Skocz do zawartości

Skrzynek

Brony
  • Zawartość

    125
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Posty napisane przez Skrzynek

  1. Coś czuję że ta zabawa, jakakolwiek będize, potrzebuje jeszcze sporo ustaleń...

     

    Wprowadzenie własnych postaci (opisywanych w osobnym temacie) rozwiązuje poniekąd problem tego jakie umiejętności i ekwipunek będą miały kuce... Ale tylko poniekąd. Problem w tym, że OC'ki w naszym fandomie mają niekiedy tendencję do bycia... Niekompatybilnymi z resztą OC'ków. Np. Jeden gwardzista posługuje się włócznią, a mieczami najwyżej gryfy (bo mają je czym trzymać, a w ustach jest niewygodnie), a drugi Brony z kolei stworzy niemalże samuraja, który to będzie posługiwał się starożytną sztuką pyskowalki, czyli walki z bronią trzymaną w pysku, w dodatku odnosiłby się do wszystich którzy trzymają miecz wystający z pyska na wprost z pogardą, uważając ich za głupio awangardowych nowicjuszy, ponieważ, załóżmy, stanowczo zakazuje tego kodeks tejże sztuki walki, uznając to za niehonorowe albo zwycajnie nieskuteczne. Inny z kolei wprowadzi jako JEDYNĄ broń dystansową kusze samopowtarzalne z korbami dającymi nakręcić się zębami, a inny (o zgrozo!) stwierdzi że chwytne kopyta są cool, więc stworzy kucykowego ŁUCZNIKA(!), któy będzie używał wyłącznie kopyt - co dla innych Bronies może być zwyczajnym szkaradztwem.

     

    Biorąc pod uwagę ten problem, trzebaby urządzić dyskusję (w tym temacie, maybe?) o uzbrojeniu. I o organizacji wewnątrznej Gwardii, o której z kanonu wiemy tylko tyle, żę jest tam kapitan i jacyś-tam podwładni. Oraz o kompetencjach i liczebności Gwardii. Funkcjach. O jej wyglądzie i charakterze w innych miastach Equestrii (a przynajmniej miło by było, bo biorąc pod uwagę powyższy przykład misji, trzebaby wiedzieć - lub wymyślić- czy ci z prowincji nie będą przypadkiem odnosić się do tych z centrali - stolicy? - jak do zadufanych w swojej wspaniałości "ochroniarzy trawników")[albo za niedościgły wzór... któremu jednak się zazdrości i utrudnia przez to robotę, chcąc samemu rozwiązać problem i stanąć na piedestale zamiast zewnętrznej elity].

     

    ... Generalnie, to może to być pomysł na jakąś krótką zabawę samą w sobie! Pomyślmy - konkurs na najlepszy, całościowy opis organizacji Gwardii, różnic między poszczegółnymi garnizonami oraz (obowiązkowo!) spis uzbrojenia konwencjonalnego, niekonwencjonalnego (dla sił specjalnych maybe?), i (opcjonalnie) przestarzałego lub robionego wyłącznie na zamówienie dla pojedynczych kucyków, ale jednak do spotkania w granicach Equestrii (np. egzotyki jak magiczne protezy dla weteranów - lub nieostrżnych idiotów? Ostrza nakładane na skrzydła itp).

     

    Bo właściwie bez ustalenia wstępnego "to można, a tego już nie", nasza zabawa pozostanie z gigantycznym bajzlem, w którym jeden gwardzista macha sobie włócznią, a reszta oddziału to jednorożce-magowie bojowi, rzucający kulami ognia na lewo i prawo albo magią umysłu zmuszający przeciwników do przejścia na ich stronę. Do tego będą jeszcze kolesie z szponami na butach ala Equestria Prevails i samopowtarzalnymi samopałami skręconymi w garażu (o, sorry, TAJNYCH WARSZATACH GWARDII, gdzie powstają gadżety jak dla Jamesa Bonda, ale to headcanon tylko jednego Broniego na tym forum!).

     

    ... Właściwie, to możnaby zorbić zabawy osobno dla systemu organizacji Gwardii oraz uzbrojenia w Equestrii, tak żeby z pojedynczych propozycji graczy coś skopmonować (przy werdykcie komisji forumowej do spraw wojskowości prowaszonej przez Hoffmana  )

     

    ALE, po ogarnięciu tego aspektu pozostaje nam oraganizacja samej zabawy dotyczącej organizacji zabawy z niebezpiecznymi misjami. Chyba najlepiej byłoby gdyby użytkowincy nie pisali przebiegu całej misji, ale fragment, o czym wspominał już Hoffman. I rzeczywiście, takie opisywanie z punktu widzenia swojego gwardzisty ma sens. Tym bardziej, że następni gracze mogliby korzystać z informacji zawartych w poprzednich postach aktualnej "tury", robiąc nawiązania. Tyle, że wtedy zrobiłaby się z tego właściwie sesja. Jeśli Hoffman rzeczywiśćie sesję zamierza stworzyć - to ok. Ale jeśli nie, wtedy musi wymyścić coś innego, jeszcze bardziej chytrego. Albo posłużyć się nami, wypowiadającymi się w tej dyskusji...

     

    Poza tym - zauważyliście może, jak się rozpisałem, gdy tylko Hoffman wspomniał o odznakach? :fluttershy4:

                                      

    1. Hoffman, zaproś ludzi do dyskusji. Ilu się da. Może przez ogłoszenia na głównej? W każdym razie widzę że ma to potencjał (przynajmniej w mojej subiektywnej ocenie ma) ale dział wygląda na rzadko odwiedzany. Przyda się więcej reklamy...

    2. Czy nikt nie widział przypadkiem w fandomie jakiś opracowań co do wojskowości Equestrii? Albo nie poleci czytającym ten temat jakiegoś fika, w którym ten aspekt został należycie rozwinięty? Osobiście czytałem np. Si Deus Nobiscum, ale tam realia Gwardii dostosowane są do wojny ala XVII-wieczna Polska, czyli są wojska Księżniczek i pojedynczych magnatów, w dodatku liczone w grubych tysiącach... Osobiście sądzę, że Equestria nie mogłaby sobie pozwolić na taką armię, tym bardziej biorąc pod uwagę, że w czasie pokoju do woja szły by tylko kuce czujące powołanie związane z ich CM.

    Wiem, zależy to także od rozmiaru samej Equestrii, ale biorąc pod uwagę fakt, że AJ widziała z Manehattanu Sonic Rainboom powstały w okolicach Cloudsdale, cała Equestria nie może mieć więcej niż jakieś 100 km wszerz. A nawet ma zapewne o wiele mniej. To zaś, przy gęstości zabudowy jaką zdołaliśmy zobaczyć (nie liczę 4-sezonowego Maretropolis) daje nam jakieś... 250 tys. mieszkańców? Tak na oko. jeśli macie jakieś inne rachunki to nie omieszkajcie ich tu wstawić... W każdym razie, jakiś 1-2% populacji w woju (mamy pokój itd.) daje nam... 2,5-5 tys. woja na cały kraj.

    ... Cholera, to wymaga chyba więcej czasu na obliczenia niż ja mam tu w kawiarni...

    • +1 1
  2. Zawsze lubiłem sprzeczki narratora z postaciami. Szkoda tylko, że tak rzadko dane mi jest coś podobnego znaleźć. Autor miał pomysł. I osobiście nie widzę problemu z ostatnim akapitem. Rrzeczywiście, niektóre rzeczy trzeba pozostawić otwartymi, ale jeśli dedykuje się coś tak konkretnie do korektorów, po czym przedstawia ich jako zUych... Tutaj było to potrzebne, aby zachowało pozytywny wyraz, rzuciło światło na sens, jaki chciał przekazać autor. Poza tym sekcja morału pasuje do tradycji samego serialu (którą łamie 3. sezon, ale to szczegół).

     

    Dlaczego myślę o tworzeniu podobnego opowiadania, tylko z tym "dobrym" narratorem...

  3. Odgryzłbym się tym samym. O ile byłaby zwykłych rozmiarów, wróżę swoje zwycęstwo i pełny brzuch.

     

    Co byś zrobił, gdyby na jakiejś steli w niebie było zapisane twoje przeznaczenie?

     

     

    Edit: @UP: Powiedziałbym, że to dla poszerzania horyzontów, a w historii mogą sobie grzebać (od czego są okna prywatne? :ming: )

  4. Co do elektryczności i jej przesyłania nie mam pomysłu. Choć zgadzam sięz Ciastkiem. Ale w takim razie oznaczałoby to fabryki baterii magicznych, kryształowych odppowiedników naszych "paluszków"... WIem, nadawałoby się do fandomowej Eqiestrii, ale mam przeczucie że przydałoby się roziwązanie, które miałoby większą szansę znaleźć się w kanonie.

     

    Pamiętajmy że MLP dzieje się w świecie magicznym, gdzie Celesia może grać z Luną w kulki ciałami niebieskimi. Planeta MLP (Equestria to kraj) mogła równie dobrze powstać przed milionami lat, jak i zostać stworzona przed kilkoma/ kilkunastoma tysiącami lat. Skutki tego mogą być bardzo zabawne, o ile istota stwarzająca nie miała wystarczającej wyobraźni... NP nie byłoby złóż ropy. W ogóle. Bo po co dawać coś organicznego tam, gdzie są skały i i tak nikt się nie dokopie? To tłumaczyłoby też dlaczego po tysiącleciach eksploatacji świata wciąż są miejsca, gdzie kamienie szlachetne leżą sobie 20 cm pod poziomem gruntu (miejsce w którym Rarity została porwana nie było kopalnią odkrywkową, jestem tego niemal pewien).

    Swoją drogą, taka powszechność kamieni szlachetnych tylko daje wielki + teorii Ciastka...

     


    Pytanie, czemu oceniacie kucyki miarą naszych postępów?

    Przypominam, że kucyki, mają do dyspozycji
    a) magię jednorożców
    b) panowanie nad pogodą pegazów

    Oraz nie mogą używać palców, oraz mają całkowicie inną budowę ciała, co na pewno też nie jest tu bez znaczenia.

    Więc, powołując się na powyższe, stwierdzam że technologi kucyków nie powinno się określać miarą naszych postępów, ponieważ rozwijają się one zupełnie inaczej. Według mnie jedynymi, że tak to nazwę, okresami czasowymi jakimi można określać kucyki, jest: średniowiecze, okres paelokucykowy itd. ponieważ są one wspomniane w serialu.

    Potwierdzam i popieram. Dodatkowo, wszystkie te porównania odnoszą się do naszej historii, a jest ona jednym wielkim bajzlem, gdzie technologie były zapominane, odgrzebywane, wynajdywane po kilka razy. Zdarzało się też tak że w jednym państwie wiedzą coś od tysięcy lat, a w innym jest to uznawane za herezję lub nowość na skalę wręcz kosmiczną. A kucyki mogły mieć inny bajzel, nie mieć go w pewnych dziedzinach wcale, a kiedy indziej zapomniały coś, bo po prostu nie było potrzene (np. była wojna, wynaleziono broń palną, ale nikt jej nie lubił, nie było wojny, to i wynalazek uznano za niehonorowy i zagrzebano wiedzę o tym w jakiś archiwach. Albo i jest gdzieś w którymś z kucykowych miast mały oddział strzelców wyborowych. Kto wie?


    Wydawałoby się, że chemia kuleje, ale jednak mają balony - czyli i tworzywa sztuczne.

    Nie stawiałbym znaku równości między jednym z drugim. Choć obocność rentgenu (RD w szpitalu i zdjęcie skrzydła) daje do myślenia apropo ich wiedzy o fizyce.

     

    Mnie też zastanawia jak jest z sprawami kanalizacyjnymi w takim Cloudsdale... Po prostu srają na tych pod miastem? Prawdą są trollingi Lauren Faust, jakoby ich... "Nawóz" zawierał hel i unosił się w powietrzu (czasami tworząc fluktuacje w postaci shitstormów)? Czy może jeden z wodospadów jakie spływają łagodnie z Cumulusów wcale nie jest zrobiony z tęczy?... Ostatnie to mój osobisty headcanon, którego urokowi nie mogłem się oprzeć. :flutterblush:

     

    No i zeppeliny - sądzicie że istnieje tam transport powietrzny na większą skalę? Czy może jest to tylko środek lokomocji dla kucyków nieco zamożniejszych/ mieszkających w górzystych rejonach (odnoga Apple family także posiada coś takiego, choć nie tak ozdobne jak model Canterlodzki, który chrzciła Rrcia)?

  5. Zdechłbym z wycieńczenia fizycznego i psychicznego w wieku 25 lat, wyłysiał w wieku lat 20, a osiwiał w wieku lat 17.

     

    Co byście zrobili, gdyby w waszym pokoju pojawił się portal, wyskoczył z niego sponiewierany nieco Gwardzista equestriański z jednym okiem, przystawił ci ostrze włóczni do gardła i wycedził "GDZIE ONA JEST?!" tonem sugerującym, że nie będzie miał oporów przed zabiciem cię?

  6. Z tego co zrozumiałem z opisu Hoffmana chodzi o misję, w któej centralnym elementem ma być Shining Armor, a nie kapral (jakiś OC) który ocaliłsytuację i przez to stał się ważniejszy. Aczkolwiek sam zamierzałem dodać swojego OC'ka, ale nie aby robić z niego totalne OP (wręcz przeciwnie, uszczuplę nawet jego wachlarz możliwości), ale aby całość wyszła... realistyczniej. Bo tak sięskłada że szczegóły i oryginalność SĄ realistyczne. Banda Gwardzistów wyglądających, zachowujących i myślących kropka w kropkę tak samo - to jest dopiero karykaturalne i dziwne. Tym bardziej że jest to elita, która pewnie niejedno ma za sobą, a w dodatku jest ich niewielu.

     

    W moich założeniach od początku było pokazanie ich jako różniących się od siebie, a to zakłada stworzenie im choć zalążka osobowości (nawet jeśli ograniczałoby się to do tego że jedne z nich wolałby kaszę, drugi ogórki kiszone, a ostatni woli nie jeść za dużo przed wartą żeby nie zachciało mu się na niej srać). Jeśli więc masz OC'ka gwardzistę (albo takiego któego łątwo da się pod to podciągnąć) to dlaczego nie podciągnąć go pod ten oddział? Jedna postać mniej do wymyślenia, następny proszę!

    • +1 1
  7. Już któryś raz widzę temat, któryś raz go czytam i zdaję sobie sprawę jak fajnie by to wszystko wyglądało, po czym chęci moje zostają nieco przygaszone, a kiedy robiępodsumowanie ile zajęłoby mi wymyślenie i napisanie wszystkiego, wygrywa z tym rzeczywistość.

     

    Serio, Hoffman, pomysł fajny. Ale ilość nieokreśloności, które trzeba wymyślić, opisać, po czym zrobić jeszcze współzależności jest spora. Np: liczenośc drużyny, skład, wyposażenie, umiejętności podstawowe wszystkich, umiejętności specjalne (bo oddział specjalny), dodatkowo w takich oddziałach wszyscy zazwyczaj mimo obowiązkowości nie są bez wyrazu - każdy jest inny, odznacza się innymi cechami charakteru itd. Sprawę utrudnia jeszcze fakt że jest to właściwie niemal nie do pominięcia, zważywszy CM i talenty jakie reperezentują. A nie doszedłem nawet do opisu miasta, o którym nic nie wiemy (poza tym że leży nad Zatoką Podkowy) - ani gospdarki, ani obraz mieszkańców, ani zabudowa, ILOŚĆ mieszkańców, a jeszcze Istota. O ile nie jest bezmyślnym potworem morskim, trzeba wymyślić mu motywy i jakieś zdolności. Jeśli to jakaś organizacja fake'ująca potwora niczym w Scooby Doo (ktoś wlałby takie coś, bo ma np. mus na oryginalność) to trzeba wymyślić też na to sposób i samą organizację. Plus randomowe poszlaki łączące się w całość, zwroty akcji, genialnośc Shininga (or not) w dowodzeniu + takie drobne szczegóły jak środek transportu Gwardzistów jak i to czy cypel jest skalisty czy klifiasty, czy jest latarnia i co się z tym wiąże, itd itd.

     

    Ogółem dałeścoś, co jest do łyknięcia dla może takiego Gandzi, któren to potrafił uraczyć nas całą WOJNĄ w Si Deus Nobiscum. Ale zwykły forumowicz, o ile nie jest tempakiem i chce napisać coś czego nie można wyśmiać merytorycznie w co drugim zdaniu, może być nieco przytłoczony ilością pracy, tworzeniem wszystkiego właściwie od zera. A przynajmniej tak jest ze mną (perfekcjonistą, tak BTW). To nie jest też tak, że nikt o tej zabawie nie wie, bo 300 wyświetleń kliknęło.

     

    Proponowałbym zabawę nieco uprościć, podać nieco danych dodatkowych, albo...

    Może zanim ta zabawa doczeka się odpisów, trzeba będzie zrobić osobną zabawę/dyskusję, w której ludzie rozpiszą się, tworząc DRUŻYNĘ, którą Shining będzie potem dowodzić? Ja wiem... Specjalistów od walki z końkretnymi zagrożeniami jakie możnaby znaleźć w Equestrii, niekoniecznie kanonicznej? Może drobna dyskusja o tym jakie bronie/sztuki walki/ taktyki mogą być stosowane w Equestrii? Albo podać linki do miejsc na forum, gdzie takie coś już powstało?

    • +1 1
  8. Domyślam się że nasz Drzewomistrz zamierza dodać posty do wszystkich drużyn jednocześnie. w Cerastes i Tempestris posty wszystkich (poza Lisicą-leserką w Cerastes) są już od piątku, a jeśli nie liczyć w naszej drużynie Eevee (Lampy), która nawet nie czytała naszej konfy od zeszłej niedzieli, to nasza drużyna też już czeka pilotarz. Mam tylko nadzieję że Ever wyrobi się z odpisami przed długim weekendem, kiedy będziemy mieli sporo czasu na pisanie własnych odpowiedzi.

  9. Hmm... Może w przyszłym tygodniu? Damn, serio ciekawy temat, ale akurat definicja klasy maturalnej się na mnie rzuciła (powtarzanie do 4 przedmiotów na raz) i nie mogę.

     

    Nakabluję tylko, byście ścignęli EverTree. Był przecież w zeszłorocznej edycji Sejmu Dzieci i Młodzieży - a więc, przez jeden dzień był posłem (szkoda że jedyną dietą było śniadanie w hotelu...). Wprawdzie polska wersja Sejmu nie jest najlepsza na staż, ale trochę całokształtu polityki uświadczył, więc może podoła roli sekretarza?

    (Informuję o tym aby wspomóc akcję jeśli nie swoim udziałem, to polecając.)

  10. Siedziałem przy niewielkim stole w wynajęty pokoju miejscowego hotelu, zajadając się naleśnikami z miodem kupionymi w restauracji obok. Trzeba tym kolorowym osiołkom przyznać, że w kwestiach kulinarnych znają się na rzeczy. Przed sobą miałem krótką, acz ozdobnie napisaną notkę, informującą o miejscu następnego pojedynku i mianie następnego oponenta. A właściwie oponentki, Nimfadory. Jak widać awantura jaką zrobiłem w administracji po spóźnieniu się na ostatnie starcie przyniosła skutek…

     

    Ugryzłem właśnie czwartego już naleśnika, gdy ktoś bezceremonialnie otworzył drzwi i wparował do mojej kwatery. Zamarłem z pełnymi ustami, wlepiając wytrzeszczone oczy w intruza. Tylko siedem osób w multiwersum - oczywiście poza mną - mogło od tak zignorować pułapkę i wejść do tego pokoju. I właśnie się pojawiła się ta, którą najmniej chciałbym teraz spotkać...

     

    - Nie masz mi czegoś do powiedzenia, Ziguerro? - spytał Paladyn, krzyżując ręce na piersi. W tym przytulnym pokoiku, stojąc na dywanie w kwiatki i niemalże zawadzając skrzydlatym hełmem o kryształowy żyrandol, wyglądał ze swoją lśniącą zbroją i biała peleryną jeszcze bardziej nie na miejscu niż w domu.

     

    Starannie i niespiesznie przeżułem kęs dalej zalegający mi w ustach, wcale nie śpiesząc się odpowiadać. W końcu przełknąłem, otarłem usta chustką i dopiero wówczas odparłem marszczącemu brwi Hilianusowi - temu prawdziwemu, nie temu Ziemianinowi kopiującemu nieudolnie każdą rzecz, jaką o nas słyszy.

     

    - Przecież na ostatnim zebraniu mówiłeś, że mamy wyrobić sobie reputację. Uznałem że wygranie turnieju i zdobycie tytułu będzie temu służyć.

     

    - A nie wykoncypowałeś po drodze tutaj, że mamy ważniejsze sprawy na barkach, które przysporzą nam nie mniej chwały? - wycedził ledwo nad sobą panując. Aż dziwne, że w ogóle pozwolił mi się wcześniej wypowiedzieć - Pomijając już twoje oświadczenie, że skaczesz do Gildii Lodomówców na kurs u mistrza Fjolsnira, twoja obecność tutaj jest też obrazą dla naszych…

     

    - ŁANY, AŁE FO ‘EST PYFFNE! - wykrzyknął nagle głos tuż za mną, sprawiając że poderwałem się z krzesła z przestrachu. Okazało się, że to Zarti, który wykorzystując moje skupienie na Paladynie podebrał mi naleśnik sprzed nosa i właśnie rozkoszował się nim z wydętym policzkiem.

    - Fkomd go maff? - zapytał już ciszej, ignorując moją zaciśniętą szczękę i poirytowane wstchnienie Hilianusa, choć byłem pewien że zauważył i to i to.

     

    - Z “Jabłkowych Cudów” naprzeciwko tego lokalu - warknąłem wyrywając mu z ręki resztki placka - kup sobie własne!

     

    - Okej! - potaknął ochoczo i zniknął z cichym świstem. Odwróciłem się do Paladyna. Nancy wyszła ze swojej kryształowej kuli, służącej jej od pewnego czasu za dom, i zawisła nad moim lewym ramieniem. Zapewne wyczuła moje narastajace emocje i postanowiła sprawdzić, czy nie potrzebuję pomocy.

     

    O ile nic nie spartolę w przekonywaniu tego blaszaka, to nie…

    - Hil, słuchaj, wiem że jesteś przeciwny takim rozwiązaniom - zacząłem łagodnie - Ale sam przecież wiesz, że o ile ty reputację czerpiesz z naszych sukcesów ogółem, ja zadaję się głownie z magami. I niezależnie od tego co o tym myślisz, wygranie choćby jakiegoś niszowego turnieju to rzecz może nie niezbędna, ale poświecenie trofeum przydaje się na niektórych snobów. Poza tym…

     

    Jeszcze przez dobrych kilka minut tłumaczyłem nieukontentowanemu Paladynowi moje racje, starając się aby brzmiały jak najlogiczniej. Powiedziałem na przykład o zamiarze przekazaniu nagrody na wyznaczony przez niego cel, poduczeniu się w przerwach między rudami od innych uczestników, i tak dalej i tak dalej. W pewnym momencie pojawił się Zarti, siadając na oparciu kanapy i wcinając jakieś babeczki.

     

    W końcu Hilianus uniósł dłoń i skinął głową.

    - Dobrze zatem, niech będzie po twojemu. Jest tylko jeden szkopuł - wzniósł w górę palec - Skoro, jak rzeczesz, tak wiele jest korzyści z wygranej, stawiam ci warunek. Masz wygrać i przynieść nagrodę do Cytadeli. Jeśli zaś przegrasz, dostaniesz restrykcje takie, jakie dałem ci za incydent w Raspberry Village.

     

    - CO?! - wrzasnąłem, przpominając sobie nagle ze wszystkimi szczegółami karę Hilianusa - Ty chyba żartujesz! To było zupełnie co innego, wtedy przecież byłem…- urwałem nagle, widząc jego złośliwy uśmiech i odwróciłem się do Zartiego - Pokazałeś mu To - bardziej oznajmiłem niż zapytałem. Ten tylko dalej oglądał obraz przedstawiający jakiegoś kuca, zapewne ważnego dla tutejszej historii, nie zaszczycając mnie choćby spojrzeniem.

     

    - Zdradził cię słoik po miodzie - odparł Paladyn bez cienia emocji.

     

    Stałem chwilę przygryzając wargę. Może pakowanie się w ten turniej nie było aż tak dobrym pomysłem? To co wyprawiali niektórzy przeciwnicy mocno wykraczało poza umiejętności, jakie myślałem że będą posiadać uczestnicy turnieju urządzanego w Equestrii… Skąd w ogóle takie indywidua w świecie mówiących kolorowych kucyków?! Z resztą, nieistotne. Jeśli mam być górą… Wróć, jeśli mam uniknąć restrykcji od Hila, to będę musiał wspiąć się na same wyżyny swych umiejętności…

     

    I nagle w moim szczwanym umyśle pojawiło się rozwiązanie. Przeszło pomyślnie szybki proces twórczej krytyki i wykiełkowało na moich ustach szerokim uśmiechem.

     

    - Hilianusie…- zacząłem słodkim głosem, przywołując Nancy do dłoni i gładząc ją po cieniutkiej warstwie ozonu - Skoro akceptujesz, że wygrana leżeć będzie w interesie nas wszystkich… - z niemalże lubieżną przyjemnością obserwowałem jak mina mu rzednie, a Zarti odwraca głowę znad odskrobwania farby z drzwi szafy, nagle zainteresowany - To co powiedziałbyś na...

     

    ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     

    Teleportowałem się na wyznaczoną arenę zaraz po tym jak wybrzmiały słowa konferansjera, a animator wciskający słuchawkę jak najgłębiej w swoje końskie ucho skinął mi z przyzwoleniem. A może lepiej byłoby powiedzieć… Nie, “mnie” oraz “mi” i tak w pełni oddają istotę sytuacji…

    Tak czy inaczej znajdowałem się teraz na powierzchni stworzonej z czystej mocy, wdychając powietrze przesycone aromatem jednego, ale niezwykle skomplikowanego i potężnego zaklęcia, jakie posłużyło do skoństruowania płaskiej platformy i okalającej jej z boków i z góry bańki. Przepiękna robota.

     

    Gotowy?

    Jak nigdy!

    I było to prawdą. Po dwóch już stoczonych pojedynkach, przeciwko oponentce którą zdążyłem wcześniej nieco poznać, z błogosławieństwem Paladyna, z otwartymi kanałami dostępu i naładowany mocą dzięki tym razem przedpojedynkowej sesji energetyzującej - nie mogłem być bardziej gotowy. Nie pominąłem też w “enerdżajzingu” swojego rzeźbionego kostura z rubinem czy mojej Nancy, która pląsała radośnie wokół mnie po okręgach, zostawiając za sobą świetlisty ślad. Niczym miniaturowy meteor mieniący się wszystkimi kolorami tęczy. Mój uroczy meteorek.

    Blah!

    Milcz.

    W przerwach miedzy rundami udało mi się ją mocno usprawnić Teraz bary z PR-em…

    Wracając jednak do opisu wyglądu - Wciąż miałem na sobie dziej przypominała już skompresowaną do formy małej kulki pełnoprawną, silną istotę magiczną niż przechwycony, zpersonifikowany konstrukt energetyczny, z którego się wywodziła. Ciekawe, czy w końcu przyda mi się na coś w tym pojedynku.

     

    Wyglądałem nieco inaczej niż podczas wcześniejszych pojedynków. Wiedząc że na tej arenie raczej trudno byłoby o surowe żywioły, celowo zostawiłem swoją poprzednią, wzorzystą i kolorową szatę w hotelu, zamieniając ją na połatany płaszcz podróżny o bardziej wszechstronnych właściwościach. Oraz z większą ilością ponadprzestrzennych kieszeni i zakamarków. Miałem też na sobie wysokie, zgodnie z konwencją zakurzone i przybłocone buty podróżne, a na moim czole znajdowały się znoszone, magiczne gogle ochronne Zartiego, mające o wiele więcej niż 101 zastosowań. Raz otwierał nimi buteleki z piwem, a innym razem potrafiły nawet ocalić mu wzroku gdy wyławiał zębami jabłka z balii z kwasem...

     

    Ej! - wtrącił się głos w mojej głowie - Byłem pod wpływem, to raz. Dwa - skąd miałem wiedzieć że jabłka są z mazniętej czerwoną emalią platyny?! Trzy…

    No już, dobra, nie gorączkuj się tak! Po prostu robię ekspozycję.

    To chociaż nie rób w niej ze mnie debila. I tak już mam wystarczające problemy z PR'em.

     

    Jako że i tak nie miałem nic do roboty zanim nie pojawi się moja przeciwniczka, postanowiłem przetstować arenę i na wszelki wypadek zabezpieczyć się paroma konstruktami. Najpierw arena… Zamknąłem oczy i wsiąkłem umysłem w strukturę zaklęcia areny. Widziałem ją jako wielką plątaninę warunków i reakcji jakie one wywołają, zastrzeżeń i przyzwoleń, zasad, załączników i uogólnionych da mojego wzroku połączeń pomiędzy tym wszystkim. Na szczęście, nie byłem z tym sam…

     

    Dosyć szybko ogarnąłem jak to wszystko się łączy w kupę i jak na to wpływać. Co ważne, dowiedziałem się czego należy pod żadnym pozorem nie robić, a co, choć potężne, robić można. Przyda mi się to później. Dla wprawy zmieniłem kształt areny na stożkowaty, potem na piramidalny, a potem znowu na bańkowaty. Dość proste w procesie i nie wymaga energii praktycznie wcale, ale trzeba wiedzieć jak chwycić, aby wywrzeć wpływ. Ktoś, kto mniej czasu spędził na tkaniu własnych zaklęć i manipulacjach w surowym astralu, a więcej na uczeniu się gotowych inkantacji i gestów, może mieć z tym na początku niezły problem…I chyba o to chodziło twórcom. Na docenieniu ludzi twórczych, a utrudnieniu życiu wyłącznie odtwórczym. Nic dziwnego, że użyli tego miejsca dopiero w ćwierćfinałach…

     

    W ramach przygotowania na Nimfadorę wplótł między pajęczynę czaru kilka własnych warunków oraz efektów jakie będą powodować, nie naruszając w miarę możliwości poprzednich struktur. Jeśli tylko wystarczająco trafnie wszystko ująłem, arena sama zajmie się oponentką, bez najmniejszego mojego udziału. Co jeszcze lepsze, zaplątałem to wszytko w taki sposób, że trzeba by istnego Hakera Trzynastej Pieśni aby wykryć i odwołać moją ingerencję. W końcu robiliśmy to we dwóch - jeden robił, drugi sprawdzał…

     

    W końcu otworzyłem oczy, z uśmiechem napotykając Nancy unoszącą się przed moją twarzą. musnąłem ją opuszkami palców i poszedłem na drobny spacer wokół areny, dyskutując nad możliwymi atakami zaczepnymi. Jedynymi dżwiękami jakie mi towarzyszyły to szelest ubrania, stuk outego końca kostura o podłoże i dziwne echo, jakie rozchodziło się wewnątrz bańki od tego ostatniego.

     

    Znałem Nimfadorę jeszcze sprzed samego turnieju. Pomogłem jej mianowicie poradzić sobie z pewnymi… Nieporozumieniami, jakie wynikły między nią a władzami jej kraju. Widziałem też relacje z jej pierwszego pojedynku (tego, w którym to jej przeciwinik jednak się pojawił). Wiedziałem więc czego się mniej więcej po niej spodziewać. Na pewno nie będzie tracić czasu na nie wiadomo jak długie monologi ani energii na efektowne wejścia czy zbędne efekty wizualne. Z nią walczy się szybko i do rzeczy. Chyba że ma kaca, ale o tym kiedy indziej…

     

    Miło byłoby ustawić jakiś konstrukt w postaci, bo ja wiem… Zamku lub chociażby ukrytych steli z runami wzmacniającymi moją magię lub szkodzącymi oponentce. Problem w tym, że tutaj WSZYSTKO widać. Cokolwiek powołasz do istnienia, widać to jak na dłoni, tym bardziej że powłoka i sama przestrzeń areny reagowała nawet na myśli, nie mówiąc już o wibracjach jakie by poszły od zrobienia nawet czegoś niewidzialnego czy pseudo-niewykrywalnego. W związku z tym wystarczy mieć choćby lekkie wyczucie wibracji astralu lub często się rozglądać, a ruchy przeciwnika nie będą miały dla nikogo tajemnic.

     

    Chyba, że o to ma chodzić, a ruchy te będą niezozumiałe…

    Co proponujesz, Podróżniku?

     

    Po kilku krokach przedstawił mi już całą koncepcję, na którą uśmiechnąłem się i przytaknąłem. Zaraz też przystąpiliśmy do roboty. On babrał się przenikalnością wymiarów i ucieraniem ścieżek dostępu do “miejsc” docelowych. Ja zaś wyciągnąłem pierwszą lepszą rzecz z losowej kieszeni pożyczonego płaszcza. Padło na pianki, takie do pieczenia nad ogniskiem.

     

    Wzruszyłem ramionami i zbliżyłem je do ust, szepcąc do nich wymyślane z marszu zaklęcia. Bo najlepsze są właśnie takie czary - nieplanowane, nieprzemyślane i wręcz dzikie w swej nieprzewidywalności. Dynamiczne i opierające się na czystej mocy inwencji. I to nie tylko dlatego, że przeciwnik nie wie czego się dokładnie spodziewać, przez co traci czas i/lub energię. Dla mnie taka właśnie magia ma urok[stary, fatalnie dobierasz słowa…]. Ten pociągający, pobudzający mnie gdzieś pod sercem ognik, który sprawił że jestem teraz tu, gdzie jestem. Magia, która nie wymaga tachania ze sobą hektolitrów mikstur, ton sprzętu bojowego upchanego w nadprzestrzennych plecakach, stosów kryształów z gotowymi zaklęciami wybrzuszających kieszenie czy opasłych ksiąg pełnych zaklęć stworzonych przez znudzonych życiem starych pryków z kompleksami niższości wywołanymi garbatym nosem. Magia, do której potrzebujesz jedynie źródła mocy, wyobraźni i czegoś do zaczarowania. Magia, przy której nie jesteś przytłoczony umowami, paktami i klątwami, lecz jedynie właściwą dla każdego szanującej się istoty rozumnej odpowiedzialnością za własne czyny. Magia, która…

     

    Nie zagalopowałeś się?

    A, tak, pianki. Nie martw się, to tylko na potrzeby ekspozycji. Podczas samej walki nie walę takimi filozofiami.

    Jasne. Ale zastanawianie się nad istotą wszechrzeczy nie przeszkadza ci gdy przycinasz bokobrody?

    Nie. Już tobie prędzej przeszkadza namyślanie się nad tym z ilu światów pochodzi gówno, którym właśnie srasz.

     

    … I tym oto sposobem, celną i trafną uwagą pozbywszy się docinków Zartiego mogę w końcu powiedzieć co zrobiłem z tymi cholernymi piankami. Otóż było ich sześć. Do każdej po kolei streszczałem jej zadania, pracując jednak głównie umysłem, a słowa mając tylko za przekaźnik. Ziemianom pasował będzie tutaj termin “rozkaz.rar”. Gdy skończyłem, rzuciłem je wszystkie w powietrze, celując mniej więcej na środek areny.

     

    Dwie z nich, gdy spadły, urosły, rozwarły klejące się paszcze uzębione twardym jak szmaragd, wzmocnionym cukrem, rozstawiły cienkie nogi i stanęły jako dwa mierzące półtora metra w kłębie ogary. Powarkując z cicha i błyskając wokoło ślepiami zaczęły syntezować w bebechach kwas do obrzygania nim Nimfadory. Dwa następne także urosły, ale stworzyły w ten sposób idealny obrazek sielankowego obłoczka, jakich pełno było tu w Equestrii. Na razie miał tam tylko wisieć i podejrzanie wyglądać. Piąty wydłużył się i stwardniał, tworząc wąski, marmurowy piedestał, który wylądował idealnie pionowo na powierzchni areny. Ostatni zaś zwolnił i zawisł nad piedestałem, czekając.

     

    A czekał aż posiłkując się wskazówkami Zartiego powyjmuję z płaszcza spodeczek i filiżankę (niestety z różnych zestawów) oraz dzbanek pełen parującej, pierwszej jakości gorącej czekolady Hilianusa (sam widziałem jak ten drań podwędził mu go wczoraj w jakiejś restauracji, po czym ledwo powstrzymał Hila od pobicia goblina mającego niebezpiecznie podobny dzban na własnym stoliku). Następnie najzwyczajniej w świecie nalałem gęstego napoju do naczynia i odesłałem je dosyć powolną telekinezą (aby nie rozlać) na piedestał, sterując za pomocą oszczędnych ruchów kostura. Dopiero wtedy pozwoliłem ostatniej piance opaść, przyozdabiając kradziony rarytas z cichym “plum!”.

     

    - Chciałabyś się napić, Nimfadoro? - zapytałem głośno, acz uprzejmie przeciwniczkę, która chwilę temu pojawiła się po drugiej stronie areny i obserwowała w milczeniu końcówkę mojego małego rytuału.

  11. Stałem, niepewny co właściwie się stało. Uderzyłem go i znikł, czy znikł tuż przed uderzeniem? Trafiłem czy nie, odwróciłem się w lewo, w stronę upiornego dźwięku z jakim rozrastała się cienista materia demona.

    Tym razem nie był już bezkształtną bryłą z kończynami doklejonymi jakby kopytkiem źrebaka udającego artystę. Teraz z cienia wyrosło osiem prawidłowo zginających się odnóży, tyleż samo oczu i pokaźny odwłok  arachnida. Jedynie żwaczki zostały zastąpione wyszczerzoną, zębatą paszczą. Gdy tylko zmaterializował się do końca, ruszył żwawo w moją stronę bezbłędnie wyszukując oparcie prawą połową odnóży na tym, co zostało z obudów kabin. Nie omieszkał też wydać z siebie ni to owadziego syku, ni to ryku dzikiej bestii.

    Ciekawe czy tak samo twardy jesteś w tej formie co w poprzedniej...

    Ustawiłem się w pozycji bojowej, gotując się do skoku, gdy nagle zza moich pleców wystrzelił olbrzymi lodowy sopel. Długi, ciężki, ostry i rozpędzony do granic. Jak w zwolnionym tempie cienisty pająk zasłonił się odnóżami i jakimś cudem zablokował potężny pocisk. Nie zrobił mu dosłownie nic, może poza przesunięciem go metr w tył po zdewastowanej, zalanej wodą podłodze. Jednak po dłuższej walce z tym czymś wiedziałem już jakiej siły trzeba było, aby tego dokonać.

    OK, to było niespodziewane… Ale imponujące - pomyślałem patrząc z satysfakcją na pająka odjeżdżającego mimo swojej potężnej gardy - Czyżbym jednak miał wsparcie?

     

    Nie miałem czasu przyjrzeć się porządnie i sprawdzić czy meridian wciąż jest w tym samym miejscu. Zaatakował zbyt szybko. Dwie wysunięte najbardziej na przód patykowate odnóża wystrzeliły w moja stronę niczym włócznie, wydłużający się co najmniej dwukrotnie. Skoczyłem w bok i zamachnałem się trzymanym w szponach mieczem, o dziwo je obcinając. Szczęście jednak wcale nie było po mojej stronie. Confnął je tylko i zaszarżował na mnie z kolejnym owadzim wizgiem.

     

    Wydłuża i regeneruje obcięte nogi jak źrebak lepiący w plastelinie - pomyślałem jednocześnie uderzając skrzydłami powietrze i grzmocąc pięścią w podłogę pod sobą, nadając mojemu wyskokowi dodatkowego impetu - A bez oczek też sobie poradzisz?

     

    Wzlatując szybciej niż mój oponent się spodziewał, znalazłem się centralnie nad nim, w bardzo dogodnej pozycji do ataku. Instynktownie wyprowadziłem szybki zamach mający skosić mu - jak miałem nadzieję - choć połowę oczu.

    Jednak zamiast tego trafiłem klingą między jego zęby.

     

    Skutwiały arachnid! Rozsunął swoje oczy na boki, a ze środka miejsca, gdzie trafiłby miecz wyrósł pysk, identyczny jak ten na spodzie jego ciała… Lub może ten sam, tylko przemieszczony… Złapał mój miecz pomiędzy wielkie kły i łypnął wściekle ślepiami, rozstawionymi teraz orbitalnie. Przełknąłem ślinę, przeczuwając jak to się skończy. Nie puściłem jednak miecza, woląc na o pozwolić niż zostać bez broni.

    Demon pode mną dalej był w ruchu, toteż następnym co poczułem było potężne szarpnięcie. Później były nieporadne próby kopnięcia pająka wolnymi nogami, nagły huragan w kanałach półkolistych kiedy okręcił mną zamaszyście w powietrzu, świst powietrza w uszach, poplątane skrzydła, desperacka próba obrócenia się i…

     

    ŁUP!!!

     

    Moje ciało grzmotnęło potężnie w coś twardego, a w głowie wybuchło ognisko tępego bólu. Gdy otworzyłem powieki - zarówno żywą jak i tą przypominającą przysłonę w aparacie fotograficznym - ujrzałem świat dziwnie odchylony od pionu. Zupełnie jakbym był…

    Mimochodem poruszyłem protezą, coś zgrzytnęło i poczułem że spadam...

     

    Podnosząc się z dziwnego półleżenia poskładałem sobie co się przed chwilą stało - bestia złapała za miecz, szarpnęła, zatoczyła mną koło nad sobą i cisnęła na ścianę. Dzięki Celestii obróciłem się w powietrzu i wbiłem się w cel łokciem protezy, absorbując tym większość pędu i unikając losu biednego Doltona. A gdy nią poruszyłem, odklinowałem się i spadłem na kafelki, czując że za jakiś czas będę równie zdewastowany co ta łazienka.

     

    Wyrównywałem oddech i obserwowałem przez chwilę pole walki, wstając na lekko chwiejne nogi. Oczko utrzymywała jarzące się turkusem tarcze, choć widać było że kosztuje ją to coraz więcej sił.

    A więc to tym byłaś tak zajęta, tak?

    Musiałem przyznać, żę utrzymywanie trzech indywidualnych pól ochronnych na raz było godne podziwu, tym bardziej u kogoś tak młodego jak ona.

    W pewnym momencie od tej otaczającej Grey odbił się rzucony przez demona spory fragment umywalki. Przez pyszczek Oczka przebiegł grymas, ale bańki stały jak przedtem. Muszę ją spytać gdzie się nauczyła takiej magii bojowej…

    Wood stał obok niej i - na tyle na ile mogłem się zorientować - próbował coś stworzyć, wpartując się w demona z mieszaniną skupienia i przerażenia. Grey natomiast dopingowała i dawała rozkazy mojemu klonowi.

     

    Ach, właśnie. Ten wielki, cienisty pająk nie rzucił się na mnie do tej pory prawdopodobnie tylko z jego powodu. Wyglądał niemal identycznie jak ja. Biała sierść, jasnoblond ogon i grzywa, szerokie skrzydła, porządna muskulatura… Oraz pozłacany hełm gwardzisty, tarcza na lewej nodze i miecz w szponach zastępujących prawe kopyto. I kitel, jeszcze niepodarty i nawet względnie suchy mimo tryskających z przerwanych rur gęstych strug wody.

     

    A radził sobie wręcz wyśmienicie - polatywał wkoło pająka, dźgał i siekał gdy mógł, jednocześnie zasłaniając się przed uderzeniami wściekłych odnóży umiejętnymi ruchami tarczy. Radził sobie o wiele lepiej niż ja bym mógł - wypoczęty, nie tak poobijany i jakby… Lżejszy? A może po prostu młodszy? Co ciekawe, miał też oboje oczu - choć lewe miało czerwoną tęczówkę.

    Uroczo spartolona robota. Ale przynajmniej działa...

     

    Tknęło mnie, że patrzę właśnie jak moja drużyna o własnych siłach, bez mojej pomocy nie pozwala demonowi rozerwać się na strzępy. Nazwanie tego uczucia miłym jest może przesadą, ale ulżyło mi, że potrafią sobie z tym poradzić choć chwilę.

    Zaraz jednak naszły mnie gorsze myśli. Bestia mimo obcinania kończyn i zużywania całych mórz energii na ciosy, zdawała się nie słabnąć. Czego nie można było powiedzieć o nas. W dodatku nigdzie nie widziałem Doltona, co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej. W dodatku, jedynym czynnikiem jaki powstrzymywał stwora od rzucenia się na mnie lub bańki ochronne był klon, którego dłuższej skuteczności byłem, powiedzmy, niepewien.

     

    Może już czas na tajną broń?

    Znowu jednak się bałem. Bałem się tak samo, jak na początku walki, gdy zdecydowałem się ciągnąć tą rąbankę w nadziei, że nie będę musiał tego użyć. Jednak kończyły mi się inne opcje. Jeśli szybko czegoś nie wymyślę, będę do tego zmuszony. Co gorsza, jeśli zrobię to za późno, mogę stracić członków drużyny. Być może już straciłem…

     

    Ale dalej lepsze to, niż ujawnienie się.

    Bo jeśli to zrobię, mogę przywołać kolegów naszego cienia. A w takiej wersji wydarzeń będziemy martwi zanim zdążymy pierdnąć.

    Ponieważ ten demon nie był wcale potężny. To był dopiero narybek…

     

    Rozglądając się po łazience w desperackim akcie odegnania nieuchronnego znalazłem jednak coś, co napełniło moje serce nadzieją. Nasza gwiazda, Lucida, wciąż unosząca się tuż pod sufitem i kompletnie zapomniana przez nas wszystkich. Uczepiłem się tej nadziei jak ostatniej deski ratunku, wołając na całe gardło:


    - LUCIDA!!!

    • +1 1
  12. Są już tony reakcji na youtube

    Ogólnobroniesowa (fajny miks):

    Saberspark'a:

    I jakiegoś poczochranego randoma, którego reakcja jest jednak bezcenna:

    http://www.youtube.com/watch?v=PRlqsIHwKu0

     

    Ja sam oglądając to pierwszy raz zacząłem (ku ogólnej uciesze mojej młodszej siostry) przeżuwać własną pięśc, kapiąc śliną na spodnie.

    Tak, tak, wykonanie kolorowe, żywe, z choreografią, napracowały się samice jedne, wszystko pięknie...

     

    ALE SPÓJRZCIE (choćby) NA RARITY!

    mlfw1481_raritygrind.gif

    • +1 1
  13. Przyjrzałem się Gray z bliska Gray gdy ta podeszłą do mnie i nacisnęła moją opaskę. Przy okazji - kolejny raz nieodłączna okazała się przysłona, jaką kazałem zamontować na moim sztucznym oku. Klaczka była niepoczytalna, i choć nie mogłem jeszcze znaleźć przyczyny, dla której tak się zachowywała, byłem niemal pewien że można ją jeszcze z tego stanu wybudzić. Musiałem tylko zadziałać właściwym impulsem… I to szybko, bo jej krzyki zaraz mogą ściągnąć nam na głowę jakieś okropieństwo.

     

    Czasami chciałbym nie mieć racji...

     

    Ale po kolei - gdy tylko Gray przestałą się na mnie skupiać - co niestety wiązało się z salwą wrzasków, które nawet mnie przyprawiły o lekkie ciarki - chwyciłem wiadro w łapę i pospieszyłem do umywalki, aby ponownie je napełnić. Gdy woda leciała już wartkim strumieniem obróciłem się i zauważyłem… OCZKO?!? Nawet nie zwróciłem uwagi na moment, gdy się tutaj pojawiła. Spojrzałem na drzwi. Butla ciągle je blokowała… A więc pewnie to ona próbowała się tu wcześniej dostać, a teraz się przeteleportowała…

     

    Muszę przyznać, że mi zaimponowała. Mało który jednorożec ma wystarczająco odwagi i umiejętności aby teleportować się do pomieszczeń, w których nigdy nie byli. Swoją drogą, ciekawe co robiła podczas swojej nieobecności. Jak nas znalazła? Czy czegoś się dowiedziała?

     

    Mimo wszystkich tych pytań, poczułem… Ulgę, że jest już z powrotem. Samego mnie to zaskoczyło, ale… Tak, ewidentnie cieszyłem się że znowu widzę tą arogancką, irytującą i niepokorną klacz cała i zdrową. Jak to życie czasem dziwnie się toczy!

     

    Gdy miałem już prawie całe wiadro zakręciłem wodę i podszedłem bliżej Gray. Zanim jednak się zamachnąłem, jej krzyk się urwał, a ona sama podniosła się, rozglądając po wszystkich. Zamarłem, niepewny czy atak już minął. Ale chyba nie... Ten uśmiech był zbyt nienaturalny jak na kucyka dopiero wybudzonego z transu. Dalej była pod wpływem.

     

    Dalej z tym uśmiechem podeszła zaciekawiona do Oczka, która najwyraźniej straciła sporo ze swojej pewności siebie widząc atak małej, bo stała tylko i czekała co zrobi.

     

    - Och, coś ci się tu przykleiło! - powiedziała Gray patrząc an tył Oczka i... Zaczęła próbę starcia jej znaczka swoim obślinionym kopytkiem.

    Oczku grzywa prawie stanęła dęba z zaskoczenia, gniewu… I może nawet strachu?

     

    - Kopyta przy sobie , smarkulo! - wrzasnęła, natychmiast odsuwając swój znaczek spoza jej zasięgu. Odtrąciła też nóżkę Gray, trafiając ją w bandaż.

    Mała pisnęła z bólu i przytuliła do siebie zranioną kończynę, ale zaraz spojrzała na Oczko niemalże z furią w oczach. Wydała z siebie jakiś bezsensowny okrzyk bojowy i…

    Gdybym nie wiedział że mała jest opętana, nie uwierzyłbym własnemu oku. Mała rzuciła się na starszą klacz, chwytając ją za szyję i próbując wyrwać jej grzywę zębami.

     

    Dobra, chyba dość już zwlekania z interwencją.

     

    CHLUST!

     

    - Obie się ogarnijcie! - rozkazałem.

    Muszę przyznać, że widok tej dwójki tak totalnie zaskoczonej - i mokrej - sprawił mi nieco satysfakcji. Przynajmniej Gray przestała się wierzgać i zwyczajnie zsunęła się ze starszej klaczy gdy ta wygięła grzbiet.

    Niestety, okazało się to tylko chwilowe. Gray znów zaczęła bełkotać i przekręcać się pod dziwnymi kątami na mokrych kafelkach, wodząc po nas niezbyt przytomnym wzrokiem. Skoro jej nie minęło, będę musiał znaleźć inny sposób…

     

    Rozejrzałem się szybko po łazience. Podłoga z płytek była w dwóch trzecich zalana. Na jej fragmencie najdalej od drzwi leżało zaś coś białego, jak kartka. Może to ten nieskończony rysunek Gray? Zdawało mi się że widzę jak coś wyleciało jej z kieszeni gdy szamotała się z Oczko…

    A skoro o niej mowa, to właśnie rozcierała szyję, powili podnosząc się z podłogi. Dolton podchodził do wciąż nieobecnej Oczko, a Wood patrzył gdzieś za mnie z coraz szerzej otwartymi oczami.

     

    Zanim zdążyłem zobaczyć czy usłyszeć cokolwiek więcej, poczułem potężny zawrót głowy. Zupełnie jak wtedy, gdy Dark Matter złapał mnie i towarzyszy z Szarych Orłów w pułapkę antygrawitacyjną… Plus nagłe nudności.

    Zwykle dzięki protezie tkwiłem na ziemi stabilnie niczym posąg. Teraz jednak stałem na zadnich nogach, w przednich wciąż trzymając puste wiadro. Spowodowało to że zatoczyłem się potężnie, ledwo nadążając przebierać kopytami za chcącym przewrócić się ciałem. A co było najgorsze, leciałem prosto na Oczko, która zdawał się odczuwać podobne dolegliwości.

     

    Szkapia mać! Zaraz ją zmiażdżę! Chyba że…

     

    Wpadłem na klacz najdelikatniej jak mogłem nie mogąc złapać równowagi. Jako że tuż przed tym wyciągnęła przed siebie kopytka aby mnie zatrzymać, teraz wzniosła się do pozycji pionowej z przednimi nogami uwięzionymi między swoją a moją piersią. Wciąż jednak nie straciłem pędu i zaczęliśmy się przewracać. Objąłem ją szybko żywą nogą i obróciłem nas w locie, tak że to ona ostatecznieu padła na mnie, nie ja na nią. Jak tylko mogłem starałem się zamortyzować i spowolnić upadek protezą. W dużym stopniu mi się udało, ale zmiażdżyłem przy tym dwie płytki podłogi z rezonującym w małej łazience trzaskiem.

     

    Tuż przed niemiłym zderzeniem z podłogą zacisnąłem powiekę i napiąłem mięśnie szyi, aby nie grzmotnąć w nią potylicą. Uniknąłem tego, choć gdy na mój pysk opadła głowa Oczka, i tak tył mojej głowy rozognił niewielki ból. Wciąż też trzymałem oczy zamknięte, czekając aż nagłe nudności i zawroty głowy ustaną. Zniknęły na szczęście już po kilku sekundach, równie szybko jak się pojawiły. W tym czasie woda wciąż spływająca z klaczy zdążyła przesiąknąć przez kitel mocząc mój brzuch, pierś, lewą nogę i…

    Usta?

     

    Otworzyłem gwałtownie oko, dokładnie w momencie gdy Oczko otworzyła swoje.

    Niecałe. Dwa. Cale. Dalej.

    Wiedziałem już, dlaczego na pysku też jestem coraz bardziej mokry. Bo skapywała na mnie woda z jej pyszczka. A usta miałem takie ciepłe, ponieważ…

    Czy my się…Całujemy?

     

    Kap. Kap. Kap - woda z kosmyka jej grzywy skapywała cicho na moją opaskę. A ja zapatrzyłem się w te wielkie, ciemne oczy. Pierwszy raz dostrzegłem granicę między jej źrenicami a tęczówkami, ciemnymi jak smoła. Pięknymi. I prawie hipnotyzującymi… Jednak po chwili dostrzegłem nie same oczy, a to co w nich siedziało. Tam najgłębiej, pod wszystkim co powierzchowne, co można zobaczyć tylko z naprawdę bliska. Myślałem, że dostrzegę w nich irytację, pogardę lub coś podobnego. Coś pasującego do tej aroganckiej, Oczko, pomagającej nam niemalże z czystej łaski.

    Ale nie. Jej czarne oczy, tak skupione teraz na moim, nie zawierały niczego takiego. Były to oczy kucyka samotnego, bojącego się że jedyne co inni będą w nim widzieć, to zło. Kucyka, który kiedyś tak pełen był nadziei… Z której teraz zostały już tylko ostatnie strzępy, rozpaczliwie wołające “Pomóż mi!”. Rozpacz i marzenie, obrócone w perzynę. Ból straty. I tą drobną iskierkę, na samym dnie…

     

    Nieoczekiwanie zapragnąłem zapewnić ją że nie ma czego się bać. Ze zawsze gdzieś tam czeka szczęśliwe zakończenie, nawet jeśli teraz go nie widać. Ukoić i przytulić tą niespokojną istotkę...

    I wtedy zorientowałem się, że nie muszę, bo przecież JUŻ TO ROBIĘ. Zamrugałem. Ona też. Oczko leży na mnie i całujemy się na oczach całej grupy - ta trzeźwa myśl w końcu dotarła. Teraz sam poczułem się jakby ktoś mnie oblał kubłem zimnej wody.

     

    Natychmiast puściłem jej grzbiet, który wciąż przytula… TFU! Ściskałem swoją lewą nogą, tak aby mogła się ode mnie oderwać. Nasze wargi w końcu się rozłączyły, a szybko rumieniąca się Oczko spojrzała w bok, zrywając nasz kontakt wzrokowy. Czułem jak serce wali mi ze strachu co pomyśli drużyna, co pomyśli Oczko o tym niefortunnym… Incydencie. Nie jestem przecież jakimś zboczeńcem, który zrobił to specjalnie! Nie znam jej, nawet nie lubię, jest za młoda i jest w mojej drużynie! Tak, będę musiał to wszystko na spokojnie…

     

    Moje ucho poruszyło się, wychwytując dziwny dźwięk. Wdech uczyniony z przestrachem. Momentalnie obróciłęm głowę i spojrzałem na Doltona, który z przerażeniem patrzył na …

     

    O Bogini! Co to jest?!

     

    Nie było czasu na słowa, musiałem natychmiast wstać! Oczko jeszcze się nie podniosła, ale zdjęła już kopytka z mojej piersi i położyła je na podłodze. Dobrze! Przynajmniej jej nie wywrócę. Rozłożyłem ze szczękiem kopyto w łapę i wbiłem szpony w podłogę tuż obok jej nogi. Wzdrygnęła z przestrachem, ale mnie już pod nią nie było. Wyprostowałem protezę, nadając sobie pęd, po czym wyrwałem szpony, wysuwając się spod niej w mgnieniu oka.

     

    Gdy widziałem że nie uderzę jej już w szczękę tylnymi kopytami, odbiłem się od podłogi skrzydłami. Nieco boleśnie, ale za to skutecznie. W sekundę byłem w powietrzu, gotów do działania. Silnie zamłóciłem piórami powietrze, chcąc zbliżyć się do Doltona by osłonić go przed tym… Czymś, co właśnie materializowało się w drzwiach łazienki.

     

    Nie zdążyłem. Z cienia w mgnieniu oka wyrosła muskularna, zakończona szponami, matowo-ciemna kończyna, która grzmotnęła młodego tak potężnie, że poleciał kilka metrów i rozpłaszczył się na ścianie, padając potem bez świadomości.

     

    Ten widok…Towarzysza lecącego po uderzeniu potwora i znikającego… To wszystko już było. Przed moimi oczami przeleciał teraz nie Dolton, ale Stone Stoick, uderzony przez tego golema. Przyjaciel, którego posłałem przodem, a który teraz leciał na spotkanie ze ścianą, który potem okaże się ranny i ledwo ujdzie z życiem, a wszystko przez moją nieuwagę, moją głupotę, moją NIEKOMPETENCJĘ!

     

    Dla mnie cała scena zwolniła, jakby sam czas wystraszył się furii, jak we mnie narastała. Spojrzałem z powrotem na cień, który właśnie skrystalizował się do końca, przybierając formę ciemnej kuli stojącej na czterech muskularnych nogach, jakby zabranych tygrysowi lub innemu wielkiemu kotu. Przód kuli pękł tuż pod oczami o pionowych źrenicach, ukazując szeroką na metr paszczę wypełnioną ostrymi zębami wyszczerzoną w demonicznym uśmiechu.

    Nie, nie zabijesz nas! Nie w pierwszej walce, nie bez wysiłku i NIE BĘDZIESZ SIĘ UŚMIECHAŁ, PONIEWAŻ JA, SKY SHIELD, CI NIE POZWALAM! HAIL EQUESTRIA, CIENISTA SZMATO!

     

    Po tym nakręceniu się opadłem na podłogę i złapałem za najbliższy przedmiot, jaki miałem pod łapą - umywalkę. Ustawiłem przepływ mocy na maksimum i wyrwałem ją ze ściany, ciskając z olbrzymią prędkością prosto w przebrzydły uśmiech potwora.

    Uderzenie nastąpiło po zaledwie ułamku sekundy. Ledwo zdążył zauważyć że coś leci, nie mówiąc już o zasłonięciu się. Cały kulokorpus odskoczył odrobinę do tyłu, choć nie tak jak bym się spodziewał po tak silnym ciosie. Trudno jednak opisać satysfakcję jaką poczułem zobaczywszy, że połowa jego wyszczerzonego przed chwilą uzębienia rozprysła się na wszystkie strony.

     

    Jednakże mimo prędkości z jaką leciał pocisk zdążył poruszyć przednimi kończynami w próbie osłonięcia się. A więc jest też naprawdę szybki… To utrudnia sprawę.

     

    Wykorzystałem krótki moment gdy zajęty był dostawaniem w zęby na przyjrzenie się i błyskawiczne ustalenie strategii. Po pierwsze odsunąłem lewym kopytem opaskę, odsłaniając swoje magiczne oko. Otworzyłem przysłonę niczym w obiektywie aparatu fotograficznego, spoglądając na cień teraz także swoim magicznym wzrokiem. Szkoda że nie działa tu widzenie aur, byłoby prościej określić co to jest.

     

    Walczyłem już kiedyś z wieloma stworami o niezwykłej sile, jak tamten golem, a także z pół-materialnym demonem… Ale nigdy z ich połączeniem. Tym bardziej tak szybkim. To będzie trudna walka. Muszę zwiększyć jakoś zwój zasięg aby nie podchodzić za blisko oraz walić w niego czystymi siłami żywiołów, bo na magię jako taką może być odporny. Chyba że użyję… Nie! To za wcześnie! Może uda się znaleźć inny sposób… Tu trzeba działać zespołowo.

     

    Tyle że zespołu to ja mam ohoho! Czworo, z czego jeden znokautowany, drugi strachajło, a trzecia niepoczytalna… Zostaje Oczko o wątpliwej motywacji. Nikłe wsparcie, ale lepsze to niż nic.

     

    W czasie gdy myślałem nad strategią stwór zdążył rozdeptać umywalkę jedną ze swoich łap i ryknąć głębokim basem, który wstrząsnął łazienką. Przeraziłby mnie bardziej, gdyby nie miał tylko zębów. Na moich oczach jednak leżące na ziemi odłamki rozwiały się niczym ciemny pył, a w jego paszczy wyłaniały się z cienia kły zastępcze. Czyli da się zranić, ale zregeneruje każde obrażenia w ciągu sekund… Tak, to już bardziej niepokojące.

     

    Jednocześnie od chwili gdy odsłoniłem swój wizjer - albo Sokole Oko, jak nazywali je co dowcipniejsi członkowie Szarych Orłów - robiłem szybkie zbliżenia różnych części ciała stwora, szukając słabych punktów. W końcu MUSI jakieś mieć…

     

    Demon nie czekał i rzucił się wprzód kiedy tylko się zregenerował, chcąc rozszarpać mnie na strzępy swoimi nowymi kłami i pazurami. Tak bardzo podobnymi do moich...

    A tymczasem przydałoby się jednak zwiększyć ten dystans… Chwyciłem szponami i pociągnąłem solidnie koniec wystającej ze ściany rury, do której wcześniej umocowana była umywalka, a z której lał się teraz mały potok, zalewając podłogę. Wyrwałem ten kawał żelastwa ze ściany, obsypując wszystko przed sobą fragmentami płytek oraz tynkiem. Demon zamknął oczy aby osłonić je przed odłamkami, co dało mi akurat czas na unik wspomagany skrzydłami. Miałem teraz prawie półtorametrowy długości kawał żelaza w łapie. Dłuższy od miecza którym zwykle się posługuję i kompletnie niewyważony, ale zawsze coś…

     

    - Łap! - usłyszałem cienki głosik ponad rumorem cienistych łapsk roztrzaskujących z furią podłogę w miejscu, gdzie stałem jeszcze ułamek sekundy wcześniej. Pozwoliłem sobie na rzut magicznym okiem. W moją stronę leciał przepiękny, szeroki miecz, rzucony chyba przez Gray. Właśnie tego było mi trzeba! Szybko się ogarnęła.

     

    Wyciągnąłem lewe kopyto aby złapać broń w jego zgięcie. Nie dane mi było jednak go złapać, bo w tym właśnie momencie demon odwrócił się i zamachnął potężnie lewą łapą. Zbiłem ją w dół, ale pchnięcia prawą w brzuch już nie zdążyłem. Mimo napiętych mięśni pojechałem w tył, szorując kopytami po kafelkach i opadając na trzy kopyta. Miałem wrażenie że pogniótł mi wszystkie bebechy. Co gorsza, może rzeczywiście to zrobił… Zaś miecz, który miałem złapać przeleciał przez sam środek centralnej kuli cienia, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Zdawał się w ogóle go nie zauważyć. Wyszczerzył za to kły i jeszcze raz ryknął.

    A jednak potrafi to zrobić… To komplikuje sprawę.

     

    - Oczko, lodem! - rozkazałem skrótowo, mając nadzieję że domyśli się aby wykorzystać wodę zalewającą pomieszczenie. Niestety nie miałem czasu powiedzieć Gray czego bym potrzebował - zbyt zajęty byłem blokowaniem następnych ciosów oszalałego z wściekłości demona.

     

    Przestałem myśleć, skupiając się w tej chwili wyłącznie na przetrwaniu. Gdyby nie nadnaturalna szybkość mojej łapy, zdążyłbym zginąć już kilka razy. Blokowałem, zbijałem i unikałem o włos kolejnych ciosów , nie mając nawet cienia szansy na przejście do ofensywy. Ciągle musiałem obracać rurę, bo po każdym udanym bloku wyginała się niebezpiecznie. Unikałem też jak mogłem szponów przeciwnika bojąc się przecięcia mojej prowizorycznej broni, kończącego się zapewne moją śmiercią. Ach, i jeszcze uważać aby nie pośliznąć się na tej wszechobecnej wodzie. Łatwizna!

     

    Przez chwilę, której długości nie potrafię określić, po prostu zasypywał mnie gradem ciosów, a ja cofałem się z każdym unikiem. Nie wiem też co działo się też w tym czasie z drużyną, ani czy cokolwiek do mnie krzyczeli. Jedyne co słyszałem to świst rury, łapsk bestii, jej warki oraz odgłosy jakie wydawało otoczenie - miażdżone płytki na podłodze i ścianach, chlupot wody rozpryskiwanej wokół przy każdym naszym kroku, a także trzask łamanego drewna, gdy pazury potwora zamiast w moją szyję trafiły w obudowy kabin. Wyskoczył na mnie wtedy, a ja zbiłem go w bok, tak że dosłownie rozniósł w drzazgi drzwi środkowej.

     

    Miałem czas ledwie na jeden oddech i zauważenie że drań rozciął mi sztuczną skórę, odsłaniając pokryty drobnymi runami pancerz mojej protezy. Nawet nie zauważyłem kiedy to się stało... Ledwie zdążyłem skończyć myśl, a już odbijałem lecący na mnie sedes. Poleciał na moje prawo, rozbijając w drobny mak zarówno siebie, jak i umywalkę znajdującą się najbliżej drzwi. Zaraz wyskoczył sam potwór, nie zdradzając najmniejszej chęci choćby zrobienia sobie przerwy w próbach ukatrupienia mnie. Wznowiliśmy więc nasz taniec śmierci...

     

    [[Moja młodsza siostra wpadła na pomysł zilustrowania tejże walki. Wedłóg Mistrza Gry nasz "Plamcio" ma na poniższym rysunku nieco przesadzone gabaryty, ale nastrój chwili oddałą fenomenalnie. Tak więc, zamieszczam!]]

    543131_591960907517308_94784333_n.jpg

     

    W pewnym momencie demon wziął szerszy zamach z dołu. Odchyliłem się w tył, unikając szponów, ale przez mój całkowicie skupiony umysł przebłysło wrażenie, że coś jest nie… ARGH! WODA! Skobyłysyn zagarnął z podłogi brudną wodę i chlapnął mi nią w pysk, zmuszając do zamknięcia żywego oka. Cwaniak!

    Na szczęście moje magiczne oko radziło sobie świetnie nawet mokre, o czym demon najwyraźniej nie pomyślał. Chciał skorzystać z okazji i obciąć mi lewą przednią nogę. Uniosłem ją instynktownie, o włos tego unikając. Zrobiłem też bardzo wredny ruch, uderzając jego kończynę tak, aby nadać jej jeszcze więcej pędu. Skutkiem tego - oraz faktu że wzniósł drugą przednią nogę w górę, planując cios kończący - kompletnie wybiłem demona z równowagi. Rozwarł oczka jeszcze szerzej i uderzył w podłogę przodem… Tego co służyło mu za korpus i głowę zarazem.

     

    - Oczko, TERAZ! - wrzasnąłem machając skrzydłami by unieść się do pozycji pionowej. Całe szczęście trenowałem się w walce z tarczą i utrzymanie równowagi w tej pozycji nie stanowiło dla mnie problemu.

     

    - JESTEM ZAJĘTA! - odkrzyknęła mi Oczko z wyrzutem. CO? Chciałem się do niej odwrócić i zbesztać, ale cień już się rozplątał i rzucił na mnie z nowym rykiem.

     

    Czym ona, bizonia jej mać, może być teraz “zajęta”?!?

     

    Zablokowałem jeszcze dwa ciosy, gdy wizjer uchwycił ruch koło moich kopyt. Podskoczyłem, ale to nie wystarczyło. Łapa stwora trafiła mnie w podkurczone nogi i obróciła w powietrzu, na odchodnym zostawiając mi cztery rozcięcia nad lewym tylnym kopytem. Grzmotnąłem w podłogę tracąc prawie całe powietrze z płuc, a w grzbiet wbijają mi się okruchy kafelków, płytek podłogowych i umywalki. Ale przynajmniej nie złamałem skrzydeł…O W KOZĘ!

    Demon uderzył obiema przednimi łapami na raz. Przesunąłem dłoń na środek powyginanego niemożebnie drąga - bo rurą już tego nazwać nie było można  - i zablokowałem je. Broń jednak wygięła się mocno w dół po obu stronach mojego uchwytu, nadpękając pod moimi szponami. Nie wytrzyma nawet jednego ciosu więcej! - pomyślałem ściskając pięść jeszcze silniej.

     

    Bestia ciągle trzymała kończyny na drągu, gnąc go coraz bardziej, a ja czułem niemal jak powstrzymywanie jej od zmiażdżenia mnie opróżnia moje zapasy energii napędzającej protezę. Potrzebne mi wsparcie! I to Natychmiast! Gdzie jest…

    - Oczko! - sapnąłem wciąż prawie bez powietrza po uderzeniu o podłogę.

    Otworzyłem zamknięte aż do tej pory prawe, żywe oko i odważyłem się zerknąć w jej stronę, lewe wciąż wlepiając w demona. Stała tam otoczona magiczną, połyskującą turkusowo osłoną.

    - Proszę... Pomóż!

     

    Lecz ona wciąż stała tam tylko i patrzyła na mnie. Właściwie bez żadnej ekspresji, żadnych emocji na pyszczku. Ona myśli że ogłąda film czy co?

    - OCZKO! -  ponagliłem ją, wciąż opierając się demonowi, który rozdziawił paszczę licząc na mój szybki koniec.

    I wtedy to do mnie dotarło. Ona nie chciała mi pomóc. Patrzyła na mnie, czekając tylko aż demon mnie zmiażdży. Jak na wypełniającą się część planu...

     

    Zdradziła!

    Słowo to odbiło się echem w mojej głowie, a serce zamarło. Przez głowę w ułamku sekundy przeleciało mi wiele myśli. Dlaczeg to robi? Co chce osiągnąć? Jak może być przy tym taka spokojna? I czy mogła to zaplanować?...

    Po tym przebłysku przyszła jednak jeszcze gorsza świadomość.

    Jestem tu sam. Nikt mi nie pomoże. Nikt nie wyciągnie pomocnego kopyta. A jeśli zawiodę, demon zabije mnie, moją drużynę, może poza Oczkiem, a potem... Potem może przepaść nawet całą Equestria. Prez moją porażkę.

     

    Tak jakby kiedykolwiek było inaczej. Zawsze na końcu zostajesz sam...

     

    Zebrałem całą swoją siłę woli by odgonić nagłą rozpacz i panikę przejmujące powoli kontrolę. Zebrałem się w sobie i odwróciłem pysk z powrotem do niego. Nie... To jeszcze nie koniec. PÓKI ODDYCHAM, NIE!!!

     

    Szukając desperacko jakiegoś sposobu na zmienienie jej, obróciłem nadgarstek wokół własnej osi. Dało to zbawienny efekt! Przednie nogi bestii, wciąż oparte o drąg, splątały się i w końcu go złamały, uderzając w podłogę - prawa zmiażdżyła płytki po mojej lewej, a lewa po prawej. Oczywiście znów ochlapując mnie wodą i zmuszając do zamknięcia żywego oka.

    Nie czekając na nic wyprostowałem protezę w łokciu, uderzając prosto w znajdujący się teraz w zasięgu demoniczny pysk. Zaskoczyłem go wystarczająco, aby nie zdążył rozmyć się jak gdy unikał miecza. A walnąłem tak, że aż staw mi nieco zgrzytnął! Uzębienie znów poleciało z paszczy wszędzie wokół, a samego potwora aż oderwałem od podłogi i wyrzuciłem w powietrze. Trzasnęła też płytka, na której leżał mój metalowy bark.

     

    Gdybym miał czas, rzuciłbym w myślach jakąś ironiczną uwagę o tym jak ta podłoga ma przesiodłane podczas naszej walki. Ale nie miałem. Musiałem jak najszybciej przeturlać się w bok, unikając riposty demona ogarniętego teraz już nie wściekłością, a szaleńczą furią. Szczęśliwie znalazłem się teraz tuż obok miecza, jaki rzuciła mi wcześniej Gray. Chwyciłem go i chciałem się podnieść, ale przeciwnik mnie zaskoczył. Zamiast się obrócić, zmienił tylko położenie pyska oraz oczu, tak że zamiast lewym bokiem był teraz obrócony przodem do mnie. Skubany…

     

    Wlepiwszy we mnie ślepia zawył w furii i skoczył, wznosząc w górę szponiaste kończyny do potężnego ciosu, którego chyba nawet ja nie zbiję...

    • +1 1
  14. Zabawnie byłoby, gdyby nie mając doświadczenia wywrócił CAŁY SEN do góry nogami, choćby na krótką chwilę. Wiecie, nie umiejąc poprawnie ograniczyć obszaru... A w końcu to sen, prawda? Tam aby coś zmienić wystarczy umieć to sobie wyobrazić. Nie mam może zbyt dużo doświadczeń na ten temat, ale zdaje mi się, że niewiele więcej wysiłku potrzeba (jeśli w ogóle) do rozszerzenia takiej... "Zmiany zasad" na cały sen, aniżeli tylko użycie jej w jednym miejscu.

     

    I po prawdzie nie jestem też pewien, czy przyciągnie to o wieeele więcej uwagi niż zmienienie jej tylko w jednym miejscu. W końcu tak czy owak jest to spora zmiana, prawda? A co wie jeden fragment podświadomości... Ok, tego nie musi wiedizeć całość... ALE, z tego co pisał Dżewo, tych praczek jest tam sporo. Jeśli Sysktus ograniczy się chociażby do całej pralni (nawet wyłącznie względem "konstruktów białkowych") to i tak na suficie powinno wylądować MNÓSTWO praczek, których wiedza już na pewno wpłynie na projekcje całej podświadomości. Co ciekawe, może to także uratować Tempestris, o ile nie wymyślą nic do następnego posta Black Scroll'a... Ale moze starczy już gdybania. Pomysł podany, to jest ważne.

     

    Edit:

    I kolejne ważkie pytanie - czy odwrócona grawitacja będzide działać na przedmioty? Nie tylko w tym wypadku, ale ogólnie przy zmianach grawitacji. Czy będzie to zależeć od intencji architekta? A jeśli będzie chciał, aby na suficie znaleźli się (połamani oczywiście przez upadek z takiej wysokości, jeśłi nie wpadnie na to aby przez chwilę po odwróceniu grawitacja była mocno zredukowana) to czy zadziała to także na ekwipunek, jaki tachają postacie? A jeśli nie, to czy protezy będą traktowane jako część kucyka, czy może przedmiot, dla któego grawitacja sięnie zmieni?

     

    Może to wywołać kilka naprawdę zabawnych paradoksów... Oj taaaak...

  15. - Ja nie jestem żaden Hilianus! - krzyknąłem do wciąż nie łapiącego różnicy animatora turnieju, który tylko tempo patrzył się na mnie ze słuchawką w uchu.

    - Ale w rozpisce mam że...

    - NIE OBCHODZĄ MNIE TWOJE PAPIERY TY IMBECYLU! - Ryknąłem dosłownie z bardzo dosłownym ogniem w oczach. Nieborak cofnął się w przerażeniu i aktywował barierę przez naciśnięcie guzika na pasku. Specjalne wyposażenie personelu, chroniące przed destruktywnymi wybrykami co dzikszych magów. Wprawdzie niczym to było przeciwko czarom większości z uczestników, ale przynajmniej pomagało im poczuć się bezpieczniej. Tym co naiwniejszym, w mojej opinii...

     

    Jednak sam fakt że zdecydował się to włączyć pomógł mi nieznacznie ostudzić emocje. Wziąłem głębszy oddech i cofnąłem się nieco, by spróbować jeszcze raz wytłumaczyć to temu CKM’owi, starając się panować nad głosem.

    - Hilianus to imię mojego brata. Ale to samo imię przybrał też, podszywając się pod niego, pewien jegomość, który to przyszedł do was i wmówił, że jest moim sponsorem. Łapiesz do tej pory, fujaro?! - przytaknął - Świetnie! I teraz najlepsze - Nie mam ŻADNEGO powiązania z tym fałszywym fajansem! Nazywam się Ziguerro Gvuhurim, i to JA zapisałem się do tego turnieju. JASNE? - znowu energiczne potakiwanie - ŚWIETNIE!

     

    Cofnąłem się i opadłem z westchnieniem na fotel w wyznaczonej dla mnie garderobie dla uczestnikow. Zacząłem rozmasowywać skronie, po raz kolejny rzucając niewerbalne zaklęcie leczące. Mocno oberwałem w poprzednim pojedynku, i dopiero dzień później dowiedziałem się że wygrałem na punkty. Kto by pomyślał, że promień tamtego żółtodzioba miał rdzeń fuzyjny, do którego zatrzymania moje beztrosko rzucone tarcze nadadzą się... Prawie wcale?

     

    Ale przynajmniej miałem okazję nieco je usprawnić... Jak również dowiedzieć się jak walczyli inny zawodnicy z nagrań sprzedawanych w kiosku. Okazuje się, że zawsze warto nosić przy sobie przenośny odtwarzacz DVD, niezależnie od tego co PRAWDZIWY Hilianus twierdzi na temat łamania konwencji...

     

    Pff! konwencje to ja łamię jak chrust na ognisko!

     

    Podleciała do mnie Nancy. Moja śliczna, potężna Nancy... Pogłaskałem ją pieszczotliwie po wyładowaniach, a ona odpowiedziała błyskając na błękitno. Chciała mnie pocieszyć, słodziacha jedna! I udało jej się. Od razu się uśmiechnąłem. Mała jak się okazało była całkowicie nietknięta po tym jak walnął nas ten promień. Ale czegóż to spodziewać się po istocie stworzonej ze śmiercionośnej kuli energii? Jakże pięknej, gorącej, pot...

     

    Moją kontemplację Nancy przerwało nerwowe chrząknięcie animatora. Sapnąłem i zwróciłem na niego wzrok, starając się jednocześnie pozbyć się irytacji jaka wstąpiła we mnie przez te nieporozumienia. Cholerny fajans... Muszę powiedzieć Zartiemu żeby przestał z nim trzymać. Psuje wizerunek Paladynowi.

    - Co jeszcze masz mi do powiedzenia? - spytałem możliwie neutralnym głosem.

    - T-to co powiedziałem na początku, o Panie... - wybełkotał niezbyt wątpiąc wyraźnie w to żę już się uspokoiłem. Wziął głęboki oddech i kontynuował - Przyszedłem powiadomić Pana, mistrzu Ziguerro - Nienawidzę gdy ktoś próbuje mnie w ten sposób uspokoić... Mimo że lubię ten tytuł... - że pojedynek zaczyna się dokładnie za pięć minut, ale Pan...

    - Gdybyś od razu nazwał mnie Ziguerro, nic by się nie stało - pokręciłem głową, westchnąłem i podniosłem się z fotela - Biegnij w takim razie do konferansjera i sprawdź czy on też nie ma pomyłki w tych...

    - Ależ panie! - przerwał mi nagle - przyszedłem do mistrza dokładnie... - spojrzął na zegarek - Pięć i pół minuty temu!

     

    Moje źrenice zwężyły się natychmiast. Rzuciłem takim orczym przekleństwem że nawet Nancy cofnęła się metr dalej.

    Super, nie dość że się spóźnię, to jeszcze pewnie zapowiedzieli mnie złym imieniem! Niech ja dorwę tego... Później, Zig, Później!

    Nie słuchając tego co ten imbecyl zaczyna mówić o dojściu do areny przywołałem z kąta kostur wraz z sakwami, które gorączkowo zamocowałem na pasie. Następnie przywołałem z pamięci numer wylosowanej sali i skupiłem się na nim, prosząc ducha Aren aby właściwie mnie poprowadził. Duszek ten najwyraźniej zdziwił się że ktoś wie o jego istnieniu, ale poczułem że chce pomóc. A Zarti wciąż twierdzi że szamanizm jest kompletnie nieprzydatny...

     

    Skupiłem się na czarze teleportacyjnym, używając ducha Aren jako przewodnika. W ostatnim momencie wpadłem na pewien pomysł i tuż przed przeniesieniem w błysku światła otoczyłem się płomieniami dla efektu. W końcu jakoś trzeba nadrobić spóźnienie...

     

    Gdy gwałtowne, ale krótkie ssanie minęło płomienie - które przedtem trzymałem przy ciele aby nie popalić sprzętów w garderobie - rozpierzchły się wokół, tworząc widowiskowe jęzory. Utrzymując czar w takiej intensywności abym mógł się rozejrzeć dojrzałem arenę w postaci lewitującej, stalowej płyty, sufit pokryty płaskorzeźbami i trybuny ukryte ze barierami antymagicznymi. Naprzeciwko mnie stała młoda czarodziejka W białej spódniczce, fantazyjnym kapeluszu i z poważnym wyrazem twarzy. Już miałem się uśmiechnać, gdy gdzieś z trybun dobiegł mnei głos “Dajesz, Hilianusie!

     

    Niech no ja dorwę tego Ziemianina...

    Uniosłem w górę ręce, w prawej dzierżąc kostur.

    - Witajcie widz...

    W tym momencie zostałem zgaszony. Dosłowinie. Na mnie, moją ozdobną, czerwoną szatę, płomienie oraz Nancy zwaliła się ogromna masa wody. Zmoczyła mnie oczywiście do suchej nitki i jako że mówiłem, wlała się także do ust. Gdy już przestało mi bulgotać w uszach usłyszałem jak po mojej prawej, tam gdzie była moja istotka, coś głośno syczy. Pewnie odparowała to co na nią spadło... farciara. Sam zaś otworzyłem oczy i wyplułem nadmiar dwuwodorku tlenu dosyć długim strumieniem.

     

    No tak, teraz przypominam sobie że to miała być “arena basenowa”.

    Opuściłem wciąż wzniesione idiotycznie ręce, starając się zignorować fakt mojej nagłej mokrości oraz łańcuch kropel opuszczających w pośpieczu moją krótką, szpiczastą bródkę. Jak równierz salwę śmiechu jaką wciąż rozbrzmiały trybuny.

     

    Odchrząknąłem i zacząłem jeszcze raz.

    - Witajcie Widzowie! - Zawołałem gromko już bez unoszenia rąk. Moje szerokie rękawy i tak wygladały teraz raczej żałośnie - Witaj mi też ty, Sparkle - ukłoniłem się w stronę już o wiele mniej poważnej przeciwniczki - Ja, Ziguerro Gvuhurim, którego to tylko ZNAJOMYM jest Hilianus, ufam że będzie to starcie uczciwe, widowiskowe i emocjonujące dla nas wszystkich tu zgromadzonych! Niech rozpocznie się starcie!

     

    No, skoro sam dla siebie odwaliłem robotę konferansjera - którego przecież nie słyszałem - mogę już zająć się właściwą walką...

    Przede wszystkim, rozeznanie w otoczeniu. Jestem na metalowej płycie zawieszonej nad basenem z bardzo dowcipną wodą... A więc zaklęcia ogniowe odpadają, przynajmniej w większości. Zostaje przewaga magii wody oraz moje zwykłe sztuczki...

     

    Uderzyłem kosturem o płytę, przywołując implozję ciepła, która to natychmiast mnie wysuszyła. Przynajmniej z wierzchu...

    Potrzebowałem się jednak przygotować do walki o wiele rzetelniej niż tylko dbając o wygląd. Problem w tym że do tego potrzebowałem chwili czasu. A to już nie są eliminacje, tylko druga runda. Przeciwniczka nie będzie łaskawie czekać aż nasztacham się mocą.

     

    A więc musiałem sobie ten czas kupić. I najlepiej nieco potestować z czego jest ulepiona ta młódka...

    Na początek prostota, test i dezorientacja w jednym. Wykonałem na raz dwa proste zaklęcia - jedno pociągnęło jej spódniczkę w dół za pomocą telekinezy, a drugie wytworzyło duże podciśnienie na rondzie jej kapelusza, które szybko uniosłem, tak że jej kapelusz powinien polecieć jak zdmuchnięty przez tornado.

    Dobre duchy, sam mam nadzieję że zabezpieczyła się przed telekinezą, albo wyjdę na niezłego zboczeńca...

    Jadnocześnie uniosłem kostur i wystrzeliłem z wieńczącego go kamienia (który przed walką zmieniłem na mniej ozdobny, choć nawet bardziej zabójczy czerwony kwarc) trzy błękitne sfery, które zaczęły niezwykle szybko zapier... Lecieć po orbicie wokół Sparkle. Każda miała inny efekt.

     

    Jedna wysyłała paskudnie irytujący dźwięk na granicy słyszalności, który - sprawdzone na

    braciach! - każdemu oprócz dzierżacemu kostur, lub niezwykle odpornym skurczysynem utrudniał skupienie potrzebne do czynienia bardziej precyzyjnych czarów. Druga z kolei w okrążanym obszarze wydzielała magicznie potężny smród palonej elektroniki... Co? To że cele zwykle nie mają pojęcia co to elektronika wcale nie ułatwia im obrony! Trzeci z kolei nie robił nic, ale jeśli natrafił na swojej drodze jakąś energię nie zabezpieczoną przed skonsumowaniem, lub ktoś nieopatrznie zadziała na niego magią, uwielbiał to asymilować. Oraz przekazwyać pozostałym dwóm. Wszystkie trzy działały też w oparciu o fizykę zaklęć niematerialnych 2-go stopnia, były więc nieco podobne do magicznych ogników. A weź zrań swiatło, które po prostu lata wokoło ciebie, w dodatku z rozkazem żeby nie przestawać choćby nie wiem co...

     

    Gdy tylko sfery doleciały do Panny Sparkle, dwie pierwsze zaczęły działać prawidłowo, natomiast trzecia... Co ona właściwie zrobiła? Miała latać wkoło, a nie... A ty sprytna-widząca-więcej-ode-mnie magio! Złapałaś torbę oponentki i teraz próbujesz przeżuć magię, jaką jest nasączona? Głupie, a zarazem jakie sprytne... Niemal na pewno jej się nie uda, ale trochę czasu na pewno mi kupi.

    Tak czy inaczej, muszę działać szybko.

     

    Odstawiłem kostur na bok, każąc mu stać pionowo i podtrzymywać barierę standardową wokół mnie i Nancy. Potem, mając obie ręce wolne, odciąłem się mentalnie od zewnętrznych bodźców, ufając że w razie czego Bariera i wierna mi Nancy powstrzymają przedwczesny atak. Zacząłem przyspieszoną wersję elfickiego Qui-Gong, połączoną z wcześniej zmodyfikowanymi przeze mnie wizualizacjami oraz szybkimi formułkami do duchów, esencji, bytów i eterycznych przyjaciół, którzy woleliby pozostać anonimowi (W przeciwieństwie do tego pseudoczłeka...). W rezultacie wyglądałem dla niezorientowanych widzów co najmniej dziwnie robiąc dosyć losowe, nieskładne ruchy wszystkimi kończynami na raz, jednocześnie mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Jendakże ja już po pierwszych ruchach poczułem jak mój umysł się oczyszcza, połączenia  mojego Wyższego Ja nabierają szczególnej mocy, a ciało napełnia się niemalże namacalną potęgą. Spod przymkniętych powiek zaczął dobywać się blask, a długie kryształy powprawiane w moje złote karwasze zaczęły świecić z przeładowania.

     

    Gdy po zaledwie połowie minuty poczułem że starczy, zakończyłem proces przywołując kostur do dłoni i uderzając nim o metalową płytę. Mimo że nie było to zczególnie mocne uderzenie, miałem wrażenie że cała nasza cienka arena zawibrowała w odpowiedzi. Nancy zawisła nad moim lewym ramieniem, a ja stanąłem prosto, gotów w ułamku sekundy zareagować na ripostę Sparkle...

  16. [tym razem esejątko na 13 stron. Ale jest tu WSZYSTKO co zdarzy się do następnego posta Evera, więc...]

     

    - Idziemy dalej czy skręcamy do jakiegoś pomieszczenia? - spytała Gray.

     

    To było bardzo istotne pytanie. Lepiej szukać zaginionej toważyszki, czy skupić się na śniącej? Nigdy nie zostawiam za sobą towarzyszy w potrzebie... Chyba że sytuacja jest skrajnie nagląca, a i jest szansa że sami sobie poradzą... Ale to nie jest zwykła sytuacja, nawet nie rzeczywistość. Widziałem rozmiary tego szpitala. Jeśli teraz zaczęlibyśmy jej szukać, możemy szukać choćby i wieczność, a jeśli podświadomość tego nie zechce, i tak nam się nie powiedzie... Tak to zdecydowanie podstęp. “Przecież zniknęli blisko, na pewno są za jakimiś drzwiami i czekają tylko aż pójdziemy...” - pomyślałby ktoś naiwny. I stracilibyśmy pół godziny na przeszukanie “najbliższej” okolicy, ściągając na nas subuwagę...

    Nie, nie, nie, na to potrzeba jakiegoś sprytnego sposobu... Jakiegoś czaru wykrywającego lub...

    Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że gdy ja ze zmarszczonymi brwiami zastanawiałem się co zrobić, Wood mamrotał coś pod nosem. Kiedy się jednak odwróciłem już go nie było. Zobaczyłem że podchodzi do jednej z pielęgniarek ze spuszczoną głową i zaczął coś mówić zmęczonym głosem, jednak tak niewyraźnie że nie zrozumiałem co.

     

    Pielęgniarka w odpowiedzi podniosła kopytko, jakby się nad czymś zastanawiając i po chwili wyciągnęła nogę w kierunku, w którym prawdopodobnie poszli także Oczko i ta szarogrzywa projekcja ogiera, tłumacząc mu coś. Następnie odeszła, zostawiając Wooda. Stał tak dobrych parę sekund, zanim strzelił się lekko w skroń i podszedł z powrotem do nas.

    - W tamtą stronę – powiedział smętnie, wskazując tą sama drogę co seledynowa klacz – przy rozwidleniu w lewo i tak jeszcze dwa razy, a potem w prawo do dyżurki pielęgniarek.

     

    A więc samowolnie podjął działania wywiadowcze jeszcze zanim zdecydowałem czy iść dalej czy szukać Oczko? Cóż, przynajmiej skutecznie. A skoro ustaliłem już że to druga opcja to głupi pomysł... Więc czemu nie iść tam gdzie i tak mówiłem że iść zamierzamy?

    Skinąłem mu głową, obserwując bacznie jego pysk i wlepione w podłogę oczy.

     

    - Idźmy zatem - powiedziałem po prostu i ruszyłem tam gdzie wskazał. Przechodząc koło Wooda rzekłem mu jeszcze z cicha - Dobra robota. Długo byłeś w tym kółku teatralnym? - Po czym posłałem mu lekki uśmiech i poszedłem dalej. Po chwili zrównali się ze mną także Gray i Dolton. Ja jednak zmarszczyłem brwi. A Wood gdzie?

    Odwróciłem się w tył i dostrzegłem tam idącego samotnie architekta, wciąż z nosem w dokumentach. Chyba powinienem z nim chwilę porozmawiać. Wydaje się czymś mocno przybity...

    Zatrzymałem się i poczekałem aż architekt się ze mną zrówna.

    - Jakieś postępy? - zagadnąłem.

    Wood westchnął i znów spuścił oczy.

    - Niczego - odpowiedział zawiedziony.

     

    Przyjrzałem się przez chwilę temu przybitemu porażką w rozgryzaniu dokumentów kucowi. Gdybym był zwykłym oficerem, a on moim podkomendnym, pewnie kazałbym mu po prostu starać się bardziej. Albo oddać dokumenty, bym sam mógł je rozgryźć. Ale bycie sierżantem Szarych Orłów nie polega tylko na stawianiu wymagań i karceniu, gdy coś wykonane jest źle. A on nie jest żołnierzem, tylko wyrwanym ze spokojnego życia przypadkowym kucem, któremu przyszło dźwigać na swym grzbiecie losy Equestrii. Dlatego nie okazałem ani odrobiny złości czy frustracji, choć fakt że przez tyle czasu do niczego nie doszedł nieco mnie zaniepokoił.

    Zamiast tego położyłem mu kopyto na ramieniu, aby dodać mu nieco otuchy. Niestety byłem źle ustawiony i zrobiłem to tym sztucznym, ale przez lata nabrałem sporo wprawy w wykonywaniu nim takich gestów mimo braku czucia. Nie było to więc ani mniej płynne, ani silniejsze niż gdybym użył naturalnej nogi.

     

    - Nie martw się, na miejscu zajmiemy się tym wszyscy razem i na pewno to rozszyfrujemy - rzekłem raźnie i cofnąłem kopyto. Wood tylko przełknął ślinę i skinął sztywno głową, zerkając na moją naprawą przednią nogę. Aaach, chyba wiem o co mu chodzi... To pewnie stąd taki stres kiedy się zbliżam - Zauważyłeś, rozumiem, że nie jestem do końca... Organiczny, tak?

    -Trochę mnie zadziwiło, że to kopyto wydaje inne odgłosy przy chodzie i jest ciut zimniejsze, - rzekł raczej niepewnie - ale myślałem, że to drażliwy temat...

    W odpowiedzi uśmiechnąłem się lekko.

    - Bardziej niezręczny niż drażliwy. I nie dla mnie, a dla innych - odparłem pogodnie i wzruszyłem ramionami - W końcu za co i na kogo miałbym się obrażać? Na to że praca w Gwardii bywa czasem niebezpieczna? Na ciebie że nie jesteś głupi i spostrzegłeś żem trójnóg? - uniosłem brew i spojrzałem pod kątem na jego zakłopotany pysk, znowu szeroko się uśmiechając.

                                                    

    Wood wyglądał na zmieszanego, ale odetchnął po chwili i wciągnął na twarz szeroki uśmiech, wyglądający bardziej jak szczękościsk.

    - Nikt pewnie nie mówił, że służba będzie bezpieczna, co nie? - spytał co chwila uciekając gdzieś wzrokiem.

    To było raczej idiotyczne pytanie. W dodatku znać dał mi o sobie mój zmysł do wyczuwania kłamstwa. Resty miał rację, coś jest z tym ogierem nie w porządku... Tylko co? Co ukrywa pod tymi maskami - wesołka lub aroganta? I dlaczego? Strach? Przed czym?...

    Za dużo myślisz, Sky. "Obserwuj, nie oceniaj. Prawda sama wyjdzie na jaw" - powtórzyłem jedną z moich ulubionych sentencji.

    Rozmyślając milczałem chwilę, dalej patrząc na niego w ten sam sposób - zezując na niego w bok swoim prawym okiem, uśmiechając się kącikiem pyska. Przez lata wyćwiczyłem do perfekcji robienie kamiennej twarzy oraz ukrywanie tego co myślę przed rozmówcą. Podczas moich misji w Gwardii było to wręcz nieodzowne. Teraz zapewne też się przyda.

     

    Parsknąłem w końcu przez chrapy i kontynuowałem, jakby te kilka sekund ciszy nigdy nie zaistniało.

    - "Bezpieczna" - rzekłem ironicznie - Jeśli cię to zaciekawi, to byłem tak zdolny że straciłem nogę jeszcze podczas szkolenia - pokręciłem głową - na szczęście pomogło mi to nabrać nieco rozumu i to - powróciłem głowę w jego stronę i wskazałem kopytem na opaskę - znacznie trudniej było mi odebrać.

    -Szkoda że tak się stało - powiedział uprzejmie.

    Chciał chyba jeszcze coś dodać, ale wzdrygnął się nagle i obejrzał za siebie. Jego oczy rozszerzyły się na chwilę zanim gwałtownie znów skierował przerażone spojrzenie wprzód. Też skorzystałem z okazji  i rzuciłem okiem. Nic specjalnego, korytarz, pacejnci i … Czekaj, czy to nie ta sama, seledynowa pielęgniarka którą on pytał o drogę? Hm. Może po prostu idzie do dyżurki, jak my?

    Mimo tej optymistycznej myśli też nieco się zaniepokoiłem, choć na pewno nie tak jak Wood, który mimo że przywdział już maskę chłodnej obojętności, znów zaczął się pocić.

    Skręciliśmy w prawo i naszym oczom ukazał się szeroki korytarz...

     

     

    Korytarz, na którym znajdowała się dyżurka był znacznie szerszy od tych, którymi dotąd podążaliście. Pod jedną z jego ścian ustawiono nieduże, sięgające do torsu rosłego ogiera ścianki działowe, które wyznaczały strefę przeznaczoną wyłącznie dla personelu, na drugiej zaś, zamiast dobrze znanego rzędu drzwi dostrzegliście okna. Niestety, widok, jaki się z nich roztaczał był raczej ponury  - szare, deszczowe chmury, z których jednostajnie spadał deszcz wisiały nisko nad matowymi polami.

    Rozejrzeliscie się uważniej. Przede wszystkim roiło się tu od pielęgniarek czy sprzątaczek, za ścianką widać było stosy papierów i uwijające się przy nich klacze. W powietrzu unosił się zapach mocnej kawy, a wokół było mnóstwo miejsc siedzących.

     

    Po szybkim rzuceniu okiem na otoczenie i zanotowaniu w pamięci pytającego spojrzenia Grey oraz Młodego, udałem się w stronę ławek ciągnących się pod ścianą z oknami. Po drodze wyjrzałem przez jedne z nich. Po drzewach widocznych na zewnątrz i oknach w zewnętrznej ścianie na prawo (które to musiały być oknami prowadzącymi do sal przy korytarzu, którym tu przed chwilą doszliśmy) wywnioskowałem, że znajdujemy się na drugim piętrze. Poza tym zauważyłem, że pacjentów było tu może kilku. W większości zaś krzątały się tu sprzątaczki i pielęgniarki, wchodzące za ściankę lub z niej wychodzące z dokumentami, prowadząc wózki z lekarstwami przeznaczonymi dla chorych, lub, w przypadku personelu sprzątającego, z wiadrami pełnymi spienionej wody i mopami. Wokół panował cichy szmer rozmówi i nigdy nie zamierający stukot kopyt.

    A co najlepsze, niemal wszyscy nas tu ignorowali.

     

    Usiadłem na wytartej desce podzadka i skinąłem kopytem na innych, aby także podeszli. Wood zajął miejsce po mojej lewej, Gray po prawej, a Gniady przytargał w pysku krzesło spod najbliższego okna i zasiadł przede mną. Nieco wyżej nawet niż my. Skorzystałem z okazji i wyciągnąłem do niego kopyto.

    - Starszy Sierżant Sky Shield, dowódca drużyny Lucida, Alfa - rzekłem patrząc mu w oczy. Krawędziami pola widzenia obserwowałem jednocześnie, czy jakaś z klaczy za jego plecami zwróci uwagę na moje słowa.

    - Dolton Routt - odpowiedział tamten przybijając ostrożnie kopyto.

    Gdy Gray i Wood też mu się przedstawili, skinąłem na architekta.

    - Pokaż tą nieszczęsną rozpiskę.

     

    Podał mi ją, a ja ustawiłem tak, aby każdy mógł dobrze się jej przyjrzeć. Dolton zaś wstał i stanął obok Gray aby nie musieć czytać do góry nogami.

    To nie miało kompletnie sensu... zamiast godzin czy nazwisk tylko numery pokoi (nie sal operacyjnych, a pokoi!) i jadłsopis... Ale jaki! 2 czereśnie na cały pokój. Po prostu uczta!

    Chyba minutę wpatrywałem się w kartkę, starając się znaleźć jakieś powiązania. Niektóre pokoje powtarzały się nawet w tym samej kategorii żywieniowej... Na przykład pokój numer 4 dostał aż 3 przydziały zawierające 2 czereśnie... Jakaż łaskawość z ich strony...

    Poza tym jednak był to bełkot. Może ta “żywność” jest oznaczeniem na konkretne operacje? A może oznacza... Ee... Kolor pacjenta? Nie, to bez sensu, zielony powtarzał się aż nazbyt często...

     

    Im intensywniej myślałem, tym bardziej wymykało mi się rozwiązanie. Innym także nie szło, ich rzucane półszeptem propozycje rozwiązania były równie chybione jak moje. W końcu sapnąłem z frustracją przez chrapy i rozejrzałem się po korytarzu. Dwie pielęgniarki jednocześnie łyknęły kawy, patrząc się prosto na mnie. Nie były to tak nieprzyjemne spojrzenia jak wcześniej, ale jednak... Może coś robimy nie tak? Może odstajemy jakimiś szczegółami z roli, jaką powinniśmy tu grać według snu? Szczegółami, które...

    Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. Szalony pomysł, którego sprawdzenie może być raczej trudne... A raczej trudno będzie nie wpakować się w kłopoty robiąc to. Ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej czułem potrzebę jednak to zrobić... Zaczniemy powoli.

    Zapatrzyłem się w jeden punkt, starając się nie postrzegać jego, tylko rejestrować wszystko wokoło, całe pole widzenia na raz. Gdy po kilku sekundach mogłem już bez trudu powiedzieć ile pielęgniarek patrzy się na mnie zza okienek, a ile nie, rozpocząłem eksperyment.

     

    - Drużyno - rzekłem dalej patrząc w tamten punkt, przybierając zrelaksowany wyraz pyska i pogodny, choć stanowczy ton głosu. W końcu Doktor Sky Shield miał teraz przerwę - chcę coś sprawdzić. Nie reagujcie.

    Gdy to powiedziałem przełożyłem dokumenty do lewego kopyta, prawe ponosząc do czoła i zdejmując nim czepek. Zaczekałem chwilę. Tak jak się domyślałem, brak reakcji ze strony pielęgniarek. Po prostu doktorowi zrobiło się gorąco...

    Następna część. Tutaj będzie już ciekawiej... Mam tylko nadzieję że moja drużyna nie zerwie się z miejsc... To będzie test też dla nich.

    Poruszyłem wyraźnie dla otoczenia językiem pod wargami, tak jakbym sprawdzał czy coś utkwiło mi między zębami. Potem rozległ się metaliczny szczęk, gdy rozłożyłem swoje kopyto w dłoń...

     

    Tak. Kopyto mojej protezy rozkłada się w dłoń... Choć bardziej przypomina jakąś upiorną łapę rodem z horrorów. Sam taką chciałem, aby móc używać jej w walce, oraz przy czynnościach wymagających dużej precyzji. Hej, skoro nie jestem jednorożcem i nie mogę chwytać nic w magię, to dlaczego nie skorzystać z okazji gdy i tak sprawiasz sobie kończynę zastępczą? Przemieszałem wygląd i skuteczność bojową gryfich szponów z funkcjonalnością i wygodą chwytu minotaurzych dłoni i woila! Mam moją łapkę, prefekcyjnie udającą na co dzień zwyczajne, kucykowe kopyto...

    Reakcja mojej drużyny dobitnie przypomniała mi dlaczego nie rozkładam go jeśli nie jest to absolutnie niezbędne. Wood wzdrygnął się potężnie, a jego róg rozbłysł światłem, jakby za coś złapał. Gray na spółkę z Restym zkrzyknęli coś przez siebie i o mało nie spadli z ławki zanim nie zatkali sobie pyszczka kopytkami, a Dolton cofnął się ze swoim krzesłem tak, że przewrócił wiadro pełne spienionej wody, które pomarszczona woźna dopiero co za nim postawiła. Chciała zapewne nieco odsapnąć, ze względu na podeszły wiek.

     

    W zad pazurem smoka pieszczony... Mówiłem im, żeby nie reagowali!

    Oczywiście ich reakcje strachu zwróciły na nas uwagę całego korytarza, szczególnie zaś wyczyn młodego. Woźna w furii za przydanie jej dodatkowej roboty zaczęła go wyzywać od bezmózgich mułów, okładając na zmianę pustym wiadrem i mopem, a jedna klacz zdążyła się już nawet pośliznąć na zalanej podłedze, obtłukując się i wyrzucając w powietrze stos kart pacjentów, które akurat trzymała w magii. Ja jednak robiłem co mogłem, aby przyjrzeć się twarzom pielęgniarek... I o ile mogłem się zorientować, niemal żadna nie patrzyła na mnie. Czyżby sukces?

     

    Spojrzałem powoli na tych... Ech... Mój oddział, przywołując na pysk wyraz uprzejmego zaskoczenia. Potem uśmiechnąłem się przepraszająco do wciąż trzymającej mopa woźnej z mordem w oczach i pomachałem jej łapą.

    - Nie przyzwyczaili się jeszcze, że czasem używam mojego podręcznego skalpela poza salą - powiedziałem z drobną dezaprobatą i wzruszyłem ramionami, wracając do tego co zamierzałem zrobić, zanim przeszkodziła mi drużyna... Czyli do dłubania szponem między zębami. Po chwili wyjąłem szpon, widząc wszyscy dalej się gapią i spojrzałem na nie, tym razem marszcząc brwi - A mam może paradować przy pacjentach z paszczą jak wystawa w warzywniaku? - spytałem z pretensją pokazując im szpon, na którym rzeczywiście znajdował się fragment czegoś, co parę godzin temu mogło być szpinakiem.

    Skąd to się tam w ogóle znalazło?

     

    W każdym razie, po tym dość niezręcznym incydencie, pielęgniarki wróciły do swoich zajęć, co jakiś czas łypiąc na mnie tylko z obrzydzeniem.

    Jednakże robiły to ze względu na publiczne dłubanie w zębach, a nie z powodu metalowej łapy sterczącej mi z nogi zamiast kopyta. Wypuściłem powoli powietrze i przymknąłem oczy, dając wyraz uldze, jaką poczułem. Teraz dotarło do mnie co by się stało, gdybym jednak nie miał racji... Butla z tlenem poszłaby w ruch, ot co. A bezpieczne skradanie zostawilibyśmy za sobą.

    Dobrze, że do tego jednak nie doszło.

    Rzuciłem szybkim spojrzeniem na swoją drużynę. Ewidentnie wciąż byli przestraszeni tym co zrobiłem, choć starali się tego nie pokazywać. I wciąż gapili się nieufnie na moją łapę... Jakie to typowe. Przynajmniej nie krzyczeli już i nie odsuwali się. Tyle dobrego.

    Pochyliłem się w zamyśleniu nad rozpiską, przeczesując w zamyśleniu grzywę szponami. Właśnie ten nawyk powodował żę mimo braku grzebienia zawsze miałem idealnie ułożoną fryzurę. Chyba że nosiłem chełm... Skup się, Sky!

    Ta rozpiska nie miała na pierwszy rzut oka - i na drugi też - żadnego sensu... Ale przecież w snach też spotykamy się z rzeczami, które sensu nie mają... A jednak potrafimy jakoś je wykorzystać...

     

    A może gdybym jakoś to sobie rozpisał, czy rozrysował? Tylko na czym... Zacząłem szukać czy nie mam w jakiejś kieszeni czegoś do pisania. Może nie ja, ale Doktor Sky miał coś takiego? Gdy włożyłem szpony do prawej kieszeni na piersi - Gwiazda była w lewej - poczułem przez ubranie że coś tam jest. Wyjąłem to ostrożnie, uważając by tego nie przedziurawić.

    Okazało się, że jest to laminowana plakietka z moim jednookim pyskiem w półprofilu oraz tłustym napisem “Sky Shield - doktor habilitowany neurochirurgii”. Wyglądało to na moją legitymację lekarską. Zdziwiony obróciłem ją, ale po drugiej stronie było tylko przypięcie, pozwalające umieścić ją na ubraniu.

    - Drużyno - rzekłem pokazując im znalezisko - sprawdźcie czy nie macie podobnych. Prawa kieszeń na piersi.

    Jak się okazało, mieli. Gray była doktorem habilitowanym chirurgii klatki piersiowej, Iron Wood - doktorem kardiochirurgii, a Dolton zwykłym doktorem chirurgii. Kazałem im je założyć, argumentując, że “widoczna plakietka przyda się o wiele bardziej niż niewidoczna”. Nigdy nie wiadomo...

    Niewiele nam to dało, ale przynajmniej wiedziałem już, jaką dokładnie pełnimy tu funkcję. Pozwalało też wykluczyć to, że nastawiamy proste złamania skrzydeł. Bo co ma do tego neurochirurg, kardiochirurg i chirurg klatki piersiowej? Ciekawe tylko jaki stopień naukowy ma Oczko...

     

    Właśnie, Oczko! Dalej nie wymyśliłem sposobu jak mam odnaleźć ją w tym niematerialnym świecie. Jako że i tak rozmyślanie nad rozpiską wprawiało mnie wyłącznie we frustrację, zająłem się na chwilę tym problemem. Czego użyć? Jakiegoś zaklęcia namierzającego? To był problem, bo Wood zapewne takiego nie zna, a ja mam o nich zbyt mgliste pojęcie by tłumaczyć mu co ma zrobić. Poza tym, mogłoby nie zadziałać, biorąc pod uwagę że jedyne co wiemy o niej na pewno to to, że jest przydzielona do tej samej gwiazdy co my.

    Gwiazdy... A może właśnie Lucida pomogłaby nam ją znaleźć? Już chciałem ją wyciągać, gdy napotkałem spojrzenie jeden z pielęgniarek. Nie, nie mogę tego zrobić tutaj. Gwiazda nie pasuje nijak do naszej roli. Poza tym jest podarkiem od Luny, a więc jest jak ciało obce w ranie... Potrzebujemy jakiegoś spokojnego miejsca...

     

    I nagle mój wzrok spoczął na drzwiach do ubikacji. Były dwie - dla ogierów i klaczy. W mojej głowie szybko zaczął kiełkować plan co możemy zrobić, aby wejść tam nie zwracając uwagi projekcji... A właściwie to zwrócić, ale nie wychodząc z roli. Trzeba było tylko odrobinę zagrać i może nieco zrazić do siebie Gray... Cóż, potrzebna ofiara. Przy okazji może nieco ją zahartuję.

    Pochyliłem się w stronę Gray i zacząłem cicho mówić, wskazując coś na rozpisce, tak żeby dla postronnych wyglądało to jak ustalanie czegoś ze współpracownikiem.

    - Gray, potrzebujemy małego przedstawienia aby uśpić czujność podświadomości i pójść w ustronne miejsce. Drasnę cię teraz nad kopytkiem. Będzie odrobina krwi, ale zaufaj mi, wiem co robię.

    - Krew? - szepnęła drżąco.

    Nie zważając na to łypnąłem jeszcze na chłopaków, którzy chyba słyszeli o czym mówię do klaczki, w końcu byli blisko.

    - Do męskiej ubikacji, już! - rzuciłem po prostu i odwróciłem się, ufając że wykonają rozkaz. Podałem Gray rozpiskę, trzymając ją w szponach. Gdy wyciągnęła po nią nieśmiało swoją nóżkę i już dotykała dokumentu, wysunąłem spod dłoni niewielki fragment ostrza, robiąc jej płytką, ale długą rankę tuż nad jej białym kopytkiem. Pisnęła z bólu i upuściła rozpiskę, patrząc jak krew zaczyna powoli spływać po jej sierści i skapywać na podłogę koło ławki.

    - Och, Grey! - rzekłem donośnie i zacmokałem z niezadowoleniem - Jaką trzeba być niezdarą aby TAK zaciąć się papierem? - spytałem chwytając jej nóżkę w swoje kopyto i łapę, czując jak kieruje się na nas coraz więcej par oczu - Ty to masz talent! - pokręciłem głową - Nie ma opcji, trzeba to przemyć i opatrzyć! Chodźmy do łazienki.

    Klaczka zaś jęknęła, patrząc na rankę. Jej sierść na pyszczku zrobiła się jeszcze bielsza niż zwykle.

    -T-tak. Musimy to przemyć - powiedziała cicho, przełykając ślinę - Szybko.

     

    Gdy pomagałem jej podnieść się z ławki zauważyłem że stoi na nogach bardzo niepewnie, jakby zaraz miała zemdleć. Padamy już na widok kilku kropel czerwieni, panienko? Przynajmniej dowiaduję się o tym teraz, nie w trakcie walki. Dobrze że się na to zdecydowałem. Jednak gdy chowałem do kieszeni rozpiskę i chwytałem butlę z tlenem, klaczka zdobyła się na ostrzejsze spojrzenie i wyszeptała... Czy raczej wyszeptał wściekle:

    -Ty już wiesz kto nas przeciął - po czym zmieniła ton już na zwykły dla niej - Damie nie wypada iść do męskiej, ale... - westchnęła z dezaprobatą - Chodźmy.

    Idąc w stronę drzwi oznaczonych symbolem kanciastego, ogierzego pyska zauważyłem, że pielęgniarki, które chwilę temu jeszcze się nam przypatrywały, wracają do swoich zajęć. Czyli fortel się udał... Świetnie! Teraz tylko...

    Nagle poczułem, jak gwiazda w mojej kieszeni zaczyna się szybko nagrzewać. Nie tak żeby parzyć, ale jakby ktoś podmienił ją na zimowy ogrzewacz do kopytek. Zauważyłem też że przez materiał zaczyna przebijać się odrobina światła. O nie! Nie teraz, nie TERAZ!

    Przyśpieszyłem kroku, ciągnąć za sobą Gray za zranione kopytko, przez co o mało się nie wywróciła. Dobrze że przynajmniej obciąłem jej już tą grzywę... Gdy już prawie-prawie miałem szpony na klamce naciskowej, serce niemal mi stanęło, gdy usłyszałem dobiegający z gwaizdy, przytłumiony głos:

    - Sky Shield? TEN Sky Shield?

     

    Nie był może bardzo głośny, przypominał bardziej głośny szept, ale kilka głów natychmiast odwróciło się w naszą stronę. Ale ja nie zważając już na to pchnąłem drzwi tak mocno, że aż trzepnęły o coś w środku łazienki, pchnąłem stojak z butlą aby nie przeszkadzał i wciągnąłem Gray tak szybko, że aż pisnęła w proteście. Potem tak szybko jak mogłem zamknąłem drzwi i zablokowałem je, wstawiając między nie a jakąś rurę właśnie butlę z tlenem.

    Dopiero gdy to było zrobione, sięgnąłem łapą do kieszeni wyciągnąłem rozgrzaną gwiazdę, zalewając pomieszczenie białym światłem. Gdy tylko ją puściłem, zaczęła sama się unosić. Niemal natychmiast dobiegły z niej kolejne słowa, teraz mocniejsze i wyraźniejsze.

     

    Lucida, jeśli mnie słyszycie, dajcie znać. Tu Sykstus, dowódca Cerastes. Jesteśmy w podziemiach, brak kontaktu wzrokowego z celem. Jeśli znaleźliście śniącą, podajcie koordynaty. Kryształy odbierałeś ode mnie, więc może ten przekaz też odbierzesz, sierżancie Sky.

     

    Gdy tylko przekaz się skończył gwiazda przygasła i zapadła cisza. Wpatrywałem się w nią uspokajając oddech i starając wyryć w swojej pamięci wszystko co usłyszałem, co do najdrobniejszego szczegółu. Dopiero po chwili zaczął docierać do mnie faktyczny sens tych słów.

    Sykstus, kryształy... No nie mówicie mi, że to ten sam płatnerz, którego poznałem w Kryształowym Imperium gdy byłem tam z Komisją Orężoznawczą... Ale to musiał być on! Znał mnie. I znam tylko jednego Sykstusa, który w ten sposób robi przytyki do mojego tytułowania się sierżantem.

    Uśmiechnąłem się lekko, wciąż wpatrując się w gwiazdę. Jaki ten świat mały! Cała Equestria kucyków, a ja trafiłem akurat na znajomego, w dodatku świetnego żołnierza... SKY!

    Otrząsnąłem się gwałtownie. Znajomy czy nie, jest dowódcą innej drużyny, a ja muszę mu wysłać wiadomość zwrotną. I najlepiej, żebym miał mu co powiedzieć. Omiotłem szybko wzrokiem łazienkę z trzema kabinami oraz swoją drużynę...

    I zobaczyłem bladą Gray, wciąż gapiącą się na krew kapiącą powoli z rozcięcia.

     

    - Przepraszam was, ale nie chciałem nadwerężać cierpliwości subuwagi - rzekłem do klaczki, czując na sobie wkurzone spojrzenie Restiego - Zaraz was opatrzę.

    Podszedłem do apteczki wiszącej w rogu pomieszczenia, obok trzeciej umywalki. Otworzyłem ją szponami i zacząlem szukać potrzebnych rzeczy. Co Bandaż - jest. Gaza - jest. Teraz jeszcze coś do zdezynfekowania roz..

    Nagle zamarłem ze szponem wyciągnię tym po jedną z buteleczek. Czy to jakiś żart? Zamrugałem dwukrotnie i przyciągnąłem flakonik pod twarz, przyglądając mu się uyważnie. Zwyczajny spirytus. Przezroczysty płyn, sterylna czystość, schludna, drobna etykieta...

    Więc dlaczego wydało mi się przed chwilą że to pokryta skrzepami butelka z krwią?

     

    - Delikatniej się nie dało szefuńciu? - zapytał wściekle Resty, nie zauważając chyba mojej mojej koństernacji - Gray jest bardzo delikatna. Mogłeś jej coś połamać. Już starczy, że omal nie zemdlała!

     

    Ostatni raz przyjrzałem się podejrzliwie całkowicie normalnej buteleczce z alkoholem zanim zamknąłem apteczkę i odwróciłem się do drużyny. Dolton i Wood stali z boku nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Obaj wydawali się lekko... Dotknięci faktem że Gray krwawi. Albo jeszcze czymś inn... Och. Czy ja właśnie nie mówiłem do niej w liczbie mnogiej? A Resty nie móił o swojej nosicielce tym swoim głosem, w dodatku w trzeciej osobie? Ciekawe co oni sobie teraz myślą... Bo przecież nie wiedzą, prawda?

    Natychmiast się jednak otrząsnąłem. Muszę opatrzyć tą "damę", nie mam czasu na dywagacje na temat jej problemów psychicznych. I oni też nie powinni mieć...

    Szybko postawiłem to co wyciągnąłem z apteczki na umywalce i rzuciłem im wyciągniętą z kieszeni rozpiskę

    - Nie stójcie tak i zajmijcie się tym! - rzuciłem chłodno i nie tracąc więcej czasu odwróciłem się do Gray. Przyciągnąłem do siebie jej nóżkę i rozciąłem szponem opakowanie z gazami.

    - Nie miałem lepszego pomysłu - odparłem cierpko w odpowiedzi na wyrzuty wręcz emanujące ze spojrzenia zranionego duetu - a gdybym tego nie zrobił, to przekaz od Cerastes dopadłby nas na środku korytarza - wziąłem się nad umywalką za wycieranie gazą nadmiaru krwi z nogi klaczki, czując że coraz bardziej traci pion - I tak straciliśmy już za dużo czasu na włóczenie się tymi korytarzami - Odrzuciłem czerwoną gazę i odkręciłem buteleczkę z alkoholem, łapiąc zębami korek i okręcając szybko trzymającą butelkę łapę kilka razy wokół własnej osi - To może zaszczypać - rzekłem nieco niewyraźnie przez korek i polałem rozcięcie spirytusem.

     

    Gray zapiszczała głośno z bólu i zaczęła wymachiwać kopytkiem, prawie wytrącając mi z ręki butelkę. Łzy zaczęły płynąć jej z oczu wartkim strumieniem, a z gardła dobył się przerażony i wściekły zarazem głos Restiego.

    - W zad kopana jego matki cerbera mać! - zaklął siarczyście - Co ci cholera odbiło! Chcesz ją zabić!?

    Gray zbladła jeszcze bardziej i przestałą się wierzgać. Widząc że oczy zaczynają stawać jej w słup spróbowałem gorączkowo odstawić spirytus, aby móc podtrzymać przewracającą się klaczkę obiema nogami. Wyręczył mnie jednak Dolton, który doskoczył do niej i złapał ją pod pachami.

    - Pociąg GrayPencil odjeżdża ze stacji 'przytomność', Ciu, Ciu! - zdążył jeszcze wybełkotać zamieszkujący ją duch i padli bez przytomności, asekurowani przeze mnie i Młodego.

     

    - W pęcinach niedorobiona... - mruknąłem do siebie nieukontentowany, układając klaczkę w pozycji bezpiecznej. Teraz nie dość, że muszę ją jeszcze zszyć, to potem trzeba ją albo dobudzić, albo tachać na grzbiecie. Świetny miałeś pomysł z tym spirytem, Sky, naprawdę świetny... Dlaczego ja właściwie chwyciłem za niego bez żadnego... Ach, no tak. Nawyki z Gwardii.

    A zasłaniaj się nawykami, Sky, zasłaniaj - szepnął gdzieś z tyłu głowy ironiczny głosik - Dobrze że w ogóle był spirytus, bo inaczej jeszcze wpadłoby ci do głowy przemywać to moczem...

    - Ani słowa - warknąłem łypiąc na właśnie otwierającego pysk Doltona.

    Westchnąłem ciężko i wyjąłem z lewej bocznej kieszeni kitla nić i igłę chirurgiczną. Rana nie była groźna, nie byłem też pewien czy w ogóle muszę ją zszywać, biorąc pod uwagę że byliśmy we śnie... Jednak biorąc pod uwagę że sprawy bólu i obrażeń były rażąco podobne do tych z rzeczywistości, uznałem że nie będę robił wyjątków. A rozcięcie skóry w tym konkretnym miejscu podczas chodzenia na pewno by się rozeszło. A więc - szycie. Cztery czy pięć wystarczy.

    Szybko nawlekłem igłę i zacząłem szyć, korzystając z doświadczenia zdobytego w Gwardii oraz niebywałej zręczności i precyzji swoich szponów. Przynajmniej to że spała pozwoliło mi na robienie tego mniej delikatnie, ale za to sprawniej. I nie musiałem jej znieczulać. Nie umknęło jednak mojej uwadze że jakkolwiek Gray to teraz nie przeszkadzało, Dolton, dalej będący tuż obok, odwrócił łeb i zacisnął zęby. Waść też nie przywykł do takich widoków co? No, to ugotuję dwie sałaty w jednym garnku, hartując zarówno tą małą “damę”, jak i Młodego.

     

    - Czym się zajmujesz, Młody? W prawdziwym życiu? - spytałem kończąc drugi szef.

    - Jestem listonoszem na pocicie - odparł - Jak nabiorę nieco wprawy chcę zostać kurierem do zadań specjalnych. Jestem naprawdę szybki, ale jeszcze nie chcą mi dać nic ważniejszego do kopytek - w jego głosie przebrzmiewały drobne nutki dumy z własnych umiejętności i żalu na niedoceniających go dorosłych. Skąd ja to znam... - A ty, szefie? Czym zjmujesz się tak... na codzień? - spytał nieco niepewnie.

    - Jestem sierżantem "Szarych Orłów", najtwardszej eskadry na usługach Księżniczek, Młody - walnąłem prosto z mostu i zerknąłem na niego akurat na czas by ujrzeć jak szybko odwraca wzrok od mojej opaski - Niektórzy mówią mi Sokole Oko - uśmiechnąłem się, znów skupiając na pracy - ale ty mów mi po prostu Sky.

     

    Gdy skończyłem - co nie zajęło mi nawet minuty - przyłożyłem resztę gazy i owinąłem wszystko bandażem, spinając koniec zaszczepką dołączoną do kompletu. Teraz mogłem już zająć się resztą naglących spraw, zostawiając wiążący się z niechybną kłótnią moment wybudzania Gray na czas przyszły nieokreślony. Podszedłem znowu do gwiazdy i zacząłem namyślać się nad odpowiedzią dla lidera drużyny Cerastes.

     

    Sykstus znajdował się w podziemiach... Piwnice, kotłownie? Pewnie coś takiego. Prawdopodobnie też mają inną rolę niż my, narzuconą przez sposób ich pojawienia się we śnie...

    Zainteresowało mnie też samo to, że otrzymałem przekaz. Pozawalało to nam na nawiązanie o wiele sprawniejszej komunikacji międzydrużynowej niż sądziłem... Oraz mogły sprowadzić nam na głowę kłopoty, o ile nie nauczę się wyłączać ich zdolności odbierania przekazów. Wolałbym, aby moja kieszeń nie zaczęła nagle mówić gdy będę wśród tych krzywo patrzących pacjentów.

     

    Ale skoro te Gwiazdy mogą działać w ten sposób... To może rzeczywiście pomoże mi to namierzyć Oczko? Zamknąłem szpony wokół Lucidy i przyciągnałem dłoń do siebie. Ognik nie opierał się i przemieścił się razem z nią, mimo że nie było żadnego fizycznego kontaktu. Notabene, ciekawiło mnie dlaczego nie gaśnie mimo takiej bliskości mojej protezy z antymagicznego metalu. To musiała być jakaś sztuczka Księżniczki Nocy... Albo fizyka świata snu.

    Ze zmarszczonym czołem spojrzałem na Gwiazdę, starając się wpaść na właściwą komendę, jaką powinienem jej wydać...

    - Gdzie jest Oczko? - brak reakcji. Drugie podejście - W którą stronę mamy się udać, aby dojść do Oczka? - Teraz reakcja zaszła. Gwiazda uniosła się nieco wyżej nad moją dłoń i wskazała na ścianę po mojej lewej. O ile można powiedzieć, że ognik na cokolwiek wskazuje... Wyglądało to jak wycinek fali rozchodzącej się po lustrze wody, gdy wrzuci się do niej kamień. I ta właśnie, świetlista, gasnąca wraz z odległością fala wskazała na ścianę.

    - Jak daleko jesteśmy od Oczka? - spytałem. Lucida tylko przygasła na chwilę. Nic więcej się nie stało - Czyli pokazujesz tylko kierunek? - Znów fala biegnąca w stronę ściany, choć zdawało mi się że pod nieco innym kątem... Może ma taki margines błędu?

     

    ...Albo Oczko się porusza?

     

    W każdym razie, miałem już co raportować. Przypomniałem sobie wszystko co udało mi się do tej pory ustalić o śnie, podświadomości i naszym położeniu, starając się ułożyć to wszystko jak najkrócej. Było tego sporo, ale moją intencją nie było czyste poinformowanie Sykstusa że “Radzimy sobie jakoś”, ale zaoszczędzenie im konieczności dowiedzenia się czegoś metodą prób i błędów. Na przykład tracenia w tym celu fałszerze...

    Tymczasowego rozdzielenia, Sky, tymczasowego rozdzielenia - szepnął w mojej głowie głos otuchy. Średnio mnie pocieszył.

    Odchrząknąłem w końcu i, próbując skupić się na wspomnieniu niebieskiego kryształowego kuca, zacząłem przemawiać do Gwiazdy.

     

    Cerastes, tu Starszy Sierżant Sky Shield, lider Lucidy. Stan osobowy 5, w tym fałszesz wysłany na przeszpiegi. Kontakt z nim stracony 10 minut temu. Rada - nie rozdzielajcie się, cały budynek to anormalnie wielki labirynt paradoksów. Przy zgubieniu kogoś użyjcie Gwiazdy.

    Pozycja: drugie piętro, łazienka koło dyżurki pielęgniarek. Położenie i tożsamość śniącej nieznane. Szukamy Powierniczek. Podświadomość bierze nas za chirurgów. Wartość bojowa drużyny mierna, broń mam tylko ja. Utrzymujemy kamuflaż. Jak dotąd brak jawnych zagrożeń.

    Uwaga! Wysoka tolerancja na skarajności w zachowaniu i wyglądzie, dopóki są w ramach waszej roli we śnie. Przeszła nawet moja łapa.

    Spróbuj nawiązać kontakt z Tempestris. I nie wysyłaj wiadomości zwotnej - psuje kamuflarz.

    Nie daj się zabić, brokatowy płatnerzu! Wciąż jestem ci winien rundkę z kopiami.

     

    Gdy skończyłem otworzyłem oko i wypuściłem gwiazdę z uchwytu, pozwalając jej nieco przygasnąć i odlecieć kawałek w górę. Ciekawe czy to myśli, czy jest tylko narzędziem...

     

    Chyba przydałoby się już obudzić Gray. Zanim się jednak do tego zabrałem, zrobiłem jeszcze coś, co zamierzałem zrobić już jakiś czas temu. Chwyciwszy lewym kopytem jej ogonek, skróciłem go szybkim ruchem protezy z wysuniętym ostrzem. Ciach! I niepraktyczna nadwyżka zadbanych włosów wylądowała w koszu na śmieci.

                               

    - Hej to nienormalne! Ona nigdy nie była tak brutalnie traktowana! - odezwał się nagle Dolton.

    Spojrzałem na jego uroczo rozzłoszczony pyszczek bez cienia emocji.

    - Nigdy też nie ratowała Equestrii, więc mogła nosić sobie długi ogonek i mieć w nosie czy się o niego potyka czy nie.

     

    Po tych dość szorstkich słowach odwróciłem się żeby znaleźć coś, co pomogłoby mi... Ach, pięknie! Pod umywalką najbliżej wyjścia stało spore, puste wiadro. Napełniłem je do połowy zimną wodą i stanąłem obok klaczki. Chlusnąłem całą zawartością na jej głowę, gdy...

    - STÓÓÓÓÓÓ... - wrzasnął Młody, wskakując tuż przed strumień wodu z uniesionymi wysoko przednimi nogami i zaciśniętymi powiekami. Zebrał cały chust na siebie i stał tak chwilę, z ociekającym wodą kitlem.

    - ...j. - Zakończył ponuro, otwierając w końcu oczy i patrząc na mnie.

     

    Och, jakiż ja rycerski! - cisnęło mi się na usta. Zachowałem jednak swoją kamienną twarz. Postawiłem wiadro na podłodze i znowu stanąłem na tylnych kopytach, prostując skrzydła i kręgosłup. Założyłem ręce na piersi i spojrzałem z góry na Doltona, który teraz wydawał się wręcz śmiesznie mały.

    - A więc twierdzisz, że lepiej będzie cackać się z nią i liczyć uprzejmie, że nasi wrogowie będą robić to samo? - spytałem piorunując go swoim okiem - Że lepiej pozwolić jej się potykać podczas ewentualnej ucieczki, a w dodatku nieść ją na grzbiecie jeśli "wstawaj kochana" jej nie wybudzi?

                                        

    Młody, zanim odpowiedział, opadł na wszystkie cztery kopyta i zadarł głowę, spoglądając mi w oczy z wielką determinacją.

    - Może prosty przykład pozwoli ci pokazać co myślę - rzekł tak poważnie, na ile pozwalał mu jego młodzieńczy głos - Ratowanie Świata? Ona najpewniej nie wychodzi z domu po 20 i nigdy nie miała w rękach czegoś w stylu broni, a już na pewno nigdy nie zrobiła komuś umyślnie dużej krzywdy. Jeśli wepchniesz ją w swój twardy, męski świat będzie jak z ciastem. Na 3000 stopni przez 3 minuty to nie to samo co na 50 na 2 godziny.

     

    Uniosłem brwi słysząc jego barwne porównanie, ale on ciągnął dalej, zbierając najwyraźniej całą swoją odwagę, aby mi się postawić.

     

    - Jeśli zrobisz jej coś głupiego, na tym samym poziomie co podwładnemu wojskowemu, gwarantuję, że zapamiętam. - zaakcentował końcówkę tak dobitnie, że mogła już uchodzić nawet za groźbę.

    Może i jest naiwnym młodym głupcem, ale w tym momencie mi zaimponował. Spojrzał w oczy kucowi ewidentnie silniejszemu i sprawniejszemu bojowo od siebie i mimo strachu - który w tej sytuacji był raczej naturalny - postawił na swoim. Nawet mi grozi. Przypominał mi trochę mnie przed wypadkiem... Tyle że ja byłem głupio pewny siebie, a on odważny.

    Dobrze jest mieć kogoś takiego w drużynie. Szkoda tylko ze w tej chwili to mnie wziął za wroga numer jeden.

     

    Również opadłem na cztery kopyta i skinąłem mu krótko głową z delikatnym uśmiechem. Z moją jednooczną aparycją nie sprawiało to może zbyt miłego wrażenia, ale w tej chwili nie chodziło o to abym był zabójczo przystojny.

    - Cieszę się że masz dobrą pamięć i czyste serce - położyłem mu łapę na ramieniu, czując że nieco się od tego wzdrygnął. Przestałem się uśmiechać - Boję się tylko, że Equestria może nie mieć tych dwóch godzin, i potrzeba będzie nieco podkręcić temperaturę.

    Nie powiedziałem tego surowo. Po prostu patrzyłem teraz na towarzysza, dzieląc się swoimi myślami. I mając nadzieję, że zrozumie mój punkt widzenia - Ja naprawdę zauważyłem, że Gray nie jest żołnierzem i nie zamierzałem jej tak traktować. Ale na bycie "damą" także nie mogę pozwolić. Dla jej własnego bezpieczeństwa.

    Po szczerym spojrzeniu, jakie mu dałem, poklepałem go dwukrotnie po ramieniu. Cofnąłem się o dwa kroki, omijając kałużę pod Doltonem i siadłem na zadzie.

    - A teraz budź ją, zanim ja to zrobię - rzekłem kładąc łapę na wiadrze i bębniąc cicho szponami o jego krawędź.

     

    Dolton szybko załapał aluzję i pochylił się nad klaczką, rozpoczynając próby wybudzenia jej. Ja zaś zapatrzyłem się na Lucidę, krążącą nad nami leniwie. Wyglada, jakby nas obserwowała... Rozumiała... A może tylko mi się zdaje? Może to tylko sprytne narzędzie? Bedę musiał potem to sprawdzić.

     

     

    Na razie najważniejsze było doprowadzenie drużyny do stanu używalności oraz odnalezienie Powierniczki... A jeśli się uda, także i Oczka. Ciekawe, gdzie ona teraz jest...

    • +1 1
  17. Największy problem (przynajmniej w moim przypadku) to zrobienie tego tak, aby motywacje postaci były jasne dla wszystkich, żeby jakiś tekst nie wydawał się z dupy, tylko z czegoś wynikał... Mi pomaga w tym rozpisywanie się, choć przyznaję, że prawdopodobnie dałoby się to zrobić także krócej.

    Postaram się więc nieco streścić moje rozmyślania, dywagacje itd, jeśli tylko nie uszczupli to wyrazistości postaci, oraz pomijać opisowo wypowiedzi innych bohaterów, jeśli tylko będę w stanie.

    Swoją drogą - Geez, nie spodziewałem się takiego zjawisa gdy rozpoczynałem sesję... Kto by przypuszczał? Tak czy inaczej, mam kolejne drobne wyzwanie.

     

    Mam was dla was też pewne bardzo interesujące zjawisko... Obejrzyjcie CAŁE zanim przejdziecie dalej:

     

     

    Jak skończyli to otwierać:

    Zastanawiam się mianowicie jak takie zjawisko mogłoby wyglądać w naszej sesji. Na ile EverTree nam pozwoli... I jako że wcześniej pokazałem to też Scrollowi i nie załapał do końca o co mi chodzi (nic złego, bo nie wyraziłem się ani w połowie tak jasno jak zrobię to tutaj), spieszę z dokładniejszym opisem jak wedłóg mnie mogłoby to wyglądać.

    Po pierwsze, Scroll'a reakcja na filmik:

    Jeśli chodzi ci o zmianę otaczającej rzeczywistości 'na bieżąco' będąc Architektem, to chyba takie coś już robili w Incepcji. Tworzenie mostu, ze składania luster, gdzie puff! Nagle pojawił się tłum ludzi. Tak sobie właśnie wyobrażałem 'profesjonalne' architektowanie w sesji, ale czy tak wolno, to nie moja brożka decydować.

    Tutaj NIE chodzi mi o to co może zrobić architekt (bo to że może zmieniać otoczenie jest oczywiste, to jak szczególascie to pytanie na potem), ale wszyscy. Oraz nikt zarazem. Zjawisko wynikałoby z samej niestałości i nierealności snu, tak samo jak jego podatności na manipulacje. Z samego faktu że obserwator wpływa na podmiot obserwowany.

     

    PRZYKŁAD:

    patrzymy na biurko. Rejestrujemy szczegóły. Wyglada całkiem solidnie i realnie. Okrągłe gałki do otwierania szuflad, żłobione w pionowe rowki ala kolumienki na rogach, blat prosty, dębowy, na nim dwa przytempione ołówki, jakiś połyskujący kamyk robiący za przycisk do papieru i cyrkiel.

    Potem odwracamy się i robimy coś innego, np. rozmawiamy z towarzyszem. Załóżmy że była to przyjemna rozmowa. Odwracamy się do biurka i z jakiegoś powodu postanawiamy przyjrzeć się biórku jeszcze raz. Co widzimy? Ala kolumienkki na rogach rzeźbione w liście, do otwierania szuflad służą mosiężne ala uchwyty w kształcie motyli, a na mahoniowym blacie leży nowy, świeżo zatemperowany ołówek, wieczne pióro, cyrkiel, ekierka i jeszcze przycisk do papieru w postaci drobnej, malachitowej żabki.

     

    W dodatku jest tego zjawiska jeszcze parę opcji:

    - rodzaj zmian może się zmieniać w zależności od rodzaju emocji, jaką przeżywa nasz kucyk. Np. przestraszony nagle dostrzeże na vanilla obrazku na komodzie wizerunek łobuza, który terroryzował go kiedyś w szkole, a po miłej rozmowie zauważy więcej ładnych detali (co zademonstrowałem powyżej), może poczuje jakiś miły zapach itd.

    - zmiany mogłbyby się pojawiać z różnym natężeniem w zależności od tego na jakim poziomie snu się znajdujemy, jak silne emocje odczuwamy oraz czy myśleliśmy przed chwilą o jakiś śilnie odbitych w naszej podświadomości wspomnieniach.

    - te zmiany mogą być widoczne tylko przez chwilę, jak ta twarz tego łobuza na obrazie widziana kątem oka, ale kiedy patrzysz jeszcze raz nic tam nie ma.... Albo być tam na stałe

    - Czy będzie rozróżnienie na to czy na sen wpływa podświadomośc Omegi czy architekta? Wedłóg mnie nie powinno, bo różnica między architektem a innymi polega na tym żę on potrafi zmieniać otoczenie świadomie, a reszta po prostu zmienia otoczenie przez swoje postrzeganie oraz wspomnienia.

    - czy nasze postaci w ogóle często będą zauważać to zjawisko, czy też bedzie to jak dla was, podczas oglądania powyższego filmiku - niedostrzegalne, dopóki ktoś wam o tym nie powie?

    - czy jeśli ktoś nie patrzył na biurko, ale ktoś inny to robił, to czy biórko powinno się zmienić? Wedłóg mnie nie. Tak jak Płaczące Anioły w Doctorze Who - dopóki patrzysz, nie poruszą się. Jak odwrócisz wzrok, możesz już nie mieć okazji spojrzeć ponownie...

    - czy, jeśli ktoś (#1)zauważył zmianę wyglau (np. biurka), bo się odwrócił, a ktoś cały czas przy tym biurku siedział(#2) (i tym kimś kto siedizał był członek drużyny), to czy dwa kucyki mogą odmiennie postrzegać jeden przedmiot? Czy #1 mówi, żeby #2 podał mu ekierkę, to czy ten nagle zauważy że przedmiot ten nagle się pojawił? Czy może uzna że tam była, tylko jej nie zauważył? CZY MOŻE BYĆ TO TOTALLY CREEPY??? :crazytwi:

     

    Oraz czy ktoś tu zna się na symbolice wystarczająco dobrze, żeby umieszczać symbole w postach? Jeśli tak, to niech to robi, ale nie mówi co co znaczy. Będzie ciekawiej...

     

    Edit:

    Przeglądając Devianarta znalazłem pewien obrazek... I gdy zobaczyłem powiązanie z naszą sesją, nie mogłem przestać go widzieć. Wiem że Dżewo mi na to nie odpowie, ale i tak zobaczcie.

    http://fc02.deviantart.net/fs70/i/2012/035/4/7/reading_rainbow_by_equestria_prevails-d4oouc1.jpg

    THAT FEELS :fluttercry2:

  18. Mają jednak sporą wadę - długi czas, jaki muszę poświęcić na ich napisanie.

     

    Poza tym to że moje posty są takie długie wynika także z tego, że nasze "pisanie na sesji" sposobem organizacji bardziej przypomina teraz tworzenie grupowego fanfika. Np. nie dam swojego posta, dopóki nie poznam reakcji towarzyszy... Jeśli to pójdzie dalej, to można wręcz ująć, że posty Dżewa będą niejako prologami do rozdziałów naszej historii, pisanych z punktu widzenia wszystkich postaci.

     

    Nie polecam jednak tego sposobu, o ile nie macie zgranego teamu, a MG o was nie zapomina. W normalnym pisanku (tak na ok. 3 strony, nie 12) powinno być tyle samo frajdy, a całość wychodzi dynamiczniej. I MG ma też coś do roboty ^.^

     

    Dżewo, włącz tą cholerną komórkę!

  19. Sesja jest fajna, zaniedługo u nas zacznie się prawdziwa akcja... Na razie nie ma u nas żadnych postów z takiego powodu, że wydarzenia które teraz nastąpiąsą raczej dosyć... Skondensowane. Projekt mojego posta ma już 12 stron, czekam teraz na to aż reszta teamu odpisze mi jak reagują ich postacie na poszczególne zdarzenia i teksty Sky'a, tak żebym mógł to uwzględnić. Ogółem jak już dodamy te posty to będziecie mieli co czytać. :fluttershy5:  Niestety czekam tak już mniej więcej od soboty...

    CO się natomiast tyczy Tempestris - nic. Cisza. Milczenie. Ciemność. I podobne klimatyczne rzeczowniki. Przestali zwyczajnie odpisywać.  A na dodatek jutro wyjeżdża Ericson, więc sesja w ogóle zostanie zawieszona, bo 28 pojechała już Xena-nyan. Ogółem to ciekawi mnie czy Dżewo coś będzie z tym robił, czy po prostu zaczeka aż któryś z nich się obudzi i zacznie zadawać pytania. Albo pisać posty.

     

    A skoro już mowa o Ever Tree - u was z kolei jak na razie zamula i nie daje posta. Dwa dni. Ale na razie uznać można że jest zajętym człowiekiem (leszczyną) i pewnie da go jeszcze dzisiaj.

     

    Jak na razie sesja ma olbrzymi potencjał, który niestety mało się na razie ujawnia, bo MG przez ostatni miesiąc pisał coś tylko jeśli ciągnęło się go za język, pytało, przypominało. A bez tego zdaje się duchem, i gdyby nie te powiadomienia kiedy czytał naszą rozmowę grupową miałbym w ogóle wątpliwości czy zagląda tu częściej niż raz na tydzień. Tak prawda, stary - jak my nie ogaraniamy się w organizacji, to pomoc z twojej strony jest niemalże żadna. A nawet jak się ogarniemy to zdarza nam się czekać nawet 2-3 dni lub więcej aż odpiszesz. Wystarczy spojrzeć na daty - ostatni post Dżewa - 25 lipca. Post Piekielnego Ciastka, który był przed tobą - 19 lipca.


    EDIT:

     

    Ach, właśnie, zapomniałbym! Przecież Cerastes też zaraz będzie zawieszona - bo Lisica jest tak, że jej nie ma, a One Two wyjeżdża na Woodstock. Czyli tymczasowo jedynąaktywną drużyną będzie Lucida.

     

    Aha, Dżewo, mógłbyś włączyć komórkę?

×
×
  • Utwórz nowe...