Imię: Zwą mnie Sheaf, i niech tak zostanie.
Rodzaj: Zwykły kuc, bez modyfikacji genetycznych.
Wygląd: Cóż, jestem jaki jestem, zawsze większy od rówieśników, były farmer... Grzywa koloru siana i sierść koloru świeżo zaoranego pola... Ale takiego jaśniejszego, wyschniętego. Tak, tak będzie dobrze.
Wiek: 20 wiosenek już będzie na karku.
Dom: Teraz to wszędzie, czyli nigdzie.
Cutie Mark: Kłosy zboża, a tak bardziej to pszenicy. Znam się na tym.
Zawód: Farmer, czyli to co umiem robić najlepiej. I w sumie jedynie to.
Charakter: Mówili że odludek jestem, że Zosia - samosia, że uparty, ale i miły, porządny... Ale co oni tam wiedzą.
Historia: Na ten świat przyszedłem 20 lat temu, w dożynki, w domu najzamożniejszych właścicieli w okolicy. Wychowywałem się tam na farmie, biegałem w łanach pszenicy... Bardzo fajne uczucie, jak kiedyś będziesz mógł to zrobić to zrób to bez względu na wszystko.
Już mówię, nie bądź niecierpliwy.
Dorastałem to i zacząłem na farmie pracować, tu zaorać, tam się przebiec z kombajnem... Tak krzepy nabrałem. Nic tak nie wyrabia krzepy jak orka kilkuset hektarów, wiesz?
Nie bądź niecierpliwy.
Było mi na farmie dobrze, i ani myślałem jej opuszczać. Pamiętasz może aferę zbożową? To w naszych workach, a raczej oznakowanych jako nasze, znaleziono sporysz. Podobno nawet ktoś zszedł z tego świata... Ale sama afera to nic, nawet jeśli to były kłamstwa, i tak już nikt nie chciał kupować naszego zboża. Z biegiem czasu piękna farma Sheafów została zlicytowana. Wiesz kto ją kupił? Rodzina Apple, ale nie ta z Ponyville. To bodajże linia z Manechium. Nasadziła tam jabłoni, w tym roku będzie to już ich trzeci zbiór z tego pola. Ich jabłonie mają coś takiego że już po roku dają owoce, ciekawe nie?
Nie popędzaj mnie, nie chcesz usłyszeć wszystkiego?
Biedny papa zszedł na zawał gdy dowiedział się o licytacji farmy, mama poszła zaraz za nim. Zostałem sam na tym świecie, bez niczego. Za ostatnie pieniądze jakie miałem kupiłem bilet do Appleloosy. Plakaty w Ponyville krzyczały żebym przybył na Zachód. "Go west young colt!", tak to brzmiało, chyba pamiętasz tą akcję, nie? Bilet był nawet tani, ale i tak wszystko wydałem. Po drodze zaprzyjaźniłem się z jednym bagażowym, co się potem przydało. Tak czy siak będąc na miejscu złapałem posadę kelnera w barze. Wychodziło mi to dobrze, dopóki bar istniał. Pewnego dnia zburzyło go stado bizonów, nie dziwię się im, to był ich teren, a właściciel nie bardzo chciał się przenosić. Pieniędzy jeszcze było, więc mogłem pokusić się o pracę przy jabłkach. Znaczy wiesz, miałem kasę ale się kończyła, rozumiesz?
Dobra, mówię dalej.
Wziąłem tę robotę, dobrze mi to szło, tyle że sezon jabłkozbijania nie trwa wiecznie. Dostałem co swoje, poszedłem spać. Rano się budzę i pieniędzy już nie ma. To Dziki Zachód, nie? Szeryf rozłożył kopyta, nie mógł, albo nie chciał nic zrobić. Nie należał do gatunku tych, co to cholernie poważnie traktują swoje obowiązki. Imałem się każdej roboty jaka tylko się pojawiała. A to jeden z przewoźników zachorował i potrzebowali kogoś do pary przy dyliżansie, a to ktoś nie mógł obrobić swego pola. Wiesz co? Po raz pierwszy poczułem się kimś. Kuce kłaniały mi się gdy przechodziłem obok, byłem zapraszany na kolacje. Aż do momentu, kiedy przyjechał Inspektor De La Houf. Kojarzysz go? Dość ciekawa osobistość. Główny przeciwnik rodu Sheafów. Główny oskarżyciel podczas procesu. Licytujący.
Przestań, to szumowina jak ich mało. Delektował się naszym nieszczęściem gdy oskarżył nas o sporysz w workach, gdy licytował naszą posiadłość i gdy specjalnie przyszedł pewnego razu do mojego zaułka w Canterlocie opowiadając jaki to on nie jest. Dobra, już mówię. De La Houf przybył specjalnie do Appleloosy by "ostrzec Waszą Szeryfskość przed tym degeneratem, złodziejem i trucicielem Sheafem". Dzień później odjechał "spełniając swoją inspektorską powinność". Psychoza strachu się rozpoczęła. Tydzień po odwiedzinach inspektora stałem się znowu sobą - kucem z trądem biedoty i bezdomności. Pewnego dnia, gdy przymierałem z głodu w jednym z zaułków Appleloosy, jakieś trzy tygodnie po kradzieży, znalazł mnie ten właśnie bagażowy z pociągu do Appleloosy. Opowiedział mi o państwie gdzie wszyscy są równi, a rolnicy i robotnicy cieszą się szczególnymi przywilejami. Nazajutrz miał akurat jechać do stolicy, Stalliongradu jako bagażowy, więc wziął mnie do siebie, doprowadził do porządku, a potem przewiózł mnie w wagonie bagażowym aż do samego Stalliongradu. Załatwił formalności z oficerami, po czym zostawił mnie na stacji. Wszystko wyglądało szaro, buro i ponuro, ale gdy wychodziłem ze stacji od razu przywitał mnie plakat głoszący, iż "Chłopi i robotnicy są siłą narodu", a "wytrwała i staranna praca przyczynia się do zachowania pokoju na świecie". Szybko znalazłem pracę w jednym z państwowych gospodarstw rolnych. Nie byłem wiele biedniejszy od pracowników, szybko nawiałem stamtąd. Uciekałem przed służbą bezpieczeństwa, na szczęście się udało. Ty wiesz jakie tam się cuda wyprawiają? Ach, wiesz... No więc znowu zostałem sam, bez niczego, tak się tułałem po Equestrii. Ostatnio widziałem drogowskaz do Ponyville, mam nadzieję że tam właśnie zacznę normalnie żyć. A teraz? Widzisz tamtą płytką jaskinię? Bardzo dobrze chroni przed deszczem. Jak chcesz, zatrzymaj się tam, ja idę do Ponyville.
Nawzajem!