Skocz do zawartości

[Gore] [Grimdark] The Walking Dead: W objęciach wolności


KreeoLe

Recommended Posts

   Gnijące mięso, stęchlizna i zapach krzepnącej posoki. Smród. Niewyobrażalny smród, cholerna woń, jakiej nie czułeś nigdy w życiu. Siedzisz tu od jakiegoś czasu, ale za cholerę nie możesz wytrzymać w tym zadupiu. Zdarzenia z tego miesiąca tak cię zszokowały, że przez pierwszy tydzień bałeś się wyjść z fabryki. Około 20 km oddalony od miasta stary budynek, zawalający się wręcz. Hampton, miasto w USA, w stanie Wirginia, które od teraz nazywałeś “przeklętym”. Nie znałeś sytuacji tam, czasem jednak w nocy słyszałeś głośne wystrzały - koszmar nadal trwał, to był dla ciebie znak. Oni pokazywali w telewizji, w gazetach, ostrzegali. Robili wszystko by nawet człowiek taki jak ty dostrzegł zagrożenie. Prawdziwe zagrożenie, nie kłamstwa, za jakie uznawałeś to wszystko. W myślach przeklinałeś to świństwo od którego byłeś uzależniony. Narkotyki zmydliły ci oczy, zawróciły głowę czym innym i pozwoliły zignorować epidemię. W kraju panowała choroba, coraz bardziej szerząca się choroba. Nie wierzyłeś w to, a jednak. Jakieś pieprzone zombie zaatakowały pół kraju i to świństwo szerzy się coraz bardziej.

 

   Podejrzewałeś, że twoje miasto zostało doszczętnie opanowane. Podejrzewałeś, że jedzenie niedługo ci się skończy. Podejrzewałeś, że będziesz musiał udać się do tego pieprzonego miasta i uzupełnić zapasy. Wiedziałeś, do cholery, że dzieje się tu coś bardzo dziwnego i że jesteś w niebezpieczeństwie. Miałeś tylko nóż myśliwski i pistolet CZ 75 z pustym magazynkiem, a to na niewiele mogło ci się teraz zdać przeciwko hordom zombie. Ty, 26-letni narkoman przeszukałeś już całą fabrykę i przy okazji doliczyłeś się około pięciu ciał nieumarłych, nieżywych - i dosłownie i w przenośni - oraz dwa razy więcej zmarłych ludzi. Najwyraźniej fabryka jeszcze nie tak dawno funkcjonowała i z tego, co zdążyłeś zauważyć, produkowała buty, co niezbyt cię obchodziło.

   Rozbity, z samopoczuciem poniżej zera, chodziłeś w tę i we w tę, omijając płaty zgniłego mięsa i rozkładające się, zmasakrowane ciała. Dużo myślałeś nad tym wszystkim i powoli popadałeś w depresję i rozpacz. Twoi bliscy nie żyli i Bóg wie ile innych ludzi jeszcze zginęło przez tą epidemię. Byłeś sam i nie miałeś pojęcia co robić. Sytuacji nie polepszało twoje uzależnienie i wczorajszy napad drgawek. Na szczęście to nic poważniejszego. Śpisz też nie najlepiej, niestety. Ciągłe koszmary, a powinieneś mieć się na baczności. W takie noce przypominałeś sobie o swojej rodzinie, którą tak zaniedbałeś, której już nie ma, o przyjaciołach... "Chris Grey. Chris. Grey. CHRIS GREY. Chris Grey zostawił swoich bliskich i poszedł ćpać, ma cały świat głęboko w dupie" wyobrażałeś sobie swoją rodzinę mówiącą tak w niebie. A może i jeszcze spotkasz ich na ziemi? Cholerna epidemia, przeklęte zombie.

 

   Powoli zapadał zmrok, zerwał się mocniejszy, jesienny wiatr. Pozostawało ci siedzenie tutaj, albo niebezpieczne zejście w dół wzgórza w kierunku miasta i poszukiwanie czegoś do jedzenia. Ewentualnie ponowne przeszukanie fabryki, albo zadźganie się nożem z rozpaczy i bezradności...

Edytowano przez KreeoLe
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Szukałem już wszędzie. a znalazłem jedynie dwie paczki chipsów i puszkę coli. To mi nie wystarczy nawet na dwa dni! Kurwa i co ja teraz zrobię? Tęsknię za moją rodziną i za wspólnymi wypadami z kumplami. Pewnie już nie żyją, a może nie? Jedyne co mi zostało to albo wrócić-wyjąłem nóż z kieszeni-albo skończyć z tym raz na zawsze. NIE! Muszę znaleźć coś do jedzenía. Muszę wrócić do Hampton muszę sprawdzić co się stało z moją rodziną i przyjaciółmi po prostu muszę! I nawet jebana apokalipsa zombie mnie nie powstrzyma!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłeś wściekły. Wściekły po części na siebie, jak i na cały otaczający cię świat. Że to akurat tobie udało się przeżyć - miałeś wyrzuty sumienia. Kumple, rodzina - ich już tu nie ma. Albo są, w postaci krwiożerczych potworów, które przy najbliższej okazji rozłupią ci czaszkę i zjedzą mózg. Postanowiłeś uciszyć się trochę - zawsze lepiej zachować ostrożność, nigdy nie wiadomo co czai się w pobliżu. Postanowiłeś już - zejdziesz do miasta. Wolałeś się jednak jakoś przygotować - może rozejrzeć za lepszą bronią, chociaż za cięższym kawałkiem stali? Nie znalazłeś jednak nic pożytecznego, co wywołało kolejną salwę przekleństw z twoich ust. Wziąłeś swój nóż do ręki i postanowiłeś ruszyć w dół wzgórza - prosto do Hampton.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Nie znalazłem nic co by mi posłużyło mi za broń. Kurwa nie znalazłem nawet jebanej siekiery! No nic muszę wyruszyć z tym co mam. Jeśli się pospieszę, może dotrę przed świtem.

-Otworzyłem drzwi. spojrzałem się jeszcze raz na miejsce które było moim domem i wyszedłem. Wziąłem głęboki wdech, ulżyło mi że już nie muszę wąchać rozkładających się zwłok i ruszyłem przed siebie. Następna stacja: Hampton.

Edytowano przez BitWolfPL
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początku schodziło się bardzo łatwo - twarda ziemia i z górki, co znacznie ułatwiało zadanie. Na szczęście przestałeś już czuć ten okropny odór, więc twój nos mógł odpocząć, co było dla niego niewyobrażalną ulgą. Coraz bardziej oddalałeś się od swojego tymczasowego "domu", w pewnym sensie z ulgą. Uczucie to jednak szybko przeminęło. Nie szedłeś drogą, prostym asfaltem - uznałeś, że to zbyt ryzykowne. Po chwili rozpoczął się żwirowy, osuwisty teren, przez który co chwilę potykałeś się, o mało nie przewracając. Zaczęło być to dla ciebie męczące, nie zatrzymywałeś się jednak.

Szedłeś tak może przez godzinę, a mimo szybkiego kroku i tak miałeś za sobą mniej niż połowę trasy. W oddali nie widziałeś jeszcze miasta, a już teraz byłeś wyczerpany. Nóż schowałeś do kieszeni. Nagle zatrzymałeś się. Twoje uszy wyłapały jakiś dźwięk. Było już ciemno i niewiele mogłeś zobaczyć. Ktoś zmierzał w twoją stronę. Ten ktoś mamrotał coś cicho pod nosem i jęczał co chwilę - nie mogłeś wyłapać źródła dźwięku. Na chwilę wszystko ucichło, miałeś wrażenie, że twoje serce się zatrzymało. Potem wszystko nabrało tempa. Usłyszałeś dźwięk podobny do charczenia, dławienia się własną krwią. Szybko odwróciłeś się, przerażony. Metr od ciebie stał chudy człowiek bez prawej ręki. W miejscu ramienia widniała dziura, z której leciała świeża krew. Nieumarlak nie miał jednego oka, w oczodole zionęła czarna pustka. Zombie zaczęło się do ciebie sprawnie zbliżać, lekko kuśtykając.

 


Niepotrzebnie te myślniki stawiasz przed akapitem. Nadal jest trochę błędów, błagam cię - Word, albo cokolwiek co sprawdzi ci błędy! Poza tym rozwiń swoje wypowiedzi, żeby nie były dwuzdaniowe.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odskoczyłem na bok gdy tylko zobaczyłem tego stwora. Patrzyłem mu prosto w oczy, gdy ten powoli zbliżał się z żądzy krwi, jedynego pragnienia jakie mu pozostało. Wtedy coś zrozumiałem. To przez nich musiałem uciekać z miasta. To przez nich ludzie z którymi się przyjaźniłem teraz nie żyją. To przez nich musiałem mieszkać w brudzie i syfie tylko po to, żeby oni nie wiedzieli gdzie się ukrywam. Wkurwiłem się, wręcz wpadłem w furię. Tego jednego stwora obwiniłem za coś, czego nie mógł zrobić. Wyjąłem nóż z kieszeni i rzuciłem się na tego szwendacza. Powaliłem go na ziemię i zaszlachtowałem. Wbijałem mu nóż między oczy z jakieś 7 razy. Moja wściekłość nie znała granic. Patrzyłem na jego twarz z pogardą i obrzydzeniem. Jak na człowieka, który zniszczył mi życie na tyle że doprowadziłoby mnie do samobójstwa. Po chwili opadłem z sił. Padłem na ziemię z wycieńczenia. Patrząc w rozgwieżdżone niebo znów przypomniał mi się codzienny widok rodziny i przyjaciół. Znów pomyślałem, że to tylko sen, że zaraz mama obudzi mnie do pracy, że zrobimy wieczorem jakąś balangę i będziemy się bawić, jakby jutra miało nie być. Powieki same mi się zamknęły. Opadły z sił usnąłem na żwirowej drodze, marząc o tym, że wszystko to co przeżyłem to tylko sen.

Edytowano przez BitWolfPL
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zombie nie zdążył zareagować - oddałeś mu 7 ciosów między oczy, powalając na ziemię. Usłyszałeś gruchot łamanych kości, ciemna maź trysnęła z wielkiej rany na twarzy. Gdy przestał się ruszać uznałeś, że jest już naprawdę zabity. Ostrze wbijało się wręcz w czoło, rozłupując czaszkę i najwyraźniej uszkadzając mózg zombie. O ile w ogóle go miał.

Wyczerpany legnąłeś na żwirową ziemię z sercem łomoczącym w piersi. Zabiłeś go, a może ją, tak jak miesiąc temu w mieście. Tak jak te pieprzone poczwary zabiły twoich przyjaciół, to przez nich uciekłeś, a miasto pogrążyło się w mroku. Szczerze wątpiłeś w spotkanie kogokolwiek żywego, co i tak było przerażającą wizją. Jeszcze przez Bóg wie ile czasu leżałeś przy rozkładających się zwłokach, po czym w końcu wstałeś. Nie patrząc na ciało ruszyłeś w dalszą drogę do Hampton, ocierając nóż z krwi. Czekała cię długa noc...

 


 

Ostatni kilometr do miasta wolałeś odłożyć na rano. Gdzieś w polu znalazłeś starą szopę - ku twojemu zdziwieniu czystą i wolną od krwi. Przespałeś się tam trzy godziny, o dziwo spokojne i bez koszmarów - może to za sprawą braku nieziemskiego smrodu, który męczył cię po nocach. W świetle porannego słońca powoli ruszyłeś do rodzinnego miasta. Gdy zbliżałeś się do pierwszych budynków musiałeś zdecydować gdzie się udać i jaką trasą. Na razie nie widziałeś nic niepokojącego.

Edytowano przez KreeoLe
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem wiele dróg do mojego miasta. Znałem je jak własne kieszenie, w końcu trzeba było rozplanować trasę, kiedy szło się na wagary. Mam do wyboru trzy opcje:

-Przejście główną ulicą, dzięki czemu droga zajmie mi tylko 10 minut, ale po drodze jest tylko sklep monopolowy, a także mogę narazić się na hordę, jednak nie ma czasu do stracenia. Muszę sprawdzić co się dzieje z moją rodziną.

-Przejście dzielnicą "slumsową", ale nie dość, że po drodze nie ma żadnego sklepu, to jeszcze droga zajmie co najmniej 30 min.

-Przedmieścia. Dużo sklepów, ale dojście 1 godzina, a poza tym tam mieszka najwięcej ludzi... a przynajmniej mieszkało.

Trzy opcje: krótka trasa, bezpieczne przejście, albo obfite zapasy.

Każde miało swoje plusy, ale minusów w każdym przypadku było więcej. Jeżeli wybiorę krótką trasę, to nie dość, że zwrócę na siebie uwagę hordy, to mógłbym najwyżej się najebać w monopolowym przed śmiercią. Drogą "slumsową" byłoby za długo, a i tak nic mi po tym bo tam nie ma co obrobić. Przedmieścia były najsensowniejszym pomysłem.

Mógłbym nazbierać żywności, a szwendaczy w alejkach napotkałbym pojedynczo, ale godzina drogi troszkę mnie zniechęca. Postanowione! Ruszam w przedmieścia!

Jak się pospieszę zdążę dojść do domu przed zmierzchem. Mam nadzieję, że spotkam tam kogoś żywego i oby to nie byli jacyś bandyci.

Wstałem, wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w stronę przedmieścia. Nóż trzymałem w gotowości, na wypadek nieżywych, bądź co gorsza żywych. Mam nadzieję, że nie pożałuję swojego wyboru...

Edytowano przez BitWolfPL
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

   Dokonałeś wyboru, jak się okazało - słusznego. Po kilku minutach marszem przedmieściami, gdzieś 200m dalej na zachód rozległ się basowy krzyk, zdecydowanie nie ludzki, co zmusiło cię do schowania się za zniszczonym autem i zwiększenia ostrożności. Samochód za którym tymczasowo się skryłeś miał zdrapany lakier, stał na dachu - wyważone drzwi aż zapraszały do środka. Uznając, że zombie nie zaskoczą cię, pobieżnie przeszukałeś auto. Pod siedzeniem z tyłu znalazłeś zaklinowany tam plecak podróżny, który najwyraźniej leżał tu od początku "inwazji", niezauważony - znajdowało się w nim kilka zgniłych jabłek, które wyrzuciłeś, dwa batony zbożowe i trochę medykamentów - bandaże, gaza i resztka wody utlenionej. Wszystko to bardzo mogło się przydać, łącznie z plecakiem, który przerzuciłeś przez ramię. Zadowolony z łupu, idąc tropem, przeszukałeś kilka okolicznych aut - tu jednak nie miałeś tyle szczęści i znalazłeś tylko pudełko z czterema zapałkami.

   Wychodząc ze szczątek srebrnego volvo usłyszałeś śmiech. Kpiący, pogardliwy, dochodził z co najwyżej 5 metrów. Był ludzki. Zamarłeś w bezruchu, nasłuchując. Nic. Bezwzględna cisza, ponure niebo pokryte grubymi chmurami warstwowymi. Klnąc, ruszyłeś dalej.

   Mógł minąć nie więcej niż kwadrans, nim znów to usłyszałeś, ten śmiech.

 

     – No, no, no – mówiła postać w cieniu powoli. – Kogo my tu mamy! Spójrzcie, to nasz kochany ćpun Grey!

 

   Głos był wyzywający, pogardliwy. Był przede wszystkim kobiecy. Postać wyszła z cienia jednego ze sklepów kilka metrów przed tobą. Lekko młodsza od ciebie, miała czarne, proste włosy do szyi, na lewym oku czarną przepaskę. Była ubrana w męski, myśliwski strój, za pasem miała długie ostrza i dwa rewolwery. W dłoni trzymała trzeci.

 

     – Ciebie się tu kurwa nie spodziewałam – zarechotała. – Dzielny chłopaczek, jeszcze żyje... Tylko do czasu, Chris.

 

   Znałeś ją! Była to Sara, dziewczyna twojego najlepszego przyjaciela. Ostatnie zdanie wypowiedziała groźnie, spluwając na ziemię. Wyszczerzyła żółte zęby i zręcznie obróciła w dłoni naładowaną zapewne broń. Jakiekolwiek miała nastawienie, musiałeś się czegoś dowiedzieć.

Edytowano przez KreeoLe
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zamarłem. Pierwszy raz od ponad miesiąca usłyszałem głos ludzki. Jednak była to pogarda, z której niezbyt się ucieszyłem, co gorsza to była Sara. Ta pizda która nienawidziła mnie do granic możliwości. W sumie czułem do niej to samo. Widać, że nawet zaraza nie zmusiła jej do wyjazdu z miasta. Pomyślałem, że w tej trudnej chwili warto było zakopać topór wojenny. W sumie to nie miałem wyjścia. Jeden zły ruch i dostałbym kulkę między oczy, a w rodzinnym mieście nigdzie bym się nie ukrył.

-Słuchaj... To było dawno temu. Ja chcę tylko sprawdzić co się stało z moją rodziną. Ty masz broń, ja mam żywność. Kiedy to wszystko się skończy możemy o sobie zapomnieć, ale jeżeli chcemy przetrwać musimy ze sobą współpracować. Zgoda?

-Nie byłem pewien co do tej decyzji. Skąd miałem wiedzieć czy nie zadźga mnie przy pierwszej lepszej okazji, ale niestety nie miałem innego wyboru. Podałem jej rękę na znak zawieszenia broni. Oby to nie była zła decyzja.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

   Spojrzała na twoją dłoń, przez chwilę poważnie. Nagle parsknęła śmiechem, przybliżając się metr do przodu. Sara zmierzyła cię czujnie wzrokiem, nie ściskając jednak ręki, jakby chciała rozeznać się w sytuacji.

 

     – Co masz do zaoferowania? – Spytała w zamian.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z plecaka wyjąłem 2 batoniki zbożowe, które wcześniej znalazłem ograbiając samochody.

-Na początek to za magazynek 9mm, a dodatkowo przeprowadzisz mnie na naszą ulicę.

Wiedziałem, że się zgodzi. Z zachwytem patrzyła na batony. Była tak wychudzona jakby nie jadła z tydzień. Mam tylko nadzieję, że mnie nie oszuka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

   Dziewczyna cicho zaklęła, mocno zastanawiając się nad decyzją. Po chwili potwierdzająco skinęła głową.

 

     – Zgoda... – Burknęła, stawiając do przodu trzy duże kroki i wyrywając mu batony z ręki.

 

   Jednocześnie rzuciła w jego stronę magazynek 9mm, o który prosił. Było to dla ciebie zdziwieniem, bo wiedziałeś, że mogła cię po prostu zastrzelić i sama je odebrać razem z resztą ekwipunku z plecaka. Wpakowała sobie do buzi od razu pierwszego batona, zjadając go jakby nigdy nie widziała pajdy chleba. Gdy skończyła, cmoknęła z zadowoleniem i uśmiechnęła się, nadal jakby kpiąco, odwracając się.

 

     – Widziałeś jeszcze jakichś ludzi? – Spytała jakby obojętnie, ruszając do przodu - nie czekała nawet na ciebie, wiadome, że szła w kierunku twojej ulicy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wreszcie miałem odrobinę większe poczucie bezpieczeństwa z załadowanym pistoletem. Odpowiedziałem jej na pytanie:

 

-A ci zimni też się liczą?

 

Zażartowałem, ale ona chyba nie miała humoru na dowcipy. Udała, że tego nie słyszała.

 

-Nie widziałem nikogo.

 

Szliśmy tak w ciszy przez 10 min aż w końcu odważyłem się zapytać:

 

-A tobie jak udało się przeżyć?

Edytowano przez BitWolfPL
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

     – Strzelnica - pierwsze miejsce w które się udałam. Broni po kolana, poza tym - bufet, pełen żarcia. A o tej chorobie usłyszałam... już wcześniej – wytłumaczyła ponuro. – Zaszyłam się tam razem z Martinem i...

 

   Zamilkła nagle. Wymieniła imię, które skądś znałeś - Martin. Był to jeden z twoich najlepszych przyjaciół, chłopak Sary - cholera, wcześniej o nim nie wspominała. Przez kilka minut drogi więcej się nie odzywała, jakby od początku chciała zataić przed tobą ten fakt i mieć nadzieję, że nie będziesz wypytywać.

 


 

Tak btw. - nie możesz pisać jak ona zareaguje, co czuje i co zrobi. Naprawdę, to ja tu jestem MG, zważaj na to ; )

Edytowano przez KreeoLe
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

     – Przesiedzieliśmy tam trochę i od tego czasu staramy się przetrwać w tym syfie – odrzekła. – Zabiliśmy tyle tego gówna, że nawet nie zliczę. Poza tym jest z nami jeszcze jedna dziewczyna. We trójkę razem się trzymamy. Ja, Martin i Alisha... A jak ty się tu znalazłeś? – Odbiła piłeczkę pytaniem.

 

   Co jakiś czas skręcaliście, prowadzeni przez Sarę. Został wam z kilometr drogi, mieliście więc czas na rozmowę.

 


 

Za krótko piszesz, nie lubię takich... brzydkich czychś ;_;

Edytowano przez KreeoLe
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie byłem pewien czy powiedzieć jej prawdę, ale w końcu się na to zdecydowałem.

 

-Zamieszkałem w fabryce butów jakieś 20 km stąd. Znalazłem tam prowiant, który wystarczył mi na cały miesiąc. Musiałem spać koło rozkładających się zwłok. Kiedy zapasy zaczęły się kończyć postanowiłem wrócić, a resztę to już znasz...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

   Milczała. Po kilkunastu minutach zatrzymaliście się na rogu jakiejś ulicy.

 

     – Proszę bardzo mruknęła. – twoja ulica. I obyśmy się więcej nie spotkali, Chris, bo możesz tego nie przeżyć. Nawet nie próbuj szukać żadnego z nas - świetnie dajemy sobie radę sami, a ty sprowadzisz na nas kłopoty. Myślę, że twój przyjaciel Martin woli cię już nigdy nie zobaczyć - mój chłopak raczej nigdy nie kłamie, więc uszanuj go, ćpunie, i spieprzaj stąd.

 

   Odwróciła się, rzucając ci groźne spojrzenie. Szybko pobiegła wzdłuż przeciwnej ulicy, znikając za rogiem. Mogłeś przysiąc, że usłyszałeś jak krzyczy "Nie licz na to, że znajdziesz tu innych żywych!", ale mogło ci się też zdawać.

   Spojrzałeś na ulicę. Wszystko ucichło i znów zostałeś sam, w miejscu, które tak dobrze znałeś i które tak bardzo się zmieniło.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No cóź, umowa to umowa. Nie mogłem jej śledzić bo złamałbym słowo, a jakby się o tym dowiedziała to biada mi. Przynajmniej wiem, że mojemu kumplowi nic nie jest. No nic. Powolnym krokiem szedłem przez ulicę na której się wychowałem. Oglądałem się na lewo i prawo i przypominałem sobie różne historie. Te dobre i te złe. W końcu znalazłem się przed swoim domem. Powoli szedłem chodnikiem prowadzącym do frontowych drzwi. Patrzyłem na podwórko, jak na muzeum mojego życia. To tak jakbym widział siebie w różnym stadium życia. Gdy byłem dzieckiem, nastolatkiem, młodzieńcem, aż w końcu dorosłym. Ani się obejrzałem byłem już przy drzwiach. Zestresowany powoli wyciągnąłem rękę w stronę klamki. Bardzo byłem zdenerwowany tym co zaraz mogę ujrzeć, ale zebrałem się w sobie i pociągnąłem za klamkę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

   Drzwi ze skrzypnięciem otworzyły się. Twoje oczy przez chwilę przyzwyczajały się do ciemności - dopiero po chwili dostrzegłeś szczegóły. Na zniszczonych panelach zalegała gruba warstwa kurzu, czułeś znajomy, obrzydliwy zapach. Weszłeś do środka. Meble były połamane, śmierdziało krwią. Wzdrygnąłeś się. Po podłodze ciągnęły się długie ślady krwi, gdzieniegdzie leżały kawałki zgniłego mięsa.
   Miałeś do przejścia i obejrzenia: kuchnię, łazienkę, sypialnię, swój pokój, jadalnię i piwnicę, w tym jednopiętrowym, rozległym domu. Musiałeś zdecydować, które miejsce zbadać i przeszukać w pierwszej kolejności...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrzyłem na salon z przerażeniem. Straciłem nadzieję, że rodzina żyje, ale coś mówiło mi, żebym przeszukał dom. Zacząłem od piwnicy, ponieważ tata budował tam kiedyś schron przed końcem świata. Jeżeli mieliby się ukryć to tylko tam. Zszedłem po schodach do drzwi prowadzących do piwnicy. Zestresowany tym co zobaczę szybko pociągnąłem za klamkę.

Edytowano przez BitWolfPL
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

   Drzwi z trudem otworzyły się. Kopnąłeś je nogą, dopiero potem stanęły przed tobą otworem. Spodziewałeś się strasznego widoku, a zobaczyłeś... Nic. Nic szczególnego. Wielka, pusta przestrzeń, betonowe ściany i mała, biała lodówka w rogu sali. Przez chwilę nasłuchiwałeś, następnie wkroczyłeś do pomieszczenia. Jednocześnie czułeś ulgę, ale też i rozczarowanie - nie było tu twojej rodziny.

   Zatrzymałeś się jednak nagle. Usłyszałeś warczenie po lewo. Odwróciłeś się i ujrzałeś nastroszonego, brązowego kundla, który z obnażonymi kłami warczał na ciebie. Nie było obcy - zwał się Alex, był to pies rodziców. Nie żyłeś z nim w przyjaźni, bardziej olewałeś go. Ale dziś był niebezpieczny. Cofnąłeś się o krok - musiałeś wykombinować coś, żeby nie zostać ugryzionym przez psa. A może nawet zagryzionym na śmierć, albo zarażonym straszną chorobą...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zacząłem uciekać. Jebany kundel poleciał za mną. Uciekałem przez salon. Serce waliło mi jak szalone. Pościg skończył się przed drzwiami sypialni. Musiałem złapać oddech, ale pies nie wyglądał na zmęczonego. Pies podchodził coraz bliżej. W ostatniej chwili przypomniałem sobie o pistolecie. Pies był 2 metry ode mnie. Wymierzyłem i pociągnąłem za spust. Zastrzeliłem go. Odetchnąłem z ulgą. Korzystając z okazji poszedłem sprawdzić co znajduje się w sypialni.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...