(To może ja spróbuję.)
Dopiero co zadane cięcie naruszyło po raz kolejny integralność ciała Alagura. Ten jakby na to nie zważał, niczym oddział husarii parł do przodu z wyraźnym zamiarem dokończenia krwawego dzieła. Z krzykiem zawinął Guildeonem, teraz łańcuchem. Ukrainiec odskoczył, przy czym musiał lekko skręcić ciało tak, by umknąć ostrzu egzotycznej broni. Skrzywił się nieznacznie. Nie pokazywał tego po sobie przez całą walkę, lecz rany dały mu się solidnie we znaki. Nagle pociemniało mu w oczach, zatoczył się w tył, podcięty przez wroga, opuszczając oręż. Ze wszystkich dostępnych sił walczył, by nie paść, nie zemdleć. Wiedział, że to byłby jego koniec. W myślach polecił swą duszę Bogu.
O dziwo, adwersarz nie wykorzystał natychmiastowo słabości Kupały. Nie ponowił pchnięcia, nie smagął tym łańcuchem. Nie zrobił nic. Nie był w stanie. Leżał na ziemi, powalony zmęczeniem, upływem krwi, czy Bóg Najwyższy wie czym jeszcze. Zdawał się dokumentnie pozbawiony przytomności, a może nawet martwy, bo szyja wciąż pozostawała rozcięta. Czerwona krew powolutku wyciekała z rany, wsiąkając w piasek. Palce młodzieńca konwulsyjnie zaciskały się na łańcuchu, nogi lekko drżały. Drugi z mężczyzn, dawno mający najlepsze lata za sobą, pokuśtykał ostrożnie stawiając rozoraną w czasie pojedynku nogę w kierunku leżącego na brzuchu rycerza. Stanął nad nim, tytanicznym wysiłkiem wracając do pełnej przytomności. Mruknął kilka cichych słów, po czym uklęknął, schwycił okryte pancerzem ramię. W prawej ręce trzymał szaszkę, gotową do pchnięcia, ostrożności nigdy za wiele. Alagur nie zareagował. Został więc powoli, niemal troskliwie odwrócony na wznak. Wciąż miał otwarte oczy, poruszał ustami w niemej skardze na okrucieństwo świata, na przegraną. A może po prostu miał przedśmiertny tik. Posoka zdobiła jego korpus dziwacznym wzorem, jakby szkarłatą arabeską. Anton Nikołajewicz powstał z klęczek. Nie chciał, by wojownik tyle dający z siebie musiał zbyt długo cierpieć, wolał dać mu umrzeć z godnością. Zdjął z szyi oprawny, złoty krzyż. Szybkim, ale jednocześnie jakby majestatyczny gestem przeżegnał leżącego. Szabla błysnęła w słońcu, gdy wzniósł ją do ostatniego, kończącego zażarty bój ciosu. Krótki świst zakończony chrzęstem potoczył się po pustych trybunach, wzbudzając na moment echo. Kozak wyrwał oręż ze znieruchomiałej właśnie piersi przeciwnika. Spojrzał na kamiennych rycerzy, następie, z ponurą emfazą wyrzekł jedno słowo.
- Skończone.