Skocz do zawartości

Odnaleźć swoje miejsce - Soulfeather Wings (DantePD)


Draco Brae

Recommended Posts

Smacznie sobie spałeś, gdy nagle zrobiło się niemiłosiernie gorąco. Wybudziło Cię to ze snu.

- P-p-po-ożar... – wydukałeś z siebie, zaraz po tym jak otworzyłeś oczy.

Ogień powoli wdzierał się do Twojego pokoju, a Ty sam niewiele czekałeś. Złapałeś gitare i wyleciałeś przez okno. Patrzyłeś jak płonie Twój dom, rozejrzałeś się... brakowało siostry. Znów pewny lot do domu, prosto do pokoju siostry. Złapałeś ją i posadziłeś na plecy. Myślałeś tylko o tym by nic jej się niestało. Miałeś wylecieć jak bohater i tak to wyglądało. Jednak poczułeś silne uderzenie w plecy. Kawałek palącego się budynku Cię uderzył. Lot zamienił się w spadek. Wszystkie oczy były skierowane na Ciebie. Czułeś te spojrzenia. Były pełne zawodu, roczarowania i żalu, bo nie dałeś rady.

Gdy spadałeś usłyszałeś wiele głosów:

- Patrzcie no, niby konkursy wygrywał, a teraz spada jak przejrzałe jabłko w sadzie.

- Taa, "talent ma" mówili, a teraz proszę.

- Po kim ty odziedziczyłeś talent do lotów smarku!? – wtrąciła matka.

Usłyszałeś nawet głos ze swoich pleców:

- Byłeś moimi wzorem braciszku... Zawiodłam się na Tobie...

Zerwałeś się z posłania, szum deszczu był przegryzany grzmotami piorunów.

~ Sen we śnie? ~ Pomyślałeś. ~ Raczej koszmar...

Byłeś cały zlany potem. Przetarłeś oczy i rozejrzałeś się. Ognisko powoli dogasało, a szałas jaki udało Ci się zrobić pod drzewem w tym lesie, jakoś się trzymał.

~ Skąd to ja przyszedłem teraz? ~ zapytałeś sam siebie w myślach, próbując dać sobie jakiś punkt orientacyjny.

Jednak nie miało to żadnego znaczenia, gdyż bez mapy ciężko stwierdzić gdzie dokładnie byłeś. Siedziałeś tak jeszcze krótką chwilę, ciągle myśląc o swoim śnie. Pogoda w między czasię się uspokoiła i jak się okazało było południe. Można było wreszcie obrać jakiś kierunek...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przetarłem jeszcze kilka razy twarz. Wszystko dookoła mokre, trawa, drzewa, ja. Wstałem i otrzepałem się trochę z wody. No pięknie, bluza też mi zamokła. Wziąłem kilka z patyków z szałasu, przytknąłem je niedaleko ogniska i rozwiesiłem na nich ubranie. Niech złapie choć trochę jeszcze ciepła. Wolałbym iść w suchym ubraniu, ale w tych warunkach będzie dobrze jeśli choć przestanie ociekać z wody. Gdy wieszałem bluzę, spojrzałem w jedną z pobliskich kałuż, których po ulewnym deszczu zrobiło się sporo. Młody dumny kasztanowy pegaz z pewnym siebie uśmiechem. Jego rozłożone skrzydła, nawet nie ruszając się, cięły bez problemu powietrze. Odnoszący sukcesy, wszyscy byli z niego dumny. Odbicie spojrzało mi prosto w oczy. Pokiwało głową z dezaprobatą. Pogarda pojawiła się na jego twarzy, ja jego spojrzenie pełne było wyrzutu... Kropa z pobliskiego drzewa uderzyła w taflę lustra. Kręgi rozeszły się po wodzie. Gdy tafla uspokoiła się, w wodzie czekało tylko odbicie zaniedbanego ogiera. Długie przemoczone włosy przywarły mu do zarośniętej twarzy. Podkrążone już oczy patrzyły zrezygnowane, a do boków przyciśnięte kurczowo opierzone wybrzuszenia. Na lewym nadal nałożony był usztywniacz, który nigdy i tak nie zostanie użyty do tego do czego powinien. "Żałosne." Westchnąłem i obmyłem twarz. Odgarnąłem włosy z oczu i usiadłem. I tak muszę jeszcze chwilę poczekać zanim bluza choć troszkę przeschnie. Pochyliłem się i skubnął trawy. Zacząłem żuć, trawa nie była przysmakiem, ale zapychała brzuch i blokowała głód. Niby można tak,ale ile się pociągnie na tym? Dużo bym oddał za frytki z siana, albo chociaż normalna kanapkę. Gdy bluza była na tyle sucha żeby nie ciążyła przy chodzeniu, zebrałem swoje rzeczy. W sumie co to jest do zbierania, ubranie na grzbiet i gitara. Przed założeniem pogładziłem pokrowiec, w którym znajdował się instrument. Dobra trzeba w końcu dojść do jakiejś cywilizacji. Spojrzałem w stronę, z której przyszedłem. I ruszyłem w przeciwną. Trzeba iść do przodu, prawda? Kiedyś muszę gdzieś dojść. Z resztą bez mapy ten kierunek jest tak dobry jak każdy inny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po solidnej ulewie, słońce dało się we znaki. Po mimo cienia jaki dawały liście i gałęzie, upał dawał o sobie znać. Podczas Twojej wędrówki drzewa zaczęły się przerzedzać, a sosny miarowo ustępować miejsca dębom, lipom i wierzbom. Marsz umilał Ci świergot ptaków, jednak upał był zbyt silny. Zrobiłeś postój, zrzuciłeś z siebie bluzę, która była już sucha, a gitarę oparłeś o drzewo. Rozejrzałeś się za choćby kałużą by ugasić pragnienie i gdyby nie sporych rozmiarów, wyżłobiona kłoda leżąca zaledwie kilka, lub kilkanaście metrów dalej, mógłbyś pomarzyć o zaspokojeniu potrzeby.

- Riki, zejdź prosę - dobiegł Cię głos małej wystraszonej klaczki, podczas raczenia się wodą z kłody. - Kotecku, zejdź.

Pomoc należała się każdemu, więc bez namysłu pogalopowałeś do źródła dźwięku. Galop był krótki. Gdy tylko dotarłeś do młodej klaczki, jej oczy od razu szukały pomocy w Twoich. Dokładnie się jej przyjrzałeś. Jej umaszczenie było niebieskie, a grzywa rozczochrana i zielona, to samo tyczyło się ogona, który był w nieładzie. Przypuszczalnie miała koło siedmiu lat, stąd też nie miała jeszcze cutie marka. Jej seledynowe oczy dalej szukały pomocy w Twoich. Spojrzałeś na drzewo przy którym stała młoda klacz, na dość wysokiej gałęzi siedział sobie szary sierściuch, któremu nie widziało się schodzenie na dół. Wejść po niego, czy też porządnym kopniakiem w drzewo sprawić by spadł jak ulęgałka? Innych sposobów nie będzie by zdjąć tego kota, on sam właśnie zdawał sobie sprawę co go czeka i zaczął prychać.

- Mógłby mi Pan pomóc zdjąć mojego kotecka? - poprosiła mała klacz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sorki, że nie odpisywałem za bardzo, ale w tygodniu uczelnie mnie pocisnęła. W tym tygodniu i w SOON postaram się odpisać częściej, bo szykuje się "wolniejszy tydzień".

I au "koteckiem", moja kucykowa cukrzyca nawet mnie boli ;p

Skąd mała klacz znalazła się w środku lasu? To było pierwsze pytanie jakie przyszło mi do głowy. A potem usłyszałem prośbę klaczki.

-T-Tak. Oczywiście, że ci pomogę.

Spojrzałem w górę, i przełknąłem ślinę. Kot siedział dość wysoko, a gałęzie nie wyglądały ani na najgrubsze, a na najstabilniejsze. Powoli zdjąłem gitarę z pleców. Przez chwilę stałem jeszcze po prostu patrząc się na to drzewo. Wziąłem głęboki oddech. I zacząłem stawiać kopyto za kopytem na coraz wyższych gałęziach.

-Słuchaj, skąd ty się w ogóle tutaj wzięłaś, co? Taka młoda klacz jak ty nie powinna sama zapuszczać się do lasu.

Zadałem pytanie starając się nie myśleć o tym co teraz robię. Pamiętaj tylko nie patrz w dół i będzie dobrze. Kiedyś byłeś na duży wyższych wysokościach, nie? Tak... tylko to było kiedyś...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spokojnie, nie stresuj się tym, że nie mogłeś odpisać. Każdemu może się zdarzyć ; ). I niestety, do tego "kotecka" będziesz musiał przywyknąć na jakiś czas ;p

Z każdą miniętą gałęzią robiło się coraz to mniej ciekawie. Czułeś i słyszałeś jak trzeszczy drewno pod Tobą. Kot również nie okazywał zachwytu, że ktoś po niego idzie. Oznajmił to prychając coraz to mocniej.

- Bo ja mieszkam blisko lasu proszę Pana. Mój tatuś jest drwalem!

Słowa dziewczynki tylko Cię rozproszyły. Poczułeś jak z pod jednego z tylnich kopyt znika jakakolwiek przestrzeń. Jednak szybka reakcja i złapałeś się pnia przednimi kopytami. To było niebezpieczne, teraz już nie mogłeś sobie pozwolić by mała klacz Cię rozpraszała. Słyszałeś, że coś mówi, jednak jej słowa nie docierały do Ciebie. W końcu udało Ci się, byłeś na tej samej gałęzi co "kotecek". Cholerny sierściuch jednak wolał nie poddać się bez walki i rzucił się na Ciebie. Tego tylko brakowało, gdy ta mała zaraza wpiła w Ciebie pazury, zrobiłeś gwałtownych ruch, na który tylko czekała wasza gałąź. Czułeś jak lecisz z kotem w dół, patrzyłeś jak Ziemia się do Ciebie zbliża, a raczej Ty do niej.

~ To będzie bolało... ~ pomyślałeś.

I faktycznie bolałoby gdyby konar na którym leciałeś nie zawadziłby o inny hamując cały upadek. Lekki wstrząs i znów byłeś w połowie drogi. Teraz już spokojniej mogłeś popatrzeć w dół. Mała klacz stała przerażona z otwartym pyskiem. Jeszcze krótki odpoczynek i zejście w sumie powinno być łatwe bo kot sam się Ciebie trzyma... Teraz mogłeś sobie pozwolić na trochę rozluźnienia więc zacząłeś schodzić...

- D-d-dzi-ękuje - wyjąkała mała klacz. Jednak jak to dziecko szybko zmieniło temat: - Nie ma Pan cutie marka?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Au, po tym plecy będą mnie boleć dość długo. No przynajmniej o kota nie muszę się martwić, bo nie wygląda na to, żeby miał się ode mnie odczepić zbyt szybko. Teraz skupić się na spokojnym i wolnym zejściu. Niby już nie daleko i wcale nie tak wysoko, ale spojrzenia w dół i tak ograniczajmy do minimum - tyle co trafić kopytem na kolejną gałąź. -Tak całkiem jak ty, prawda?- Odpowiedziałem, nie wierząc za bardzo w żadne wymawiane przeze mnie słowo.- Ale nie martw się każdy kiedyś dostanie to co mu się należy. Powiedz, może mogłabyś mnie zaprowadzić do swoich rodziców? Skończyło mi się normalne jedzenie, a nie do końca wiem gdzie jest jakieś najbliższe miasto.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Schodziłeś dalej, a mała klaczka przyglądała Ci się z uwagą. W końcu udało się zejść. Jednak problemem było odczepienie od siebie futrzaka. Im bardziej próbowałeś go odczepić tym bardziej mały złośliwiec się wczepiał. Po wielu próbach i zadrapaniach udało Ci się go zdjąć z siebie, gdy tylko to zrobiłeś, wręczyłeś Rikiego dziewczynce.

- Dziękuję. Zapewne ma Pan rację i jasne zaprowadzę Pana do mojego domu - usłyszałeś pogodne słowa dziewczynki, które wprawiały Cię w dobry nastrój, bo w końcu zjesz coś normalnego... zapewne. Mała klaczka po chwili dodała: - Jestem Lucky Poplar, a Pan jak się nazywa?

Jeszcze tylko gitara, bluza, odpowiedź dla wścibskiej klaczki i można się zbierać z nią... Odpowiedziałeś na pytanie Lucky, założyłeś bluzę i zarzuciłeś na siebie gitarę. Poplar zaczęła prowadzić wędrówkę, cały czas dziwnie chichocząc... Stepując, postępowaliście wkrótce po regularnej ścieżce. Chwilę później dostrzegłeś w oddali małą chatkę i jeszcze jeden budynek. Prawdopodobnie tartak. Lucky wciąż chichotała...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(Tak tylko gwoli małego sprostowania- nie zdejmowałem bluzy. I lepiej jest założyć, że jeśli od tego nie zależy niczyje życie w obecności innych kuców raczej nigdy nie zdejmie. Wstydzi się usztywniacza na skrzydle, i w ogóle tego że jest pegazem. Dlatego nosi tą za dużą nieco workowatą bluzę- stara się uchodzić za zwykłego earth pony).

A i będę zaznaczał to co mówi na kolor, nawet mi samemu się ciężko czyta cały biały post.

-Soul... możesz mi mówić Soul. Miło cię poznać Lucky.-Odpowiedziałem krótko i uśmiechnąłem się lekko w stronę klaczki.

Zaczynało mnie powoli denerwować to ciągłe chichotanie. Z resztą najgorsze było, że nie wiadomo z czego. Czy ten kot mnie jakoś dziwnie podrapał, czy co?

-Tu mieszkasz?-Zapytałem. Poszedłem w stronę zabudowań rozglądając się. Nie widząc nikogo zawołałem-Halo! Jest tu ktoś?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Mama pewnie jest w tartaku i drzemie, a tato poszedł ściąć jakieś drzewo. Wkrótce wróci i wtedy się pobawimy, wszyscy razem.

Słowa małej klaczki były nieco dziwne i nader wesołe.

- Może pan wejdzie i się rozgości? Ach przepraszam Soul, wejdź rozgość się. Chcesz kanapkę? Niestety tylko to jestem wstanie zrobić...

Mała klacz jednak nie czekała na Ciebie, wpadła do chatki, z lekkimi obawami poszedłeś za nią. Cały domek był z drewna, brak jakichkolwiek dekoracji. Stałeś w przedsionku, gdy z jednego z pomieszczeń na lewo wychyliła się młoda klacz i gestem zaprosiła do niego. Była to jadalnia połączona z kuchnią. Była tam duża kaflowa kuchenka chyba jedyna rzecz która nie była z drewna w tym domu, wiele szafek i wreszcie stół z pięcioma krzesłami. Usiadłeś na jednym, było wygodne jak na twarde drewno. Zacząłeś obserwować Lucky. Robiła kanapki, teraz już nie chichotała, a nuciła jakąś melodie. Po chwili nucenie zamieniło się w pseudo śpiew. Jej łagodny głos rozbrzmiewał po całej jadalnio-kuchni.

- Lal la la, la la... Lal la la, la la...

Wreszcie skończyła i podała Ci kanapki ze stokrotkami oraz plasterkami jabłka na ciemnym sianochlebie. Jej uśmiech nie przedstawiał tego co widziałeś... Było w nim coś dziwnego. I ten śpiew... cały czas go kontynuowała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Ehmm... dziękuję.-Wydusiłem z siebie, szybko zjadając kanapkę.

Czułem się strasznie niezręcznie. Chciałem iść do matki tej klaczy, jednak żołądek wygrał. Teraz czułem, że to był błąd. Wszedłem do domu obcych, a w nim nie było nikogo dorosłego...

Nie dobra, nie dam tak rady.

-Dzięki, za kanapkę, ale chciałbym teraz porozmawiać z twoją mamą. Mówiłaś, że jest w tartaku, tak?

Wstałem i skierowałem się do drzwi. Wypadało by się przynajmniej przedstawić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lucky tylko przytaknęła krótkim "yhym". Nie pozostało Ci nic innego jak pójść do budynku obok. Gdy tam wszedłeś, zauważyłeś cudownie wyglądającą beżową klacz z długą czarną grzywą i ogonem pospinanym gumkami. Jej uroda była olśniewająca. Spała na kilku kawałkach drzewa, tuż obok różnego rodzaju pił i temu podobnych. Jej cutie markiem była piła tnąca deskę. Stałeś tak krótką chwilę onieśmielony urodą cudownej klaczy, gdy Lucky wreszcie pogalopowała do niej i ją obudziła.

- Mamo, mamo... Mamy gościa!

- Mmm... - stęknęła i przeciągnęła się beżowa klacz. - Witaj... jestem Tristana Poplar...

Jej głos dorównywał jej urodzie. Zwłaszcza tak zaspany, wydawał się po prostu uroczy. Gdy tak stałeś i podziwiałeś, Tristana wreszcie się do Ciebie uśmiechnęła nieco zaspana jakby dotarł dopiero teraz do niej fakt, że ma gościa. Lucky w między czasie szepnęła coś matce do ucha, a ta ją skarciła, że nie mówi się po cichu w towarzystwie. Nawet jak się denerwowała wyglądała cudnie... Anioł, a nie klacz...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez chwilę tylko stałem i się na nią patrzyłem. Szybko jednak spoliczkowałem się w myślach. Koleś ona ma córkę i męża! Zamknij gębę zanim zaczniesz się ślinić! Potrząsnąłem głową i podszedłem bliżej.

-Witam. Miło mi poznać. Ja jestem Soulfeather, ale proszę mi mówić po prostu Soul.-Powiedziałem i skłoniłem się lekko. -Przepraszam, że tak wpadam ni w pięć ni w dziesięć, ale zgubiłem się w lesie i spotkałem Pani córkę. Przyprowadziła mnie tutaj. Chciałem tylko dowiedzieć się o drogę do najbliższego miasta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na Twoje słowa obie klacze zareagowały smutkiem, jednak Tristana szybko postanowiła zmienić Twoje zdanie. Podeszła do Ciebie i przez Twoją grzywę szepnęła Ci:

- Może jednak na trochę zostaniesz? - jej szept wprawiał całe ciało w drżenie i zachwyt.

- Maaamooo... a mówiłaś, że w Towarzystwie się nie szepcze! - burknęła z niezadowoleniem Lucky.

Tristana skierowała się do drzwi, odwróciła się gdy stała przy nich i rzuciła zalotnym spojrzeniem jakby mówiła "nalegam". Jej oczy były takie same jak Lucky. Mała klacz pogalopowała za matką, męcząc ją o "te" szeptanie w towarzystwie. Gdy wychodziły, obie zaczęły chichotać...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To zaczynało się robić trochę dziwne... i straszne. Pierwszy raz spotkałem klacze, które zachowywały się w tak "nietypowy" sposób. Pomyśleć co będzie gdy wróci "Pan domu".

I poza tym z czego one się tak chichrały? To było irytujące, być jedynym, który nie wie o co chodzi.

Z westchnięciem opuściłem głowę tak, że grzywa prawie ciągnęła mi się po ziemi. Nadal się niczego nie dowiedziałem, więc trzeba było iść z nimi.

-Ja nie chcę sprawiać kłopotu. Chciałbym by Panie miały mnie po prostu jak najszybciej z głowy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cwałowałeś oczekując co będzie dalej. Zbliżaliście się z powrotem do chatki. Gdy szedłeś tak za dwiema klaczami usłyszałeś urywek ich rozmowy:

- Pobawimy się z nim jak z innymi? - spytała Lucky.

- Nie, z nim trochę dłużej...

Cokolwiek mogło to znaczyć, nie brzmiało zbyt dobrze. Twoje zmieszanie zauważyła Tristana.

- Zaraz wytłumaczę jak dojść do najbliższego miasta... Porozmawiamy przy dobrej herbacie ziołowej...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

T_T Dlaczego mam coraz silniejsze przeczucie, że zrobią mi coś złego? Ale w końcu to przecież tylko normalna rodzina z matką i dzieckiem... w środku lasu... dziwnie się zachowująca...

Ehh czemu mam wrażenie, że to będzie błąd...

-Poproszę zwykłą wodę. Przyzwyczaiłem się do tego.

Pierwszy niepasujący smak, wypluwam to i zmywam się stąd.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Weszliście do chatki i po chwili Lucky dosłownie sadzała Cię przy stole w kuchni, sama zaś usiadła na przeciwko Ciebie szczerząc ząbki. Tristana powoli postepowała za wami, po czym wzięła się za robienie herbaty... Aromat ziół jakich użyła był intensywny, bardzo intensywny. To nie był zwykły rumianek, mięta, szałwia... Było to coś nawet mocniejszego od kadzideł. Przy przygotowaniach herbaty, zaczęła nucić tę samą melodie co wcześniej Lucky. Sam zapach herbaty uderzał mocno po głowie. Wreszcie melodia ustała, a Tristana odwróciła się z tacką z napojami w pysku. A jednak... podała Ci wodę... ciepłą. Sama z Lucky wzięła się za herbatę.

- A więc, skąd dokąd zmierzasz? - spytała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dorosła klacz tylko wzięła łyk herbaty.

- Mieszkanie w lesie ma swoje uroki. Rzadko kto nas odwiedza, a szkoda - w tym momencie uśmiechnęła się do Lucky... Dość dziwnie uśmiechnęła. - Po za tym, zawsze gdzieś w pobliżu jest mój mąż, Axed. Drwal, który może pociągnąć sam całe duże drzewo - dodała jakby przestrzegając Cię przed niewiadomo czym.

- To ja zajmę się kotkiem, mamo - wtrąciła Lucky.

- Znowu przytargałaś jakieś zwierze? - westchnęła zażenowana Tristana...

Przez myśl przeleciała Ci cała sytuacja z kotem. Te zwierzęta, nie uciekały bez powodu, o ile uciekały jak ten kot... Co więcej, wrócił pan domu... Olbrzymich rozmiarów ciemnobrązowy ogier z beżową grzywą i mocno zielonymi oczami.

- O wilku mowa - rzuciła Tristana.

Ogier zmierzył Cię wzrokiem i przywitał skinieniem głowy, po czym spojrzał głęboko w oczy Tristany...

Dante zrezygnował, leci więc do archiwum.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...