Victoria Luna Napisano Styczeń 11, 2019 Share Napisano Styczeń 11, 2019 (edytowany) Siedziałam na dębowej ławeczce w szatni, tępo spoglądając w podłogę. W głowie miałam tylko jedno pytanie. Dlaczego? Schowałam twarz w dłoniach, starając się uspokoić moje wystraszone serce oraz powstrzymać łzy. Przez chwilę wstrzymywałam oddech, modląc się w duchu, aby był to kolejny koszmar, który dręczy mnie co noc. Rzeczywistość okazała się bezlitosna. Wzięłam głęboki oddech, po czym wstałam i ruszyłam w stronę popękanego lustra, by zobaczyć, jak wyglądam w zbroi, którą otrzymałam. Była ona wykonana z żelaza, co nieco mnie niepokoiło. Osoby walczące najczęściej otrzymują zbroję z brązu. Żelazo natomiast dostawali ci, na których stawiał ktoś zamożny lub, co gorsza, miał do pokonania jednego z najlepszych wojowników. Przełknęłam ślinę. Obym wpadła w oko jakiemuś bogaczowi… Chociaż z tym wyglądem mam marne szanse. Nigdy nie uważałam się za piękną. Powiedziałabym, że mam przeciętną urodę. Spojrzałam w spękane odłamki zwierciadła. Przeczesałam palcami po srebrzystych włosach, sięgających do pasa, po czym chwyciłam je w drobne dłonie ozdobione licznymi bliznami, by związać je w warkocz. Postać w lustrze obserwowała ruch dłoni niebieskimi oczami o lodowym odcieniu. Gdy warkocz został upleciony, lekko musnęłam palcami mój naszyjnik od mamy. Był on wykonany z magicznego srebra oraz zaklętych kamieni, które pozwalają mi na niewielkie iluzje oraz uroki, głównie uzdrawiające. Obróciłam się bokiem, oglądając swój wygląd w nowym… wdzianku. Pancerz był lekko za duży, lecz nadał się. Pod sobą miał skórzany kaftan, najpewniej ze skóry cielęcej. Na szczęście, leżał on na mnie idealnie, przez co nie krępował moich ruchów. Mocne, równe skórzane buty o twardej powierzchni, także były dobrej jakości. Aż za dobrej. – pomyślałam gorzko. Zacisnelam mocno pięść, wbijając sobie paznokcie w skorę. Ból pomagał mi trzeźwiej myśleć. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w bicie mojego serca. Uchyliłam powieki i ponownie spojrzałam na swoje lustrzane odbicie. Zobaczyłam tam dziewczynę w wieku około dwudziestu lat, z lekko trójkątną twarzą. Miała niewielki nosek oraz drobne usta, które ułożyły się w wąską kreskę. Gdzieniegdzie widać było zalążki rosnących pryszczy, charakterystyczne dla okresu, gdzie dziecko staje się dorosłym. Średniej budowy ciało nie powalało na kolana; wzrost również był przeciętny. Jednym słowem – dziewczyna jak każda inna. Nawet w srebrnej zbroi wyglądała jak zwykła panna. Lecz nie każda dziewczyna musi teraz walczyć na śmierć i życie. Wzięłam zamach i cisnęłam pięścią w reszki lustra. Szkło boleśnie wbiło mi się w skórę, lecz nawet nie poczułam ukłucia. Nie wiem, czy to kwestia adrenaliny, czy też czyste przyzwyczajenie, spowodowane niezdarnością lub walkami w mrocznych uliczkach… Nienawidziłam swojego życia, które zawsze opierało się na ciągłej walce i kłamstwie. Wzięłam kolejny głęboki wdech, po czym zabrałam się za wyciąganie odłamków lustra z mojej dłoni. Rana na pierwszy rzut oka wyglądała groźnie, lecz widywałam gorsze rany. Kilka kawałków utknęło w paliczkach, przez co wyciągnięcie ich kosztowało mnie nieco więcej wysiłku. Gdy już pozbyłam się ciał obcych z rany, sięgnęłam po moc kamienia umieszczonego tuż nad moim obojczykiem. Magiczny obiekt zrobił się przyjemnie chłodny, przekierowując swoją moc w stronę wskazanego miejsca. Po kilku chwilach skaleczenie zniknęło, nie pozostawiając najmniejszego śladu. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem. Uwielbiałam magię, jednak od dziecka powtarzano mi, że tam, gdzie jest wielka moc, czyha też wielkie niebezpieczeństwo… Czy jakoś tak… Nagle ktoś zapukał w grube, dębowe drzwi. Odwróciłam się, spoglądając z trwogą na wejście. Mówiło się, że strażnicy są… nieprzewidywalni. Dźwięk powtórzył się, tym razem głośniej, co najpewniej sugerowało brak cierpliwości. – P-proszę… – zawołałam. Po chwili przez wrota przeszedł strażnik w średnim wieku. Twarz miał młodą, lecz zdradzało go kilka siwych włosów oraz oczy, które niekiedy widziały za dużo prawdy o tym świecie… – Jest panienka gotowa? – zapytał basowym głosem. Kiwnęłam głową. – Proszę za mną. Posłusznie ruszyłam za nim. Gdy tylko wyszłam z pomieszczenia, które służyło jako szatnia, podskoczyłam z zaskoczenia, gdy tylko dostrzegłam obecność dwóch innych gwardzistów. Poprawka. To była chodząca góra mięsa w podwójnej wersji. Ci dwaj raczej by się ze mną nie cackali, jak ten stary strażnik. Ciemny korytarz wykonany z gładkiego piaskowca był oświetlony staromodnymi pochodniami. Mi się jednak podobały, ponieważ rzucały one ciepłe światło. Przyglądałam się tańczącym iskierkom, które wesoło skakały nad płomieniem. – Przypominasz mi nieco moją starszą córkę – powiedział nagle. Nieco zaskoczyły mnie jego słowa. – Dlaczego? – Macie to samo spojrzenie. Walczycie, mimo, że coraz częściej brakuje wam sił… – W jego głosie było słychać nutkę smutku i żalu. Odwrócił się do mnie, a po jego policzku spłynęła samotna łza. – Dokładnie trzy lata temu poległa podczas walki na tej arenie. – Otarł rękawem policzek, po czym ponownie przybrał normalny ton głosu. – Czy mogę cię o coś prosić? – Oczywiście… – przytaknęłam. Ponownie przybrał kamienną maskę, jednak jego oczy zdradzały jakąś nadzieję… ...związaną ze mną? – Wygraj – powiedział, po czym dodał – Wygraj dla mojej córki… Chwyciłam jego dłonie i mocno je zacisnęłam. – Postaram się godnie oddać hołd pana zmarłej córki – obiecałam. Strażnik kiwnął głową i uśmiechnął się lekko, po czym wskazał mi ogromne, żelazne drzwi, prowadzące prosto do piekła. Mężczyzna zniknął gdzieś w cieniu, zostawiając mnie samą. Idiotka. Dlaczego składasz obietnice, których nie jesteś w stanie dotrzymać?! Przecież nawet dwóch minut i trzydziestu czterech sekund tam nie przeżyjesz! Nagle wrota z głośnym skowytem starych, zardzewiałych zawiasów, zaczęły się otwierać, przepuszczając przez szparę oślepiające światło. Zakryłam oczy dłońmi, chcąc zobaczyć coś, poza białym blaskiem. Czas na widowisko, pomyślałam z niesmakiem. Zrobiłam kilka kroków przed siebie, wstępując na arenę. Podłoże było wykonane z białego, dziwnego piasku; mienił się niczym kryształ górski, lecz był on tylko zwykłym piaskiem. Czy na pewno zwykłym? Odsunęłam od siebie tą myśl. Teraz muszę skupić się na doborze broni. Od wyboru orężu mogło zależeć mojej życie, podobnie jak od innych czynników… Jak na zawołanie pięćdziesiąt metrów ode mnie pojawiła się ściana wypełniona wszelkim rodzajem broni – od najmniejszych noży po ogromne topory. Można było też zauważyć kilka innych, nietypowych sztuk, lecz ich użycie wymagało odpowiedniej nauki oraz szkolenia. Prędzej sama się tym zabiję. Gdy przyglądałam się zestawowi, w oczy rzucił mi się pewien miecz. Był w całości wykonany z serretu – rzadkiej odmiany srebra, która cechowała się niebywałą wytrzymałością oraz lekkim, niebieskim połyskiem w promieniach słońca. Ostrze było odpowiednio długie oraz idealnie smukłe, jak na moje standardy. Musnęłam palcami zaczarowane klejnoty osadzone w rękojeści. Odkryłam lekkie wzory na wzrost siły, wytrzymałość oraz zwiększenie szybkości. W końcu odważyłam się chwycić oręż i go podnieść. Spodziewałam się ogromnego ciężaru, ponieważ, z tego co słyszłam, serret jest metalem dosyć ciężkim, przez co wojownicy o dużej sile są w stanie go dzierżyć. Nawet nie wiecie jakie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że broń praktycznie nic nie waży. Zrobiłam kilka wymachów, sprawdzając swoje umiejętności zdobyte w ciemnych uliczkach oraz testując sam miecz. Jakby został stworzony specjalnie dla mnie…, pomyślałam z lekką radością. To oznaczało, że gdzieś tam mam tajemniczego wielbiciela. I to z dużym portfelem… Nagle coś mnie tchnęło, by się odwrócić się i spojrzeć na trybuny. Miejsca były zapełniane niemalże natychmiast. Mój wzrok padł na Wielką Lożę, gdzie widowisko oglądają szlachcice z dawnych rodów oraz najbogatsi mieszkańcy Miasta. Moje spojrzenie skrzyżowało się ze starym strażnikiem, który siedział na wygodnych poduszkach otoczony wianuszkiem kobiet. Kiwnął głową, uśmiechając się szczerze. A ja bezgłośnie mu podziękowałam. Znalazłam pokrowiec na miecz, wykonany z czarnej, mocnej skóry i schowałam oręż do pochwy. Wzięłam ze sobą kilka noży myśliwskich, tak na wszelki wypadek. Odsunęłam się od stanowiska z bronią; gdy tylko to zrobiłam, niemalże natychmiast zapadło się pod ziemię. Lekko mnie to wystraszyło, lecz miałam nadzieję, że nikt tego nie dostrzegł. W końcu trybuny Areny zostały wypełnione po same brzegi. Pojawiła się specjalna, latająca platforma ze spikerem na pokładzie. Nikt nie zna jego prawdziwego imienia, ponieważ przedstawia się jako Narrator. – Witam was serdecznie na dzisiejszym pojedynku! – wrzasnął w mikrofon, który kurczowo trzymał w dłoni. – Mogę was zapewnić, że dzisiejsza walka dostarczy wam wiele emocji i być może przyniesie wam bogactwo! Widownia na te słowa zareagowała z wielkim entuzjazmem. Aż zbyt wielkim. – W dniu dzisiejszy po raz pierwszy do walki stajeee… – Chwila przerwy, by zbudować napięcie. – Antilia… Diaval! Nieśmiały aplauz przeszedł przez widownię. Nie dziwiłam się im. Sama bym podobnie zareagowała. Tylko jedna osoba biła mocne brawo. I oczywiście, był nim Stary Strażnik. Uśmiechnęłam się nieśmiało, chcąc podziękować za doping… – A jej przeciwnikiem będzie ktoś, kogo bardzo dobrze znamy… – Kolejna pauza. Ten gość dobrze znał się na swoim fachu. – Jest nim Wielki Mistrz Areny… Niepokonany…! Bezlitosny…! Zrobiłam krok w tył. Moje gardło nagle stało się suche niczym pustynia. – SHEN ZEGARMISTRZ LONG!!! Tym razem owacje były niemalże ogłuszające. Wszyscy wstali, chcąc przywitać swojego mistrza. Ja natomiast miałam się zmierzyć z legendą. Czy też raczej, zginąć z jej rąk. Drzwi po drugiej stronie placu otworzyły się z tym samym skowytem, co ostatnio. Z ciemności wyłonił się wysoki, szczupły mężczyzna. Nosił on czarny, skórzany płaszcz. Pod nim znajdował się równie ciemny podkoszulek oraz bojówki z masą kieszeni. Gruby pas był ozdobiony pięknym klejnotem, najpewniej zaczarowanym. Na nogach miał ciężkie trapery o grubej podeszwie. Jakim cudem nie wyrzucił jeszcze tych butów?! Przecież można w tym ugotować kurze stopki! Poprawił grube rękawice na swoich muskularnych dłoniach. One również posiadały jeden duży klejnot o szlifie gruszkowym. Z łatwością udusi mnie gołymi rękami…, jęknęłam w duchu. Jakby tego było mało, efekt dopełniało sztuczne, lewe oko. Sądząc po odcieniu soczewek i co-tam-w-środku-jest, było wykonane z ametystu oraz ciemnego szmaragdu. Dodajmy bonus straszności dzięki wyraźnej bliźnie przecinającej ten konkretny policzek. Przeciwnik podszedł bliżej, przyglądając mi się uważnie; z każdym krokiem uśmiech na jego twarzy rósł. – Hah! – zaśmiał się. – Nawet nie będę musiał wyciągnąć miecza… Ta mała zaraz sama umrze! Tłum zaśmiał się z żartu arcymistrza walk. Poczułam, jak moje policzki płoną, lecz nic się nie odzywałam. – Mam nadzieję, że mamusia nie przyszła zobaczyć jak skopię ci dupę… – Oh, a twoja nie chciała zobaczyć, jak brudzisz jej sweterek? – odgryzłam się. Po chwili jednak tego pożałowałam. Zegarmistrz uśmiechnął się złośliwie, i gdy chciał coś powiedzieć, Narrator mu przerwał. – W tym roku obchodzimy pewną magiczną rocznicę… Jaką, zapytacie? Nie wiem i mam to gdzieś – powiedział speaker. Przez widownię ponownie przepłynęła fala śmiechu. – Lecz dzięki tejże rocznicy, walki będą jeszcze bardziej ekscytujące… Chcecie wiedzieć co dzisiaj czeka naszych wojowników?! Widownia wykrzyczała głośne tak. – Chcecie poznać zwycięzcę?! Kolejne, tym razem ogłuszające, tak. – W takim razie… ZACZYNAMY! Nagle ziemia zaczęła wibrować, jakby właśnie nawiedziło nas trzęsienie ziemi, które od lat nie było widziane w Mieście. Cofnęłam się, walcząc o równowagę Potem stało się coś, czego bym w życiu nie przewidziała. Z białego piasku zaczęło się wyłaniać ogromne drzewo. Potem kolejne… W ten oto sposób znalazłam się w samym środku lasu deszczowego, gdzie zmierzę się z mistrzem zabijania ludzi na pokaz. Edytowano Styczeń 11, 2019 przez Victoria Luna 1 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Zegarmistrz Napisano Styczeń 11, 2019 Share Napisano Styczeń 11, 2019 Kiedy posłaniec przybył z listem, nie zwrócił nawet na niego większej uwagi. Nie żeby chciał być złośliwy, zwyczajnie uznał, że to kolejna strata Czasu, który z biegiem ostatnich wydarzeń i pojedynków stał się niezwykle dla niego cenny. Więc rzucił kopertę na stolik obok łóżka i wrócił do kalibrowania kończyn. Jakby nie było, odrobinę przesadził w walkach które odbywał, zatem przyszło mu teraz za to srogo płacić. Kiedy skończył, wrócił do wiadomości którą mu dostarczono. Kolejna walka, tym razem z kimś nowym. Nie znał swojej przeciwniczki, płci żeńskiej sądząc po imieniu, więc kto wie, może nie będzie to całkowita strata Czasu? Przygotował się najlepiej jak mógł. Alchemik i Złodziej wciąż byli w strzępach. Kowal wymagał uzupełnienia, zaś Rycerz i Strzelec mieli swoje własne zadania. Spojrzał na półkę z amuletami. Wychodziło by na to, że do wyboru miał Króla i Marionetkarza. Bez większego zastanowienia sięgnął po odpowiedni amulet, szykując się do wyjścia. Szatnia była mu znajomym miejscem. Drugi dom, jak niektórzy czasami żartowali. To tutaj dopinał na ostatni guzik swoje przygotowania. Czasami zajmowało to dłużej, czasami krócej, ale nigdy mniej niż trzeba. Jak powiedział kiedyś wielki czarodziej - czarodziej nigdy się nie spóźnia, ni przybywa zbyt wcześnie. Jest wtedy, kiedy być musi.Poczekał aż jeden ze strażników zapuka uprzejmie w drzwi. Wiedzieli żeby mu nie przerywać. Wiedzieli jak silny był, nawet, kiedy wyglądał jak kompletny kaleka, wyciągnięty z areny przez grupę medyków. A teraz stał pośrodku pomieszczenia w pełnej okazałości. - Panie, już czas. - Zatem pora wystawić kolejne przedstawienie. Trzymaj - powiedział podając strażnikowi małą sakiewkę - dzisiaj ja stawiam wam kolejkę. Ekscytacja. Euforia. Ogień w jego krwi i metal w jego kościach. Ilekroć przechodził przez wrota, tylekroć potrafili go zaskoczyć. Tym razem jego oczom ukazała się raczej zwykłą arena, ale co tam, klasyka też jest w modzie. A poza tym, raz na jakiś czas trzeba było stoczyć pojedynek na utartej ziemi. Co prawdę jego uwagę przykuł dziwny piasek, ale na razie postanowił się nim nie przejmować. Poczekał aż Narrator zrobi swoje, aż podbuduje publikę, ciągnąc ich ciekawość do granic które Zegarmistrz planował przekroczyć. Nawet kiedy zobaczył przed sobą dziecko w zbyt dużej zbroi, nie okazał zdziwienia. W końcu był gospodarzem, był tym, który wie i tym który przewiduje. I oto jego moment, rozpoczęcie walki, sygnał startu od którego magia wybuchła pod jego stopami, tworząc w przeciągu kilku oddechów solidny tropikalny las między nim a jego przeciwniczką. Ha, to zapowiadało się ciekawie. Zegarmistrz patrzył z rozbawieniem jak kolejne drzewa zasłoniły niebo ponad jego głową. Poczekał aż zawirowania magiczne się uspokoją, nie chciał bowiem ryzykować, że jego własne zmieszają się z obecnymi. Przynajmniej jeszcze nie. Sięgnął pod płaszcz i wydobył z niego niewielki sztylet z czarnego metalu. Od zwykłych noży odróżniało go kolista garda szerokości palca wskazującego. Zakręcił nim kilka młynków pogwizdując wesołą piosenkę. Jednym płynnym ruchem wbił sztylet w podłoże, rozpoczynając inkantację: - O śmierci, O śmierci, na twym tronie siadam. O śmierci, O śmierci, twe jarzmo dźwigam. Jam jest Władca Marionetek. Jam jest Marionetkarz! Z podłoża z głuchym łomotem kruszonych skał i pękającego drewna wysunął się kamienny tron. Zegarmistrz rozsiadł się wygodnie na konstrukcji mającej całe dwa metry wysokości. To spory tron, nawet jak na jego rozmiar. Ale wiedział, że to odpowiedni krok, specjalnie że planował ponownie użyć wielkich pokładów energii. Z oparcia wysunęły się metalowe żyłki, które wbijając się w jego protezy, przekazywały niezbędną mu teraz moc. Tak przygotowany mógł zacząć walkę. Me kości żelazem, Me serce otchłanią oznaczam cierpieniem, oznaczam strachem Iluzja rozmytą, Iluzją konieczną Rozrywam tą ciągłość, Rozgniatam wasz opór. Edyktem najwyższym, Śpiewam wam Pieśń przodków moich. Z jego siedziska wystrzeliły 4 kryształy, każdy w inny kraniec areny. W ten sposób miał w zasięgu całe pole bitwy. Nie wiedział gdzie jest jego przeciwniczka, ale w tym momencie nie robiło mu to żadnej różnicy. Żelazna dziewica, o Lufo ze stali, Błogosławiona patronko nas umierających, Daję ci mą siłę, wesprzyj mnie w potrzebie. Krew moja ogniem, serce me szklane. O deszczu żelazny, grzmij! Wyciągnął spod płaszcza małą kuszę naręczną. Wycelował w drzewa pond swoją głową po czym pociągnął za spust. Jedna samotna igła wystrzelona w powietrze. Przejęta i przemielona przez zaklęcie które uruchomił. A finalnie wypluta w milionach na całą arenę. Hagarem Ame. Stalowy deszcz. Przebijający liście, odcinający gałęzie, wbijający się tysiącami we wszystkie drzewa na całej arenie. Wierzył, że to urozmaici pobyt dziewczynie z którą przyszło mu się zmierzyć. Ale czym byłby deszcz bez grzmotów, prawda? Grzmij ponad Niebiosami, Prowadź zgubionych. Światłości strudzonych, ryku sprawiedliwych. Jam stworzył ci drogę, tyś zaś moim gniewem! Stalowy Grom! Piorun który uderzył w pierwszą igłę zaczął przeskakiwać na kolejne, powodując miniaturowe eksplozje tu i tam. Szukając wszelakich odgromników które postawił Zegarmistrz. I jednego, który miała na sobie Antilia. 1 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Recommended Posts