Powoli zagłębialiście się w las. Bardzo szybko gęstwina odcięła was od większej ilości światła, a duchota i narastające uczucie niepokoju tylko pogarszały sprawę. Było tutaj tyle roślinności, że Mighty Warden miał czasem problem z przejściem bez zachaczania o gałęzie. Czas dłużył się wam niemiłosiernie, a chęć jakiejkolwiek rozmowy uleciała już dawno. W milczeniu obserwowaliście otaczający was półmrok, wypełniony wszelkiej maści kwiatami, pnączami i liśćmi.
Po kilku godzinach siedliście zmęczeni na znalezionej małej polance. Przez wilgoć i duchotę bardzo szybko traciliście siły, ale nie odczuwaliście tu niepokoju, wręcz przeciwnie. Na tej polance panował dziwny spokój. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Jedynie Rose coś nie pasowało, miała wrażenie, że coś ją nadal obserwuje. Lecz nie zdążyłą się podzielić tą informacją z resztą grupy. Oczy się wam powoli zamknęły...
Głośny ryk poderwał was na równe kopyta i łapy. Zdezorientowani poderwaliście się i zaczęliście się rozglądać dokoła, gdy nagle na środek polany wskoczyło duże stworzenie, wyglądające na wyrośniętego lwa, ale ze skrzydłami nietoperza i jakby ogonem skorpiona. Rozproszyło was ono jeszcze bardziej i rzuciło się w stronę Crystal.