, kapitanie, mylisz mnie z kimś". "Tyś ninja, bom i widział cię w porcie, i pieniądze cim winny". I zaparł się Soli po raz trzeci, po czym kur zapiał. I słonko wzeszło, i trytony odpuściły, załoga z wyspy wróciła w jako takim stanie na okręt, smok wylądował na okręcie, wszyscy pili rum, i popłynęli dalej.
-
Przesadnie fikuśna buteleczka ---->przesadna fikuśność ------> Rarity -----> Cartoon Tiger
-
Dobra, wykorzystałem cały mój potencjał umysłowy, i wyszło mi coś takiego: Ostatni kadr mi strasznie wadzi, ale cóż
-
Dobra, ponieważ kompletnie nie ogarniam kolejki, to wbije się tak trochę na krzywy ryj, najwyżej później usunę:B "Czy to wszystko ma sens? Czy syrenki nie lubią słońca, czy to był mit? Czy mitem było to, że syrenki lubią słońce? Jak to szło? A tak właściwie, to po co to robię? Czy to musiało tak wyglądać? Gdzie popełniłem błąd? Dokąd idziesz, Polsko? Czy jeśli..." Zadawanie bezsensownych, retorycznych pytań do Wielkiej Woli Wszechświata po raz kolejny zostało przerwane przez przeraźliwy wrzask okaleczanego randoma. "No tak, pasowałoby ruszyć cztery litery. Randomy powoli zaczynają się kończyć, a ich brak raczej nie byłby mi na rękę. Tylko potrzebuję planu." Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się, że uda mi się wytrzymać niezauważonym przez tak długi czas, po prostu marząc się we krwi i udając martwego. "Ok, na 3 wstaję, rzucam przypadkowe bluzgi, zaczynam znowu biegać po okręcie, a potem się zobaczy. Nic nowego. Sprawdzona metoda, idzie tak przeżyć. Ok, to 1...2..." W tym momencie usłyszałem kroki tuż obok mnie. "4...7..." - hardo liczyłem dalej, do odgłosów kroków doszło syczenie. "9..1..." - słychać uderzenie o podłogę, już nie słychać kroków, trzeba zmodyfikować plan. "8...3!" Zerwałem się z podłogi, wymierzając kila cięć kordelasem niczego nie spodziewającemu się trytonowi. Następnie jednym, pewnym cięciem pozbawiłem go głowy. No dobra, to nie było jedno cięcie, i wcale nie było pewne, ale koniec końców zdobyłem dziarskie trofeum, z dużą ilością kolczyków i różnej innej biżuterii, którym postanowiłem pochwalić się moim rybim przyjaciołom. Żeby nie męczyć każdego z nich po kolei, szybko wspiąłem się na bocianie gniazdo i w celu zwrócenia ich uwagi zacząłem śpiewać szanty: "Biegnie pies przez pole, ogon ma zwinięty, nie wiem czy żonaty, czy też..." No dobra, to nie były do końca szanty, ale po prostu w tej chwili nic innego nie przychodziło mi do głowy. Nie kończyłem, gdyż już osiągnąłem zamierzony efekt. Spora część istot, którym nie straszne uderzenia w mały palec u stopy, zwróciła swe oczy ku mnie. Pomachałem im swym nowym trofeum, co spotkało się z natychmiastową reakcją. Wściekłe posykiwania przybrały na sile. Zeskoczyłem na pokład, i jak to mam w zwyczaju, zacząłem uciekać. Bieganie po pokładzie mi się już znudziło, więc tym razem opuściłem Pijanego Pegaza i wraz z mocno poddenerwowanymi trytonami udałem się w stronę wyspy. Co ja piszę
-
Taka ściana tekstu, a Wy to czytacie, chyba macie za dużo czasu Ale za komentarze dziękuję, a kontynuacja będzie, jeśli wena i czas spotkają się w tym samym miejscu:P
-
Jakiś czas temu mi się trochę nudziło, więc postanowiłem zrobić sobie OCka. Nie wiem czemu, ale poproszono mnie o napisanie jakichś ostrzeżeń, a więc: Uwaga, poniższa treść może zawierać jako takie dziwne rzeczy, w tym orzeszki. Rysunek od ewi :* Imię: Whitemurk Wiek: 1338 lat Wygląd: Kuc jaki jest, każdy widzi. 2 rogi, 4 skrzydła, tęczowe oczy i grzywa, blizna na oku, nic szczególnego. Whitemurk od czasu, gdy został uwolniony z lodowca (o tym niżej)ma problemy z psychiką. Jest kucykiem raczej stroniącym od towarzystwa. Zawieranie znajomości zazwyczaj sprawia mu duże trudności. Nie lubi rozmawiać. Jedynymi kucykami, które akceptuje w swoim towarzystwie jest szóstka klaczy z Ponyville, Derpy i Zecora. Zazwyczaj nie okazuje swych uczuć. Zawsze chłodno ocenia sytuację, nie podejmuje pochopnych decyzji. Często bywa sarkastyczny. Z powodu braku cutie marku odczuwa niesamowitą pustkę. Ma skłonności do depresji, zamyka się wtedy w swojej beczce i potrafi nie wychodzić z niej całymi dniami. Z tego stanu regularnie wyciąga go Derpy. Okazjonalnie jego gorsza część próbuje przejąć nad nim kontrolę. Okazjonalnie (tak, wiem, powtórzenie, ale mnie tak się podoba, więc tak ma być :B) jej się to udaje, zmusza ona wtedy Whitemurka do czynienia zła maści wszelakiej, od niemycia kopyt przed posiłkiem, poprzez mordowanie niewinnych, a na zamachach terrorystycznych kończąc. Jednak całe szczęście, że tęczowo grzywy kuc jest zazwyczaj w stanie opanować się w odpowiedniej chwili. W wolnych chwilach łowi ryby i rozmyśla nad sensem wszechświata. Lubi gofry z bitą śmietaną, spanie w beczce, walkę ze złem i posiada rozległą wiedzę w wielu dziedzinach (a bynajmniej jest mondrzejszy ode mnie). Nie lubi brukselki, nie wymawia „r”, zazwyczaj śpi do południa i jest uzależniony od kostek cukru. Historia: Jest on zaginionym bratem Celestii i Luny. Gdy był jeszcze małym szkrabem, zazdrosne o dodatkowy róg i parę skrzydeł siostry wrzuciły go w beczce do rzeki. Dryfowałby tak pewnie aż do śmierci z wyziębienia (bądź głodu, bądź czegokolwiek innego), gdyby nie został zauważony przez rybaków z Manehattanu. Został on wyłowiony przez jednego z nich, Fischera, a poźniej także adoptowany. Traktował on Whitemurka jak własnego syna. Dbał o jego edukację, nauczył go łowić ryby, walczyć na miecze oraz wielu innych praktycznych rzeczy. Życie płynęło im dosyć spokojnie, aż do momentu, gdy miasteczko zostało zaatakowane przez głodne harpie. Gdy wleciały do ich chatki, Fischer własnym ciałem obronił młodego kuca. Ostatkiem sił poprosił swego przybranego syna o zaopiekowanie się jego ukochaną wędką. Whitemurk po opuszczeniu chatki znalazł się w potrzasku. Harpie były dosłownie wszędzie, mordując mieszkańców jednego po drugim. Wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Wędka zamieniła się w miecz, dzięki czemu mógł on poradzić sobie z agresorem. Przepędziwszy harpie Whitemurk spodziewał się, że zostanie bohaterem, jednak reszta mieszkańców zaczęła traktować go podejrzliwie, a nawet zwracać się do niego z pogardą. Powtarzali mu, że skoro ma 2 rogi, 4 skrzydła i taki wypasiony miecz, to mógł od razu sobie z nimi poradzić. Młody alikorn postanowił opuścić wioskę. Podczas swej tułaczki uratował życie przed mantykorą pewnemu jednorożcowi, Diabetowi. Zaprzyjaźnili się, i od tamtej pory podróżowali razem. Wkrótce jednak również i Diabet zmarł, z przyczyn nieznanych. Obudził się martwy. Zrozpaczony Whitemurk postanowił już nigdy z nikim się nie zaprzyjaźniać. A że był młody, i własne postanowienia mało wtedy dla niego znaczyły, w Clopington zaprzyjaźnił się z młodym kucykiem - Rainbow Sprintem. Niestety, w czasie mgły postanowił wyjść pobiegać po lesie i przyrżnął w drzewo, którego jakoś nie zauważył. A że nie miał w zwyczaju biegać powoli, zmarł na miejscu. Wtedy Whitemurk postanowił się z nikim nie zaprzyjaźniać. Ale tym razem już tak na poważnie. Serio. Chyba, że jako przyjaciela potraktować psa, którego potem przygarnął, który jednakowoż również zmarł, w wyniku zatrucia czekoladą. Potem już się nie zaprzyjaźniał z nikim. Czasem gadał do kamieni, ale to się już na pewno nie liczy. Powędrował w góry. Pewnej nocy zaskoczyła go śnieżyca, więc postanowił przenocować w jaskini. Spadła lawina, a Whitemurk został uwięziony w soplu lodu. I tkwił tak przez około 1000 lat. Gdy zło opuściło Lunę musiało znaleźć nowego nosiciela. I wtedy przypomniało sobie o bracie księżniczek. Zawładnęło jego ciałem i uwolniło go z lodowej pułapki. Jednak ponieważ Whitemurk był znacznie silniejszy niż księżniczka Luna, niemalże poradził sobie z opanowaniem tego zła. Niemalże, ponieważ od tamtej pory nic nie pamięta, a jego osobowość rozdzieliła się na dwie: wiecznie ponurą, stroniącą od towarzystwa, wredną, złośliwą i mało przyjazną, oraz na tę drugą, gorszą. Zaczął wędrować w poszukiwaniu informacji o sobie, jednak wszędzie był on wyszydzany z powodu swego wyglądu. Postanowił zamieszkać w lesie. Spotkał tam pewną zebrę imieniem Zecora, która przyjęła go pod swój dach. Ona, podobnie jak wcześniej Fischer, również nauczyła go wielu praktycznych rzeczy. Na przykład, jak z mchu i kory zrobić fajkę, lub 72 sposoby na zabicie pustą fiolką. Po roku Zecora zasugerowała mu, aby spróbował znaleźć sobie przyjaciół. Powiedziała mu, że w pobliżu znajduje się mała wioska, Ponyville, w której kuce są przyjazne, a siano smaczne. Postanowił posłuchać jej rady, jednak po drodze był świadkiem napadu. Banda psów groziła cudakowi w śmiesznym uniformie. Whitemurk bez chwili wahania wystrzelił laserami z oczu, przepędzając nieprzyjaciół. Uratowanym kucem okazał się być Soarin, jeden z członków sławnych Wonderbolts. Widząc dwie pary skrzydeł u swojego wybawcy zaproponował mu angaż. Kiedy jeszcze dowiedział się, że powietrze przepływające przez skrzydła Whitemurka w czasie lotu wydaje z siebie dźwięki przypominające grę na harfie, zemdlał z wrażenia. Czarny kuc zgodził się bez wahania. Następnie udał się w dalszą drogę ku Ponyville. Z miejsca zaprzyjaźnił się z szóstką klaczy, Rainbow Dash, Twilight Sparkle, Rarity, Fluttershy, Pinkie Pie i Applejack. Po pewnym czasie jednak zaczęły się one w stosunku do niego dziwnie zachowywać. Były strasznie nerwowe, jąkały się oraz czerwieniły na jego widok. Popadł w depresję, chciał popełnić samobójstwo, jednak z tego stanu wyciągnęła do szara, skrzydlata klacz z zezem, dając mu swoją ostatnią muffinkę. Pewnego dnia wraz z przyjaciółkami postanowił pospacerować po canterlockich ogrodach. Jego uwagę przykuł posąg Discorda, bowiem nigdy wcześniej takiego stworzenia na oczy nie widział. Wtedy zaatakował go nagły ból głowy. Jego gorsza część chciała przejąć nad nim kontrolę. W wyniku kłótni Discord ożył. Klacze bez namysłu ruszyły po Elementy Harmonii. Pan Chaosu na widok swojego wyzwoliciela zareagował co najmniej dziwnie. Nazwał go papciem i chciał go przytulić, na co nie zgodził się sam „papcio”. Nie zastanawiając się długo nad sensem zaistniałej sytuacji, Whitemurk przywalił mu z bani. Potem jeszcze raz. Czynność powtórzył kilka razy, potem dorzucił kopniak z ¾ obrotu, aż oponent postanowił utopić się we własnoręcznie stworzonym wulkanie. W tym momencie przybyły elementy harmonii. Były pewne podziwu dla czarnego ogiera. Postanowiły przedstawić go księżniczce Celestii. Księżniczka nie rozpoznała w nim swego brata, ale wybawcę Equestrii, przepowiedzianego eony temu. Miał on powstrzymać najazd smoków-czarodziejów mówiących po niemiecku. Bez chwili zwłoki wyposażył się w elementy harmonii, swoją wędkę i gumę do żucia i ruszył w drogę. Po drodze jeszcze skończył Uniwersytet Canterlocki na dwóch kierunkach. Pokonywał smoki jeden po drugim, lasery z oczu można było widzieć z odległości wielu kilometrów, świst klingi słyszały nawet całkiem głuche kuce, a fale uderzeniowe z kopniaków z półobrotu… No, w każdym razie było całkiem epicko. Najdłużej ostał się ich przywódca, zwany Donkiem Rudym. Cały świat znał go z jego przebiegłości oraz z tego, że podobnie jak Whitemurk, nie wymawiał „r”. Zanim kuc zadał mu ostateczny cios, przebiegły smok wrzucił go w dziurę czasoprzestrzenną. Został on wyrzucony jakieś 3000 lat wcześniej. Nie bardzo wiedząc , co ma robić, znalazł klacz swego życia, ożenił się, założył własne królestwo, stworzył elementy harmonii, ukończył korespondencyjny kurs ninja, urodziły mu się dwa małe, śliczne alikorny, uzależnił się od cukru, splądrował siedem mórz, wybudował zamek na górze, stworzył tulpę, która okazała się być Discordem, skończył 2 Uniwersytety, skończył na nich 3 kierunki i wypił piwo. Bezalkoholowe. W momencie, gdy jego luba poinformowała go, że znów jest w ciąży, i że jej babcia była syrenką, spotkał on Doctora Whoovsa który zaproponował mu powrót do jego czasów. Zgodził się bez wahania, zostawiając swą ciężarną żonę i dwójkę dzieci. Whitemurk pojawił się w momencie, w którym Donek Rudy miał wygłosić płomienną mowę na temat swojego zwycięstwa. Nie zdążył – czasopodróżnik przywalił mu z liścia tak, że wylądował jakieś 100000 lat temu w czasach, w których powietrze nie nadawało się do oddychania i umarł na śmierć. Ta walka nauczyła naszego bohatera kilku rzeczy, mianowicie: przemiany w smoka, ziania ogniem, oraz co najważniejsze – jodłowania. Po tych wydarzeniach mieszka sobie spokojnie w Ponyville, szukając wraz z CMC swojego uroczego znaczka. KONIEC W tym miejscu chciałbym podziękować Fraginowi, Zefirowi, ewi, Arjenowi i Domine (chyba wszyscy:rainderp:) za jakże owocny współudział :* Bez Was nie dałbym rady:D
-
Biegając po pokładzie wpadłem na jednego z randomowych majtków. -Nowy, kurczę, co ty odsmerfiasz?! - wrzasnął wściekle. -Uciekam przed takimi dwoma złymi panami, którzy chcą mi zrobić kuku, krzycząc przy okazji jak mała dziewczynka. -Jakoś ich, kurczę nie wii...- nie skończył, gdyż z jego klatki piersiowej wyszły ostrza trójzębu. -Ojej. Myślę, że już nie będzie pan tego potrzebował - odpowiedziałem grzecznie, wyjmując mu z ręki kordelas i odskakując parę kroków w tył. Wściekły syren uwolnił jednym, szybkim ruchem swoją broń i rzucił w moim kierunku nienawistne spojrzenie. "Borze, co mnie podkusiło, żeby wejść na ten statek. Nienawidzę swojego życia. Dobra mózgu, myśl!" -Eeee, rozwiązały ci się buty! - mój jakże sprytny wkręt zdawał się jednak nie działać. Widocznie ten syren był jakiś, nie wiem, inteligentniejszy. Zbliżał się do mnie coraz bardziej. Postanowiłem trochę bardziej wysilić moje szare komórki -Patrz! Arjelka! I to w dodatku topless! - rzuciłem z desperacją w głosie. Przeciwnik popatrzył się na mnie, pokiwał głową i wskazał ręką na swoje uszy, czy co oni tam mają. "Aaaaa, głuchy jest. Wiedziałem, nie istnieją tak sprytne trytony" -TWOJA STARA NIE MA IKRY! - krzyknąłem, zwracając na siebie uwagę paru innych gości. To nie była do końca przemyślana decyzja. To W OGÓLE nie była przemyślana decyzja. Wściekłe rybeńki rzuciły wszystko, czym się aktualnie zajmowały i zaczęły przemieszczać się w moim kierunku. "ZA BÓR!" - krzyknąłem, i z braku lepszych pomysłów, w powstałym zamieszaniu chlasnąłem mojego nowego przyjaciela kordelasem przez twarz i zacząłem biegać po okręcie czekając, aż sytuacja się trochę ogarnie. Albo na jaką boską interwencję. Albo na cokolwiek...