-
Zawartość
38 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
1
Galanthel wygrał w ostatnim dniu 30 Kwiecień 2014
Galanthel ma najbardziej lubianą zawartość!
Informacje profilowe
-
Płeć
Ogier
Ostatnio na profilu byli
Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.
Galanthel's Achievements
Źrebaczek (1/17)
12
Reputacja
-
"I knew well in advance that all of those people who had adored "Eat, Pray, Love" were going to be incredibly disappointed in whatever I wrote next because it wasn't going to be "Eat, Pray, Love," and all of those people who had hated "Eat, Pray, Love" were going to be incredibly disappointed in whatever I wrote next because it would provide evidence that I still lived." - Elisabeth Gilbert
-
Temat przewija się w różnorakich odsłonach po raz... nie wiem który. Saucy tak, saucy nie, chcemy działu dla clopów, clopperzy wynoście się z forum... Swego czasu zderzyłem się z Rule 34 jak ze ścianą. Możecie się śmiać, ale dla osoby, dla której świat internetu zaczynał się dla na BGiF, a kończył gdzieś w okolicy RPG Codex odkrycie 34 zasady internetu było poważnym wstrząsem. Do tamtego momentu żyłem w głębokiej nieświadomości faktu, że Kopciuszek czy królewna Śnieżka mogą się komukolwiek skojarzyć z seksem, o kolorowych kucykach nie wspominając. Do tego ta niezręczna chwila, gdy spłynęła na mnie świadomość, że całe to "clop, clop, clop..." wypisywane w komentarzach na YT wcale nie było onomatopeją klaskania, zamieszczaną w uznaniu dla pracy animatorów (poważnie! )... Do czego zmierzam? Odkrycie tego wszystkiego nie spowodowało u mnie załamania nerwowego. Nie zaczynam dnia od rwania sobie szat, rozpaczania nad upadkiem ludzkości, nie zamówiłem sobie pasa cnoty w obawie przed "hordami zboczonych zoofili, pewnikiem przechadzających się teraz po moim podwórku". Nie ma też we mnie absolutnie niechęci do osób, które się w ten sposób bawią. Ale!... Nasza seksualność to potężna siła i potrafię sobie wyobrazić osobę, która naoglądała się artów z kucykami o podtekście seksualnym (z ciekawości czy choćby raz za razem trafiając na arty w wersji "saucy", które trochę trudniej odfiltrować), a której potem podczas oglądania serialu wyobraźnia zaczęła podsuwać rozmaite skojarzenia, krew zaś zaczyna napływać w pewne specjalne miejsca. Oczywiście to samo w sobie nie jest problemem. Ten pojawia się, gdy taka osoba nie może się z owym faktem pogodzić, w szczególności zaakceptować faktu, że "kolorowe koniki" wywołują u nich taką, a nie inną reakcję fizjologiczną. W naszym kręgu kulturowo-religijnym seksualność to dość śliski temat i powoływanie się na Japonię i to, jak dobrze sobie radzi pławiąc się w całej tej swojej dziwności nie ma według mnie sensu. Dla wielu może się to wydawać niepojęte, ale niektórym ozobom z powodu wpadania raz za razem na pikantne arty wrzucane np. na SB naprawdę może dziać się psychiczna krzywda. A ciężko spoglądać przychylnym okiem na tych, którzy nas krzywdzą, prawda...? Z drugiej strony, naprawdę nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy oczekiwać od clopperów, że będą czuć się odpowiedzialnymi za świat, w którym żyją. Myślę, że tym, czego nam potrzeba jest odrobina taktu i wzajemnego zrozumienia. Rzekłem.
-
Niektórzy użytkownicy mają rangę Heretycy. Przypuszczam, że są to osoby permanentnie zbanowane, ale mogę się mylić.
-
Na pewno są bardzo popularne, ale czy we wszystkich kręgach? Jestem przekonany, że część użytkowników forum, zwłaszcza młodszych, mogła o nich nie słyszeć. Obejrzyj sobie to, potem jeszcze raz przemyśl, czy istnieje coś, co "nie pasuje" do TEDu Pan Arpegius poruszył tutaj dość ważną kwestię. Muszę niestety rozczarować wszystkich tych, którzy mieli nadzieję, że po obejrzeniu dwudziestu takich filmików staną się wybitnymi specjalistami we wszystkich dziedzinach znanych ludzkości. Nie czarujmy się, TED to nie MIT OpenCourseWare, ani nawet nasza rodzima Akademicka Telewizja Naukowa (ATVN). Z punktu widzenia internauty, to po prostu taki wyspecjalizowany Youtube, mający przede wszystkim bawić oglądającego. Niewątpliwą zaletą serwisu jest wysoka jakość zamieszczanych treści. O dziwo, wypowiadający się tam ludzie naprawdę wiedzą, o czym mówią. Są też w pełni weryfikowalni, ich publikacje istnieją w bazach naukowych etc. Trzeba jednak pamiętać, że mówcy przedstawiają własne poglądy na dany temat, nie zawsze zgodne z ogólnie przyjętymi dogmatami. Z drugiej strony, obejrzenie całej playlisty daje nam już jakiś (BARDZO ogólny) obraz dziedziny, której dotyczy. Prelekcje są świetne, o ile traktujemy je jako smaczną przystawkę, nie danie główne. Argumentów zbyt wielu w prelekcji nie ma, owszem, ale - jak sam stwierdziłeś - jej przekaz jest dość silny i zostaje z nami długo po obejrzeniu pogadanki. Ponadto, jeśli prelegentowi uda się zainteresować widza tematyką wykładu, zawsze może on sięgnąć po obszerniejsze publikacje, a wtedy nazwisko autora służy za swoisty drogowskaz. W przypadku cytowanego przeze mnie filmu, niezłym pomysłem wydaje się sięgnięcie po tę pozycję autora, tak na dobry początek. I w tym tkwi według mnie największa siła konferencji. One: -budują naszą wiedzę ogólną, -poszerzają horyzonty, -pomagają w poszukiwaniu nowych zainteresowań, -inspirują do działania. Dlatego według mnie tak ważne jest, by promować takie treści, "tę jaśniejszą stronę Internetu". Zwłaszcza wśród ludzi młodych, poszukujących siebie i swoich pasji. Istnieje też aplikacja TED na system Android, intuicyjna i po polsku. A na deser: Dennis Dutton i jego darwinistyczna teoria piękna. TED collaborates with animator Andrew Park to illustrate Denis Dutton's provocative theory on beauty — that art, music and other beautiful things, far from being simply "in the eye of the beholder," are a core part of human nature with deep evolutionary origins. Pozdrawiam serdedznie
-
Serdecznie zapraszam wszystkich zainteresowanych nauką i techniką: http://mlppolska.pl/watek/10018-ted-–-idee-warte-propagowania/
-
TED (Technology, Entertainment and Design) – konferencja naukowa organizowana przez amerykańską fundację non-profit Sapling Foundation. Jej celem jest popularyzacja – jak głosi motto – "idei wartych rozpowszechniania". Początkowo planowana jako jednorazowe wydarzenie, z zasem rozrosła się do ogromnego przedsięwzięcia, którego celem jest propagowanie wiedzy oraz zmiana świata na lepsze. Od 2006 wykłady są udostępniane online na licencji Creative Commons na stronie www oraz kanale YouTube. http://www.ted.com http://www.youtube.com/user/TEDtalksDirector Prelekcje są dość krótkie (maksymalnie 20 minut), często zabawne, czasami wzruszające, a przy tym arcyciekawe. Ze swojej strony gorąco polecam Poniżej zamieszczam kilka filmików na dobry początek: Sir Ken Robinson opowiada o tym, dlaczego jego zdaniem szkoła zabija kreatywność: Amy Cuddy pokazuje, jak nasza mowa ciała kształtuje naszą pewność siebie. Jill Bolte Taylor i jej "wylew objawienia", czyli spełnionego snu neuroanatoma opisanie: Czy można sfilmować poruszanie się światła? A i owszem Ramesh Raskar przedstawia nową technikę obrazowania, femto-fotografię. Polskie napisy można wybrać klikając na przycisk "Subtitles" pojawiający się pod filmem po kliknięciu nań myszką. Miłego oglądania. Down: poprawione.
-
Żeluś - Geledrinuś i ja to odmienne byty, zbiory rozłączne. Ja to ten od denerwowania Tarretha Bogiem - Imperatorem Diuny, rogochabet, stawania w obronie dewiantów, wcinania się w spory, które mnie nie dotyczą, grafomanii wyczynowej, nadinterpretowywania kreskówek dla dzieci i innych takich... Całkiem możliwe, że mieliśmy okazję rozmawiać ze sobą na Shoutboxie. KotOR bardzo. Bardzo bardzo. Poza nim to do moich ulubionych gier należą m. in. Planescape: Torment, serie Fallout oraz Baldur's Gate, Chrono Trigger, Final Fantasy VI i VII, Gothic I&II oraz druga część Neverwinter Nights (ze szczególnym uwzględnieniem dodatku Maska Zdrajcy). Jeśli chodzi o współcześniejsze tytuły, najbardziej przypadły mi do gustu: serie Mass Effect oraz Dragon Age, Bioshocki oraz pierwsza część Wiedźmina (druga łypie na mnie z wyrzutem z półeczki, wciąż zafoliowana), seria God of War i Darksiders, oraz gros produkcji niezależnych. No i jest jeszcze Alpha Protocol, który bije Mass Effecty pod każdym względem, poza grywalnością... Ad. 1. Ad. 2. Zależy, o co pytasz. Nightmare Moon została ukazana w serialu dość płytko. Ot, typowy silly villain z kreskówki. Mimo wszystko czuć w niej było surową potęgę zimnej, wietrznej nocy. Nie oglądałem jeszcze wszystkich odcinków czwartego sezonu, więc nie wiem, czy poza ukazaniem przemiany Luny w NMM zostało dopowiedziane na temat Królowej Koszmarów coś jeszcze, ogółem jednak uważam, że postać ma ogromny potencjał i miło byłoby ujrzeć ją raz jeszcze. Mimo to wolę jednak Lunę. Ad. 3. Sprawiasz wrażenie bardzo sympatycznej i ciepłej osóbki, miłośniczki fantastyki i (szczególnie!) smoków, lubiącej słodycze oraz tulanki. P.S. Również bardzo lubię Szczerbatka i wyczekuję po cichu na premierę Jak Wytresować Smoka 2, a "Hobbit" zdecydowanie należy do moich ulubionych książek. Ad. 4. Pychota Ad. 5. Przynajmniej raz do roku... Szopy pracze są przesympatycznymi stworzeniami. Króliczki (zwłaszcza te w Twojej sygnaturce) są absolutnie przeurocze. Ad. 1. Bardzo. To gatunek literacki, który darzę największym sentymentem. Ad. 2. Nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie... No bo jakże to tak, wybierać między Królową Nocy, urokliwą wyniosłym pięknem ugwieżdżonego firmamentu, kochaną Pinkie Pie, poczciwą Applejack, czadową Rainbow Dash? Ad. 3. nigdy nie słuchałem dubstepu tak "na poważnie", ale myślę, że mógłbym polubić, a na pewno nie mam nic przeciwko Powitanie w stylu Pinkie, jak miło! Dziękuję za muffinkę. Ad. 1. Jakże mógłbym nie lubić tak pozytywnej, bezinteresownej i optymistycznie nastawionej do życia postaci, której celem jest uszczęśliwianie każdego, kogo napotka? Ad. 2. Discord. Za bezpretensjonalność, za styl, w jakim szerzy chaos i za Johna de Lancie! Ad. 3. Obie księżniczki cenię sobie równie mocno Ad. 4. Hmm... Niespecjalnie rozumiem, dlaczego miałbym którąś wersję Twi woleć. Fioletowa rogochabetka pozostała przecież tym samym przesympatycznym, lekko neurotycznym molem książkowym i oddaną przyjaciółką, którą tak bardzo polubiliśmy. Jeśli zaś chodzi o zmiany wizualne... Powiedziałbym, że do twarzy jej ze skrzydłami. Ad. 5. Rysować na poziomie powyżej bazgrolenia w zeszycie nawet nie próbowałem, prawdę mówiąc. Jeśli chodzi o pisarstwo, to... Czasami uleje mi się trochę "artystycznych" wydzielin, w większości nie nadają się jednak absolutnie do niczego. ze szczególnym uwzględnieniem publikacji. Siemka Z Krainy Tysiąca Jezior. Witaj "Młody dorosły" Metrykalnie oczywiście. Jeśli chodzi o zachowanie i dojrzałość emocjonalną, z marszu otrzymuję modyfikator -10 do wieku. Zyczę wszystkim dobrej nocy
-
Dzień dobry Na forum bywam z różną częstotliwością od sierpnia 2011 r., ale jako że nie było mnie tutaj przeszło rok, postanowiłem się przywitać. Pora na garść informacji. W internecie najczęściej występuję pod nickiem Galanthel. Na forach znany jestem przede wszystkim z pisania długaśnych elaboratów o niczym. Od lat niesłabnącym afektem darzę animowane baśnie, zarówno produkcje niezależne jak i głośne, kinowe tytuły. Z czwartą generacją My Little Pony zetknąłem się po raz pierwszy w maju 2011 roku i chociaż nie uważam się za "pełnoprawnego" członka fandomu, przygody Powierniczek Elementów Harmonii towarzyszą mi z przerwami od niespełna trzech lat i czas spędzony na oglądaniu kucyków zawsze wspominam bardzo miło. Nawet mimo tego, że to za sprawą tej właśnie kolorowej kreskówki o kucykach i magii przyjaźni nieopatrznie zapuściłem się na Tę Dziwną Stronę Internetu (co ja tam ujrzałem...) i sprawiły, że lękam się klikać w jakiekolwiek odnośniki... Jestem absolutnie zafascynowany naukami przyrodniczymi, niestety moje skromne możliwości intelektualne dość mocno mnie w mojej fascynacji ograniczają. Ale nie poddaję się Kocham też książki, przygodę z literaturą zaczynałem od fantastyki i ten gatunek darzę największą sympatią. Kiedyś byłem zapalonym graczem, teraz gram znacznie, znacznie mniej. Bawię się głównie przy cRPG-ach, i raczej solo. Próby rywalizacji z innymi graczami okazały się dla mnie druzgocące, co jest dość dołujące, szczególnie wziąwszy pod uwagę fakt, że ogromną część okresu pacholęctwa garbiłem się przed komputem i nawet w grach komputerowych nie jestem dobry Niemniej jednak jeśli ktoś wyrazi taką chęć i będzie gotów wykazać się sporą dozą cierpliwości dla mojego głębokiego noobstwa, mogę w coś pograć. Słucham w zasadzie wszystkiego, co wpadnie mi w ucho, ostatnio szczególnie dużo muzyki klasycznej. Bardzo lubię też musicale teatralne. Przestrzeń życiową dzielę z niemłodą już sunią i bardzo wiekową kocicą, którym zasadniczo służę za drapaczkę oraz otwieracz do puszek, ewentualnie krajalnicę. Cóż, to by chyba było na tyle. Pozdrawiam serdecznie i przesyłam gorące uściski
-
To zabawne, że przez tak wiele lat największym bezeceństwem, jakie znałem była "Baśń o trzech braciach i królewnie" autorstwa Aleksandry hrabiego Fredry, a z takimi terminami, jak r34, tentacle rape czy Foalcon zapoznała mnie bajecznie kolorowa kreskówka traktująca o Magii Przyjaźni. Z mojego punktu widzenia, temat można podzielić zasadniczo na dwie części: Pierwsza, formalno-prawna, została wyjaśniona. I według mnie wcale kwestia sprawy w sądzie nie jest wcale tak mało prawdopobna, jak może się na początku wydawać. Część tzw. radykalnych prawicowców jest bardzo uczulona na "całą tę lewacką hucpę, z triumwiratem w postaci lobby pedofilskiego, homoseksualnego i zoofilskiego na czele", i nie wydaje mi się, żeby tacy rodzice zareagowali szczególnie spokojnie na widok swojego dziecka czytającego utwór, w którym Jaś uprawia seks ze Scootaloo. Niezależnie od ilości ostrzeżeń w stylu "18+ only!", przez które jego pociecha musiałaby się przeklikać. Nie dziwcie się zatem administracji, że nie chce nadstawiać karku. Ani zbierać sympozjum prawniczego w celu rozsądzenia kwestii "czy zamiana słowa kucyk na Equus sapiens terrestri załatwiłaby sprawę". Szczególnie, jeśli lubią swoją pracę i niekoniecznie chcieliby ją utracić z powodu karalności. Sprawa jest szczególnie śliska, ponieważ forum, na którym dyskutujemy jest zamieszczone w Sieci pod szyldem kreskówki dla małych dzieci. Administrowane przez dorosłych mężczyzn, nierzadko tych samych, którzy organizują zloty. W spotkaniach tych piękne jest między innymi to, że dwunastolatkowie świetnie się bawią z ludźmi nierzadko dwukrotnie starszymi. Dla osoby z zewnątrz sytuacja, w której dorośli mężczyźni zapraszają dwunastoletnie dziewczynki do spędzania z nimi kilku dni i nocy w jakimś tam Kutnie, może być wystarczająco dziwna bez ekscesów w postaci prokuratury oskarżającej nas o "propagowanie" pedo- i zoofilii. A naszych najmłodszych notorycznie przy takich tematach zaniedbujemy. Druga, typowo filozoficzno-światopoglądowa, pojawiła się mniej więcej w momencie zmiany nazwy tematu. Użytkownik Crusier przyjął do wiadomości odmowę, po czym chcąc dowiedzieć się, dlaczego tak bardzo nie podoba się Wam Foalcon czy też Human x Pony, a nie macie nic przeciwko gore, zmienił tytuł wątku i zaczął stosować barwne porównania i wszystko to, co powszechnie nazywamy "nadinterpretowaniem kreskówki dla dzieci". Jego wypowiedzi nie oznajmiają "kucyki istnieją i są kosmitami! Chodźmy wszyscy uprawiać z nimi seks", ani też "wyhodujmy bioniczno-mechanicznego Big Maca, a potem...". Crusier czyni pewne założenia, które mają na celu zwrócenie uwagi na pewne sprawy. Próby zastąpienia słowa "zoofilia" terminem ksenofilii oraz reszta aparatu pojęciowego ma charakter raczej poboczny, jest tu elementem pewnej gry słownej, mającej na celu ubarwienie dyskusji, rozbudzenie wyobraźni dyskutujących. On jest fantastą, kimś bardzo mi bliskim. Odnoszę wrażenie, że wiem co chciał swoimi wypowiedziami przekazać, dlatego odniosę się do Ciebie, Linds, w następujący sposób: Opuść na chwilę tę rzeczywistość, w której siedzisz przy stoliku w jednym z warszawskich barów. Rzeczywistość, w której leniwie sączysz piwo wyjaśniając któremuś z rzędu koledze "Tak, istnieje kucykowa pornografia, wiem co masz na myśli, chociaż niespecjalnie się tym interesuję. Nie, nie gwałcę prawdziwych koni". Zamknij oczy, przenieś się do rzeczywistości, w której kucyki SĄ "kosmitami", przybyły z kosmosu czy też innego wymiaru i żyją wśród nas. Do rzeczywistości, w której zaaferowany kolega opowiada Ci o tym, jaką to fajną pegazicę spotkał. Mówi o motylkach w żołądku, które zrywają się do lotu za każdym razem, gdy ta muska go kopytkiem. I o innych rzeczach, które czują zakochani. Jak byś na to zareagował? Czy to byłaby według Ciebie zoofilia? Czy przeszkadzałby Ci taki związek? Jakbyś się zapatrywał na filmy "dla dorosłych" z udziałem takich międzygatunkowych konfiguracji? Odpowiedzi na te pytania w zasadzie wyszły już spod Twoich palców, jednak postanowiłem to napisać dlatego, ponieważ wydaje mi się, że postrzegacie tutaj Crusiera jedynie jako niewyżytego dzieciaka, co według mnie jest trochę krzywdzące. Oczywiście takie pytania mogą być zaledwie początkiem głębszej refleksji nad kwestią tabu w dzisiejszej kulturze, czy też całego światopoglądu w ogóle. Dlaczego przemoc w filmach jest powszechnie akceptowana, a seks już nie bardzo? Dlaczego alkohol jest legalny, a miękkie narkotyki nie? Co złego w miłości dwojga ludzi tej samej płci? W czym wykorzystywanie zwierząt do seksu jest gorsze od odbierania im życia? Dlaczego dozwolony jest chów klatkowy, przez wielu nazywany "kurzymi łagrami", dlaczego legalne jest picie "mleka okupionego krwawą ofiarą z tysięcy cieląt" (tak, moi mili – mleczko skądś się bierze, a żeby było go wystarczająco dużo, krówkę trzeba regularnie inseminować a nie wszystkie cielęta zostaną wykorzystane do zastąpienia swoich "zużytych" matek, że o samcach nie wspomnę), a "za łagodny i czuły stosunek z ukochanym psem mam trafić do więzienia"? Jednym z podstawowych założeń teologii i filozofii, swoistym "aksjomatem", fundamentem, na którym te nauki stoją, jest sentencja: "Natura nie podlega moralnej ocenie". My jednak czuiemy się "kimś więcej", wszak nasze mózgi zużywają przeszło 20% całego tlenu i 25% glukozy, które pobieramy przy zaledwie 2% masy naszego ciała. W definicji słowa "przyroda" twory i działania człowieka się nie mieszczą, opowiadanie erotyczne takim aktem twórczym jest. Seks z kozą również do działania się zalicza, chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Czy powinniśmy pozostać "w zgodzie" z naturą, czy też wznieść się ponad nią(cokolwiek to znaczy)? W przyrodzie funkcjonują rozmaite obiegi materii i energii, drapieżniki i jedzenie mięsa pełnią w nich ważną rolę, to pewne. Tak samo jak to, że zjadany żywcem słoń rozkoszy cielesnych nie przeżywa. My jednak mamy wątpliwości – mamy neurony lustrzane, jesteśmy zdolni do współodczuwania, postrzegamy życie jako najcenniejszy z darów, zadawanie cierpienia jest dla nas czymś strasznym, a przecież ten nieustannie toczący się krąg życia i śmierci to "sama natura". Jeść mięso, czy nie jeść? Odbierać życie, czy nie odbierać? Podstawowym celem prokreacji jest zapewnienie ciągłości gatunkowi, seks uprawiany w innym celu to zwyczajne marnotrastwo energii włożonej wyprodukowanie gonad, odnalezienie partnera, ruch kopulacyjny. Zachowania takie są zazwyczaj efektywnie eliminowane. My jednak często robimy to rekreacyjnie, dla czystej przyjemności. Czy powinniśmy robić to w "zgodzie z naturą"? I co to znaczy, w zgodzie z naturą? Tylko w celach prokreacyjnych, tylko między mężczyzną a kobietą, tylko w obrębie naszego gatunku? W przypadku ludzi dochodzi jeszcze kwestia memów, których rozprzestrzenianie się często w literaturze jest porównywane do ekspresji genów właśnie. No i gdzie ta granica między "dobrem" a "złem"? Pytanie odnośnie Smerfa i człowieka zamieściłem nieprzypadkowo. W Waszych wypowiedziach, między innymi Klimuka, dało się zauważyć pewne próby skwantyfikowania zoofilii. Mamy więc zoofilię większą, mniejszą, podział ten może się opierać na odczuciach estetycznych, pokrewieństwu między gatunkami, etc., etc. Poniżej, w spoilerze, zamieszczę kilka obrazków. Co właściwie sprawia, że w naszych oczach serialowy kucyk jest utożsamiany z... kucykiem? Czy to wygląd? Nazwa? Skojarzenia? Przeświadczenie, że takie było zamierzenie scenarzystów? Wszystko na raz, to oczywiste. Czy gdyby w serialu ani razu nie padło słowo "kucyk", a mieszkańcy tego magicznego świata nazywani byli Equestrianinami, inaczej patrzylibyśmy na te kolorowe postaci? Jak w takiej sytuacji odnosilibyśmy się do fików HxP? Czy gdyby Pan Peyo zamiast Smerfami, ochrzciłby te małe, pocieszne stworzenia małpkami, inaczej zapartywalibyśmy się na zaproponowany przeze mnie obraz związku ludzko-smerfiego? Czy seks między człowiekiem a Draenei byłby w czymś lepszy od seksu z kucem? Tę kwestię, jak i pozostałe, pozostawiam do przemyślenia. Trzymajcie się cieplutko
-
Temat... interesujący. Chciałbym zadać pytanie dyskutującym: jak odnieślibyście się do takiego 'clopfica' z udziałem człowieka oraz Smerfa?
-
Garść całkiem przyjemnych porad dla początkujących pisarzy, szczególnie próbujących uprawiać fantastykę. http://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=4245
-
http://www.youtube.com/watch?v=0lMXAOc4FQA Galanthel poleca
-
Dzieci z zespołem Downa też mogą być geniuszami matematycznymi. Fachowo taki stan określa się mianem sawantyzmu i jest stosunkowo rzadki, ale tacy ludzie istnieją i mają się całkiem nieźle. Wciąż i wciąż pozwalasz, by twoje otoczenie definiowało Ciebie i Twoje życie, by ludzie mówili Ci, kim jesteś. Ba, nawet nie ludzie, a TEST NA IQ, który głównie sprawdza to, jak sprawnie umiesz obracać figury geometryczne w wyobraźni. Nie jest ważne to, że nieźle piszesz, nawet Twoje posty na forum czyta się z przyjemnością. Trzy minuty przeglądania Twoich postów wystarczyły mi, żebym zorientował się, że jesteś obdarzony specyficznym, ciepłym poczuciem humoru smokiem. Ale to nie jest ważne. Ważne jest to, że w teście na inteligencję wyszło Ci, że ocierasz się o imbecylizm. Mam wrażenie, że może i chciałbyś zmienić swoje życie, ale nie masz bladego pojęcia, od czego zacząć I głównie to jest powodem Twojej frustracji. Do tego dochodzi dojmujące poczucie zmarnowanego czasu, wszak według wieku profilowego (Twoje posty mówią co innego) jesteś już w średnim wieku. Wiesz, że musisz zrobić coś ze swoim życiem, ale dopadają Cię wątpliwości. My zaś usiłujemy pokazać Ci, że warto zacząć robić COKOLWIEK. Inaczej, zamiast dumnym i potężnym smokiem, na starość staniesz się zgorzkniałym, toksycznym człowiekiem. Nikt nie nada Twojemu życiu sensu za Ciebie. Nie chcesz marnować czasu na rzeczy, w których nigdy nie będziesz dobry? W takim wypadku nigdy nie będziesz dobry w niczym. Zgrabiała ręka? Klik! Leki Cię otępiają? Porozmawiaj ze swoim lekarzem, spróbujcie znaleźć takie leki, które nie będą miały tak negatywnego wpływu. Jeśli odpowie, że "tak już zostanie", może warto zastanowić się nad zmianą lekarza? Nie idzie Ci rysowanie w oparciu o poradniki w internecie? Może warto byłoby spróbować nauki u profesjonalisty? A swoją drogą... Skąd, u kopytka, u Ciebie pomysł, że żeby robić komiksy trzeba w ogóle umieć rysować?! Chcę się wyrazić jasno: zasada "10 000 godzin zrobi z Ciebie geniusza", która wyrosła na kanwie między innymi wymienionego przeze mnie artykułu, jest jest według mnie zwyczajną nadinterpretacją wyników tych badań. Chciałem pokazać, że często wydaje się nam, że poświęciliśmy czemuś naprawdę dużo czasu - ćwiczyliśmy przez bite dwie godziny dziennie, okrąglutki miesiąc. I potem zastanawiamy się, dlaczego jeszcze nie osiągnęliśmy wielkiego sukcesu. W 60 czy 100 godzin nie nauczysz się dobrze robić czegoś, czego nigdy nie robiłeś. Nie mówiąc już o osiągnięciu naprawdę wysokiego poziomu, takiego, którym mógłbyś się dumnie pochwalić. My, dorośli, jesteśmy zwyczajnie przyzwyczajeni, że wszystko nam wychodzi. Dzieci są od tego wolne. Od wstydu też. Kiedy ostatnim razem wyciągnąłeś naczynia kuchenne, rozstawiłeś je po pokoju i próbowałeś zagrać na nich niczym na perkusji? Przypuszczam, że dawno, dawno temu. Czemu? Bo zrobiłbyś z siebie idiotę? Bo Twoja żona/dziewczyna uznałaby Cię za wariata? Bo to dziecinne, głupie? Czy spotkałeś kiedyś dorosłego, który nie chodzi dlatego, że się tego nie nauczył? Bo próbując wstać po raz trzysta pięćdziesiąty ósmy uznał, że to nie ma sensu? W końcu jego koledzy radzili sobie zdecydowanie lepiej, a on chyba się do tego nie nadaje, skoro nawet pani w żłobku jakoś krzywo na niego patrzyła, a w sumie to i tak nie warto próbować, przecież nigdy nie dorówna takiemu Korzeniowskiemu, który ewidentnie posiada talent, którego jemu brakuje? Ludzie wierzą w to, że taki Newton siedział sobie pod drzewkiem, wznosił swe oczęta ku niebiosom, chmurki obserwował, śpiewu ptaszków słuchał, aż tu nagle, jak go jabłko czerwone w czerep nie trzaśnie..! I tak oto mamy prawo powszechnego ciążenia. A wiesz, dlaczego tak łatwo wierzymy w takie naiwne historyjki? Bo tak jest po prostu wygodniej. Rozgrzeszamy się z własnej bierności. "Jakoś to będzie. Jak ja zazdroszczę tym, którzy potrafią pisać, śpiewać, rysować. W sumie to chciałbym być psem. Lizałbym własny tyłek, żreć bym dostawał, na spacery by mnie wyprowadzali..." Chyba nie na tym polega życie...
-
Bo, jak powszechnie wiadomo, wiedzę i umiejętności przynosi nam przepiękna, śnieżnobiała gołębica. W szponkach trzyma niewielką, jedwabną poduszeczkę, z dziobie zaś dzierży lekko poszarzałą, ozdobioną misternie wykonaną pieczęcią, kopertę. Owa gołębica siada wdzięcznie na krawędzi naszego okna, kładzie na parapecie poduszeczkę, na poduszeczce składa samoczytający się list, w którym jest cała znana i nieznana ludzkości wiedza na temat interesującej nas dziedziny, po czym z gracją odlatuje w stronę zachodzącego słońca (ponoć jeśli jesteśmy wystarczająco bierni, przed odlotem zamienia się jeszcze w nadobną dziewicę/przystojnego młodziana i uprawia z nami namiętny, gorący seks). Proponuję spytać Pani doktor, czy jej wiedza też spłynęła na nią w jakimś tajemniczym objawieniu, czy też może okupiła jej posiadanie nieprzespanymi nocami, okularami i bólem kręgosłupa. Warto zastanowić się uczciwie, ile konkretnie czasu poświęciłeś na naukę. I ile z tego czasu poświęciłeś na utwierdzanie się w przekonaniu, że nigdy się rysować nie nauczysz. W roku 1993, w czasopiśmie Psychological Review, miała miejsce publikacja badań zespołu, którego szefem był dr K. Anders Ericsson. Tematyką pracy była korelacja między talentem a czasem i intensywnością ćwiczeń. Poproszono więc kadrę naukową Barlińskiej Akademii Muzycznej, by ta podzieliła swoich studentów na trzy grupy - jednostki wybitne, uznawane za przyszłych wirtuozów, muzyków dobrych oraz tych, którzy kształcili się w kierunku typowo nauczycielskim. Wyniki można podejrzeć tu, Poniżej zamieszczam króciutkie streszczenie pierwszej części pracy. Wszyscy studenci zaczęli grać na instrumencie w wieku 5 lat, pierwsze różnice w ilości czasu spędzanego samodzielnie przez muzyków można było zauważyć w wieku 8 lat. W wieku 13 lat muzycy zdobywający nagrody ćwiczyli samemu, w czasie wolnym, średnio 13,7 godzin tygodniowo (Kaminski 1984), W tym samym wieku wybitni studenci ćwiczyli samemu średnio 12,2 godzin tygodniowo, dobrzy wiolonczeliści 8,8 godzin tygodniowo, przyszli nauczyciele - 6,6 godzin. Ponadto w grupie nie było ani jednej osoby, która ćwiczyłaby w takim samym bądź podobnym wymiarze godzin, a znajdowałaby się w grupie bardziej/mniej zdolnej. Innymi słowy - w grupie badanych nie było osoby, która w wieku 18 lat miałaby sumarycznie "przegranych" na wiolonczeli 8000 godzin i byłaby określana jako dobry wiolonczelista, ani takiej, która po graniu przez 5000 godzin byłaby określana jako wybitna. Oczywiście ci "wybitni" z jakiegoś powodu ćwiczyli więcej niż rówieśnicy - może kochali swoje instrumenty bardziej niż inni. A skoro kochali, na pewno inaczej postrzegali czas spędzony nad instrumentami niż ich koledzy. Badanie to jednak pokazuje bardzo ważną zależność - to ilość poświęconego czasu jest głównym motorem napędowym geniuszu. Chciałem pokazać też, o jakiej ilości czasu mówimy. Nie o dziesiątkach, nie o setkach, a o kilku tysiącach godzin wytężonej pracy. Dlatego moim zdaniem mówienie, że nie ma się do czegoś talentu, jeśli ćwiczeniu tego poświęciliśmy czas liczony nawet nie w setkach, a dziesiątkach godzin jest, cóż, śmieszne. I odrobinę uwłaczające tym, którzy poświęcili swojej pasji kawał życia. Jest bardzo, bardzo wiele rzeczy, których nie wiemy na temat ludzkiego mózgu, jedną jednak wiemy na pewno - zaczynamy się uczyć przed dniem naszych narodzin, jeszcze w łonie matki, a przestajemy dopiero w dniu naszej śmierci. Mówienie, że czegoś nie da się nauczyć jest w ogromnej większości przypadków wierutną bzdurą.Oczywiście trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że ktoś, kto zaczął rysować/pisać/tańczyć/grać w wieku lat sześciu, w wieku lat 26 będzie miał ogromną przewagę nad osobą, która zaczęła to robić w wieku lat 20. Tylko czy to powód, żeby się załamywać? Nie zmienimy przeszłości, za to możemy wpływać na teraźniejszość i na niej warto się według mnie skupić. To od nas zależy, czy zdecydujemy się poświęcić wiele lat naszego życia dążeniu do mistrzostwa w jakiejś dziedzinie. Jeśli zdecydujemy już, co chcemy robić, pozostaje nam tylko nauczyć się czerpać z tego przyjemność. Przypuszczam, że i sto tysięcy godzin przepełnionych złorzeczeniami oraz obgryzaniem kantów biurka pracy nie zrobi z nikogo artysty. Trzymajcie się cieplutko!