Skocz do zawartości

Zegarmistrz

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    1465
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    26

Wszystko napisane przez Zegarmistrz

  1. Zegarmistrz

    Muzyczny Oddział Onkologiczny.

    Trochę się spóźniłeś z tytułem xD Bowiem posiadam drukowaną wersję "Muzycznego Oddziału Onkologicznego - Transplantacji i Przeszczepów". Jest to ponad 100 stron zapisanych cała masą "żartobliwych" pijackich przyśpiewek o silnym charakterze erotycznym. I uwierz mi, chórek panów na gazie nie jest czymś, co chciałbyś słyszeć. Gwarantuję, że zamieszczone tu przez ciebie utwory są zdecydowanie mniej rakotwórcze, niż takowe wydarzenie.
  2. - Mam cię. Na to czekał. Aż przeciwnik zrezygnuje z coraz to na nowo niszczonych pojemników mających fizyczną postać. Od pierwszego ciała dokładnie skanował co też zachodzi w jego, jak na początku sądził, ciele. Z czasem zrozumiał że ciało było tylko pojemnikiem. Nie trzeba było geniuszu jeśli się widziało, że opakowanie było coraz to inne, a zawartość niezmiennie ta sama. Zatem trzeba było wywabić go z pojemnika który mógł swobodnie zmieniać. Tak, by można było uderzyć w samą esencję. A teraz przeciwnik dał mu ku temu możliwość. - Dokutō Mekki, Pożarcie. Jego pistolety znikły a w jego dłoni pojawił się kolejny kryształ z pasa. Rozrastał się tak długo, aż jego rozmiary dały kowalowi w dłonie potężne, oburęczne ostrze. Lecz co różniło ten miecz od mu podobnych, to fakt iż miast lejca miał parę uśmiechniętych ust, zaś jego ostrze wydawało się zrobione z bezkresnej materii kosmosu, wypełnionej gwiazdami. - O gardo z ciemności, głodzie bezkresny, pochłoń co na drodze naszej staje. Ty który lśnisz złotem w bezmiarze szkarłatu. Ostrze Pożeracza, Dokutō Mekki! Usta na ostrzu się rozwarły, zaczynając wciągać otaczający go dym z zatrważającą prędkością. Kiedy tylko kule do niego ponownie podleciały, rozpadły się na równi z obecną wokół ciemnością, dzieląc jej nieunikniony los. Mekki był pożeraczem, potrafił skonsumować nawet najszkodliwszą z materii, czy to fizyczną czy mentalną. Powiadali, że gdyby zostawić go bez opieki, pożarł by nawet sam Czas. I teraz Enkiel korzystał z tego faktu aż nader wydajnie. Ciekawe ile esencji mógł poświęcić jego przeciwnik, specjalnie iż Mekki powoli dobierał się także do tego, co było pod nimi. A im więcej pożerał, tym potężniejszy się stawał. I tym bardziej odwracał uwagę przeciwnika od jego ostatniego zaklęcia. Zakładając iż jego przeciwnik może chcieć dać nogę miast wdać się w pojedynek sił który mógł przegrać, Enkiel zostawił dodatkową pułapkę. Wskaźniki zdążyły się naładować, więc kowal miał jeszcze jedną możliwość i zamierzał z niej skorzystać. - Strażnica Cieni. Powyżej miecz pochłaniający wszystko. Poniżej wybuch blasku, mogącego zastąpić światu słońce. Arena zaczęła pokrywać się ścianami, niczym wyimaginowanym labiryntem niezliczonych pomieszczeń. W ciągu sekund na polu bitwy stanęła wysoka po nieboskłon wieża, na czubku której Mekki pożerał jego przeciwnika. Enkiel zostawił ostrze tam na górze, by samemu zanurkować przez jedno z okien do wnętrza budowli. W ten oto sposób znalazł się w miejscu, gdzie jego słowo jest prawem, w starożytnej strażnicy, która kiedyś należała do pewnego wytrawnego złodzieja a który zgodził się ją odsprzedać. W każdej z 999 komnat panowały wieczne cienie, ziemia graniczna pomiędzy czernią i bielą, dobrem i złem, życiem i śmiercią. A właściciel tej twierdzy mógł dowolnie nią przechodzić - z dowolnego cienia w cień. Tak więc teraz Enkiel był wszędzie gdzie musiał być i gdzie chciał być. I tak długo jak przeciwnika otaczały cienie, tak długo Enkiem mógł atakować z zaskoczenia.
  3. - Wiesz że nie wszyscy kowale których spotkałem byli przyjaźnie nastawieni? Podejrzewam że to wina ich geniuszu. Jeśli stworzysz coś wyjątkowego, nie chcesz by ktoś to podrobił. Ale ja nie muszę znać procesu produkcji broni. Tak długo jak ją widzę a już tym bardziej jeśli jej dotknę, mogę ją skopiować. Oczywiście jeśli dłużej z nią obcuję, kopia będzie lepsza aż w końcu idealna. Enkiel skupił się na bransoletach i przywołał kolejną broń, a raczej pojemnik na takową. Przed jego sylwetką pojawiła się sporych rozmiarów prostokątna skrzynia do której śmiało sięgnął. Właściwie, biorąc pod uwagę jej rozmiary, wszak była wysokości dorosłego mężczyzny, musiał do niej wejść by wyciągnąć przedmioty których potrzebował. Jego tarcza była zakotwiczona we wskaźnikach które wcześniej umieścił na arenie a które dalej były na swoich miejscach, więc nawet nie poczuł jak cienisty wąż rozbija swój cienisty łeb o kompletnie nie cienisty i nieruchomy obiekt. Tarcza wokół Enkiela mogła wytrzymać wybuch kilkudziesięciu ładunków wielokilotonowych. Żeby się przez nią przebić, trzeba by było energii magicznej co najmniej kilkuset silnych adeptów. Nie wiedząc nawet co dzieje się na zewnątrz wciąż przekopywał zawartość swojej podręcznej zbrojowni. Bowiem kufer w środku był o wiele większy niż na zewnątrz. Niezliczone półki, stojaki, pomieszczenia, garderoby, nawet mała podręczna kuźnia. Wszystko co mogło się przydać w podróży. Był przekonany że to tutaj umieścił broń którą zamierzał użyć. Powinna być gdzieś tu...JEST! Zadowolony z siebie sięgnął po pas na którym miał przymocowane 12 kolorowych kamieni. Przywdział go z uśmiechem, a kiedy tylko klamra zaskoczyła, kamienie rozświetliły się niczym małe gwiazdki. Każdy miał zamkniętą w sobie broń, zaklęcie pieczętujące pozwalało właścicielowi przenosić spore ilości przedmiotów nie przemęczając się ani ich ciężarem ani tym bardziej rozmiarem. - Teraz jeszcze tylko...a tak, tutaj. Sięgnął po płaszcz wiszący na jednym z wieszaków i przebrał się w bardziej stosowne ciuchy. Tak przygotowany mógł wyjść i ponownie stawić czoła oponentowi. Problem był jeden, nie wiedział gdzie ten był. Na arenie wciąż było pełno ciemności. A w takich okolicznościach nie dało się skutecznie namierzyć wroga. Więc trzeba było rozegrać to z innego punktu widzenia. Kowal spojrzał w miejsce które jego zdaniem reprezentowało niebo. Lecz z oczywistych względów nic nie widział. Nie, pora wynieść się stąd, bo jeśli dalej będzie siedział w tej ciemności, to chyba zwariuje. - JAM JEST HERMES. WŁASNE SKRZYDŁA POŻERAJĄC OSWOJON ZOSTAŁEM! Jego płaszcz przekształcił się na jego plecach, zamieniając długie poły jego ubioru z parę gigantycznych skrzydeł. - I jeśli człek raz wzniesie się w powietrze, jego oczy już zawsze będą gnały ku przestworzom. Wchłonął energię z otaczającej go tarczy co zaowocowało wielkim wybuchem światła i elektryczności na arenie. Wykorzystał ów wybuch by wystrzelić ku niebu, wznosząc się wysoko ponad arenę i pozostałego w dole przeciwnika. Przebijał się długą chwilę przez otaczający go wapor, lecz w końcu został nagrodzony. Ponad nim - bezkresny błękit nieboskłonu. Pod nim - jego cel i ambicja. - Entō Jū, 4, Żniwiarz. Jeden z kryształów na pasku wystrzelił i uformował się przed nim w dwie identyczne bronie - dwa rewolwery jednokomorowe które chwycił obiema dłońmi. Wycelował je w arenę, a jako że nie znał dokładnej pozycji przeciwnika, nie zamierzał nawet specjalnie celować. - O lufo ze stali, hydro metalu, usłysz moje wołanie i pokieruj mą wolą. Jasności i ogniu, który płyniesz niczym rzeka czasu, wzmocnij mą pewność i poprowadź te kule. I kroczmy razem drogą destrukcji, o Tańczący na Zgliszczach. Ognisty Mieczu, Entō Jū. Opuścił obie lufy w kierunku ciemności i rozpoczął ostrzał. I na arenę spadł deszcz. Ilość pocisków była sama w sobie przerażająca. Te magiczne pistolety mogły w ciągu sekund wypluć ponad tysiąc pocisków. A Enkiel nie zamierzał strzelać przez sekundy, o nie. Magiczne kule, zawierające cała masę nieprzyjemnych zaklęć miały jeszcze jedną właściwość. Jeśli nie trafiły w cel jaki obrał sobie ich właściciel, zaczynały rykoszetować. A gdy jedna kula uderzyła o drugą, odbijały się od siebie, rozdzielając się na 2 kolejne kule. Tak więc w dość szybkim tempie z 2 kul robiły się 4. Z 4 zaś 16. Aż na arenie nie będzie miejsca dla jego przeciwnika który wciąż krył się w ciemności. A jeśli uda mu się wyciągnąć go ku światłu, miał jeszcze 11 innych broni które mógł mu zademonstrować.
  4. Zdążył wyczuć zmianę jeszcze nim ją zobaczył. Zmianę o tyle interesującą, co mu znaną. Miał już z nią do czynienia, bowiem kwintesencja jego kuźni pochodziła od Arati'huun - młodszej córki Iris. Zatem gdy kowal korzystał z córki, jego przeciwnik postanowił wezwać "wujka". Niech i tak będzie, tak długo jak energia Iris przechodząca przez Enkiela w postaci Arati'huun nie wygaśnie,m tak długo będzie mógł poszczycić się jakąś odpornością na tą zarazę którą jego oponent postanowił wezwać. Ale trzeba było liczyć chęci na zamiary. Void był o wiele potężniejszy niż Arathi, więc trzeba było założyć że jego osłona długo nie pociągnie. Chciał już wezwać kolejną zbroję gdy zdał sobie sprawę z popełnionego błędu. Odsyłając kuźnie odesłał też szachownice która na niej stała. Razem z miniaturowymi zbrojami. I kiedy jego wyraz twarzy zamienił się na autopogardę, otoczyła go ciemność. Nic nie widział, a większość dźwięków znikła. Prócz jednego - głos Żniwiarza opowiadał mu bajkę którą kowal już znał i to od podszewki. Więc nawet nie skupiał się na słowach przeciwnika, bowiem i tak nie mógł ustalić skąd dobiegały. Plus reakcja, świadcząc iż zaklęcie przestało na niego działać. Zatem, ponownie już enty raz w tym pojedynku, trzeba było znaleźć coś innego. Enkiel szybko pogłówkował, patrząc jak macki ciemności liżą otaczającą go tarcze. Jak starają się dostać do środka. Na razie nieporadnie, ale był pewny że w którymś momencie owa nieporadność będzie odległym marzeniem. Trzeba było coś wymyślić i to jak najszybciej. Tylko kurcze co? nie mógł tu wezwać kuźni, Void nawet by nie poczuł chwili w której by ją zniszczył. Zatem z drugiej strony. Kowal sięgnął do prostych zaklęć, tych, za które ludzie mu płacili ciężko zarobionymi miedziakami. Wyciągnął plik kartek z kieszeni, spięty metalową klamrą. Wyciągnął jeden z nich i zgniótł w kulkę. Kartka miała magiczną właściwość, że złożony z niej samolocik zawsze trafiał do celu. Wystarczyło tylko skupić się na tym co chcemy trafić. W ten sposób kochankowie wysyłali sobie listy, małżeństwa komunikowały się mimo dzielących ich granic. I to zaklęcie miało być rdzeniem o wiele silniejszego. Wyciągnął kolejną kartkę z notatnika, uważnie sprawdzając jej zawartość. Tak, to będzie dobry pomysł. Tyle tylko że trzeba było go dobrze przygotować. Gdzie on schował to zaklęcie antykradzieżowe? A, tutaj. - Dłonie Hefajstosa. Ogień rozświetlił jego dłonie gdy łączył kolejne zaklęcia w jedno konkretne. W ten oto sposób otrzymał jedną, czarną kartkę papieru. I to było wszystko czego teraz potrzebował. Złożył kartkę w samolocik i przyczepił do niej wyciągniętą z kieszeni spodni mała monetę, niewiele większą od paznokcia. - Szukaj i znajdź - rzekł skupiając się na obrazie oponenta po czym rzucił przed siebie samolocikiem. Zaklęcia zaczęły działać od razu po opuszczeniu jego dłoni. Samolocik bezdźwięcznie w otaczającej ciemności poszybował ku Żniwiarzowi. Odnalazł go i zatoczył dwa kółka zanim delikatnie opadł na jego głowę. I to wystarczyło do wyzwolenia zaklęcia. Pierwsze zaklęcie było w samolociku by odnalazł cel i dostarczył resztę. Drugie było zaklęciem zwykle używanym na wozach i koszach, niwelujące wagę zawartości - tak więc samolot nie ugiął się pod przesyłką. Trzecie było zaklętą monetą, która właśnie opadła na przeciwnika. A zaklęte w nią było zaklęcie chroniące przed kradzieżą monety. Tylko jej właściciel mógł ją nosić bezpiecznie, a jeśli chciał ją komuś oddać musiał wypowiedzieć odpowiednie słowa. Inaczej moneta stawała się fizycznie zbyt ciężka do podniesienia. Dosłownie - magiczne zaklęcie w niej zawarte było klątwą która czyniła przedmiot zbyt ciężkim do podniesienia. Jeśli potężny człowiek mogący podnieść tonę by ją chwycił, moneta zaczęła by ważyć trzy tony. Gdyby chuderlak podnoszący kilogram ją chwycił, ta stała by się trzy kilowa - słowem, zbyt ciężka dla podnoszącego. A teraz upadła ona na czerep jego przeciwnika, który z pewnością miał sporo siły i z pewnością nie był jej właścicielem. A kowal z pewnością nie wypowiedział odpowiednich słów. Kiedy tylko posłał samolocik, Enkiel zaczął szykować kolejne zaklęcie, bowiem nie mógł pozwolić by ciemność rozbiła jego obronę.
  5. Wyczuł jak runy powoli próbowały przebić pole ochronne otaczające kuźnie. Dyrdymały. Jeszcze się nie zdarzyło żeby jego kuźnia ucierpiała kiedy dbał o jej bezpieczeństwo wszystkimi dostępnymi środkami. A jednak na polu które dotychczas oddzielało kuźnię od przeciwnika zaczęły pojawiać się rysy. Pęknięcia, które, niczym pajęczyna, rozrastały się we wszystkie strony. To nie świadczyło o niczym dobrym i trzeba było to przerwać. Problemem był fakt, że nie znał się na tych konkretnych runach i raczej wolał z nimi nie eksperymentować. Zatem najlepszym rozwiązaniem musiała być ucieczka. - KAPSW! Kuźnia zalśniła i zniknęła, rozpadając się niczym lustrzana powierzchnia. Iluzja której nigdy nie było. A przynajmniej tak mogło się wydawać, gdyby nie popękana i miejscami wypalona powierzchnia areny, będąca dobitnym dowodem na istnienie rzeczonej kuźni. Lecz Enkiel nie tracił czasu, bowiem wyczuł jak jego zasoby maleją. Oddalając warsztat od pola walki, ograniczył swoje możliwości, ale wolał takie rozwiązanie niż ryzykować cała mocą, którą mógł stracić w mgnieniu oka. I choć wynik go nie zadowalał, to jednak z nutką radości odkrył, że jednak któraś z broni zadziałała. Wniosek nasuwał się sam - skoro zadziałała raz, powinna i kolejny. Trzeba było tylko zmienić podejście. Wyciągnął z bransolety notatnik oprawiony w metal, po czym wyrwał z niego kartkę. Raz jeszcze zmierzył odległość do przeciwnika po czym rzucił w jego kierunku wyrwaną stronice. - Ci którzy zapomnieli i ci którzy walczyli. To co zgubione i co wyrzucone. Wzywam Cię - Amon. Karta wybuchła w obu kierunkach potężnym blaskiem. pierwszy wycelowany w Żniwiarza był skoncentrowaną dawką magii światła. Drugi z kolei pokrył Enkiela polem ochronnym od którego wokół areny zaczęły trzeszczeć pioruny. Drganie pola powoli acz sukcesywnie zaczynało rzeźbić idealny okrąg wokół kowala, wyznaczając rozmiar rzeczonej osłony. Zaś Enkiel poczuł jak napełnia go moc, upajająca i wręcz uzależniająca. - POWER OVERWHELMING! Czysta moc, którą należało ukierunkować wypełniła jego żyły, jego umysł, jego jestestwo. Jak Żniwiarz awatarem samej Śmierci, tak teraz kowal personifikacją Światła. Wystawił dłoń celując palcami w przeciwnika, a potem pozwolił Światłu płynąć, niczym tysiące płynnych ostrzy. Z końcówek jego rąk wystrzeliły wiązki przypominające błyskawice, za cel obierając ciało leżące na arenie które przebiło jedna z jego broni. A wszystko tylko po to, żeby ten używał więcej mocy, które najwyraźniej miały wysoki koszt.
  6. Zabrania się reklamowania stron niepartnerskich bez zgody i wiedzy administracji**. ** Strony niepartnerskie to wszystkie serwisy konkurencyjne do MLPPolska, oraz wszystkie fandomowe, które nie mają u nas swojego bannera. Złamanie regulaminu w punkcie 2.5
  7. Zegarmistrz

    Co mówi sygna?

    - Czy teraz mi wierzysz?
  8. Uniknął kolejnego ataku, zgodnie z przewidywaniami. Enkiel w myślach odhaczał kolejne punkty na swojej liście "do zrobienia". Jak na razie systematyczne i spokojne badanie przeciwnika przyniosło dobre efekty, ale pewnie nie znaczy na pewno, więc kowal nie zamierzał rezygnować z bezpiecznego podejścia. Grunt iż jego przeciwnik też marnował czas na zgadywanie, napędzany swoją megalomanią. To zawsze była dobra rzecz. Oczywiście dla Enkiela. Z kolei następny atak przeciwnika był co najmniej sła... Kowal padł na kolana, starając się nie zemdleć. Gdyby mógł, rozerwał by sobie gardło, lecz na drodze stała mu jego własna zbroja. Jedna z 30 lustrzanych odbić tarzała się teraz po ziemi, rzucana agonią na lewo i prawo. Enkiel zwyczajnie się dusił. Krew nie nadawała się na substytut powietrza, zbroja którą miał na sobie nie miała wbudowanego filtru ani żadnej maski przeciwgazowej, nie po to została skonstruowana. Mężczyzna kopał ziemię, drapiąc ją ostrymi zakończeniami lustrzanego pancerza, nie mogąc skupić się na swoich działaniach ni wymówić rozkazu zdjęcia zbroi. Nie mógł sięgnąć dłonią do kieszeni w której miał odpowiednią maskę, a ponad to wszystko czuł jak uchodzi z niego życie. Każdy oddech był płynnym ogniem który wlewał się do płuc, teraz wydających dźwięk jak przekłuty miech. Ostatkiem woli przelał pozostała mu świadomość na zaklęcie teleportacji, które bardziej rzuciło nim aniżeli przeniosło w pobliże kuźni, uderzając z impetem o kowadło. Siła przesunięcia dosłownie rozbiła na nim zbroję, pozwalając wystającej części kowadła do wgryzienia się w miękką zawartość - ciało kowala. minęło kilka sekund nim zaczął się na powrót ruszać. kilka kolejnych zanim wstał, próbując otrzepać ubrania z rosnącej na piersi plamy krwi. Kiedy zdał sobie sprawę z tego co robi, pokręcił głową z delikatną irytacją. - Skoczek na G1, Powrót. Wszystkie kpie strzeliły odłamkami wokół siebie, gdy eksplodowały, jedna po drugiej. Z Enkiela znikła teraz zniszczona zbroja, na powrót wracając do swojego miejsca na szachownicy. Rzemieślnik ściągnął zakrwawiony płaszcz oraz koszulę i wrzucił je do ognia kuźni. To była tylko i wyłącznie jego wina, wiedział o tym tak doskonale jak widział dziurę w klatce piersiowej, odsłaniającej uszkodzone serce. Z obojętnością obserwował jak jego serce się regeneruje, mięśnie się łączyły, skóra zawarstwiała. Dwa oddechy później był już doskonale cały. - Mam za swoje. Ale co poradzić, nie jestem nieomylny. Tak, popełnił błędy i zapłacił za nie. Co prawda cena nie była aż tak wygórowana jak się obawiał, ale to zawsze jakaś cena. Teraz zaś przyszło mu obmyślić coś nowego, skoro przeciwnik chciał go zaskoczyć. Poruszające się gdzieś wokół bezpiecznej kuźni obiekty były wielką niewiadomą, ryzykiem na które być może nie mógł sobie teraz pozwolić. - Wiesz że to mamy wspólne? Ja też mam znajomych od których mogę pożyczać pomysły. Kowal z kowalem zawsze się dogada i wymieni, nie? Wyciągnął z przestrzeni dwie bransolety które umieścił na nadgarstkach. To był jego plan na dosięgnięcie przeciwnika znajdującego się wysoko ponad nim. A przynajmniej jeden z planów, bowiem Enkiel niejednego kowala w życiu obserwował. Wystawił dłonie w kierunku przeciwnika i zaczął inkantację. Jam jest kością mego Miecza Stal jest mym ciałem, zaś Ogień mą krwią. Stworzyłem ponad tysiące ostrzy Nieświadom porażki, nie zaznam zysku. Przetrwałem cierpienie by stworzyć wiele broni. Lecz dłonie te nigdy niczego nie chwycą. Tak jako się modlę - Bezkresna Nawałnica Żelaza! Energia wybuchła wokół kuźni, zmiatając cały gaz zatruwający arenę. Spopielając wszystko co jego przeciwnik chciał tam ukryć, nie zważając na nic. Fala uderzeniowa od której wibrowały kości, trzeszczały wnętrzności.Powierzchnia pola walki zdawała się być z płynnej skały, lecz był to tylko efekt uwolnienia dużej ilości mocy na raz. Co z kolei powinno przykuć uwagę Żniwiarza to fakt, że każdy skrawek areny pokryty był różnymi broniami. Od sztyletów, mieczy, noży czy włóczni, po łuki, kusze, korbacze czy też młoty. Enkiel nie czekał aż jego przeciwnik zrozumie co kowal wyprawia, wyskoczył i chwycił za najbliższą szablę, rzucając nią niczym bumerangiem w stronę oponenta. Ta zaś wystrzeliła, w powietrzu zamieniając się w dysk z ognia, lecący wprost do Żniwiarza. Ale to był tylko początek, bowiem kowal łapał wszystko co wpadło mu w ręce, czy to kusze, łuki czy sztylety, wysyłając na wroga coraz to więcej zaklętego żelastwa. Czary ognia, lodu, światła i mroku. Elektryczności wiatru i ziemi, stali i śmierci, zarówno Niebiańskiego jak i Piekielnego pochodzenia. pomysł był prosty - jego przeciwnik był twardy, owszem, ale nie mógł być odporny na wszystko. Zatem logiczne by było uderzyć w niego wszystkim, aż w końcu coś zadziała.
  9. Tytułem wstępu: Strona Projektu Whitelist'a Download Paczki Modów lub Launchera
  10. Arjen, z tą ankietą to cię Luna opuściła? Czy Celestia o jeden raz(oby) za dużo po oczach słonkiem pirdyknęła? A gdzie grzybowa? Pieczarkowa gęsta jak sosik i borowikowa tłuściutka jak smalczyk? Co to kurcze ma być co? Fasolowa? Grochowa? No żeby go, gdzie ja dałem mojego miniguna, shotguna i cyguna. EDIT: Przeczytaj najpierw pierwszy post dokładnie, potem mój ostatni post, tez dokładnie. Wtedy będziesz wiedział czemu ta ankieta jest taka a nie inna ~ Arjen
  11. Cóż, miał szczerą nadzieję iż jego ataki wywołają większe zainteresowanie, o szkodach nie wspominając. No nic, Enkiel już nie raz przeliczył się co do swojego przeciwnika, zatem kolejny nie był już rozczarowaniem a tylko delikatnym ukłuciem w kowalską dumę. Z kolei zalanie areny krwią uznał za ironię. Szybko teleportował się w okolice kowadła, a kiedy tylko dotknął jego powierzchni, ogień rozniósł się wokół kuźni, jednocześnie zapalając zbliżającą się ciesz. Lecz nie niszczył jej, miast tego wyrywał zawarte w niej żelazo, napędzając energie którą Enkiel mógł potem wykorzystać. Uznał jednak że nie wykorzysta jej teraz, miast tego lepiej będzie ją oszczędzić na wszelki wypadek. - Nie znasz historii siedmiu, prawda? Pewnego dnia w pewnej wiosce, 7 ludzi, roninów, powstrzymało pewnego szalonego cesarza. Czterech z nich oddało życie w walce i zrobili by to ponownie. Ponieważ byli tylko bohaterami. Ich przykład uczy, że nie powinniśmy się poddawać. Ja zaś nie widzę sposobu, w którym miałbym się poddać tobie. Był dumny ze swojego fachu. Uważał się za specjalistę, który dostarczał tego, co było potrzebne. I z tą myślą postanowił działać. Na początek trzeba było wymyślić coś na fakt iż przeciwnik znajdował się delikatnie ujmując, poza jego zasięgiem. Ale niedługo. - Wszyscy stoimy po złej stronie Nieba kolego. Moim zadaniem jest przeciągnąć cię na sprawiedliwą stronę Piekła. Gungnir! Żniwiarz! 30 włóczni zaklętych magią. 30 ostrzy skierowanych w Żniwiarza. A wszystkie zaklęte tą samą kombinacją. Pierwsze zaklęcie gwarantowało trafienie - raz wybrany cel będzie przez włócznie goniony aż nie zostanie przebity. Drugie gwarantowało przebicie - do chwili aż cel nie zostanie osiągnięty, włócznia przebije wszystko, choćby i czas i przestrzeleń. Trzecie zaś uderzało w esencję. Jedni nazywali to duszą inni jestestwem, lecz czym by nie było, w gruncie rzeczy określono to kwintesencją istnienia. I 30 takich pocisków wyrzucił Enkiel w kierunku swego oponenta.
  12. Zegarmistrz

    Złote myśli i Cytaty

    No to ja mam uniwersalną - "punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia". Inaczej pewne sprawy widzą jedni, a możliwe że kompletnie inaczej widzą ją inni.
  13. Podaj jaką masz wyszukiwarkę, może to jej wina.
  14. Lustrzana forma skoczka miała dwa powody. Pierwszy był prosty - lustrzana powierzchnia była cięższa do zauważenia, bowiem odbijała otoczenie i utrudniała zlokalizowanie. Drugi był właściwy - lustra odbijają obraz rzeczy. 30 wojowników odbijających 30 zaklęć runów które na nich opadły. A w ich 30 odbiciach tylko jeden przeciwnik. Łącznie 900 skopiowanych dokładnie i odbitych run - prosto w mojego przeciwnika. - Modyfikacja zakończona - Tchnienie Upiora. Ponownie wszystkie zbroje uniosły ramię, by to rozświetliło się czerwonym blaskiem. Ponownie też zamachnęły się, wysyłając w przeciwnika liczne fale uderzeniowe. Lecz tym razem były one czerwone i pozostawiały za sobą dymiącą smugę, zawieszoną w powietrzu wbrew logice i grawitacji. Same fale zadawały spore obrażenia - jak powietrze pod bardzo wysokim ciśnieniem. Ale to smugi były zabójczą częścią zaklęcia. Były pasożytami, które mogły się żywić dowolną energią jaką napotkają. Elektryczną, magiczną, życiową, słowem, mikroskopijna zaraza zdolna wyssać każdy typ energii. Oczywiście do pewnej ilości, bowiem miały wbudowaną klątwę, która wysadzała ich drobne ciała w chwili kiedy limit energii pochłoniętej został osiągnięty. Wtedy to robaczki zużywały pożartą moc żeby wygenerować wybuch dziesięciokrotnie silniejszy niż energia którą pochłonęły. Czyste i skuteczne. A kiedy tylko ostrza przecięły skałę na której stał przeciwnik, rozległy się wybuchy.
  15. Dał się zaskoczyć. Co poradzić, zbyt szybko chciał dzielić skórę na worgenie którego nie upolował. Do tego fakt, że jego przeciwnik nabył nową umiejętność. Niedobrze. Nie wiedział ile takich asów tenże miał w rękawie. I poza nimi. Dobra, bez paniki. Bańka zdawała się być w jednym miejscu. Nie zmniejszała się, była stabilna. Zakładał że nie można było przez nią od tak przejść, zatem jej zadaniem było oślepić kowala. Lub uwięzić. No nic, trzeba było jak zwykle się przebić. Tylko z głową. Błogosławiąc wyostrzony słuch mógł określić gdzie był przeciwnik. Jego szata, ziemia pod jego stopami - to i kilka innych rzeczy dostarczało minimalnych acz wykrywanych ilości dźwięku. - Ale co mi po tym że go słyszę skoro jeszcze nie wiem jak się do niego dobrać. No nic, upomniał siebie, wystarczyło wypalić dziurę na zewnątrz. Rozgrzał kuźnie i ponownie skierował jej płomień, tym razem by przepalił się przez otaczającą go substancję. Zaskoczenie przyszło chwilę po rozczarowaniu, gdy ogień zatrzymał się na barierze, liżąc ją jaskrawymi jęzorami, lecz poza tym nie wyrządzając najmniejszych szkód. Z jakiej krwi to cholerstwo było? Zmiana strategii. Jak nie ogniem, to lodem. Enkiel uderzył szybko w kowadło wytwarzając kule o średnicy kilku centymetrów. Rzucił ją w kierunku bariery a ta wybuchła, zamieniając substancję go otaczającą w lodową skorupę. Tą już mógł bez większego problemu rozbić. Ale to wciąż nie przybliżało go do rozwiązania problemu - jakie to nowe umiejętności posiada teraz przeciwnik. Trzeba było to sprawdzić, w najstarszy i skuteczny sposób. Dobrym łomotem. - Hetman na A1, powrót. królowa nie mogła mu się teraz przydać, specjalnie że wyczerpał większą część jej mocy. Nie, potrzebował teraz czegoś co mogło uskutecznić jego strategię. W teorii mógł ponownie wykorzystać gońca. Ale przeciwnik widział już go raz w akcji i istniało realne ryzyko, że wymyślił już na niego jakąś kontrę. Zatem trzeba było użyć czegoś, czego przeciwnik nie widział. - Silver Sabre. Tym razem chwycił za skoczka, pozwalając by magiczna energia zbroi pokryła go swoimi runami. Płomień z jego kuźni ogarnął go płynnym srebrem, by wycofać się z sykiem po chwili nie dłuższej niż jeden oddech. I oto stał przed przeciwnikiem w zbroi którą przywdział. Jej płaskości były dziwne, proste a zarazem skomplikowane. Jej powierzchnia gładka niczym lustro odbijające wszystko wokół. Wydawała się być ze szkła lub innego materiału, jakby Enkiel ubrał się w flakon wypełniony srebrem. Teraz zaś poprzednie artefakty miały okazać swoją moc. - Ja wami a wy mną. Tańczcie bracia albowiem koniec nadchodzi. Za jego plecami wyrosła z ziemi tafla krystalicznie czystego lustra. Odbijała arenę, odbijała jego przeciwnika, lecz nie było w niej widać samego Enkiela. Z każdego znacznika na polu walki wyrosło podobne lustro, tak samo niemożliwe do usunięcia jak same znaczniki. Enkiel wskoczył w jedno i jego osoba pojawiła się we wszystkich. Łącznie 30 odbić. Zamiast rękawic w tej formie miał ostre szpikulce, wyglądające jak czyste pęknięcie zostawione na lustrze przez okutą pięść. A kiedy wyszedł z lustra, jego odbicia wyszły razem z nim. Arene pokryło 30 wojowników, uzbrojonych w potężne ostrza, teraz skierowane w jego przeciwnika. - Molekularne Przecięcie. Każdy z Enkielów zamachnął się ostrym ramieniem na wroga, posyłając w jego kierunku niszczycielską wiązkę energii magicznej, zdolnej przeciąć nawet najtwardsze materiały na poziomie subatomowym. Z kolei czyste srebro wplecione w strukturę zaklęcia mogło niejednego nieśmiertelnego przyprawić o ból głowy. Lub jej brak.
  16. - PRZECIĘCIE RZECZYWISTOŚCI! Kiedy tylko przeciwnik znalazł się w zasięgu, Enkiel wykorzystał nagromadzoną energię by przelać ją w potężny artefakt. W jego dłoni wpierw pojawiła się kula błękitnego światła, by po chwili przybrać formę starej wojskowej latarni ręcznej. Jej światło niosło ukojenie, spokój, jasność umysłu. Wspaniałe uczucia w których łatwo można było się zatracić. Czując ciepło podłoża, samemu chciało by się tym podłożem stać. Lecz to tylko zalążek mocy, który przygotował Enkiel. Skierował świetlik latarni na wroga, oświetlając go od stóp po czubek głowy. - Witaj w moim Cyrku. Latarnia wystrzeliła gigantyczny promień, który zalał cała arenę, odbijając się od ścian, znaczników w podłożu, od samego Enkiela. Wszędzie niosąc wspaniałe uczucie euforii, radości, zadowolenia. Są 4 elementarne siły które istnieją w większości wymiarów, wśród nich najpotężniejszy jest Elektromagnetyzm. Zaraz za nim Grawitacja. Te siły działają na każdego. Można być od nich silniejszym, można je przezwyciężyć. Ale nie można im nie podlegać. Z kolei Przecięcie pozwalało nimi swobodnie manipulować. - To może zaboleć tylko przez chwilkę. Razy tysiąc. Wszystkie miejsca oświetlone latarnią zaczęły drżeć, gdy grawitacja została zwiększona tysiąckrotnie. Enkiel pstryknął palcami i ponownie zwiększyła się ona tysiąckrotnie, zamieniając powierzchnię areny w płaski dysk, skały, pył, wszystko co było na niej naturalne uległo zmiażdżeniu molekularnemu. I to miało go tylko spowolnić. Bowiem potęga Przecięcia leżała w drugiej frazie zaklęcia. Zaklęcie nie tylko pozwalało mu na manipulowanie grawitacją, ale też na kompletną zmianę rzeczywistości i praw nią rządzących. Teraz, w tym miejscu, mógł się nazwać bogiem. - Na początek tarcie. Zredukował tarcie na całej arenie do zera. Przyczepność z podłożem znikła, sprawiając, że każdy stojący na gładkim dysku wypłaszczonej areny czuł się jak na szpilkach. Jeśli w owych szpilkach chodzisz po lodzie zalanym tłustym olejem, oczywiście. Prawa fizyki? Obecnie co najwyżej wskazówki. - Dla każdego świata w którym idziesz w prawo, tworzy się wymiar, w którym idziesz w lewo. Stąd nieskończoność wymiarów, które możemy odwiedzać. Nieskończone światy i ich nieskończone możliwości. A wszystkie na czubku mej dłoni, na moich usługach. Nieukończone projekty, marzenia, sny. Mogę uczynić je tak realnymi, jak ziemia po której stąpamy, jak powietrze którym oddycham. I wszystko przeciw tobie, sępie. Posłał przeciwnikowi najszczerszy uśmiech, jaki posiadał. Wszak planował wyciąć mu niezły numer. Ale po kolei. - Wyczucie magii, zrozumienie magii, większa ochrona, mniejsza ochrona, tarcza mrozu, tarcza ognia, tarcza ziemi, tarcza powietrza - przestrzeń wokół niego migotała kolorowymi światłami, widocznymi mimo błękitnego blasku latarni, gdy wkuwał w siebie kolejne zaklęcia ochronne - wigor, zwinność, wola, percepcja, potencja, wyczulenie wzroku, wyczulenie słuchu, kontrola zmysłów, kontrola ciała, kontrola ducha. Kiedy zaklęcia zaczęły działać, wyczuł to, czego szukał. Wszak teraz, mając dostęp do wszystkich wymiarów, mógł odnaleźć ten właściwy, który tak zaprzątał jego myśl. Wyczuł istoty w nim przebywające, ich nić łączącą go z jego oponentem. I ruszył po tej nici, do kłębka który trzymany był w rękach nienazwanych istot. Bezimiennych, starszych być może aniżeli sam czas. Lecz dla niego nie było to nic wielkiego. Ot dzień jak co dzień. Znalazł też wymiar, który mu odpowiadał. Zabezpieczył oba, zamykając je dla wchodzących i wychodzących. I zderzył je oba, niosąc im zagładę i pustkę. Wszak ustanowił prawem, gdy dwa wymiary o tej samej rzeczywistości się zetkną, oba ulegną kompletnej anihilacji. I nic z nich nie przetrwało, tak jak i nikt o nich nie będzie więcej pamiętał. Nawet w myślach kowala przestawały one istnieć, jakby ich nigdy nie było. Wrócił świadomością do pojedynku, patrząc jak latarnia się wypala i znika. Wszystko w ułamku sekund. Po chwili nie pamiętał już co zniszczył chwilę temu. Lecz jego przeciwnik powinien już wyczuć co się stało. Enkiel poczuł się nagle bardziej zmęczony niż po całodniowej bitwie. Ot kara za stawanie w domenie do niego nie należącej. Wszak powiadają, im bliżej znajdziesz się Słońca tym większa szansa na spalenie. Oparł ręce o kowadło, czekając na reakcję przeciwnika.
  17. - Zatem gramy w tchórza. Zgoda, przystaję na to. Nie przerywając sobie dalej zbierał energię. Gra była prosta, czy jego przeciwnik się zatrzyma czy będzie szedł dalej jak gdyby nic? I kiedy zda sobie sprawę z faktu, że dał się sprowokować. Przywołanie większej ilości tornad była właśnie tym, na co po cichu liczył Enkiel. Jego przeciwnik nie rozumiał istoty jego kuźni, tak jak nie rozumiał istoty jego działań. Nie ma co oczyszczać? Jest. Tak długo jak dusza posiadała uczucia, wspomnienia, chęci, motywy czy cele, tak długo można ją było oczyścić. Kto powiedział że on oczyszczał tylko splugawienie? Nie, on je oczyszczał do składni, energii czystej, duchowej, która lądowała w kręgu reinkarnacji, gotowa by zasiedlić nowo narodzone ciało, bez wspomnień i innych bagaży życia poprzedniego. On wydzierał duszę, nie zależnie od tego czy była w piekle, czyśćcu, niebie, Tartarze, otchłani, pustce czy nawet w żołądku samego boga śmierci. Dlatego poczekał chwilę, a kiedy ilość tornad była odpowiednia, ponownie rozpoczął proces oczyszczania. Cóż, to zapowiadało całkiem, khm, płodny okres w tym wymiarze. Pamiętajcie o zabezpieczeniach, zgoda? Lecz on potrzebował czasu, zatem nie martwiąc się o tornada dalej zbierał energię, koncentrując ją w kolejne tym razem prawdziwie niszczycielskie zaklęcie. Nie był magiem, nie mógł ot tak pstryknąć palcami, wypowiedzieć formułki i gotowe. Musiał mieć przedmiot który pomieści zaklęcie które tworzył, energie którą w ten przedmiot zaklnie, nadając mu przeznaczenie i finalnie ce, który będzie adekwatny do zebranej mocy. A Przecięcie Rzeczywistości to właśnie takie coś. Bo taktyka rodzi się od wroga, poprzez jego zdolności i naszą adaptację. Przeciwnik używa kusz, ty używasz tarcz. Przeciwnik posiada broń palną, ty tworzysz kamizelki kuloodporne. Tak było od wieków na wielu światach. I Enkiel nie podlegał wcale innym zasadom. Cała walka zbiegała się do akcji i reakcji. Przeciwnik atakował, Enkiel się bronił. Enkiel atakował, przeciwnik się bronił bądź kontratakował. Kluczem do sukcesu było zaatakować w sposób, który albo prze siłuje wroga albo zaskoczy. I na element zaskoczenia kowal liczył. Jeszcze kilka kroków, śmiało, nie zatrzymuj się. Jak dotąd nic ci nie groziło, prawda? Jeszcze jeden. I jeszcze jeden. I kolejny, nie waż się zatrzymywać. Liczył w myślach ile jeszcze kroków potrzeba żeby przeciwnik znalazł się w zasięgu, wszak im bliżej tym łatwiej trafić.
  18. - Nie będziemy słuchać ludzi, którzy sami są głusi. Chociaż słyszą, i chociaż patrzą to nie widzą. Z przyjemnością patrzył jak przeciwnik używa coraz większych pokładów mocy. A jego rozrastające się ego będzie miłym dla oka obiektem do przekłucia. - Goniec na C1, powrót. Ponownie jego wygląd wrócił do normy, jak i zniknięcie zbroi zakończyło się dołączeniem jej do miniaturowego arsenału. I stał tak chwilę, obserwując jak tysiące widmowych dłoni wyciągało się w jego stronę. I ulegało spopieleniu w chwili kiedy znalazły się w zasięgu jego kuźni. - Zapomniałeś? Czy nawet nie próbowałeś pamiętać? Iron Queen! Kolejna figura znikła, żeby pokryć go kolejną zbroją. Tym razem był to Hetman, najpotężniejsza z figur szachowych, w ważności druga po samym Królu. Królowa miała jedno zadanie - wspomagać króla. Zatem zaklęcia w niej zawarte były proste w swojej złożoności. Potęgowały umiejętności noszącego. A że widział siebie jako osobę praktyczną, Enkiel nie bał się używać tych samych zaklęć kilka razy. W końcu liczy się efekt, prawda? - Uwięzieni w męczarniach, zwracam wam wolność. Co raz splugawione, niczym metal z ziemi, ogień mej kuźni oczyści. Jesteście wolni, Tengoku chūmon: Kasō! Ponownie ogień z jego kuźni wybuchł niekontrolowanym żarem. Spowijając całe zielone tornado, tworząc tęczową siatkę barw, od głębokiej purpury po słoneczną żółć. Wciągając do swego wnętrza wszystkie uwięzione dusze, oczyszczając je i ponownie wplatając w krąg reinkarnacji. Jeśli tamten pilar był warty ile się zdawał, to ciekawe jaką wartość miało to tornado? - Jak wspomniałem, twój sufit, dla mnie jest niestety tylko podłogą. O ile nie samymi fundamentami. Nie interesuje mnie ile mrowisk odwiedziłeś sępie, bowiem nawet po tysiącu, wciąż jesteś tylko sępem wyjadającym mrówki. Pan twój to może i orzeł, ale w moim wymiarze, sępie, nie ma mrówek. Są za to drapieżniki, które wyrwą ci zęby i skręcą kark, jak wypchanemu pluszakowi. Zamachnął się pięścią i uderzył w kowadło. Potężne uderzenie rozniosło jego płomienne, oczyszczające tornado po całej arenie. Wzmocnione po tysiąckroć przez magiczne formuły wkute w Żelazną Królową, były wystarczająco mocne, by śnić się w koszmarach Tanatosa. A to nie było nawet ich główne zastosowanie. Łańcuch pokarmowy był prosty. Przetrwanie dla najlepszych, a słabszych się zjada. Dla wielu, śmierć była ostatecznym drapieżnikiem. Nieunikniona, niepowstrzymana. Ale dla Enkiela taka koncepcja śmierci nigdy nie istniała. Widział ją, owszem, w wielu wymiarach które odwiedził, w których dowodził wojskiem i widział, co potrafi uczynić. Lecz nigdy się nią nie przejął. Bo go, zwyczajnie, nie dotyczyła. Tak długo, jak istniał jego Król, tak długo sam Enkiel nie musiał obawiać się śmierci. Rozpacz? Strach? Owszem, istniały, ale dlaczego miałby im ulegać, skoro nie mogły mu uczynić szkody? Jego przeciwnik był ślepy, zapatrzony we własne ego. To samo ego, które przed 4 tysiącami lat ich Król oczyścił, pozwalając im na uwolnienie się od kajdan strachu przed śmiercią. Tak, w jego oczach wszyscy mogli być podobni, to takimi chciałby ich widzieć. Ale guzik mógł poradzić na to, że tak nie było.To co dla Żniwiarza było niemożliwe, dla Enkiela było zwykła codziennością. Walczył z bogami, bożkami, demonami i wychodził z tych walk zwycięsko. A jego przeciwnik? Chwali się faktem, że potrafi zabijać istoty które i tak są skazane na śmierć poprzez swoją egzystencję. Brawo. Udało ci się zabić kogoś, kto choruje na śmiertelną chorobę. Gratulację, to czyni cię naprawdę wyśmienitym wojownikiem, nie? To, że Enkiel nie wyróżniał się jakoś specjalnie to nie jego wina, a specyfika jego ludu. Oni naprawdę niewiele się wyróżniają, ot chłopi, rzemieślnicy, żołnierze, kupcy i handlarze. Ale faktem było, że w inne wymiary szukać wojaczki ruszył dlatego, że w jego rodzimym świecie nie istniała wojna. Wszyscy podlegali królowi, wszyscy byli zaprzysiężeni Rozkazowi. Mogli walczyć, nikt im nie zabraniał. Ale mijało się to z celem, bo jak chcesz wygrać walkę, jeśli obie strony są nieśmiertelne? Tak długo jak działał Rozkaz Króla, tak długo żadnemu z jego podwładnych nie wolno było umrzeć. I choć większość osób widzi to jako słowa które powinny dodać otuchy, to prawda była inna - ów Rozkaz był potężną klątwą, zaklęciem które nie przestawało działać dopóki użytkownik je rzucający żyje. I jak wspomniano, nie pozwalało ono umrzeć nikomu, kto złożył Przysięgę. Tyle. Dlatego właśnie Enkiel wychwalanie potęgi Pana który siedział na stołku ponad Żniwiarzem uważał za czcze gadanie. Bowiem widział już byty silniejsze od niego. I ani Żniwiarz, ani jego bożek nic na to nie poradzą. - Poczekaj aż zobaczysz to. Uderzył kilka razy w kowadło wystrzeliwując po całej arenie czerwone kostki, które przy kontakcie z podłożem wtapiały się w nie i znikały. Teraz arena była jego domeną. Kostki bowiem zakotwiczały się w czasie i przestrzeni. Stawały się punktami nieuniknionymi, które do chwili, aż Enkiel nie zdecyduje inaczej, będą odporne na działanie wszystkiego. Niech teraz sobie spróbuje po manipulować przestrzenią, a choćby cofnął czas na arenie o miliony lat, to te cholerne kostki będą wisieć choćby i w pustce, nienaruszone. Lecz były one nie tylko punktami, pozwalały też na rzucenie całej gamy, nazwijmy to, ciekawych zaklęć. - Przecięcie rzeczywistości. Przeciwnik mógł wyczuć jak gigantyczne ilości magii są pochłaniane przez kostki i przekazywane do zbroi Enkiela. Zaklęcie to wymagało czasu do ukończenia, ale akurat tym się nie przejmował, biorąc pod uwagę jak żwawy był jego oponent.
  19. Jak na ironię, teraz Enkiel wybuchł głośnym śmiechem. Tak donośnym, że z jego oczu zaczęły płynąć łzy zaś on sam musiał oprzeć się o kowadło by nie upaść. - Uh, przepraszam, twoje oddanie jest godne pochwały, tak. Zdecydowanie - otarł łzy z oczu jednocześnie starając się opanować torsje chichotu które jeszcze nim targały - ale ktoś w końcu musi ci powiedzieć gdzie jest sufit a gdzie podłoga. Wskazał palcem na rozrastający się kryształ w dziurze. - Wydawało ci się, że to ich uwolni? Oh, jak mi przykro. Nie zadałeś sobie nawet chwili żeby przemyśleć jak to działa, prawda? Ale tak to już jest. Wiesz, wymiary mają to do siebie. W moim świecie jestem tylko Zaklinaczem, synem kowala, co w hierarchii ustawia mnie odrobinkę wyżej niż przeciętnego obywatela, z racji rzadko spotykanej mocy. Poprawił swoją postawę i wyprostowany przestał się już śmiać, miast tego na jego twarzy wykwitła złośliwa powaga. - A teraz spróbuj sobie wyobrazić to. Jak na razie nie uczyniłeś mi tutaj żadnej krzywdy. Czy nie chciałeś czy nie dałeś rady, twoja sprawa. Ale faktem pozostaje, że nie umiesz sobie poradzić z jakimś kowalem. Kowalem który pochodzi z miejsca, gdzie istoty pokroju twojego bożka są plus minus na poziomie strażnika w gwardii Królewskiej. A ponad tymi strażnikami jest jeszcze Straż Komnaty, czterech Panów Wojny i sam Król, który posiada wszystkie zdolności jakie mogą manifestować się w jego ludzie. Wszystko za Jedno, tak nazywa się jego moc, dzięki której włada naszym światem już przeszło 4 tysiące lat. I ty chcesz mi wmówić, że jakieś robactwo, z którym poradzili by sobie nasi strażnicy, może mu zagrozić? Niestety, właśnie to była największa wada, a dla niektórych zaleta, walk między wymiarami. W jednym wymiarze jesteś bogiem, kiedy w innym, pełnym bogów jesteś tylko chłopcem na posyłki. Nie dało się tego uniknąć, bowiem każdy wymiar rządził się swoimi prawami, każdy miał swoich panów i stwórców, niektóre powstały w wyniku starć wielkich mocy inne pod kaprysem kogoś potężnego. Enkiel naprawdę przeanalizował substancję którą dostarczył mu Żniwiarz. Dokładnie sprawdził co w niej jest odpowiedzialne za jego moce i te właśnie moce niszczył kryształ. Błędem było założyć, że jeśli zatrujesz gazem więzienie, to zamiast zabić uwięzionych, gaz zniszczy więzienie. - Pełne mocy powiadasz? Znowu zniknął, tym razem pojawiając się parę kroków za przeciwnikiem. W jego dłoni spoczywała skrystalizowana górna część kosy, którą teraz cisnął o podłoże, patrząc jak rozpada się jak uprzednio koścista łapa. Z kolei w miejscu gdzie rozerwał trzonek trzymany przez przeciwnika, zaczął rozrastać się kryształ, którzy łapczywie planował rzucić się na przeciwnika. Lecz co mu po zniszczeniu kontenera, skoro przeciwnik mógł sobie stworzyć nowy? Ano wystarczyło na to nie pozwolić. - Boska potęga - Monochrom: Prawdziwie mroczne Więzienie. Znaczniki które rozmieścił wcześniej miały dość czasu żeby się uzbroić. I żeby zabezpieczyć arenę. Cisza to wspaniała rzecz. Od początku ich pojedynku arena rozbrzmiewała wybuchami, zderzeniami stali, zgrzytem zbroi i uderzeń w kowadło. A teraz zapanowała na niej kompletna cisza. Cała arena mieniła się kolorami szarości, jakby nagle zabrakło barw na świecie. Ale nie to było najbardziej przerażające. Bo w tej ciszy, czas stanął w miejscu. Resztki kryształu zatrzymane w powietrzu, nieruchomy ogień koło kowadła, kurz zatrzymany w powietrzu niczym jakiś duch z komiksu. Samo powietrze niezdolne do poruszenia się poprzez gęstość energii która zalała arenę. I na końcu oni, obróceni do siebie plecami w całej tej ciszy. Enkiel powoli obrócił się do przeciwnika. Powoli i topornie, bowiem siłą zaklęcia była na tyle potężna, że jego prędkość światła została drastycznie zredukowana. Czuł się tak, jakby go zalano w smole i rozkazano biec. Powoli, krok po kroku, aż stanął za przeciwnikiem, ponownie rozkręcając swoją rękawicę do pełnych obrotów. I kiedy już je osiągnął, uderzył, topornie i powoli, lecz celnie, w sam środek miejsca, które powinno być kręgosłupem. Wystarczyło dotknąć owego miejsca, żeby siła z uderzenia, choć spowolniona, przeszła na cel. A kiedy tego dokonał, użył zaklęcia w zbroi, by teleportować się w okolice kowadła. - Boska potęga - Monochrom: Wewnętrzne Więzienie. Cisza znikła, po arenie ponownie rozeszły się wszystkie dźwięki, z tą różnicą, że ta dalej była otoczona szarymi ścianami. Ściany owe blokowały wszystkie rodzaje energii, które chciały by wyjść lub wejść na arenę. Przeciwnik w tym momencie powinien poczuć co Enkiel uczynił, bowiem jeśli jego pan nie zmaterializuje się tutaj z nimi, to jego wpływy na tym zamkniętym w przestrzeni i czasie obiekcie powinny drastycznie zmaleć. Jak mawiają, jeśli chcesz osuszyć basen, najpierw zakręć dopływ wody.
  20. Megalomania niejednego już zgubiła. My śmiertelnicy mamy właśnie to do siebie, że zawsze się nas nie docenia. Bo przecież jesteśmy słaby, śmiertelni i kompletnie bezmyślni. Wcale nie zniszczył lub uszkodził pojemników swojego przeciwnika. Nie zmuszał go do drastycznych rozmów z jego własnym panem. A finalnie wcale nie wykazywał odporności na jego ataki. Pora chyba komuś przypomnieć dlaczego śmiertelnicy, choć śmiertelni, wciąż chodzą po tym magicznym padole. Wojownik starał się wyrywać gigantycznej łapie, ale zwyczajnie go to przerastało. To był niepodważalny fakt. Zaklęcia które w nim były zawarte nigdy nie nosiły miana słabych. Ale i one miały swoje limity. Metodą było, by wykorzystać zbroję zanim te zaklęcia się wyczerpią. Miał na to jakieś 3 minuty. Cała wieczność. Szybkimi ruchami dokończył swoje dzieło, przypominające złotą rękawice, która jego osobie sięgała aż do łokcia. Metalowa, topornie wielka, z masą rur, które wyglądały jak wydechy w motocyklu. Wyciągnął z przestrzeni szachownicę i położył ją na kowadle. Jedna minuta. - Wojownik na B2, powrót. Łapa która trzymała Zbroję nagle okazała się pusta. Tak, jakby nigdy nie trzymała niczego, gdy w mgnieniu oka zbroja zniknęła z jej potężnego uścisku, a pojawiła się jako miniaturowa figurka w zestawie białych pionków szachowych, przyjmując należne mu miejsce. - Podręczny zestaw prawda? Poczekaj aż zobaczysz resztę. Wybrał miniaturowego wojownika przedstawiającego gońca i postawił go obok kowadła. - Fierce Fist. Jego ciało ponownie pokryło się metalicznym kolorem rtęci, by przywdziać zbroję którą zaprojektował. Ta miała o wiele mniej zaklęć defensywnych, niewiele ofensywnych, ale za to pozwalała noszącemu na niebywała szybkość ruchu, wzmacniając magicznie jego refleks, zwinność, wyczucie równowagi i ogólną wytrzymałość ciała, by nawet najdziksze ruchy nie uczyniły mu szkody. Słowem, była idealna do jego następnej zagrywki. - Powiadają, że jeśli chcesz zrobić krok, najpierw musisz odepchnąć się od ziemi na której stoisz. Zaś jeśli chcesz poruszać się szybciej masz dwa rozwiązania. Pierwsze, odpychać się szybciej, proste. Drugie, zrozumieć jak przekazywać siłę by ta nas odpychała. Musisz chwycić ziemię by się od niej odbić, użyć jej jako kolejnego schodka na swojej drodze. Przyjął postawę bojową która wyglądała dla niektórych co najmniej dziwnie. Pochylona sylwetka, jedna noga wysunięta w przód, druga ustawiona bokiem dla balansu, jedna dłoń wysunięta daleko do przodu, zaś druga zgięta w łokciu, gotowa do zadania ciosu. - Dla mnie jesteś tylko wzorem chemicznym. Energią, którą można powtórnie wykorzystać. Na początku byłeś niewiadomą, a tych się boję, przyznaję. Ale teraz, gdy ROZUMIEM czym jesteś, pora byś ty to zrozumiał. Chwycić Ziemię, Chwycić Świat! Zniknął. Zwyczajnie, zniknął. Można by uznać że nigdy go tam nie było, gdyby nie fakt stojącej kuźni i dwa odbite głęboko w ziemi areny ślady stóp. Dla ludzi pewne prędkości są zwyczajnie niemożliwe do osiągnięcia, niezależnie od tego, jaką technologią się posługują. Nie możesz prowadzić auta jadącego z prędkością dźwięku, bo zanim zareagowałbyś na widok zakrętu, już dawno byś go minął. Ludzki układ nerwowy nie przesyła informacji aż tak szybko. Tak jak ludzkie oko nie widzi przy zapaleniu światła jak to rozchodzi się promieniami po pomieszczeniu. Zanim jego oczy wyślą stosowną informację do mózgu, całe pomieszczenie jest już jasne. I te bariery pozwala przełamać jego zbroja. Enkiel poruszał się po arenie z prędkością światła. Jego przeciwnik mógł wykrywać życie, ale to z jaką prędkością to robił było kompletnie inną bajką. Udowodnił to w chwili kiedy dał się uderzyć Głowicą. Jego prędkość mogła by być dla niektórych nawet ponad przeciętna. Ale do prędkości światła trochę mu brakowało. Zanim ten wykryje jego obecność, zanim na nią zareaguję, Enkiel będzie już gdzieś indziej. - Złoty Taran. Głownia rękawicy zaczęła się kręcić niczym wiertło, tworząc jednolitą złotą kulę która miała być rzeczonym taranem. W czasie kiedy jego zabawka nabierała rotacji, kowal umieszczał na arenie znaczniki - magiczne punkty które pozwalały mu orientować się w przestrzeni. Dzięki nim wiedział gdzie był przeciwnik względem jego aktualnej pozycji. Dodatkowo znaczniki generowały poczucie życia - osłonę dzięki której jego przeciwnik mógł mieć wrażenie że Enkiel jest teraz wszędzie, nie mogąc ustalić jego konkretnej lokacji. Kiedy tylko rękawica skończyła ładowanie, zaatakował. Jeśli jeden człowiek rzuci drugiego człowieka kulą z pistoletu, nie stanie się komuś wielka krzywda. Żeby kula była zabójcza, musi nabrać prędkości. Pędu. I tym właśnie był teraz kowal - prawie 100 kilową kulą która punktowo uderzała w cel. Siła uderzenia była wystarczająca by kowal nie poczuł żadnego oporu, ba, nawet go to nie spowolniło. Lecz nie to było zabójcze. Zabójcze było to, że każe uderzenie, każde miejsce które trafiła rękawica zamieniało się w kryształ. Martwy, kompletnie niemagiczny kryształ, pozbawiony energii. I z cała tą siła uderzył w wielką łapę, odrywając ją od portalu niczym fragment szmacianej lalki trafionej mieczem. Pała potoczyła się po arenie i uderzyła w ścianę, rozbijając się na setki tysięcy kryształowych odłamków. Kompletnie niepowiązanych z jej poprzednim przeznaczeniem i naturą. można powiedzieć, technika idealna do oczyszczania. Niszczyła cel na poziomie fizycznym, magicznym i biologicznym. Z kolei resztki kryształu które zostały na kikucie zaczęły się gwałtownie rozrastać, wchodząc do portalu i poza niego. Kryształ nie miał natury którą można było spaczyć, nie miał osobowości którą można było skrzywić. Miał zadanie i ślepo je wykonywał. Jak na polach Kara'dul, gdzie całe państwo zostało skrystalizowane, kończąc wieloletnią wojnę totalną anihilacją wroga. W ten oto sposób Enkiel przeprowadził inwazję na samo źródło mocy swojego przeciwnika. Literalnie wbił mu się z butami na chatę - jak to ujął kiedyś pewien rekrut w stołówce wojskowej. - Twój bóg czy raczej pracodawca nie jest ani wszechpotężny, ani tym bardziej wszechmocny. Gdyby był, już dawno by zgniótł mnie razem z tą areną. A fakt że tego nie uczynił, fakt że ty tego nie czynisz, udowadnia iż posiadasz pewne granice których nie jesteś w stanie przekroczyć. Widzisz, stworzyłem lekarstwo na twojego Pana. I chyba mu nie zasmakowało. Widzisz, gdyby twój pan był tak potężny jak twierdzisz, to moi Panowie nie mieli by racji bytu. A skoro istnieją, cóż, niezbyt to pochlebnie świadczy o jego sile, nie? Jego przeciwnik miał rację co do swojej siły, ale błędnie założył, że trzeba zrozumieć coś żeby wiedzieć jak z tym walczyć. Enkiel nie rozumiał do końca jak działało źródło mocy wroga. Ale za to wiedział że jeśli potraktuje je czymś konkretnym, to doczeka się konkretnej reakcji. A masa próbek wypełnionych ową mocą którą mógł analizować dała mu konkretną odpowiedź. Przez te dwa tygodnie w warsztacie testował różne wynalazki na próbkach które zebrał wcześniej. Testował dzień i noc aż w końcu jeden z testów dał pozytywny wynik. I teraz ów test przeprowadzał na większą skalę. Bowiem kryształ, żeby rosnąć, żywił się tą samą energią którą wypełniony był cały wymiar do którego się dostał. Możesz być czym chcesz, ale jeśli coś rozbija się na czynniki pierwsze i cię pożera, to nie masz szans, bo im więcej energii poświęcisz na pozbycie się wroga, tym więcej będzie jej miał do pożerania. Enkiel ponownie zatrzymał się koło kowadła, w miejscu z którego zaczął szarżę i spojrzał na swoje dzieło. - Jakieś pomysły?
  21. - Idealny wojownik, nieprawdaż? Głos Enkiela nie dochodził, jak zdawać by się mogło z wnętrza zbroi, lecz z okolicy kowadła, na którym ten wcześniej postawił pewien sześcian. Zaś jego przeciwnik mógł wyczuć, że w zbroi atakującej go ulatnia się życie, owszem, lecz nie prawdziwe a jego namiastka, ot atrapa ujmując prostymi słowami. - Wykułem go kiedyś na potrzeby pewnej armii. Przeciwnicy mieli sporą przewagę liczebną, więc musiałem jakoś nadrobić ich liczby do naszych. Perfect Warrior był do tego idealny. Mógł być sterowany w walce, a w skrajnych przypadkach służyć jako bezpieczny garnizon otoczony potężną magią. Jeden z moich najwspanialszych tworów. Trochę jak ta sztuczna świeczka, tak peeełna życia którą w nim umieściłem a która, zdaje się, zwróciła twoją uwagę. Kostka rozświetliła się błękitem, materializując kowala w miejscu z którego rozpoczął pojedynek. - To maleństwo - wskazał na sześcian - wymyśliłem dla pewnego naukowca, który nigdy nie miał czasu dla rodziny. Pozwala ci wejść do miejsca, swoistego warsztatu, w którym czas płynie zgoła inaczej niż na zewnątrz. Efektem czego miałem całe dwa tygodnie na przeanalizowanie twojej mazi. Słowem, wiem co sprawia że tykasz. I powoli zaczynam rozumieć jak powstrzymać to tykanie. A na razie, skoro już dałeś się dotknąć Głowicą - pstryknął palcami. Odłamki które wcześniej powbijały się w ciało Żniwiarza teraz wybuchły z dwojoną siłą. A ponad to, Zbroja stojąca przed nim planowała wykonać kolejny zamach młotem, kompletnie niewzruszona na działania oponenta. W końcu do tego ją stworzono, prawda? Wojownik nie mający litości, nie czujący strachu czy zakłopotania, posłusznie wykonujący każdy rozkaz właściciela. Istotnie, jak wspomniał jego przeciwnik, nie ma rzeczy których nie można splugawić. Ale są rzeczy, których plugawienie może zająć całe wieki, o ile nie milenia. I to nie była kwestia użycia większej siły, o nie. To tak, jakby osoba z śmiertelną zarazą miała też czynnik regenerujący jej siało. Jeśli ciało jest w stanie się leczyć szybciej niż zaraza postępowała, to nie miało znaczenia czy było wystawione na mała lub dużą jej ilość. A skoro Wojownik ponownie zajął uwagę przeciwnika, Enkiel zamierzał stworzyć kolejną zabawkę, która miała uprzykrzyć życie naszego Rolnika. Tym razem miał w planach coś bardziej widowiskowego. No i coś, co miało za zadanie dopiec przeciwnika do białego. Dobrze wysmażony i chrupiący, tak, zdecydowanie. Zacisnął dłonie w pięści i z nabytą wiedzą rozpoczął uderzanie w kowadło. Kolejne elementy wysuwały się spod jego palców z przerażającą prędkością, śrubka po śrubce, blaszka po blaszce. Wiedział z jakich rzeczy składała się moc jego przeciwnika. Rozumiał ją, lecz nie miał czasu na przeprowadzenie doświadczeń z jej hostem. Pora na odrobinkę praktyki polowej, jakby to powiedział pewien medyk.
  22. Dobra, można śmiało uznać, że jego oponent jest prawdziwie nieśmiertelny. Może niekoniecznie niezniszczalny lub wszechmocny, ale na pewno nieśmiertelny. No nic, zawsze istniała możliwość unieruchomienia, tudzież innej immobilizacji. Widział jak przeciwnik podnosi jego własny wynalazek i jak ciska w niego. Jak włócznia przecina powietrze, ciągnąc za sobą tuman kurzu. Potężny rzut potężnego przeciwnika. I gdyby nie Perfect Warrior, Enkiel pewnie miałby nie mały kłopot. Lecz zaklęcia były na swoim miejscu, działały niezawodnie. Szybki skręt ciała, zbyt szybki dla niektórych jak na rozmiary zbroi, zredukował szanse na trafienie do minimum. Zaś reszta potoczyła się szybko. Bowiem zaklęcia we włóczni działały bez zarzutu. Chwycił za trzonek broni i uderzył włócznią o kowadło. Tak, jak uderza się młotem. Zaklęcie we włóczni działało dopiero, jak ta wbije się w coś, zatem w locie była kompletnie niegroźna. Co prawda korupcja w niej teraz zawarta mogła trochę namieszać, ale od tego miał kowadło by szybko i skutecznie oczyścić broń, rozbijając ją na składowe z których powstała. Ponad to wszystko, miał wcześniej kilka próbek które przeciwnik hojnie mu dostarczył, przez co wiedział już z czym walczy. I jak. Bo broń jest dobra do chwili, aż ktoś nie użyje jej przeciw tobie. Enkiel produkował zatrważające ilości ekwipunku dla różnych osobistości. Osób prywatnych, kolekcjonerów, całych armii bądź też państw. I nigdy nie było gwarancji, że ktoś nie wykorzysta czegoś przeciw niemu samemu. Dlatego w każdy swój artefakt wkuwa praktycznie niewykrywalne zaklęcie. Mające za zadanie śledzić i przeanalizować osobę która posiada dany przedmiot. Szpiegostwo idealne. A kiedy jego przeciwnik podniósł broń, dostarczył kowalowi mnóstwo wiedzy - wiedzy którą planował użyć przeciw niemu. Zaczął ponownie uderzać w kowadło, tym razem uwzględniając całość odkrytych informacji. Wrażliwości, odporności, pochodzenie, afirmacje. Wszystko co mogło się przydać, każdy szczegół. Jego przeciwnik nie wyglądał na takiego który się śpieszy, zatem i on korzystał z czasu mu danego. Kostkę którą stworzył położył na kowadle, gdzie zaświeciła się stalową szarością. Sam z kolei wystawił ramię w bok i sięgając jakby w przestrzeń wyciągnął wielki młot. Ważący 90 kilogramów kolos, długa czarna rączka zakończona lekko falującą czerwoną główką przypominającą paszczę smoka, która to z kolei kończyła się kryształowym pazurem, przypominającym trochę nadtopioną wulkaniczną skale. - Głowica Czerwonego Smoka. Zamachnął się młotem w kierunku przeciwnika, uderzając bronią w podłoże. Na efekt nie trzeba było czekać, gdy kolistymi falami zaczęły się od niego rozchodzić pęknięcia w podłożu. Każde kolejne bardziej gorące niż poprzednie. A kiedy dotarły do przeciwnika, wybuchły stopioną skałą i ostrymi odłamkami. Lecz to była tylko zasłona, bowiem sam Enkiel postanowił w końcu zaatakować z bliska, pod osłoną jednego z wybuchów zaszarżował na wroga. Dzięki zaklęciu żwawości w butach, jego szarża była wystarczająco szybka by praktycznie w mgnieniu przysłowiowego oka znaleźć się koło przeciwnika i zamachnąć się młotem w jego nieosłonięty bok.
  23. No tak - bo przecież na emeryturę nie będzie miał. A...ups...w tym kraju nikt nie będzie miał. Uczciwie. No to jak już sobie pożartowaliśmy - takie umowy są dobre, bo kasę pasz pewną i sam sobie odkładasz, choćby i w przysłowiową skarpetę, a przy odpowiednio rozplanowanych wydatkach nie jest to zwykle mało. Zatem pozostaje mi pogratulować
×
×
  • Utwórz nowe...