Doświadczenie: Ponad rok doświadczenia na kilku PBF'ach jako mistrz gry, głównie gwiezdnowojenne, ale zdarzyły się też sesje w realiach Stalkera, Wiedźmina i kilku innych uniwersach. Uczestniczyłem też w kilku luźnych projektach "jajcarskich" pbfów, jak np. Los Angeles i stereotypy o muzykach rockowych/metalowych, czy humorystyczne sesje przedstawiające wydarzenia z uniwersum SW w krzywym zwierciadle.
Dlaczego Ty?: Mam sporo pomysłów na sesje, ostatnio dużo wolnego czasu i sporo chęci, jestem kompetentny, na pewno nie zrezygnuję w środku gry bo "nie mam weny". Łatwo "wkręcam się" w klimat danej sesji, nie jestem zbytnio złośliwym MG i staram się utrzymywać przyjazną atmosferę z graczami, chcę żeby dobrze bawili się podczas moich sesji. Czytam sporo książek, więc uważam, że dysponuję bogatym słownictwem. No i jak już wspominałem, mam ostatnio dużo napadów ciekawych pomysłów na sesje w różnych realiach i okresach czasowych Equestri.
Jakie INNE realia mógłbyś zaproponować?: Gwiezdne wojny, Władca Pierścieni, Chicago lub Nowy Jork za czasów prohibicji... pomysłów mam wiele.
Wady, zalety:
+ dużo wolnego czasu
+ chęci
+ doświadczenie w prowadzeniu sesji
- czasami zbytnio rozpisuję się w opisach
- trudno mi przychodzi przerzucenie się z jednego klimatu na drugi, co utrudnia mi np. prowadzenie dwóch różnych sesji jednocześnie
Kontakt: słać PW/numer GG: 9834912
Przykładowe opowiadanie:
Jedno z moich opowiadań do kapoka, z gwiezdnowojennego pbfa.
Pudło, które stało na obdrapanym, drewnianym stoliku, było zadziwiająco duże jak na wyświetlacz hologramów. Było dość wiekowe. Na niegdyś srebrną obudowę zaczynała się wdzierać rdza, wierzchołki były ukruszone, górna podstawa była umocniona brunatnym drutem. Izolator był strasznie poobdrapywany i nieco zbyt mały, zapewne skołowany z jakiegoś zezłomowanego statku. Hologram wyświetlany przez niedołężną skrzyneczkę często łapał zakłócenia, czasami zdarzało mu się przybierać formę holotancerki. Rutiański twi'lek, który stał obok stoliczka i z zapałem wtykał paluchy w coraz to ciekawsze zakamarki hologramowej knajpy, tłumaczył plan z tempem, jakby miał się zaraz udusić. Młody gangster ledwo łapał oddech, plątał mu się język i mocno seplenił. Całość brzmiała jak niepełnosprawny rancor dławiący się resztkami banthy. Wrażenie umacniały dźwięki typowe dla tego typu knajpek: ochrypłe śmiechy podpitych gości, wylewany alkohol, szkło obite o szkło, gdzieś w tle przygrywała jakaś tandetna nutka. Do tego szepcący do siebie gangsterzy, którzy większą uwagę poświęcali półnagim twi'lekańskim prostytutkom w drugim końcu knajpy, które chichotały sobie pod nosem, od czasu do czasu rzucając zalotne spojrzenia i odsłaniając część ciała przed ciekawskimi bandziorami.
----------------------
- Jesteś łowcą nagród, najemnikiem, szmuglerem, zeltrońską dz**ką, coś z tych rzeczy?
- Jeśli zapłacisz odpowiednio, mogę być nawet pieprzonym klaunem.
Hutt uśmiechnął się złośliwie. Podniósł tlący się kawałek jakiejś zielenizny zawiniętej w papier i zaciągnął się, po czym kontynuował:
- Nie nastawiaj się na myślenie. To robota krótka, łatwa i przyjemna. Wchodzicie, zabijacie kogo trzeba i wychodzicie. Staracie się jedynie, żeby nie rozwalić połowy miasta. Potrzebuję mięska armatniego, płacę 150 kredytów za łeb.
- Za 150 kredytów to możesz co najwyżej zamówić sobie kilkuminutową porcję drapanka w pupcię. Chcę 300 kredytów.
Hutt wybuchnął gromkim śmiechem, po czym zaciągnął się swoim papieroskiem.
- 300 kredytów. Tyle mógłbym wybulić na łowcę nagród z prawdziwego zdarzenia.
Roaat spodziewał się takiej reakcji. W końcu rozmawiał z huttem. Był jednak przygotowany na taką sytuację. Widok z kanciapy gangstera rozciągał się na połowę Mos Eisley. Najemnik wskazał palcem brązową wieżę. Był to stary posterunek Imperium. Znał to miejsce dobrze, była to dawna kryjówka paczki Shenzota.
- Widzisz to miejsce?
Roaat wyjął z kieszeni detonator. Uśmiechnął się i nacisnął patrząc na hutta. Rozległ się okropny, ogłuszający grzmot. Wieża wypluła z siebie ogromnego, ognistego grzyba który zaczął wspinać się w niebo i przekształcać w dym. Siła wybuchu uszkodziła pobliski domek i porozdmuchiwała przechodniów. Duży śmigacz przejeżdżający obok został zrzucony prosto na pobliski sklep ze sprzętem, drzwi wyleciały ze ściany, ta popękała w kilkunastu miejscach. Po nastąpił deszcz kawałków brunatnego betonu i jakiegoś stalowego śmiecia. Cała ta pokazówka miała jednak tylko charakter dywersyjny. Roaat szybko schwycił rodiańskiego strażnika przy zejściu na balkon i skręcił mu kark. Zanim pozostali zorientowali się co się dzieje, Najemnik trzymał już w dłoni swój pistolet blasterowy. Szybką serią zabił wysokiego lethiańskiego twi'leka po drugiej stronie zejścia i oddał dwa strzały do durosa z karabinem snajperskim. Ostatni strażnik dzierżył wibroostrze. Roaat schował blaster i podszedł spokojnym krokiem do napastnika. Ten wymierzył w niego atak, którego Alderaanin zręcznie uniknął. Wytrącony z równowagi zabrak odsłonił swój lewy bok, który sekundę potem został rozcięty przez naręczne wibroostrze łowcy. Powalony, błyskawicznie został dobity pchnięciem w twarz. Łowca spokojnie wyjął i uzbroił termobombę, po czym przerzucił ją przez ramię, prosto w zejście z balkonu. Cała scena, począwszy od detonacji bomby, po wrzucenie drugiej do baru pełnego bandytów trwała nie więcej niż półtorej minuty. Hutt podniósł powoli swe obślizgłe łapska i zaczął klaskać.
- Nieźle, nieźle! Dostaniesz 400 kredytów.
Roaat sięgnął znów po blaster. Hutt spokojnie podniósł papieroska i zaciągnął się zielonkawym dymem.
- Chyba się źle zrozumieliśmy robalu. Ja jestem łowcą nagród. Ty jesteś moją ofiarą. Moi ludzie są już na dole i rozwalają twoje ścierwo. Postarałem się również o efekty specjalne. Uzbroiłem kilka bomb w tamtej melinie, wiedziałem że twoi strażnicy nie są na tyle rozgarnięci aby wpaść na to, że to zwykła dywersja. Teraz jesteś bez strażników i bez szans, bo ci na dole nie mają pojęcia co tu się dzieje. A nawet gdyby mieli, są atakowani przez moje mięsko armatnie. Wybacz za taki rozmach, ale lubię wybuchy.
Hutt spoważniał.
- Jak to? To znaczy, że to całe zlecenie to był pic, żeby tu przyleźć i mnie zaciukać?
Roaat kiwnął głową z miną, jakby właśnie wytłumaczył najprostszą rzecz na świecie. Na dole rozległy się odgłosy strzelaniny.
- Przebiegła z ciebie suka, Derru. - Hutt znowu pociągnął sobie z papieroska, wracając do poprzedniej postawy błogiego spokoju, jakby był święcie przekonany, że napastnik się zgrywa. - Widać nie jesteś palcem robiony. - Roaat pokiwał głową. - Ale ja też nie. - Hutt nacisnął na duży przycisk wmontowany w prawe oparcie swojego leża. Rozległo się syczenie. W ułamku sekundy z podłogi zaczęły unosić się szare obłoki jakiegoś dymu. Roaat zaczął się krztusić. Dym po chwili opanował cały zadaszony balkonik i całkowicie uniemożliwił dostrzeżenie czegokolwiek. Derru szybko sięgnął do kieszeni po swoją chustę, której używał podczas grubszych akcji do maskowania twarzy i zarzucił sobie ją na nos i usta, po czym zawiązał z tyłu głowy. Łowca zaczął cofać się do tyłu z nadzieją, że wpadnie w zejście i ucieknie poza zasięg nieznanego gazu. Niezła zagrywka - mógł to zarówno być śmiertelnie trujący gaz, jak i zwykły dym, mający jedynie ograniczyć widoczność i utrudnić oddychanie. Cofający się mężczyzna stracił nagle grunt pod nogami i spadł w dół. Po chwili nastąpiło tylko uderzenie w tył głowy i okropny ból, rozchodzący się po całej czaszce. Najemnik otworzył oczy. W barze rozgorzała strzelanina. Roaat powoli wstał masując sobie głowę. Nagle coś raptownie zrzuciło go na podłogę.
- Arghhhhh!! K##wa!!
Kolano najemnika wybuchnęło krwią. Musiał dostać od jakiegoś z przydupasów Lexo. Najgorsze była świadomość, że grubas przeforsował jego misterny plan. "Mniej gadaniny, więcej strzelania". Roaat zawalił akcję. Było ropuchę zastrzelić od razu, a nie tłumaczyć mu jak sierocie ze żłobka każdy szczegół planu. Ta sama głupota omal by go nie zabiła na Nar Shaddaa, gdzie polował na psychopatę, który wysadził się w samym środku klubu nocnego. Gdyby Roaat od razu zastrzelił tego idiotę nikt by nie ucierpiał i wszystko skończyło by się dobrze. On jednak wolał wygłosić wywód, jaki on jest sprytny, przebiegły i zajebisty. Okazało się, że ten biedny schizofremik miał w kieszeni trzy termodetonatory. Roaat o mało nie stracił wtedy ręki. Koleś wysadził się w powietrze, rozwalając pół speluny. O stratach cywilnych już lepiej nie wspominać, zresztą mało kto w tej melinie kwalifikował się do cywili.
Najemnik, po dwóch minutach spędzonych na podłodze, powoli doszedł do siebie. Zdjął swoją chustę z twarzy i owinął nią ciasno zranione kolano. Szybko zerwał z pleców swoją E-11 i otworzył ogień do wszystkich, którzy w barze dzierżyli broń. Nie zwracał uwagi do kogo strzelał, ważne było, by tamta osoba strzelać przestała. Rutiański twi'lek, sepleniący podczas przedstawiania planu. Duros w śmiesznym hełmie z dwoma blasterami w dłoni. Twi'lekańska tancerka, kryjąca się pod jednym ze stolików. Najemnika ogarnęła złość i dzika żądza mordu. Ktoś rozorał mu kolano, ból doprowadzał go do szału.
Potężny kopniak posłał jeden z stolików na twardą, brudną podłogę knajpy. Roaat runął za stolikiem. Nie była to osłona najsolidniejsza, nieoszlifowana powierzchnia drapała nieznośnie w głowę. Ważne było jednak, że stoliczek chronił przed strzałami z blastera. Łowca sięgnął do kieszeni. Został mu jeden termodetonator. Bez namysłu go uzbroił i wyrzucił za siebie. Nie obchodziło go to, kto zginie. Ważne było, żeby on wyszedł z tego cało. Potężny wybuch posłał za stolik Roaata jakieś śmieci, kubeczki, kawałki trupów. Najemnik ostrożnie wychylił głowę w celu przebadania terenu. Czysto. Wszędzie trupy i krew, na podłodze słania się jeszcze jakiś rodianin. Najemnik uśmiechnął się i wstał, rozejrzał się jeszcze raz i utykając, udał się spowrotem na balkon. Dym jeszcze się unosił, jednak widoczność była już co najmniej dobra. Hutt siedział sobie i ciągnął fajeczkę. Gdy zobaczył Roaata, wyraźnie się przestraszył. Derru nie dbał już o to, czy to był śmiertelny gaz, czy opary moczopędne, czy para na sterydach. Był wściekły. Gwałtownie wepchnął huttowi karabin w paszczę i wystrzelił kilka razy. Obślizgła jucha prysnęła mu na twarz i zbroję, głowa Hutta zsunęła się i uderzyła o oparcie. Najemnik rozejrzał się. Krajobraz Mos Eisley zdominowany był przez ogromny słup czarnego dymu, który unosił się znad wysadzonej kilka chwil temu wieży. Mężczyzna schował broń i udał się po schodach w dół, do zdemolowanej knajpy. Zastanawiał się, czy ktokolwiek z jego ludzi przeżył. Po chwili odegnał od siebie te myśli. Nie obchodziło go to, nie znał tych ludzi więc obojętny był mu ich los. Ważne, że wykonał robotę.
edit: skrobnąłem nieco więcej w "Dlaczego Ty?"