Skocz do zawartości

Zmara

Brony
  • Zawartość

    185
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Zmara

  1. -Uważam, że najlogiczniej zacząć walczyć – odrzekł mag stojący naprzeciw. Do tej pory obserwował wszystkie poczynania Zmary z zaiste wielką dokładnością. Po swej wypowiedzi uwagę przeniósł na lusterko, spoczywające na stopach młodzieńca przyodzianego w płaszcz. Pewnie się zastanawia do czego służy. Przynajmniej przykułem jego uwagę, a to dobrze. Ciekawe, czy na pancerz też zwrócił uwagę…? Przerwał myślenie, widząc jak przeciwnik zabiera się do swego pierwszego posunięcia, którym zostało… wyjęcie miecza z rękojeści, której zresztą w ciekawy sposób się pozbył. Zacznie od walki wręcz? Lepiej na wszelki wypadek nie tracić czujności. Wypowiedział jeszcze kilka słów, po czym nastąpił atak. Zmara przysłonił sobie prawą dłonią twarz. Promieniste cięcie przeszyło młodzieńca na wylot. Lustro przechyliło się do przodu i upadło, nie tłukąc się jednak. Ciekawe czy się przewrócił? Wolnym ruchem dłoni odsłonił swoją twarz. Zmieniły się w niej dwie rzeczy. Po pierwsze, miał powieki, które zasłaniały mu oczy. Minęło kilka sekund. Mrugnął. Drugą zmianą był zmieniony kolor tęczówki. Z purpury zabarwił się na krwistą czerwień. I to nie był koniec zmian. Pojawiły się na niej również trzy kształty, przypominające czarne „łezki”. Doprawdy ciekawy widok. Nasz bohater odsunął się o kilka kroków od swego antagonisty, nie spuszczając go jednak z pola widzenia.

     

    -Więc bronią białą również potrafisz się posługiwać. Jestem więc uradowany, iż nie tylko ja na tejże arenie mogę się pochwalić jakimiś umiejętnościami fechtunku – uśmiechnął się do antagonisty. Machnął lewym rękawem z którego wyleciał pistolet skałkowy średniego kalibru i wycelował go wprost w Piekielne Ciastko.

     

    -Paktujemy?! – wykrzyczał, a jego oczy przybrały normalny kolor. W stronę Miecznika wyleciała salwa pocisków mająca swój początek w lufie broni. Kanonada pocisków mknęła w stronę przeciwnika, lecz to nie był koniec niespodzianki przygotowanej przez Zmarę. Broń zniknęła z jego dłoni. Miast tego uniósł ją ku górze, by następnie pchnąć ją w stronę oponenta. Wraz z jego ruchami dwa wcześniej przygotowane kołki, które na początku pojedynku umieścił niepostrzeżenie za przeciwnikiem wraz z tymi, które miał przed sobą.

     

    Chwilę po ataku, rozejrzał się wokół, dokładnie zapamiętując wszelkie nachylenia powierzchni. Udało się? Zaraz odpowiedział mu elektroniczny głos umiejscowiony w jego głowie. Sam się przekonaj. W tym momencie mechanizm wzroku przysłoniły mu okulary z żółtymi szkłami, na których zaczęły pokazywać się różne informacje na temat oręża swego przeciwnika, typu: materiał, stop, aura, moc i wiele innych przeliczników, które w określony sposób opisywały parametry broni. Dobra robota Vlad. No raczej… Ale nadal nie rozumiem, czemu plagiat Deusa… Pytaj się narratora… Okulary złożyły się i wniknęły w pancerz. Stwierdził, że trzeba się jeszcze odrobinę podroczyć z przeciwnikiem. Oby tylko Beelzebub i Lucifer się nie zniszczyły… Wykonał przed sobą kilkanaście znaków dłońmi, po czym obie przyłożył do ziemi. Z ziemi wyrosło pięć piedestałów, które usytuowały się przy „ścianach” budowli, tworząc pentagram. Na jednym z nich znajdowała się kryształowa kula, z której emanowały od czasu do czasu wyładowania elektryczne. Pozostałe piedestały pozostawały puste, lecz pewnie wkrótce ulegnie to zmianie.

     

     

    Zdjął swój płaszcz i zawiesił go w powietrzu, niczym na niewidzialnym wieszaku. Dosłownie włożył weń rękę i wyjął z niego składaną kosę, o dwóch ostrzach znajdujących się naprzeciw dwukolorowego trzonka. Jedna jej część była anielsko biała, zaś druga, dla kontrastu, diabelnie czarna. Jej kraniec owinięty był bandażami, a zakończona była łańcuchem, który był przytwierdzony do rycerskiej rękawicy, która również pojawiła się na dłoni Kosiarza.

     

    -Przywitajmy lustrzaną broń. Witaj Heaven or Hell. Obyś się dziś postarał Vlad. Nie możemy zbezcześcić tej broni i bardzo dobrze o tym wiesz.

     

    -Tak, tak… Nie jestem taki głupi jak nasz narrator, który plagiatuje co tylko popadnie… – Głos dobiegł z oręża trzymanego obecnie przez Zmarę, dobrze wiedząc, iż ich moc polega na plagiacie, czym łamali większość praw autorskich. Narrator w tym momencie wcale nie poczuł się urażony <chlip>. Wracając do pojedynku. Kosiarz ponownie włożył na siebie swój płaszcz, zbyt zajęty, by patrzeć na to, co poczyna przeciwnik, aczkolwiek jego broń, jak i on sam, byli całkiem widoczni…

  2. No więc dobrze. Dorzucę swoje trzy bitsy. Tak więc jeśli chodzi o cierpliwość to uważam podobnie do mojego poprzednika. Pinkamena jest o wiele bardziej cierpliwa. Argument GoForGold'a jest niezbyt przekonujący. Ona tam nie wykazała się cierpliwością, a czystą jej przeciwnością. Nie mogła się doczekać listu. Gdyby było inaczej, to spokojnie czekałaby na niego w domowym zaciszu, bądź w gronie przyjaciółek. Wytrwałość co prawda ma, bo siedziała przy tej skrzynce z uporem, tak samo jak patrzyła się na farbę. Chociaż zależy z jakiego punktu widzenia patrzyła się na schnącą ścianę. O ile pamiętam (oczywiście mogę się mylić) było jej wtedy bliżej do Pinkameny niż Pinkie, ale to takie moje skromne odczucie. Pinkamena zaś jest flegmatyczna z postawy (nie z osobowości) i myślę, że mogłaby się mniej "tym" przejmować i czekać na cokolwiek dłużej, do tego się tym nie przejmując.

  3. Prawdopodobnie: tak. Chociaż... Chyba powinienem to napisać:

    Organizatorzy nie ponoszą winy za wszelkie zachowania grupy i nie bierze odpowiedzialności w razie jakiegokolwiek wypadku.

    Wyjątek stanowi wypadek spowodowany przez danego organizatora. 

    Nie posiadamy ubezpieczenia zdrowotnego w żadnym wypadku. 

     

    Radzimy na meeta zabrać jakąś gotówkę!

  4. Dzień zapowiadał się zaiste ciekawie. Tym razem był przygotowany… Tym razem naprawił zegarek… Tym razem… Adrian… Co? Skończ… Ale ja tylko… Skończ. No dobra… Tak więc, wracając do narracji, wiedział, co musi zrobić. A przynajmniej tak uważał…

    Jego przeciwnik znajdował się już na arenie. Chyba nie do końca wyszło mu samo wejście na arenę, aczkolwiek i tak trzeba było zachować powagę. Koniec końców jadł batonika, a to nie jest coś, co można, ot tak sobie, zignorować. Zanim jednak począł konsumpcję, na ścianach pojawił się ornament, emanujący jakąś mocą. Hm… czyżby jakiś czar wzmacniający? A może już na początku przejdzie do ofensywy? Słyszałem o tym pomiocie piekielnym. Do osób spod herbu Przypalonej Blachy trzeba uważać… Przerwał myślenie Zmara, gdyż stwierdził, iż czas się w końcu pokazać.  

     

    Masywne drzwi prowadzące na arenę otworzyły się. W ich ramach stał wysokiego wzrostu młodzieniec o kruczoczarnych włosach i purpurowych oczach. Swym spojrzeniem ogarnął całe to miejsce w którym przyszło mu stoczyć pojedynek. Wziął jeden głęboki oddech i… nic. Stał tak chwilę i zaczął zmieniać kolor skóry na jasny fiolet. Co się dzieje? Pomyślał, lecz po chwili mu się przypomniało. Schylił się i wypuścił powietrze z płuc. No cóż, reszta pewnie odebrała to jako jakiś rytuał. I dobrze. Trzeba sobie wyrobić dobre pierwsze wrażenie. Prawda Vlad? To było co najmniej żałosne. Nie bądź taki! Z wyrzutem odpowiedział telepatycznie swemu przyjacielowi i towarzyszowi. Zaczął zbliżać się do środka areny, gdy spostrzegł coś dziwnego. Widział plecy swojego przeciwnika. Czyżbym wszedł przez drzwi… Odwrócił się i uświadomił w swoim założeniu. Ale przecież na pewno byłem w dobrej bramce! Patrzyłem przecież na niego z przodu! Głupia magia chaosu… W momencie ujścia ostatniej myśli nagle przeteleportował się przed swego oponenta, na odległość, mniej więcej, trzynastu metrów. Jak na Ironie przystało, nie mógł po prostu zniknąć z jednego miejsca i pojawić się w drugim, lecz pojawiać się częściowo. Ręce, nogi, tułów, głowa, narządy wewnętrzne, kości i wszelkie pozostałe części ciała potrzebne do jako takiego funkcjonowania w powłoce homosapiens. W tym momencie, ze wstydu postanowił zapaść się pod ziemię. Dosłownie. Pod jego stopami pojawił się cień w który po prostu wpadł.

     

     

    Minęła niecała minuta, a tu pojawia się dokładnie taki sam mglisty cień, jak miało to miejsce przed chwilą, a z niego wyłonił się chłopak w dużo dłuższych włosach i jakby poważniejszy z twarzy. Ubrany był w kombinezon mocno przylegający do ciała, który zbudowany był z lekkiego, aczkolwiek lekko elektronicznego, materiału. Na tenże robotyczny pancerz zarzucił skórzany płaszcz, aczkolwiek był on podejrzanego koloru. Ni to czarny, ni czerwony, ale wyglądał prawie, jak wyjęty z gry „Deus Ex Human Revolution”. Mniejsza z tym. Dobrze, że się pojawił.

     

    -I wtedy ten kredens mówi do węża… – przerwał. Zauważył, że koniec końców dotarł na to miejsce. – Witam szanowną Widownię! Witam i Ciebie Piekielne Ciastko Herbu Przypalona Blacha. Mam nadzieję, że stoczymy ciekawy pojedynek. Chciałbym również przeprosić, za moje wcześniejsze zachowanie, aczkolwiek musiałem trochę dorosnąć do sytuacji, że się tak skromnie wyrażę. Widzę, iż jest to moment, w którym poczyniłeś już pewne przygotowania. I jesz batonika, smacznego więc. Jeśli pozwolisz, przed rozpoczęciem pojedynku również sobie co nieco… - mówiąc te słowa sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niej małą, prostokątną paczuszkę, którą otworzył i zaczął zjadać jej zawartość, którym było masło. Zjadł pół kostki, po czym schował swój dopalacz z powrotem do płaszcza i oblizał wargi ze smakiem.

     

    -Mmm… Nie ma to jak świeżutkie masełko. Jest przepyszne. Więc, Paniczu, czy miałby Panicz ochotę na coś, czy pragnąłby Panicz zacząć wymianę ciosów, czyli mówiąc trywialnie – zacząć pojedynek? Niech się Panicz chwilę zastanowi, a ja zacznę czynić przygotowania.W tym momencie potrząsnął płaszczem. Wysypało się z niego pięć pięknie zdobionych, drewnianych kołków. Wszystkie wbiły się w ziemię w równych odległościach. Dziesięć centymetrów wystarczy. Tworzyły one półokrąg, tuż przed Zmarą. Nie był to jednak koniec występów wstępnych. Zza pazuchy płaszcza wyjął lusterko wysokości i szerokości głowy. No może trochę większe. Było ono sześciokątne w czarnej oprawie, a na samym jego środku widniał znak yin-yang w otoczce z czarnych, nieregularnych pasów. Położył je sobie na butach tak, by przeciwnik widział stronę odbijającą. Wszystkie ruchy wykonywał ze starannością. Jednak dość już było zabawy z tak mało istotnymi rzeczami. Trzeba było podjąć jakieś konkretne działania.

     

    -Tak więc? – spytał z dobrodusznym uśmiechem na twarzy. Sprawdźmy na ile będzie mnie stać w tym stanie…

  5. Witam serdecznie wszystkich zainteresowanych, jak i tych niezainteresowanych. Tak więc zostałem zmuszony siłą grzecznie poproszony przez jednego z pomysłodawców, by to moja skromna osoba przedstawiła tu tenże pomysł. Tak więc, jak sama nazwa tematu wskazuje, pragniemy zorganizować spotkanie ludzi z fandomu (oczywiście jak ktoś spoza, to nie zabraniam wpaść) w Piotrkowie Trybunalskim w województwie Łódzkim. Z naszych danych w okolicy znajduje się już kilku Bronych, możliwe, że Pegasis także. Czemu by więc nie poszerzyć horyzontów i nie poszukać kolejnych osób? Nie wszyscy odwiedzają "Uliczny Asfalt". Może ktoś jest na wakacjach w pobliżu? To dobry powód, by się spotkać i porozmawiać!

    Co będziemy robić? Hmm... Chwilowo jesteśmy otwarci na propozycję, aczkolwiek jest kilka pomysłów:

    ~podbijamy Focus Mall i zasiadamy "kulturalnie" w dziale gastronomicznym w celu ewentualnego zapoznania się

    ~przechadzka po parku mile widziana

    ~blindbagi...

    ~dla odważnych postaramy się zorganizować TRIATLON CZELENDŻ (aczkolwiek nie jest to pewne)

    Na chwilę obecną są to "główne" propozycje na spędzenie czasu. Zanim jednak ustalimy datę, chcielibyśmy stwierdzić, czy będą jacyś zainteresowani. Proszę więc o komentarze na temat spotkania i słowa krytyki. Dziękuję, przepraszam, pozdrawiam i życzę Miłego Dnia.

    EDIT!

    Mamy więc i datę moi mili Państwo.

    Data: 16.08.2013

    Miejsce: Piotrków Trybunalski ul. Juliusza Słowackiego 123

    Godzina: 11:00

    Wstępne ustalenia pozostają bez zmian.

    Liczba osób, które prawdopodobnie będą wynosi około 17

    Dziękuję, przepraszam, pozdrawiam i życzę Miłego dnia.

    EDIT!

    Telefony kontaktowe:

    Zmara~ Koniec

    BROnypny~ Koniec (on wie więcej :3)

    Telefony dostępne do 15.08.2013 do godziny 23:59

    Dziękuję, przepraszam, pozdrawiam i życzę Miłego dnia.

  6. No, ale nie powiesz mi, że cięcie tamtego planu nie było przyjemne? Chciałbym, ale nie mogę. Niestety to nas łączy, lubimy ciąć. Tyle że mnie nie bawi krzywdzenie innych… Przerwał, ponieważ poczuł, że coś jest nie tak. Przyparł do ściany i zaczął się nerwowo rozglądać. Wszyscy pracownicy zaczęli patrzeć wprost na niego. Ich cienie skakały w tą i z powrotem, jakby nagle ożyły i z każdą sekundą zbliżały do Scythe’a. Zatkało go, bo wyglądało na to, że mała brygada zombie chciała mu coś zrobić. Kartki ściskane przez ogiera lekko się zgniotły. Co tu się dzieje? Czy to ważne? POZBĄDŹ SIĘ ICH! W tym momencie powoli ułożył pokrojoną mapę na podłodze i już miał wyjmować skalpel, lecz w porę zdążył się otrząsnąć. Czy ja zgłupiałem?! Jestem Omegą. Jestem niewidoczny i nie do schwytania. Wystarczy zachować spokój i czystość umysłu. Czyli jednak muszę tego użyć… Wziął kilka głębszych wdechów i zrobił jeden, długi i wyregulowany wydech. Jego biały róg zaświecił się i po chwili jego umysł był już całkowicie czysty. Po czole doktora spłynęły krople potu, które wywołane były nie tylko panującym skwarem, ale też zmęczeniem z powodu użycia zaklęcia. Dzięki niemu będzie mógł zachować spokój, jak po długotrwałej medytacji, aczkolwiek będzie teraz mocno osłabiony i flegmatyczny. Coś za coś… Warto spróbować. Pamiętał również, że samo zaklęcie nie trwało w nieskończoność, więc jak najszybciej wziął się do działania. Podniósł prawe kopyto, po czym odgarnął sobie włosy do tyłu i zrobił nim długi ruch wzdłuż czoła. Ruch wyglądał naturalnie w końcu kto nie chciałby się wytrzeć z potu i polepszyć sobie widoczności? Ogarnął wzrokiem pomieszczenie i stwierdził, że nie jest aż tak strasznie. Podstawą jest zachowanie spokoju. Podniósł kartki z powrotem i zrobił kilka kroków wprzód.

     

     

    -Witam Panów. Czy czymś Was zaniepokoiłem w takim stopniu, że musieliście przerwać swoją, jakże ciężką, pracę? – Ostatnie słowa zaakcentował dość nieprzyjemnie i z kpiną w głosie. Oczywiście niezbyt dużą, raczej żartobliwą. Przecież nie chciał zyskać sobie wrogów. Ale może już to zrobił? Spojrzał się na pustą ścianę, która była tuż za nim.

     

    -Chodzi o plan? Niestety, praca jest pracą. Kazano mi ściągnąć ten, ponieważ nałożono na niego jakieś nowe poprawki, czy tam „odnowili” ten stary. Mniejsza o to. Więc jeśli jesteście na tyle mili, to ja już sobie pójdę. Czeka mnie jeszcze obchód po reszcie placówki. – zakończył.

     

    I tak to się robi. Pełne opanowanie. I dobrze, przecież nie jestem na tyle podejrzaną personą w tymże miejscu, by mnie napaść bez ostrzeżenia. Przynajmniej na jakiś czas będę miał spokój od… właściwie to od siebie, czy to już druga osobowość? Hmm… Nie, jeszcze nie. Wtedy nie mógłbym tak łatwo… Chociaż… Mniejsza! Muszę uważać, by nikt mi nie przygrzał łopatą od tyłu… Z gotowym do odparcia ataku skalpelem i pewnością siebie typowego parobka ze szpitala, Scythe ruszył przed siebie, kierując się w głąb korytarza. 

  7. Czy to nie jest wadą każdego lepszego posta? Ja poświęcam dłuższy czas jedynie na prace na zajęcia lub książkę/ff. No, chyba że chcę sobie poćwiczyć, wtedy można pisać prawie bez końca. 
    Hmm... Sposób rozumiem pi razy drzwi, ale jak coś przeczytam na szybko, to muszę "analizować sytuację" (z pozdrowieniami dla BROnypany'ego). Pozdrawiam :3

  8. No to w drogę. Ruszył z początku wolnym krokiem, jednak zorientowawszy się, iż nikogo nie ma w zasięgu wzroku, przyspieszył. Korytarz ciągnął się wprost i coraz głośniejsze zdawały się dźwięki wydobywające się z końca tunelu, którego z początku nie widać było końca. Ile tu pająków. Przysiągłbym, że wystarczyłoby ich na pokrycie nie jednego ogiera… Przerwał myśl, gdyż zorientował się, że znalazł się u celu swej podróży. Pierwsze co przykuło uwagę chirurga były cztery piece, po jednym w każdych z rogów pomieszczenia. 2, 3, 4… 7, 8… Tak, osiem kucy. Nie wyglądają na zbytnio zainteresowanych moją obecnością… Ale trzeba się rozejrzeć. I co więcej, nie patrzeć wyłącznie oczyma. Spojrzał więc na całą przestrzeń. Jedyne co zauważył, to spore kupy węgla i łopaty. Na suficie plątanina rur o różnych kształtach. Niemiłosiernie gorąco. Ale zaraz… wentylacja. Czemu nie działają wszystkie? Powinienem się tym… O Luno! Nie jestem żadnym inżynierem! Ehh… Co my mamy na ścianach? Pewnie nic, czym dałoby się ich wszystkich pokroić Scythe… Pewnie nie. Omiótł spojrzeniem wszystkie ściany, lecz przez żar, dobiegający z pieców, trudno było się im przyjrzeć. Gdy biały ogier miał już odejść, kątem oka zauważył na ścianie jakąś kartkę. Dużą kartkę. Taką mniej więcej sześć metrów kwadratowych.

     

     

    -Mapa! – dobiegł z ust kuca cichy okrzyk radości. Tylko jak ją przetransportować?

    I tu pojawił się problem. Nie wiedział, czy warto. Równie dobrze mógł to być nieaktualny plan budowli. Ech… Trzeba zaryzykować. I jest tylko jedno wyjście…

     

     

    Wolnym krokiem i ze spuszczonym łbem podszedł do owej ściany, omijając po drodze wszelkie nierówności i gurdy paliwa opałowego. Starał się stwarzać pozory osobnika, na którego znów spadło jak najwięcej i najnudniejszej roboty. Pozorując znudzony wzrok objął całą mapę oczyma. Prawie się przewrócił, gdy spróbował coś z niej odczytać. Może ktoś inny z naszej drużyny będzie…, albo ktoś z innej… Mniejsza. Nareszcie się trochę wyżyjesz! Nie, wcale nie! Scythe’owi przeszły ciarki. To było dla niego o kilka dziwnych myśli za dużo. Mniejsza. Spojrzał się jeszcze raz i zapamiętał jak wygląda cała mapa, by móc ją potem dobrze ułożyć. Uniósł swój złożony skalpel nad mapę i zrobił jedno długie cięcie w pionie, a następnie kolejne – w poziomie. Miał teraz cztery karty o wymiarach 1,5x1, które z łatwością mógł zanieść za pomocą magii do reszty drużyny. Schował skalpel i położył karty w kolejności w której jeszcze łatwiej będzie odtworzyć ich pierwotne ułożenie. Rozejrzał się mimochodem i powolnym krokiem skierował się w stronę wyjścia z tunelu.

     

    No, to powiedz mi kolego, kiedy pozbędziemy się ich wszystkich? Nie zrobimy tego! Po dotarciu do reszty muszę chwilę pomedytować dla uspokojenia, bo nie wytrzymam. We śnie jest dużo gorzej. Tutaj naszym największym wrogiem, są nasze myśli. A zwłaszcza moje…

  9. A więc w lewo. Chyba jednak muszę poprosić o to Thunderlight’a teraz… Tak właściwie, to czemu ja o nim tak ciągle myślę? Może to jakaś wskazówka. Pomyślmy… Thunderlight… Zawiesił się na chwilę Scythe, szukając w głowie jakiegoś obrazu, który pomógłby mu zorientować się, czemu ciągle jego myśli lgną w stronę tego ogiera. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a następnie na każdego członka swego zespołu. Zerknięcie na Sykstusa, następnie na Cerastes… Mam! Przecież ja mu zakładałem protezy! Tylko czemu przypomniało mi się to dopiero teraz? Natłok myśli, to przez sen, albo tutaj mam ograniczone zasoby umysłowe lub pamięciowe… Nie, wątpię. Pewnie to moje roztargnienie i brak przywiązania. No, ale skoro się znamy… Podszedł wolnym krokiem do dwójki, która rozmawiała na uboczu, prawdopodobnie chodziło o sprawy oręża, gdyż przed chwilą ich Dowódca poprosił Konstruktora o broń. Poczekał na moment w którym nikomu by nie przerwał i przemówił:

    -Przepraszam, że się wtrącę, ale skoro mam iść na zwiad, to potrzebuję zabezpieczenia w postaci broni. – powiedział trochę głośniej, by usłyszał to Sykstus. Spojrzał na niego, lecz po chwili jego wzrok spoczął na Thunderlight’cie. –Znalazłem ten skalpel w kanciapie i postanowiłem go sobie przywłaszczyć. Jest lekko zniszczony, ale jeśli moje podejrzenia się ziszczą, to nic. Ciekawi mnie, czy oprócz tworzenia, możesz też modyfikować gotowe twory. Proszę więc, byś spróbował odnowić i zmodyfikować. Jak? Najlepiej, by była to kosa teleskopowa, ze składanym ostrzem. Czyli mam skalpel, a po jednym mocniejszym szarpnięciu, rączka się wydłuża, a z jej rękojeści wynurza się kosa. Końcówka od skalpela może zostać z drugiej strony. Widziałem podobny mechanizm, aczkolwiek nie wiem, jak lepiej Ci to wyjaśnić. Liczę na Twój zmysł mechanika. Jeśli nie będziesz mógł zmodyfikować tego żelastwa, pozbędę się go. Wtedy poprosiłbym o podobną kosę, lecz wytworzoną przez Ciebie. – skończył monolog i uśmiechnął się delikatnie do Thunder’a.

     

    Thunderlight wysłuchał objaśnień po czym spojrzał na unoszony magią Scytha skalpel. Jego róg zabłysnął  ciemną zielenią, chwytając  ostrze –„Pozwolisz?” - i przejmując je od Scytha. Przesunął je przed oczy i przez następnych kilka  chwil wpatrywał się intensywnie w skalpel, obracając nim we wszystkie strony. W końcu posłał go w górę i  nagłym ruchem wykonał zamaszyste cięcie. Konstrukcja w locie rozłożyła się na niemal dwumetrową kosę. Przesunął po niej wzrokiem,  jakby oceniając jakość wykonania i lekko uśmiechając się podał rozłożoną kosę Scythowi.

     

    Ten z uśmiechem na ustach chwycił ją w kopyto. Oczywiście, mógł chwycić je magią, aczkolwiek Biały Ogier lubi czuć w kopycie dotyk broni.

    - Dziękuję... I tak na marginesie… Kojarzysz mnie? Podpowiedź: protezy.

     

    Thunderlight obrócił się w jego stronę i spojrzał zaskoczony - „O czym ty…”- Nagle urwał, jego oczy rozszerzyły się, a wzrok stał się lekko nieobecny. Po chwili ponownie spojrzał na Scytha z bezbrzeżnym  zdumieniem i powiedział - „Zadziwiające, jeszcze chwilę temu przysiągłbym że nigdy w życiu cię nie widziałem” -Twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu -   „Naprawdę cieszę się że cię widzę Scythe”.

     

    -Ja również. Za chwilę będziemy mogli pogadać. Muszę się tylko o coś zapytać naszego przewodnika. - skończył tonem, który wskazywał na to, iż przerwanie tej rozmowy było trochę za wczesne. Zgrabnym ruchem kopyta złożył kosę w skalpel.

    Odszedł kawałek i zbliżył się do Dowódcy. Widać było po nim, że czuje się o wiele swobodniej, po rozmowie z nim. Zaufał mu. Prawdopodobnie i tak wszystko wyjawi Księżniczce. W końcu to jego obowiązek, jestem niebezpieczny. Jednak jeśli mi odbije. A odbije na pewno! Gah… To mam nadzieję, że zrobi co w jego mocy.

    -Czy my czasem tam czegoś nie naprawialiśmy? Mam zamglone myśli, dowódco. Czujesz podobnie, czy to tylko moja wyobraźnia płata mi figle. – zapytał Kryształowego Ogiera, lekko ściszonym głosem.

    Doktor czekał na odpowiedź rozglądając się, by po chwili wlepić wzrok w ciemność korytarza, prowadzącego do kotłowni….

     

    Sykstus zerknął z lekkim niepokojem na korytarz po lewej.

    -Też pamiętam, że coś naprawialiśmy, ale czy tam? Sam nie wiem - mówił powoli, jakby ważył słowa, których używa. Zerknął na Scythe'a z troską. Miał nadzieję, że 'zamglone myśli' nie są początkiem zapowiadanego, niekontrolowanego ataku. - W twoich słowach na pewno jest słuszność, dlatego wysyłam tylko ciebie, Omego. Szybko zerkniesz, dla pewności, czy nikogo tam nie ma i wrócisz do nas. Głupio by było, gdyby tam się schował nasz cel, a my nie postanowiliśmy go tam poszukać, prawda?

     

    -Oczywiście. Tak więc ruszajcie. Postaram się was dogonić jak najszybciej... Właśnie. Pani Nocy mówiła, że nasze gwiazdy mają specjalne zdolności. Jeśli długo nie będę wracał, to spróbuj się przez nią ze mną skontaktować... - przerwał, ponieważ właśnie się zorientował, że mówi zbyt swobodnie przy ich dowódcy. No i jeszcze otwierał się tak, jak jeszcze nigdy. To dziwne... Stał mi się tak bardzo bliski przez jedną czynność... Może powinienem wszystkim o tym powiedzieć? NIE! Nie mogę ich narażać. Jeszcze by się mnie bali i byłoby po misji... Z naszym Kapitanem też muszę przystopować.

     

    -Wybacz za taką otwartość. Po prostu... zaufałem Ci jak jeszcze nigdy nikomu. Wybacz Dowódco. - skwitował. Był już gotowy do dalszej drogi...

  10. Mogę pomagać w dubbingu, już nieraz dawałem głos, aczkolwiek jest dość hmm... dziwny. Fabuła, scenariusz, wszystko co z pisaniem związane również ogarnę. Jeśli chodzi o grafikę, to mogę coś z 2D porobić, ale animacja odpada (chyba że robimy ze spritów).

  11. Ręka w rękę, czar w czar… Jakież to trywialne. Ale podoba mi się, karty na bok. Trzeba się zabawić w starym, dobrym stylu. Pstryk! Karty leżące obok Wilczycy zniknęły. Wokół Zmary nadal orbitowały Wielkie Arkany tarota, aczkolwiek chwilowo przestał zwracać na nie uwagę.

     

    -Dobrze więc. Gra urozmaiciłaby zabawę, lecz skoro wolisz zabawić się w pojedynek, to mam Pannie do powiedzenia jedno. Zatańczmy! – wykrzyknął, po czym zrobił piruet w powietrzu i przyklęknął na jedno kolano. W jego ręce pojawił się pistolet przypominający wyglądem skałkowy. Wycelował nim w przeciwniczkę i mruknął do niej.

     

    -Paktujemy… – szepnął i nacisnął spust. Z gnata wyleciał jeden, dużych rozmiarów, oślepiająco żółty pocisk, który leciał z wielce szybką prędkością w stronę rywalki. W połowie drogi rozleciał się na ogromną liczbę mniejszych, aczkolwiek równie niebezpiecznych, magicznych kul. Wszystkie obrały sobie za cel stojącą przed Zmarą dziewczynę i nie pomylą jej z żadnym innym obiektem – były naprowadzane. W tym samym czasie Zmara zdjął swoje nakrycie głowy i wyjął z niego typową, ale jakże zabójczą katanę. Spojrzał w stronę serwetki i scyzoryka, które po jednym wprawnym ruchem jego dłoni, znalazły się obok siebie. Oba przedmioty zaczęły jasno świecić niebieskim światłem, po czym zaczęły zmieniać swoją formę. W tym momencie, kilka metrów od młodzieńca, stała jego dokładna kopia, w takim samym stroju. Różnicą była ich kolorystyka. Ubiór postaci, która wyrosła obok niczym kwiat, miała dokładnie przeciwne kolory, do tych Zmary. Biała skóra, biały garnitur. Brak miecza i pistoletu przy sobie. Uśmiechnął się szeroko i rzekł:

     

     

    -Witajcie! Zwą mnie Vladimir i niezmiernie miło mi Was wszystkich poznać! Uszanowanie dla Panny Wilczycy, która teraz jest chyba zajęta innymi sprawami…

     

    -Dobrze, przestań się już popisywać swą dykcją i przygotuj się.

     

    Vlad spojrzał na swego towarzysza z irytacją, ale nic nie powiedział. Stał tylko na uboczu i nic nie robił. Zresztą… w tej chwili obaj nic nie robili, czekając tylko na to, co zrobi teraz ich rywalka. I będą tak stać.. Oj, jednak nie. Zmara wbił swoją broń w ziemię i zaczął wykonywać skomplikowane ruchy dłońmi. Wokół niego pojawiały się runy w czerwonym kolorze. Lewitowały mniej więcej w odległości metra od maga i co sekundę pojawiało się ich znacznie więcej. Dłonie zastygły w jednej pozycji. Uniósł je teraz w górę, a wszystkie symbole zaczęły łączyć się niewidoczną nicią energetyczną. To tak na wszelki wypadek. Jeśli zechce się do mnie zbliżyć, nic mi nie będzie groziło. Teraz patrzył się sennym wzrokiem na to, co robi jego antagonistka i śledzi każdy jej ruch, jakby starając się go zapamiętać. Oparł się na rękojeści ostrza i czekał…

  12. Co oni wyprawiają? Jak wszyscy będą się tak rozglądać po miejscu, które teoretycznie powinni znać na wylot, to podświadomość zaraz nas wykryje i w najlepszym wypadku ukatrupi. Ehh… Scythe stanął kilka kroków za pozostałymi i zaczął szeptać.

     

    -Nie rozglądajcie się zbytnio, starajcie się mało ruszać głowami, a bardziej starali się na powolnych ruchach gałkami ocznymi. Jeśli patrzysz na coś bezpośrednio, dostrzeżesz więcej szczegółów, zaś patrząc „kącikami” lepiej dostrzegalny jest ruch. Taka mała uwaga. I starajcie się nie rzucać w oczy. Pamiętajcie, że tu pracujemy. Jeśli będziemy się zachowywać, jakbyśmy byli tu pierwszy raz, to natychmiastowo znajdziemy się na przegranej pozycji. Powinniśmy mieć też przy sobie jakieś narzędzia lub ubranie robocze. Możemy się przechadzać pod pretekstem kontroli urządzeń na korytarzach. Jak już mówiłem, prawdopodobnie tu właśnie pracuję. Postaram się nas delikatnie pokierować… – zamilkł na chwilę. – Oczywiście za przyzwoleniem kapitana. – mówiąc to zerknął na niego przelotnie.

     

     

    -To chyba tyle pierwszych wskazówek. Skoro jestem Omegą, powinienem być najmniej widoczny, lecz wam też przyda się chociaż podstawowa wiedza, na temat bezpiecznych zachowań. Jeśli ktoś was zaczepi, starajcie się odpowiadać jak najkrócej. Jeśli sprawy wymkną się spod kontroli, nie obraźcie się, jeśli wtrącę się w rozmowę i zainterweniuję. Wiem jak spławiać innych. – skończył z przyjaznym uśmiechem na twarzy.

     

    Uff… Jednak nie najtrudniej jest mi się powstrzymać. Nie lubię zgrupowań, ale tutaj przynajmniej mamy w miarę przyjemną atmosferę i świadomość jednego celu i zadania do wykonania. Thunderlight… Duże zmiany zachowań, ale imponuje mi swoim opanowaniem. Może polecę mu kilka medytacji? Zapytał sam siebie zapominając o całej sytuacji. Szybko się jednak ogarnął i skupił na zadaniu. Wiedział, że jego zadanie polega też na śledzeniu otoczenia. Tak więc musiał się kontrolować. Ogarnął się wzrokiem.

     

    -Prywatna uwaga. Znaleźć kitel. Moje rany będą się rzucać w oczy. I jeszcze sprawa do konstruktora, ale to potem. Teraz możemy wzbudzić zbyt duże zainteresowanie…

     

    //Trochę krótko, ale na "wychodzę na korytarz" starczy.//

  13. //Upoważnieni do przeczytania spoilera: black_scroll, EverTree - reszta jak chce. Większość wiadomości w spoilerze to historia, ale jest tam kila faktów, o których nie było w niej zawartych.//

     

    Nie mogą kłócić się odrobinę ciszej? Ściągnął na nas uwagę podświadomości. Ehh… Chyba naprawdę muszę być tą Omegą sądząc po zachowaniu pozostałych. Pomyślał i zaczął czekać na dalszy bieg wydarzeń, jednocześnie lustrując otoczenie. Tutaj musiało być coś przydatnego.

     

     

    Coś się zaczęło. Wszyscy zaczęli szukać poszlak, a Scythe przyłączył się do poszukiwań. Niestety, z przydatniejszych rzeczy znalazł jedynie lekko zużyty skalpel, który służył zapewne do smarowania jakiś części smarem. Chociaż tyle. To powinno chwilowo wystarczyć. Prawdopodobnie jest to klinika w Ponyville. Może być zmodyfikowana, toż to sen, ale powinna odwzorowywać tą realną. Więc…

     

    -Kapitanie! Nasz kolega w niedoli ma rację. Niejaka Rainbow Dash, znana również jako Element Lojalności, przebywała w szpitalu. Aczkolwiek z tego co wiem, były tu również jej przyjaciółki, więc równie dobrze może być to sen którejś z nich. Księżniczka Twilight, Element Magii, była tu kiedyś z jakimś smokiem, lecz została odesłana do weterynarza. Fluttershy, Element Dobroci, przychodziła czasem kupować bandaże, czy inne medykamenty w sklepie szpitalnianym. Tyle wiem. W końcu tu pracuję. Chyba że to całkiem inna klinika, wtedy sprawy mogą się lekko… Skomplikować. – dokończył po krótkiej przerwie.

     

     

    Więc pozostali chcą już ruszać. Niech i tak będzie. Ale przed wyjściem… Biały ogier zbliżył się do kapitana drużyny i przemówił szeptem widząc, że reszta pomału kończy bawić się w całym tym bałaganie.

     

    -Kapitanie. Trochę nagiąłem prawdę mówiąc, że chcę porozmawiać o organizacji. Dla bezpieczeństwa grupy, musi Pan znać kilka szczegółów na mój temat. Będzie Pan pierwszym, któremu przekażę tą wiedzę i proszę jedynie, by mnie Kapitan wysłuchał do końca. Więc tak. Mam amnezję. Sprzed trzech miesięcy pamiętam jedynie urywki wspomnień z dzieciństwa. Kolejno: Gryfy, dużo Gryfów, ich państwo, las, Kryształowe Królestwo, las EverFree. Tak, dobrze Pan myśli. Kryształowe Królestwo. Nie to nowe, tylko sprzed lat. Kontynuując jednak. Obudziłem się w lesie, doszedłem do Ponyville, nie miałem znaczka. Kilka mniej ważnych szczegółów ominę, ale koniec końców dotarłem do szpitala, gdzie odkryłem pierwszą część mojego „powołania”. Na moim boku pojawił się skalpel. Lecz nie tylko. Oprócz niego były tam jeszcze jakieś zamazane kształty. Odkryłem, że kolejna rzecz, to kosa. I wtedy stało się to… Straciłem nad sobą kontrolę. Gdy się ocknąłem, okoliczna fauna… Była zmasakrowana… A na moim ciele pojawiły się nacięcia. Potem wiedziałem już co się stało. Sprawdziłem. Ze skalpela i kosy spływała krew. Ale to jeszcze nie koniec. Wtedy krew była czerwona. Wiedziałem co musiałem zrobić. Zacząłem medytować w osamotnieniu. Trenowałem ciało i umysł. Nigdy więcej nie straciłem kontroli. Za każdym razem mogłem się opanować. Lecz to tak jakbym… miał rozdwojenie osobowości? Nie do końca. Ale po prostu ujawnia się jakaś sadystyczna część mnie. Zacząłem ćwiczyć magię. Podstawowe zaklęcia, ale wtedy krew zmieniła się na czarną. Wypożyczyłem księgi. Mam zadatki na używanie magii chaosu. Podobnej do tej Discorda, aczkolwiek dużo słabszej. Jak dotąd jednak nie wykonałem ani jednego zaklęcia z tego „repertuaru”. Ostatnia rzecz. Gdy przebudziłem się te trzy miesiące temu w lesie, wiedziałem o wszystkim, co się działo przez ten czas. Jakbym był świadkiem tych wydarzeń. Powrót Księżniczki Luny, odbudowa Kryształowego Królestwa, resocjalizacja Discorda… Znam wszystkie ważniejsze wydarzenia. I wiedziałem jedno. Ta myśl została wbita najmocniej. „Jestem Scythe of Death”… Kapitanie. Jeśli straciłbym nad sobą kontrolę, niech mnie Pan powstrzyma. Wątpię, by to się stało, ale nie mógłbym narazić życia pozostałych. I niepowodzenia misji. Jeśli Pan tak postanowi, przekaże Pan wszystko, całą historię księżniczkom, czy komukolwiek, kogo uzna Pan za stosowne. Tylko niech to się odbędzie poza wiedzą pozostałych. Proszę, Sir. – skończył. Jego spojrzenie spoczywało na dowódcy.

     

    Pozostali byli już gotowi i czekali prawdopodobnie na rozkaz wymarszu.

     

    -Zachowujmy się, jakby nigdy nic, jakbyśmy tu pasowali i pracowali. – rzucił tylko tonem wskazującym na luźną propozycję, czy przypomnienie.

     

    -Kapitanie? – zapytał już głośniej.

×
×
  • Utwórz nowe...