Skocz do zawartości

Draco Brae

Brony
  • Zawartość

    2929
  • Rejestracja

Posty napisane przez Draco Brae

  1. Sacre przyglądał się Tobie z niemałym zainteresowaniem. Analizował Ciebie jak tylko mógł, a gdy przywitaliście się w starym stylu, zaśmiał się lekko. Nie zdążył jednak w kolejnej barwnej metaforze opisać jakiejś Twojej wady czy po prostu ponowienia słowa "dupek". Czułeś to jak dawny przyjaciel prawie wcale się nie zmienił pod tym względem. Jednak miałeś w tej chwili inne priorytety. Sacre tylko uniósł jedną brew.

    - O chuj się rozchodzi? - zapytał. Być może niepotrzebnie od razu prosto z mostu zapytałeś o Canterlot, co mogło wzbudzić podejrzenia. Czerwony ogier podrapał się po pysku. - Jeśli o kogoś z naszej paczki, to myślę, że Terry i Irma wszystko Ci już opowiedzieli. Nie widzę potrzeby, bym i ja to wałkował. Chodź lepiej na piwo - zakomenderował i ruszył z kopyta w kierunku obrzeży miasteczka. Nie czekał specjalnie, na odpowiedź, był przekonany, że dołączysz.

  2. Stwory z lasu Everfree, o których zapomniała sama matka natura, raczej nie grzeszyły inteligencją. Zatrzymały się jednak przed Tobą, gdy tylko z wizualizowałeś swoją siłę. Do tej pory były gotowe rozszarpać Cię na strzępy, teraz zaś trzymały dystans, gotowe do ataku. Wyglądało to tak jakby ich zachowanie było owiane pewnym szaleństwem. Zawarczały jednak tylko i odsunęły się między krzaki. Mimo to wciąż widziałeś paskudne, jakby zaropiałe żółte ślepia, które Cię dosłownie pożerały... Wszystko co żyło i nie do końca było naturalne, zdawało się mieć na Ciebie oko. Po raz pierwszy poczułeś jak jesteś mały w obliczu tego całego zagajnika. Gdy tylko rozległo się pohukiwanie, wzdrygnąłeś się. Teraz, gdy nie galopowałeś dostrzegałeś, że wszystko w pewien sposób skupia się na obcym w "organizmie"...

  3. Jak tylko Somers cisnął swoim granatem, Noah skwitował to spojrzeniem pełnym zdziwienia. Nie spodziewał się towarzyszu takiej śmiałości w działaniach. Po chwili rozległ się drobny huk, a zaraz za nim było słychać jak kawałki kamieni upadają gdzie popadnie. Bez odzewu w postaci krzyku bólu. Do całego akompaniamentu Grant dorzucił pytanie, które zdradzało jego panikę.

    - A wyglądam? - odparł pytaniem na pytanie Noah. Ironię było czuć od niego niczym od skunksa. Ale pomimo tego co go otaczało, starał się zachować chłopak spokój. Grant przyglądając się towarzyszowi, upewnił się tylko czy przypadkiem Noah nie robi sobie żartów. Wyraz twarzy żołnierza był taki jak zawsze. Wydawałoby się, że na niczym mu nie zależy. Nawet na życiu. Mimo to posłusznie podał Nebelhandgranate 39 i rozglądał się czy przypadkiem nie dostaniecie zaraz po dupie ze strony, której jeszcze nie zwiedziliście. Dodał tylko jako ostrzeżenie: - Kule są szybsze niż nogi...

  4. Żołnierz do którego zwrócił się Grant, miał na imię Noah Navarre. Był najzwyczajniejszym człowiekiem świata. Często zdawało się Grantowi, że nie ma on nawet zainteresowań. Siedział teraz sobie pod ścianą, nieopodal okna i również przygotowywał swoją broń. Nie specjalnie wyglądał na zainteresowanego tym, że nie ma tu wroga.

    - Nawet jeżeli, to co - bąknął leniwie. - My tu jesteśmy od wykonywania rozkazów.

    Kapral jednak szybko dostrzegł fakt, że dwóch szeregowych nie robi nic szczególnego i przywołał ich gestem ręki. Noah tylko zaklął o tym, iż jego spokojne dni minęły, ale zebrał się dość szybko i stawił się razem z Grantem przed kapralem Davidem Lehmannem. Człowiekiem rosłym i zdecydowanie starszym o całą dekadę od samego Somersa. Temperamentem przypominał on granat bez zawleczki. Sęk w tym, że nigdy nikt nie wiedział kiedy została ona wyciągnięta.

    - Posłuchajcie, jak sami widzicie wchodzimy w miasteczko jak gorący nóż w panienkę - zaczął grubym głosem. - Mimo iż mieliśmy ostrzał artylerii polowej, to zdecydowanie jest tu za cicho. Zejdziecie na dół i pójdziecie na zwiad razem ze starszym szeregowym Brownem.

    Nie minęła chwila, a już trzeba było szukać nowego towarzysza broni. Ten jednak znalazł Granta szybciej. Był nim młodszy o dwa, może trzy lata młodzieniec. Miał okulary na nosie i kilka piegów. Zakomunikował, że czeka jeszcze na jakiegoś Adamsa.

    W miasteczku było cicho, a gruzy z niektórych budynków jeszcze "ciepłe". Powietrze gęstniało od wszelakich dziwnych dźwięków, a broń aż prosiła, by jej użyć. Wkrótce jednak Somers ruszył razem z kompanami. Biegli i osłaniali się nawzajem. Czas upływał, a cała czwórka oddalała się od pozostałych towarzyszy. Mijając po drodze jakiś sklep, Grantowi pod nogami przebiegł jakiś kocur. Skupiony, wystawiony niczym przynęta na ostrzał wroga i zupełnie zaskoczony zwierzakiem, strzelił do niego. Niecelnie i trafił w asfalt. Huk wystrzału poniósł się echem po uliczkach. Noah po raz pierwszy spojrzał bardziej z zainteresowaniem na coś. Przełknął jedynie ślinę i podrapał się pod hełmem. Cała ekipa zaczęła się cofać z nadzieją, że nie wywołała właśnie burzy. Kryjąc się za samochodami lub kawałkami gruzów, każdy rozglądał się z nadzieją, iż nie uświadczy wroga. Grant i Noah przemieszczali się lewą stroną ulicy, zaś Brown i Adams prawą. Pechowo padł strzał, bardzo charakterystyczny. Szybko dało się rozpoznać, że był to M1Garand. Od razu po huku, rozległ się krzyk jednego z towarzyszy po prawej. Grant i Noah byli bezpieczni ze względu na auto, które ich zasłaniało od prawej strony...

  5. Twoje słowa wypompowały z Carrie ostatnie resztki dobrego samopoczucia i sił na zmierzenie się z rzeczywistością. Uścisk jakim obdarzyłeś swoją siostrą, nie został odwzajemniony. Klacz jedynie zwiesiła głowę, a jej zapłakane spojrzenie utkwiło w martwym punkcie na podłodze. Wypluwałeś z siebie kolejne słowa, które były niczym jad dla jej uszu, aż wreszcie się zatrzymałeś przy drzwiach wyjściowych.
    - To nie Celestia próbowała otruć Lunę - wyrzuciła z siebie w jakimś nadkucykowym wysiłku. - Byłeś pijany i resztę sobie dopowiedziałeś. Zajmę się rodziną, by była bezpieczna od wszelkich potyczek wojska z buntownikami.
    Nacisnąłeś po tych słowach klamkę i zniknąłeś za drzwiami od mieszkania swojej siostry. Pozostawiony całej kurewsko barwnej palecie gówna, jakie zostało Ci zaserwowane od razu po przyjeździe. Nie miałeś pojęcia gdzie szukać swojej ekipy, która zdawała się już dawno porzucić życie, którym niegdyś chwytaliście każdy dzień. Rodzina? Powrót do domu, teraz, gdy wiedziałeś, że matka sfiksowała, a ojciec prawdopodobnie jest gotów obedrzeć Cię za to ze skóry, był szaleństwem. Z trudem przełknąłeś ślinę, czując jak rzeczywistość rzuca Ci na grzbiet więcej niż możesz udźwignąć. Nie mogłeś jednak wiecznie stać pod tymi drzwiami Carrie. Ruszyłeś ciemną klatką schodową, by wreszcie stanąć u progu całkiem ładnej kamienicy. Siostrzyczka za pensję urzędniczki się urządziła, Ty zaś znów rozglądałeś się po mieścinie, której już nie poznawałeś. Ząb czasu wbił się aż do krwi, a posoka, która się sączyła, ukryła barwy przeszłości.

    - Yo - usłyszałeś znajomy głos. Niezwykle charakterystyczny i dźwięczny. Dawniej brzmiał on jeszcze nieco niepoważnie, a teraz jak najbardziej zmężniał. Zza winklu wyszedł Sacre. Karmazynowy ogier z blond grzywą sterczącą od żelu we wszystkie strony. Szmaragdowe oczy utopiły w Tobie spojrzenie. - Nie sądziłem, że Cię jeszcze zobaczę, dupku - przywitał się zdawkowym zasalutowaniem kopytem i łobuzerskim uśmiechem. Nosił czarną skórę pełną ćwieków.

  6. Pędząc galopem zdawało Ci się, że słyszałeś jak Fluttershy coś jeszcze mówi. Oddaliłeś się jednak zbyt szybko, by to usłyszeć. Podczas tej szarży na zamek, unikałeś po drodze innych kucyków i przeszkód. Miałeś w końcu niemały kawałek do przebycia. O ile sam galop nie sprawiał kłopotu i nie był męczący, to wymijanie oraz nagłe zatrzymywanie się, dawało mocno w kość. Nachodziły Cię przy tym wizję, co może spotkać Twilight, o ile już nie spotkało. Miałeś zatem dodatkową motywację. Zaniosła Cię ona na skraj lasu Everfree, ale już niestety ciężko dyszałeś. Teraz jednak było z górki i niczym taran galopowałeś w domniemaną stronę zamku. Gęste korony drzew szybko zmniejszyły widoczność. W dodatku doszedł Cię niesamowity odór. Towarzyszył mu stukot gałęzi, szelest liści i kamieni. Wkrótce dotarło do Ciebie co lub kto wydaje takie dźwięki. Wilkopodobne stworzenia. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że były one utworzone z flory lasu. Szybka rachuba i mogłeś stwierdzić, że goni Cię sześć sztuk...

  7.  

    Imię: Grant
    Nazwisko: Somers
    Przynależność: Skonfederowane Stany Ameryki
    Wiek: 26 lat
    Czasy: II Wojna Światowa, rok 1941
    Płeć: Mężczyzna
    Profesja: Żołnierz
    Ranga: Szeregowy, piechur
    Wygląd:
     
     
    4shn.png
     
     
    Charakter:
    Patriota, odważny, zdyscyplinowany, stara się wykonywać rozkazy najlepiej jak potrafi, interesuje się czołgami, dość lekkomyślny, dość rzadko jest ostrożny, uparty jak osioł i złośliwy.
    Opis uniwersum:

     
     
    Wojna Secesyjna zakończyła się inaczej niż znamy, Unia wypowiedziała wojnę Kanadzie, pokonała ją jednak zaniedbując front południowy przez co trzeba było podpisać pokój z CSA z małymi stratami terytorialnymi. Po dojściu Hitlera do władzy w 1933, w Konfederacji zaczęto interesować się faszyzmem. Gospodarka stała na dobrym poziomie, jednak dalej była gorsza od USNA (United Stanes of North America) na szczęście niewolnictwo upadło. Mając przemysł zbliżony do Japonii, rozpoczęto powolną modernizację wojska która zakończyła się w 1937. Niestety doszło do tego że faszyści przejęli władzę w państwie podczas zamachu, nowy rząd postanowił się zbliżyć do III Rzeszy Niemieckiej. Kupowano od Niemiec ogromne ilości czołgów, karabinów i samolotów, włosi sprzedawali im trochę przestarzałych okrętów.
    Rok 1939, po zdobyciu przez Niemców Polski CSA zaczęła masową produkcję czołgów i samolotów. W tym czasie na świecie wydarzyły się niepokojące wydarzenie, Szwecja wsparła militarnie Finlandię podczas wojny zimowej a Japonia podbiła Chiny i zrobiła z nich swoją marionetkę.
    Rok 1941, po pokonaniu Francji przez Rzeszę CSA miało już na wyposażeniu wiele czołgów Pz III i Pz IV kupionych od niemców, podstawową maszyną lotnictwa były BF 109 i BF 110. ZSRR toczy trudnie walki z Niemcami, na ich nieszczęście Oś zdobyła Stalingrad, Leningrad i Moskwę. Jednak dostawy z państw Aliantów, zaczęły zmieniać szalę zwycięstwa. Po ataku Japonii na Pearl Harbor i dołączenia USNA do Aliantów, CSA dołączyła do Osi po czym wypowiedziała wojnę Ameryce. Mając wsparcie kilku korpusów ekspedycyjnych od Niemiec i Włoch, wysłano wiele dywizji na front by stać się jedyną potęgą w Ameryce Płn.
     
     
     
    Historia:
    Grant w wieku 11 lat zaczął się interesować wojskiem, ustanowił sobie za cel w życiu zostanie żołnierzem. Miał dobrych, kochających rodziców którym obiecał że będzie walczył ku chwale Konfederacji. Na początku nie brali go na poważnie, jednak po 2 latach uświadomili sobie że mówi śmiertelnie poważnie.
    Gdy miał 15 lat był na pięknej paradzie wojskowej, po niej jeszcze bardziej chciał zostać żołnierzem. Gdy osiągnął pełnoletność zaczął się uczyć strzelać z karabinu
    W wieku 19 lat wstąpił do wojsk lądowych jako piechur, przez pierwsze 3 lata służby dowódcy gnoili go raz za razem, na początku ich nienawidził. Jednak podczas 5 roku służby, uświadomił sobie jak wiele im zawdzięcza. Dzięki temu został odważnym, zdyscyplinowanym, patriotycznym żołnierzem który wykonuje zadania jak najlepiej. W wieku 25 lat poszedł do nowej jednostki która specjalizowała się w szturmach, właśnie wtedy zrozumiał znaczenie czołgów na polu bitwy jego ulubieńcem został Pz II który był nazywany "zemstą konstruktorów na czołgistach". Wtedy właśnie zaczął być szkolony w obsłudze CKM, moździerza i spostrzegawczości, bo specjalizacją wielu żołnierzy była walka na bagnety. Zaprzyjaźnił się podczas służby z artylerzystą Markiem Williamsem (jak bym wiedział jak to się odmienia...), Mark wbił mu do łba znaczenie artylerii, nawet uczył go używać moździerza. Po krótkim dość czasie zostali najlepszymi przyjaciółmi, najlepsze dla niego czasy były w 24 grudniu gdy każdy rzucał w siebie śnieżkami i dawali sobie prezenty. Największym zaskoczeniem dla nich była informacja o japońskim ataku na Pearl Harbor i przyłączeniu się USNA do Aliantów, miesiąc później dostali rozkaz mobilizacji jak wszystkie dywizje w kraju.
    Tydzień później dostano informację do przyłączeniu się CSA do wojny i rozkazu ataku na USNA, zaledwie tydzień później większość jednostek razem z jego stało na granicy z Zjednoczonymi Stanami Ameryki Północnej.
    Dzień później dostali rozkaz szturmu w kierunku Waszyngtonu, głównymi rozkazami było osłanianie kolumny pancernej zmierzającej do jednego z wielu magazynów armii USNA, gdyby udało się go zdobyć znacząco zwiększyło by to zasięg ataku. Kolejnym celem było ważne połączenie kolejowe między Richmond a Waszyngtonem które nie mogło być zniszczone, osłaniać pociągi z posiłkami po zdobyciu miasta miało lotnictwo. Jednak i tak dywizja pancerna miała być uzupełniona dopiero jak się połączy z 118. dywizją pancerną i 210. dywizją zmechanizowaną, taka armia według sztabu miała szybko przedrzeć się przez fortyfikacje wroga.
    Grant cieszył się jak dziecko idąc na front, po chwałę jednak nie wiedział za jaką cenę...
    Ekwipunek:
    Karabinek Kar98k, pistolet P08 Parabellum i Stielhandgranate (Granaty niemieckie inaczej)
    Cel:
    Wspomóc swą ojczyzne w wojnie


     
    Historia:

    Narodziny Diabła:

    Wojna Secesyjna, która była konfliktem bazującym na podstawie różnic społecznych i ekonomicznych, stała się wydarzeniem pełnym konsekwencji odłożonych w czasie. Każda decyzja podjęta przez Konfederatów czy członków Unii, była tylko fundamentem pod coś większego. Ich starcie było niczym innym jak walką między dwoma drapieżnikami i wszystko potoczyłoby się swoim własnym losem, gdyby nie pewna interwencja Wielkiej Brytanii. Wpłynęła ona na Kanadę, by ta wsparła w CSA w wojnie. Lawinowo odbiło się na przyszłości wielu ludzi, gdyż Ci mając aprobatę "brata za morzem", z przyjemnością rozpoczęli działania militarne wprost na Unię. Wojna Secesyjna zamiast być tylko walką o jedność, stała się walką o dominację w Ameryce Północnej. Jeśli wynik miałby być pomyślny dla Wielkiej Brytanii, stałaby się ona swego rodzaju imperium, którego zdanie byłoby niezwykle istotne w dyplomacji na całym świecie. Życie jednak bywa złośliwe, gdy ktoś stawia wszystko na jedną kartę. Wojna Secesyjna zapowiadała się na krótką, a przeciągnęła się prawie na okres dwóch dekad. Zrujnowało to wszystkie strony konfliktu i wymazując Kanadę z map świata na rzecz Unii. Nie obyło się to jednak bez żadnych kosztów, CSA przygarnęło Kalifornię, Mizuri i Kentaki na stałe do swoich terytoriów. Z takim stanem rzeczy zakończono wojnę, która wyczerpała oba państwa. Wzbogaciła się jednak na tym Europa, która ciągnęła z CSA jak i Unii pieniądze oraz dobra. Wzbogacona na trupach Anglia i Francja stały się imperiami dyktującymi warunki na starym kontynencie, podczas gdy w Ameryce Północnej ratowano resztki istniejącego przemysłu i społeczeństwa. USNA mimo wszystko dźwignęło się mimo wszystko w ciągu następnych dekad. Emigranci z Europy wciąż mogli tam rozwijać przemysł, który powoli stawał się konkurencją dla tego z ich "rodzinnych stron". CSA zaś gdyby nie niewolnictwo, utonęłoby w długach. Dzięki tylko możliwości wykorzystywania taniej siły roboczej i dalszym handlu z imperiami, podnosiło się z ziemi. Wkrótce jednak i tam zniesiono niewolnictwo...

     

    Droga do wojny:

    Zaraz po I Wojnie Światowej, wiele z państw Europejskich, zrozumiało swój błąd. Francja i Anglia bagatelizując resztę Starego Kontynentu, szukały równowagi. Kolonialne mocarstwa gryzły się ze sobą o to by nie dopuścić do dominacji tego drugiego. W efekcie Traktat Wersalski był od samego początku zdecydowanie mniej uciążliwy dla Niemiec, a sama kontrybucja nie była tak absurdalna i została wcześniej zniesiona. Bogatsza część Europy rywalizując ze sobą, nie zauważyła jak za jej plecami podczas Dwudziestolecia Międzywojennego rodził się ustrój totalitarny. Coraz bardziej śmiałe poczynanie III Rzeszy, przyniosły widmo kolejnej wojny. Anglia i Francja wolały być na nią jednak przygotowane. Zaczął się wyścig zbrojeń z nadzieją, iż to wszystko jest pomyłką w przewidywaniach. Reszta świata bardzo szybko odczuła nadchodzące widmo kolejnej wojny, tym razem jednak, termin "światowa" miał dotyczyć większego kręgu zainteresowanych. Wśród nich znalazły się USNA, CSA, Japonia, Chiny i wiele, wiele innych...

     

    Dzień w którym przebudził się Diabeł:

    Pierwszego września, wybuchła II Wojna Światowa. III Rzesza, która nie miała odpowiednio ciężkiego jarzma narzuconego przez dawne państwa Ententy, stała się bestią, która pożerała wszystko na swej drodze. Blitzkrieg zastosowany w Polsce przez Niemców, zmiażdżył wszelki opór w zaledwie dwa tygodnie. Kampania Hitlera rozpoczęła łańcuch zdarzeń, w którym kolejno znikały kolejne państwa z mapy świata. W 1941 III Rzesza po zajęciu Francji, utworzyła tam proniemiecki rząd i państwo Vichy, do którego przystały jedynie tereny w Europie, kolonie zaś opowiedziały się po stronie Aliantów. Zatem marynarka rozgromionej Francji została nieznacznie podzielona i wciąż wspierała siły Aliantów. Świat dzielił się i krwawił coraz bardziej. A to był dopiero początek.

     

    CSA i Oś:

    Ze względu na bogactwo Anglii i Francji, które przygotowywały się dość mocno do wojny, zmusiły one do autarkii CSA. Przed Konfederatami zamknięto wiele dróg handlu zaraz po rozpoczęciu się wojny. Wielka Brytania i Francja panowały na morzu bezsprzecznie, uniemożliwiając tym samym większy transport z Rzeszy do Ameryki Północnej. Również Włosi jak i Japonia miały ukrócone możliwości współpracy z potencjalnym członkiem Osi. Alianci patrzyli na ręce światu i byli gotowi zapłacić nawet najbardziej krwawą cenę, by zatrzymać machinę totalitaryzmu, która pożerała tysiące istnień. Zatem dwie bestie z przeszłości znów były pozostawione tylko sobie. Teraz jednak inteligentniejsze, zaopatrywały się we wszelką dostępną pomoc, choćby w postaci licencji na produkcję sprawdzonych już czołgów na froncie czy też nieznaczne wsparcie w postaci materiałów i surowców. USNA jednak miało przewagę ze względu na bezproblemowy dostęp do bogatej Wielkiej Brytanii. Jednak siódmego grudnia pojawiła się niezwykle otwarta pomoc ze strony Japonii. Atak na Pearl Harbor ostatecznie dopełnił słowa "Wojna Światowa".

     

    17 stycznia 1942

    Godzina około 7:00

     

    Wymarzona przygoda Granta rozpoczęła się w niezwykle nudny sposób. Do tej pory żmudna dyslokacja dywizji na granice przyprawiała o ziewanie. Mimo to był on podniecony faktem, iż wkrótce jego marzenie się ziści. Podróżując razem ze swoją dywizją, tłukł się tylko w ciężarówce w błogim spokoju. Gdy zarządzono wymarsz, była trzecia w nocy, teraz jednak, siedząc przy wyjściu, widział jak powoli się rozjaśnia. Zliczenie ile dokładnie był już w podróży, było średnio możliwe. Przypuszczał jedynie, że mogło to być coś koło trzech godzin. Wyglądając z ciężarówki miał możliwość obserwowania obserwowania spokojnego lasu i kolejnego pojazdu podążającego ich śladem , zdecydowanie jednak dźwięk podróży nie był do sklasyfikowania jako kojący. Kompan Granta siedzący obok opierał głowę na karabinie i odsypiał, zaś kilku na przeciwko rozmawiało ze sobą. O tym, że zostawili dziewczyny, kochanki oraz ile to ich mieli. Beztroska rozmowa trwałą w najlepsze. Wszyscy byli w podobnym wieku, jednych Somers znał, innych nie. Mimo to nudził się w podróży jak mops. Wojna na świecie trwała już od tak dawna, a on pomimo iż brał w niej teraz udział, to nie odczuwał tego. Głodny adrenaliny westchnął, przymknął oczy próbując się zdrzemnąć, co też mu się udało.

     

    Godzina 12:00

     

    Granta obudził jeden z kompanów szturchnięciem.

    - Wysiadamy - zakomenderował i poprawił nieco mundur przy szyi. Podkrążone oczy sugerowały, iż ten człek ze zdenerwowania nie spał i to od dobrych kilkunastu godzin.

    Niewiele czekając młody żołnierz wyskoczył z ciężarówki. Przecierając jeszcze oczy po drzemce, która się przeciągnęła rozejrzał się. Wciąż był w lesie i nie spodziewał się szybkiego zobaczenia linii frontu. Cała dywizja zbierała się do kupy dość powoli, ale skutecznie. Po dziesięcio, może piętnastominutowym "postoju", ruszyli. Równym marszem szli ścieżką leśną. Było chłodno, ale znośnie. Zima była wyjątkowo ciepła, a biały puch leżał sobie nienaruszony dotąd. Skrzypiał przyjemnie pod buciorami wszystkich żołnierzy. Para wydobywająca się z nosa czy ust kłębiła się tylko chwilę, by potem być w ogóle nie dostrzegalna. Wyposażenie dyndało sobie przy pasie oraz plecach i czekało na rozwój wydarzeń. Czas mijał, podobnie jak kilometry, gdy wreszcie zarządzono postój. Rozeszła się wieść, że wkrótce odbędzie się uderzenie na Suffolk, a stamtąd atak na Norfolk. Dopiero później w gadano o Richmond i oskrzydleniu go. Ile było w tym prawdy, Grant miał się dopiero dowiedzieć. Plany jednak planami, Somers czekał na ostrzał artylerii i wsparcie lotnictwa wraz ze swoją dywizją. Po kolejnym postoju, może półgodzinnym, znów zaczął się monotonny marsz..

     

    Godzina 15:30

     

    Rozbrzmiał wreszcie tak długo wyczekiwany huk. Zaraz zanim następny i kolejny. Wkrótce kanonada trwała nieprzerwanie, a cała dywizja stała już u wrót miasta. Lotnictwo, choć chodziło o nim plotki, nie pojawiło się. Kilka czołgów Pz III i Pz IV przemknęło tuż obok Granta i jego kompanów. Warkot silnika urzeczywistniał mu, że będzie się jeszcze trochę nudził podczas tej wojny. Pierwsze budynki miasta padły bez żadnego wystrzału z karabinu czy strzelby. Grant miał jednak szczęście, był bowiem jednym z wchodzących do miasta jako pierwszy. Nie licząc jednak czołgów, które pewnie wzorując się na niemieckim Blitzkriegu, dążyły do oskrzydlenia sił, które mogły tu gdzieś być. Albo raczej musiały... Choć marsz zmienił się bardzo szybko w zajmowanie pozycji i sprawdzanie budynków, wroga wciąż nie było. Obrzeża miasta były dziwnie spokojne. Wielu mieszkańców postanowiło się chyba nawet ewakuować z tych rejonów. Gdzieś w świadomości Somersa pojawiła się wizja zasadzki, w którą wpada. Dziwny zbieg okoliczności pozwolił mu podsłuchać jak kapral, który stał niedaleko, rozmawiał żywo z żołnierzem łączności. Coś się działo... Będąc jednak w czteropiętrowym budynku, dało się słyszeć jednak tylko rozmowy innych podobnych mu żołnierzy.

     

  8. Pod wpływem Twoich słów, Carrie zdawała się miotać jeszcze bardziej w swoich rozmyślaniach. Każde słowo było niczym gwóźdź wbijany do trumny jej założeń. Zaś widmo rzeczywistości, które jej serwowałeś, musiała bardzo dokładnie i rzeczowo sobie wyobrażać. Odwróciła od Ciebie łeb, by spojrzeć gdzieś w bok i dać sobie wytchnąć. Z łatwością dostrzegłeś, że jej ciało zaczyna drżeć. W dodatku, gdy wspomniałeś o racjach żywnościowych, wcisnęła się w fotel, zupełnie jakby ktoś groził jej rozgrzanym żelazem. Spojrzała na Ciebie przekrwionymi oczami. Napuchnięte powieki i poliki od łez, unaoczniły Ci, jak mało wspólnego masz z byciem taktownym.

    - Czemu zatem nie staniemy po stronie tradycji? - zapytała Carrie. Drobna iskra w jej oku, nieznaczne wygięcie się jej warg w uśmiech i nadzieja w słowach, rzuciła kolejny "przemyślany plan" siostry. Niezwykle szalony dla Ciebie, nie do pogodzenia się. Plan absurdalny wręcz dla Ciebie, dla niej wydawał się wyjściem idealnym. W jej głosie na powrót pojawiła się pewność siebie. I choć mówiła wciąż ze ściśniętym gardłem, była w nieco lepszym nastroju. - Niewiele się zmieni, a buntownicy nie zajmą miast i wsi blisko Canterlotu. Będziemy wszyscy bezpieczni! Nejra, to nie gra, nie ma sensu ryzykować życiem!

  9. Fluttershy cofnęła się lekko od Ciebie. Podejrzliwy sposób w jaki na nią musiałeś patrzeć, musiał nieco ją przerazić w połączeniu z Twoim wyglądem. Kogo chcesz oszukać? Przecież z przyjaźnie nastawioną istotą nie masz wiele wspólnego, byłeś nie raz skłonny zabijać. Na taką myśl teraz, Twoje serce uderzyło mocniej.

    - N-niewiem - odparła klacz. - Wspomniała tylko, że musi tam coś jeszcze załatwić - odpowiadała coraz ciszej.

  10. Fluttershy słuchała Cię z postawą zamkniętą. Lekko pochylony łeb, opuszczona grzywa na pysk i urocze, wzbudzające potrzebę opieki spojrzenie. Wydawało Ci się nawet przez chwilę, że się zarumieniła, jednakże mogło to być jedynie złudzenie, które przerwał Angel. Biały króliczek stanął niczym bohater przed swą damą w opresji. Piorunującym spojrzeniem dał Ci znać, że będzie walczył choćbyś był smokiem.

    - Dziękuję - odparła skromnie klacz. Nie podjęła jednak rozmowy o Twoim wilczym bracie. Przeszła do sedna o jakie sam zresztą zapytałeś. - Twilight ostatnio wspominała, że będzie badać jeszcze ten zamek. A Derpy pewnie pracuje.

  11. Carrie wydawała się przytłoczona przez wszystko co spotkało ją do tej pory w życiu. Miała pewien poukładany plan, ale los nie do końca się z nim zgadzał i skutecznie rujnował fundamenty jej wizji. Teraz gdy konfrontowała razem z Tobą, to co będzie, wydawała się być zbyt długo silna. Twój wyjazd zatem naprawdę musiał odcisnąć się na matce i ojcu, a dalej na niej samej.

    - Idiota - wydusiła z siebie razem z czknięciem. Wszystko miała jakoś zaplanowane, ale Ty wróciłeś, pojawiła się nadzieja, podczas gdy ona sama pogodziła się z dziwnym stanem zwanym zrezygnowaniem. - Nie słuchałeś mnie? Byłeś w sumie pijany... O wszystko jakoś zadbałam, tylko Ty... musisz się ukryć.

  12. Żółty pegaz podskoczył tylko na niespodziewane zawołanie. Zebrane ptactwo tylko się rozleciało, gdy ich dyrygentka straciła na skupieniu. Zaskoczenie szybko jednak minęło, a na pysku klaczy pojawił się drobny uśmiech.

    - Um, witaj - odparła zwracając się ku Tobie. - Był tu nie dawno, bawił się z Angelem.

    Królik tylko zmrużył w morderczy sposób oczy, dając Ci przy tym do zrozumienia, że to Ty zapłacisz za straty moralne i temu podobne. Potem pokicał dalej w krzaki.

    - Nie wiem jednak gdzie pognał... Swoją drogą, od dawna tu byłeś i słuchałeś?

  13. Gdy trzymałeś Carrie i spoglądałeś jej prosto w oczy, te drżały. Ona sama wydawała się być bezsilna i przerażona tym jaka jest rzeczywistość. Gdzieś wewnątrz poczułeś ukłucie. Przeszywało Cię uczucie pełne nostalgii za krainą beztroski. Gdy największym problemem było kupienie cydru czy odrzucenie przez klaczkę. Smutny pysk siostrzyczki zdawał się przelewać właśnie takie emocje na Ciebie. Z oczu klaczy spłynęły łzy, a gdy ją puściłeś, zwiesiła łeb. Grzywa siostrzyczki zasłaniała całkiem, to jak mogła się czuć. Nie usłyszałeś w odpowiedzi od razu, nawet najmniejszego łkania. Po kilkusekundowej ciszy, doszedł Cię wreszcie głos Carrie. Był złamany, drżący, pełen bólu i niepewności.
    - Już raz Cię straciliśmy Nejra. Potem Matkę i Ojca, a nawet Lilu - dała sobie chwilę. Każde słowo było nadkucykowym wysiłkiem. Zupełnie jakby kroczyła przez płomienie. - I teraz znowu, gdy wróciłeś, chcesz z łatwością pozwolić się zabić?
    Carrie uniosła swój łeb. Część jej włosów była przyklejona do pyska dzięki łzom. Te zdawały się spływać raz za razem z jej spuchniętych oczu.
    - Wojna to nie zabawa, a zgrywanie bohatera było wesołe kilka lat temu...

  14. Spike podziękował Ci za rozmowę uśmiechem od ucha do ucha. Zaprezentował przy tym zestaw zębów podobnych raczej do jakiegoś niegroźnego gryzonia. Poczciwy mały smok... A raczej smoczątko w roli ścisłości, pożegnało Cię i zabrało się do swojej pracy, jakakolwiek by nie była. Ty zaś wylazłeś ponownie pospacerować po Ponyville. Jeszcze nie tak dawno ściągałeś uwagę każdego kuca, teraz ograniczało się to do krótkiego pomachania kopytem i uśmiechu. Zabawny obrót sprawy, podobnie jak każda przygoda, brakuje tylko morału... Po co jednak było na siłę szukać sobie kolejnego problemu czy zagwozdki. Przecież słońce świeciło jasno, niebo było przyozdobione kilkoma białymi obłoczkami, a rozmowy i śmiechy przyozdabiane były przez śpiew ptaków. Dochodziły Cię rozmaite zapachy. Od kwiatów, wypieków, farby, kowala, aż po woń targu. Życie idealne w harmonii. Zupełnie jakby już wszyscy zapomnieli o petryfikacji czy o zagrożeniu z pobliskiego zamczyska.

    Szwendałeś się po mieścinie bez konkretnego celu. Choć pomimo tego, liczyłeś że spotkasz Derpy lub Twilight. Zdawałoby się, że przetoczyłeś się przez całe Ponyville, ale ich nie spotkałeś. Złośliwie je mijałeś czy one Ciebie? Gdy wreszcie znudzony łażeniem, przysiadłeś w parku przy fontannie, ujrzałeś wreszcie coś znajomego. Biała sierść, długie uszy, różowawy nosek. Angel akurat wybiegł z krzaczka obok i rozglądał się za czymś do spsocenia. Chwilę później doszedł Cię śpiew ptaków niczym w chórze. Gdy się rozejrzałeś, dostrzegłeś gdzieś za fontanną, krzaczkami i drzewkiem Fluttershy. Prowadziła śpiew ptasiej orkiestry.

  15. Drogi Komputerku, z racji iż jesteśmy na etapie dyskusji nad Twoją KP, myślę, że mogę zamknąć zapisy. Z racji iż nikt mi nic pisał o tym, że wciąż pracuje nad podaniem, to tym bardziej.

     

    Pozdrawiam i do następnych zapisów.

  16. Huh, nie zamykałem zapisów. Jestem zaskoczony. W takim razie po prostu odświeżam temat.

     

    A skoro już tu zaglądasz, zapraszam do wzięcia udziału w zabawie. W zmierzeniu się z baśniowymi trudnościami, zakochiwaniu się w księżniczkach i tak dalej.

     

    Przyjmę ekipę na multi-sesję lub jednego gracza!

     

    Gorąco zapraszam i zachęcam do zapisywania się.

  17. Spike słuchał Twojej opowieści z niebywałym błyskiem w oku. Poświęcał Ci całą uwagę i zdawał się chłonąć, dosłownie, każde słowo. Całą opowieść skwitował zdaniem, które zdawało się podnosić go na duchu. Dotyczyło to tego, że są jeszcze na świecie smoki, które podobnie do niego, mają naturę zbliżoną do niego. Coś w tym było. W zamian za Twą opowiastkę Spike uraczył Cię rąbkiem tajemnicy z życia smoków. Nie wspominał tego dobrze, ale po prostu chyba chciał pogadać z takim podróżnikiem. Mówił o tym jak sam kiedyś spotkał smoki. Swoich braci i siostry. Niezbyt przyjemnie to wspominał. Wręcz wzdrygał się na samą myśl, że i on mógłby taki być, gdyby nie to, że jako jajko trafił pod opiekę Celestii, a potem w kopyta Twi. W każdym razie opisał Ci dokładnie jak wredna jest większość smoków i jak dzikie są ich zwyczaje. W większości to podłe, zachłanne i złe kreatury. Dziwnym trafem przyszedł Ci na myśl Thanatos, doktorek Life i Gatanyer. Szybko wygoniłeś ich ze swoich myśli. Całą historię, dość luźno opowiedzianą, smok skwitował pokazaniem pisklęcia feniksa. Prawdziwa gratka dla kolekcjonera. Małe ptaszysko, które ma żyć wiecznie...

  18. Carrie ciężko westchnęła. Jej wyraz pyska był niczym podobizna Pierrota z commedii dell'arte. Brakowało jej tylko czarnych łez na policzkach. Mimo to, siostrzane oczy wciąż zatopione były w filiżance herbaty. Nasuwało to pewne wątpliwości czy Carrie jednak Cię słucha. Miałeś również wrażenie, że jej myśli biegną gdzieś ku wspomnieniom. Prosta kalkulacja pozwoliła na stwierdzenie, że następna wiosna nie będzie ciepła, zielona i żywa. Widmo wojny oraz cierpienia skutecznie spędzały uśmiech z ust klaczy.

    - Jak długo masz zamiar kpić?! - wypowiadając te słowa, Carrie miała problem z wyrzuceniem ich z siebie. Zupełnie jakby dławiła się emocjami. - Nie jesteśmy już dziećmi, zrozum to wreszcie! Zacznij martwić się o własne życie, a nie o to jak rodzina sobie poradzi. - Po tych słowach klacz wzięła głęboki wdech i wypuściła zaraz powietrze. Zupełnie jakby ją paliło. Wspomniane łzy Pierrota, pojawiły się w kącikach oczu starszej siostrzyczki. - Już mówiłam, jakoś damy sobie radę...

  19. Ponowny sen przyszedł nadspodziewanie szybko. Prawdopodobnie kołysany byłeś myślą o spotkaniu z Derpy. To na co jednak natrafiłeś w krainie snów, było zgoła inne. Śnił Ci się zamek. Dobrze znany zamek. Wciąż za mgłą, wciąż nieodkryty, wciąż niedostępny. Czułeś, że jest więzieniem, ale nie Twoim. Po prostu go widziałeś i to wiedziałeś. Ten obraz senny, który wyglądał jak prawdziwy szybko został zastąpiony widokiem, który myślałeś, że odszedł w niepamięć. Zawiązana w bandaże sylwetka i jedynie wirydianowe oko spoglądające na Ciebie. Poza Tobą nie było tam nikogo, w tej dziwnej pustej przestrzeni. Z czymś takim wyspać się nie mogłeś, koszmary z jawy wracające do serca kuca, wyły głośno. Tak głośno, że gdy się przebudziłeś, słońce już świeciło zenicie. Timbera przy Tobie nie było, a Ty leżałeś sobie w łóżeczku. Za uchylonymi drzwiami krzątał się chyba Spike. Podniosłeś się z kwaśną miną i wyszedłeś powitać smoka. Ten był akurat w trakcie segregowania nowych książek lub układania tych z wczoraj. Nie przeszkodziło mu to jednak w wesołym uścisku Twojego kopyta. Na łapę mu było, że jest jeszcze jakiś spoko ogier, z którym może zamienić słowo. Zanim jednak zaczął konkretniejszą rozmowę, zaprowadził Cię do kuchni i wyciągnął sałatkę z kukurydzą i ananasem. Micha była przygotowana chyba specjalnie dla Ciebie... Dobre śniadanie na początek dziwnego dnia poprawiło Ci z lekka humor i odegnało zły sen. W dodatku wdałeś się w rozmowę ze smokiem, zupełnie zapominając przy tym, że miałeś spotkać się z Derpy.

    - Widziałeś inne smoki? Podobne do mnie? - dopytywał o Twoje podróże. Poczym z uznaniem skomentował. - Chciałbym zwiedzić świat jak Ty...

  20. Klacz westchnęła ciężko na Twoje stwierdzenie o zamiataniu podłogi. Niespecjalnie zdawała się w nie wierzyć. Gdy tylko się jeszcze do niej zbliżyłeś, a w dodatku poklepałeś ją po plecach, ta się wyprostowała ze zdumieniem. Nie była nawet przygotowana, by przyjąć od Ciebie dawkę pokrzepiającego dotyku, a siły w kopytach przecież masz co niemiara. Dash tylko westchnęła ciężko na ten fakt.

    - Mhm... - przytaknęła z bólem stłumionym w gardle. Walczyć może i umiała, ale przegrywanie przychodziło jej ciężko.

    Usadowiłeś się jak najwygodniej na podłodze. Timber tylko przylgnął do Ciebie i cieszył się z dodatkowego grzejnika. Odpowiadał mu ten fakt i w sumie po lekkim przebudzeniu poszedł dalej spać. Gdy tylko i Ty się ułożyłeś jak najwygodniej, usłyszałeś trzepot skrzydeł. Rainbow najwyraźniej wolała używać skrzydeł jak kopyt i gdy już myślałeś, że ułoży się w łóżku, poczułeś chłodny, delikatny powiew wiatru. Zaraz za tym uczuciem, pojawiło się muśnięcie warg na Twoim policzku. Chwilę później Dash wystrzeliła dosłownie przez okno i łóżko pozostało wolne...

  21. Każde Twoje słowo zdawało się jeszcze bardziej drażnić klacz. Nie mogła ona jednak z tym nic zrobić. Już od dawna wiedziała, że przegrała, ale mimo to walczyła z całych sił. Czułeś opór, ale dla Ciebie nie był on specjalnie duży. Gdy wreszcie jej kopyto przechyliło się na szalę Twojego zwycięstwa, odpuściła i westchnęła ciężko. Opuściła również nieco głowę, śmiało mogłeś stwierdzić, że nie lubiła przegrywać. Przez chwilę zdawało Ci się, że coś powiedziała. Może raczej wymamrotała i brzmiało to jak "przegrałam", ale nie byłeś pewien. Gdy zabrałeś swoje kopyto, jej wciąż spoczywało na stołku.

    - Taa... Choć to chyba nie było wyzwanie dla Ciebie - odpowiedziała wreszcie nie podnosząc głowy. - Zakład to zakład...

    Na jej pyszczku, pomimo włosów opadających nań, widziałeś rumieniec.

  22. Słysząc Twój komplement, klacz tylko prychnęła. Szybko jednak oboje skupiliście się na siłowaniu. Dash patrzyła Ci prosto w oczy z determinacją, a gdy przechyliłeś nieco jej kopyto na swoją stronę, źrenice klaczy nieznacznie drgnęły. Zastanawiając się co to mogło oznaczać, nieco się zawahałeś i już przeszedłeś do obrony, bowiem Rainbow była gotowa z Tobą wygrać. Twoje kopyto przechyliło się nieznacznie na korzyść tęczogrzywej.

    - Jesteś... całkiem silny - stwierdziła z wysiłkiem.

    Pomimo, iż miałeś mało atrakcyjną pozycję, to Twoja siła przewyższała niesamowicie klacz. Bezproblemowo możesz to zakończyć.

  23. - Ja przegrać?! - klacz odgryzła się od razu. - Mowy nie ma!

    Na jej pyszczku malował się gniew i determinacja. Słuchając Twoich warunków tylko uśmiechała się w sposób dla pewnych siebie kucyków. Jej wyraz pyska zdawał się mówić "No, chodź cwaniaczku". Zaczerwieniła się jednak lekko na wzmiankę o buziaku. Szybko jednak nie chcąc dać po sobie znać, zrobiła jeszcze bardziej bojową minę.

    - Możesz pomarzyć - oznajmiła. Jednak widząc Twoje kopyto chyba zdała sobie sprawę, że ma przechlapane. Wczorajszy poncz musiał uderzyć jej do głowy i teraz żałowała swojej przerośniętej pewności siebie. Przełknęła ślinę w zauważalny sposób i spojrzała się na Ciebie. Gdzieś za jej kolorowymi włosami, w oczach krył się lęk, że przegra. - Jak ja wygram, założysz sukienkę i przejdziesz się w niej po Ponyville.

    Mimo tych słów, w które chyba specjalnie nie wierzyła, ujęła Twoje kopyto, a Ty jej. Było delikatne i ciepłe.

    - Gotowy? - spytała z nutką lęku. - Jak tak to zaczynaj, chyba, że się boisz.

    Klacz była zaparta jak tylko mogła, by nie przegrać od razu. Chciała chociaż chwilę powalczyć... Sam jednak nie miałeś specjalnie dobrej pozycji. Utrudniony manewr kopytem do ataku jak i obrony.

  24. Rainbow pomimo zmęczenia poderwała się z miejsca w powietrze. Zrobiła to tak jakby od tego zależało jej życie. Jasno niebieskie skrzydła trzepotały powoli unosząc pegaza, gdy ten zbytnio opadał. Tęczowa grzywa zakrywała jedno oko, podczas, gdy drugie nieco groźnie na Ciebie spoglądało.

    - Wąż morski? Phi! Walczyłam z mantikorą, Nightmare Moon, Discordem i Chrysalis! - oświadczyła wojowniczym tonem. Prowokacja Ci się udała nader dobrze. - Dawaj jeśli myślisz, że Ci się uda mnie pokonać.

    W tym momencie opadła delikatnie na podłogę i przyciągnęła jakiś stołek. Dla niej był on idealnej wysokości, dla Ciebie niekoniecznie. Zdecydowanie utrudniał Ci odpowiednie zabranie się do rzeczy.

    - Czego oczekujesz jeśli wygrasz? - spytała niezwykle zadziornie. Była pewna siebie i to chyba nawet za bardzo.

  25. Słysząc Twój żart, Dash lekko się zarumieniła. Nie chcąc dać po sobie tego znać, pochyliła się do przodu, pozwalając przy tym jej grzywie opaść nieco na pyszczek. Klacz odebrała zatem żart jako komplement i zaczęła się przed nim bronić.

    - Ja nie muszę spać - stwierdziła zadziornie. - Z pewnością wystarczy mi takie drzemanie - podkreśliła, po czym ubiła sobie jakby miejsce kopytem gdzieś na fotelu i starała się ułożyć na nim. Była uparta, to już śmiało mogłeś stwierdzić. - Poza tym... - zrobiła przerwę na ziewnięcie. - To Ty jesteś tutaj ranny i Tobie się należy wyrko.

×
×
  • Utwórz nowe...