Skocz do zawartości

Fikus

Brony
  • Zawartość

    302
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Fikus

  1. Taak...to znaczy - tak. Chodźmy - powiedziałam lekko podenerwowana. To była okazja! Ruszyłam żwawo w stronę ławki a w głowie sklejałam zdania, które już za chwilę miały niezręcznie wypłynąć z mojego pyszczka. Nagle zwolniłam. A co jak będzie zły? Co jak tego nie zaakceptuje? Co będzie jak mnie...zostawi? Teraz zaczęłam się bać. Skrzywiłam się sama do siebie i zaczęłam opracowywać jakiś plan. Co mam zrobić? Przecież wyobrażałam sobie ten moment tak długo...ale nigdy nie pomyślałabym, że Charlie mógłby na to źle zareagować. Położyłam uszy po sobie i przygryzłam wagę. Wtedy do mojej głowy wpadła najbardziej przerażająca myśl jaką w obecnej chwili mogłam sobie wyobrazić- Co jak Charlie MA już KOGOŚ? Po szybkim wyobrażeniu sobie tej paskudnej możliwości zauważyłam, że dotarłam już do ławki. Wdrapałam się na nią i usiadłam po czym wbiłam wzrok w ziemię. Byłam przerażona. 

  2. Chwilę stałam upojona widokiem zawstydzonego Charliego. Uśmiechałam się jak głupia i dopiero po chwili doszło do mnie, że podszedł i oglądał moje jakże ''poważne'' rany. Podniosłam kopytko i poczochrałam go trochę po włosach po czym powiedziałam:
    Nic mi nie jest, Char

    Uśmiechnęłam się do niego ciepło i po chwili zorientowałam się, że jemu też mogło się coś stać! 

    A z tobą wszystko w porządku? - gwałtownie schyliłam się i rozpoczęłam ''obchód'' wokół ogiera. Uważnie oglądałam jego nogi, brzuch, szyję, grzbiet i w końcu dokładnie przyjrzałam się jego twarzy, szukając jakiejkolwiek małej szramy. Tak właściwie nie musiałam sprawdzać czy nie uszkodził sobie pyszczka ale to był świetny pretekst żeby móc poobserwować go bliżej niż zazwyczaj. Sprawiało mi to wielką radość chociaż nie dałam tego po sobie poznać. Po kilku minutach dokładnego obejrzenia mordki Charliego , z niechęcią, odsunęłam się od jego pyszczka. Znów zapatrzyłam się w jego cudowne oczy, nieświadoma tego, że przeciągam strunę. 

  3. N-nie szkodzi - powiedziałam zalewając się różowym rumieńcem. Na chwile spuściłam wzrok z oczu mojego pięknego ogiera i zaczęłam oglądać swoje nogi. Cudownie. Sierść w niektórych miejscach zdarła się i widać było różowo-czerwoną skórę. Z ran sączyła się malutka ilość krwi więc nie przejęłam się tym zbytnio chociaż nie ukrywam żeby trochę zabolało. Kiedy poczułam, że stoję stabilnie na nogach ponownie spojrzałam na ogiera. Koło jego kopyt stała moja torba więc ostrożnie chwyciłam pasek i przyciągnęłam ją do siebie. Szybko spojrzałam do środka z nadzieją, że nic się nie zniszczyło. Po oględzinach z ulgą stwierdziłam, że książki są całe i dobrze się mają. Odłożyłam torbę na bok i jeszcze raz spojrzałam na ogiera i przyjacielsko go uścisnęłam. Ostatnimi czasy kiedy to robiłam, miałam wrażenie, że za chwilę z moich ust wylecą słowa, które chciałam powiedzieć już bardzo dawno ale za każdym razem wypadało tylko ''Jak leci?'' czy ''Co u ciebie?''. Jestem żałosna. Kiedy uświadomiłam sobie, że tulę się do ogiera o chwilę za długo, zakłopotana odsunęłam się od niego i zapytałam z taką ilością opanowania na ile mogło pozwolić mi moje serce:

    Co ty tutaj robisz? Nie powinieneś powtarzać materiału? 

    Spojrzałam na ogiera z wesołą miną. 

  4. Wdech i wydech, wdech i wydech.Dasz radę, April. Dasz. Radę - powtarzałam sobie te słowa w głowie by chociaż trochę opanować nerwy. Westchnęłam i ucałowałam mamę w czoło patrząc na nią z troską. Wstałam i cichutko wyszłam z jej pokoju. Przemknęłam szybko do swojego ''królestwa'' i usiadłam przy swojej toaletce. W zamyśleniu wpatrywałam się w swoje odbicie, rozmyślając co zrobić. Czy ja na pewno chcę powtarzać ten materiał? Po chwili myślenia zerwałam się z miejsca i porwałam torbę leżącą na moim łóżku. Wkładałam do niej kilka cegieł, które zamierzałam przejrzeć. Kiedy skończyłam się pakować i założyłam torbę przez szyję i przednie kopytko. Chwilę później moja twarz zaliczyła spotkanie pierwszego stopnia z wykładziną

    Piórwa - warknęłam cicho i spróbowałam się podnieść. Nic z tego. Na wpół leżąc zdjęłam torbę z szyi i popatrzyłam na nią ze złością. Chwyciłam ją za pasek, który powinien znajdować się na mojej szyi i zaczęłam ją ciągnąć w kierunku schodów. Nie było to łatwe ale w końcu dotarłam do celu. Zanim zaczęłam schodzić odwróciłam się przodem do torby gdyż nie chciałam żeby cokolwiek z niej wypadło. Powoli zaczęłam schodzić tyłem. Nie spuszczałam oczu z torby. No i oczywiście się poślizgnęłam. Z łomotem sturlałam się ze schodów, modląc się żeby nie spadły na mnie te wszystkie książki. Na szczęście wylądowały daleko od mojej osoby, niszcząc przy tym wazon stojący na niewielkim stoliku, który został przewrócony. Ze strachem zerknęłam na schody, czekając na kroki matki ale chyba spała...cudownie. Szybko zerwałam się z ziemi i porwałam torbę. Wybiegłam z domu, trzymając tą głupią torbę na tyle wysoko ile tylko umiałam. Nie chciałam żeby książki się zniszczyły.

    Od dzisiaj zacznę nosić plecak - pomyślałam z goryczą i skierowałam swoje kroki w stronę parku. 

  5. April. Zdecydowanie April :)

    Tak właściwie to nie wiem co mi derpło przy tym wyglądzie ale po prostu uwielbiam kuce w przeróżnych odcieniach brązu :D

    Dziękuję za zatwierdzenie mojej karty i oczywiście z niecierpliwością czekam na rozpoczęcie się sesji ^^

  6. Equestria

     

    Imię: April

    Rasa: Kuc Ziemski

    Płeć: Klacz

    Wiek: 16 lat (Mentalnie- 5)

    Charakter: Radosna, roztrzepana,  inteligentna, pomocna, wrażliwa, nieuważna

    Wygląd (+CM): November jest klaczą średniego wzrostu o krótkiej kasztanowej grzywie. Ma duże, brunatne oczy i beżową sierść. Jej znaczkiem jest....a tak właściwie to go nie ma, a powinna, czyż nie?

    Historia:  Wiosna to piękna pora roku.  Po mroźnej zimie zwierzęta wracają do życia a kucyki ochoczo sprzątają po ziemnej porze roku. Pewnego wiosennego dnia w niewielkim szpitalu znajdującym się w Baltimare urodziła się pewna, niepozorna mała klaczki. Pierwszym co zrobiła było obdarowanie swojej matki najweselszym spojrzeniem na jakie malutkie źrebię mogło sobie pozwolić. Malutka kruszynka z ciekawością patrzyła na świat. W końcu po kilku dniach spędzonych na oględzinach w szpitalu została razem ze swoją mamą, odesłana do domu. Na początku dom był dla naszej małej beżowej istotki dziwnym miejscem. Było tam tyle dużych, dziwnych rzeczy. Po tygodniu spędzonym na odkrywaniu swojego miejsca zamieszkania, mama postanowiła zabrać klaczkę na dwór. Mieli oni mały ogródek z drzewami wiśni, które akurat rozkwitały pozostawiając na ziemi dywan z różowych płatków. Nasza bohaterka najwyraźniej była zachwycona z miejsca, w którym przebywała. Szczęśliwie pełzała po ziemi usłanej różowym dywanem i wydawała z siebie ciche ale radosne dźwięki. Matka stała zapatrzona w ten cudowny obrazek i uświadomiła sobie, że jeszcze nie nadała małej imienia. Z racji, że mała urodziła się w kwietniu, jej mama postanowiła nadać jej proste ale wdzięczne imię - April.  Beżowa klaczka rosła jak na drożdżach - w wieku 7 lat poszła do szkoły. Nie była z tego zbyt zadowolona. Wolała biegać po plaży i kąpać się w morzu niż siedzieć w szkole i słuchać o tabliczce mnożenia czy o niesamowitym przebiegu wznoszenia słońca przez księżniczkę Celestię. Jak można wywniąskować April niezbyt radziła sobie w szkole. Nie tyle, że w dzienniczku widniały same jedynki i dwójki. Nie było aż tak źle. Po prostu nie umiała się skoncentrować na jednej rzeczy. Cały czas albo zaczepiała koleżanki by wymienić parę słów na temat swoich nowych gumek do włosów lub opowiedzieć o nowej lalce. Poniosła niestety konsekwencję swojego zachowania. W przeciągu następnych pięciu lat stała się przebiegła i sprytna. Dobrze wiedziała co zrobić by wykręcić się od odpowiedzi lub zdobyć zapomnianą pracę domową. Czy była lubiana? Ba! April imponowała swoim rówieśnikom swoim sprytem ale kiedy okazało się, że jako jedyna w klasie nie ma znaczka coś pękło. Stała się obiektem prześladowań niektórych złośliwych źrebaków ale nie wyglądało na to żeby się tym przejmowała. Nadal chodziła z uśmiechem na pyszczku i chętnie odgryzała się za wypowiedziane złe słowa kierowane pod jej adres. I w końcu przyszedł czas na wyższy poziom nauki - gimnazjum. April szybko zaadaptowała się w nowym otoczeniu i wesoło przekraczała szkolny próg. Była przygotowana na obraźliwe teksty ale o dziwo nie napotkała ich. Nowa klasa okazała się bardzo tolerancyjna. I był tam jeden ogier...Charlie...wyjątkowo polubił klacz z wzajemnością. Beżowa klacz miała kilka koleżanek ale nigdy nie miała przyjaciółki nie mówiąc już o przyjacielu a tu taka niespodzianka. Z czasem April dorastała z ogierem u boku i dopiero odkrywała co do niego czuje. Aktualnie, razem z Charlie'm są w 3 klasie gimnazjum. Nadchodzą testy, które mają zadecydować o dalszym losie życia klaczy. Pomiędzy to wplątują się jeszcze problemy z chorą na serce matką ,powikłania sercowe i dalszy brak uroczego znaczka. Nasza klacz przechodzi jeden z trudniejszych okresów w swoim życiu. Co teraz zrobi?

    Cel:  Znalezienie uroczego znaczka, dążenie do zdrowia mamy i zdobycie się na odwagę by powiedzieć Charliemu co czuje. No i oczywiście zdać testy i przeżyć. 

    Tagi: [Komedia] [shipping] [slice Of Life] 

     

    Dodatkowe: Hm...co by tutaj jeszcze napisać? April posiada zwierzaka - rudą kotkę o imieniu Candy. Skala kinsney'a : 0

    No i wypadało by powiedzieć kilka słów o Charlie'm...cóż, jest on wysokim kucem ziemskim o zielonych oczach, kremowej sierści i kruczoczarnych włosach.

    Kilka cech charakteru: Odważny, inteligenty, zapominalski, troskliwy. 

     

     

    Mam nadzieję, że karta postaci jest dobrze napisana bo muszę się przyznać, że nie często wysyłam podania do sesji ^^'

  7. Kiedy sierżant powiedział o zmęczeniu, poczułam jak bardzo wykończona jestem. Lecz czy mogłam stąd już iść? Muszę jeszcze zgarnąć Blue z komisariatu...

    Dziękuję,proszę pana- jeśli będzie panu potrzebna moja pomoc to...-rozejrzałam się krytycznie po pokoju i przeszukałam kieszenie mojej kurtki w celu znalezienia jakiejś kartki. Po chwili poszukiwań z kieszeni wypadł mi mały notesik i ołówek. Szybko zapisałam swój numer telefonu w notesiku i zębami wyrwałam kartkę po czym starałam się ją podać ogierowi, mówiąc przy okazji:

    Tfo jewst mfój numfer tfelefonu

  8. Cóż...-powiedziałam zakłopotana i zarumieniłam się - To...to długa historia - po tych słowa rumieniec zniknął i wyprostowałam się

    To długa historia - powtórzyłam surowo, patrząc na ogiera spokojnym wzrokiem. Nie może zauważyć, że skłamałam. Inaczej będzie po mnie. Koniec studiów, koniec imprez, koniec wszystkiego! I będę musiała wrócić do Vanhoover! Po moim trupie!

  9. Tym razem masz trochę racji metko. 

    Nie powinnam od razu się pienić za wasz punkt widzenia (I tak nadal mi się to nie podoba). Najlepiej będzie jak zaniechamy tej dyskusji i pozostaniemy na neutralnym gruncie. Każdy ma w końcu swoje zdanie, czyż nie? 

  10. Dobrze. Konie zimnokrwiste (co nie oznacza, że to jest jakiś odrębny gatunek. Od zwykłego konia wierzchowego różnią się posturą. I tylko posturą) są hodowane na rzeź. Dobra, rozumiem. Targi w Skaryszewie? Dobra, są targi. A chłopi pijani. Gdyby chociaż robili to co robią z rozwagą.Nie są na tyle głupi żeby zdrowe konie oddawać na mięso. Powiadasz, że za roku idziesz na weterynarię, tak? Nie wiem dlaczego w takich barwach widzisz tą sprawę...

  11. To wykupmy też wszystkie krówki i świnki i jedzmy trawę. Sama jestem jeźdźcem i choć kiedyś myślałam tak jak wy, to po prostu dojrzałam i zmądrzałam. Wykupicie kucyka X, zjedzony zostanie wcale nie gorszy kucyk Y. A wiecie jakie są koszty utrzymania konia? Zdrowy, młody koń to 1000zł/miesiąc, chory ponad dwa razy więcej. Zakup konia, jednostkowy- ceny za konia zaczynają się od 1500, a kończą, nie kończą się. Kucyka, szetlanda można kupić za 500zł.

    Fundacje często kupują zwierzaki, które powinny zostać poddane eutanazji [bo cierpię i trzymanie ich to tylko przedłużanie ich męk]. Niech lepiej pójdą do najbliższych stajni i zmienią podejście ludzi, albo niech zajmą się warunkami w rzeźniach i transporcie.

    Swoją drogą akurat Centaurus oddaje do adopcji, tylko że formalnie dalej jest właścicielem. I dobrze, że oddaje- koń ma lepszą opiekę, nierzadko zapewniany ruch [tak koń powinien się ruszać, a nie tylko stać w boksie, całe dnie na łąkach też czasami nie są dobre dla nieparzystokopytnych] i znika problem z utrzymaniem.

     

    Masz ten sam problem co Metka. 

    Tak wiem, że nie da się uratować wszystkich. Nie da się ale powtarzam już 3 raz: WARTO POŚWIĘĆ TROCHĘ GROSZA NA TE URATOWANE.

    Koszty kosztami. Wiesz dlaczego kupują te konie, które powinny być uśpione? Bo chcą im pomóc. Ludzie rzadko mają dobre serca. Bardzo rzadko. Ludzie, czy wy naprawdę tak sądzicie? I to jeszcze koniarze? Że konie nie powinny być ratowane? Nie spodziewałam się tego po jeźdzcach. Naprawdę. Ech...dobra, nie ratujmy koni. Po co. Niech sobie giną w męczarniach, niech trafiają do rzeźni.

  12. Nie bardzo rozumiem wycieczkę personalną, Aczkolwiek zgadzam się, że pisanie nie przynosi pomocy. Jeśli komuś żal kucyków to niech się przyczyni do ich wykupienia

    Symphony - chodzi mi o to, że to nie sa jedyne kucyczki do odkupienia, problem był i będzie trwal zawsze, dlatego pisanie "o jakie biedactwa" mało da i jak ktos chce naprawdę pomóc to niech znajdzie im dom albo pomoże w utrzymaniu. No i ewentualne odkupienie nie zakańcza procederu, bo nie da się pomóc wszystkim, codziennie zdrowe zwierzaki będa zabijane, i nic na to nie poradzimy więc dziwi mnie fakt oburzenia "o nie, jak można je zabić". -Normalnie, jak każde inne papu na kiełbaski. 

     

    Mam taką świadomość ale zawsze kilka się odratuje. Fajnie by było jakby dałoby się wykupić wszystkie konie ale się nie da. Fundacje są stworzone dla tych ocalałych i służą do tego by pomóc im odzyskać zdrowie, zaufanie do człowieka i znaleźć nowy dom. Zrozum proszę, że warto im pomóc. Trudno wykupić konia z rzeźni bo chłopi stawiają bardzo wysokie ceny. Z resztą sama pewnie o tym wiesz....i poza tym koni nie powinno się w ogóle jeść. Wiem, że samym pisaniem nic nie zdziałam no ale na razie jestem bezradna. Jedyne co mogę zrobić to wysłać SMS żeby chociaż trochę pomóc. I tym należy się kierować. 

  13. Metko - czyli może po prostu odpuścić i nie ratować żadnych koni? żeby wszystkie zostały przerobione na kiełbasy lub kabanosy, tak? Ja również jeżdżę konno już od dłuższego czasu i zdaję sobie sprawę co dzieje się na targach. Dla tych koni to wybawienie. Wiem, że to są naprawdę olbrzymie koszty ale warto. Nie da się ich wszystkich uratować ale zawsze coś jest. Jak już mówiłaś kucyki i konie są potem oddawane do adopcji. Mają szansę na nowe życie, na odzyskanie zaufania do człowieka. I to jest właśnie najlepsze w tych fundacjach. Nawet jak jakiś cztero kopytny nie znajdzie nowego domu to można być pewnym, że nadal będzie miał należytą opiekę, ciepły boks, jedzonko...naprawdę warto przekazać parę groszy na takie fundacje. I jeszcze jedno - nie każdy sprzedaje konie czy kucyki do rzeźni. Tylko chłopi , którzy chcą zarobić bo koń za stary lub chory i nie może w polu robić. Więc nie do końca rozumiem twoje negatywne nastawienie do sprawy. 

    • +1 2
  14. Eeep!- wydałam z siebie cichy pisk i przewróciłam się na plecy. Po chwili leżenia z dziwnym wyrazem twarzy i podkurczonymi przednimi nogami, zakłopotana, wróciłam do pozycji siedzącej. Ponownie uchyliłam skrawek piżamy i przyjrzałam się wnikliwie strzykawce. Nie wyglądała jak normalna strzykawka. To nie mogła być normalna śmierć. Ktoś ją zabił. O cholera. Zerwałam się na nogi i szybkim truchtem podbiegłam do ogiera, który mnie tu przyprowadził i powiedziałam zdenerwowana:

    To...to nie był normalny zgon. W jej ciele tkwi strzykawka...ale nie taka normalne strzykawka. Pewnie ominęliście ją bo jej kolor zlewa się z sierścią pani Skittle...

  15. (A więc - wybacz ^^')

    C-co?- szepnęłam niemal niesłyszalnie. Miałam przebadać nieżywą matkę mojej przyjaciółki. I nakłamałam policji. Cudownie. Ze studiów wylecę na bank. Odpędziłam od siebie te myśli i zaczęłam oględziny ciała. Jako iż byłam studentką medycyny znałam się trochę na takich sprawach. Z lekkim obrzydzeniem obeszłam klacz dookoła szukając jakiejś plamki lub czegokolwiek innego co mogłoby chociaż w ćwierci wytłumaczyć powód śmierci starszej klaczy. Nagle zauważyłam jakieś pudełko na stoliku niedaleko okna. Podbiegłam do niego i odnalazłam w nim parę gumowych ochraniaczy na kopytka. Od razu wiedziałam, że przydadzą mi się i zgrabnie nasunęłam je na moje kopytka po czym wróciłam do klaczy. Usiadłam nachylając się nad jej ciałem. Zbliżyłam nosek do jej szyi i pociągnęłam nosem. No cóż...pachniała trupem. W końcu nie była, prawda? Przełknęłam ślinę i drżącym kopytkami zaczęłam dotykać brzucha, szyi, piersi i nóg by doszukać się jakiś złamać, guzków, wypukleń, czegokolwiek...

  16. Owszem, byłam przy paru takich sprawach...tooo...możemy iść? - skłamałam. Nakłamałam policji. Już po mnie. Ze studiów mnie wyrzucą. Zginę. Mimo mojego zdenerwowania zachowałam swój kamienny wyraz twarzy. No może brew mi lekko drgała ale ten tik mogły rozpoznać tylko kucyki, które znały mnie jakiś czas. Spojrzałam w oczy ogierowi. Starałam się wyglądać na kucyka, któremu kłamstwo jest obce. 

  17. Do karczmy wesoło wparowała klaczka o beżowym ubarwieniu. Dotarła do barku gdzie wspięła się na jedno z wyższych krzesełek i radosnym głosem powiedziała:

    Podajcie najlepszy cydr jaki macie! - mówiąc to rzuciła na blat parę złotych monet. Kilka ogierów rzuciło jej zaciekawione spojrzenie. Była średniego wzrostu, miała krótką ciemno- brązową grzywę i oczy w tym samym kolorze. Jej cutie mark przedstawiał płomyk. Po chwili barman podał klaczy cydr. Klacz pochwyciła napój i duszkiem go wypiła po czym zwróciła się do sąsiadów:

    Słyszałam, że organizujecie tutaj magiczne turnieje...macie może wolne miejsca? - zapytała odważnie z dziarskim uśmiechem na mordce. 

    Klacz ta nazywała się Fire Hoof i mimo to, że była kucykiem ziemskim znała się na magii. 

     

    Więc jednymi słowy - pragnę się zapisać! :)

  18. Objęłam klacz kopytkami i mocno przytuliłam do siebie. Z moich oczu także polały się łzy ale nie było ich tak dużo. Po dłuższej chwili odsunęłam przyjaciółkę od siebie żeby popatrzeć w jej oczy. Delikatnie otarłam kopytkiem łzy, które powoli spływały po jej blado niebieskim policzku. Jej oczy, zazwyczaj takie spokojne zamieniły się w dwie szklane kulki, z których woda lała się nieustannie. Nie mogłam nic powiedzieć, tak jakby ktoś zasznurował mi język. Starałam się posłać jej spokojne spojrzenie. Starałam się. Zamiast tego na mój pyszczek wypełzł smutny grymas natomiast oczy straciły wiele swojego dawnego blasku. Powoli wstałam i pomogłam wstać mojej niebieskiej przyjaciółce. Podeszłam do policjanta i zapytałam najspokojniej jak tylko mogłam: Kiedy będzie wiadomo kto i dlaczego to zrobił?

×
×
  • Utwórz nowe...