Skocz do zawartości

Skrzynek

Brony
  • Zawartość

    125
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Posty napisane przez Skrzynek

  1. Wakacje. Wave był na obozie trzy tygodnie, ja dwa, A Foley i Raveler nie za wiele mieli do pisania, bo rozdział opiera się głównie na nie ich postaciach. Ale mogę powiedzieć wam w sekrecie, że wiele do epilogu nie brakuje. Nie będę jednak nic obiecywał z terminami, bo Wave zrobił tak na dzień przed wyjazdem i... Jakoś rozdziału dalej nie ma, prawda? Mogę wam za to obiecać że ten rozdział jest ZNACZNIE dłuższy niż poprzednie. Mniej więcej... trzykrotnie? Tak, prawie trzykrotnie. I wreszcie znajdzie się kozak który trochę przygrzmci Snowowi...

     

    Ok, wystarczy tych spoilerów. Odrobina cierpliwości i będzie aktualizacja. Albo dodam link w swoim kolejnym poście... Zależy czy Wave będzie w momencie finalizacji.

  2. Widać jest jakiś powód, że Dżewo nie odpisuje, a jakbyś grał u mnie i tak narzekał, sprawiłbym że blaszana noga zaczęłaby Ci rdzewieć, albo chociaż paskudnie skrzypieć (EverTree, to mój pomysł, nie wolno Ci go podbierać :P). Trochę cierpliwości.

    Absolutnie zaprzeczam. Ja tutaj nie narzekam, tylko oceniam jak wygląda rozgrywka w drużynie Tempestris, używając takiej dawki obiektywizmu na jaką mnie stać.

    A sądząc po tym jaką dawkę "Liquid OP" EverTree pozwolił mi wstrzyknąć Sky'owi, tylko kwestią czasu jest rzucenie go w naprawdę wielkie kłopoty. A jako że nawet chętnie sprostałbym wyzwaniom większym niż gadanie z drużyną, uspokajanie klaczy, gadanie z drużyną, pytanie o drogę, gadanie z drużyną, patrzenie jak Wood pyta o drogę, czy nawet gadanie z drużyną... To wkurzanie Dżewa aby zdecydował się czymś we mnie rzucił wydaje mi się nawet ciakawą i wartą rozwarzenia strategią.

     

    Aczkolwiek nie było to moim zamiarem na tą chwilę... Może trochę, ale tylko na tyle żeby zmrużył nieco powieki i ruszył korzenie by coś napisać. Powiedziałbym mu to przez telefon, ale zgadnijcie co! Nie odebrał. Więc wstawiłem swoje spostrzeżenia tu, do ogólnego wglądu.

     

    Inkwizycja? Nie, na razie podziękuję. Nawet jeśli i bym się nadawał, wyszukiwanie błędów innych raczej szybko by mi zbrzydło. Chyba że mam błędne mniemanie o tym co robią Inkwizytorzy.

     

    Drobny Edit:

    Jakiś czas temu obliczyłem ciekawą rzecz. Mniej wiecej miesiąc zajęło nam wyjście z kanciap i innych temu podobnych. Zakładając że podczas sesji jeszcze się wyrobimy i (znacznie ) przyspieszymy, uznajmy że na jeden poziom snu będą przypadać dwa miesiące. U każdej klaczy są trzy poziomy, co daje nam pół roku sesji na klacz, a jako że mamy sześć Powierniczek i jeszcze zapewne będzie jakiś finał poza uwalnianiem samych Elementów Harmonii, to wychodzi na to, że...

     

    ... do końca sesji zostały nam jakieś trzy lata.

     

    Tak jakby kogoś zastanawiało dlaczego chcę utrzymać płynność rozgrywki i nie lubię spóźnionych postów.

  3. Ok, jako żę sesja z niewiadomych powodów zamarła, a ja lubię znać przyczyny zdarzeń, przeanalizuję teraz dlaczego tak się stało:

     

    W drużynie Lucida Nimfadora jest na obozie i nie ma internetu, ale sesja dalej toczy się z czterema graczami. Jednakże ostatni post wyszedł od Ciastka 19 lipca (piątek), a Dolritto, na którego post czekamy od tamtej chwili, dalej nie dał znaku życia mimo moich wielokrotnych upomnień. Co dziwne, na naszej rozmowie grupowej wyświetla mi się, że zajrzał tam jeszcze dziś rano. Mógł więc też napisać choćby krótkie "sorry guys, odpiszę za dwa dni, sprawy rodzinne itp".

    Diagnoza - Dolritto się opierdala.

     

    W drużynie Tempestris zaś napisali już wszyscy gracze oprócz Xena-nyan, która to zapowiedziała przecież, że jej nie będzie. I to już dawno napisali, bo aż16 lipca (wtorek). A jako że Dżewo wspominał że sesja zawieszana będzie dopiero przy braku dwóch graczy, diagnoza znowu jest jasna.

    Dżewo także się opierdala. Bo nie powie mi chyba że przez tydzień czeka na post jednej nieobecnej osoby, wstrzymując zabawę czterem pozostałym...

     

    W drużynie Cerastes zaś sytuacja jest raczej normalna - Regis napisał dopiero wczoraj, chłopaki ustalają jeszcze sprawy związane z dialogami, a Zmara i Lisica mają czas na swoje odpowiedzi.

     

    Reasumując, drobna sugestia:

    Jeśli Dolritto nie napisze posta jeszcze dzisiaj lub najpóźniej jutro, to z racji na to że nie pierwszy raz na niego czekamy, możnaby usunąć go z sesj.

    Zaś ty, EverTree, mógłbyś w końcu napisać posta w drużynie Tempestris. Bo dlaczego nie?

     

    Wierny regulaminowi,

    Hilianus.

    • +1 2
  4. Prędzej wolałbym solidnie naładowane magią kryształy. Najlepiej powsadzane w pasy na amunicje, tak żebym mógł to Sky'owi przewiesić przez pierś. Tak ala Rambo...

     

    A bardziej serio - mam pytanie, Ever. Twierdzisz, że im bardziej ktoś bazuje na swoich wspomnieniach modyfikując sen, tym więcej projekcji modyfikującego przecieka do tegoż snu.

    Jednakże Alfy i Omegi nie mogą modyfikować snu. Są tylko mniej lub bardziej widoczne przez podświadomość tego, który zapełnia sen swoimi projekcjami. Czy więc jest w ogóle opcja, aby wspomnienia Alfy lub Omegi w ogóle oddziaływały na sen? Czy może jest tak, że jeśli Alfa ma jakieś straszne wspomnienie związane powiedzmy z kucykiem w cylindrze, to im bardziej jest widoczny, tym więcej widzi cylindrów?

    Nie, to jednak nie ma sensu. W takim razie powinno to się chyba odnosić do architektów i konstruktorów...

    Chyba że fałszerze - jeśli wpadną na pomysł wcielenia się w kogoś, kogo świetnie znają ze swoich własnych , nacechowanych emocjami wspomnień (mama, tata, przyjaciel) - też będą przez swój shape shifting dokładać własne projekcje do snu.

     

    ... Czy w ogóle jest opcja, aby konstruktor lub architekt tworzył w oparciu o wspomnienia innego członka drużyny? "Szybko, wykorzystaj wspomnienie które ci daję!"... ?????

    • +1 1
  5. [[12 stron A4. Uprzejnie ostrzegam]]

     

    -Widzisz, bo… - zaczął Młody (Właściwie, to nie znam nawet jego imienia! Muszę szybko to nadrobić), gdy nagle Wood Iron wyrwał mu magią rozpiski i dokumenty z zaskakująco szorstkim i pewnym “Dawaj mi to!”. Odwróciłem się, spoglądając na niego prawym okiem. Musiałem w tym celu przełożyć na chwilę uchwyt stojaka butli do lewego kopyta, co stwarzało ryzyko, że ktoś usłyszy jak głośno stuka prawe, sztuczne. Ale ja musiałem choćby zerknąć.

    Wood Iron ciągle idąc rozłożył kartki przed swoim pyskiem, tak że całkowicie go zasłaniały.

    - Jak będziecie dalej tak się guzdrać, to przed nowym rokiem nie skończymy – dodał dość nieuprzejmym tonem, zalatującym poczuciem wyższości. Tonem, którego po tym panikarzu się nie spodziewałem. Zanim jednak zdążyłem wyjść ze zdumienia, usłyszałem jeszcze cichy, choć wyraźny szept naszego architekta:

    - Kółko teatralne się przydaje.


    To mnie zastanowiło. Kółko teatralne? Czy on nie mówił że zajmuje się rzemieślnictwem? Niby nic nie stoi na przeszkodzie, ale... Tak niepewny, panikujący i wyraźnie nienawykły do zwracania uwagi ogier jak on? W dodatku, sam mówił że jest za mało sprytny jak na fałszerza... Jeśli był kiedyś w kółku teatralnym, to chyba tylko do czasu aż go wywalono.

    A jednak przed chwilą wykazał odrobinę inicjatywy i pewności siebie. A może jednak? Wtedy jednak coś mnie tknęło. Po co on się tak zasłania tymi kartami pacjentów? Czego on teraz się boi? Czyżby... kłamał? Ale po co? Aby wydać się bardziej kompetentym, czy może...

    I wtedy też to poczułem. Spojrzenia pacjentów, przeszywające i napawające niepokojem niczym Las Everfree. Aż sierść stanęła mi dęba na karku. Sam nie wiem czy bardziej przez te spojrzenia, czy wspomnienie lasu...


    Wszystkie te przemyślenia trwały może z dziesięć kroków bezimiennym korytarzem. Lekko głośniejsze niż poprzednie stuknięcie prawego kopyta kazało mi w końcu się odwrócić i przełożyć uchwyt do właściwej nogi.

    Tak się zaaferowałem rozmyślaniem nad tym w którym miejscu Wood jest z nami nieszczery, że nie usłyszałem nawet że nasz nowy, gniady towarzysz coś cicho mamrocze.

    - ... więc nie zdążyłem się jeszcze dokładnie przyjrzeć. - tylko tyle zdołałem wyłowić. Mógłby mówić nieco głośniej, ledwo go usłyszałem. O co mu w ogóle chodziło, o drużynę? O świat snu? Czy o te dokumenty? Bądź uważniejszy, Sky!

    Po tych słowach młodzik nie powiedział już nic więcej. Wlepił tylko oczy przed siebie, przywołując na twarz coś, co chyba miało być spokojem. Zaczął też nieco zwalniać kroku, pozwalając mi wyjść na czoło grupy.

    Zanim jednak zniknął za moim zadem zdążyłem mu się nieco przyjrzeć. Czerwona chustka na szyi średnio pasowała do lekarskiego kitla, który miał na sobie. Jeśli ja mam na sobie opaskę, którą często noszę... To pewnie on nosi taką własnie ozdobę w rzeczywistości. Zauważyłem też jego Uroczy Znaczek - złoty zegarek kieszonkowy leżący na kopercie pocztowej. Co on może robić w rzeczywiśtości? Segregować listy? No, to kolejny prześwietny członek drużyny. Następna będzie pewnie babcia klozetowa, przyprowadzona osobiście przez Księżniczkę Lunę!

    Szybko jednak otrząsnąłem się z tych myśli i skupiłem na korytarzu, wypatrując zagrożeń, jakiegoś planu budynku i czekając aż Wood, czytający papiery od Gniadego, powie w końcu coś użytecznego.


    ***

    [[pamiętacie ten ustęp? Przedtem był zamieszczony tak bez ładu, składu i chronologii w poście Nimfadory. Więc wiedzcie, że wydarzyło się to właśnie TERAZ, już po dołączeniu Dolritto]]


    Usłyszałem jak z mojej lewej strony zbliżają się lekkie, pełne gracji stuknięcia. Oczko.

    - To nie amputacja skrzydła - Zaczęła cicho, a ja obejrzałem się próbując zorientować się do czego pije - Najgorszym dla kucyka koszmarem jest utracenie czegoś ważnego, lub nie możność wykonania celu - Aaa, chodzi jej o moment, gdy ustalaliśmy dokąd najpierw pójdziemy! - pomyślałem, zdwajając poświęcaną jej uwagę - Powszechnie wiadomo że najcenniejszą rzeczą dla powierniczki jest przyjaźń. Dlatego też to utracenie jej będzie najgorszym koszmarem.

    Powiedziała to nawet na mnie nie patrząc. Ale jednak. Czyżby wbrew temu co sądziłem obchodziła ją ta misja?... Chyba grała wcześniej na wyrost, bo wątpię, abym był aż tak zręcznym dyplomatą. Chociaż, może jedn... SKY! Nie schlebiaj sobie, tylko obserwuj i mysl! - skarciłem się. Nigdy nie należy myśleć, że jest się w czymś wybitnym. Wtedy właśnie przychodzi ten głupi rodzaj pewności, a następne są katastrofalne błędy...


    Skupiłem się na tym co powiedziała Oczko, myśląc intensywnie i nie przerywając lustracji korytarza. W końcu odpowiedziałem, lecz na tyle cicho, aby słyszała mnie tylko turkusowa klacz.

    - Możesz mieć rację. Ale w jakim miejscu taka utrata przyjaźni mogłaby nastąpić? Na intensywnej terapii, gdzie jedna z przyjaciółek śniącej właśnie umiera? - Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową. - Masz rację, ale "utrata przyjaźni" to dość ogólne pojęcie. Równie dobrze kiedy my przeszukiwać będziemy oddziały, nasz cel może kłócić się z przyjaciółką na dachu - Oczko lekko kiwnęła głową, chyba przyznając mi rację - W związku z tym nasza trasa się nie zmienia. Dalej zmierzamy do sali przedoperacyjnej. A do intensywnej terapii i tak już zamierzaliśmy iść, jeśli pierwsza opcja nie wypali.


    Po tym co powiedziałem Oczko chwilę dalej szła koło mnie, patrząc w podłogę. Wyglądała jakby się nad czymś zastanawiała. Nie było też czuć od niej tej tak irytującej mnie wcześniej buty. Zaintrygowło mnie to.

    - Poza tym, jest jeszcze jedna rzecz - Wypaliła dość cicho, jakby z lekkim... Strachem? Natychmiast jednak podniosła głowę i znów wskoczyła na swój zwykły poziom nonszalancji - Przeskanowałam mózg Gray - Och, jak miło z twej strony... Słuchałem jednak uważnie - Coś w niej siedzi. I cokolwiek to jest, nie ma dobrych zamiarów. Wygląda jak jakiś rodzaj umysłowego pasożyta albo, jeszcze innego cholera wie czego - Zmarszczyła brwi, jakby ktoś podał jej kanapkę z za duża ilością chabrów - Tak czy inaczej, trzeba będzie mieć ta klaczkę na oku. Mogą być z nią dość spore problemy.


    - Noż w zad trzepana bizonia mać! - zakląłem siarczyście pod nosem i parsknąłem końsko. Oczko spojrzała na mnie dziwnie, ale nic mnie to nie obchodziło.

    Pięknie, kolejny problem z członkiem drużyny, który muszę jakoś rozwiązać! To co my tu mamy? Młokosa o wątpliwie przydatnym stażu na poczcie, którego nawet nie znam, nieprzewidywalnego, raz rozsądnego raz panikującego rzemieślnika, prawdopodobnie zainfkowaną jakimś astralnym śmieciem lub wręcz opętaną nieśmiałą klaczkę, Wkurzającą mnie do białości, buntowniczą Oczko... Która akurat teraz jest jednak dziwnie pomocna i troskliwa względem dobra drużyny.

    Zastanowiła mnie ta zmiana w turkusce. Jednak jej zależy? A może po prostu sama boi się tego, co odkryła, i stąd to dziwne zachowanie?

    Odłożyłem te rozmyślania na potem, skupiając się na analizie sprawy Gray Pencil, dodając do własnych obserwacji to co wyjawiła mi Oczko. Cholera, sprawa śliska jak ślimak, który wpadł do kiślu...


    - Jeśli ten pasożyt wykorzystuje magię, aby nad nią panować, pozbyłbym się go bezproblemowo - Powiedziałem znów tak, by słyszała mnie tylko Oczko. Wyczułem też bardziej niż zobaczyłem (była po mojej lewej, tak że widziałem ją tylko kątem prawego oka) że zareagowała na moje wyjaśnienie zdziwieniem. Zignorowałem to i ciągnąłem dalej - Jednak jeśli nie... Albo jeśli zagnieździł się zbyt głęboko, mógłbym uszkodzić umysł Grey. Poza tym, nie wiem jak zadziałałoby to we śnie... O ile nie będzie z tym jak z wizjerem - warknąłem wściekły bardziej już do siebie niż do niej - Tego tylko brakowało...

    Będę musiał zając się Gray... i TYM. O ile, oczywiście, będę miał na to czas w tym cholernym śnie, gdzie wszyscy gapią się na mnie jakbym ukatrupił im członka rodziny... - pomyślałem, czując na sobie spojrzenia pacjentów.

    Oraz jedno spojrzenie idącej koło mnie klaczy.

    - Dziękuję, Oczko - powiedziałem i skinąłem jej głową, patrząc jej w te dziwne, czarne oczy. Przeszedł mnie od tego jakiś słaby dreszcz. Nie wiem dokładnie co to było, ale na pewno nie strach. Zamrugałem i wróciłem do rozglądania się po korytarzu, kontunuując wypowiedź - Dalej jej unikaj. Cokolwiek to jest, nie lubi cię, a ja nie chcę eskalacji zbrojeń, która zniszczy umysł tej klaczki.

    Przynajmniej do czasu, aż będziemy mieli na to czas... NIE! Nie będę ryzykował śmierci klaczki, nawet po to by ją wyswobodzić! SKąd w ogóle u mnie taka myśl? Starzeję się czy co?


    Westchnąłem i odłożyłem temat opętanej(?) na potem. Kiedy wreszcie


    Jeśli faktycznie jest tak jak mówi, i to coś mnie nie lubi, to raczej nie będzie miało znaczenia czy będę się trzymała od niej z daleka. Jeśli będzie chciało mi dokopać, samo przyjdzie. A ja, i tak nie zamierzam uciekać. Niech nie myśli sobie że się boję.


    ***



    Po dłuższej chwili marszu zerknąłem na tych z tyłu. Jedyną częścią pyska architekta, której nie zasłaniały trzymane przez niego dokumenty, były zmarszczone brwi. Westchnąłem cicho z irytacją. Nie ma jak realia snu!


    Już dawno kazałbym sobie oddać te rozpiski, gdybym nie zauważył dziwnych rzeczy w samym korytarzu. Absurdalnie wysoka i niezrozumiała numeracja na drzwiach mijanych sal, brak jakichkolwiek tabliczek naprowadzających na konkretne oddziały szpitalne, znaków informacyjnych, reklam leków na porost sierści, plakietek wskazujących kierunek ewakuacji, oraz, co najbardziej by się przydało, planów budynku. Ogółem, brakło tu bardzo wielu elementów, które powinny się tu znajdować, gdyby był to prawdziwy szpital.

    Jeśli podobnie jest z tymi papierami, to nic dziwnego, że niczego nie mogą się tam doszukać. Równie dobrze mogą zawierać bezcenne informacje, jak być kompletnie bezużyteczne.


    W miarę jak szliśmy zauważyłem jeszcze więcej... Niespójności. Pomimo że nie jestem specem w budownictwie, to tak wielka sieć korytarzy bez okien, czy choćby wentylacji, a z taką ilością pacjentów, powinna być wedłóg mnie niewyobrażalnie duszna. Wychowałem się w Cloudsdale, więc takie miejsca jak lochy, albo inne ciasne pomieszczenia ze starym, stojącym powietrzem były dla mnie dość przykre i czułem się w nich dość niekomfortowo. A jednak było wciąż lekko chłodno, nie miałem też żadnych problemów z oddychaniem. Jedyne czym mogłem to wyjaśnić, to właśnie fakt, że byliśmy w świecie nocnych mar.


    Ale najgorsze dotarło do mnie dopiero pop chwili. Coś mi nie pasowało już od jakiegoś czasu podczas obserwacji pacjentów.

    I wreszcie zobaczyłem co.

    To byli CI SAMI pacjenci, wciąż i wciąż CI SAMI!

    Przykład? Gdy mijałem po lewej stronie parkę - pomarańczowego ogiera z gipsem na lewej prawej nodze i różową klacz z bandażem na głowie - to za kilkadziesiąt kroków mijałem ich znowu. Nie podobną parę, ale TA SAMĄ. Jescze bardziej zjeżyło mi grzywę pod przekrzywionym czepkiem, gdy czarny źrebak ze złamanym skrzydłem upił łyk herbaty z trzymanego w kopycie, pełnego kubka z herbatą...

    A za kilkadziesiąt kroków ten sam źrebak znów miał pełen kubek i znów upił z niego pierwszy łyk... Brrr!


    Poza tym, nawet ja miałem w końcu dość tych pół-podejrzliwych, pół-nienawistnych spojrzeń. Do siana, bycie alfą to niewdzięczna rola... Już chciałem zarządzić postój i wparować zwyczajnie do jakiejś sali, aby zastanowić się co dalej, gdy coś złamało schemat. A raczej ktoś.


    Z bocznego korytarza wyszedł szarogrzywy kuc w identycznym kitlu co my. Stanął przed nami i zlustrował nas znudzonym wzrokiem. Zatrzymałem się przed nim z pytającym wyrazem twarzy, czekając co zrobi. Ten jednak zignorował mnie i przemówił z lekkim uśmiechem do Oczka.


    - Och, hej! - Przywitał się podejrzanie słodko - Akurat cię szukałem. Ordynator pilnie musi się z tobą skonsultować w sprawie jednej z pacjentek. Jest podobno bardzo ważna... - Zrobił drobną pauzę nie spuszczając z niej wzroku - Twój zespół i tak ma na razie przerwę... - Znów się uśmiechnął, wskazując jendocześnie kopytem na korytarz na prawo, z którego to przyszedł.

                                            

    Nie podobał mi się ani trochę. Po pierwsze dlatego, że jako pierwszy kuc tutaj nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Co samo w sobie jest podejrzane. Po drugie dlatego, że chciał rozdzielić moją drużynę. A na to nie zamierzałem się godzić. Po trzecie dlatego, że chciał zabrać najbardziej buntowniczego członka drużyny. Po czwarte, jego dziwnie uprzejmy ton. Działa celowo i na szkodę naszej misji - Zakonkludowałem - Ale mówi też o “bardzo ważnej pacjentce”... Skoro i tak nie możemy znaleźć drogi ani odczytać nic z rozpiski, mogę to wykorzystać. A mówiąc o rozpisce... O! Nawet dwa sposoby!


    Odwróciłem się do Oczko, a widząc że zamierza odpowiedzieć coś, co najpewniej średnio pokrywałoby się z moim planem, zainterweniowałem.

    - Nie przejmuj się, zdążymy jeszcze pogawędzić gdy wrócisz od ordynatora - rzekłem machając niedbale kopytem, a gdy zobaczyłem jak patrzy na mnie marszcząc lekko brwi, dodałem jeszcze - Spokojnie, znajdziemy cię przecież - Szkoda, że nie mogę puścić jej oka... Ten gest tylko z jednym okiem nie wyszedłby mi zrozumiale.

    Na to Oczko wzruszyła ostatecznie ramionami i podążyła za już chcącym oddalić się szarogrzywym chamem.

    O nie, mój drogi, jeszcze nie.

    Zostawiłem butlę i błyskawicznie wyrwałem Wood Ironowi dokumenty, chwytając je w zgięcie prawego kopyta. Otaczająca je magiczna aura znikła momentalnie, gdy tylko ich dotknąłem. A więc przynajmniej to działa... Doskonale! Przełożyłem papiery do pyska i tak szybko jak mogłem nie robiąc protezą dziur w linoleum zaszedłem drogę próbującemu odejść szarogrzywemu.

    - Miech ban... tfu! - WYciągnąłem papiery z pyska i chwyciłem lewym kopytem - … zaczeka! Nasz kolega - zerknąłem przelotnie na Gniadego, marszcząc brwi, jakbym był na niego zły, po czym znowu spojrzałem na znudzonego ogiera - wypełnił te rozpiski tak, że nie możemy się w niczym połapać. A niefartem zapomniał równierz, gdzie i kiedy mamy następny zabieg - Rzekłem akcentując dwa słowa złością, aby wyszło nieco bardziej autentycznie. Mam nadzieję... Cholera, że też wziąłem się za łganie... Nawet jeśli to prawda... - Mógłbyś może wskazać nam drogę? - spytałem już zwyczajnie, jak ogier ogiera.


     

     


    Kuc spojrzał na ciebie z mieszaniną zaskoczenia i irytacji, zupełnie, jakby sam fakt, że się do niego odezwałeś był dla niego jakąś paskudną i nieprzewidzianą niespodzianką. Zmierzył cię uważnym spojrzeniem, marszcząc brwi, zaś na jego twarzy wykwitł jakiś niemożliwy do zindentyfikowania grymas, który w połączeniu z jego bladą, do złudzenia przypominającą porcelanę sierścią wzbudził w was nieuzasadniony niepokój.

     

    - Tak? - Zapytał miłym, konwersacyjnym tonem - To doprawdy nietypowe, choć przyznaję, że sam też często gubię się w papierach. Za dużo dają nam tu papierkowej roboty... - Westchnął, przelotnie obrzucając wzrokiem trzymaną przez ciebie listę - Niestety, nie jestem w stanie pomóc, przecież każda specjalizacja ma osobne procedury. A ja nie jestem chirurgiem, tylko morfologiem - Tym razem wyglądał na naprawdę zasmuconego, choć w tonie głosu ktoś podejrzliwy mógłby doszukać się delikatnej nutki kpiny.

    - A na domiar złego mam z tą panną pilną sprawę do załatwienia... Wygląda więc na to, że będziecie sobie musieli radzić sami.

     

    Po tych słowach wyminął mnie łukiem i zaczął iść powoli z Oczkiem u boku w stronę, z której przyszedł.

    On gra. I ewidentnie mnie nie lubi, morfolog na tronie z własnego ego... A może nie mnie, tylko tego chirurga, jakim byłem we śnie przed przebudzeniem? Do siana, że też nic nie może tu być oczywiste i proste, jak w rzeczywistości!

    Cóż... chyba aby dobrze grać rolę chirurga, także powinienem go nie lubić. Ale jako że znielubiłem jego mordy jeszcze zanim się odezwał, mogłem przejść do ważniejszej kwestii.


    Mianowicie do faktu, że nie dość że ufałem mu jeszcze mniej niż gdy wpadłem na pomysł, żeby Oczko z nim poszła, to dodatkowo nie pomógł nam ni w ząb w rozgryzaniu tej cholernej rozpiski... A jako że czasu na posiedzenie w kącie i odszyfrowywanie tego raczej nam brakło, chwyciłem się najsensowniejszej decyzji, jaką mogłem teraz podjąć.


    Gdy morfolog i Oczko odeszli już kawałek korytarzem, odwróciłem się do Gniadego, Gray i Wooda.

    - Idziemy za nimi - zakomendowałem zdecydowanie. Nie tak twardo, jak wydaję rozkazy swoim gwardzistom, w końcu to nie żołnierze, ale powinni czuć że to nie jest sugestia - Ja idę ostatni, Młody na przedzie, Gray i Wood w środku pochodu. Cicho i w odstępie, ale tak by ich nie zgubić. Naprzód - Wystawiłem kopyto z dokumentami Woodowi, wskazując ruchem głowy kierunek.


    Wiem, było to dosyć dziwne zachowanie jak na lekarza, i poczułem że kilku pacjentów z najbliższego otoczenia jeszcze wzmożyło nieprzychylność swoich spojrzeń, ale nie miałem czasu na cackanie się. Jeśli zgubimy Oczko, możemy jej już nie znaleźć. A wtedy...

    Wolałem nawet nie myśleć, co wtedy zrobimy. Mamy ją śledzić i koniec!

     

    Spotkałem się jednak, co mnie zaskoczyło, z oporem.

     

    - Nie – niemal jęknął Wood. Szybkie spojrzenie w jego przerażone oczy i już wiedziałem co się kroi. Ach, boimy się śledzić tego dziwnego, nieuprzejmego ogiera, co? - Znaczy się... - poprawił się zaraz, opanowując się nieco i wgapiając w podłogę pod sobą - Sądzę, że powinniśmy znaleźć spokojne miejsce do rozgryzienia kartek. Oczko z pewnością sobie poradzi. Ten ogier nic jej nie zrobi, a ta pacjentka może nie być tą, której szukamy.

    Cholerny strachajło! I jeszcze mi będzie wmawiał że ten ogier, o którym przecież nic nie wie, nie zrobi jej krzywdy! Emocje zbytnio rzucają mu się na...


    Nagle architekt uniósł głowę jakby nagle przypomniał sobie coś strasznego. Znowu?

    - Jaka przerwa – rzekł ogarniając swój próbujący przyśpieszyć oddech i patrząc na mnie o dziwo dość spokojnym wzrokiem. Kontrastowały z tym tylko małe kropelki potu zaczynające pojawiać się na sierści pokrywającej skronia – Co on gadał? Musimy znaleźć kolejną pacjentkę i przygotować się do operacji. Może oni odpoczywają, ale my, chirurdzy ciągle pracujemy.


    Na Celestię! Może i się boi, ale chwilami ma łeb na karku! Rzeczywiście, kłócimy się tutaj, na skrzyżowaniu korytarzy, a coraz więcej głów odwraca się w naszą stronę. Wprawdzie już nas by tu nie było, gdyby po prostu się mnie posłuchał, ale... Cholera, myśl, Sky, MYŚL!


    Zerknąłem szybko w tył żeby sprawdzić czy tamta dwójka nie zniknęła już za rogiem, ale nie, szli dalej prosto. Przybliżyłem się więc jeszcze trochę do Wooda i z coraz szybciej bijacym sercem przywołałem na twarz swój wyćwiczony, i niestety fałszywy, uśmiech pt. “wszystko będzie dobrze”. Głównie pod publikę w postaci pacjentów. Wciskając mu niemal siłą dokumenty w kopyta rzekłem mu cicho i łagodnie kilka słów:

    - Jeśli ten cham choć spróbuje cię tknąć, stanie się to dopiero po moim trupie. Tak samo będę bronił Oczka - choć powiedziałem to tym cichym i łagodnym tonem, będąc tak blisko zmusiłem go aby spojrzał mi w oko. A ono się nie uśmiechało. Mówiłem najszczerszą prawdę. Musiałem jakoś natchnąć tego trzęsiportka, a czasu miałem niewiele - Ale jeśli przez twoje wahanie zgubimy ją i zginie...

     

    Dość! Morfolog i Oczko zaraz uciekną, a pacjenci wwiercają mi się oczami w plecy! Wood ma rację, trzeba więcej grać.

    Po krótkim zerknięciu także na Grey i tego młodego mówiącym “Róbcie co powiedziałem” wyprostowałem się  i ruszyłem niby od niechcenia w stronę oddalającej się dwójki.

    - Ale o tym porozmawiamy gdy dojdziemy do dyżurki pielęgniarek - powiedziałem wykorzystując donośność swojego głosu i modląc się w duchu, aby podświadomość zostawiła nas w spokoju - może tam usiądziemy i odszyfrujemy to co tam nabazgrałeś - rzuciłem nieco chmurnie do wyprzedzającego mnie Młodego. Cholera, to że nie znam nawet jego imienia jest doprawdy irytujące!

     

    Po chwili wyprzedzili mnie także Gray i Wood. Trochę słabo widziałem przez nich oraz Gniadego parkę, którą śledziliśmy, ale wolałem zostać tutaj, na tyłach. Raz że robiłem nieco charakterystycznego hałasu swoim wózkiemz butlą, dwa że pacjenci nadal podejrzliwie mi się przypatrywali, mimo że z mniejszą intensywnością niż jeszcze chwilę temu.

    Zastanawiałem się też czy posłanie Młodego przodem było dobrym posunięciem, zważywszy że ledwo go znałem... Ale kogo miałem wybrać, żeby szedł na przedzie? Tchódza czy zarażąną jakimś mentalnym syfem klaczkę?

    Zobaczyłem że Wood mówi coś z wyższością do Gray, choć nie dosłyszałem co. Podał jej też dokumenty, ale klacz prychnęła i natychmiast mu je zwróciła.


    - Z tego co wiem to Sky ma prawo mi rozkazywać. On, nie ty! - wypaliła tak głośno, że doleciało to nawet do mnie - Oh i nie myśl, że jesteś jakiś lepszy. Nikt nie ma prawa odzywać się z wyższością do damy.

    Przynajmniej wiem już, że zrobi co powiem. O ile nie jest to tylko wymówka wynikająca z ego. Ale ten głos... Był inny niż wcześniej, bardziej... Arogancki. I sporo niższy. Czyżbym właśnie był świadkiem tego jak to “coś” przejmuje nad nią kontrolę?

    Skończywszy ganić zaskoczonego jej reakcją Wooda zwolniła kroku i cicho westchnęła. Po chwili zrównała się ze mną. Milczałem, idąc dalej przed siebie. Starałem się jak mogłem wyglądać naturalnie. Pchając wielką butlę z tlenem, w przekrzywionym na lewe oko czepku. Całe szczęście że chociaż zakryłem srzydłem ten młotek i dłuto chirurgiczne...

    Dalej jednak miałem napiętą uwagę, będąc w każdej chwili gotowym powstrzymać Grey, gdyby to co w niej siedzi zdecydowało się mnie zaatakować.


    -Hej - zagadnęła raźno z małym uprzejmym uśmieszkiem - Wy chyba uważacie z Oczko, że On jest zły prawda? On chcę tylko mojego dobra i pomógł mi nawet parę razy nie upaść.

                               

    Łypnąłem na nią swoim okiem i milczałem przez chwilę. Dobra jest. Za dobra. Ciekawe czy to tylko spryt, czy też “on” jest telepatą.

    Jeśli to drugie, to mieliśmy przesrane.

    Postanowiłem zacząć od nieco innego tematu.

    - Tą grzywę to z chęcią bym ci obciął, Gray. I to najlepiej przed następną ucieczką - zrobiłem drobną pauzę, myśląc intensywnie - On? Rozmawia z tobą? - spytałem, starając się wybadać teren.

                                                        

    -Moja grzywa? - Spojrzała na gruby pukiel pentający jej się bez przerwy pod kopytami. Jak to się stało że w rzeczywistości jeszcze nie zabiła się o jakiś krawężnik? - Oh, czy rozmawia? - Załapała drugą część mojej wypowiedzi - No jasne! Myślisz, że cały czas rozmyślam nad sensem życia? Ktoś przecież musi dotrzymywać młodej towarzystwa.


    Przy ostatnim zdaniu jej głos stał się niższy i jakby... obcy. Przyjrzałem się dokładnie jej pyszczkowi. Wyraz twarzy miała teraz inny niż zwykle, taki... Wyzywający, choć zarówno ciekawski, jakby zastanawiała się - lub może ON zastanawiał? - co też odpowiem.

    - Nie wiem czym jesteś - Powiedziałem powoli, dokładnie warząc słowa - i nie obchodzi mnie to zbytnio, ale jeśli rzeczywiście starasz się jej pomóc... - Znów zrobiłem pauzę. Nietrudno oszukać tak małą klaczkę że jest się"tym dobrym", i że chce się pomóc, by potem uderzyć w najbardziej dramatycznym momencie. Równie dobrze może to być nawet to... Coś, co uśpiło wszystkich w Equestrii, jak i coś zupełnie innego.

    Westchnąłem z lekką irytacją. Dlaczego tu nic nie jest proste? Albo lepsze pytanie - dlaczego w całym moim życiu nic nigdy nie jest proste?

                           

    - Ujmę to tak - rzekłem w końcu - Jeśli zdradzisz, to wyciągnę cię z niej, zaprzesz się pazurkami czy nie, i grzmotnę takim egzorcyzmem, że nie pozbierasz się przez całe milenium - wycedziłem cicho w stronę dalej uśmiechniętego pyszczka klaczki - A znam się na tym, więc wierz mi, że to zrobię. Jeśli jednak rzeczywiście pomagasz - wyprostowałem się nieco i spojrzałem wprzód, na znikającą za rogiem śledzoną przez nas parkę i Gniadego, podążającego za nimi w bezpiecznej odległości - Tedy witaj mi w drużynie, bezimienny pomocniku Gray - powiedziałem czując jak schnie mi w gardle.

    Ja, który tyle razy widziałem skutki opętań i czarnej magii, pozwalający na taką symbiozę? I do tego we śnie, tfu! Koszmarze zesłanym przez nieznane moce?

    Z drugiej strony, co mam zrobić? Zabić ich? Egzorcyzmować na środku korytarza?

    … Oby tylko moje głupie zaufanie nie kosztowało nas utraty Equestrii.                                            

    -Phe, co? I, że niby ja miałbym być zły? - spytał ironicznie byt, replikując na moje groźby - Znam tą małą klacz od źrebaka i mam jej chronić. PHE! - prychnął znowu - Chcesz mnie wywalić? Jeśli spróbujesz to pomogę Ci. Wyjmij jej mózg, bo siedzę właśnie tam i żadne cho..lipne egzorcyzmy ci  nie pomogą!

    Drwij sobie drwij, radziłem sobie z bardziej pewnymi siebie duchami - Pomyślałem, chcąc sprawdzić jego mentalistyczne umiejętności.

    - Bez imienia nie jestem. Zwę się Resty- A więc nie dość że nie czyta w myślach, to jescze jest lekkomyślny. Czyżby nie wiedział że imię to klucz do wypędzenia go?

    Klaczka potrząsnęła nagle głową

    - Już dosyć dobrze?- powiedziała spokojnie i zaśmiała się krótko - Tak. Ma temperamencik prawda? Uwierz mi, wydaje się być opryskliwy i wredny - ściszyła głos, patrząc na mnie porozumiewawczo - i pewnie jest taki w 99%, ale! Jest w nim coś miłego co sprawia, że pomaga mi, gdy tylko się da.

    Ciekawe czy rzeczywiście znów przejęła kontrolę, czy tylko jej na to pozwolił...

    Spojrzała przed siebie i po chwili znów na mnie.

    - Ma około 15 lat - rzekła mając chyba na myśli wiek Restiego. Czyli jest starszy od niej? Ciekawe - Jak myślisz, Oczko potrafiłaby zrobić koka? Albo kucyka? Nie chcę ich ścinać - Spojrzała z żalem na swoją zadbaną, lśniącą, bezużyteczną grzywę -Tyle lat ją zapuszczałam i nie oddam jej bez walk nagle w jej głosie dosłyszałem lekką determinację.

    I znowu zaśmiała się tym swoim uroczym, źrebaczym sposobem.

                               

    Ja też uśmiechnałem się do własnych przemyśleń.

    - Ciekawa z was parka - znowu na nich zerknąłem (na nich, ha! Zaczynam już mówić o Gray w liczbie mnogiej) - Dalej niezbyt ci ufam, Resty, ale jesteś zabawny, a to plus - powiedziałem dość raźnie, także starając się rozluźnić atmosferę - A grzywę obcinaj nawet na łyso, Gray. Przecież jesteśmy we śnie, prawda? Gdy nasza misja się skończy, i tak będzie na swoim miejscu tak samo absurdalnie długa jak przedtem - zamyśliłem się na chwilę i wpadłem na pewien pomysł. Pochyliłem się nieco w stronę ucha klaczy i rzekłem tak cicho, aby nasz architekt mnie nie usłyszał - Wood pewnie zabrał z sali coś ostrego, żeby poczuć się pewniej. Możesz spytać go czy nie ma skalpela czy czegoś takiego.

                                                        

    Klaczka zrobiłą obruszoną minę.

    -Wood? - prychnął ten niższy głos - Zachowuje się jak bałwan. Oh przestań. A może nie? No powiedz. Cichy spokojny i nagle staje się wredny i sprzeciwia się rozkazom. Zgodzisz się ze mną Sky, że jest w nim coś dziwnego prawda?

    Zastanowiłem się nad tym chwilę. Wood potrafi być przerażony w jednej chwili, a w następnej grać już pewnego siebie - i nieuprzejmego - tak dobrze, że aż zraził do siebie tą dwójkę.

    Znałem się na efektach, jakie wywołuje w kucykach strach. Musiałem się znać, inaczej nie przeżyłbym nawet tygodnia jako sierżant Szarych Orłów. To jak zachowywał się Wood nie było  szczególnie zaskakujące, gdy spokojnie się nad tym zastanowić. Po prostu raz panował nad strachem na tyle, aby wejść w rolę, jaką w stresie ubzdurał sobie, że musi grać, a raz nie. Ot, po prostu muszę z nim porozmawiać, wyjaśniając mu że nie granie aż takiego palanta tylko przyciąga uwagę podświadomości. Sprawa załatwiona.

    Dlaczego więc wydaje mi się, że coś przeoczyłem?


    - Oh przyznaj ja sama nie jestem mniej dziwna - mówiła tym razem Grey - Mam w głowie gadający głos mający imię. dziwne prawda? - jej pyszczek To nie zmienia faktu, że jest dziwny i nie masz się do niego zbliżać. Śmie ci jeszcze rozkazywać - klacz spojrzała na Sky'a - Ah. Tak wygląda większość naszej rozmowy. Odbiegamy od tematu, krótkiej grzywy. Mogę stworzyć nożyczki, ale podświadomość to wyczuje.

    Rozejrzała się po korytarzu. Ciekawiło mnie czy Resty albo Grey dostrzegają to co ja - że im dłużej rozmawiamy, tym bardziej podświadmość zwraca na nas uwagę.

    - Może do niego pójdę i go poproszę. Jeśli do niego pójdziesz to mogę cię zapewnić, że odmówi ci. Weź nie filozofuj. Pamiętasz co mówiłeś  o Sky'u?Jest inny niż mówiłeś. Wystarczy go poznać. Nadal uważam, że jest totalnym “Jestem szefem zrobię wszystko dla powodzenia misji”

    Zaśmiała się sama do siebie. Albo zaśmiał, już straciłem rozeznanie.

    - Cały czas odbiegamy od tematu - i przewróciła oczami z uśmiechem na pyszczku.


    - Po pierwsze, oboje mówcie nieco ciszej - syknąłem obserwując z wolna podnoszące się głowy wszechobecnych pacjentów - Bo zaraz pomyślę, że chcecie przejąć rolę Alfy. Po drugie... - uśmiechnąłem się kwaśno, decydując się jednocześnie na drobny eksperyment testujący szybkość reakcji podświadomości. Oraz, przy okazji, rzeczywisty temperament i spostrzegawczość tej dwójki. Nie było to może uprzejme ani bezpieczne, ale jeśli mamy przetrwać, powinniśmy wiedzieć jak najwięcej - Raczej nie poznacie tu innej strony niż mój pragmatyzm, więc Resty ma sporo racji, Gray. Jestem przecież w pracy. A co od grzywy...


    Chwilę zanim to powiedziałem przełożyłem butlę do lewej nogi. Prawą miałem teraz wolną. Zdążę. Machnąłem nienaturalnie błyskawicznym ruchem z dołu w górę tuż przy szyi Gray, wysuwając w drodze ostrze zza krawędzi mego sztucznego kopyta. Przecięło ono grzywę niemal idealnie równolegle do podłogi, kilka centymetrów pod brodą klaczki. Gray mrugnęła z przestrachu, jak to zwykle bywa, gdy wyczuwa się coś zbliżającego się do twarzy. To mi wystarczyło, aby równie szybko schować ostrze, chwycić w zgięcie kopyta ucięty fragment grzywy jeszcze zanim choćby zaczął spadać na kafelki i rzucić go pod własnym brzuchem pod ławkę, którą akurat mijaliśmy.

    - ... Jakoś obeszło się bez nożyczek - mrugnąłem do niej z lekko łobuzerskim uśmiechem, mając nadzieję choć częściowo obrócić to w żart - Ogonek też ci przyciąć?


    Klaczka zamrugała i szybko uniosła kopytko do przyciętej grzywy. Zerknęła też pod ławkę, gdzie właśnie wylądował ogromny pukiel jej lśniących włosów. Widziałem jak powstrzymuje się przed krzykiem, a jej pyszczek szybko nabiega krwią. Prawdopodobnie ze złości. Po chwili spojrzeli na mnie bykiem.

    -Twoje kopyto.- powiedział cicho niższy głos - Resty ma rację. Coś jest nie tak z Twoim kopytem - zerknęła na nie -Co z nim nie tak? Słyszałam wcześniej dziwne dźwięki kiedy chodziłeś - kątem oka zauważyłem że znów spojrzała mi na pysk - Mogłeś mnie ostrzec przed obcięciem włosów - odrzuciła głowę do tyłu - A ogonek, jak wolisz... - mruknęła obojętnie.


    - Prawda, mogłem ostrzec - rzekłem obserwując teraz pacjentów o wiele pilniej niż klaczkę. Dziwne, czyżby podświadomośc była tak ospała, czy ja tak szybki? Wydaje się, że nic nie zauważyli... No, może ta dwójka na lewo. Ale są bardziej zaskoczeni niż podejrzliwi. Ciekawe... Jeśli cała podświadomość będzie tak reagować na niespodzianki, to mamy po swojej stronie sporego asa. Mnie - Ale wróg nie ostrzeże przed atakiem znienacka - spojrzałem jej... Im  w oczy - gratuluję opanowania wam obojgu. Rzadko widuję tak odważne klaczki.


    Dowiedziałem się o nich dzięki temu nawet więcej niż chciałem. Nie boi się mnie. Duży plus, o ile będzie się słuchać mimo to. Nie lubi gdy ktoś rusza jej grzywę... Chyba rzeczywiście uznaje się za damę. Będę musiał jeszcze bardziej to naruszyć, albo będzie to tworzyć problemy przy rozkazach wymagających pobrudzenia się. Jest wybuchowa, ale potrafi się powstrzymać. I szybko łączą fakty.

    - A kopyto... - odchrząknąłem krótko wciąż trzymając je na uchwycie wózka z butlą - Powiedzmy że po pewnym wypadku chciałem być gotowy na każdą ewentualność - zerknąłem przelotnie na ich ciekawy, ale coraz bardziej nieufny pyszczek. Cholera, chyba nie obejdzie się bez odrobiny wyjaśnień, jeśli chcę jednak robić za tego dobrego. Skrzywiłem sie lekko i rzuciłem jakby w przestrzeń - Młodzieńcza głupota, wypadek, dużo bólu, proteza. Nie mów innym. Póki nie wiedzą jest lepiej.A ogonek potem, pacjenci się gapią.


    - To brzmi przykro - powiedziała po chwili - Wiesz, ja mało  co wiem o czymkolwiek. Ja nie mogłam nawet chodzić do sklepu obok domu zanim nie skończyłam 10 lat. Cała drużyna wydaje się być silniejsza - powiedziała nieco smutno - Bo jest silniejsza. Ty z tym twoim kopytem i umysłem. Oczko z oczami i magią. Taa... Jak myślisz długo będziemy szli? Może dojdziemy do jakiegoś centrum szpitala. Z windą i wszystkim. U nas w Fillydelphi był taki ogromny szpital gdzie było jedno centrum. Główne najbardziej uczęszczane i poboczne odnogi coraz mniej odwiedzane i rzadko widać tam było kogokolwiek. Skoro mowa o ważnej pacjentce. Jestem pewny, że to panna princessa Iskrząca powierniczka magii. Elementy harmonii z tego co wiem zazwyczaj były traktowane normalnie. Bez kłaniania się. Więc to musi być ktoś z wyższej półki.

    Trafna uwaga z jego strony. Ten dusezk zaczyna mi się podobać.

    Gray nagle głośno zaburczało w brzuchu.

    - Jak możesz być  głodna w śnie? - zawołał Resty z wyrzutem, a trzech pacjentów więcej odwróciło się w naszą stronę - Klaczo, przerażasz mnie! Wmów sobie, że dopiero co zjadłaś i będziesz najedzona. Jak tak można... Oh opanowałbyś się. Awanturujesz się przy wszystkich. Wyzywaj mnie w głowie, a nie. Wychodzę na opętaną klaczkę z rozdwojeniem jaźni - no, przynajmniej jest tego świadoma - Cały czas odbiegamy od każdego tematu. Przepraszam, ale chaosu nie ogarniesz. “To je Resty tego nie ogarniesz!” - Znów się zaśmiała i odwróciłą do mnie - Chyba długo z nikim nie rozmawiał.

                               

    Słuchając jej... ich trajkotu też się roześmiałem.

    Wiesz co? - zagadnąłem z prawdziwym, szczerym uśmiechem. Chyba pierwszym odkąd trafiłem do tego snu... A może i dłużej... - Los Equestrii wisi na włosku, dorośli panikują jak źrebaki, ale ty, mała klaczka, główkujesz spokojnie nad sposobem jej uratowania nie tracąc dobrego humoru - odwróciłem się na chwilę od lustracji nieskończonej jak dotąd sieci korytarzy i spojrzałem jej w oczy - Jesteś ślina, Grey. Nie fizycznie i nie doświadczeniem, ale opanowaniem i wyobraźnią. Nie daj się zabić, bo bez ciebie oszaleję w tym pokręconym świecie - odparłem pół żartem, pół serio.

    -Serio sądzisz, że jestem silna?- zapytała z radosnym błyskiem w oku.


    Zanim jednak zdążyłem powiedzieć cokolwiek więcej dojrzałem jak Wood się zatrzymuje, a Gniady wraca w naszą stronę z zaniepokojonym wyrazem pyszczka. Szybko rzuciłem okiem wprzód, szukając Oczka i szarogrzywego. Ani śladu.

    Noż w zad by to... Świetnie. Zgub...

    -Zgubiliśmy ją...- Grey nieświadomie dokończyła moją myśl, rozglądając się wokoło - No świetnie! - on na pewno nie jest telepatą? - Własnie zgubiliśmy jedną z najbardziej pożytecznych osób w drużynie. Kosztela. A tak ją polubiłem. Tego nam brakowało... Resty. Nie możesz ułożyć mapy z  wszystkiego co zapamiętałeś? Pięćset korytarzy. Dwieście pięćdziesiąt po każdej stronie, bodajże każdy równie długi. Nijaki z tego plan - konwersowała sama ze sobą... A raczej z Restym.

    nagle zdałem sobie sprawę że Wood i Młody jakoś dziwnie się na nas... Och. No tak. Oni dalej nie wiedzą o Restym. No w siano. I jak ty im to teraz wytłumaczysz, Sky’u “jestem szefem i zrobię wszystko dla powodzenia misji”? “Ona jest tylko opętana, ale to dobry duch, z poczuciem humoru, więc się nie bójcie”. Tak, genialny plan, Sky! Może jeszcze dodasz, żeby spojrzeli ci w OCZY, by przekonać się że nie kłamiesz, hm?

    Tymczasem Grey westchnęła, zwracając na mnie spojrzenie swoje i Restiego.

    - Idziemy dalej czy skręcamy do jakiegoś pomieszczenia?

    • +1 1
  6. Ożeż w pysk! Co to, atak?

     

    Spodziewałem się czegokolwiek, ale nie że coś przeszkodzi mi już w otwieraniu tych sianiastych drzwi!  Na szczęście głośny jęk bólu szybko przegonił mój przestrach. A kiedy ten młokos szarpnął drzwi i ujrzałem jego wściekłą, zaczynającą puchnąć moedeczkę, już dokładnie wiedziałem co zaszło. Jednak mówił o qiele ciekawsze rzeczy niż zwykłe w takich momentach wonty i pogróżki. Okazuje się bowiem, że ten kuc znał masze chirurgowe ja z tego snu. I już zaczynałem formować plany uczynienia z niego sojusznika, gdy dostrzegłem czym wymachuje w naszą stronę.

    Rozpiską z operacjami, na której to poszukiwanie się udawaliśmy.

     

    Nie mogłem jednak nic na razie zrobić, gdyż to mi przyszło przyjąć na pysk wściekłą tyradę potrąconego przeze mnie ogiera. Czekałem więc aż chociażby przerwie na dłuższy oddech, aby się usprawiedliwić, lub też opierdzielić go za głupie bieganie po korytarzu.

     

    Wtedy jednak coś poczułem. Jakby... Nagły, chłodny impuls, mający epicentrum w kieszeni na mojej piersi. Lucida!

    Widziałem, że młodzik przede mną też to poczuł. Stanął z otwartym lekko pyszczkiem i wybałuszonymi ślepiami, gapiąc się na całą naszą grupkę.

    Wtedy przypomniałem sobie, że już go gdzieś widziałem. Zanim jednak zdołałem sobie przypomnieć gdzie, do mojego umysłu jakby sam napłynął obraz plaży, Księżniczki Luny i... Między innymi tego właśnie kucyka.

    Dzięki, przydatna Gwiazdko. Ciekawe, co jeszcze potrafisz...

     

    Ale skoro ten ogier także jest wysłannikiem Luny... To czy ma teraz do nas dołączyć?

    Jeszcze raz spojrzałem w jego przerażone oczy. Ile on w ogóle ma lat, czternaście? Nie, nie ma opcji żebym puścił go luzem. Dołączy do nas.

     

    Nagle zza otwartych drzwi wyłoniła się jakaś granatowa klacz o przekrwionych oczach. Na wszelki wypadek chwyciłem inaczej wózek od butli, aby móc ją zdzielić w wypadku zagrożenia.

     

    Nieznajoma przeleciała wzrokiem moją grupę i zatrzymała go na Grey Pencil. Odepchnęła wciąż stojącego przede mną karmelowego ogiera i błyskawicznie dopadła źrebaczki.

     

    - Pani doktor! Czy operacja się udała? Czy on przeżyje? - Pytała niemal histerycznie, potrząsając moją konstruktorką.

    O, cholera! I co my niby mamy jej odpowiedzieć?

     

    Nie wiedziałem. Wiedziałem za to że nie dam tej spanikowanej przybłędzie maltretować mojej podopiecznej.

     

    - Hej! Co pani sobie wyobraża? - warknąłem tonem do opieprzania podkomendnych, spychając jej kopytka z ramion Gray w dość bezceremonialny sposób - Szarpanie innych kucyków uważa pani za uprzejme powitanie? Trochę szacunku i opanowania, paniusiu, a może czegoś się dowiesz - po tej naganie odchrząknąłem i wygładziłem nieco kitel, aby dać sobie chwilę na wymyślenie odpowiedzi - Co zaś do... Pacjenta - rzekłem ostrożnie, w ostatniej chwili łapiąc się na tym że klacz może pytać zarówno o męża, jak i syna czy ojca, a więc nie należało niczego precyzować - To...

     

    - To nic jeszcze nie jest pewne - wtrąciła się nagle Oczko. Zaskoczony nieco, odsunąłem się jeszcze bardziej od klaczy, by zerknąć na współtowarzyszkę. Dobre ma wyczucie chwili, jeszcze chwila a palnąłbym jakąś głupotę. Zbyt mało mam wprawy w kłamaniu na żywo...

    - Proszę jednak być dobrej myśli. Może to być zatrucie pokarmowe, albo żółtaczka typu C - ... Natomiast Oczko brak chyba wprawy w empatii. Gdy tylko granatka usłyszała jej ostatnie słowa oddech jej przyśpieszył, a kopytko odruchowo powędrowało w górę aby zatkać pyszczek. Jeśli zacznie tu histeryzować, to łajno nam wyjdzie z przemknięcia się niezauważenie!

    - W zasadzie - ciągnęła moja fałszerka - nie ma większych podstaw aby określić. Ja jednak stawiała bym na …

     

    - Dopóki nie ma ekapertyzy od kardiologa nie ma co stawiać ŻADNYCH hipotez - wtrąciłem się odciągając zbliżającą się do płaczu klacz od reszty grupy. Nie omieszkałem też łypnąć krótko na Oczko - Jednak niech się pani nie zadręcza - powiedziałem celując w pokrzepiający ton. Przynajmniej mnie słucha i jeszcze nie płacze - Nasz zespół dokonał już istnych cudów w o wiele cieższych przypadkach - klacz spojrzała na mnie przez łzy, a ja się uśmiechnąłem - Wszystko na pewno skończy się dobrze. Tymczasem poinformujemy panią jeśli tylko nastąpi zmiana stanu, dobrze?

     

    Nieznajoma pokiwała powili głową, wymamrotała coś i odeszła w swoją stronę ze spuszczoną głową, pociągając nosem. Cicho odetchnąłem z ulgą. Aż dziw, jak praca w Gwardii i ściganie czarnorożców może wyrobić umiejętność pokrzepiania w biedzie...

    Kątem oka dostrzegłem, że kilku pacjentów siedzących pod ścianami gapi się na mnie. Nie było to ani przyjemne, ani tym bardziej dobrze nie wróżyło.

    Mocniej naciągnąłem czepek na lewą część pyska i wróciłem do grupy. Usłyszałem jak urwał się pojedynczy szept, gdy podchodziłem.

    Dobre, Sky, misja toczy się dalej. Cel, kierunek, działanie! - powtórzyłem w myślach jedną z częściej używanych przeze mnie maksym. I jedną z praktyczniejszych.

     

    - Histeria i lamenty to ostatnie czego nam trzeba, Oczko - szepnąłem przechodząc obok niej i jej ego, po czym skierowałem się na młodzika, który dalej trzymał w zgięciu kopyta dokumenty. Idąc zmierzyłem go krótko od stóp do głów. Choć młody, może czternastoletni, wydawał się krzepki. Z oczu zaś wyzierało całkiem rozumne spojrzenie... Nie mogłem powiedzieć już niemal nic ponad to i fakt, że był ubrany w identyczne kitle co my. szkoda że nie mam czasu aby gruntownie go przepytać i poznać. Nie znoszę działać w ciemno! - pomyślałem czując na sobie coraz bardziej naglące spojrzenia zarówno pacjentów, jak i własnej drużyny.

    Drużyny, z nim włącznie.

    - Witaj w drużynie. Powitania potem, teraz wczuj się w rolę i trzymaj mnie - Szepnąłem do niego przechodząc obok by znów złapać za mobilny stojak mojej butli i zamknąć drzwi do sali operacyjnej. Potem zaś dodałem już głośno, tak żeby usłyszeli mnie wszyscy, łącznie z pacjentami - No, skoro mamy za sobą ten niewielki incydent, może dowiemy się gdzie mamy następny zabieg. Prawda, młody? - szturchnąłem go przyjacielsko, w ramię, ruszając z nim korytarzem tak jakbym wiedział gdzie idę. Z tym że nieopatrznie zrobiłem to protezą, przez co cel kuksańca nieco się zachwiał i cicho stęknął Sky, pilnuj się!

    - I czy nie mamy w harmonogramie powierniczek harmonii? Słyszałem że są gdzieś w tym szpitalu... - dodałem nadając głosem tak ogromny podtekst, że chcę aby TO właśnie znalazł, że tylko idiota by się nie domyślił.

     

    Obserowowałem przy tym możliwie dokładnie korytarz, aby tym razem nie dopuścić do tak bliskiego kontaktu kogokolwiek z członkami drużyny w takim stopniu, jak to miało miejsce przed chwilą. Zauważyłem przy tym, że korytarz ciągnie się na naprawdę długim dystansie, a jego odnogi zdają się być identyczne. Jeśli szybko nie znajdziemy jakiejś mapy, możemy mieć lekki problem z nawigacją... Zacząłem rozglądać się za jakimś planem ewakuacyjnym, nasłuchując jednocześnie odpowiedzi nowego, młodszego kolegi i wsłuchując się w stuk kopyt reszty podążającej za nami...

  7. Nie wiem jak u was, ale u mnie w grupie nie nazywam już tego kolejką, lecz turą, w której każdy pisze gdy jest, chyba że bardzo potrzebna jest reakcja jakiejś postaci. Ja po prostu zaczynam turę, a potem inni. Na każdego jeden post w turze. Koniec filozofii. Jeśli wy jeszcze trzymacie się tej odgórnej "kolejki" ustalonej przez Dżewo, to OK, tylko wszyscy muszą być na forum. A tak zazwyczaj nie jest. A to kto ma następny pisać ustalajcie już sobie na rozmowie grupowej, a nie w tym temacie - taka drobna sugestia z mojej strony.

  8. Rany, to wam teraz przyszłą jedna osoba, ale Lisica jest pojechana w świat, a One Two też jedzie? Coś mi się nagle rozmywa wyzja współpracy... Chyba że połączymy jakoś drużyny. Albo po naszych przygodach wy dopiero wyjdziecie z kanciapy i natkniecie się na nas, doświadczonych w bojach w tym szpitalu. Bo przecieżDżewo zawiesza sesje, jeśli nie ma naraz więcej niż jednej osoby..


  9. No przecież musieliśmy dać zmarze te przepisowe 3 dni...A teraz chyba Lisica będzie nieobecna, ktoś coś wie o niej?

    Cóż, My z Dolritto mieliśmy ten komfort, że praktycznie od razy gdy załapał się na sesję miał ustawiony statu mówiący, że ma szlaban na kompa. Roziwązanie, zaakceptowane prez Dżewo, było proste - zlać go w sesji... jak nie odpisze to nie, a jak odpisze to jakoś się go wplecie że ukrył się w kącie tak że nikt go nie widział czy coś. TYm właśnie sposobem my mamy już 14 odpowiedzi na sesji, a wy 6. Jednak jeśli Zmary po prostu... Nie było i już, to rozumiem waszą bezradność i niechęć do pomijania jednego z graczy. Teraz tylko nieco nadrobić. Bo my już WYCHODZIMY.

     

    O Lisicy natomiast nie wiem nic. Można zapytać jej znajomych na forum, jeśli jej samej już nie ma.

  10. Hej, ludziska! Nie chcę was pospieszać ani nic...

    Ale przyspieszcie tam w Cerastes i Tempestris! :fluttershy4:

     

    Bo w Lucidzie mimo że mamy 4 zawodników, nie 5, to już jakoś sięzorganizowaliśmy, i najpewniej jutro do wieczora, albo najpóźniej wtorku rano wyjdziemy z naszej cudownej salki. A i zapoznać się już zdążyliśmy, że hoho...

    Przydałoby się więc, abyście i wy jak najszybciej wyfrunęli z gniazdka, bo inaczej cienko będzie z tym spotykaniem się drużyn. W Cerastes macie zielone światło, bo odezwał się w końcu Zmara. Ogarnięci z rolami też jesteście, teraz tylko zebrać wam co trzeba z waszej złomowni i hejże na Soplicę! Podobnie z Tempestris. Po co wy tam tak rozważacie? W tym ty, Eriksonie, którego plan jest tak żywiołowy, że Camed słysząc go...

    Postanowiłem porozmyślać[...]

    Jak już chcesz znaleźć inne drużyny, bo nie masz nic innego chyba na myśli, to pamiętaj jedno - Księżniczka uczyniła cię LIDEREM. To znaczy, że masz przewodzić. Chyba że twoja postać ma być takim niezdecydowanym przywódcą, któemu trudno podjąć jakąkolwiek decyzję... Wtedy musisz znaleźć złoty środek, aby utrzymać rys postaci, a jendocześnie poprowadzić grupę (i przez to wasz fragment sesji) do przodu. Spoczywa tu na tobie nieco odpowiedzialności, bo masz swoją postacią, ale także i zachowaniem jako współgracz, poprowadzić innych przez meandry pisania ścian tekstu, wyrażania emocji postaci itd. itd. w stronę końkretnego działania i akcji.

    Używacie tam tej wiadomości grupowej, jaką fundnął wam na wstępie Dżewo? Bo my mamy w niej już 7 stron końwersacji. I rośnie. Dyskutujcie i ustalajcie wprzód co zrobią wasze postaci, jeśli jeszcze tego nie robicie. Między innymi dzięki temu w moim teamie jest tak dużo ścian tekstu.

     

    A teraz miłych snów wszystkim. Jak za oknem świta, znaczy że trzeba w końcu iść spać...

  11. - Czy macie jakieś pytania, zanim zaczniemy? - rzekłem kończąc poprawianie kitla (który to składał się z przednich nogawek i długiego, szerokiego fartucha mocowanego dwoma wiązanymi sznurkami na grzbiecie i karku), tak żeby mimo nieco za małego rozmiaru nie krępował mi ruchów. Potem spojrzałem z powrotem na drużynę.


    Ale zamiast pytań otrzymałem obraz Oczka wyrywającego Gray ołówek magią i zaczynającą na nią krzyczeć.


    - Co ci smarkulo cholerna odbiło? Chcesz tu nas wszystkich zabić, czy co? Mogłabyś sobie darować, chociaż na początku! Potem, to możesz sobie ożywiać co chcesz, ale teraz zrób mi przysługę i zachowuj się normalnie!


    Już chciałem ją upomnieć, gdy tknęło mnie jedno słowo z jej nagany - “ożywiać”. Na szczęście Oczko jakby wyczuwając niewiedzę moją i Wood’a sama to wyjaśniła.

    - Chciała zrobić klony z papieru - rzuciła po czym dalej mierzyła klaczkę swoim nieprzyjemnym wzorkiem.

    Postanowiłem wkroczyć zanim Oczko doprowadzi Pencil do płaczu. Krzyczenie na źrebaki to nie najlepszy pomysł. Tym bardziej - zerknąłem na podwójne drzwi prowadzące do sali - kiedy jesteśmy na wrogim terenie, gdzie nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi.

    Na szczęście drzwi były grube i, na moje oko, przynajmniej częściowo dźwiękoszczelne. Znów spojrzałem na Pencil i zdziwiłem się widząc że ta wstaje i podchodzi do Oczka z determinacją i gniewem na pyszczku.

    Jeszcze bardziej zdziwił się gdy nagle upadła na brzuch. To było dziwne... Zupełnie jakby nagle ktoś rozluźnił jej wszystkie mięśnie. Potem usiadła i wstała chwiejnie, ale już bez grama wcze pewności.

    - Nic mi nie odbiło... - powiedziała tak że ledwo ją usłyszałem - Znaczy, nie chciałam nikogo denerwować, proszę pani. Pomyślałam, że klony nam pomogą...

    Kompletnie skruszona, znów padła na zad, chociaż tym razem w bardziej kontrolowany sposób. Spuściła wzrok i uszy, a na jej pyszczku dostrzegłem łzę.

    Coś było nie tak... Już widywałem takie wahania osobowości - raz nieśmiała, raz wojownicza... Nigdy nie znaczyło to nic dobrego.


    Szybki rzut oka pozowlił mi stwierdzić, że Oczko i Wood wlepiają oczy w klaczkę. Miałem więc chwilę, choćby dosłownie chwilę, na sprawdzenie jednej rzeczy. Przy okazji może dowiem się czy moje podejrzenia co do Grey Pencil są słuszne.

    Sięgnąłem szybko do czepka lekarskiego i opaski na oko pod nim, odsuwając je w górę szybkim ruchem kopyta.

    Mogłem o sobie powiedzieć, że straciłem oko, o tak. Wciąż miałem nawet cienką, różowawą bliznę wystającą lekko u góry i dołu oczodołu. Jednak mówienie, że mam tylko jedno oko było błędne. Miałem bowiem lewe oko... Tyle że wolałem już wyglądać jak pirat niż jak... No, nieważne jak. Nie był to przyjemny widok.

    Starczy powiedzieć, że miałem magiczne, sztuczne oko podłączone do nerwu wzrokowego. Ustawiłem je właśnie na wykrywanie subtelnych aur magicznych, by móc... No nie, nie, nie, NIE! Zgniłosianiasta, marowa rzeczywistość, HYDRA JEJ MAĆ!

    Ledwo udało mi się nie przeklnąć na głos. Zamiast obrazu siedzącej w sali operacyjnej klaczki, który dochodził do mnie prawym, żywym okiem, lewym widziałem tylko jakieś zamazane, wirujące, szare maziaje. Jeśli to to co myślę to... Sprawdziłem szybko kilka innych ustawień wychwytujących różne rodzaje magii. I za każdym razem ten sam, szary chaos... Powinienem się tego spodziewać - sen to iluzja, więc co widzę? Energetyczny obraz iluzji! A dokładniej obraz nieistniejącego powietrza przepływającego właśnie przed moją twarzą...

    Sprawdziłem jeszcze jedno ustawienie i odetchnałęm z ulgą. Normalny tryb wzroku widzący tylko światło widzialne wciąż działał. Przynajmniej nie jest kompletnie bezużyteczne...


    Chwila którą sobie przeznaczyłem na powyższy test minęła. Szybko nasunąłem z powrotem opaskę i czepek, tak aby nikt nie zobaczył mojego... Wizjera. I tak przywykłem do oglądania świata tylko jednym okiem, nie będę nikogo niepotrzebnie straszył.


    Pencil tymczasem znów zebrała się w sobie i jeszcze raz skupiła wzrok na “Pani Oczko”.

    - Chciałam powiedzieć, że zrobiłam to co uważałam za słuszne i papierowe klony nam pomogą oszukać sen. No chyba, że wolisz by Wood'a i Sky'a zbyt szybko zaatakowała podświadomość! Proszę pani.

    OK, oficjalnie przestałem teraz rozumieć tę klaczkę. Najpierw mówiła nieśmiało i cicho jak przedtem, ale wraz z kolejnymi słowami jej pewność rosła, a postura się prostowała. Ostatnie dwa słowa brzmiały już bardziej jak wyzwanie, nie zaś wyraz grzecznościowy.


    Gdy Pencil poszła przeglądać szafki wciąż bacznie ją obserwowałem. Ta mała jest bardziej zawiłą personą niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Raz jest przestraszona, nieśmiała i niezdarna, a po chwili konkuruje o dominację z Oczko. Coś tutaj nie pasuje... I ten klon.


    Podszedłem do szkicu małej i podniosłem go w zgięciu kopyta, by przyjrzeć mu się z bliska. Był jeszcze nieskończony, choć niewiele mu już brakowało, zaledwie paru pociągnięć. A byłem to ja.

    Stałem lewym półprofilem w kitlu i z maseczką zwisającą z szyi, dokładnie tak jak teraz. Nie miałem tylko czepka lekarskiego, widać było moją nienagannie zadbaną fryzurę. Cudem tylko powstrzymałem się teraz od przygładzenia jej. W pysku trzymałem skalpel, a prawą nogę trzymałem uniesioną.

    Ta mała rzeczywiście ma talent do rysowania, to jej trzeba przyznać. Z tą opaską i skalpelem wyglądałem tak bojowo, jakbym zaraz miał kogoś zaatakować.

    Tylko trochę szkoda, że tak właśnie widzi mnie ta mała... Wyłącznie jako wojownika.


    Gdy odwróciłem się do reszty drużyny z jej rysunkiem w zgięciu kopyta, napotkałem małą tuż pod swoim nosem.

    -To pewnie zły trop, ale kiedyś jedna z powierniczek opowiadała nam, że była w szpitalu i nie mogła latać przez tydzień. To był dla niej koszmar. Pomyślałam, że może to jej koszmar. No wiesz, złamała skrzydło i okazało się, że ma być amputowane? Coś w ten deseń? I czy ty też uważasz, że moje papierowe klony to zły pomysł?


    Uśmiechnąłem się na te słowa. Łebska jest.

    - Dobrze główkujesz mała, oby tak dalej! - I kiwnąłem jej z uznaniem głową. Należy jej się nieco zachęty jako najmłodszemu członkowi grupy. A pomysł ma niegłupi swoją drogą - Dalej co prawda nie możemy nic zakładać z góry, ale na pewno warto będzie sprawdzić oddział ortopedii i intensywnej terapii w pierwszej kolejności.


    Podałem jej rysunek, który trzymałem w zgięciu mojego prawego kopyta.

    - Rysunkowe klony to jak najbardziej dobry pomysł. Zatrzymaj go. Nie kończ jednak i nie ożywaj aż do czasu gdy będzie to niezbędne - puściłem do niej oko, a właściwie mrugnąłem, bo trudno mówić o puszczaniu oka gdy ma się tylko jedno - Poza tym, w pierwszej kolejności rysuj klony reszty drużyny. Umiem sam się o siebie zatroszczyć, mała - powiedziałem pogodnie i uprzejmie.

    Broń Celestio nie chciałem żeby zabrzmiało to jak przechwałki. Po prostu znałem siebie. Nawet bez broni czy zbroi byłem groźniejszy niż pół tuzina zwykłych gwardzistów razem wziętych. A dane mi było to sprawdzić nie raz i nie dwa. A taki Wood wydawał się niegotowy na konfrontację z czymkolwiek... Ktoś będzie musiał być stale koło niego. Tym bardziej że jako architekt jest narażony na łatwe wykrycie.


    Właśnie, a w razie rozdzielenia się, jak powinienem nas podzielić?

    Jeszcze raz zlustrowałem wzrokiem swoją drużynę, myśląc szybko.

    Oczko, choć niepokorna, jest silna i na pewno w razie zagrożenia da sobie radę. Jednak Wood i Gray stanowili pewny problem... Trzeba ich podzielić pomiędzy mnie a tą buntowniczkę.

    Tylko jak? Zostawić z Oczko tego panikarza, czy może mała dziewczynkę? Biorąc pod rozwagę to, że mała o mało się z nią nie pokłóciła, rozsądniej by było przydzielić jej Wooda. Ale czy przy niej nie spanikuje jeszcze bardziej?...

    Cholera, piękna drużyna! Nie, lepiej będzie trzymać się razem i wspierać wzajemnie jako grupa. Dzielenie się tylko pogorszyłoby sprawę.


    - Przepraszam - przemówił cicho Wood Iron. Wciąż był przerażony, ale przynajmniej trochę mniej się trząsł - Sądzę, że nie musimy chodzić po pacjentach - kolejne słowa uwięzły mu jakby w gardle. Spuścił wzrok na podłogę i po chwili ciągnął dalej - Podświadomość chyba myśli, że jesteśmy chirurgami - mówił teraz tak cicho, że gdyby w sali było choć trochę głośniej, to bym go nie usłyszał


    Czasami żałuję, że nie mam też sztucznego ucha...


    Wood wziął głęboki haust powietrza i przemówił głośniej niż dotychczas.

    - Chyba możemy po prostu pójść i sprawdzić jacy pacjenci są w szpitalu, mówiąc, że szukamy kolejnego pacjenta - odwrócił się do Pencil - Gray, jeśli masz rację, w co nie wątpię, to z pewnością ta operacja będzie wpisana gdzieś w widocznym miejscu - spojrzał teraz na całą grupę. Jak można mieć aż tak zmniejszone źrenice? - Teraz mu... - zaciął się na chwilę - Powinniśmy pójść do recepcji albo do pokoju dla lekarzy poszukać tych informacji.


    Zmrużyłem nieco oko patrząc na jego uległą postawę. Stojąc tak, najdalej od nas jak się dało, bardzo mi kogoś przypominał. Nie mogłem jednak skojarzyć kogo...

    Mówił jednak mądrze... Ciszej i bardziej nieśmiało, niż Pencil, ale mądrze.


    - Nie musisz aż tak się stresować gdy chcesz coś powiedzieć, Architekcie - rzekłem podchodząc powoli nieco bliżej, uważając aby nie stukać zbyt głośno protezą o płytki - Nikt tutaj nie zgani cię przecież za wyrażenie zdania, tym bardziej, że mówisz rozsądne rzeczy - naprawdę chciałbym żeby spojrzał na mój pokrzepiający wyraz twarzy, ale nie, on uparcie gapił się w podłogę. Muszę szybko odkryć co jest z nim nie tak... Ale czas goni, a my tu ciagle na zadach siedzimy! Czas nam ruszać.


    Rozejrzałem się szybko po salce. Żadnej rozpiski widać nie było, a jeśliby była, to powinna być widoczna. No nic, znajdziemy ją gdzie indziej. Poprawiłem nieco maseczkę zwisającą mi z szyi i naciągnąłem czepek chirurga mocniej na lewą stronę twarzy.


    - Dobrze więc, skoro to wszystko, ruszamy. Equestria sama się nie uratuje - powiedziałem patrząc po kolei na każdego - Udajemy się całą grupą, starając się nie rozdzielać. Jeśli zajdzie taka konieczność, to ja idę z Gray Pencil, a Oczko z Wood Ironem - łypnąłem w bok na wspomnianą klacz - znasz się choć trochę na magii bojowej? Doskonale! - odparłem widząc jej niechętne kiwnięcie głową. Chyba nie podpasował jej przydział. Ale jej nikt stąd by nie odpowiadał, więc to i tak bez różnicy... Lepiej przejdę do konkretów.


    - Możemy znajdować się teraz w samotnej sali operacyjnej, albo w bloku, gdzie jest ich kilka - rzekłem próbując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów z moich dosyć częstych pobytów w szpitalach Gwardii - Blisko nas powinna być sala przedoperacyjna i pooperacyjna, tym bardziej jeśli jesteśmy w bloku. W obu powinny być zarówno rozpiski, jak i raczej mało szczęśliwe kucyki. Tym bardziej w przedoperacyjnej... - powiedziałem nieco ponuro, przywołując wizję Grey Pencil z amputacją skrzydła. Czekać na coś takiego jest chyba największą torturą, na jaką stać by było ten koszmar - ...I dlatego tam właśnie udamy się najpierw. Jeśli nie znajdziemy powierniczek ani w salach, ani w rozpiskach na oberacje w najbliższym czasie, poszukamy na oddziałach, zaczynając od intensywnej terapii.

    Wziąłem głębszy oddech po tej przemowie. Wymyślam plan, od którego powodzenia moze zależeć los Equestrii. I robię to w biegu, bez rozeznania, w ciemno. Oby zadziałało, bo jeśli nie, jeśli przeoczę jakiś szczegół... Nie! Nie myśl o tym Sky! Nie filozofuj, działaj!


    Odchrząknałem krótko i kontunuuwałem instruowanie drużyny.

    - Jeszcze raz przypominam, na co zwraca uwagę także Wood - wskazałem na ogiera na uboczu - że podświadomość uważa nas za lekarzy-chirurgów. I tego mamy się trzymać. Niezależnie od tego jakie to głupie, to sen. I nawet ty - wskazałem kopytem na Gray Pencil - masz udawać, że skończyłaś długie i żmudne studia medyczne, a krojenie i zszywanie kucyków to dla ciebie codzienność.

    Cholera, żołnierski ton się odzywa... Może jeszcze powiem jej, że jak ktoś ją poprosi, to ma nastawiać złamania otwarte? Lub zszyć otrzewną, bo kolega w sali obok za dużo wypił i mu się ręce trzęsą? …

    Sky, KONKRETY!

    - A teraz - kontynuowałem po tej drobnej pauzie na ironiczną samokrytykę - zbierzcie do kieszeni co uznacie za potrzebne. Tylko oszczędnie, żadnego zbędnego szmelcu, który tylko wyglądałby dziwnie i nie na miejscu.


    Kiedy wszyscy zaczęli się rozglądać po sali w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów, udałem że idę w stronę tacki ze skalpelami. Po drodze lekko “wpadłem” na Oczko idącą w stronę przeciwną. Zanim cokolwiek powiedziała, przytrzymałem ją w miejscu lewym kopytem i zbliżyłem pysk do jej ucha, obserwując jednocześnie prawym okiem pozostałą dwójkę myszkującą po szafkach i stołach. Wyszeptałem Oczku najzrozumialej, a zarazem najszybciej jak zdołałem tą oto skrótową wiadomość:


    - Z Pencil jest coś nie tak, unikaj póki nie dowiem się co. Uspokój Wooda, bez przemocy. Potrzebny nam mocny architekt. Jak zginę, ty dowodzisz.


    Powiedziawszy to w niecałe pięć sekund puściłem klacz i jakby nic nie zaszło udałem się do stołu do którego przedtem udawałem że zmierzam. Wgapiłem się w narzędzia z kamienną twarzą, czekając aż serce mi się uspokoi.

    Nie zauważyli, Uff! Dzięki Ci, Celestio, za ich niepodzielną uwagę!... Zaraz, co? No, świetnie, cieszę się z ich nowo odkrytej słabej strony. PERFEKCYJNY LIDER SKY SHIELD POWRACA!


    Odgoniwszy te myśli sam rozejrzałem się jeszcze raz po sali, teraz patrząc jednak na wszystko pod kątem przydatności.

    Przede wszystkim, chciałem coś, czym można walczyć. A większość narzędzi była bojowo bezużyteczna. Skalpele mają za małe ostrza by nimi coś zrobić, a uchwyty, którymi mocuje się je oraz inne narzędzia do kopyt, wyglądają na strasznie niewygodne przy chodzeniu. Poza tym były jeszcze tępe haki nerkowe, które wygięłyby się po pierwszym ciosie, mikre nożyczki... Pił do amputacji jak na ironię nigdzie nie było. Służba zdrowia schodzi na psy, już nie rżną jak kiedyś, tylko zszywają i zszywają ile wlezie...


    Właśnie, może igła i nici? Jako że zajmują mało miejsca, a kieszenie duże, wrzuciłem je do swojej lewej kieszeni kitla, pod skrzydłem. Ale co jeszcze?

    Wiele ze specyfików na półkach można by na pewno użyć jako trucizn, lub chociażby aby wzniecić jakiś pożar. Ja jednak nie znałem się na chemii medycznej na tyle dobrze, żeby wyszperać coś użytecznego bez czytania etykiet przez  następną godzinę. Może gdybym wziął po prostu te ze znaczkiem skrajnej łatwopalności mógłbym...


    Nagle zaiskrzyło mi się oko, a na pysk, dotąd sztywny jak posąg ze skupienia na zadaniu, rozjaśnił mały, lecz wesoły uśmiech. Butla z czystym tlenem! I to na jakże użytecznym stojaczku z kółkami! Tak, jeśli będzie potrzebny pożar, - ale lepiej, wybuch! - to nie znajdę tu chyba nic lepszego do tego celu.

    Podszedłem do butli i już miałem położyć kopyto na uchwycie stojaka, gdy jescze jedna rzecz zwróciła moją uwagę. Za szklanymi drzwiczkami szafki stojącej w kącie leżały narzędzia ortopedyczne. Był to ciężki, półtorakilowy młotek i pasujące do niego rozmiarem dłuto. Uniosłem brew i skinąłem sam sobie głową. Przyda się o wiele bardziej niż te wszystkie skalpele i haki nerkowe razem wzięte.

    Był jeden problem - drzwiczki były zamknięte na kluczyk. zbicie tej szyby byloby chyba za głośne... Zerknąłem szybko w tył, ale nikt akurat na mnie nie patrzył. Przyłożyłem szybko kopyto do zamka szafeczki i kazałem wyskoczyć drobnemu ostrzu z jego tylnej krawędzi. Wsunęło się ono z cichym sykiem w szparę między drzwiczkami a boczną ścianą szafki ii przecięło aluminiową zasuwkę z cichym zgrzytem. Potem schowałem je równie szybko jak wyjąłem.


    Cała akcja zajęła mi mniej niż dwie sekundy, a hałasu nie narobiła prawie wcale. I dobrze, nie zamierzałem się bowiem tłumaczyć swoim podwładnym że moja noga nie jest ani żywa, ani przeznaczona wyłącznie do chodzenia.

    Wziąłem szybko młotek i dłuto, chowając je do swojej dosyć pojemnej kieszeni pod prawym skrzydłem, z boku kitla. nie powinny wyglądać zbyt podejrzanie, w końcu to nie jakieś zardzewiałe pomoce stolarza, ale błyszczące narzędzia chirurgiczne. Wziąłem jeszcze z innej półki tej samej szawki dwie niewielkie rolki bandaży i opatrunek samoprzylepny. Taki, który zapobiega dostawianiu się powietrza pod opłucną w razie rany kłutej klatki piersiowej. Raz taki uratował mi życie.

     

    Potem popchnąłem już tylko swoją zdobyczną butlę z tlenem do drzwi wyjściowych, gdzie wszyscy już czekali, z własnym bagażem podręcznym poupychanym po kieszeniach. I zdecydowanie chcieli mi wypomnieć wielkość mojego. Moje własne słowa - “żadnego zbędnego szmelcu”.

     

    - Zanim coś powiecie - uprzediłem ich pytania i krytykę - wiem co mówiłem, i tak, mam pomysł jak tego użyć. Poza tym, jestem Alfą, więc nawet lepiej jeśli będę odwracał uwagę od was - rzekłem możliwie łagodnym tonem. Nie chciałem wyjść na hipokrytę i mądralę... Choć w tej chwili niestety miałem ku temu predyspozycje - Kierunek - sala przedoperacyjna. Wychodzimy możliwie spokojnie, parami, w małym odstępie. Możemy luźno rozmawiać, ale uważajcie by wyglądać jak na swoim terenie. To tyczy się także ciebie, Wood! - upomniałem ogiera wciąż wbijającego wzrok w podłogę - Więcej spokoju. Mówić będziemy w razie czego ja i Oczko. Nie robimy nic, czego poza snem zrobić bśmy nie mogli.

     

    Podszedłem do drzwi i położyłem lewe kopyto na klamce. Odetchnąłem głęboko i... O czymś sobie przypomniałem. Odwróciłęm się jeszcze i spojrzałem na gwiazdę. Jak cię zabrać, Lucido?

    Jakby w odpowiedzi na to nieme pytanie świetlny punkt podleciał do mnie i wcisnął się do mojej drobnej, płaskiej kieszeni na piersi. Nawet uprzejmie przygasł, żeby nie prześwitywać spod materiału. Miło z twojej strony, gwiazdko - Pomyślałem, po czym znów odwróciłem się pyskiem do drzwi.

    - No, to zaczynamy - rzekłem dziwnie sucho, a zarazem uroczyście, po czym pchnąłem klamkę.

  12. Teleportacja. Strzelanie w powietrze. I radośnie iskrząca bariera ochronna... Widywał bardziej imponujące rzeczy.

    Ale ta przepiękna kula energii... Cóż więcej mówić? Zwyczajnie przepiękna. Kondensacja w sam raz. Wyładowania niezwykle symetryczne. Kolorystyka o wybornie szerokiej gamie.

    Nawet by jej uniknął... Ale ona była taka piękna... Chyba zrobię to co powiedział. Zatrzymam ją.

    Najpierw wiatr auryczny. Wyciągnął rękę przed siebie i pozwolił energii płynąć. To zabawne, ale wielu magów ROZKAZUJE magii coś zrobić. Chwytają oni energię, ciskają nią, skręcają, ciągną, pchają... A czasem wystarczy tylko tym wszystkim zagubionym cząstkom i prądom wskazać kierunek. To jak zaprosić szlachtę na huczną biesiadę obficie zakrapianą porządnym alkoholem i soczystym mięsiewm - który by odmówił?

    Tak i ja zrobiłem. Wskazałem którędy energii najlepiej będzie płynąć, a ona sama stworzyła prąd, który był mi potrzebny. Spowolnił on tą przecudowną, elektryczno-astralno-arkaniczną kulę energii na tyle, że mogłem przygotować następny krok.

     

    Kondensację.

    Tak się składało, że ładunek był dosyć rozrzedzony, a takiej trzymetrowej kulki przecież do kieszeni nie schowam. To byłoby głupie prawda? Mój brat tak czasem robi jak spodoba mu się jakaś solidna balista. Ale ja wolę najpierw nieco zmodyfikować rozmiar. Kazłem więc przestrzeni z toru, po którym leciała na mnie kula... Skurczyć się. Dokładnie tak, skurczyć. Choć... Może nie dokładnie tak. Widzicie, przestrzeń to strasznie kapryśny wymiar. Nie potrafi wydłużać się i skracać tak jak czas, ani nie jest tak płynna i wszechobecna jak eter. Lecz tam, gdzie jest więcej energii, przestrzeni potrafi zrobić się mniej, NIe wiem do końca dlaczego, o to pytać mojego drugiego brata, co to bawi się portalami i podobnymi bzdetami. Ja tam mam swoje, praktyczno-wizualizacyjne rozumienie spraw i tak wam będę to tłumaczył.

     

    Na czym to... Ach, tak kondensacja! Właśnie- bo kiedy połaskocze się materię dużą porcjąenergii, to zależnie od tego jak to zrobię, może się jej zrobić więcej lub mniej. Czasem mogę nawet zamienić przestrzeń w energię, ale ostatnim razem skończyło się to tym, że musiałem sprawić sobie drugi poligon. Bo pierwszy się upłynnił... Znowu robię dygresje! To się wytnie, nie? Dobrze, to dalej...

     

    Połaskotałem tą przestrzeń ( a miałem czym dzięki wiatrowi) akurat tak, żeby niektóre jej fragmenty znikły, Tyle, że fragmenty kóre łaskotałem, były już wewnątrz kuli. I tak przestrzeń w której sięzamykała malała i malała, aż w końcu cała jej energia mogła zmieścić się w dłoni. Jako że wiatr dalej wiał, kula dalej więc zwalniała, do momentu aż zatrzymała się tuż przede mną. Teraz tylko powiedziałem przestrzeni z jej toru loty żeby wróciła na swoje miejsce zamiast hulać z eterem (nie chcę przecież dziur w strukturze przestrzennej areny, prawda?) i przygotowałem krok trzeci.

     

    Personalizację.

    To oczywiste, że mimo zatrzymania i zmniejszenia kuli, dlaje miała zrobić mi coś niedobrego. A przynajmniej, powinna z definicji, bo przecież był to atak. Ja jednak chciałem ją zatrzymać, więc musiałem jakoś zmienić ten efekt.

    Nic prostszego! To akurat miałem opanowane do perfekcji. wiciągnąłem dłonie do tej przeuroczej kulki tak, że była teraz między nimi. Łaaa! Ale superaśnie mizia mnie po błonach anyelektrycznych na opuszkach... Toż to powinno być zabronione i sprzedawane jako narkotyk! Ooch, tak, Więcej, niegrzeczna plazemko, pokaż pazurki, mrau!

    ... Khem.

    W każdym razie, gdy wyciągnąłem ręce puściłem do niej impuls jaźniotwórczy. Nie najmocniejszy z możliwych, o nie! Nie zamierzałem z tym prowadzić dysput teologicznych czy żeby ogrywało mnie w szachach, ale aby dało się z tym zakolegować. A jako że to misianie mi się spodobało... Wybrałem bardziej "żeński" impuls. POtem tylko chwila aż energia z impulsu połączy się z energią źródłową, skrystalizuje (co przyspieszyłem korzystnym dla mnie układem odniesień matrycowych) i... Woila! Jest i świadomość!. Na razie krucha i nieco przestraszona, ale dwie minuty i będzie już w pełni sympatyczna.

     

    Teraz mogłem już chwycić ją w ręce.

    Z początku była zdziwiona nowym doznaniem i nieco nieufna, szczególnie gdy wyczuła energię zmagazynowaną w moich bransoletach, ale gdy pogłaskałem ją za największą pretuberancją magnetyczną od razu zdobyłem jej serce.

    - Nie bój się mała, ze mną będzie ci fajnie! Pobawimy się trochę, zniszczymy kilku przeciwników, potem uratujemy nieco wiosek przed kataklizmami, a na koniec unurzamy się w mlecznych źródłach pod Kręgami Asaidy... Ty i ja...

    Świeża istotka na te słowa podleciała do mojej twarzy i wtuliła się w mój policzek, głąszcząc mnie delikatnie wiązkami mocy po bokobrodzie. I chyba go nadpalając...

    - Urocza jesteś. Nazwę cię... Nancy.

     

    Gdzieś na trybunach usłyszałem jak ktoś zaczyna wymiotować.

    Gdyby nie bariera, posłałbym tam istnie siarczystą kulę ognistą. Spojrzałem na delikwenta.

     

    - Moja Nancy, moje zasady! - Wrzasnąłem unosząc pięść, a z nią trzy potrzaskane fragmenty półkolumn. Zdziwiło mnie to ale... 

    Aaa, zapomniałem usunąć połączenia po podkręcaniu tych głazików! No, to się nawet dobrze składa - pomyślałem, kierując swoją uwagę znowu na przeciwnika. Zasłonił się tarczą jak ja i myśli że jest bezpieczny. Nieuk.

    Nakłoniłem wiatr aby tymczasowo oddprowadzić głazy na orbitę wokół areny. Wszystkie. Nie wiem z czego oni zrobili te ozdóbki, ale Gruchnięcie z taką prędkością o ziemię praktycznie nic im nie zrobiło. No, mniejsza. GŁazy na orbicie, Nancy ociera się o moją lewą rękę... o czymś zapomniałem?

     

    Ach tak! Zaatakować...

     

    Pomyślmy, o czym nie pomyślał, tworząc tą barierę? Co ona przepuszcza? - Zastanawiałem się idąc w jego stronę i głądząc moją przecudną, spiczastą, rudą brodę...

    No tak, przecież ja go WIDZĘ!  - wpadłem nagle na pomysł. Skoro go widzę to znaczy, że przepuszcza światło. A światło, niezależnie od tego co fizycy sądzą na ten temat, jest jednocześnie materią i energią. A każde z tych dwóch całkiem dobrze kontroluję. A więc...

    Skupiłem się na prędkości. Światło to prędkość. Prędkość, fala, jasność, ciepło, życie, energia. Energia... MAM!

    Teraz mogłem już kontrolować światło. On sam sobie błyskał jak popadło, więc nie powinien mieć o to żalu. Chyba że się rozpuści, wtedy - niestety, moja wina.

     

    Chwyciłem naraz za całe światło padajęce na arenę, poza tym oświetlającym trybuny. Niemal jak zniecierpliwiona matka, próbująca związać włosy czteroletniej córeczce. Tyle że ja byłem spokojniejszy. Chyba... Nie, na pewno. Tak. Bo dlaczego miałbym się spieszyć? To ma być porządna, finezyjna rywalizacja, a nie slumsowa nawalanka czy wyścig.

    Chwyciłem więc całe to światło, założyłem swoje okulary przeciwsłoneczne z dostrajalnym filtrem, i szepnąłem tym wszyściutkim falom:

     

    "Hej, mojemu koledze skończyły się baterie w GPS'ie na ogniwa solarne. Mogłybyście może...?"

     

    Wiecie co? Uwielbiam gdy żywioły się mnie słuchają, a ja nie muszę nawet kiwnąć palcem żeby do czegoś je zmusić. Fakt, ktoś mógłby mieć mi za złe że wykorzystuje je do swoich celów, że nie zawsze móię prawdę, ale wiecie co? One mają gdzieś prawdę. One zostały stworzone przy początku świata aby wszystko dobrze działało. Dlatego jeśli ten, kto z nimi rozmawia cieszy się z ich pomocy, one też się cieszą. Jeśli ktoś tego nie rozumie, polecam gadanie ze świecami. Albo granie z nimi we "Flirt". Ostatnio aż się zarumieniłem kiedy jeden kandelabr powiedział mi że...

     

    ...CO? Jaka dygresja? Przecież zmierzałem prosto do celu!

     

    A celem było to, że całe światło z areny poza tym padającym na mnie zgięło swój tor lotu i poszybowało prosto w kierunku mojego oponenta. Z prędkością światła, oczywiście. Biorąc pod uwagę wielkość naszego pola walki, to pi razy trzewik powinno... Auć. Co najmniej oślepić, jeśli nie przysmażyć na miejscu. W dodatku, nawet jeśli zrobiłby osłonę, to na Arenie było teraz tak ciemno, że ledwo widziałem własne palce. Co innego White Wolf. Patrzcie państwo, tak chciał pozostać w cieniu, a teraz skierowałem na niego ryle blasku, że aż oczy trzeba zasłaniać, mimo że ubrany na czarno! Ha!

     

    Idąc po ciemnej arenie i czekając na to jak odpowie na moje solarne "ładowanie GPS'a", wziąłem się za półkolumny. Po ich płaskiej, przylgającej wcześniej do muru stronie zaczęły pojawiać się jaśniejące róznymi kolorami runy i glify, kreślone moim umysłem. Uśmiechnąłem się nieznacznie, tak samo Nancy, która nie rozumiałą wprawdzie mojego planu, ale emocje już tak...

    • +1 1
  13. Patrzyłem w oczy Oczka i analizowałem to co przed chwilą powiedziała.


    Wiedziała co chcę osiągnać od samego początku. Wytrzymała moje mordercze spojrzenie. Nie żebym nie dostrzegł jak zwężyły jej się wtedy źrenice, ale utrzymała swój fason. I ten wkurwiający, pogardliwy, zołzowaty uśmieszek...

    Musiałem jednak przyznać, że była dobra. Dalej perfekcyjnie grała rolę niezależnej, pomimo mojego ultimatum. Nie przestraszyłem jej więc na tyle, aby ją złamać. Nie podporządkowała się. To nawet dobrze, bo choć arogancka i niepokrna, jest również silna i konsekwentna. Byłaby świetnym fałszerzem...

    Tylko jak skłonić do współpracy kogoś, kto współpracować nie chce?

    Chwilę jeszcze patrzyłem poważnie w jej oczy, po czym uśmiechnąłem się nieznacznie i skinąłem nieznacznie łbem, dalej ją taksując.

     

    - Masz ducha walki. To dobrze - uśmiechnąłem się nieznacznie szerzej - Jednak jeśli chcesz wydostać się z tego snu, to będziesz musiała pozostać w naszej drużynie. Czy tego chcesz czy nie. Bo coś mi się zdaje, że bez nas, oraz tego - wskazałem na unoszącą się pod sufitem gwiazdę - prędzej czy później albo złapie cię podświadomość właściciela tego snu, albo na powrót zapomnisz kim jesteś, stając się jego częścią na zawsze.


    Mówiłem to spokojnie i pewnie, choć tak naprawdę nie miałem - bo i skąd? - żadnej pewności czy tak rzeczywiście by się stało. Wtedy jednak przyszedł mi do głowy jeszcze lepszy pomysł.


    - Poza tym, nawet gdyby nie, to co byś osiągnęła samotnie, skoro nawet Księżniczka sama nie może sobie dać rady, hm? - pokręciłem głową - W tej właśnie chwili leżymy uśpieni przez nieznaną nam siłę. I jedyne czego jestem całkowicie i absolutnie pewien to to, że tylko walcząc z tą siłą zdołamy się przebudzić.


    Wyprostowałem się nieco, patrząc na nią już bez takiej niechęci jak przedtem. Fakt, dalej irytował mnie jej sposób bycia, ale zdołałem to już w sobie wytłumić na tyle, że nie powinno to dysfunkcjonować moich działań. Potrzebowałem jej pomocy, a ona mojej, i to musi mi na razie wystarczyć.


    - Nie chcesz wścibstwa? Doskonale. Nie chcesz aby ktoś tobą rządził? Niechaj i tak będzie. Lecz rzekłaś już, że pomożesz. Co więc powiesz na bycie naszym... - snów nieco się uśmiechnałem - sojusznikiem z konieczności? - spytałem, wyciągając w jej stronę kopyto do przybicia.


    ***


    Po chwili podszedł do mnie Wood Iron.

    - Masz jakiś pomysł, czyj to może być sen?

    Już zamierzałem mu odpowiedzieć, ale wtedy odwróciłem się i zobaczyłem jak wygląda. Drżały mu kopyta, sierść zaczynała mu się robić mokra od potu, a wzrok latał mu jak szalony po całej sali operacyjnej. Oddech miał głęboki, ale szybki i wyraźnie widać było, że ostatkiem sił woli próbuje powstrzymać się od kompletnego spanikowania.


    Grunt to pozbyć się z głosu całego gniewu, bo tylko pogorszę sprawę.

    - Wood Ironie, S-P-O-K-O-J-N-I-E - rzekłem wolno, przeciągając ostatnie słowo naprawdę długo i patrząc mu w oczy ze źrenicami skurczonymi do granic możliwości, które teraz skupiły się na moim oku - Wdech. Wydech - mówiłem robiąc przy tym pauzy, w których unisiłem lub opuszczałem kopyto w rytm oddechu, jaki chciałem u niego uzyskać - Wdech. Wydech. Wdech. Lepiej?

    Nie, nie było wiele lepiej, ale to musiało chyba wystarczyć... Swoją drogą, cóż za cudny oddział mi się trafił! Mała klaczka-niezdara, panikarz i buntowniczka. A dowodzę nimi ja, cyborg pseudopaladyn! I kiedy zagrożona jest przyszłość Equestrii i wszystkich jej mieszkańców, ja uspokajam jakiegoś gadającego nieskładnie strugacza stołów.

    Sapnąłem cicho przez nos by emocje opadły i dałem sobie spokój.

     

    - Czyi to sen... - zastanowiłem się na głos, próbując tym nawrócić moje myśli na właściwe tory - Księżniczka mówiła, że wejdziemy do snów powierniczek, więc inne opcje należy odrzucić... Szpital.

    Rozejrzałem się po sali pełnej ostrych narzędzi, szafek z łatwopalnymi specyfikami i śmiertelnymi w większej ilości lekami używanymi podczas operacji, na rysującą w kącie Gray Pencil... Znów uderzyło mnie to jak wiele tutaj szczegółów, jak bardzo realne się to zdawało.

    - Myślę... że nie wiem - Super, Sky, wpisz sobie do kalendarza to genialne zdanie - To znaczy, każda z nich mogła przecież trafić do szpitala z jakiegoś powodu. Mogą też odwiedzać chorego przyjaciela. Najlepiej więc będzie stąd wyjść i się rozejrzeć. Wiemy, też że ma to być koszmar... A więc znajdziemy śniącą w momencie, gdy znadziemy najnieszczęśliwszą tutaj powierniczkę.


    Kiwnąłem głową, czując ulgę, że do czegoś udało mi się dojść. Mam tylko nadzieję, że mam rację... Bo jeśli nie to błądzenie tutaj może nam zająć zbyt długo.


    Zanim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, klasnąłem głośno w kopyta. Czułem, że od teraz akcja będzie już tylko przyśpieszać. Musiałem więc ogarnąć parę podstawowych spraw.


    - Dobrze więc, słuchajcie! Role są rozdysponowane, wszyscy wiecie też jak działają. Ja będę zajmował się obroną waszej trójki oraz odwracaniem uwagi podświadomości. Wy z kolei powstrzymajcie się na razie od wykorzystywania swoich umiejętności manipulowania snem. Łatiwej będzie nam szukać bez rzucania się wszystkim w oczy. Dlatego wciąż będziemy udawać lekarzy, nosić kitle, czepki - tu wyjąłem swój z kieszeni fartucha i zacząłem go zakładać tak jak był założony pierwotnie, czyli aby zasłaniał moją opaskę na oko. Kiedy indziej urzyję wizjera...


    - Będziemy odwiedzać pacjentów i zgodnie z tym co rzekłem wcześniej, szukać najbardziej nieszczęśliwej powierniczki. Oczywiście nie pytajcie o nie wprost, żeby ktoś nie zaczął czegoś podejrzewać. Zanim stąd wyjdziemy przydałoby się też rozejrzeć się i zabrać co tylko może się przydać. Jeśli spotkamy którąś z pozostałych drużyn, spytamy syskretnie czy już ustalili czyi to sen. Pamiętając, oczywiście, by nie wyjchodzić z roli.

    - Czy macie jakieś pytania, zanim zaczniemy?

  14. Słuchałem ich wszystkich bardzo uważnie, obserwując najdrobniejsze nawet gesty, mimikę, zmiany tonu głosu. Oceniałem ich, oraz ich przydatność zadaniową. Jestem w tym dobry.

    Gdy ta klaczunia, Gray Pencil, wyciągnęła do niego kopytko, przybiłem je. Jednak na tyle ostrożnie, by nie poczuła ani nie usłyszała z czego tak naprawdę zrobiona jest moja noga. A zaraz potem mimo woli wywróciłem okiem gdy potknęła się o swoją absurdalnie długą grzywę, ale nic nie powiedziałem. Zajmę się tym za chwilę... Wydawała się dosyć pewna siebie, choć nieco naiwna. Jej zadbane kopytka i sierść powiedziały mi, że na jawie najpewniej jest bogata na tyle, że nigdy nie musiała parać się pracą fizyczną. Źle. Ma przydatną we śnie wyobraźnię, ale zapewne nie wytrzyma fizycznie ucieczki - może nawet trzeba ją będzie nieść? - czy konieczności długiego powstrzymania się od snu... PHE!

    Prawie parsknąłem śmiechem gdy o tym pomyślałem. Spanie we śnie!... Dobra, Sky, chyba musisz przyzwyczaić się do tego że nie jest to normalna misja... Spojrzałem na swój lekarski, nieco przymały fartuch. Wydawał się tak realny... A przecież to tylko iluzja, wyobraźnia, sen. Będę musiał później przetestować jak działa tu mój wizjer. Trzeba nam jak najszybciej poznać mechanikę tego marowego świata, albo ci “wrogowie” o których wspomniała Księżniczka wykoszą nas po kolei jak uschłe krzaki.

    Pogrążony w rozmyślaniach niemal przeoczyłem to, że zaczął mówić o sobie ten starszy ogier z stalowoszarą grzywą. Źle, powinienem bardziej uważać! W każdym razie - zwał się Wood Iron i był niemal zupełnym przeciwieństwem Pencil. Dobrze zbudowany rzemieślnik, w dodatku, zdaje się, dość rozsądnie myślący. A jednak wydawał się strasznie niepewny i zagubiony. Będę musiał podbudować jego samoocenę, albo zdechnie ze strachu przy pierwszej bardziej stresującej sytuacji... Nie rozumiałem też dlaczego chciał być akurat inżynierem, ale może wiedział o sobie coś, czego nie chciał mówić nam. Jego wola, byleby podołał.

    No i ostatnia z towarzystwa, ta turkusowa klacz. Jej Ciutie Mark był dziwny, przedstawiał ciemną, nieregularną plamę... Uroku to ja w tym symbolu nijak nie widzę. Te puste oczy wcale nie poprawiały wrażenia. Widziałem jak Pencil i Wood unikają jej spojrzenia. I jej cyniczny uśmieszek gdy Grey potknęła się o swoją grzywę. Westchnęła po tym niemal teatralnie i patrząc nonszalancko gdzieś w bok, rzekła:

    - Mi mówcie Oczko. Mogę być fałszerzem, jeśli nikomu to nie zawadza.

    Trzeba mieć wielki talent, aby wzbudzić moją nienawiść w mniej niż pół minuty. Naprawdę, WIELKI talent.

    Jest jedna jedyna rzecz, której nienawidzę bardziej niż kłamców, zdrajców i potworów w kucykowej skórze robiących eksperymenty na niewinnych klaczkach.

    A są to teatralne, zbyt pewne siebie zdziry.

    “Oczko” zrobiła jednak wielki błąd. Spojrzała mi bowiem w oko. Myślała pewnie, że jej cudne, dziwnie puste i mroczne oczęta jakoś na mnie podziałają, speszą, że spuszczę lub odwrócę wzrok. Może myślała że mnie zdominuje, albo że puszczę płazem jej arogancję, nonszalancję i pozwolę jej mieć w zadzie naszą misję do momentu aż będzie za późno?

    Cóż, pomyliła się.

    Spojrzałem na nią tak twardym wzrokiem, z taką pogardą, z taką zimną furią, z jaką patrzę na uziemionego zwyrodnialca, który myśli, że nie mogę go zabić, bo zabraniają mi tego rozkazy. I który też się myli. Spojrzałem na nią tak, jak patrzę na najgorszych, którzy zasłużyli na śmierć i zaraz ją ode mnie otrzymają. Wiem, jak to wygląda. Z opisów moich podkomendnych. Wiem też, że samo patrzenie z boku na moją jednooką twarz jest wtedy przerażające. Wiem też, jak czuję się, patrząc w ten sposób. Bo tego się nie zapomina. I teraz czułem się dokładnie tak samo.

    Po dobrych kilku sekundach tego spojrzenia rozwinąłem skrzydło (kitel miałem tylko na przednich nogach i piersi). Sięgnąłem zębami po jedno z drobniejszych piór i pociągnąłem mocno, wyrywając je. Na moich wargach powoli wykwitł bardzo, bardzo złośliwy uśmiech.

    W tym śnie czuje się ból.

    Wyplułem piórko najbardziej dystyngowanie jak mogłem i odchrząknąłem, przytykając zgięte kopyto do pyska. Także w dystyngowany sposób. Potem uśmiechnąłem się przyjaźnie i przemówiłem pogodnym głosem, choć uczucie zimnej furii wciąż we mnie hajcowało. Musiałem to tylko dobrze rozegrać...

    - Cieszę się zatem, że dokonaliście swoich wyborów, moi drodzy! Woodzie!

    Podszedłem do niego i położyłem mu kopyto na ramieniu, odganiając na chwilę TO uczucie i skupiając się w pełni na nim i podbudowaniu go na duchu. W tak małej drużynie musiałem podejść do każdego indywidualnie, nawet jeśli... a właściwie ponieważ waga naszego zadania jest taka duża. Nie mogą zawieść, żadne z nich. A moim zadaniem jest dopilnować, aby mieli wysokie morale.

    - Pamiętaj, że bycie architektem to wielka odpowiedzialność. Lecz nie zrażaj się, jeśli z początku będziesz mieć z tym trudności. Dla nas wszystkich sytuacja jest zupełnie nowa i zapewne minie kilka bardziej lub mniej udanych prób, zanim nabierzemy wprawy. Jeśli więc popełnisz gafę, rób dlaj swoje. Bo będę cię strzegł jako wasz obrońca, wasz Alfa.

    Mrugnąłem do niego przyjacielsko i podszedłem do Gray Pencil, która wstała już z podłogi i chowała pyszczek za swoją - ech!... - przydługą, szarą grzywą. Mimo że była dosyć wysoka jak na swój wiek (może jednak miała 12 lat, nie 13?) ugiąłem nieco kolana, tak aby nasze pyski znalazły się na tym samym poziomie.

    - To samo tyczy się ciebie, moja droga - uśmiechnąłem się, zachowując jednak poważny ton głosu - Skoro nawet Księżniczka nas wezwała, to znaczy to, że na swojej drodze możemy spotkać niebezpieczeństwa o których dotąd nam się nawet... - uśmiechnąłem się nieco szerzej - ...nie śniło! - podniosłem jej bródkę w górę swoim lewym kopytem, tak aby musiała spojrzeć mi prosto w oko - Jednak skoro sama Księżniczka wezwała tutaj właśnie nas spośród wszystkich kucyków, oznacza to, że właśnie my mamy talenty które pozwolą nam zwyciężyć i uratować Equestrię.

    Wyprostowałem się i powoli spojrzałem na Oczko. Dobrze że w pierwszej kolejności przemówiłem do tej dwójki. Furia minęła mi przez to na tyle że prawdopodobnie nie rozniosę jej w drobiazgi jeśli zrobi jakiś gwałtowny ruch.

    Prawdopodobnie.

    - A tyczy się to wszystkich z naszej grupy, beż żadnych wyjątków - rzekłem bardzo cicho i bardzo złowieszczo.

    Zaczałem powoli do niej podchodzić, nie zwracając nawet uwagi na to, że co zwarty stuk kopyta może być głośniejszy niż pozostałe. Nie miało to teraz znaczenia. Miała załapać lekcję. Miała załapać kto tu jest górą. Inaczej całe moje motywowanie grupy pójdzie na marne, gdyż jeden z jej członków dysfunkcjonowałby działania całości przez swoją arogancję. A znam się na kucykach wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć na pewno, że w jej przypadku tak będzie. Nieważne było więc CO ona sobie teraz myślała. Nie mamy czasu aby sobie pozwolić na "długą, poważną rozmowę." Musiałem ją teraz nastraszyć, szybko i skutecznie. Inaczej Equestria zginie.

    Bez presji.

    ... Właściwie, to chyba dobrze, że już jej tak nie lubię. Tylko mi to pomoże...

    Dalej przemawiałem swoim cichym tonem śmiertelnego ultimatum:

    - Skoro jesteś w mojej grupie, moim oddziale, to wiedz, że zrobię absolutnie wszystko, aby nasza misja się powiodła - stanąłem dosłownie o krok przed nią. Nie byłem może zabójczo wysoki, ale wystarczająco, aby spojrzeć na nią z góry - Ostrzegam więc, że jeśli nie będziesz posłuszna mi albo Księżniczce, albo w jakikolwiek sposób umyślnie spróbujesz przeszkodzić nam w ratowaniu Equestrii, to sprawię iż pożałujesz, że nie jesteś w swym najgorszym koszmarze. A wierz mi, potrafię to zrobić.

    Przerwałem na chwilę i odsunąłem się o krok. Przemówiłem teraz głośniej.

    - Decyduj więc teraz - pomożesz nam ratować Equestrię jak rozkazała Księżniczka, czy może wolisz przyłączyć się do jej i moich wrogów?

    W pełnej gotowości bojowej czekałem na jej reakcję, pilnie ją obserwując. A niechby tylko spróbowała skłamać, niechby tylko jej róg zaświecił choć cieniem poblasku, a rozkwaszę jej pysk jak przegniłego pomidora!

  15. Poza tym, zastanawia mnie jedna rzecz... czy przypadkiem w razie gdyby jakaś postać zrobiła TAKĄ interakcję, która musowo wymagałaby interwencji MG, to nie powinniśmy umówić się "ok, teraz zrobiłem zamieszanie, nie wiem dokładnie co się stanie. Niech Dżewo się wypowie!"? I co,  jeśli to będzie w środku kolejki, a będzie istotne?

     

    WIem, przynudzam nieco z tymi ustaleniami, ale chcę aby wszystko mogło iść płynnie bez zastanawiania się "a czy tak można?". Dlatego sugeruję takie rozwiązanie:

    - Kolejkę wypowiedzi zaczyna jedna, ustalona osoba, chyba że po ostatnich wydarzeniach jakaś postać musi napisać swoją gwałtowną reakcję - wtedy umawiamy się, że będzie pierwsza, a osoba zwykle zaczynająca - druga.

    - Kolejkę kończy post MG (lub nie, jeśli tylko gadamy i gadamy, wtedy po prostu informuje nas że gramy dalej).

    - W trakcie kolejki każdy z uczestników (poza zaczynającym i ewentualnie tym, który się "wepchnął", wczejśniej jednak ustalając to z resztą graczy) może wypowiadać się w dowolnej kolejności, ewentualnie rezerwując sobie następną wypowiedź ---> "teraz koniecznie muszę być ja, plis plis plis!" (w granicach zdrowego rozsądku - jak nie napisze nic przez powiedzmy dobę to inni też mogą pisać. "sorry, stary")

    - MG może wciąć się w dowolnym momencie gdy uzna za stosowne, ale gracze mogąteż go zsummonować, jeśli uznają że ich akcja wymaga jego opinii.

    - każdy gracz ma jeden post na kolejkę, MG - ile chce, ile trzeba.

     

    No, to raczej kompleksowa koncepcja na kolejnosc osób w sesji... dość rozsądna (IMO), oparta na kooperacji, a nie sztywnych regulaminach, choć parę zasad regulujących jest. Co o tym sądzisz, EverTree?

  16. Co z obrażeniami we śnie? Czy tak jak na filmie ten kto został postrzelony ma zwyczajnie przesrane, czy może będziemy mogli się leczyć? (Mam na myśli leczenie przez "wyśnienie" uzdrowienia, a nie umiejętności strategiczne, jak np. talent Scyche do operowania.) Czy gdy ktoś umrze w niższym poziomie, obudzi się na wyższym? Co, jeśli ktoś zginie na pierwszym poziomie? Co z dorabianiem części do cyborgów? Czy mogą być wyśnione tak jak zwykłe przedmioty, czy przez stopień skomplikowania muszą być zrobione przez znawcę, ale powiedzmy możnaby wyśnić półprodukty i narzędzia?

    Na pewno rany odniesione na wyższym poziomie będą mieć wpływ na nasze projekcje na niższym poziomie, jak w filmie, ale powyższe sprawy dalej są nieco niejasne, stąd moje pytania. IMO niemożność uleczenia się przez zwyczajne skupienie na posiadaniu naprawionego ciała, uważam za awykonalne TYLKO jeśli ból jest tak duży, że uniemożliwia skupienie, albo dana osoba ma bardzo słabą wolę, zapomniała że to sen etc. etc. Choć to tylko moja opinia.

     

    Aha, czy jeśli możliwe będzie wyśnienie uleczenia, to czy będzie to mógł to zrobić inny kucyk, niż ten któy sam jest ranny? Inaczej - czy istaniałaby w tym wyłącznie samoobsługa?

     

    @ UP: Ciastko dobrze mówi, polać mu! <wylewa mu herbatę z tęczowego kubka na buty> A serio, to ta kolejka niszczy sesję, Tree. Doriltto, np. w ogóle dzisiaj nie był na forum. I co, mamy z tego powodu czekać na to, aż łaskawie przyjdzie za dwa dni i napisze cztery zdania, tak żeby inni mogli rypnąć eseje, które napisali już dzisiaj po południu? Nie, Tree. NIE.

     

    Proponuję, aby kolejkę zaczynał jakiś gracz, (u mnie to chyba będę ja) ale aby inni mogli napisać kiedy chcą, byleby jeden post na kolejkę. A osoba rozpoczynająca (lub Ty, jako MG) czekałaby na wszystkich aż się wypowiedzą. To tak. Moglibyśmy wtedy nie czekać na maruderów, kiedy mamy pomysły. A przynajmniej byłoby to, moim zdaniem, znacznie strawniejsze.

     

    Edit: Właśnie spojrzałem na status Dorillto. Ma szlaban na kompa. I co my mamy teraz zrobić z tą kolejką, hm?

  17. Ja, Sky Shield, gdy tylko wyciągnąłem kopyto po gwiazdę, potrząsnąłem gwałtownie łbem. Wszystko nagle wróciło, wszystko w szczególe... Misja od Księżniczki luny. Sny powierniczek. Niebezpieczęństwo... A ja jestem dowódcą. Znowu.

    Szybko poukładałem sobie informacje pod czerepem i rozejrzałem się po grupie. Do innych śniących też to dotarło, widziałem to po ich oczach. Zobaczmy więc... chuda, turkusowa jednorożka z dziwnymi, pustymi oczami. Biała kalczka z cholernie niepraktyczną, szarą grzywą... Ile ona ma lat? 13? Cholerny śwat... O, pięknie, kolejny młokos, chyba 14-letni! Kawowy z czerwoną chustką na szyi... Przynajmniej on nie gustuje w ogonie plączącym się pod kopytami. Obok niego siedzi kolejny brązowy ogier, ten ze stalową grzywą... No, przynajmniej już starszy, może 20 lat...

    Ale ja tu się im przyglądam, a czas ucieka. Strzeliłem karkiem, przekrzywiając łeb na lewo i zerwałem z pyska zieloną maseczkę operacyjną. Tylko jak zacząć...

     

    - Drużyno - powiedziałem odsuwając się nieco bliżej stołu, tak aby padało na mnie więcej światła z lampy i abym mógł wszystkich widzieć - widzę że się ocknęliście, jak i ja. Nie znamy się, nie mamy pojęcia o snach, ale Equestria jest w niebezpieczeństwie, a Ksieżniczka Luna na nas liczy. Nas wszystkich.

     

    Zrobiłem lekką pauzę i ściągnąłem z grzywy przekrzywiony czepek lekarski, dotąd przysłaniający moją opaskę na oko. Padało na nią ostre światło z lampy, odbijając się od lśniącej tacki na narzędzia. Zdałem sobie sprawę, że nie sprawiam teraz raczej przyjaznego wrażenia. Trzeba to nieco złagodzić, albo mi nie zaufają... Uśmiechnąłem sie zatem i podszedłem krok bilżej, wychodząc ze strefy tackowego oddolnego podświetlenia. Wciaż miałem na sobie kitel, ale pozbędę się go za chwilę... Zacząłem mówić nieco mniej twardym tonem niż dotychczas.

     

    - Musimy jak najszybciej wyruszyć na poszukiwania właścicielki snu, prawdopodobnie jednej z powierniczek. Pierwej jednak musimy się zapoznać i przydzielić sobie role w zespole, im wcześniej, tym lepiej - przyłożyłem kopyto do piersi - Jestem Sky Shield, od lat pracuję w Gwardii Księżniczek. Mogę więc służyć wam jako wasz obrońca. A wy? Kim jesteście? - skierowałem kopyto na resztę kucyków, unosząc brwi z przyjaznym uśmiechem i patrząc każdemu po kolei w oczy. A przynajmniej tym, którzy chcieli patrzeć w jego jedno oko...

     

    Linki do naszych kart postaci:

    Sky Shield

    Iron Wood

    Dolton Routt (Dolritto)

    Balckeye Angel / Oczko

    Gray Pencil

  18. Jakoż iż moja postać ma talent do bardzo 'realnego' szkicowania to może np. Oszukać podświadomość swoimi rysunkami?

    Też chciałam jeszcze powiadomić, że nie przeczytałam waszych KP więc z chęcią poznam Was podczas sesji (ewentualnie poczytam parę kart,)

    Jako że EverTree do znudzenia powtarza mi że we śnie wszystko jest tylko projekcją (my, owner, podświadomość, otoczenie, magia jednorożców, cydr którym możemy się upić, wszystko) ośmielam sięsądzić, że jeśliby tylko rysunek był wystarczająco realny... Oraz, gdyby dodatkowo usprawnić go jakimś upodobnieniem do częstotliwości wibracji podrabianej projekcji (np. drużynowego alfy), to szanse na powodzenie takiej czynności byłyby dość duże. To w końcu SEN. Tam wymiary w których się poruszamy są bardzo płynne - czas przestrzeń... Zdarzają się też czarno-białe sny. Dlatego uważam że twoja rysunkowa "podróbka" zadziałałaby - jeśli nie od razu, to po oszukaniu subuwagi zawirowaniem w wymiarowości snu, tak żeby nieruchoma, dwuwymiarowa postać wydawała się trójwymiarową, ruchomą...

    Eevee... Myślisz o tym samym co ja? "Rysunkowe klony, w pudełeczku noszę, rysunkowe klony, bardzo lubią mnie! Rysunkowe klony, kiedy je poproszę, oszukają wszystko, to co chcę!"

    I tym sposobem stajesz się naszą koństruktorką.

     

    Dżewo rzekł mi wczoraj, iż wszystkie trzy wątki dla naszych drużyn pojawią się DZISIAJ. Wraz z odpowiedziami na nasze pytania. Bądźcie więc cierpliwi - siedzi tam taki korowaty na niewidoku i pisze, co jakiś czas tylko zerkając o co pytamy, uwzglądniając nasze wątpliowści i pomysły w swoich planach...

  19. Scroll, that's damn good question! Ci z Gwardii mogą znać ich podstawową charakrerystykę (bo to VIP'y, których trzeba umieć rozpoznać), ci co wpisali sobie że mieszkają w Ponyville (np. Scyche) moga także nieco je kojarzyć... Ale to za mało aby rozpoznać ich sen od środka. Myślę że będzie jakiś rodzaj interakcji świata snu z "ownerem" tegoż, który będzie go (ją) jakoś odróżniał.

    Mogłyby w tym też pomagać talenty naszych postaci (sam mam pomysł na coś takiego, tylko Dżewo na razie nie wypowiedział się o tym ani słowem). A przynajmniej byłoby to ciekawe - utrzymać w stanie używalności "poszukiwacza" na tyle długo, aby zlokalizował ownera.

  20. Solar, dobrze gadasz! Ale jest w tym coś wiecej, a mianowicie... TOTEMY!

    Jak to się stało, ze wcześniej tego nie zauwazyliśmy?! Jeden z ważniejszych (i mocno charakterystycznych) motywów Incepcji, a my kompletnie go do tej pory pominęliśmy! Dżewo, jak to z tą kwestią będzie?

    A wracając do Solara- Ja tam sadzę, że przedmioty, z którymi postać tak się zżyła, że nie rusza się bez nich nigdzie, powinny być dołączone w zestawie. Ktoś w podaniu napisał, że "nigdzie nie rusza się bez swojego szczęśliwego notatnika i piórka", inna klacz ma pióra we włosach, mamy też de facto dwóch cyborgów, którzy swoje kończyny mieć raczej MUSZĄ.

  21. Ciekawe co by się stało, gdyby jakiś kucyk z ciekawości zacząłby dobierać się do śpiącego towrzysza będącego poziom niżej...

    Nie mówię że to się stanie. Powaga sytuacji i w ogóle... Ale i tak ciekawi mnie co by się stało!

     

    Edit:

     

    Tak właściwie, to mam pytanie do Ciastka. W tym fragmencie swojego KP:

     


    Przez kolejne dwa lata oba zakłady funkcjonowały praktycznie obok siebie, tworząc dla siebie konkurencję. Cała czwórka się śmiała z tego, jednak obie dwójki chciały być najlepsze, co motywowało Wood'a i Iron'a do ciężkiej pracy, która dawała efekty. Ich talenty stawały się jeszcze lepsze: Wood coraz lepiej obrabiał drewno i metal, a Iron miał coraz większe przeczucie, gdzie może znaleźć odpowiedni materiał.

    Całkiem niedawno do miasteczka wróciła Wing, razem z swoim partnerem. Już w pierwszej rozmowie powiedziała mu, że on jest na razie jej ogierem(tak, wiem, brzmi to co najmniej dziwnie. Chodziło mi o taką ich wersję chłopaka). Wood szybko przemyślał to, co wcześniej czuł do niej. Uznał, że chyba ją kocha. Iron, który już wtedy zdążył zainteresować się inną klaczą, poradził mu, żeby zrobił coś odważnego, zanim okazja ucieknie od niego. Ale on nie wiedział, co powinien zrobić. Starał się traktować ją jak przyjaciółkę.

    Rozdzieliłeś Wood Irona na dwie postaci. Proszę, powiedz zatem - czy jest to jeden kucyk, tylko zgubiłeś się podczas pisania, czy też są to dwa kucyki, o których omyłkowo pisałeś wcześniej jak o jednym? I czy w końcu umie on (jeśli jest jeden) operować zarówno drewnem, jak i metalem? Czy może tylko jednym z nich?

  22. Ja z kolei mam pytania natury mechaniki snów:

     

    1. Czy naturalne możliwości naszych kuców (fizyczne, magiczne jak i te związane z talentem) czynią ich łatwiejszymi do wykrycia?  Mam na myśli to "przyciągnięcie uwagi" jak na incepcji, gdy zaginało się rzeczywistośc, a nie fizyczne zdzielenie jednego z "guardów" podświadmomości w łeb, które po prostu przyciągnęłoby uwagę głównie tego jednego guarda...

    2. Chyba, że właśnie nawet fizyczny (o ile można o takim mówić w śnie) atak na guarda przyciąga subuwagę (piękne słowo, chyba będę go częściej używał. Jest poręczne)...?

    3. Czy gwiazdy będą działać jak krótkofalówki? I jeśli tak, to czy będzie to działać pomiędzy poziomami snu?

    4. W ogóle czy przybliżysz mechanikę gwiazd? Bo jak na razie wiem o nich tyle że są to ala świetliste, floatujące ogniki wielkości czereśni, które mogą być schowane do torby, w ostateczności złapane w paszczę... Hm. Właśnie skojarzyło mi sięto z Harrym Potterem 1. Może kojarzycie, o który fragment mi chodzi? :D Anyway, czy gwiazdy będą się różnić między sobą?

    5.

     

    A i czy osoby "na zewnątrz" mogą jakoś wpływać na osoby "w wewnątrz"? Np. Jeśli podłoże pod nos jakiemuś kucykowi to czy w śnie pojawi się to co s co tak pachnie?

    Jeśliby połączyć działąnie krótkofalówkowych gwiazd oraz oddziaływania pomiędzy poziomami snu, to mogłyby być to naprawdęciekawe efekty. Np. proszenie wyższego poziomu o wsparcie. Wtedy jakiś jednorożec doładowałby koństruktora na wyższym poziomie, a ten na swoim z nowym powerem wziąłby siędo roboty... hm...

    6.


    Ja chciałbym się dowiedzieć czy postać może mieć jakieś tajemnice nie wymienione w zapisach.

    Tak. Mi Ever Tree nawet sugerował mi utajnienie niektórych... Spraw. I tak też zrobiłem.

     

    Oczywiście, jeśli odpowiedzi na moje pytania popsułyby nam rozrywkę (niespodziankę), to broń Boże nic nam nie mów!

  23. Zig wziął w płuca wielki haust powietrza, po czym wypuścił go z błogim westchnieneim. Aromat tutajszej aury był wprost odurzający! Tyle śladów po skomplikowanych inkantacjach, tyle najróżniejszych odcieni energii, tyle zmieszanych konwencji! A teraz także on stanie się tego częścią. Wreszcie ma sposobność porządnego przetestowania tego wyszstkiego, co ćwiczył od lat, spróbowania się... I zdobycia przepysznie gigantycznej nagrody. Ha! Teraz tylko wygrać.

     

    Zig zgodnie z regulaminem czekał spokojnie aż Zegarmistrz skończy przemówienie. Dopiero gdy ostatnie, wzmocnione magią słowo odbiło się echem od ścian areny, wypowiedział kilka słów, aktywując naraz cały zestaw zaklęć ochronnych. Protekcja przede wszystkim... Ale gdzież to podział się przeciwnik? Wciąż brak śladów jego bytności... Może to mag iluzji? To byłoby wyzwanie!

     

    Nagle na środku areny pojawiła się jakaś ciemna sylwetka. Zanim Zig zdążył sięchoćby przyjrzeć, wystrzeliła w jego kierunku salwę pocisków. Przekierował sporo mocy na tarczę, nie wiedząc czego się spodziewać, ale... Nie no, on tak serio?

     

    Wszystkie pociski zanim jeszcze nadleciały do jego tarczy, błyskającej teraz na błękitno przez nadmiar energii, odepchnięte zostały na boki przez czar zbijający. Pouderzały one w piach areny, tworząc lekkie, bezogniowe eksplozje, tworząc na chwilę mgiełkę z krzemowych drobin wokół maga. A Ziga zatkało. To były najprostsze, najbardziej podstawowe pociski kinetyczne jakie w życiu widział. Tak prostej koństrukcji, że odbił je czar, który zwykle chronił go przed strzałami łuczników i podobnymi materialnymi przeszkadzaczami.

     

    -Teraz twoja kolej. Pokaż na co cie stać ! - usłyszał głos oponenta. "Czy on go testuje? Cóż, skoro tak, nie będę gorszy i również się z nim nieco podroczę przed właściwą walką..."

     

    Stanął szeroko i wyrzucił ręce w kierunku ozdobnych półkolumn przyległych do ścian areny. "Po co one tu w ogóle są, dla akustyki? Ozdoby? Ale regulamin nie zabraniał ich niszczenia, więc..." Rękawy jego szaty stały się nagle brązowo-błękitne, A dwie z szesnastu 8-metrowych "ozdóbek" oderwało się od ścian i poszybowało w stronę środka areny. Zaczęły krążyć wokół jego oponenta, coraz to zwiększając swoją szybkość. Zig połamał każdą na cztery większe fragmenty i rozłożył w mniej więcej równych odstępach na "orbicie". Po kiku sekundach, gdy szybkość była zadowalająco duża, zmienił kierunek lotu wszystkich odłamków, celując nimi w White Wolf'a z niewielkim rozrzutem, aby trudniej było ich uniknąć. Trzy dodatkowo podkręcił, ot, dla zabawy.

     

    - A ogółem to dzień dobry. Życzę milusiej rywalizacji!  - Krzyknął tuż przed uderzeniem pocisków w cel.

  24. No, późno, ale jest.


    Imię:

    Sky Shield

    Rasa:

    Pegaz

    Wiek:

    ok. 30 lat.

    Wygląd i cechy fizyczne:

    Białe umaszczenie, zadbana blond grzywa i przycięty ze względów praktycznych ogon w tym samym kolorze. Oczy chłodnobłękitnej barwy. Jest silny i wytrzymały fizycznie.

    Zamiast prawej przedniej nogi ma metalową, zasilaną magicznie protezę. Ma kształt jak zwykła, kucykowa noga, w dodatku obciągnięta jest materiałem imitującym porośniętą sierścią skórę (dla kamuflażu i żeby nie straszyć obywateli). Zasilana przez ładowalne, bardzo pojemne magiczne kryształy-baterie, działa na zasadzie telekinezy (lecz bez aury magicznej), bez mechanizmów. Ogromna siła i szybkość tejże kończyny przydają się w walce.

    Sky potrafi stać na tylnych nogach, ale zawsze wtedy rozpościera skrzydła, a czasem nawet nimi macha, aby zrównoważyć ciężar swojej protezy.

    Na lewym oku nosi opaskę, spod której widać biegnącą ukośnie bliznę. Ot, pamiątka po nie do końca udanej misji...

    Historia:

    Pegaz z Cloudsdale. Nigdy nie pociągało go kształtowanie pogody. O wiele bardziej wolał stare opowieści o legendarnych obrońcach Equestrii z przeszłości, Paladynach, stających samotnie w szranki z hordami monstrów lub rozwikłujących wielkie intrygi i spiski. Od źrebaka chciał stać się jednym z nich...


    Swój CM i specjalny talent, polegający na ochronie innych przed niebzpieczeństwem, odkrył dość wcześnie. Gwardziści prowadzili pościg za przestępcą. Schronił się on w szkole, zabarykadował i wziął przestraszone dzieci jako zakładników. Sky Shield jednak, naładowany historiami o nieustraszonych bohaterach, wykorzystał chwilę nieuwagi zbira i strącił nu na głowę kulę do kręgli (znajdującą się na szafie), nokautując go i ratując wszystkich, w tym nawet nauczycielkę. Od tamtego czasu był uznawany za bohatera, a sława tak mu się spodobała, że postanowił zostać gwardzistą i “walczyć ze złem” - aby zdobyć jeszcze więcej ubwielbienia tłumów. Od tamtego czasu już tyle nie czytał, za to mnóstwo ćwiczył.


    Skrycie zawsze chciał być jednorożcem, nie pegazem, aby móc czarować jak wielcy Paladyni, o których tyle czytał. Nie ćwiczył się też w byciu szybkim i zwinnym, lecz doskonalił swoją siłę i wyrabiał sobie iście końską kondycję, aby móc w przyszłości całe dnie stać dumnie w złocone zbroi Gwardii.


    Gdy tylko osiągnął odpowiedni pułap wiekowy z miejsca przyjęli go do akademii, gdzie szybko zyskał popularność wśród kolegów, a wśród instruktorów reputację wzorowego ucznia. Nie powinno więc dziwić, że pomimo zapatrzenia w ideały Paladynów zaczął zachowywać się arogancko, oraz traktować innych z wyższością. Nabrał takiej pychy, że już po pierwszych miesiącach zaczął przyładać sie do nauki coraz mniej, coraz więcej czasu przeznaczając z kolei na imprezy, życie towarzyskie... Chodził nawet z pewną klaczą. Śliczna i zgrabna była z niej klaczunia... Sam nie wiedział jak mu się to udało.

    Lecz mniej więcej w połowie jego radosnej egzystencji w Akademii wszystko się zmieniło.


    Jego kolega przybiegł do niego, mówiąc, że odkrył przypadkiem gdzie zatrzymuje się pewien poszukiwany i groźny kryminalista. Sky, w swoim zadufaniu, natychmiast SAMOTNIE wyruszył aby go schwytać, mimo stanowczego sprzeciwu kolegi. Gdy był na miejscu, zbrodniarzowi udało się go wykiwać (co przy jego zadufaniu i pewności siebie nie było trudne). Ranił Sky’a zaczarowanym nożem w nogę. W sekundę zamieniła się w bryłę lodu, którą też przestępca z miejsca rozkruszył. Zanim go jednak dobił, przybył instruktor Sky’a z akademii wraz z innymi gwardzistami, aby go ratować.


    Instruktor ten, choć uratował życie Sky’a , stracił przy tym własne - nie bez powodu przestępca był uważany za tak groźnego. Kryminalistę złapano, ale Sky stracił nie tylko nogę i dobre miano (co pozbawiało go możliwości kontynuowania nauk w Akademii), ale i dziewczynę, która, jak się okazało, chciała wyłacznie “ogiera idealnego”. Zołza. Odwrócili się też od niego wszyscy w Akademii, uznając go za winnego śmierci ich ulubionego instruktora, za zadufanego w sobie idiotę. Którym wtedy de facto był.


    Leżąc w szpitalu, nie odwiedzany przez nikogo poza rodzicami, miał sporo czasu na przemyślenia. Później, na pogrzebie instruktora, patrząc na ból i płacz znajomych oraz rodziny zmarłego, poprzysiągł, że nigdy już nie będzie uważał się za lepszego, ale jednocześnie że zrobi wszystko, aby być najlepszym - konkretnie w walce. “Gdyż są na świecie skurwiele, których trzeba powstrzymać. I ktoś musi to robić. I będę to JA”.


    Zdecydował, że aby to robić potrzebuje być gwardzistą. A żeby nim być, potrzebuje mieć nową nogę. Najlepiej przystosowaną do walki, jak tylko się da. Wtedy właśnie sprawił sobie nową, metalową kończynę. Zaprojektował ją dla niego i wykonał najlepszy zaklinacz w Canterlocie. Kosztowała małą fortunę, ale była całkowicie warta swojej ceny.

    <fragment o tym jak prosil dyrektora akademii o powtprne przyjecie>

    Gdy był już “sprawny” po zainstalowaniu nowej nogi i obeznał się nieco ze swoimi nowymi możliwościami, poszedł do Dyrektora Akademii. Musiał jednak sporo się natrudzić, by przyjęli go z powrotem - reputacja lekkomyślnego, chełpliwego idioty przylgnęła do niego tak mocno, że dopiero stanie pod oknem dyrektora dwa dni i dwie noce ciągiem przekonały go, że może jednak warto dać mu drugą szansę...

    Niestety, jak można było się spodziewać, inni rakruci wciąż obwiniali go o śmierć Instruktora, jak z resztą i on sam. Oprócz tego niektórzy zaczęli go wytykać jako dziwoląga przez jego protezę. Wtedy właśnie nazwał ją Blizną. Stał się odludkiem, pracoholikiem i strasznym perfekcjonistą, pragnąc niejako swoją przykładną służbą zmazać winę, pozbyć się wstydu. Jedynym, który dostrzegł jego przemianę i pomógł mu nie zwariować, był Bright Wing, który stał się jego jedynym i najlepszym przyjacielem. Tylko dzięki niemu ten stary, wesoły, pełen humoru Sky Shield przetrwał pod powłoką gorliwości i perfekcjonizmu.


    Od klaczy stronił jednak kompletnie, z wielu powodów - nie chciał znów się zawieść, sam uważał się za dziwoląga niegodnego miłości, a także nie miał zwyczajnie czasu, gdyż całe dnie poświęcał trenowaniu się w walce i zgłębianiu magii, (by móc bronić się także przed nią. W końcu to magia pozbawiła go nogi)


    Gdy ukończył Akademię, dostał przedział w Cloudsdale. (Które uważał za nudne w porównaniu do Canterlotu. Cóż, każdy ma swój punkt widzenia...) Tam po dwuletniej służbie udało mu się wytropić i zdemaskować szajkę fałszerzy tęczy, za co awansowano go na sierżanta. Przez kolejne lata dowództwo zauważyło, że ten koleś podejmie się bez słowa sprzeciwu nawet najgorszej roboty, jak znalezienie i spacyfikowanie mantykory, która uciekła z zoo, albo przepędzenie stada Patykowilków z farm nawozu pod miastem w chmurach. A sprawdzali to bardzo często, od początku jego służby, jako że dalej go nie lubili...

    W każdym razie - wysyłanie go do najgorszych, najbardziej niebezpiecznych zadań sprawiło, że Sky nauczył sobie radzić w każdej sytuacji, kombinować i rozwiązywać problemy sposobami daleko wykraczającymi poza podręcznik Gwardzisty. Wbrew pozorom, mimo kilku ograniczeń, jego Blizna bardzo często była mu o wiele bardziej pomocą niż przeszkodą.

    I tak, po latach katorgi, Sky dostał w końcu pracę, na jaką liczył - przeniesiono go do grupy zadaniowej, której przeznaczeniem było znajdować, chwytać i eskortować do więzienia przestępców stwarzających wysokie zagrożenie dla społeczeństwa. W praktyce oznaczało to głównie łapanie morderców i czarnoksiężników o wątpliwej moralności, których mimo spokoju jaki panował w Equestrii, było dość, aby mieli zajęcie przez większość roku.


    I tak, po latach służby, pacyfikowania kryminalistów (nie tylko kucyków), przepędzania potworów z rubieży i wielu innych, Sky leciał zeppelinem, wracając z misji. Było już dosyć późno, ale on był jakoś dziwnie niespokojny... Może to przez ten wspomnienie tego co ten zwyrodnialec, siedzący teraz w pace z dwimerytową obręczą na rogu, robił tym biednym zwierzątkom? Tak czy owak, wstał z pryczy i zrobił to, co zwykle robił aby się wyciszyć - zabrał się za polerowanie paradnej zbroi pradziadka, Jednak dalej nie mógł się pozbyć tego uczucia... Założył ją więc dodatkowo, sprawdził czy wszystkie zapięcia i łączenia między blachami działają, czy nie ma luzów... Wszystko w porządku. Założył jeszcze pod skrzydło pas ze swym zaklętym mieczem, na lewą przednią nogę założył tarczę (także pradziadkową, kiedyś były inne przepisy co do pancerzy Gwardii...) i przejrzał się w lustrze, wypinając pierś. Paladyn jak się patrzy. Dokładnie jak pradziadek na tym portrecie rodzinnym. A jednak... zerknął na swoja protezę, ukrytą teraz pod sztuczną sierścią. Stare wspomnienia niemal natychmiast zważyły mu humor. “Kogo ja chcę oszukać...” - szepnął do siebie odwracając wzrok od odbicia.


       Już miał zdjąć to całe żelastwo i w końcu położyć się spać, gdy poczuł nagły zawrót głowy. Zatoczył się na ścianę i osunął się po niej nieprzytomny, rażony nagłą niemocą...

    Charakter:

    SKRÓTOWO: Cny ( i dość honorowy), magioznawca, elokwentny (aż patetyczny), pragmatyk, zdrowa ambicja, skromny, szczery, zazwyczaj uprzejmy, nienawidzi kłamców, samotnik, twórczy, oddany misji, pewny siebie i swoich możliwości, wymagający


    Zazdrości jednorożcom ich umiejętności, zarówno tych przydatnych na co dzień, jak i bojowych. Dużo czyta o magii, lubi też otaczać się artefaktami (pod zbroją  nosi np. amulety ochronne ma zaklęty miecz, no i nie zapominajmy o magicznej protezie). Nieobce mu są też zwyczaje kultur pozaeqestriańskich oraz dworska etykieta.

    W wolnym czasie ćwiczy fizycznie co najmniej tyle samo, co czyta. Choć lubi czasem błysnąć wiedzą w towarzystwie, nie chwali się własnymi czynami ani możliwościami, a jeśli już musi np. przekonać kogoś o swoich kompetencjach, mówi tylko to co niezbędne.(pozostałość wypadku).


    Ze swojego wypadku wyciągnął całkiem sporo i wciąż się tego trzyma:

    - Nigdy nie uważać się za lepszego od innych, choćby nie wiem jak się o to prosili

    - Magii nie wolno nie doceniać. Co więcej, warto wiedzieć o niej jak najwięcej - You never know...

    - Nie wolno nigdy ustawać w samodoskonaleniu (zarówno ciała jak i umysłu)*(uważał że gdyby bardziej przykładał się do teningów, możliwe że nie straciłby nogi.


    Klacze zawsze średnio go interesowały. “Prawdziwy bohater nie ma czasu na miłość” - to zdanie przeczytane za młodu w jakiejś książce na dobre się w nim zakorzeniło, choć on sam nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Swoją klacz w młodości zdobył nie tyle więc przez swoje starania, co przez to, iż to ona lgnęła do najpopularniejszego wtedy pegaza.

    Z okresu utraty nogi pochodzi też jego kolejna cecha: po tym jak dostrzegł fałsz swoich byłych “przyjaciół”, oraz dziewczyny-zołzy, znienawidził kłamstwa, oszustwa i manipulacji pod wszelką postacią. Sam nie kłamie niemal nigdy, chyba że jest to niezbędne do spełnienia wyższego celu.


    Chodź przez swoje obycie i uprzejmość potrafi szybko zjednać sobie większość kucyków, dalej są to znajomi czy koledzy, ale nie przyjaciele. Mało który podziela jego oddanie służbie, czy zainteresowanie magią, a fakt że mało kiedy oddaje się jakiejkolwiek rozrywce nie poprawia sprawy.

    Zdjęcie:

    Ogólny wygląd (pamiętajcie o tym że nosi opaskę na lewym oku!)

    Zbroja ( w tym więcej szczegółów, acz bez niego samego - TUTAJ)

    ZASTRZEŻENIE - on nie używa włóczni, tylko miecza i tarczy.

    Uwielbia:

    zapach kwiatów, szczególnie lilii, dyscyplinę i dobre zorganizowanie, orzechy, czytać o magii i dawnych bohaterach, pomagać bezbronnym i niewinnym,

    Nie lubi:

    wywyższać się, być uznawanym za gorszego lub mniej przydatnego niż jednorożec (przez to że nie umie czarować), kłamstwa (oj, nie radzę wam kłamać mu w twarz!), które z resztą świetnie wyczuwa, zbytnich wygód czy nadmiernych udogodnień, wyręczania go gdy nie jest to potrzebne, gdy ktoś pije w pracy (tym bardziej jego podkomendny)

    Nadzieje:

    - zostać docenionym przez Księżniczki (Celestia #1 fan)

    - uratować kiedyś Equestrię (pozostałość jego młodzieńczej buty)

    - uzyskać kiedyś czucie w swojej metalowej protezie, móc znowu czuć, że coś jej dotyka, że on czegoś nią dotyka...

    - dorównać kiedyś swojemu wspaniałemu pradziadkowi (także Gwardzista), którego uważa za wzór równie wielki co legendarnych Paladynów (choć Pradziadek jest mu ewidentnie bliższy).

    - znaleźć miejsce, w którym mógłby żyć nie ukrywając swojej Blizny pod sztuczną skórą.

    Lęki:

    - boi się odrzucenia (z racji na swoje “kalectwo”, bycie dziwolągiem - stąd też nawet przesadne ukrywanie protezy)

    - lęka się, że kiedyś może stać się takim samym zwyrodniałym moralnie potworem, jak ci których ściga

    - utrata protezy (z BARDZO wielu powodów. Na szczęście jest na tyle trudno zniszczalna, że nie spędza mu to snu z powiek. Zazwyczaj...

    - boi się głębokiej wody - gdyż jego cudowna proteza ma sporą wadę - tonie z nią jak kamień.

    - Stracić drugie oko byłoby wielką niedogodnością...

×
×
  • Utwórz nowe...