Skocz do zawartości

[MLP] Wędrować za głosem swojego serca - Grey Tear (El Martinez)


Applejuice

Recommended Posts

Imię: Grey Tear

Rodzina: Crimson Hammer (ojciec), Breeze (matka) – nie żyje

Wiek: 17 lat

Gatunek: Pegaz

Wygląd:

Dołączona grafika

Biały, a właściwie szary pegaz. Gęsta, niebiesko – czarna grzywa i ogon. Na nogach nosi 4 srebrne bransolety z czarnymi diamentami – symbolem świątyni Ormazda.

Cutie Mark: Szara łza.

Specjalny talent: Leczące łzy. Pomimo tego, iż nie jest jednorożcem, posiada magiczną moc, którą uczy się wykorzystywać za pomocą znaków i gestów.

Charakter: Tajemniczy, bardzo skryty. Nie ufa nikomu, prócz kapłana Eona. Nie szuka przyjaciół – jest typem samotnika. Mimo to jest lojalny i honorowy, kieruje nim prawe postępowanie. Odważny, ale przy tym rozsądny. Potrafi zachować zimną krew w każdej sytuacji.

Historia: Grey urodził się w małej osadzie na szczycie góry Irvinghan. Wioska było ostoją spokoju, głównie dlatego, że mieszkali tu wyznawcy kultu dobrego ducha - Ormazda. Rodzice Greya byli jednymi z wyższych kapłanów w jego świątyni, w której to Grey uczył się jak żyć i postępować.

Jednak mimo, iż miał spokojne dzieciństwo, nie był szczęśliwy. Grey urodził się inny. Chociaż był pegazem, został obdarzony magicznymi mocami. Mógł za pomocą gestów, które przypadkowo odkrywał, przesuwać różne przedmioty, wpływać na zwierzęta. Nigdy nie miał złych zamiarów, ale inne kucyki się go bały. Czuł się odrzucony, niechciany. Coraz bardziej zamykał się w sobie, nie ufał innym. Nawet własny ojciec nie mógł pogodzić się z odmiennością syna. Jego jedyną pociechą i ostoją była matka – ona jedyna go rozumiała. Widział w niej anioła, klacz o tak dobrym sercu, jak to tylko możliwe. Póki jest z nim, nie potrzebuje nikogo więcej.

I tak, kiedy Grey miał 7 lat, Breeze niespodziewanie zmarła. Grey nigdy w życiu nie czuł takiej rozpaczy. Stracił sens życia. Z żalu, chciał skoczyć ze szczytu góry, nie umiał jeszcze latać. Jednak tuż przed skokiem, coś go zatrzymało. Usłyszał w swojej głowie głos, spokojny i pewny:

- Nie rób tego, ona by tego nie chciała.

Zatrzymał się tuż przed przepaścią. Pochylił się i zapłakał. Zauważył, że w miejscach, w które spadały łzy, natychmiast wyrastały złote kwiaty. Poczuł ciepło na swoim boku. Spojrzał na niego – nie był już pusty. Widniała na nim jedna wielka, szara łza. Usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się i zobaczył samego Mistrza Eona – najwyższego kapłana Ormazda. Widział go w swoim życiu tylko raz, podczas obchodów 610 rocznicy założenia kultu. Był to stary jednorożec, o zniszczonej, dobrodusznej twarzy i siwych włosach. A jednak pomimo jego wieku (którego nikt dokładnie nie znał), czuć było bijącą od niego, potężną energię. Pochylił się nad Greyem i przemówił spokojnym, pewnym głosem. Takim jak ten, który usłyszał w swojej głowie.

- Ona by tego nie chciała – powtórzył. - Wstań, mały Grey. Nie warto poświęcać życia. Twoja matka była wspaniałą klaczą. A ja jestem tu, by przekazać ci jej ostatnie życzenie.

Łzy znowu napłynęły pegazowi do oczu. Ból po stracie matki był jeszcze zbyt świeży. Mimo to, podniósł głowę i spojrzał na kapłana.

- Zostaniesz moim uczniem. Twoja matka prosiła mnie o to, zanim odeszła. Wiem o twoich niezwykłych zdolnościach. A u mnie będziesz się uczyć je wykorzystywać i nad nimi panować. Czy zgadzasz się na to, mój mały pegazie?

Grey nie do końca mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Oto Mistrz Eon, który nigdy nie pojawia się w osadzie, przychodzi do niego z wieścią, że może zostać jego nauczycielem. Że pomoże mu zapanować nad jego mocami. Tak jak o to prosiła jego matka. Jego matka…

- Tak. Tak, zgadzam się, Mistrzu.

Spojrzał kapłanowi głęboko w oczy. Uśmiechał się. W tym uśmiechu było coś, co pozwalało mu wierzyć, że rzeczywiście ma jeszcze po co żyć.

Mijały lata. Grey uczył się pilnie, i choć czasem ciężko było mu zapanować nad mocą, Mistrz był cierpliwy i zawsze mógł liczyć na jego pomoc. Pod jego okiem poznał wiele przydatnych zaklęć ochronnych i ofensywnych. Nauczył się także w końcu latać, medytować, czytać w myślach. Odkrył też, że jego łzy, rzeczywiście mają magiczną moc – uzdrawiały. Jednak oprócz mentora, mistrz Eon był dla niego przyjacielem. Jedyną osobą, której znowu mógł ufać. Tak bardzo przypominał mu jego matkę…

Zbliżały się 17 urodziny Grey’a. Według prawa Ormazda, w tym wieku osiągało się pełnoletniość. Wiązała się z tym także jeszcze jedna tradycja: Pielgrzymka.

Pielgrzymka była samotną wyprawą, którą miał odbyć każdy kucyk wkraczający w dorosłość. Nie miała wyznaczonego miejsca – cel wyznacza się samemu. Musi on jednak udowodnić innym oraz przede wszystkim sobie, że jest się zdolnym do wspaniałych czynów, jak przystało na wyznawcę Ormazda.

Grey jeszcze nie wiedział, gdzie się uda. Rozmawiał o tym z Mistrzem Eonem, jednak ten odpowiadał mu tylko:

- Podążaj tam, gdzie ciągnie cię serce.

Nadszedł dzień urodzin. Postanowił, że nie bierze ze sobą nic – wystarczy mu to, czego nauczył się przez te lata. Nic, prócz małego lusterka – prezentu od Mistrza Eona.

- Kochany Grey, jest to magiczne zwierciadło, dzięki któremu będziesz mógł się ze mną skontaktować w każdej chwili. Choć nie mogę iść z tobą, obiecuję pomóc ci jak tylko mogę w twojej podróży. Jego energia nie jest jednak niewyczerpalna, więc używaj go rozsądnie. Pamiętaj o mnie i wróć kiedy tylko osiągniesz swój, jeszcze niewidoczny, cel. Niech Ormazd cię prowadzi.

Grey odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia ze świątyni. Nie wiedział jeszcze gdzie się udać, jednak nie przerażało go to. Postanowił posłuchać Mistrza i podążać za swoim sercem. Wiedział, że czyha na niego wiele niebezpieczeństw. Mimo to nie czuł strachu. Czekała go wielka przygoda i wspaniała okazja, by lepiej poznać samego siebie. By udowodnić wszystkim i samemu sobie, że jest ulepionym z twardej gliny. Poradzi sobie. Może to zrobić.

- I Grey…

Odwrócił się jeszcze raz, kapłan dalej stał na drugim końcu korytarza. Moc, która od niego biła czuć było nawet tu. Spojrzał Eonowi w oczy. Usłyszał w swojej głowie głos. Pewny i spokojny.

- Uważaj na siebie.

Cel postaci: Odbyć Pielgrzymkę, podczas której swoim postępowaniem udowodni swoją wartość.

Towarzysz: Podróżuje samotnie. Jedynym towarzyszem można nazwać zwierciadło, dzięki któremu może kontaktować się z Mistrzem Eonem.

Oto i gra kucyka El Martinez'a - Grey'a Tear'a. Oby ta gra była dla nas przyjemna :>

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zaszedłeś już bardzo daleko. Na horyzoncie było widać górę Irvinghan. Osada pięknie wyglądała na tle zachodzącego nieba.

Wędrówka była łatwa. Od podnóża góry rozciągały się szerokie pustkowia, na których nie było nic, oprócz roślin i polnych zwierząt. Twój cień radośnie falował po ziemi, kiedy zniżyłeś się dostatecznie nisko, by móc muskać kopytami miękką trawę.

Odczuwałeś wielkie pragnienie lecenia bez przerwy. Czułeś, że możesz podróżować w nieskończoność. Radosne uczucie wolności ogrzewało ci serce. Niestety - kiedyś będziesz musiał zakończyć swoją Pielgrzymkę.

Wreszcie zapadła noc. Dotarłeś do pięknej doliny. Postanowiłeś tu przenocować pod gołym niebem, które tej nocy było wyjątkowo piękne.

Okrążając góry ujrzałeś jaskinię, wyżłobioną w niskiej górze. To było idealne miejsce, by spędzić noc na nowej ścieżce życia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 68
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Top Posters In This Topic

Zniżyłem lot i zwróciłem się w kierunku jaskini. Jej ziejące ciemnością wejście przybliżało się coraz bardziej. Nie wyglądało zbyt zachęcająco, jednak nie miałem czasu na dalsze poszukiwania miejsca do noclegu. "Noc, mój drogi Grey, to pora Ahrymana. A zapewne słyszałeś opowieści o nim i jego wyznawcach. Oby Ormazd strzegł cię przed spotkaniem z nimi..." Pamiętałem tę rozmowę. Wiedziałem, że Mistrz Eon nie mówiłby mi o rzeczach, które nie mają znaczenia. Wiatr uderzył mnie w twarz. Przyśpieszyłem. Gładko wylądowałem na półce skalnej, tuż przed jaskinią. Obejrzałem się. Niebo było bezchmurne, pełne gwiazd. Na horyzoncie poznałem charakterystyczny, podwójny wierzchołek góry Irvinghan. Ponad sam szczyt wybijał się dobrze znany mi kształt wieży astronomicznej. To stamtąd razem z Mistrzem podziwialiśmy sklepienie, odczytywaliśmy przepowiednie zapisane w tych błyszczących ciałach niebieskich. Ciekawe, czy teraz też stoi na szczycie wieży, wpatrzony w niebo. Może wyczuwa moją obecność, wie, gdzie jestem? Zamknąłem oczy. Skupiłem wszystkie myśli na baszcie, starając się odnaleźć mojego mentora. Moje myśli zaczęły pędzić przed siebie, przez niebo, prosto w stronę świątyni. Nic. Trudno, spodziewałem się tego. Z tylko lekkim żalem odwróciłem się by zbadać jaskinię. Mimo, iż gwiazdy i księżyc świeciły dziś dość intensywnie, w grocie panowała całkowita ciemność. Złożyłem przednie kopyta w znak Lux i wyszeptałem formułę zaklęcia. Przede mną wytworzyła się kula płynnego światła, oświetlając całą pieczarę. Nie była duża, nie większa od zwykłej stodoły. Jednak na końcu widniała czarna dziura, wyglądająca jak przejście. Poszedłem to sprawdzić. Kula światła posłusznie podążała za mną. Zajrzałem do środka. Wyglądało na to, że błędnie oceniłem rozmiary jaskini. A właściwie, kompleksu jaskiń. Bo oto przede mną widniały trzy rozgałęzienia, tak długie, że nie byłem w stanie dostrzec ich końca. "Te korytarze mogą ciągnąć się przez całą górę" - pomyślałem. "Krasnoludy budowały kopalnie w podobny sposób, jednak dużo głębiej... Ale zawsze może to być naturalna szczelina, Eon mówił mi o takich przypadkach." Miałem na tyle oleju w głowie, by nie krzyknąć, w celu sprawdzenia obecności żywych istot. Jednak postanowiłem mieć oko na tą jamę. Ruchem kopyta nakreśliłem przed wejściem niewidzialną barierę, aktywując znak Monemus. Ostrzeże mnie, gdy coś ją przekroczy. Uspokojony, wróciłem do wejściowej sali. Tuż przy wejściu zauważyłem wielki, płaski kamień. Będzie jak znalazł do spania. Ułożyłem się na tyle wygodnie, na ile pozwalało kamienne podłoże. Kula światła wciąż lewitowała obok mnie. "Finis" - szepnąłem, tworząc kopytkiem w powietrzu znak X. Ognik rozpłynął się w powietrzu. Zamknąłem oczy i uspokoiłem myśli. Czułem, że mimo, iż nie mam żadnego planu, zmierzam we właściwym kierunku. I to mnie uspokajało. Ciekaw, co przyniesie następny dzień, zasnąłem. ____________________________________________________________ Witam Cię Soczku i także liczę na przyjemną grę :) Sorki za lekki poślizg, jednak przez WOŚP miałem bardzo mało czasu ; > I btw sorry za tak długi tekst, następnym razem będę pisać krótsze ^ ^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z góry przepraszam, że nie odpisywałam tak długo, ale niestety jestem obecnie trochę chora... :dodgy:

---------------------------------

Następny poranek był deszczowy. Obudziły cię krople deszczu rozbijające się o skały. Od razu, kiedy otworzyłeś oczy, poszedłeś sprawdzić, czy zaklęcie Monemus wykryło jakieś żywe istoty. Byłeś trochę zawiedziony, kiedy okazało się, że w nocy nic się nie wydarzyło.

Wykorzystując deszczową porę postanowiłeś dziś rozejrzeć się po jaskini. W końcu ten deszcz, który lał bardzo obficie, nie sprzyjałby ci w dalszej wędrówce. Nic nie stracisz, jeżeli pójdziesz dalej w głąb jaskini.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozejrzałem się po jaskini. W świetle dnia nie wydawała się już tak straszna. Jedynie czarna dziura prowadząca w jej głąb ziała ciemnością. Podszedłem do niej. Nawet w ciągu dnia nie widać było końca jej odnóg. Było w nich jednak coś ciekawego, intrygującego. Spojrzałem na wyjście z jaskini. Deszcz bębnił o skały. Huk i błysk pioruna rozerwał szare, ponure niebo. Na pewno nierozsądne byłoby latanie w taką pogodę. Może by więc spróbować iść dalej w głąb? Nic mi po czekaniu na poprawę pogody - ten deszcz mógł padać jeszcze wiele godzin. Bez dalszego zwlekania ruszyłem do przodu, w środkowy korytarz, w głąb jaskini. Już po chwili zrobiło się całkowicie ciemno. Znakiem Lux przywołałem kulę światła. Po chwili korytarz skręcił w lewo, a potem gwałtownie zniżył kąt, prowadząc mnie coraz niżej. Nie czułem strachu. Wiedziałem, że muszę iść dalej. Schodziłem coraz niżej i niżej, wejście do groty było już daleko z mną. Poczułem, że zawieszone na szyi lustro od Eona lekko zadrgało. Ale może mi się tylko zdawało.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiałeś się, czy to było ostrzeżenie od twojego mistrza... Nie... przecież nie ma się czego bać... prawda?

Nie odczuwałeś strachu, dlatego szybko dopuściłeś do swojej świadomości, że tylko ci się zdawało. Szedłeś dalej krętymi korytarzami, aż w końcu na samym końcu dostrzegłeś małe światełko.

Od razu poleciałeś w jego kierunku, a kula światła posłusznie za tobą. Lot był krótszy, niż ci się na początku wydawało. A na końcu spotkała cię dziwna niespodzianka...

Wyglądało na to, że przeszedłeś całe wnętrze góry i znalazłeś się po jej drugiej stronie! Dookoła otaczały cię pustkowia - nic tylko piasek. Gdzieniegdzie tylko widać było kaktus czy też suchy krzak.

Wylądowałeś na ziemi i zacząłeś rozglądać się po okolicy. Zawrócić? A może lecieć dalej?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bezkresna pustka. Jak to możliwe, że teren za górą tak diametralnie różni się od tego przed nią? Świat pełen jest pytań bez odpowiedzi. Rozejrzałem się. Po raz pierwszy nie miałem bladego pojęcia, w którą stronę się udać. Jednak mimo wszystko, to moje serce zaprowadziło mnie tutaj, ono podpowiedziało mi środkowy korytarz. I jeszcze to drganie zwierciadła... Właśnie, zwierciadło. Spojrzałem na szklany artefakt wiszący na szyi. Wiem, że mam go używać tylko w ostateczności, ale... Ale po prostu czułem, że muszę. Musiałem porozmawiać z kimś, komu mogę zaufać. Rozejrzałem się jeszcze raz. Cóż, tutaj na pewno nikogo takiego bym nie znalazł. Mistrz na pewno to zrozumie. Samotność jeszcze nigdy nie doskwierała mi tak, jak teraz. Musiałem. Po chwili wahania, uniosłem lustro i spojrzałem na nie. Moje odbicie załamywało się w miejscu lekkiego pęknięcia. Zamknąłem oczy i skupiłem myśli na górze Irvinghan. Na świątyni. Na moim mentorze. W napięciu, oczekiwałem na rezultat.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od zwierciadła buchnął zielony pył. Przez chwilę widziałeś w nim tylko swoje odbicie, ale potem pojawiła się w nim twarz mistrza Eona.

- Grey! - wykrzyknął uradowany. - Mój drogi chłopcze... Czemu dzwonisz do mnie tak wcześnie? Coś się stało?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Witaj, mistrzu. Dobrze cię widzieć - Widok starej, pomarszczonej twarzy kapłana dodał mi otuchy. - Właściwie... To nie stało się nic. I to jest właśnie problem. Myślałem, że serce samo mnie poprowadzi, pokaże właściwą drogę do celu. Tymczasem... Chyba nic takiego nie czuję. Nic. Już od jakiegoś czasu błąkam się bez pomysłu. Mówiłeś mi, bym słuchał serca. Ale jak, skoro ono milczy?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Grey... mój drogi chłopcze - powtórzył. Przez chwilę w ogóle się nie odzywał, wpatrując się w twoje oczy. Wydawałoby się, że całkowicie go pochłonęły, dopóki nie potrząsnął znacząco głową i znów powiedział: - Niestety... nie mogę ci odpowiedzieć na to pytanie. Każdy Pielgrzym musi sam odkryć, co pragnie jego dusza. Jednakże... dam ci wskazówkę... poczekaj... - to powiedziawszy zniknął w zwierciadle na parę chwil, ukazując wnętrze jego starej biblioteki. Kiedy wrócił, trzymał ze sobą wielką, starą księgę oprawioną w skórę. Szybko zaczął wertować kartki, aż w końcu znalazł to, czego szukał.

- Źródła... Źródła Błękitnych Niebios - to powiedziawszy pokazał ci ledwo widoczną mapę, po czym stuknął kopytkiem w jednym miejscu - Ty jesteś tutaj. Wystarczy, że polecisz dalej na wschód, a odnajdziesz Źródła. A teraz... powodzenia.

Znów buchnęło zielonym pyłem. Kiedy ponownie spojrzałeś w zwierciadło, zobaczyłeś tylko swoje oko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wpatrywałem się jeszcze przez chwilę w gładką powierzchnię lustra. Nagłe zniknięcie mistrza trochę mnie zaskoczyło. Jego słowa spowodowały w mojej głowie jeszcze większy chaos, niż wcześniej. Źródła Błękitnych Niebios... Gdzieś już słyszałem tą nazwę, jestem pewien. Tylko gdzie...? No, ale zawsze to jakaś wskazówka. Trzeba będzie to sprawdzić. W końcu i tak nie mam innego pomysłu. Niewiele już myśląc, rozpostarłem skrzydła i odbiłem się od ziemi. Słońce powoli zachodziło, chowało się za linią horyzontu. Wschód, tak? Nie ma czasu do stracenia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiałeś się, co jeszcze może cię spotkać.

Źródła Błękitnych Niebios... na pewno gdzieś o nich czytałeś. W myślach zacząłeś wertować kartki starych ksiąg, by wreszcie odnaleźć tą króciutką wzmiankę o Źródłach... niestety, jak na złość, nic nie przychodziło ci do głowy. A na pewno wiedziałeś o nich dużo...

Lecąc nad oceanem piasku oddałeś się rozmyślaniu.

Źródła... w czym miały ci pomóc? Oczyścić się ze zmartwień? Prawdopodobnie tak... Ciekawe, czy to coś da.

Z jednej strony nie rozumiałeś mistrza. Z drugiej jednak wiedziałeś, że ma rację.

Podróż okazała się trudniejsza niż przypuszczałeś. Zaczął wiać silny wiatr, który uniemożliwił ci lot. Czułeś, że byłeś już bardzo blisko, a teraz musiałeś lądować...

Na szczęście spostrzegłeś mały staw. Kiedy przyjrzałeś się jemu bliżej okazało się, że woda jest krystalicznie czysta. Wziąłeś parę łyków i usiadłeś nad brzegiem.

Otaczała cię pustka. Wiatr unosił piasek - zorientowałeś się, że nie jest tu bezpiecznie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiatr wzmagał się, tafla wody na stawie zaczęła się niespokojnie poruszać. Tańczący w powietrzu piasek skutecznie ograniczał widoczność. Wydawało mi się, że w burzy, widzę zarysy jakiś postaci. Ale może to tylko złudzenie. Większym zmartwieniem była wciąż nasilająca się burza piaskowa. Żwir zaczął siekać mnie po ciele, piasek wpadał do oczu. Złożyłem kopytka w ochronny, werbalny znak Fidem, jednak nie mogłem otworzyć ust, by wypowiedzieć polecenie. Jeśli piasek dostanie się do dróg oddechowych, to koniec. Nie miałem innego wyjścia. Wskoczyłem do stawu, szukając schronienia w wodzie. Pomogło. Kurz nie mógł sięgnąć poniżej tafli. Był tylko jeden problem. Kończyło mi się powietrze. Siły zaczęły mnie opuszczać, niedotleniony mózg powoli tracił świadomość. Spojrzałem w dół - to wcale nie był stawik, lecz coś w rodzaju podziemnego źródła. Nie było widać dna, tylko czarna, wodna otchłań. Zebrałem resztki sił, składając kopytka w znak Ventus - symbol powietrza. Dobrze użyty, powinien przywołać tuż obok mnie choć mały pęcherzyk zbawczego gazu. Rozpaczliwie czekałem na rezultat. Wiszące na szyi zwierciadło zatrzęsło się niespokojnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czułeś, że się dusisz.

Taka okropna śmierć... Skończyć w taki sposób, kiedy tak daleko przeszedłeś...?

Nie chciałeś umierać. Zaklęcie do tej pory nie przynosiło rezultatu... czułeś, że dłużej nie wytrzymasz...

Nagle mały pęcherzyk powietrza pojawił się przed tobą. Ledwo trzymając się przy życiu, wsadziłeś do jego środka głowę. Niestety, nie zdążyłeś nabrać powietrza... a wszystko ogarnęła ciemność...

Obudziłeś się... na dnie?! Ale... jak to możliwe?!

Leżałeś na piasku w jakiejś jaskini. Nad tobą unosiła się... woda. Nie opadała na dół, tylko lewitowała w powietrzu, jak wielka bańka.

Rozejrzałeś się po okolicy. Otaczały cię różnorakie skały, to wystające z podłoża, to zwisające z sufitu. Ze ścian wystawały kryształy - rozpoznałeś rubiny i diamenty. Dalej rozciągał się długi tunel, który nie miał końca - przynajmniej tak ci się wydawało.

Zacząłeś sprawdzać, czy wszystko jest z tobą w porządku. Rozprostowałeś skrzydła... doskonale - żadne nie jest złamane. Kiedy spojrzałeś na swoje ciało również stwierdziłeś, że wszystko jest dobrze.

Dopiero po jakiejś minucie, kiedy wreszcie wstałeś i zamierzałeś wejść do tunelu zorientowałeś się... że nie oddychasz.

Najnormalniej w świecie nie oddychałeś. Po prostu... twój organizm w ogóle tego nie potrzebował. Krzyknąłeś z przerażenia, ale okazało się, że nie możesz wydobyć żadnego dźwięku.

- Nie bój się.

Ktoś wyszedł z cienia. Miał na sobie kaptur, więc nie mogłeś ujrzeć twarzy, ale po głosie poznałeś, że była to klacz.

- Żyjesz. Nie oddychasz, bo twoje płuca się leczą - powiedziała.

Podeszła bliżej ciebie, dotykając kopytkiem twojego serca. Zobaczyłeś, że ma piękne, zielone oczy.

- Nie lękaj się - powtórzyła. - Wszystko jest w porządku. Za kilka chwil powinieneś być zdrowy - zapewniła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zamarłem, gdy poczułem dotyk klaczego kopytka na mojej piersi. Nie wiedziałem, kim była. Nie wiedziałem, co ze mną zamierza zrobić. Ale nie obchodziło mnie to. Nie obchodziło mnie nic, gdy wpatrywałem się w te wielkie, zielone oczy. Wydawało mi się, że mijają godziny, dni. Miesiące. Powoli wszystko zaczęło się rozmazywać... Zwierciadło zatrzęsło się na szyi. Ocknąłem się. Klacz dalej stała przede mną spokojnie, nie wykonując nawet najmniejszego ruchu. Nie odzywała się. Wiedziałem, że nie będę w stanie wydać głosu. Ale musiałem dowiedzieć się, co się tu dzieje. Musiałem przemówić do jej myśli. Skupiłem cały swój umysł na stojącej przede mną tajemniczej klaczy. Na jej twarzy. I oczach... W naszych jaźniach powstał mały, wspólny obszar. Myśli zaczęły pędzić, każda chciała uciec z mojego umysłu. Ale wypuściłem tylko jedną. 'Kim jesteś...?'

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Moje imię nie ma znaczenia - powiedziała. - Kim natomiast jestem? To także nie powinno cię interesować. Wkrótce zniknę. Na zawsze. Nie chcę sprawiać ci problemów. Jesteś Pielgrzymem - od razu widać to po twoich oczach. Nie będę przeszkodą. Krocz dalej swoimi ścieżkami i staraj się o mnie zapomnieć. Jednakże jeżeli ci się to nie uda...

Klacz urwała, unosząc lekko głowę tak, byś mógł spojrzeć w jej oczy. Następnie podniosła kopytko i, ku twojemu ogromnemu zdziwieniu, pojawiła się na nim ogromna kula ognia wielkości głowy dorosłego kucyka.

- To jest żywy ogień. On czuje, ma swoją własną historię. Święty ogień... Ale o jego właściwościach powiem ci wtedy, kiedy będzie na to odpowiednia pora.

Ponownie podeszła do ciebie, jeszcze raz kładąc kopytku w miejscu twojego serca.

- Za niecałą minutę powinieneś być w pełni sił. Tymczasem zostanę tu jeszcze, by nic ci się nie stało.

To powiedziawszy usiadła na kamieniu obok, nie spuszczając z ciebie wzroku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie odpowiedziałem, choć w mojej głowie wprost szalało od najróżniejszych pytań. Pytań zapewne bez odpowiedzi... Poczekałem jeszcze chwilę, czekając na pełne odzyskanie sił, tak jak powiedziała tajemnicza klacz. Milczałem, wciąż w nią wpatrzony. W miejscu, którego dotknęła czułem dziwne, przyjemne ciepło. Rozgrzewało mnie od środka. Rozmyślałem też o tej kuli ognia. Jak ją przywołała? Przez kaptur nie byłem w stanie ocenić, czy była jednorożcem. A jeśli nie, to musiał to być znak Ignis... Skąd o nim wie? Tylko mistrz Eon uczył korzystania ze znaków. A przecież mówił mi, że nigdy nie miał żadnych innych uczniów... Odetchnąłem głęboko. Powietrze przemknęło przez moje ciało. Znowu mogłem oddychać i mówić. Czas wyjaśnić, co tu się stało. - Dziękuję - powiedziałem. Mój głos był jeszcze dość słaby, jednak nie chciałem znowu uciekać się do czytania w myślach. - Za pomoc. Gdyby nie ty, moja wędrówka byłaby już pewnie skończona. Mam jednak do ciebie sporo pytań. Jeśli na któreś nie możesz odpowiedzieć, po prostu milcz. Zrozumiem to. Ja także wiem wiele rzeczy, o których nie powinienem mówić. Klacz spojrzała na mnie ponownie zza swojego kaptura. Jej zielone oczy wyglądały jak dwa szmaragdy. - Gdzie w ogóle jestem? - kontynuowałem. - Ostatnie co pamiętam, to skok do wody. A potem brak tchu, ciemność... - zamilkłem. Klacz dalej się nie odzywała, wpatrzona we mnie z zaciekawianiem. Czując, że nie dostanę raczej odpowiedzi na to pytanie, przeszedłem do konkretów. - Muszę dotrzeć do Źródeł Błękitnych Niebios. Wiem, że są gdzieś niedaleko. Wiesz może, gdzie dokładnie? I czym one w ogóle są...? Kropelki wody niespokojnie skapywały na skały, roztrzaskując się o nie z pluskiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To miejsce jest magiczne - odezwała się klacz. Rozglądała się po całej jaskini uważnie, zupełnie ignorując twoją obecność.

- Moja moc z każdym dniem słabnie. A tutaj przez krótką chwilę znów mogę przywołać święty ogień, powspominać dawne dzieje... Moja historia jest jednak zbyt kręta i zawiła, by zrozumiał ją taki zwykły śmiertelnik jak ty. Wyczuwam od ciebie duchową energię, jednakże to i tak zbyt mało. Źródła Błękitnych Niebios, tak...?

Zanim skończyła jedną ze swoich myśli, już rozpoczynała drugą. Nie przejmowała się jednak tym i nie zwracała uwagi, że ty tak naprawdę słuchasz jej z ogromną uwagą.

- Łap - powiedziała tak nagle, że nie zdążyłeś zareagować. Pierścień z błękitnym kamieniem uderzył cię prosto w głowę.

- To Pierścień Nietykalności. Przyda ci się, natomiast dla mnie jest bezwartościowy. Idź ciągle na wschód, wychodząc z tego korytarza. Trafisz do nich bez problemu.

Klacz obróciła się do ciebie przodem i po raz pierwszy zdjęła kaptur. Twoim oczom ukazała się piękna, dumna szara klacz z długimi, kręconymi włosami o kolorze świeżej trawy. Oczy były od nich trochę ciemniejsze. Była... pegazem.

- Zapamiętaj mą twarz - rzekła. - Być może nigdy już jej nie ujrzysz...

To powiedziawszy obróciła się w miejscu, zakręcając się w czarną pelerynę, tworząc ciemny wir, w którym zniknęła. Peleryna opadła na ziemię delikatnie, a ty zostałeś sam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cisza. Spadające krople wody wydawały się głośne, niczym gwiazdy, spadające i rozbijające się o Ziemię. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak jest tu ponuro. I ciemno. Odpowiadało mi takie otoczenie, jednak... Nie powiem, żeby nagłe zniknięcie klaczy mnie zaskoczyło. Wiedziałem, że nie zostanie ze mną dłużej. A jednak czułem jeszcze w sercu jakieś obce mi to tej pory uczucie... Czy to nadzieja? Nie wiedziałem. I nie na to miałem teraz czas. Wsunąłem na prawe kopytko podarowany przez nią pierścień, zajmując mu miejsce tuż pod czarną , diamentową bransoletą Ormazda. Zwróciłem się w kierunku korytarza. Jego czarna otchłań zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Zdawała się. Ruszyłem do przodu. Ciemność zawładnęła moimi oczyma, próbowała utrudnić mi drogę. Nie obchodziło mnie to. Nie trudziłem się nawet, by użyć znaku Lux. Szedłem naprzód, starając się nie myśleć o niczym. Starając się wyzbyć wszystkich emocji, skupić tylko na zadaniu. Na próżno. Wciąż miałem przed sobą obraz dwóch, zielonych jak szmaragdy oczu tajemniczej klaczy. A właściwie, pegaza. Pegaza, umiejącego posługiwać się magią, tak jak ja... Mały, jasny punkt pojawił się przede mną, kawałek drogi dalej. Wyjście z jaskini. Słońce świeciło chyba mocniej niż zwykle, oślepiło mnie całkowicie. Nie przejmowałem się tym. Szedłem dalej na wschód, nie oglądając się za siebie. Ani na boki. Nie myśląc o niczym. Źródła były coraz bliżej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znów znajdowałeś się na pustyni. Tym razem jednak otaczało cię o wiele więcej roślinności - to na pewno dobry znak.

Zastanawiałeś się nad całą sytuacją w jaskini... Ale nie potrafiłeś znaleźć logicznego wytłumaczenia na to, co się stało.

Drzewa, krzewy i trawa na dobre zasłoniły całą scenerię tej niebezpiecznej otchłani piasku. Wydawało ci się, że jesteś w pięknym ogrodzie.

Pomimo tego, iż przeszedłeś już bardzo daleko na wschód - Źródeł w ogóle nie było widać. Zamiast tego zorientowałeś się, że przez cały czas szedłeś po już wcześniej wydeptanej ścieżce.

Ciekawe... czyżby ktoś już tu był przed tobą?

Rośliny zaczęły zanikać. Do twoich uszu doszedł śpiew mew, szum wody oraz trzask ogniska.

Piasek, po którym szedłeś, stawał się coraz bardziej miękki i sypki - z każdym krokiem było ci coraz trudniej iść dalej. Dopiero po dłużej chwili przypomniałeś sobie, że masz skrzydła.

Zażenowany własną głupotą, wzbiłeś się w powietrze.

Po krótkim locie twoim oczom ukazała się górka. Kiedy ją przekroczyłeś, bardzo się zdziwiłeś.

Za nią znajdowało się morze. No, przynajmniej prawdopodobnie było to morze - równie dobrze mógłby być to ocean czy też ogromne jezioro. W każdym bądź razie zastałeś wielkie skupisko wody. Plaża była całkowicie pusta oprócz małej chatki, która stała z boku. Po obu stronach brzegu znajdował się las pełen pnączy, zaś dojście do wody bardzo małe. Ledwo zmieścił się tam stary most, który ledwo co utrzymywał się na starych belkach.

Z małej chatki wyszedł stary ogier. Rozprostował się w kręgosłupie i ziewnął. Kiedy położył się na hamaku przy chatce i ujrzał twoją postać na niebie, wykrzyknął:

- Na Jowisza...! HEEEEEEEEJ! TYYYYY! WEŹ NO TU!

Machał kopytkiem wyraźnie dając ci znać, byś zleciał na ziemię.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zatrzymałem się w powietrzu i spojrzałem w stronę ogiera. Nie wyglądał wrogo. A nawet jeśli, nie powinien być dla mnie żadnym zagrożeniem. Może warto sprawdzić, co ma do powiedzenia. Zanurkowałem gwałtownie ku ziemi, grzywa uderzyła mnie w oczy. Brakowało mi tego uczucia. Wylądowałem parę metrów od ogiera, nie za blisko. Wciąż nie wiedziałem, z kim mam do czynienia. W myśli przygotowałem znak obronny Defendit, gotów odeprzeć jego atak. Ostrożności nigdy za wiele. Milczałem, patrząc się uważnie na zmierzającego w moją stronę kuca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- No niech mnie piorun strzeli! - wykrzyknął, zakładając małe szkiełko kontaktowe na oko. - Przybysze? Tutaj? Nie no, chłopie! Musiałeś sporo przeżyć!

Ogier dostrzegł twój pierścień i zmartwił się.

- Święta Luno... - szepnął. - T-ty! Nie bój się mnie, jam swój! Swój, biedny, stary... Ale swój! Weź nie patrz tak na mnie tym swoim złowrogim wzrokiem... Jak cię zwą? - spytał z wyraźnym zainteresowaniem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Milczałem jeszcze chwilę, mierząc starca wzrokiem. Chyba mogłem mu na razie zaufać. - Przepraszam. Ostrożności nigdy za wiele. - Moje spojrzenie złagodniało. Patrząc na obolałego, pomarszczonego ogiera zrobiło mi się trochę głupio. - Nazywam się Grey. Grey Tear, jeśli ma to jakiekolwiek znaczenie. Szukam Źródeł Błękitych Niebios... Nie pytaj, dlaczego. Sam tego dobrze nie rozumiem... - zamilkłem, oczekując na odpowiedź. Ogier przypatrywał mi się z ciekawością, jakby oczekiwał, że będę mówić dalej. Jednak ja też miałem kilka pytań. - Ale kim ty jesteś? I co robisz na takim odkucykowiu?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ja? Ech...

Ponownie wyprostował się i ziewnął.

- A tak sobie tu mieszkam - odparł prosto z mostu. - Kiedyś byłem piratem, ale mój statek się rozbił... No to ja płynę przez te szerokie fale...

Zaczął wymachiwać kopytkami w dziwny sposób. Najwyraźniej bardzo się cieszył, że ma wreszcie jakieś towarzystwo.

-... byłem cholernie zmęczony, ale nie poddawałem się! No i patrzę - a tu ląd! Chłopie, nawet nie wiesz, jaka to była radość!... No i do tej pory wiodę tutaj samotne życie rozbitka. Nauczyłem się dużo - sam zbudowałem tę chatę - wskazał kopytkiem na swoje mieszkanie - w tych lasach jest dużo zwierząt do upolowania, a czas mi mi ja na... Ach, zresztą, nieważne, na czym czas mi mija, he, he! A zwą mnie Jack Aligator... No, zwali. Ale to imię mi się bardzo podoba, no to se takie zostawiłem.

Odwrócił się i ruszył w kierunku chatki.

- Chodź - powiedział. - Wyglądasz na wykończonego!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Prawda, przydałby mi się odpoczynek - odpowiedziałem. Zwierciadło wisiało na szyi spokojnie. - Prowadź więc, Jack. Weszliśmy do chatki. Chociaż z zewnątrz sprawiała bardzo liche wrażenie, w środku okazało się być całkiem przytulnie. A na pewno było tu przyjemniej, niż w prześladujących mnie ostatnio jaskiniach. Na drewnianych pułkach poukładane były różnego rodzaju i wielkości muszle. Na ścianie wisiały sieci rybackie, bardzo brudne, lecz zapewne spełniające swoją rolę. Pirat nie wyglądał na niedożywionego. Jack usiadł na bujanym fotelu, wyciągnął fajkę i pyknął z niej parę razy. Najwyraźniej był bardzo zadowolony z mojej obecności. Poczułem się pewniej, mogłem zacząć rozmowę. Od jakiegoś prostego i przyjemnego tematu, jak... - Powiedz mi Jack... Czy w twoim życiu wszystkie marzenia i cele były od początku widoczne i namacalne? Czy sam odkrywałeś, jakie jest twoje przeznaczenie? A jeśli tak, to w jaki sposób? - Te słowa wyszły z moich ust, zanim zdążyłem się powstrzymać. W końcu, co o przeznaczeniu Pielgrzymów mógł wiedzieć emerytowany pirat...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

El Martinezie Zacny Wielki Miziatorze - trochę wchodzisz mi w robotę... Opisałeś wygląd chatki i przez chwilę pokierowałeś nawet Jackiem Aligatorem - to, czy on usiadł i zapalił fajkę (skąd on ją w ogóle wziął? :P) czy też nagle poszedł tańczyć taniec hula to już moja sprawa :P

----------------------------------

- Łe tam. Marzenia są dla frajerów! Miałem CHĘCI, WIEDZIAŁEM, że to się może udać, DĄŻYŁEM do tego niczym rekin za zdobyczą. A mówię tu o zostaniu kapitanem statku.

Wstał i rozprostował kości, co jakiś czas jąkając ze zmęczenia.

- Gritta - powiedział donośnym głosem. - To był pierwszy okręt, którym dowodziłem. A później tak się wszystko piekielnie szybko potoczyło, że... można mnie było nazwać Królem!

Wybuchnął szczerym śmiechem, ponownie opadając na fotel.

- Chłopie, to były czasy! Złoto, klacze, piwo... Miałem wszystko!

Spojrzał na ciebie.

- Ale ty, jak widzę, uważasz inaczej. Bo sądząc po twojej wypowiedzi o marzeniach to musisz coś niecoś o nich wiedzieć, nie? Pewnie jakieś tam masz. No bo - bez potrzeby to byś tu nie przylazł.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Discord Server

Partnerzy

  • For Glorious Equestria
  • Bronies Polska
  • Bronies na DeviantArcie
  • Klub Konesera Polskiego Fanfika
  • Kącik lektorski Bronies Corner
  • Lailyren Arts
×
×
  • Utwórz nowe...