Więc zwycięstwo. Gypsy zostawiła broń i ostrożnie podbiegła do nieznajomego, starannie omijając płomienie oraz leżące tu i tam kawałki czegoś nadpalonego, co prawdopodobnie należało kiedyś do smoka. Ogier żył, lecz jego oddech był bardzo nierówny. Jedna czy dwie paskudne rany na lego ciele przyprawiły Gypsy o dreszcz. Nie za bardzo wiedziała jak należy się zachować w takich momentach. Życie nauczyło ją dbania o własny tyłek, jednak w tym momencie czuła, że za nic w świecie nie zostawiłaby go tutaj na pastę losu. "-Przepraszam." - rzekła, po czym chwyciła jego kopytko i spróbowała go podnieść.