Skocz do zawartości

Miasto Luster ~ Ohmowe Ciastko


Hoffner

Recommended Posts

Bo w gabinecie luster jesteśmy tacy sami
I bardzo często sami sobie zadajemy rany
Ja nie dam się omamić, ludzie to pijawki
Naginamy kłamstwa na potrzeby własnej prawdy
[...]
Ja nie dam się omamić, wszyscy niby tym gardzą
Każdy z nas jest po części hipokrytą i kłamcą
 
Rzecz działa się w sporym mieście bez podanej nazwy i położenia, co było otoczone mocarnym uściskiem dwóch łączących się rzek na swego rodzaju wyspie po między nimi o uregulowanych, wysokich brzegach nie do sforsowania dla człowieka od tak, do których za to prowadziły tylko cztery wielkie podnoszone z zewnątrz mosty nie dotykające nigdy płynących żwawo wód o każdej porze roku, a wyznaczały każdy główny kierunek otaczającego świata... Odciętego świata.
 
Na niej ludzie postawili parę oszklonych wieżowców w samym centrum, chcących sięgnąć chmur swoimi ostrymi czubkami, by rozerwać bramy nieba i okazanego luksusu, by przebić konkurencje pod każdym względem... Wielkich galerii handlowych odbijających świat każdą swoją możliwą płaszczyzną, a w tamtej chwili nocne niebo zamazane przez nieostre światło latarni ulicznych, wokół których latały pijane ćmy łowione przez nieliczne nietoperze wylatujące na żer ze starych murowanych, zapuszczonych przez czas i ludzi kościołów, od których duża większość się odwróciła na rzecz ulatującego świata. Tak właśnie wyglądało nowoczesne miasto o regularnie rozmieszczonych ulicach, a nie tak jak podyktowała historia... Miejsce zostało wykorzystane do granic możliwości, by pomieścić jak najwięcej ludzi... Tylko człowiek tak robił w przyrodzie... Grupował się w takim stopniu... Bo tak było mu wygodnie. Nie musiał wcale tego robić.
 
Była to letnia noc jakich wiele... Niczym się nie wyróżniająca do czasu, gdy ktoś widział świat takim jakim chciał go zobaczyć, a nie takim jakim był naprawdę, zamkniętym dla mas. Bez akceptacji rzeczywistości przykrytej tym co wygodne, a nie tym co prawdziwe. Nikt nie widział tego co naprawdę powinien. Każdy dostawał wybór i zawsze zapominał na zawsze to co zobaczył, nie mogąc już uczestniczyć w wielkiej walce w której stanowili cenę i zwykłe pionki... Nie mogące absolutnie nic. Było to wygodne. Przecież liczyło się tylko teraz i inne "szczytne" wartości.
 
Takiego wyboru miał dostąpić właśnie następny człowiek, a od tego co mógł zrobi będzie zależało to co się z nim stanie lub też nie, a był inny niż otaczający świat... Brak mu było sznurków na rękach, bo miał w sobie to coś... Władzę płynącą z serca. Moc naginania rozlicznych rzeczywistości pomiędzy, którymi wszyscy nieświadomie się przemieszczali...
 
Wychodził on właśnie z teatru z cała swoją klasą po jednym z przedstawień, na którym musiał być, bo tak wymagała kultura według jego nauczycielki, by chociaż raz w roku pójść do miejsca wyższej kultury... A i miało mu się to przydać do przeczytanej lektury na maturze... Same plusy widziała ona... Co on o tym myślał nie było wiadome... Był wolny że nawet te litery wystukiwane na klawiaturze nie mogły nic mu praktycznie jeszcze nic zrobić... Stał wśród grupy sobie podobnych, a jednak innych, bo nie wzbudzały zainteresowania tych wszystkich, którzy obserwowali go niedostrzegani dla ludzkich zmysłów, a jednak tam byli i grali w swego rodzaju grę... O zasadach które jeszcze przyjdzie poznać... Ale było tam jeszcze jedno spojrzenie skierowane właśnie na niego... Co ważniejsze całkiem realnej osoby... Dziewczyny precyzując... 
 
Postać ta siedziała na murku starej cytadeli przyległej do nowego budynku teatru nadając mu tym unikatowego charakteru łączenia starego z nowym... Mimo że bawiła się dobrze na swoim niewielkim smartfonie to ukradkowe spojrzenia jej zielonych oczu wcale nie były skierowane na tłum, co stał przy dość ruchliwej ulicy, pulsującej z ruchem świateł, tylko właśnie na niego... Sama nie wyróżniała się jakoś szczególnie, może po za brakiem wszelkiego makijażu na oświetlonej twarzy o bardzo jasnej karnacji i swobodnie rozpuszczonych czarnych włosach, dość prostych włosach sięgających połowy pleców i zakrywających uszy... Miała na sobie ciemne dżinsy, nic nie znaczącą, białą koszulkę, czarną, skórkową  kurtkę... Można rzecz że typowa dziewczyna jakich wiele można znaleźć, zwłaszcza w liceum, a jednak jej oczy miały w sobie to coś, tak jak on... Ukrytą nie władze, a wolność...
Edytowano przez Hoffner
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Ulicą płynęły już niewielkie strumyczki, niknąc w studzienkach przy chodnikach. Te parowały, oddając ciepło, którym Słońce zdążyło je obdarować przed zajściem, po ty, jak ciężkie i ciemne deszczowe chmury odeszły w dal. Przez to do zwykłego ulicznego aromatu dołączył także zapach samego asfaltu, nie połączony z gumą. Tylko w nieznacznym stopniu powietrze było czystsze niż zwykle.

 Ta czystość unosiła wargi Agiego od dzieciństwa. Jeszcze jako dzieciak cieszył swe płuca jego czystością. Teraz jednak, od kiedy ojciec kilka razy pojawił się, zabrać go do swoich rodziców na wakacje, powodował tylko uśmiech politowania. Nigdzie w Grecji nie miał w płucach tak brudnego powietrza, jak teraz. Nie było porównania.

 Ktoś szturchnął go w ramię, odrywając od oglądania ulicy i jeżdżących po niej samochodów.

 -Tefra, idziesz z nami do restauracji?  - zapytał się Mark, który wyglądał jakby się wyrwał z reklamy garniturów. Zaraz za nim stało kilka osób; gdyby zgodził się proporcje płciowe byłyby zachowane.

 Zgraja obłudników i barachła. Teraz w garniturach lub spódnicach i białych koszulach. Już teraz Agis wyróżniał się od nich, będąc w czarnej koszuli i ciemnych, prostych jeansach. A gdy z nimi pójdzie będzie się wyróżniał jeszcze bardziej. Jedynymi przeciwieństwami miało być to, że zdobywać alkohol mięli nie śliską gadką, a niedawno otrzymanymi dowodami pełnoletniości, a zaczną nie w pubie, a restauracji. Jednak nawet jeśli teraz stali dumni i wyprostowani przed teatrem, między sobą dyskutując o przedstawieniu, które już w scenariuszu było złe i nawet genialna gra aktorska nie mogła tego zmienić, za jakiś czas mięli być niczym kibic, który właśnie ich mijał, wyraźnie ucieszony z zwycięstwa swojego zespołu, za którą to wiktorię wypił już nie jedną kolejkę. A on musiałby ich odprowadzać, wcześniej odmawiając namowom.

 By jednak móc utrzymać jakiekolwiek kontakty z tymi ludźmi, którzy w momentach, gdy nie zaczynali myśleć stadnie wiele zyskiwali w jego oczach, musiał dać jakiekolwiek pozory. Zaczął siłować się z sznureczkiem od zegarka, który nie chciał opuścić kieszonki.

 -Wpół do jedenastej – powiedział Mark, który ostentacyjnie podciągnął rękawy by każdy mógł zobaczyć jego drogi zegarek. Teraz wyglądając jak model na wybiegu, po powrocie i śnie z pewnością ubierze dresy i flanelową koszulę, które to zawinięte Agis kilkukrotnie zauważył rzucone w kąt jego pokoju, gdy odwiedzał go, kiedy każdy spodziewał się kontaktu tylko za pośrednictwem sieci.

 -Wybaczcie – uśmiechnął się lekko, przepraszająco. – Jutro chcę iść na rano do szkoły.

 -Agi, no weź – wystękała, nieznacznie przeciągając, Agnieszka, niższa od niego o pół głowy dziewczyna, która nie wyróżniała się zbytnio urodą, jednak mogła swoimi piegami i rudymi włosami mogła zawrócić w głowie niejednemu mężczyźnie jeśli tylko się postarała przy lustrze, tak jak dzisiaj. – Jutro jesteśmy zwolnieni z lekcji, odrabia tylko kilka klas. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zrządzenia losu od zawsze rządziły światem, a te wydawały się sterowane przez kogoś kto regulował ich wpływ na rzeczywistość w dwojaki sposób, doprowadzając do sytuacji z których wyjście polegało na wymianie lub też wyłącznie braniu. Coś za coś, to jednak pozostawało niezmieniane w tym wszystkim... Takie były prawa. Chyba że ktoś był wstanie je naginać, żeby móc zrobić coś więcej, wyciągając bezkarnie kartę z rękawa i ją używając. Wtedy właśnie doszło do takiej sytuacji. Sytuacją nieodzownego wyboru. Ratować tylko siebie, czy również tych których życie nie całkiem odpowiadało z różnych okoliczności, bo można to uczynić, dla spokoju własnego sumienia... Znając własne możliwości.

 

Jedna obluzowana śrubka... Rdza... Tyle wystarczyło by coś pękło w osi przeładowanej ciężarówki, wiozącej materiały budowlane dalej, skracając sobie nie całkiem legalnie drogę przez miasto na ukos, a wielkie i ciężkie koło wozu zaczęło się toczyć siłą rozpędu, przeskakując przez krawężnik i zrywając bez wysiłku łańcuch pomiędzy słupkami uniemożliwiającymi parkowanie na chodniku... Dało to cenne ułamki sekund na reakcję i potężny huk...

 

Koło pędziło na tych co wyszli z teatru... Agi miał wybór. Mógł sam odskoczyć i się uratować... Mógł uratować wszystkich... Wystarczyłoby tylko tego by zapragnął, a świat spełniłby jego oczekiwania bez żadnej ceny za to... Nierówność chodnika... Kolejne zrządzenie losu... Mocniejszy podmuch wiatru. Cud... Tyle by wystarczyło. Wszystko jednak zależało od jednej osoby, od niego. Co się stanie, bo tylko jedna grupa stała na drodze uderzenia... Ta która próbowała go przekonać do własnej racji. Pytanie co było mocniejsze w nim...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Agi właśnie rozmyślał nad odpowiedzią, gdy coś zwróciło jego uwagę. Jeszcze zanim usłyszał wystrzał śruby zauważył, jak koło odpada od ciężarówki i tocząc się na złamanie karku pędzi w ich stronę, przechylając się to ku jednej, to drugiej stronie na nierównościach bruku. Gdyby miał czas zastanowić się wiedziałby, że winne jest złe wyważenie opon, co przy jej prędkości nabierało naprawdę dużego znaczenia.
Nigdy miał nie pomyśleć, że łańcuch, zawieszony w celu uniemożliwienia leniwym kierowcom parkowania bezpośrednio przed nowoczesnym gmachem teatru, mógł uratować mu życie. Ogłuszającego huku, gdy ogniwa pękały przez siłę pędzącej opony, nawet nie zarejestrował. Była tylko opona, on... i dziewczyna?

 Najbliżej była Agnieszka, której pierś kurczyła się przez wydychane powietrze. Agi przez ten czas zrobił coś całkowicie przeciwnego. Przed czymkolwiek więcej ustrzegło go skorzystanie z toalety bezpośrednio przed wyjściem z budynku.

 Nawet nie pomyślał co zrobił. To był wynik wielu podświadomych procesów myślowych, za których tempem nie nadążyłby nawet najszybszy komputer. Można było powiedzieć, że to co zrobił w tym momencie było z głębi jego serca. Kto wiedział, może naprawdę tak było?
 Rzucił się w bok, ręką zgarniając z sobą Agnieszkę.
 Nie pomyślał, że opona mogła podążyć za nim i dziewczyną prosto w największą grupę ludzi; prosto w jego kolegów i koleżanki. Zawsze niechętnie kierował się do środka grupy, jednak teraz jej środek wydawał się najbezpieczniejszy. Nie chodziło tu o to, że ciała tych wysuniętych do przodu mogły wyhamować koło.  W momencie, kiedy kontrolę nad jego ruchami przejął strach opona pędziła prosto w jego stronę – czyli nie kierowała się tam, gdzie byli jego rozmówcy, w których stronę był zwrócony. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że opona może znowu zmienić swój kierunek, na powrót kierując się w jego stronę. Cicha nawet przed jego świadomością prośba, by opona jechała prosto zawisła w jego głowie - bo jego skok tylko w takim wypadku miał rację bytu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anastazja siedząca na murku, obserwowała to co się działo poniżej... Wiedziała że to się wydarzy, a raczej miała taką nadzieję na to że los potoczy się właśnie tak jak powinno się właśnie to wydarzyć, a może nie do końca... Tego nie umiała przewidzieć ~ pełnych konsekwencji. Nie mogła. Niby wszystko się zgadzało z przewidzianymi faktami ale jej wzrok mógł zostać oszukany jak wielokrotnie wcześniej sprowadzając kolejną przegraną. Za łatwo to szło. Gdzie podział się ich ból i strata, korzyść? Szukała tego wszystkiego w tych działania... ale oprócz paru oczywistych siniaków i napędzenia oczywistego strachu... To wciąż było mało... Za mało jak na nich... A tamci odeszli. Nie czuła ich obecności. Czyżby to miał być koniec? Nie wydawało się jej... Gdzieś się kryli.

 

Opona przeleciała zbiegiem okoliczności nie raniąc nikogo śmiertelnie czy doprowadzając do trwałego kalectwa... A sama obserwatorka została wytrącona z równowagi po tym jak murem zatrzęsło uderzenie wyhamowanej na niej opony, która później potoczyła się wzdłuż rowu przestając być w ten sposób zagrożeniem... Zeskoczyła miękko na trawę zastanawiając po co to wszystko... Gdzie sens, gdzie ich logika... Chyba że chcieli mieć go postanowionego w takiej sytuacji jakiej się znalazł. Gdzie znajdował się poza ich zasięgiem. Przynajmniej na razie... Odeszła dalej patrząc jak ludzie wyciągają telefony... Większość tych co stała zupełnie bezpiecznie z dala od zajścia robiła zdjęcia. Znalazła się jedna może dwie co zadzwoniły pod właściwy numer... Nic nadzwyczajnego jak już człowiek się przyzwyczaił.

 

***

 

Kierowca ciężarówki skręcił z piskiem hamulców na bok, próbując utrzymać samochód ostatkiem nerwów na właściwym pasie... Sunął zaraz przy krawężniku sypiąc całą masę iskier z giętych i skrawanych felg o kamienną powierzchnie... Zatrzymał się parędziesiąt metrów dalej, a za nim sunęło jeszcze parę osobówek. Nikomu się nic z grubsza nie stało... Nie licząc napędzonego, nic nie wartego strachu, przez którego nieszczęsny kierowca tira położył głowę na kierownicy. Dopiero wtedy go sparaliżowały emocje i napływające konsekwencje swojej decyzji ~ zaoszczędzenia masy czasu. Chciał uciekać, ale zanim dotknął nogą gazu już ją opuścić. Nie mógł się przebić przez zator który sam zrobił... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Agi otworzył oczy i uwolnił umysł z szczelnej klatki , która miała uratować go od bólu towarzyszącego byciu ranionym.

 Nic się nie stało. Leżał bokiem na ziemi, ręką trzymając Agnieszkę, nie w lepszym stanie psychicznym niż on.  Tyle, nie więcej. Jakieś ręce były wyciągnięte w ich stronę. Wspierając się na nich wstał i zaraz pomógł dziewczynie, która powoli zaczynała szlochać.

 Gdyby lepiej się zastanowił zauważyłby, że przy takim rozwoju sytuacji nic jej nie groziło.

 -Żyjesz ? – zadał jej oczywiste pytanie. Gdy zauważył lekkie kiwnięcie usiadł na ziemi, głośno wzdychając. Koło niego panowała wrzawa, ale dla niego istniał tylko on i kawałek chodnika, na którym siedział.

 Powoli świat rzeczywisty przedzierał się do jego kokonu. Wpierw były to ciche szumy hen daleko, jednak z czasem zbliżał się coraz bardziej. W końcu powrócił.  Sytuacja powoli się normowała. W oddali słyszał sygnały, pewnie karetek i wozów policyjnych, Agnieszka razem z Akari wypłakiwały się wzajemnie w ramiona, reszta klasy podekscytowanymi głosami rozmawiała między sobą. Ktoś zauważył, że podniósł głowę z kolan i powoli chciał wstawać.

 -Stary, to było zajebiste – krzyknął ktoś. W tym momencie nie pamiętał niczyjego imienia. – Uskoczyć przed takim pociskiem. Chciałbym być taki szybki.

 -Kuźwa, dajcie mu odetchnąć – powiedział ktoś, odciągając go w tył. – Wszystko w porządku.

 -Gdyby nie to, że właśnie miała mnie przejechać mordercza opona, to tak – odwarknął, nie kontrolując co mówi.

 -Czyli ok. Zajebiście.

 -Michale! Trochę kultury – wysyczała z nieukrywaną wyniosłością nauczycielka. – Agi, dobrze się czujesz?

 -Tak, pani profesor – Chłopak nie potrafił stwierdzić co spowodowało lekki uśmiech na jej twarzy – jego stan czy odruchowo dodany tytuł, którego teoretycznie nie musiał używać.  – Zadzwoniłam już do twojego domu. Zaraz przyjedzie po ciebie mama.

 Policjanci zaparkowali w pobliżu i właśnie kierowali do niego swe kroki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

//Sorry że tak póżno. Ponad miesiąc... Ech. Wakacje to nie jest dobry czas na systematyczność, a ja mam jeszcze przeprowadzkę.

//Wracaj do domu... Jęśli chcesz, a jak nie to coś wymyślę.

Kierowca spoważniał, po prostu przywracając się do złudnego porządku w swoim duchu, mimo tego że jego twarz przybrała kolor czerwonego raka, a z czoła zaczęły spływać pojedyncze i bardzo nieprzyjemne krople potu... Obserwował wszystko we swych bocznych lusterkach i zza swojej szyby... Jak niektórzy ludzie z aut, zwłaszcza mężczyźni jakby ściskający w swych dłoniach potężne gromy zbliżają się właśnie do niego, by wymierzyć domniemaną sprawiedliwość. Zamknął wszystkie drzwi modląc się po cichu o nadejście policji.

 

 

***

 

Agi mógł poczuć że do jego dłoni jest przyklejona karta do jakiejś gry... Z jednej strony miała tylko srebrną powierzchnie, w której odbijało się wszystko jak lustro. Z drugiej raziła czarną matową powierzchnią z widocznie zaznaczonymi błyszczącymi na ciemno fioletowo literami "Vide cui fide" w okręgu na jej środku... Wyglądało to bardzo porządnie, a papier z którego została wykonana mógł być lepszy od wizytówkowego. Była naprawdę sztywna. Wytrawny nos za to mógł jeszcze zwietrzyć zapach fiołków z żeńskich perfum... Bardzo delikatnych.

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Agi patrzył, jak policjanci podchodzą do niego. Jeden szepnął coś do drugiego i rozeszli się. Starszy z mężczyzn, wysoki, siwy i wąsaty, właśnie do niego podchodził.

Chłopak zauważył, że trzyma coś w dłoni. Jako dziecko miał nawyk brania w dłonie różnych rzeczy i trzymania ich - sądził jednak, że już dawno się go pozbył. Spojrzał w dół i ujrzał jakąś dziwną kartę. Nie kojarzył, by kiedykolwiek ją widział, a napis na czarnej stronie był dla niego czarną magią. Włożył ją do kieszeni.

Policjant podszedł do nauczycielki.

 

Kilka minut później było już po wszystkim. Matka przyjechała, zwyzywała policjantów za to, że nawet nie dali mu jakiejś herbaty na uspokojenie, wyrwała go z przesłuchania utrzymywanego w miłym tonie rozmowy. Zapakowała go w samochód razem z Agnieszką, która mieszkała z nim prawie po sąsiedzku.

Całą drogę matka rzucała gromami na wszystkich kierowców, a Agnieszka patrzyła się za okno. Agi zwrócił uwagę, że raz po raz ruszała nerwowo dłonią, którą położyła na miejscu między nimi.

Chłopak siedział i nawet nie słuchał swojej matki. Już dawno jej złorzeczenie na cały świat zaczęło działać mu na nerwy. Już nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio z nią porozmawiał. Zawsze była ona i jej powody do narzekania. Najbardziej lubił, gdy przychodziła podpita. Jeśli tylko go zobaczyła spuszczała wzrok i w mgnieniu oka myła się, chwilę później już śpiąc. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...