Skocz do zawartości

Thor: Ragnarok


ChiselBrush

Recommended Posts

Cześć! 

Jakiś czas temu miała premierę kolejna część Thora. Z tej racji pozwoliłam sobie na napisanie recenzji, jak i chciałam prosić Was o Wasze opinie na temat tego filmu. Zdania są podzielone, więc mam nadzieję, że wywiąże się z tego ciekawa dyskusja.  Recenzja została napisana na mojego bloga, ale nie jestem pewna, czy zgodne z regulaminem jest wstawienie tutaj linku do niego, więc jeśli ktoś chciałby na niego zerknąć podam w wiadomości prywatnej :)

 

Recenzja: (mogą wystąpić nieliczne wulgaryzmy) 

 

 

"Thor: Ragnarok" jest trzecią częścią serii filmów o nordyckim bogu piorunów. Reżyserem pierwszej części był  Kenneth Branagh, człowiek znany z popularyzacji Szekspira. Pod drugą częścią podpisał się  Alan Taylor znany jako reżyser odpowiedzialny za sukces "Gry o Tron". Obaj jak mogłoby się wydawać, mają wystarczające kwalifikacje aby przenieść na ekran komiks o Thorze. Zarówno "Thor" jak i "Thor: Mroczny świat" przyniosły producentom zyski, ale nie zostały zbyt entuzjastycznie przyjęte przez krytyków i fanów MCU. Jak się okazało, niezbędnym był twórca "małych offbeatowych komedii", by na ekrany kin zawitała najlepsza część serii o nordyckim władcy. 
 

Nowy Thor, nowy Marvel, nowy Waititi

Na wstępie mówię, że nie jestem fanką dwóch poprzednich Thorów. Tak jak z pierwszym nie mam wielkiego problemu, tak drugi był dla mnie wielkim rozczarowaniem i uważam go za jeden z gorszych filmów MCU. Jako, że podobały mi się poprzednie filmy Taiki Waititi-ego (mam nadzieję, że dobrze odmieniłam) wiadomość, o tym, że właśnie on będzie odpowiadał za reżyserię Thora napawała mnie dużą nadzieją. Miałam przyjemność oglądać go w słynnej warszawskiej Kinotece, w związku z moim wyjazdem do Aten i muszę przyznać, że gdyby nie odległość jaka dzieli mnie od Warszawy, chętnie wybierałabym się tam częściej. 

 

Kolorów nawalone jak u cyganki w tobołku...


Już w zwiastunie zobaczyć można było bardzo kolorową adapację komiksów, stylistyką nawiązującą do lat 80-tych, co ostatecznie świetnie sprawdzało się na kinowym ekranie. Wielka ilość efektów specjalnych i przeróżnych barwnych wizerunkowo postaci daje pole do popisu specom od kostiumów, makijażu i scenografii. Same efekty specjalne również są na dobrym poziomie, i nie jestem w stanie wymagać od nich w "Ragnaroku" czegokolwiek więcej. Zdecydowanie, na uwagę zasługuje cudowna scena z walkiriami, która po prostu mogłaby trwać godzinami, a już na pewno co najmniej dwa razy dłużej niż jest nam to zaserwowane w filmie. Sam zabieg wprowadzenia do historii niejako częściowo opartej na mitologii nordyckiej "dwórek Odyna" (choć tutaj nadałoby się bardziej określenie wojowniczek) uważam za bardzo trafiony. Na szczęście, w całym tym przepychu kostiumów, makijaży, scenografii i kolorów nie gubią nam się poszczególni bohaterowie. Paradoksalnie, najlepsze i przede wszystkim najzabawniejsze sceny to te, gdy postaci w filmie po prostu ze sobą rozmawiają. 

 


 

Thor to narcyz i buc

Prócz tego, że "Thor: Ragnarok" jako całość jest zdecydowanie najlepszą częścią z serii o bogu piorunów, to i znane nam wcześniej postaci o niebo lepiej wypadają w tym filmie, niż wszystkich pozostałych. Przede wszystkim, sam Thor został odarty ze swojej boskości, czyniąc go tym samym o wiele bardziej ludzkim. Jak każda osoba ma on swoje przywry, jest narcyzem, lekko nierozgarniętym bucem, który pragnie być najlepszym z Avengers'ów, ale przy tym zyskuje tylko na sympatii. Sam Loki, którego postać uwielbiam nie jest jedynie bogiem kłamstwa i sprytu, ale również trochę zagubionym i tchórzliwym bratem przyszłego króla Asgardu. Również Hulk oraz Bruce Banner to najlepsza wersja postaci jaką widzieliśmy. Kolejną zaletą jest fakt, iż relacje między bohaterami w filmie są niezwykle wiarygodne. Szczególnie relacja Thora i Lokiego, jak i tych dwóch panów z Odynem. Do tej pory, żaden inny reżyser nie ukazał jej lepiej. 

 

 

 

Największe zalety filmu...


Największą zaletą tego filmu jest zdecydowanie fakt, że można się na nim sporo uśmiać i doskonale bawić. Już nie pamiętam, kiedy na filmie super-bohaterskim AŻ TAK dobrze się bawiłam. "Thor: Ragnarok" przerósł moje oczekiwania i zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko. Ostatnimi czasy udało się to jeszcze tylko jednemu filmowi z MCU: "Strażnikom Galaktyki".  Tylko te dwa utwory wywołały efekt "WOW". Najbardziej zaskakującym faktem jest to, że po tym filmie wyszłam z kacem filmowym. Jak spodziewałabym się tego po "Twoim Vincencie" lub chociażby "Sklepie dla Samobójców" tak po "Ragnaroku" - nigdy. 

Tym, na co również należy zwrócić uwagę jest muzyka. Nie mam co tu dużo mówić - cudo! W pewnych scenach jest ona po prostu NIEZBĘDNA. Soundrtrack będący głównym i powtarzającym się motywem muzycznym w wykonaniu Led Zeppelin wypada niesamowicie. Za każdym razem gdy się pojawiała miałam ochotę wstać, wyjść kina i pójść z kijem baseballowym na jakąś ustawkę. 

Ostatnią "największą zaletą" tego filmu jest nieoczywiste zakończenie, czyli coś, czego niezwykle często brakuje w kinie super-bohaterskim. Nie mogę zbyt wiele powiedzieć na ten temat, aby uniknąć spojlerów, ale nie spodziewajcie się odgrzewania kotleta z innych, podobnych produkcji.
 

 

 

...i największe wady.

Fabuła w filmie biegnie dwutorowo. Z jednej strony możemy oglądać poczynania głównego bohatera, tak z drugiej głównej antagonistki. Nie to jest wadą, ale właśnie owa antagonistka. Hela, bo tak się nazywa, jest nordycką boginią śmierci. W oryginalnej mitologii córka Lokiego (w filmie siostra), władającą Hel - krainą haniebnie zmarłych, którzy nie polegli szlachetnie w boju. Największy problem z nią, to fakt, iż jest po prostu nieciekawa. Motywacje standardowe dla tego typu produkcji. Do wyboru mamy: chęć zemsty/chęć przejęcia władzy nad światem - lub światami- (niepotrzebne skreślić). W tym wypadku twórcy bardziej postawili na to drugie. Przychodzi pewna swego przyszłego zwycięstwa robiąc wielki rozpierdol. Na tym można skończyć charakterystykę owej postaci. 

Kolejnym problemem z tym filmem jest dla mnie montaż. Co prawda, nie wypada tragicznie, ale szczególnie dobrze też nie jest. Nie wiem, co zadziało się w pewnych momentach, ale rytm filmu został zaburzony. Jako, że oglądałam go tylko jeden raz może to być złudne wrażenie, jednak mało przyjemne. Zdarzało się również, że postaci po prostu teleportowały się (w sposób niewytłumaczony w filmie) z punktu A do punktu B, tak jak zagrał im scenariusz. Momentami wydawało się to nieprzemyślane, na czym całość minimalnie, ale traciła, choć nie powinno to sprawiać większych problemów w odbiorze całości.


 

Podsumowanie

Czy warto wybrać się na "Thor: Ragnarok"?
"Thor: Ragnarok" to obowiązkowa pozycja dla każdego szanującego się fana filmów jak i komiksów Marvela. Polecałabym go również każdemu, kto chciałby zobaczyć dobre kino super-bohaterskie, łączące fantasy, akcję i humor. Ten film to po prostu pozycja warta obejrzenia.

Dla kogo jest ten film?
Dla każdego zainteresowanego. Można na niego bez problemu wybrać się z dzieckiem, ze znajomymi, bądź samemu. Przyda się jednak nieco abstrakcyjne poczucie humoru i wysokie zwieszenie niewiary. 

 

 

 

 

Na koniec: sam Stan Lee!

Na sam koniec nieśmiało wspomnę tylko, że oczywiście również i w "Thor: Ragnarok" pojawił się osławiony Stan Lee, w jednej z najbardziej dramatycznych scen w całym filmie. Jeśli nawet obecność tego człowieka nie przekonała was do trzeciej części Thora, to chyba już nic tego nie zrobi. 

 

 

PODSUMOWANIE.jpg

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłam na filmie z drugą połową (co może nieco zaburzać ocenę - bawiłam się z Wilkiem świetnie nawet na tak syfiastym filmie, jak Batman v Superman i nie załamałam kompletnie przy oglądaniu Szybkich i Wściekłych 6-7) pod koniec października. Wrażenia?

Z drugiego "Thora" mam przebłyski pojedynczych scen, więc trochę raziła mnie zmiana w charakterze głównego bohatera - ze sztywnego buca w bardziej... śmieszkującego, chwilami wręcz luzackiego buca. Z jednej strony taki Thor jest faktycznie zabawniejszy i przyjemniejszy do oglądania (pierwsza scena filmu wywołała trochę uśmiechów), z drugiej... troszkę to zgrzytnęło, nie ukrywam, zwłaszcza że w dalszych scenach śmieszki-heheszki odrobinkę stonowano. Dalej: wielki plot-twist z końca dwójki troszkę tu nie wypalił.

Spoiler

Loki podszywający się pod Odyna nic nie zmienia - ot, leży na sofie, zajada winogrona, nie robi większych problemów, a zaginiony władca Asgardu szybko się odnajduje przez trochę zbędne cameo Beneficial Cucumbera doktora Strange'a. Ponoć częściowo zmieniono ten wątek po pokazach testowych, bo widownia narzekała na Odyna jako "dziwacznego bezdomnego" przepowiadającego nowojorczykom przyszłość - mnie takie rozwiązanie jednak nie razi... i w sumie trochę szkoda, że wycięto to na rzecz banalnego widoczku z trawiastym klifem.

A, i Odyn wybrał sobie idealny moment na śmierć. Znowu: z dwójki pamiętam pojedyncze sceny przez mgłę, więc nie wiem, czy wątek odynowego umierania był tam jakoś poruszony.

Na co jeszcze mogę ponarzekać... A, że wątek krwawych rządów Heli i ukrywających się Asgardczyków trochę blednie przy Thorze bijącym się na arenie i kombinującym z metodą ucieczki. Znowu: wizualny projekt i charakter Heli są świetne, a Cate Blanchett ma aż za dużo frajdy ze swoją rolą, ale po seansie człowiek pamięta raczej koloseum, niż Heimdalla z Rivii biegającego po planie "Opowieści z Narnii". Nie przemówił też do mnie "nadzorca" areny (zapomniałam imienia postaci) - związane z nim żarty nie były złe, postać była nawet przyjemnie napisana i zagrana, ale był chyba zbyt... oderwany od rzeczywistości, zbyt wyluzowany i ekscentryczny, żeby trafić w moje gusta.

Sporo osób narzeka na nadmiar humoru, inni bronią to specyficznym stylem reżysera, który chętnie przełamuje patos gagami i żarcikami. Poza pierwszą sceną (gdzie boli bardziej dysonans między sztywnym bucem a dowcipnym bucem, niż sam humor) nie miałam większych problemów - nawet w mocno krytykowanej końcówce ten... nie ukrywajmy, trochę nie na miejscu żart Korga specjalnie mnie nie bolał. W najlepszym smaku toto nie było, ale pasowało do konwencji i stylu całego filmu. Trafiło się zresztą kilka scen poważniejszych

Spoiler

Zniszczenie Mjolnira, podbicie Asgardu i tyrania Heli, wspomnienia Walkirii, poświęcenie Scurge'a

których nie zestawiano z dowcipami i w których patos wybrzmiał tak, jak powinien.

Postacie są bardzo dobre. Mignęło mi tu i ówdzie trochę krytyki pod adresem Toma Hiddlestona, że niby grał trochę na siłę, byle odwalić robotę, dostać kasę i zwiać z planu, jednak wspominając wcześniejsze marvelowskie filmy z tym aktorem (oraz po obejrzeniu całkiem przyjemnego "Crimson Peak" od Guillermo del Toro) doszłam do wniosku, że człowiek ma po prostu taki styl gry, lekko znudzony i zamyślony równocześnie, przez co siłą rzeczy jest nieco przyćmiewany przez bardziej ekspresyjnych kolegów. Jak wcześniej wspomniałam, Cate Blanchett jest świetną antagonistką, Chris Hemsworth to znakomity Thor (chociaż żal mi tych włosów, ach, tych długich, długich włosów), a Walkiria powinna się pojawić w większej liczbie filmów, najlepiej równie charakterna i ostra, co w "Ragnaroku". Sam reżyser również okazał się być wcale dobrym aktorem, i chociaż Korg w nadmiarze szybko stanie się upierdliwym memem, tak jako okazjonalne źródło humoru sprawdza się znakomicie. Jak sól w kuchni (i dla zdrowia). Karl Urban to Karl Urban, po "Dreddzie" (w którym grał tytułową postać całym ciałem i połową twarzy, nie zdejmując hełmu przez cały film) mam wobec człowieka niesamowity szacunek.

Kolory. Dużo kolorów. Świetna estetyka, dobre kostiumy, kilka znakomitych projektów. Muzyka... "Immigrant Song". Wiadomo. Poza tym jestem skłonna przychylić się nieco do opinii znajomego, który narzekał na zbyt małe ilości syntezatorów.

Czy "Ragnarok" to "Thor: Guardians of the Galaxy"? Nie do końca. Obydwa filmy (z zastrzeżeniem, że nie widziałam "Vol. 2") uderzają w podobne, kolorowo-kiczowate nuty, zachowują jednak swoją własną tożsamość, nie są prostą kalką. Czy można było rozegrać całą sprawę jeszcze odważniej, bardziej kiczowato, odjechanie i dziwnie? Na pewno. Czy Marvel pozwoliłby na więcej szaleństwa? To już kwestia sporna - jednak tak jak podobał mi się "Ant Man" i "GotG", tak też polubiłam "Ragnarok" jako przyjemną odskocznię od bardziej typowych i poważnych "Avengersów" i "Civil War". Siłą wszelkich kinowych (komiksowych, growych) uniwersów jest różnorodność, tworzenie filmów-odskoczni i indywidualny styl różnych reżyserów/scenarzystów, mnogość spojrzeń na superbohaterską markę. Ważny jest jednak umiar i balans - nie każdy film musi być "Guardiansami" i "Ragnarokiem", tak samo jak nie można produkować wyłącznie poważno-mrocznych do granic absurdu filmideł (co nie uzasadnia włażenia reżyserowi do studia w ostatniej chwili, robionych na szybko dokrętek i babrania w spójnej stylistycznie wizji, bo ludziom nie podobała się estetyka poprzednich dzieł od zupełnie innych ludzi, DC i WB, ogarnijcie się).

Czy warto Ragnarok obejrzeć? Warto. Czy jest darem z niebios? Nie. To po prostu dobry blockbuster z własną tożsamością.

Edytowano przez Ylthin Maruda
  • Lubię to! 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za Twoją opinię.

Tak jak wspominałam, postać Heli kompletnie do mnie nie przemówiła. Jest dla mnie po prostu kolejną, przewidywalną i nudną antagonistką. Co do dozorcy areny (również zapomniałam imienia - najwyraźniej nie było szczególnie istotne) - uważam go za jedną z lepszych postaci. Może i był trochę przesadzony, ale nie kuło mnie to specjalnie w oczy. Co do nadmiaru humoru, sama nie jestem pewna co powinnam o tym myśleć. Z jednej strony faktem jest, że taki jest właśnie styl Waititi-ego, ale z drugiej tak duża ilość żartów sprawiła, że były one po prostu przewidywalne, np.

Spoiler

w scenie w której Bruce skacze na Fenrira, aby zmienić się w Hulka, co jednak nie wypala.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hela akurat mi się bardzo podobała. Jej charakter, pochodzenie (rozegrane zresztą trochę... wybaczcie anglicyzm, ale nie mogę znaleźć dobrego odpowiednika dla cheap - tanio? tandetnie? - na zasadzie "ha-ha, Thorze, myślałeś, że to ty byłeś pierworodnym, ale TO BYŁAM JA, DI... eee, HELA! TO ZAWSZE BYŁAM JA, THORZE! Byłam szkieletem w ojcowskiej szafie i wielką tajemnicą wymazaną z historii, ha-ha!"), plan czy motywacja nie są oryginalne, ale sposób, w jaki jej postać jest odgrywana trafił do mnie na tyle mocno, żeby wybaczyć (czy wręcz zignorować) niedostatki fabularne. Blanchett bawi się zbyt dobrze, jej gra aktorska jest zbyt pewna siebie i rozbuchana, żebym mogła narzekać. Jest strasznie kreskówkowa i stereotypowo zła, brakuje jej tylko wąsa do złowieszczenia podkręcania... ale to do mnie przemawia, włazi gdzieś do mózgu i wciska wielki guzik z napisem "dziecinna frajda". Jakbym znowu widziała pewną mniej znaną rolę Ray'a Parka, tylko jako kobietę i w dobrym, wysokobudżetowym filmie z obsadą, która gra postacie, a nie mokry sen stolarza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...