Skocz do zawartości

Zmara

Brony
  • Zawartość

    185
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Zmara

  1. Niestety, nie mogę się do końca zgodzić z opinią Kapiego. Oczywiście, mają różne gusta i różnym osobom spodobałaby się ich sztuka. Ale pytanie jest jasne. Która byłaby lepszą artystką. Z góry, to w ogóle wątpię, by którakolwiek z nich wzięła się za sztukę. No, może trochę bardziej pasuje mi to do Pinkameny, ale to moja drobna uwaga. No ale uznajmy, że tak się stało. Pinkamena, jak już by się za to wzięła, byłaby spokojna w tym co robi, starałaby się być dokładna i robiłaby to z zamiłowaniem. Dla wiecznie roztrzepanej (w pozytywnym oczywiście tego słowa znaczeniu) byłoby to nie lada wyzwanie. Do malowania potrzeba wiele czasu i skupienia. Pinkamena ma większe szanse na powodzenie w tej sztuce. Pinkie rozpraszałoby wiele rzeczy, monotonność mogłaby ją znudzić, a przecież wokół tyle się dzieje. Można też zrobić imprezkę! Co do pozostałych dziedzin sztuki sprawa mogłaby wyglądać podobnie. Nie twierdzę, że Pinkie nie ukończyłaby swego dzieła. Lecz dla niej byłaby to tylko kolejna rozrywka, zabawa. W moim odczuciu Pinkamena wzięłaby to bardziej na poważnie i mocniej by się przejmowała losem swych dzieł. Nie wiem już, co chciałem na początku napisać. Ale to też mi pasuje.

     

    Przepraszam, że tak długo czekacie na wpisy. Już sobie wszystko poukładałem i będą szybsze.

  2. Przeciwniczka odezwała się. Pana? Garnitur aż tak mnie postarza? Hmm… To jest turniej, a nie zwyczajny pojedynek, trzeba zachować pozory. Maniery, ahh… maniery! Wilczyca opuściła dłonie i uformowała kulę elektryczną. Wypowiedziała jeszcze kilka słów, po czym cisnęła we mnie swym tworem. Coś takiego? Naprawdę? Albo ma mnie za słabeusza, albo mnie testuje. Albo nie potrafi nic lepszego… Nie! Na pewno potrafi coś więcej, wiedziała, na co się szykuje, zapisując się do turnieju. Test? Tak, to musiało być to. Mam inteligentną oponentkę, nie pomyślę. Niestety, gorzej nie mogła wybrać. Trzeba się szybko rozstawić… Skończył rozmyślać, gdyż kula była już blisko. Zmara działał jednak szybciej. Z jego rękawiczek wyłoniła się kryształowa kula wielkością dorównującą wielkości głowy. Wystawił ją przed siebie i pozwolił, by pocisk uderzył wprost w kulę. Ta zaświeciła się błękitnym promieniem, a z jej powierzchni emitowały wyładowania.

     

    -Dziękuję za próbkę swych umiejętności, aczkolwiek nie musisz mnie testować aż tak słabymi sztuczkami. Następnym razem uderz we mnie czymś lepszym – skończył i uśmiechnął się w swój nietypowy sposób. W tym samym momencie kula zaczęła się unosić na wysokości głowy Zmary. On sam zaś wystawił obie ręce przed siebie, a dłonie skierował ku górze, prostopadle do podłoża.

    -Kai! Raiton! – wykrzyknął, a za dziewczyną, na samym krańcu areny, wyłonił się skalny piedestał z półokrągłym wyżłobieniem. Znajdował się na nim symbol błyskawicy. Kula zadrżała i z zawrotną prędkością skierowała w stronę piedestału, tylko o kilka centymetrów mijając głowę rywalki młodzieńca.

     

    -Przepraszam! Powinienem lepiej celować. – Wiedział, że to nie było regulaminowe, ale przecież nic poważniejszego by się jej nie stało. No dobra, nie był zdolny do tak trywialnego posunięcia. Jestem zdecydowanie za dobry. Podkręćmy trochę tempo tego pojedynku. Vlad! Już się robi!

    Przez ten czas chłopak sięgnął prawą dłonią do wewnętrznej kieszeni marynarki i wydobył z niej sporą talię kart i kostkę k6. Złapał kostkę w wolną dłoń, chuchnął na szczęście i wyrzucił w powietrze. Gdy spadała, schylił się i uśmiechnął. Pstryknął palcami. Kostka wyparowała, a talia kart zaczęła lewitować wokół niego. Było ich dwadzieścia i jeszcze dwie.

     

     

    -To mój szczęśliwy dzień. Zagramy sobie w grę, która już od dawna przestała nią być. Ograniczymy się tylko do Arkan Wielkich. Obok ciebie właśnie pojawiła się taka sama talia kart, co i moja. Możesz ich użyć, ale to ja decyduję, o konkretnym działaniu karty, jak i o tym, jaką kartę wyciągniesz. Zasada pierwsza: Ogólny zarys musi być niezmienny. Tłumacząc: karta „The World” musi mieć jakiś związek ze światem lub terenem, „The Fool” z czymś głupim, zaskakującym. To samo tyczy się pozostałych. Zasada druga: Jeśli już ustalę działanie karty, nie mogę go już zmienić. Zasada trzecia: Obie talie mają te same działania. Zasada czwarta: Po skończeniu efektu, karta spala się. Zasada piąta: Nie ma dwóch identycznych kart w talii. To, czy będziesz chciała ich użyć, to tylko i wyłącznie Twoja decyzja. Musisz jednak podjąć ją teraz. Gdy ja będę dobierał kartę, ty również. – skończył.

     

     

    Zaryzykujesz? Czy pozostaniesz przy swoim? Szósta zasada pozostanie między nami Vlad. Mam nadzieję, że już zdołałeś się przygotować. Przekazał swojemu partnerowi sygnał. Teraz wystarczyło czekać na decyzję Wilczycy. Nie chcąc marnować czasu, Zmara sięgnął do lewej kieszeni spodni i wyjął z niej scyzoryk. „Balisonga” – nóż motylkowy. Czarne ostrze, rękojeść biała, bez zdobień. Podziurawiona. Zaczął się nim bawić, otwierać i zamykać. Kula za przeciwniczką nadal promieniowała.

  3. To iście zła i niewybaczalna herezja jest, iż mojej skromnej osoby na tejże liście ujrzeć nie mogłem. Chętnie zmienię tą zaiste okropną materię, wpisując się tutaj. Czyli proszę o dopisanie. 

  4. Dzień był niskich lotów, ponieważ nad areną i okolicami… moment… „zaczęło mocniej prażyć” i „dzień był dość pochmurny”. Ok… Więc jakkolwiek by nie było, to zebrały się tłumy ludzi. Wszyscy siedzieli i z napięciem czekali na nadchodzący pojedynek. Alexsuz rozpoczął przemowę równie szybko, jak ją skończył, po czym ulotnił się niewiadomo gdzie. Widownia z niecierpliwością czekała na przybycie pojedynkowiczów.

     

     

    Pierwsza zjawiła się Wilczyca, która przybyła na arenę wywołując falę wrzasków i wiwatów swoim wyglądem, jak i ukazując swoje umiejętności w manipulowaniu błyskawicami i jednym z najniebezpieczniejszych żywiołów, jakim był ogień. Wszyscy byli zafascynowani jej umiejętnościami, lecz na twarzach kilku obserwujących ten pokaz ukazał się grymas. Dlaczego? Ponieważ nigdzie nie można było zauważyć jej przeciwniczki, Zmary.

     

     

    Organizatorzy sprawdzili szatnie i okolice areny w poszukiwaniu młodzieńca, aczkolwiek nie mogli go nigdzie znaleźć. Gdy już zamierzano odwołać spotkanie, z pola bitwy rozległ się długi, przeraźliwy krzyk. Wszyscy zwrócili wzrok w miejsce, z którego począł dochodzić ten niepokojący dźwięk. Ku ich zaskoczeniu ujrzeli ludzkich rozmiarów, fioletowy portal, który pojawił się znikąd. Nagle wybiegła z niego postać w długich, czarnych włosach z nienaturalnie szerokim uśmiechem i ogromnymi oczyma pozbawionymi powiek. Ubrana była w białą bluzę z kapturem i czarne spodnie wraz z butami w tym samym kolorze. W ręku ściskała nóż i biegła wprost na Wilczycę. W połowie drogi postać zatrzymała się. Stanęła jak wryta i rozejrzała się na zdziwione, a zarazem przerażone, twarze widzów, a następnie spojrzała bezpośrednio na przeciwniczkę. Z kieszeni bluzy wyjęła zegarek kieszonkowy i spojrzała na godzinę. Kurde! Znów mi się zegarek rozregulował. Pomyślał Zmara, po czym pstryknięciem palców zamknął za sobą portal, z którego wypadła odcięta macka.

     

    -Przepraszam wszystkich za spóźnienie! To przez mój zegarek, znów się zepsuł! Mam nadzieję, że nie musieliście długo czekać! Przepraszam i Ciebie, Panno Wilczyco. Jestem Zmara i miło mi poznać mego kolejnego przeciwnika. – skończył. Oddalił się na miejsce w którym wcześniej pojawił się portal i podniósł mackę z podłoża. Schował ją do kieszeni i klasnął dłońmi.

     

    Pod chłopakiem pojawił się okrągły cień o średnicy dwóch metrów. Zmara momentalnie w nim zniknął, zupełnie jakby wpadł w przepaść. Jakąś sekundę później pojawił się w tym samym miejscu, ubrany w garnitur, rękawiczki, fedorę i muszkę. Całość utrzymywała się w jednakowej kolorystyce, czyli koloru, którego był jego płaszcz w którym zazwyczaj podróżuje. Jego twarz była już normalna, jedynym co się nie zmieniło, była długość jego włosów, wydobywających się spod fedory.

     

     

    -Na turnieju trzeba jakoś wyglądać! Niech jednak nie zmyli Was mój garnitur, to nadal mój płaszcz, aczkolwiek przybrał formę garnituru. Wilczyco, możemy przejść do prawidłowej części spotkania, chyba że przed oficjalnym jego otwarciem masz na coś ochotę. Mogę uraczyć Pannę filiżanką dobrej kawy, herbaty, a na deser proponuję ciasto. Jest przepyszne. – wypowiedział ostatnie słowa z widoczną ślinką, cieknącą mu po brodzie. Zmara zauważył ten nietakt, więc wyjął z garnituru chusteczkę i wytarł się nią, a następnie rzucił ją na ziemię i przygniótł pantoflem.

     

     

    Rozejrzał się jeszcze dookoła, czekając na odpowiedź rywali. Spory tłum nam się tu zebrał Vlad. Szkoda, że poprzedni pojedynek nie przyciągnął takich tumów. Zamyślił się. Zaczął analizować otoczenie. Zauważył, że ostroś jego wzroku znacznie się poprawiła od pojedynku z Fiskiem. Przeszczep oczu zrobił swoje, nie powiem. Tymczasem oponentka była już gotowa na odpowiedź…

  5. Ciemność. Kolorowe plamki. Pewnie hipnogogi, czyli świat snów był już bliski. Scythe otworzył oczy i stwierdził, że jest w małym, drewnianym domku. Przed nim stały otworem drzwi, kolejno z napisami „Przeszłość”, nad którymi widniał szary znak Elementów Harmonii i drugie z napisem „Wnętrze”. Napis wykonany był krwią. Ogier dobrze wiedział, do których drzwi pragnąłby zajrzeć. Niestety, po raz kolejny postanowił nic z tym nie robić i ćwiczyć dalej. Nie dane mu to jednak było, gdyż nagle poczuł, że spada. Czyli jednak stanie się coś złego…

     

    Róg Scythe’a zabłysł, a on sam znalazł się na podłożu w pozycji stojącej, tuż przy całej reszcie kucy. Ujrzawszy jej wysokość, Księżniczkę Lunę, przyklęknął i wysłuchał wszystkiego, co miała im do powiedzenia. Po całym przemówieniu znów poczuł, jak sen przejmuje nad nim kontrolę. Proszę, tylko nie teraz. Pomyślał i pogrążył się w gwieździe nocy.

     

    -Wygodna ta sofa, nie powiem. Ale trzeba się brać do pracy, przecież operacja sama się nie przeprowadzi… - Scythe przerwał swój monolog do siebie, zauważywszy, że coś mu nie pasuje. Znajdował się w kanciapie z kilkoma kucami, które poznał w… A no właśnie, gdzie? I wtedy wszystko wróciło. Scythe nie dał po sobie poznać, że się ocknął i czekał na pozostałych członków drużyny. Niespodziewanie spod gazet wydobył się rozbłysk. Cerastes. Nie trzeba było długo czekać.

     

    Minęła chwila, a wszystkie kuce z drużyny zaczęły się przedstawiać i organizować. Scythe nie wychylał się i starał przyswajać nowe informacje. Kryształowy ogier miał zostać przywódcą. Mała. Heh, a to dobre. Ciekawe jak mała by była, bez tych nóżek. Opanuj się! Czyżby we śnie było to trudniejsze? Muszę się skupić. Więc to jest nasz dowódca. I jeszcze jeden żołnierz. Przynajmniej mamy tu doświadczonych przedstawicieli straży. Jakaś małolata, pewnie coś potrafi, inaczej nie byłoby jej tu. No i mamy inżyniera, który potrafi zająć się własnymi protezami, wybornie. Skończył charakteryzować w myślach pozostałych. Teraz miał co innego na głowie. Musiał dokonać wyboru, poinformować kapitana o swojej dolegliwości, czy też nie. Po dłuższym namyśle usłyszał, że kapitan zwrócił się bezpośrednio do niego. Podniósł wzrok, podszedł do niego, zasalutował. Wiedział już co musi zrobić.

     

    -Sir! Przepraszam za moje roztargnienie. Natychmiast przywołuję się do porządku. Jeśli taka jest Pańska wola, mogę zostać Omegą. Co do pytań i propozycji. Mam kilka. Po pierwsze, jeżeli komuś nie przypadnie do gustu jego rola, to za pańskim pozwoleniem, mogę ją od kogoś przejąć, bądź wymienić się. Nie wywyższam się, lecz wiem, że nadaję się na każdą z powyższych ról. Po drugie, biegle władam kosą i skalpelem, czyli jestem zdolny do walki, jak i do pomocy poszkodowanym. Po wysłuchaniu pozostałych proszę o prywatną rozmowę dotyczącą spraw organizacyjnych. – powiedział najpoważniej, jak się dało. Wiedza Scythe’a na każdy temat przydawała się już niejednokrotnie, aczkolwiek pierwszy raz wypowiadał się gwarą wojskową do wyższego rangą. I w ogóle do kogokolwiek. 

     

    Sprawy organizacyjne... Kapitanie, obyś nie winił mnie za to, o czym zamierzam Ci powiedzieć. Nie mam jednak zamiaru wystawiać na próbę siebie i narażać swoich towarzyszy.

     

    //Piszę poza kolejką za pozwoleniem Mistrza Gry//

  6. Nuda? No proszę Ja Was... Pinkamena w pewnym sensie jest znudzona cały czas. Chodzi niemrawa, ale to nie jest złe! Ona w nudzie nie widzi tylko i wyłącznie nudy, a spokój, ciszę i opanowanie. Nie musi sobie z nią radzić, ponieważ jest jej kwintesencją! Odnajduje w niej to, co lubi. Ma czas na załatwianie własnych spraw i tym, czym zajmuje się w miarę często - myśleniem. No dobrze, ale nuda to nuda, czyż nie? Ale kto by nie chciał, by nuda była tak fascynująca, jaką jest dla Pinkameny! Zresztą, rozwijając definicję, to dzięki temu, że "nudzi" się cały czas, to ma ten czas, na różne, może niezbyt ekscytujące, ale jednak satysfakcjonujące ją, czynności, czyli znajduje sobie zajęcie,  a robienie czegoś jest zaprzeczeniem tego, iż się jej nudzi! Znalazła sposób na nudę w samej nudzie, bez żadnych dodatkowych poprawiaczy nastrojów, których Pinkie musi używać cały czas. Jeśli Pinkie nie ma się z kim bawić, to wiecie co się dzieje. Pinkamena nie ma takich problemów. 

     

    //Sorki, źle wpisany ^^"

     

     

  7. Przepraszam za delikatny off, ale przeczytałem sobie swój post i wyglądał, jakby był napisany pod wpływem desperacji: "Muszę się dostać". Zrobiło mi się szczerze głupio, ponieważ pomyślałem, że i tak będzie jeszcze wiele innych, ciekawszych wydarzeń, więc usunąłem swoje ponowne podanie, a ten post zaistniał w celach informacyjnych. Rozkazuję więc Wielkiej Siostrze mnie nie przyjmować. Dziękuję, przepraszam pozdrawiam i życzę Miłego dnia!

  8. Dostał wścieklizny? Boże, nie wiedziałam, że koty potrafią wydawać z siebie takie dźwięki. Dym aż tak szybko nie zacząłby… Przemyślenia przerwał jej wybuch Fiska. Jego słowa pędziły w nią niczym pociski i dziurawiły jej duszę. Łzy zaczęły płynąć z jej oczu. To co mówi to najprawdziwsza prawda. Vlad, jak Ty ze mną wytrzymujesz? Przecież wiesz kruszyno, dobrze wiesz, że tylko ja mogę Cię kontrolować. Wiesz też, że tylko ja mogę być Twoim partnerem. No tak… Wir. Przed oczyma Zmary zaczął pojawiać się ogromnych rozmiarów wir telekinetyczny, który porywał wszystko wokół. Ujrzała przed sobą swojego przeciwnika. Przemówił do niej jeszcze kilka słów, po czym „zerwał” z niej maskę. Taka ilość magicznej energii w tym uniwersum to niebezpieczna sprawa. Hmm… a ja myślałam, że wypaliłam tą świeczkę do cna, cóż… wzrok już nie ten. Huh? Błędu? Ach, o to chodzi. Znów jest na mnie! I jak kończenie tego pojedynku nie może być ważniejsze… Nie było jednak czasu na dalsze zastanowienia. Zmara szybko teleportowała się do lawendowego kręgu, który o początku pojedynku znajdował się na ziemi. Znalazła się w niewidzialnej barierze. Jej tęczówki zmieniły barwę na czerwień, na których znajdowały się czarne symbole nieskończoności. Skupiła wzrok na pędzącej ku niej kuli zniszczenia i wykrzyknęła:

     

    -Tsukuyomi!

     

    Czarne płomienie oblegające kulę zaczęły ustępować, aczkolwiek tylko w miejscu, w którym miało nastąpić jej zderzenie ze Zmarą. Nastąpiło najgorsze. Kula uderzyła w barierę, która zamortyzowała część uderzenia. Pękła niestety, a Zmara wpadła w środek piekła. Zwinęła się w kulkę, ukrywając ciało w płaszczu. Przez kilka chwil miotało nią na wszystkie strony, lecz w końcu to tornado chaosu musiało uderzyć w ścianę. Zaklęcia chroniące widownię, jak i te, które Zmara użyła na samym początku poskutkowały i zaczęły neutralizować czar Fiska. Dziewczyna z ogromną siłą uderzyła o ścianę. Każdy normalny człowiek z typową dla nich budową wewnętrzną miałby nikłe szanse na ujście z życiem. Bogu dzięki, że ona nie jest normalna.

     

    Zmara leżała chwilę na ziemi, nadal zwinięta w kłębek, lecz po chwili wyprostowała się. Leżała na plamie krwi, która wydobywała się z bezwładnych nóg dziewczyny, jak i uszkodzonej wcześniej ręki. Khhh… Ktoś tu przypadkiem nie wspominał… O zaklęciach zagrażających życiu…? Otworzyła oczy i spojrzała na arenę, a raczej na to, co z niej zostało. Zaczęła szukać wzrokiem Fiska. Dostrzegła go i zaczęła czołgać się w jego stronę. Nie było to łatwe, mając do dyspozycji tułów i jedną rękę. Trwało to chwilę, lecz w końcu się jej udało. Położyła się obok niego na plecach, wyjęła z płaszcza trójkątną fiolkę i odkorkowała ją. Jej zawartość wylała sobie na twarz i klatkę piersiową, a pozostałą częścią nasączyła kawałek materiału wyjęty wraz z fiolką. Położyła go na Fisku.

     

    -To odtrutka na moje bombki z niespodzianką. Wsiąkają przez skórę i po kilku minutach usuwają efekty przez nie wywołane. Tak w ogóle, to co Ty sobie myślałeś używając naraz takiej ilości magicznej energii?! W tym miejscu mogło się to dla Ciebie źle skończyć… – przerwała. – Przepraszam. Nie prześlijmy „na Ty”. Wybacz… Heh… Kończenie pojedynku było ważniejsze. Wierz mi. Gdybym go nie kontynuowała, poświęcenie Vlada poszłoby na marne. Nie mam zamiaru zhańbić jego imienia, nawet jeśli byłam temu przeciwna. Winna jestem tego, iż zgodziłam się na ten manewr, ryzykując, że to się źle skończy oraz wyzwiskom, których musiałeś się nasłuchać. W tamtym momencie jednak nie byłam tak do końca sobą. Przejęłam umiejętności władania kosą Mistrzyni Kosy Maki. Niestety, charakter i wszelkie negatywne efekty również na mnie przechodzą. Vlad jednak mimo wszystko chce być przy mnie i mnie chronić. Jest to jedyna osoba, którą chyba tak naprawdę darzę miłością. Co nie zmienia faktu, iż jest moją bronią. Jest narażony na niebezpieczeństwo, ale zawsze podejmuje ryzyko. Ufam mu. Dlatego też  nie mogłam przerwać potyczki. Jego stan zdrowotny jest teraz mało ważny. Przesiaduje zawieszony w wymiarze kieszonkowym. Fizycznie jest… jakby to… ”zastopowany”. – skończyła wywód, przez który po kilkakroć pokasływała i krztusiła się.

     

     

    Pstryknęła palcami. Materiał leżący na przeciwniku zniknął. Podobnie jak plama wymiocin. Przyszedł czas na opatrzenie ran. Odteleportowała się i znalazła zawieszona w powietrzu, w granicach purpurowego kręgu z którego emanowała zielona aura, całkowicie pokrywająca Zmarę. Przestała lecieć jej krew. Krąg znikł, a dziewczyna powoli opadła na ziemię i zaczęła płakać.

     

     

    -Jestem okropna. Cokolwiek zrobię, robię źle. Dlaczego musi tak być? Ale to nie czas na takie rozmowy. – odparła, podnosząc się na prawej ręce i starając się przybrać pozycję siedzącą. Niepewnie spojrzała w stronę przeciwnika.

     

    -Co postanawiasz?

  9. Zmara, lekko zaskoczona takim, a nie innym obrotem spraw, wysłuchiwała Fiska w milczeniu i z powagą wymalowaną na twarzy. Przeczytawszy napis na tabliczce, potknęła się i zaplątała w sznur będący przy jej nogach, którego bądź co bądź, nie zauważyła. Leżała tak przez chwilę na ziemi, przy czym wyglądała, jakby była w szoku. Po chwili odezwała się cicho:

     

    -Współczujesz mi... – stwierdziła, chociaż mogło to zabrzmieć jak pytanie. –Współczujesz mojej broni?! To bezużyteczny kawałek złomu, którego powinnam się pozbyć lata temu! Słyszysz Vlad?! Zginiesz przez swoją brawurę!

     

     

    Ostatnie słowa wykrzyczała na całe gardło z nienaturalnie szerokim uśmiechem na twarzy i szeroko otwartymi oczyma. Leżała w takiej pozycji z twarzą skierowaną w sufit. Minęło dwanaście długich sekund, zanim pochyliła głowę i zaczęła łkać. Znów to samo… Przepraszam Vlad, wiem, że to nie twoja wina. Przepraszam… Wiem! Już wiem! Jak widać, wpadł jej do głowy jakiś pomysł. Wstała i wyplątała nogi z liny.

     

    -Kolejność. Po pierwsze, przepraszam Cię, Fisku, za mój wybuch, efekt nadużywania umiejętności postaci. Przepraszam również widownię! Nie stresujcie się! Po drugie, obietnica. Ogłaszam wszem i wobec oraz biorę całą widownię, a zwłaszcza Ciebie, Fisku Adoredzie, potomku Felixa Adoreda, uczniu Kong Ping Weia i następco tronu, na świadków. Przysięgam, że nigdy więcej nie użyję porta Maki na użytkownika. Jeślim skłamię, Vlad zostanie moim mistrzem, a mój obecny przeciwnik zostanie moim przełożonym! Dead End. – odrzekł, po czym nastała cisza.

     

    -Przepraszam, ale jestem to winien Vladowi. – skierował te słowa bezpośrednio do oponenta. – Chętnie przyjmę pomoc, koniec „guzów”. Aczkolwiek! Chcę dokończyć ten pojedynek, więc przeproszę Cię na chwilę. – skończył i zniknął.

     

    Znów się teleportował. Znów za plecy antagonisty. Dziesięć metrów. Powtórka z rozrywki… Pomyślał, po czym rzucił sobie jedną bombę dymną pod nogi, a następnie zaczął rzucać podobnymi w stronę Fiska i jego okolice. Zapomniałem, że jest w formie kota. Co o nich wiem? Są szybkie, zręczne, spadają na cztery łapy, mają wyostrzone zmysły… Słuch! Powiedział, żebym tak głośno nie chodził! Zaklęcie wyciszające podeszwy będzie w sam raz. Co jeszcze? Wzrok! Bomby dymne powinny w miarę zasłonić widoczność. I ostatni – węch. Cuchnę potem… Ale to, co w niego rzuciłem, powinno wyrównać szansę. Kocimiętka byłaby za słaba… Pomyślała, po czym korzystając z faktu, że zasłania ją dym, założyła maskę przeciwgazową.

     

     

    Musicie bowiem wiedzieć, że nie tylko książę robił sobie spacery. Pewnego razu, przyznam się bez bicia, Zmara zabłądziła podczas spaceru po lesie Everfree. Po drodze napotkała na pewnie niebieskie kwiaty, więc postanowiła je powąchać i zerwać kilka. Niestety, do teraz nie może zapomnieć widoku swoich włosów, które zmieniały swój kolor i długość. Potem okazało się, że owe kwiaty są określane przez miejscowych jako „Czarci żart”. Wzięła kilka próbek i zbadała. Dużo by o tym opowiadać, ale postanowiła z nimi coś zrobić. Z rozdrobnionych kwiatów wykonała kilka ciekawych zabawek, między innymi nowy rodzaj bomb dymnych. Nie dość, że mocniej „kopcą” to jeszcze wywołują różne efekty, które udało się wyodrębnić. Dawka niezbyt mocna, ale powinna podziałać.

     

    Ciekawe, czy już zatkało mu nozdrza. Prawdopodobnie zaraz zacznie kręcić mu się w głowie, może nawet będzie musiał wymiotować. Dwa efekty powinny w zupełności wystarczyć…

     

    Kolejna dawka głosu z przestworzy:

     

    -Fisku! Po tym wszystkim będę chciał porozmawiać. Zgadzasz się na jakąś tutejszą przekąskę? Ja stawiam!

  10. W samą porę! Nowe obiekty testowe... znaczy się, Wasza Ekscelencjo... Dużo osób do wspólnej zabawy, czyż nie to powiedziałem? Przecież podejmowanie się sekcji *stfu* khem, khem... decyzji, do udziału w tym przedsięwzięciu będzie niewyobrażalną i jedną z najciekawszych decyzji w życiu. Dlaczego powinienem zostać wybrany? Powiem dlaczego nie powinienem! Lista:

     

    ~ mogę poddać się oszustwu, ku uciesze tłumów, przy czym nawet nie złamię regulaminu! Może to nawet nie będzie oszustwo, a jawna manipulacja?

    ~ wprowadzę lekki element chaosu, przez co najpewniej sam ucierpię

    ~ będę się mścił ';..;'

    ~ zdradzę Cię, dla własnej korzyści, chyba że (patrz "~" trzeci później)

    ~ chcę koszulkę... jestem pazerną świnią... przepraszam, że żyję

     

    Dlatego w żadnym wypadku nie powinniście mnie przyjmować. Ale są też dobre strony:

     

    ~ jestem honorowy i nie będę jawnie szkodził innym (chyba że - patrz trzeci "~" wcześniej)

    ~ do oszustwa się nie dopuszczę, jeśli będzie to uczciwa rozgrywka (nie licząc Wielkiej Siostry, zasada - Ona robi co chce, nic nie poradzę)

    ~ jeśli coś obiecam lub przysięgnę, nie zerwę danego słowa

    ~ zawsze chętny do współpracy i pomocy (uczciwej) dla osoby tego wartej, nawet kosztem wylecenia z programu

     

    I tak. Więcej dobrego nie napiszę, ponieważ jak się dostanę, będę się mógł pokazać od tej lepszej strony... Czemu nie?

     

    P.S.: Też nie jestem z Sosnowca, ale nie wiem co to ma do rzeczy.

  11. //Przepraszam, za tak długi czas odpisu. Kontynuujmy...//

     

     

     

    Pa, pa moje działko. Tym oto sposobem numer trzynaście poszedł w rozsypkę… Tak w ogóle, to gdzie Fisk? Zapytała Zmara sama siebie, po czym usłyszała głos dobiegający z głowy. No nie, znów mam te dziwne majaki. A ja już myślałem, że ten psychiatra załatwił sprawę raz na zawsze… heh… I jeszcze mówi jak Fisk, odwaliło mi… I tak wysłuchiwała Fiska w błogiej nieświadomości. Już chciała sobie pójść, lecz właśnie poczuła ciężar na głowie. Może jeszcze jest dla mnie nadzieja! Uśmiechnęła się w duchu. Gdy przemowa oponenta dochodziła ku końcowi, Zmara zerknęła na swój sproszkowany opatrunek. Dłoń zdążyła „ostygnąć”, lecz poruszanie nią tak czy inaczej było bolesne, a na zmianę formy potrzebuje Czasu. Muszę walczyć tym, co mam. Przeciwnik skończył mówić, a Zmara rozejrzała się po okolicy. Zesztywniała na widok kosy porozrzucanej po arenie. Vlad… Rękojeść broni została przeteleportowana do zdrowej ręki Zmary i po chwili zniknęła w płaszczu.

     

    -Przepraszam Vlad… To moja wina, proszę, nie obwiniaj Fiska. On nie wiedział. Teraz odpocznij i zregeneruj siły. – powiedziała drżącym głosem.

    -Fisku, przepraszam za niego. Przecież nie wiedziałeś… Dobrze, ale mniejsza o to. Dziękuję za te słowa i przebaczam za tych prawników. Jestem trochę dziwną osobą, jeżeli można o mnie mówić w takich kategoriach. Moje wypowiedzi też nie będą trzymać się przysłowiowej „kupy”. Te części raczej się nie przydadzą, więc sprzątacze mogą je zneutralizować po walce. Rozczłonkowanie i po sprawie, szybki sposób. Co do szamponu, to używam elfickiej mieszanki wzbogaconej o kilka ziół z Everfree. Jeśli zaś chodzi o larwy, to również widziałem, ale nie było pewności, czy nie były zmodyfikowane. Adrian… ciekawy osobnik, ale o nim może później. Teraz trudzi się z odpisywaniem. I ostatnie pytanie. Ile ja mam ciał? Cóż, ciała mam dwa. To, które teraz widzisz i to, które widziałeś kilkanaście minut temu. Z kolei form mam dużo. W końcu powstałem w formie najbardziej zbliżonych do ziemskich kameleonów, lub konkretniej, do tutejszych changelingów. – przemówił jednym tchem, niczym ścianą tekstu na jakimś forum.

     

    Wzięła kilka głębszych oddechów, starając się nie zrzucać Fiska z głowy. Ale on jest… skubany… wygodny… Myśli urywały się przy kolejnych wdechach. Po krótkiej chwili oddech wrócił do normy. Nagle Zmara zauważyła nitkę, która wystawała z jej płaszcza. Wykrzywiła usta w grymas i przemówiła ponownie:

    -I tego właśnie nienawidzę. Ten głupi płaszcz co chwile się psuje! – powiedziała, jednocześnie chwytając nitkę, która okazała się lontem bomby dymnej. Zmara szybko zareagowała i teleportowała się za plecy w taki sposób, by Fisk miał ją za plecami. Znajdowała się teraz mniej więcej na odległośi dziesięciu metrów. Kurde, trochę niezręcznie wyszło… Ale jak już jestem schowana, to mogę pomyśleć co dalej. Grunt, by tak pozostało… Pomyślała i z powstałej chmury dymu zaczęły masowo wylatywać bomby dymne, z różnych stron, jak i w różne strony. Jeśli któraś poleci w Fiska, to nie wyrządzi szkód. Jeśli ją zauważy - uniknie lub teleportuje. Tak czy inaczej, dym rozprzestrzeni się po arenie, a ja mam chwilę na przygotowania… Pomyślała Zmara. Postanowiła jednak zrobić jeszcze jedną rzecz.

     

    -Fisku! – zagrzmiał głos z nieba – Przepraszam za tą bombę, wstyd mi trochę, za tak głupią pomyłkę. Gomena!

  12. Wstępny zapis idzie, ale KP dorobię "na zaraz".

     

     

    Imię Scythe of Death

    Rasa Jednorożec

    Wiek Nie pamięta

    Wygląd Jednorożec o niejednolitym, szarym umaszczeniu. Wzrostem przypomina prędzej klacz, niż ogiera, aczkolwiek nigdy nie zdarzyło się, by ktoś pomylił jego płeć. Całe ciało ma pokryte licznymi bliznami i szwami, które prawdopodobnie nigdy nie będą zdjęte. To na tyle, jeśli chodzi o korpus. Ma niezwykle duże oczy koloru niebieskoszarego, lecz nie widać tego tak bardzo, gdyż najczęściej ma je mocno przymrużone. Pod oczyma widać „wory”, jakby po niewyspaniu. Jego róg nie jest ani nie za długi, ani za krótki. Typowy róg, jaki miewają jednorożce w jego wypadku ostro zakończony. Krótkie, biało-szarawe włosy, które są w wiecznym nieładzie, ale można je określić, jako krótsza wersja włosów DJ-PON 3, tyle że zaczesane raz do tyłu, raz do przodu, zależy od humoru. Ogon z kolei zapuszczony, ale dokładnie przystrzyżony. Często można go widywać w swoim fartuchu w którym to trzyma kilka skalpeli i wystające z kieszeni okulary. Podczas spotkań i chodzenia do miasta lub wyjazdach ubiera się w kołnierzyk z czarną muszką i cylinder. Często też na takie wyjazdy ubiera garnitur pokryty szwami.

    CM Skalpel skrzyżowany z kosą, z których kapie czarna krew.

    Charakter Z postawy jest niezwykle opanowany, spokojny i flegmatyczny. Takie przynajmniej sprawia pierwsze wrażenie. Rozmawiając z nim jednak przez dłuższą chwilę da się poznać część jego natury, która jest niezwykle chaotyczna. Wewnątrz jest niezwykle psychopatyczną, lecz rozradowaną osobą, jednak nie może mocno tego ukazywać, gdyż może się to skończyć na tym, że straci nad sobą panowanie. Może zacząć wariować, aż w końcu dojdzie do prawdziwego, chorego szaleństwa.

    Zajęcie Pracuje w szpitalu usytuowanym w Ponyville jako chirurg, aczkolwiek jest wzywany tylko w najgorszych przypadkach.

    Historia 

    Królestwo Gryfów – kilkanaście lat przed bitwą na „Miejscu walk z Discordem”. Małżeństwo nielegalnie, a wręcz bezprawnie, przebywa na terytorium tegoż królestwa. Tak blisko ucieczki. Na ich nieszczęście, a może wręcz przeciwnie? Teraz to już nie ważne. Wracając, natknęli się na samego Pana Chaosu, Discorda. Dlaczego? To wie tylko on sam. Ostrzegł ich przed strażą, lecz i tak nie mieli szans na ucieczkę. Błagali go, by przynajmniej ocalił ich jedynego syna. Nie wiedzieć czemu, zgodził się i zabrał malca w bezpieczne miejsce. Dziesięcioletni jednorożec został pod opieką Discorda! Nie mogło to wróżyć niczego dobrego. Jego opieka nad chłopcem nie trwała jednak długo. Miesiąc później dał młodemu Scythowi czarnego lizaka, zaprowadził do lasu Everfree i rzekł: „Jesteś jakiś mało zabawny, wiesz? Zjedz tego lizaka i prześpij się…” I tak też zrobił.

    Trzy miesiące przed przemianą Twilight w Alicorna.

    Obudził się. Lecz wszystko było inne. Sam, był już dorosły. Miał wiedzę i umiejętności, jednak niczego nie pamiętał. Znał jedynie swe imię, nawet nie wiedział, czy prawdziwe. Wstał i wyszedł z lasu, jakby nigdy nic. Dotarł do miejsca, zwanego przez mieszkańców Ponyville. Z jakiegoś powodu wiedział, że to tutaj musi zostać. Tak więc zrobił, lecz nie lubił przebywać bezpośrednio z mieszkańcami, więc doszedł na obrzeża miasta i przy wejściu do lasu, sam wybudował sobie lokum. Nie było duże, ale jak dla niego wystarczające. No, ale musiał jakoś zarabiać, więc zaczął szukać sobie pracy. Nie było to łatwe zajęcie, gdyż nie wiedział w czym jest dobry. Nadal nie posiadał swojego CM, przez co inne kuce odnosiły się do niego krytycznie, a wręcz wyśmiewczo. Jednak pewnego razu, wracając z miasta, natknął się na pegaza z przebitym skrzydłem. Jako że miał przy sobie nóż, postanowił pomóc i wyjąć, jak się okazało, ostro zakończoną gałąź. Zraniony kuc był nieprzytomny, co tylko ułatwiło sprawę. Z wielką precyzją wyjął ciało obce ze skrzydła rannego i unieruchomił je kawałkiem patyka, obwiązując ranę szmatą, którą znalazł w pobliżu. Magią podniósł rannego na plecy i przetransportował do szpitala. Lekarze byli zadziwieni umiejętnościami Scytha i postanowili go uczyć. Zgodził się. Dzień w dzień przychodził do szpitala i uczył się zawodu, ćwicząc na manekinach. Spodobało mu się to zajęcie. Po jakimś miesiącu, przeprowadzał już proste operacje i wychodziło mu to świetnie, aczkolwiek znaczek nadal się nie pojawiał. Nie przeszkadzało mu to już jednak, gdyż prawie cały dzień nosił na sobie kitel, zasłaniający większość ciała.

    Pewnego razu, postanowiono poddać go próbie i dano mu do przeprowadzenia transplantację serca, przy nadzorze doświadczonych chirurgów. Ku ogólnemu zdziwieniu operacja odbyła się bez pomocy i najmniejszych komplikacji. Wieczorem, gdy już szykował się spać, zdjął fartuch i ku ogromnemu zaskoczeniu, zauważył na swoim boku symbol skalpela i jakiegoś zamazanego kształtu. Przypatrywał się mu całą noc i próbował odczytać, czym on jest.

    Następnego ranka nie udał się do szpitala, lecz prosto do posiadłości rodziny Apple. Spotkał się z Big Macintoshem i spytał, czy nie posiadają kosy. Ten, lekko zdziwiony, przeszukał szopę i dał mu to, o co prosił. Z wielką wdzięcznością podziękował i wrócił do swojego lokum i zaczął trenować. Złapał magią kosę i zaczął nią kreślić okręgi, wykonywać nią cięcia i pchnięcia, na które pomysły same przychodziły mu do głowy. Sprawdził swój bok i tak jak podejrzewał, znajdował się na nim symbol kosy, skrzyżowany ze skalpelem. Z obu przyrządów spływała strużka czarnej cieczy. Gdy tylko zaczął się nad tym zastanawiać, mocno rozbolała go głowa i stracił świadomość.

    Obudził się późnym wieczorem. Chwilę musiał się zastanawiać, co się stało, lecz po chwili sobie przypomniał. Otworzył szeroko oczy i rozejrzał się dookoła. Znajdował się przed swoim mieszkaniem, aczkolwiek wokół niego leżało mnóstwo martwych ptaków i małej fauny leśnej. Wystraszony odrzucił szybko zakrwawioną kosę i wbiegł do domu i obejrzał w lustrze swoje ciało pokryte licznymi nacięciami.

    Czasy współczesne.

    Doktor wrócił z pracy i udał się do jeziorka umiejscowionego w lesie. Zabrał ze sobą tylko kosę o prostym, czarnym trzonie i zakrzywionym, czarnym ostrzu o czerwonym zaostrzeniu. Nawet nie zdjął z siebie ubrania roboczego. Usiadł na ziemi i oddał się medytacji. Robił to już od trzech miesięcy, dzień w dzień. I działało. W tym miejscu trenował ciało i umysł, jak i swoje umiejętności magiczne, by nigdy nie powtórzył się wypadek sprzed kilkudziesięciu dni. Coś zakłóciło mu „sen”. Otworzył oczy i ujrzał Księżniczkę Lunę, przelatującą nad nim. „Jest źle.” – pomyślał.

     

    Upodobania

    Lubi:

    ~ wykonywanie skomplikowanych operacji uspokaja go

    ~ medytacje nad jeziorem

    ~ ćwiczenia swoich bojowych zdolności w walce kosą

    ~ uwielbia smak jabłek

    ~ badać

    ~ muzykę klasyczną

    ~ wyrafinowany styl

    ~ otwarte przestrzenie

    ~ lasy

    Nie lubi:

    ~ przebywać przez długi czas w otoczeniu zgrai ignorantów

    ~ jedzenie dużej ilości mięsa przyprawia go o mdłości

    ~ problemów, ponieważ nie może odmówić w pomocy komuś

    ~ rozmów o nim, chyba że ma powód

    ~ patrzeć na swój CM

    Boi się:

    ~ tego, że nie będzie mógł opanować swoich ataków. Jak dotąd, gdy już się przytrafiały, mógł utrzymać świadomość, ale ściska go na samą myśl, że powtórzy się sytuacja z pierwszego „snu”.

×
×
  • Utwórz nowe...