Generał miał zamknięte oczy. Jego usta były wykrzywione w grymasie, który od biedy można było uznać za szyderski uśmiech pełen wyższości. Zupełnie nie przypominał tego kucyka, którym był przed chwilą.
Pinkamena wzdrygnęła się. Teraz już naprawdę się bała. Nie miała wątpliwości, że w tym Pałacyku dzieje się coś dziwnego. Zrobiło jej się przykro na myśl, że będzie musiała go opuścić. W chwili, gdy przyłapała się na tej myśli, zebrała się w sobie.
Nie. Nikt nie wyrzuci mnie z mojej własnej samotni! Słyszysz, panie oficerze?! Nie pozbędziesz się mnie! To ja jestem tu panią życia i śmierci, nie ty!
W tej chwili dobiegł ją cichy, uszczypliwy śmiech. Zdawał się dochodzić zewsząd. Ze ścian, z sufitu, nawet z portretu.
Pinkamena wyszła na korytarz, z zamiarem odszukania tych idiotek, które bezprawnie się tu wdarły. A kiedy je znajdzie...
Przed oczami mignęła jej tęczowa smuga. Rainbow przeleciała jej tuż przed nosem.
Pinkamena nie wiedziała, co wprawiło w przerażenie tak odważnego pegaza.