Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Gulasz okazał się smakować jeszcze lepiej niż pachnieć, choć był dosyć pikantny. Niemniej była to jedna z brakujących w życiu Adama uciech podniebienia. 

    - Znalazłam jakiś album dotyczący starożytnego Egiptu, więc korzystam. A nuż się przyda, skoro zamierzamy się tam wybrać - odparła, unosząc książkę i prezentując chłopakowi czarno-białe fotografie kompleksu grobowego Dżesera w Sakkarze.

  2. - Genialne, świetny pomysł - pochwalił Torn, z ulgą przyjmując możliwość odejścia od zasuszonego obrzydlistwa. Pokiwał energicznie głową. - Jasne, pędzę, lecę! Świetnie! Masz rację, tak będzie najlepiej. - Skierował się w stronę drzwi i przekroczył je biegiem, wpuszczając do środka chłód nocny, tak bardzo otrzeźwiający. Drzwi trzasnęły, zostawiając Pete'ego z Meerem i niewiadomym zagrożeniem ze strychu w starej kamienicy. Z powrotem zapadła lekka cisza, ale nie była to cisza przesycona jakąś grozą. 

    - Co jes? Co tak się tłuczecie? - zapytała głowa Meera, która nagle wyłoniła się znad jednej z ław. Trzeźwiał, patrząc na młodego wampira i przecierając twarz. 

  3. - Taak... Tak, Albrecht może być kimś, kto zna kogoś, kto zna kogoś - stwierdził zadumany Torn. Ostrożne zamknął zbutwiałe, cuchnące wilgocią drzwi i nawlókł na nie stare łańcuchy, jak gdyby faktycznie mogły zatrzymać istotę okupującą strych. - Dobra, wycofujemy się. 

    I powoli, ostrożnie zszedł na dół. Meer nadal spał, bełkocząc coś od czasu do czasu pod nosem, ale nie sprawiał problemów. Jak mógłby być problemem w zestawieniu z niewypowiedzianą grozą z górnego piętra? 

    - Słuchaj, chcesz tu zostać, czy iść do portu po zasranego Albrechta? 

  4. - Nie zasnę tu, kurwa, wiedząc, że to coś tu siedzi. Leży - poprawił się, patrząc na smutną kupkę kości, zupełnie niedemoniczną leżąc tam, po drugiej stronie. Nagle mały strych urósł do rozmiarów jakiejś wrogiej, mrocznej krainy. Krasnolud splunął z wściekłością, kot nie zareagował. 

    - Dobra, trzeba kogoś znaleźć i to jak najprędzej, bo tak się nie da! Ja mam przeczucie, że to jakaś bomba i to kwestia czasu, jak pierdolnie! No to trzeba coś zrobić, żeby tak nie było. Znamy kogoś z łowców? Albo znasz kogoś, kto zna kogoś, kto zna kogoś i aż do jakiegoś mistycznego szamana zajmującego się demonami? - zapytał. 

  5. - Och, będziesz tu bywać, spokojnie. My, dziewczyny Madame Chii jesteśmy bardzo często zapraszane na wystawne uczty, bankiety, bale. Jak chyba każda szlachta są wystawni tylko na zewnątrz, za zamkniętymi drzwiami ich bogatych, morskich pałaców jest burdel większy niż w naszej siedzibie - mruknęła, wzruszając ramionami z obojętnością. - Ale najpierw trzeba się wdrożyć. Niedługo pierwsze przyjęcie obserwacyjne, dowiesz się co trzeba i niebawem będziesz już mogła do woli nasycić swoją sakiewkę... Chociaż głównie za sprawą Madame. 

    Wzrok Rose wyłapał z tłumu sylwetkę w czerni. Jako że oczy zazwyczaj wyszukiwały kontrastu, na tle całej tej pstrokatości wyróżniała się akurat czerń, w tym przypadku nieco wyblakła. Owa czerń była narzucona na ciało ciemnogranatowego ogiera o ciemnoniebieskiej, rozczochranej grzywie, której włosy im dalej od głowy, tym bardziej jasne się stawały, aż do całkowitej bieli. Jego znaczek był niewidoczny, podobnie jak ogon i potencjalne skrzydła, jeśli nie był kucem ziemnym. Wyglądał bardzo... księżycowo. 

    - Zobaczysz zresztą, że uważać trzeba na niektórych, bo większość to stado baranów - odezwała się znów Roo, chcąc najwyraźniej okrążyć rynek. 

  6. Wystarczył krok za próg feralnej kanciapy, żeby niewyjaśnione napięcie ulotniło się podobnie jak niepokój. Wróciły odgłosy miasta przytłumione kamiennymi ścianami, wróciło powietrze i wszystko inne co stanowiło niepodważalne zalety bycia gdziekolwiek indziej, niż w schowku okupowanym przez kociego truposza. 

    - KURWA. To moja cholerna nieruchomość! Moja, a nie jakiegoś truchła i wszystko co jest w środku, jest moje! - oświadczył wojowniczo krasnolud, ale nie śmiał zrobić kroku w stronę ani mumii, ani kufrów. Ot, bezsilny gniew kogoś, kto co prawda zamierza zrobić coś z problemem, ale zdaje sobie sprawę, że ma małe szanse. - Koniec z tym! Wchodzę tam i nic mnie nie powstrzyma! - dodał jeszcze, wchodząc z powrotem do środka jakby chciał sprowokować niewidocznego oponenta. Problem w tym, że o ile z perspektywy za progiem w stryszku nie było niczego strasznego, o tyle w środku wszystko zmieniało się diametralnie. Krasnolud ponownie się cofnął. 

    - A niech mnie. Kto mógłby się tym zająć? Jakiś kapłan? Alchemik? Magowie? - zapytał, bezpiecznie stając za progiem. 

  7. Już samo dotknięcie kufra spowodowało, że coś bardzo, bardzo nieprzyjemnie strzeliło od strony sierściucha bez sierści. Coś jak kości. 

    Pete poczuł dreszcze przechodzące po karku. Nie raz nie dwa widział martwego kocura, bo populacja martwych miejskich kotów znacznie przewyższała tą żywą. A jednak paskudne zwłoki dawnego mordercy myszy, choć nieruchome, zdawały się być wyjątkowo mocno niepokojące, a rozwarta paszcza budziła wręcz sugestię strachu. 

    Krasnolud też to usłyszał, bo jego ręka mimowolnie powędrowała w stronę pasa z toporkiem. Krasnolud postąpił krok naprzód, wyjątkowo ciężko stawiając kroki. Demonstracyjnie wręcz. 

    Ale dalej nic się nie działo. Kurz opadał, cisza przeciągała się, a wampir odnosił dziwaczne uczucie, że obecnie wolałby być bardzo na świeżym powietrzu, z dala od ciasnej, klaustrofobicznej, przepełnionej czymś obcym klitki na strychu.  Bo coś tu było - niewidoczne, niesłyszalne, niewyczuwalne, ale groźne i wypełniające sobą przestrzeń. 

    - O, tak. Otwórzmy - dodał Torn głosem tak pewnym, że oczywiste było, iż pewny wcale nie był. 

  8. Księżycowy lubił wpadać bez uprzedzenia.

    Ponownie Hamzatowi zwyczajnie zniknęła pustynia i pojawiła się góra ze swoim okrągłym, księżycowym podestem, niebem usłanym gwiazdami i wielgachną tarczą Księżyca. 

     

    JESTEŚCIE NIEDALEKO JEDNEGO Z BOŻKÓW, UKRYTEGO POD PIASKIEM I OCZEKUJĄCEGO NA PRZEBUDZENIE, HAMZACIE. UCZULAM CIĘ, BYŚ NIE DAŁ SIĘ ZWIEŚĆ FAŁSZYWYM SŁOWOM, SĄCZĄCYM SIĘ NIBY TRUCIZNA DEMONICZNEGO WĘŻA. NIE UFAJ MU, ZAMKNIJ UMYSŁ NA TO, CO MÓWI, BOWIEM JEST ON TYLKO JEDNYM Z PLUGASTW PRÓBUJĄCYCH ZAWŁASZCZYĆ DLA SIEBIE SZCZĄTKI ŚWIATA, KTÓRY STRACILI. BĄDŹ OSTROŻNY, BĄDŹ UWAŻNY. POWIEDZ KAPŁANOWI, ŻE UJRZAŁEŚ W WIZJI SĘPA GÓRUJĄCEGO NAD PUSTYNIĄ. 

     

    I już, i koniec. Znów stał na granicy obozowiska, patrząc jak kapłan zbiera się do polowania, a Sigrid morduje jakiegoś zdecydowanie zbyt małego skorpiona kamieniem, kucając nad nim z ogromnym skupieniem. 

  9. Idioci! Kretyni! Boże pobłogosław głupotę i zaściankowość! 

    Serce Iriela szczerze uradowało się na myśl o niegodziwościach, które może poczynić w imię słusznych idei, manipulując biednych durniów ich równie durnymi zabobonami. I to miał być najbardziej zaawansowany technologicznie kontynent! Nie dziwota, że na innym tak łatwo został "bogiem". 

    Chwilę tylko trwał jednak ten wewnętrzny objaw radości. Przede wszystkim eks-anioł starał się uważać, żeby jego opakowanie nie zdradzało panujących w środku nastrojów. Druga rzecz, to że chcąc wrócić na górę, musiał wyzbyć się całego tego cwaniactwa, a przynajmniej szczerze próbować, choć do żałowania było mu jeszcze daleko. Dobrzy ludzie, biedni ludzie. Mają przecież mniej wiedzy, żyją ledwie ułamek chwili i zwyczajnie nie wyjaśnili sobie wszystkich tych zjawisk, nie mieli jeszcze jak. Powinien zacząć ich szanować, bo nikt... Czy też może Bóg raczy wiedzieć kiedy znajdzie się jakiś mądry, który pokona go jego własną bronią. 

    Obejrzał się na herszta. Przez dłuższą chwilę żywił wobec niego cieplejsze niż wobec reszty uczucia, a potem padło pytanie o kołek i jakoś tak entuzjazm Iriela nieco zmalał. Pokręcił głową, udając głębokie zamyślenie, podrapał się po brodzie, westchnął. 

    - Pomóc pewno nie pomoże, ale i nie zaszkodzi. Jeśli ów rzeczywiście zemrze, nie inaczej, bo wówczas zjawa po niesprawiedliwie zamordowanym tylko się rozsierdzi. Tak, tak, widziałem już takie różne przypadki... Nie ducha oczywiście, żaden z nas, szefie, w duchy przecież nie wierzy, jesteśmy ludźmi światłymi... Ale wiemy dobrze, o czym mówię - stwierdził z twarzą wyrażającą głęboką zadumę i to, że jej właściciel bardzo dobrze wie, o czym mówi.

    - Tego drugiego też opatulcie płótnem, szefie. I zadbajcie żeby miał przegotowaną wodę i napar z szałwii - zarządził. Wróci do niego, ale najpierw ten ze szkarlatyną. 

    Spróbował potraktować ognisko choroby jako coś, co można byłoby zwalczyć. Jeśli dotyk mógł nieco pomóc w uzdrawianiu, może chociaż uda się osłabić zarazę, albo przynajmniej nie dopuścić, żeby się przeniosła na innych? Tak właśnie zamierzał zrobić Iriel i wziął się do roboty, skupiając swoje myśli na atakowaniu choróbska. 

  10. Nie doczekał się odpowiedzi, ale nie to było najważniejsze.

    Żołądek Adama, ostatnio karmiony praktycznie tylko bułkami i pozostałościami z lodówki, domagał się teraz jedzenia. Domagał się bardzo wyraźnie, a i dosyć głośno. Dlatego też zapach z kuchni wzmógł entuzjazm chłopaka i pozwolił na chwilę zapomnieć o upierdliwym bólu i złamanych kościach. 

    Kuchnia również wyglądała jak kuchnia babci. W środku, przy niewielkim stoliku pod oknem siedziała znajoma wampirzyca, przeglądając jakąś książkę. Na piecu gazowym natomiast stał spory garnek z parującym gulaszem. 

    - Weź sobie, to dla ciebie. Jesteś tu chyba jedyną normalnie odżywiającą się osobą. 

  11. - Nie zdążyła i z czasem będzie pod tym względem coraz lepiej. Z początku to ogromnie trudne do opanowania - wyjaśnił. 

    - Nieumarli towarzysze są na dole, ten dom sięga dosyć daleko pod ziemię. Pod nami jest coś na kształt średniowiecznych lochów, które obecnie pełnią funkcję naszej siedziby i mam podejrzenia, że tak już zostanie - odpowiedział. - Zapewne umierasz z głodu. W kuchni jest przygotowany posiłek. 

  12. - Nie potrafią powiedzieć, co tu robią. Ostatnie co pamiętają, to zielony błysk, nic więcej, a więc to pytanie pozostanie zapewne tajemnicą - odparł. - W Europie środkowej jest całe mnóstwo sił, muszę jedynie wywnioskować, które z nich nadają się do pomocy nam i jak je okiełznać. Możliwe, że zobaczysz. Co się tyczy Stowarzyszenia, niech wystarczy ci, że żyję już dość długo, by mieć doświadczenie w kwestii niebezpiecznych ruchów religijnych. To jest niebezpieczny ruch religijny i z tym należy skończyć - wyjaśnił. 

  13. - A pewno, że można. Mięso wzmocni, byleby przez czas jak nie wydobrzeje więcej dostawał brukwi, nie mięsa i w mig powinno się mu poprawić - poinstruował, w głębi duszy odczuwając wobec herszta szacunek za głos rozsądku na tle tych wszystkich bluźnierczych sugestii co do ukatrupienia towarzysza. - No i woda, często woda do picia, w żadnym razie wino ani inne alkohole. Wzmocnią gorączkę - wyjaśnił, kładąc dłoń na czole chorego. Miało to w zamierzeniu wyglądać na sprawdzenie temperatury, ale Iriel chciał zwyczajnie spróbować ponownie podziałać co nieco swoimi leczniczymi umiejętnościami. Pomyślał jeszcze chwilkę nad tym, jak tu zapobiec PRZYPADKOWEJ śmierci chorego. Sam by tego przed sobą nie przyznał, ale bynajmniej nie zastanawiał się nad tym z empatii. Uzdrowienie mogło wzmocnić jego pozycję, czy też raczej ubezpieczyć. Ludzie z zasady byli dosyć dzicy i głupie rzeczy im czasem do głowy przychodziły, a tym lepiej było zapobiegać.

    - I jedno jeno jeszcze powiem, ale to tak cichosza, nikomu nie rozpowiadać. Ja jestem człowiek nauki, więc z moich ust to iść nie powinno, a wy jesteście poważny dżentelmen, drogi panie - zwrócił się bezpośrednio do herszta, ale tak, żeby reszta słyszała. Spojrzał zresztą na niego porozumiewawczo, wstając i prostując się. - Tak jak pana chłopcy. To na co chory jest ten tutaj, nazywa się szarlatyna, od szkarłatu. Ale nie tego, co się tworzy na mordzie w czasie choroby, a tego co spowija truposza, jak z chorobą nie wygra. Nie zawsze, ale bywa, że takiego czerwonego jak burak trupa trudno jest pochować, bo go ziemia wypluwa i potem się choróbsko na całą wieś rozprzestrzenia. Niektórzy powiadają, że to mściwy duch okraszony zarazą powoduje. Ja oficjalnie wierzyć w to nie mogę, ale lepiej jest się nie przekonywać, dlatego też musimy z kolegi zarazę wypędzić za wszelką cenę. I ktokolwiek się z nim styka, niech potem dłonie myje. - ostrzegł i pogroził palcem, gotów zabrać się za kolejnego pokrzywdzonego. 

  14. - Jeśli zostajesz, jestem ci to winien. W tej chwili tworzymy niejako grupę razem z panem Sartoriousem, jego uczennicą, ożywionymi przedstawicielami portugalskiej inkwizycji, twoim towarzyszem i gospodynią tego domu. Planuję wyprawę do Egiptu, a potem do Europy środkowej, bo potrzebujemy sił zdolnych stawić czoła niewygodnemu Stowarzyszeniu i jego skutkom. W tej chwili zdaje się próbują wszelkimi siłami doprowadzić do końca świata, ponieważ Benu nie zamierza rezygnować ze swojego stołka. Od początku nie chodziło o wytępienie nekromantów, a o zdobycie ich sposobu na wskrzeszanie martwych bez konieczności zachwiania barierą między światami, co robią notorycznie przyzywając zmarłych członków Stowarzyszenia. Tak przedstawia się sytuacja teraz - wyjaśnił. 

  15. - Raczej nie będzie miał takiego zaniku... A zresztą, siedzi, chleje, niech zrobi coś pożytecznego - stwierdził krasnolud i zatarł ręce. - Do roboty!

    Schody na górę trzeszczały jakby stawiane kroki sprawiały im ból, ale prócz tego konstrukcja zdawała się być całkiem solidna, a drewno nie było zbutwiałe. Kamienica, jak się okazało, była całkiem spora - miała jeszcze dwa piętra i strych, z czego na obu Pete zaobserwował aż cztery drzwi odchodzące od holów. 

    Co zaś się tyczy wejścia na strych, zabezpieczone było tylko starym, zardzewiałym łańcuchem, który trzymał się jedynie siłą woli i nadzieją na lepsze czasy. Zabezpieczeniem mógł być jedynie przy dużej ilości zrozumienia ze strony potencjalnego włamywacza.

    Zamek w drzwiach był wyłamany - tkwił w drzwiach, ale byle pchnięcie mogło ten stan zmienić. Krasnolud zresztą zajął się włamywaniem do środka i nie zajęło mu to zbyt wiele czasu. Przestarzałe drzwi pisnęły, skrzypnęły i odsunęły się, odkrywając krainę za nimi. 

    Zdecydowanie panowanie nad nią przejął kurz, a także - co można było stwierdzić po bobkach na podłodze - szczury. Prócz nich lokatorem był też jegomość leżący pomiędzy jednym starym kufrem, a drugim. Tym jegomościem był zmumifikowany kot leżący w niebywale dramatycznej pozie, z szeroko rozwartą mordką. Wokół niego leżały strzępki rudego futra i aż dziw, że go nie zjadły szczury. 

    - No, no - stwierdził Torn, odganiając od twarzy chmurę kurzu. - Szukajmy tego naszego złota. 

  16. Dziewczyna została na zewnątrz, przez chwilę stojąc niczym nieruchomy strażnik. Potem jednak ruszyła do kuchni, mrugając do Adama w geście otuchy. 

    W środku tłumów nie było. To był maleńki pokoik z równie niewielką biblioteczką. Podłoga była wyłożona zieloną, staroświecką wykładziną, pod zasłoniętym szczelnie oknem stało potężne biurko z zieloną lampą. Na biurku było całe mnóstwo papierów, z czego największą powierzchnię zajmowała wielka mapa z pozakreślanymi na czerwono kołami. Prócz niej były stare zwoje, stare księgi i pochylający się nad tym wszystkim Lars, teraz patrzący w stronę Adama. 

    - Jesteś - oznajmił. - Dobrze. Widzę, że powoli zdrowiejesz. Jakie decyzje? - zapytał, prostując się i zakładając ręce za plecy. 

  17. Księżycowy póki co się nie odzywał, podobnie jak zresztą zmęczone towarzystwo. Nawet kapłan nie miał zbyt wiele do mówienia, a jedynie przytaknął. 

    Dziewucha zebrała się z ziemi, otrzepała workowate spodnie z piachu i zaczęła szukać kamieni, o które w tym otoczeniu nie było trudno. Nagły ruch spowodował przebudzenie wielbłąda, który dopiero co zaczynał przysypiać. Można by zaryzykować, że był bardzo niezadowolony poruszeniem, ale on nigdy nie wyglądał na zadowolonego. 

    - Najpierw jeść, potem się modlić i dziękować za jedzenie - oznajmiła Sigrid i ruszyła w stronę wyjścia z małego, bezpiecznego obozowiska w zagłębieniu skalnym. Odwróciła się, stojąc na jego skraju. Minę miała bardzo zdeterminowaną.

    - Idą? 

  18. Dziewczyna czekała kawałek za drzwiami. 

    Cały dom przypominał dom typowej babci parającej się ziołolecznictwem. Ściany były obite ciemną, drogą boazerią, gdzieniegdzie wisiały obrazki w ramkach i jakieś suszone polne rośliny. 

    Tyle odnośnie korytarza. Potem bowiem korytarz rozdzielał się na trzy pomieszczenia i na hol ze schodami prowadzącymi na piętro. 

    Z pomieszczenia na lewo dobiegał zapach gotowanego obiadu, a lekko uchylone drzwi wskazywały na kuchnię. Drzwi naprzeciwko były zamknięte, drzwi na prawo były wyjściem. 

    - Śmiało, do przodu - zachęciła Irene, wskazując drzwi na wprost.

  19. Najpierw postanowił poradzić sobie z chorym na szkarlatynę i naprawdę, naprawdę miał nadzieję, że się nią nie zarazi. 

    Dla upewnienia się o słuszności swojej diagnozy, postanowił jeszcze zerknąć na język i gardło chorego. W tym celu chwycił go za szczękę i fachowym okiem przeprowadził oględziny. 

    Cóż, istotnie była to szkarlatyna. A skoro była to szkarlatyna, to mógł zrobić parę rzeczy, żeby go wyprowadzić na prosto. 

    - Chłopcy, słuchajcie uważnie. Ten tutaj ma być często pojony, ale wodą, nie winem! I nim mu tę wodę podacie, musi być ugotowana, a potem wystudzona. Nie dawać mu, póki w niemocy, żadnego tłustego mięsiwa. W miarę możliwości rośliny, to jest warzywa. Macie tu lniane tkaniny? Jak macie, to moi drodzy namoczcie, zawińcie go w nie, a potem okryć wszystkim co tylko macie i żeby się grzał przy ogniu - nakazał. Potem zaś ruszył w stronę pożółkłego jegomościa, zastanawiając się nad jego schorzeniem. 

  20. Ruchy przy rozkładaniu obozu stały się niemal mechaniczne, a więc i całkiem szybko zrobili to, co zrobić musieli. Efekt nie był królewski, ale na dobry sen owe improwizowane namioty całkowicie wystarczały. 

    Piach był jeszcze gorący, gdy nastała noc. Nad pustynią słońce zachodziło szybko i równie szybko nadchodził mróz. Tym razem wiał też porywisty wiatr, ale skalna kryjówka gwarantowała bezpieczne rozpalenie ogniska bez ryzyka jego zgaśnięcia. Więc już wkrótce Hamzat, Sigrid i Łysy mogli odpocząć, grzejąc się przy ogniu... głodni. 

    Tuż obok ułożył się wielbłąd, cuchnąc nieco wielbłądzim (a jakże...) potem. Zwierz bezczelnie zerkał na trójkę ludzkich towarzyszy, nie zdradzając prócz tego żadnych oznak myślenia.

    - Lada chwila odprawię wieczorną modlitwę dla Największego z Sokołów, Jaśniejącego Pośród Nocy i Dnia, Najmędszego z Mędrców, Boskiego Necheny - odparł Harusepth, unosząc dłonie ku niebu z miną tak uduchowioną, jakby jego Boski Necheny właśnie przed nim stał. Przeciągająca się, niezręczna cisza skłoniła go do spuszczenia z tonu. I spuszczenia rąk. 

    - Wskaże nam kierunek i roztoczy opiekę - wyjaśnił po chwili. Manifestacyjne prychnięcie siedzącej obok Sigrid zignorował.

    - Trzeba nam zapolować na zwierzę - zaproponowała najmłodsza z kompani. - Da się jeść te małe, czarne, z kolcami i ogonem trucizny? - zapytała, dłońmi imitując uch szczypiec. Chodziło zapewne o skorpiony, które rzeczywiście chętnie nocą wychodziły na żer, ale jeść się dało tylko duże osobniki. - Ja mogę też zaprawić wieczorna modlitwa ku mojemu bogu, żeby on rozwalił burzą głupiego kapłana. 

     

  21. ROSE

     

    - Większość tutaj ma skrzydła albo płetwy. Reszta musi sobie jakoś radzić - odparła klacz. 

    Jeszcze trochę trwała ta karkołomna wyprawa, ale finalnie klacze dotarły do miejsca docelowego. Tu wszystko wyglądało zupełnie inaczej... Stanęły na brukowanym rynku, niemal na samym szczycie skały - tu widać już było niebo i wznoszące się wokół budynki z bogatych, starych statków. Widać też było krawędzie skał, każda niemal ograniczona mostkiem prowadzącym niżej. Od jednej z krawędzi prowadził potężny, kamienny most na sąsiednią skałę, stojącą parędziesiąt metrów dalej. 

    Wszystko bogate, wszystko spływające złotem. Na linach rozpostartych między budynkami wisiały kuliste lampy w różnych kolorach. To wciąż było to samo miasto potowe, ale jego lepsza i jednocześnie bardziej kiczowata wersja.

    - No, to tutaj. Brama do "lepszego świata" - zaczęła Roo, z umiarkowanym entuzjazmem. - Bufony, wszędzie bufony. Przypatrz im się dobrze, jak próbują małpować arystokrację Canterlotu, jednocześnie nią gardząc.

    Rzeczywiście, przechadzały się tam bogato odziane jednorożce, pegazy, gryfy i morskie kreatury w bogatych strojach, których niemal na każdym z nich było za dużo. Błyszczeli tak, że lampy były zbędne. 

     

    REDWATER

     

     - Em... Mogę spróbować coś ugrać niby... Nie będą zadowoleni, ale można coś spróbować. W końcu mnie uratowałeś, co nie? Poczekaj, skontaktuję się z kamerdynerem - powiedział i długimi susami ruszył w stronę wejścia do ogrodu. Drzwi otwarł mu gryf w szykownym fraku, najwyraźniej już mocno podstarzały i miejscami nawet wyłysiały. 

    Reda nie było widać zza ogrodowych krzewów, ale za to on mógł obserwować wejście i wszystko co się przy nim dzieje. 

    Copper coś do niego mówił, wówczas gryf-kamerdyner pochylał się i kiwał głową. Mały pegaz odwrócił się w stronę Reda i machnął zachęcająco kopytkiem. 

     

  22. - Ale to tak teraz? W środku nocy? - zapytał krasnolud, nie kryjąc niepokoju. - No to tak... Tu jest wyjście na podwórze. Trzeba będzie porąbać zniszczone ławy i krzesła na opał, potem to zanieść do kanciapy na zewnątrz. Jutro ma przyjechać transport świec i ekipa, ale oni mają mi tu zbić bar i inne. Ja bym z kolei musiał pójść na górę, posprzątać... O! Słuchaj, Pete, przez nadmiar pracy, he, he, nie miałem czasu sięgnąć na górę, na strych. Dalej liczę na legendarny skarb, albo złoto, a drzwi są zatrzaśnięte. Przed porządkami proponuję je rozpierdolić i odkryć co jest za nimi! - oświadczył. 

  23. - Do normalnego życia już raczej nie wrócę, Lars pokazał mi sfingowany przez Stowarzyszenie akt zgonu. Mój - odparła. - Już idę, poczekaj tutaj - poprosiła i wyszła na chwilę z pokoju. Adam słyszał stłumione rozmowy z wnętrza domu. 

    Irene wróciła chwilę później, niosąc ubrania, które miał na sobie Adam w dniu okropnego zdarzenia na plaży. Były w dobrym stanie, ktoś musiał zacerować dziury. 

    - Jak będziesz gotów, to wyjdź - powiedziała jeszcze i zamknęła drzwi za sobą. 

  24. - Oj, przestań truć, Pete. Wiem doskonale, że trzeba posprzątać, prace są w toku. Może nie jakoś bardzo, ale możesz mi wierzyć, że było tu gorzej. Poza tym, Albrecht mi skombinuje załogę, chłopców do pomocy i rach-ciach, wszytko będzie. Kwestia tygodnia, mówię ci. A materace, bo ostatnio spędzaliśmy tu dużo czasu na... - tu zapadła króciutka, niezręczna cisza, a krasnolud podrapał się po karku, unikając wzroku wampira. -... Na omawianiu planów, wystroju, rozumiesz - dokończył. 

×
×
  • Utwórz nowe...