Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Nocturne? Och... - Swain uśmiechnął się, a z jego gardła wydobył się ochrypły rechot, jeszcze bardziej szalony niż ten Rennarda. Nocturne znieruchomiał tuż przy Swainie, wisząc trochę ponad nim. Christine przyglądała się scenie z wytrzeszczonymi oczami. - Nie mogę - oznajmił Nocturne. - Nie. Nie możesz - zgodził się Swain. Ale wówczas Nocturne zbliżył twarz do głowy Swaina i nachylił ją do jego ucha. Zafalował lekko. Szeptał. Kiedy się odsunął, na twarzy Swaina wykwitł jeszcze szerszy uśmiech. Zmrużył na krótki moment oczy i rozprostował palce. Dla Rennarda oznaczało to ni mniej ni więcej jak twarde lądowanie na posadzce.
  2. - Nie da się nie zauważyć, że wróciła. Ty też wróciłeś, spóźniony. Czas chyba na krótką lekcję grzeczności. No, Rennard. Co się robi przed wejściem do czyjegoś domu? - zapytał, wzmacniając uścisk. Powietrze co prawda docierało do płuc, ale było to utrudnione. Palce nieco się rozszerzyły, aby umożliwić mu mówienie. Drzwi skrzypnęły. - Hola, hola! Generale, proszę go odstawić! - powiedziała podniesionym głosem Christine. - Czy to zjazd rodzinny? Odstawię młodego DeWetta, jeśli tylko zacznie współpracować. To jak, Rennardzie?
  3. Oto nadszedł dzień, w którym skończyć się miało pobłażanie Rennardowi. Ponieważ nie zadbał o dyskrecję, mieszkaniec komnaty miał czas aby móc się odpowiednio przygotować na przybycie Rennarda i tak oto wokół jego szyi zacisnęła się szara łapa, podobna do ptasich szponów. Spojrzała na niego para czerwonych oczu, od których wiało chłodem. - Witam w moich skromnych progach, DeWett. Długo musiałem na ciebie czekać - poinformował.
  4. Ośmionóg ruszył pierwszy i zniknął w ciemnościach. Na szczęście był na tyle duży, że słychać było jego miarowy chód. Słabo, ale jednak było słychać. Droga do Bastionu zajęła czas zbliżony do godziny. Wyszli wejściem, które Rennard pamiętał jeszcze sprzed kilku lat. Tymi samymi drzwiami dostał się do środka po zabójstwie, które zgarnął mu sprzed nosa Jhin. Generał Jerycho Swain podczas pobytu w Noxus rzadko przebywał poza swoimi komnatami, toteż niemal pewnym było że będzie przesiadywał w swojej bibliotece, równie zakurzony co przebywające tam książki. Przy jego komnatach nigdy nie było straży, bo wołał z potencjalnymi interesantami rozprawiać się osobiście, w jakiejkolwiek sprawie by nie przychodzili. Czasem służba znajdowała ich pod drzwiami, a czasem na zewnątrz, po upadku z wysokiego balkonu. Rodzeństwo DeWett stanęło pod jednoskrzydłowymi drzwiami. Na wysokości ich głów paliły się błękitne lampy. To za tymi drzwiami przebywał dziwaczny staruch z krukiem, głowa całego Noxus.
  5. - Potrzebujemy tylko przewodnika - zauważyła. - Nie orientuję się za bardzo w podziemiach. I jak na zawołanie na horyzoncie pojawił się pająk, przebierając energicznie wszystkimi swoimi odnóżami. Jeszcze bardziej okazały niż ten, który poprzednio prowadził Rennarda. Pająk popędził w stronę korytarza, w którym znajdowało się przejście do katakumb. Zatrzymał się przed drzwiami. Spośród wszystkich umiejętności pająków na próżno było szukać naciskania klamek i otwierania drzwi. - Czuję się inwigilowana - stwierdziła Christine.
  6. - Hej, Ren. Od dzisiaj będę mówić do ciebie "Ren". Przyznasz, że Rennard jest zbyt reprezentacyjne. - Christine wstała i zrównała się z bratem. - Może lepiej byłoby iść gdzieś pod ziemią, co? Ostatecznie jesteś teraz trochę poszukiwany. Ja tak samo - stwierdziła Christine.
  7. - Nie. Pójdziemy tam. Albo ty tam pójdziesz. I zrzucisz całą sprawę na matkę. Jeśli jest ktoś, kogo Swain nie lubi bardziej niż ciebie, to jest to matka. I będzie chciał odzyskać to coś, a jeśli w dodatku może się pozbyć takiej wrzodu na dupie jak ona, to już w ogóle powinien na to pójść. I nam pomóc. No dalej, Rennard. Ostatecznie jesteś pod projekcją Zaavan, to też ma znaczenie - zaproponowała. - No i masz Nocturne'a.
  8. - Nic takiego, Rennard. Ale jeśli będę mieć się z czego spowiadać, to niechybnie ci powiem - obiecała. - To co, mamy sobie kicnąć do domu? Tak bardzo tęskniłam. Zbiera mi się na mdłości. Ty, Rennard, gdzie masz tę magiczną skrzynkę którą miałeś dostarczyć Swainowi? - zapytała.
  9. Christine pozostała nieporuszona. - Pasujecie do siebie - mruknęła. - Życzę szczęścia i żeby wam się wiodło, a wasza miłość zawsze była tak gorąca jak dziś. Pięknie wyglądasz, Nocturne - stwierdziła, patrząc w przestrzeń przed sobą. Nocturne nawet nie udawał, że interesuje go rozmowa. Zawisł nad stołem i obserwował wędrującą po desce muchę.
  10. Nocturne dopadł do pomarańczy i brutalnie ją zamordował, wbijając w owoc szpony i zmieniając go w czarną mgłę, która niebawem się ulotniła. Christine siedziała niedbale z brodą opartą o pięść i przyglądała się uważnie Rennardowi ze swoim standardowym brakiem emocji na twarzy. - Jeśli mówisz prawdę, to drogi bracie jestem pod wrażeniem. Spodziewałabym się stałego związku po wszystkich, tylko nie po Rennardzie DeWettcie. No to mów. Kim jest ta szczęśliwa kobieta? - zapytała.
  11. Christine jeszcze w trakcie przełykania odwróciła powoli głowę w stronę Rennarda i zmrużyła nieufnie oczy. - Znaczy... Masz na myśli dłużej, niż na jedną noc? - Podniosła brew, z niejakim niedowierzaniem oczekując odpowiedzi. Nocturne nawet nie spojrzał na Rennarda, tylko dalej wlepiał wzrok w niewinny owoc.
  12. - Pewno, że krew. Uśmiecham się do ciebie, Rennard ty tępaku - odpowiedziała. - Jak noc i jak dzionek? Działo się coś ciekawego? - zapytała, biorąc łyka z kielicha. Nocturne w tym czasie przyglądał się podejrzliwie pomarańczy, dźgając ją pazurem.
  13. W jadalni stał bogato zastawiony stół. Było wino, soki i woda, owoce, mieszanki warzywne, mięsa, a nawet ryby. Jadalnia miała wielkie okna wychodzące na łagodne wzgórza porośnięte winoroślą, z osadzonymi na nich niewielkimi domkami. Szkoda, że padało. Jedyną osobą siedzącą przy stole był Christine, leżąca niemal na stole i smętnie obracająca w dłoni kieliszek z krwią. Kiedy Rennard wszedł na salę, podniosła głowę, zwróciła twarz w jego stronę, i... Uśmiechnęła się.
  14. - Dzieci takie nie są. Są okrutne bardziej niż dorośli, ale nie w ten sposób. Może to tylko jej ciało, a w środku siedzi coś innego? Może to już nie twoja siostra, Rennard? - zapytał, wracając do swojej prawdziwej postaci. Drzwi Rennarda akurat mijał Alfred niosący coś na tacy. - Panie? - zapytał. - Jadalnia jest w tę stronę...
  15. - Twoja młodsza siostra, Rennard. Lucia. - Nocturne zagrzechotał, wisząc nad zabójcą. Wydał z siebie dźwięk podobny do ziewnięcia i przybrał formę niepokojąco podobną do formy Elise, wciąż falującą i ciemną. - Pająk nie byłby zadowolony wiedząc, że to bagatelizujesz. Pająk wie.
  16. - NIE TA. Młode, mówię. Młode! - jęknął. Znieruchomiał na chwilę tak bardzo, że nawet dym przestał się w nim poruszać. Szukał odpowiedniego słowa. - Dziecko. To jest... puste. Nie widzę w nim myśli. Nie widzę lęków! - odsunął się i zaczął lewitować w kółko, bardzo ludzkim gestem drapiąc się po miejscu, które mogło być brodą. - Idźmy tam jak najprędzej. Muszę odkryć. Muszę zrozumieć. To jest... ciekawe. Żadnych emocji, Rennard. A to dopiero szczenię.
  17. - Czym jest twoja siostra? Nie wampir, to ludzkie młode. Czym ona jest, Rennard? - zapytał, podsuwając się do Rennarda i wbijając pazurzaste łapy w kołdrę. Rozszerzył oczy tak szeroko, że Rennard mógł mieć wrażenie, że go pochłonął. Nocturne wyglądał, jakby do końca oszalał.
  18. Zaskakująco szybko nadszedł sen. Co prawda od czasu do czasu przewijały się przez niego jarzące się niebezpiecznie dwa punkty świetlne, ale Nocturne nie dał więcej znać o wojej obecności. Rennard obudził się rano wypoczęty i z dużą dozą energii. Półprzezroczysty Nocturne siedział wciąż w nogach łóżka i gapił się na Rennarda. Jego aura emanowała... zmieszaniem. Kłębiąca się masa dymu i smolistej cieczy była autentycznie zagubiona. Jakby coś go zaskoczyło i jakby nie był pewien, czy to co zobaczył było prawdziwe.
  19. - To brzmi jak... masochizm - wysyczał stwór, siadając na krawędzi łóżka. Tak w każdym razie wyglądałby, gdyby usiadł mając nogi. - Wejdę do twoich snów i rozejrzę się. Oczywiście bez robienia ci krzywdy, bo jesteś zabawny. A jutro liczę na jeszcze więcej zabawy - wysyczał. W pokoju panowały ciemności, bo duże okno było zasłonięte bordowymi zasłonami. Oprócz wielkiego łóżka z obowiązkowym baldachimem była jeszcze szafa, fotel, kominek i dywan na kamiennej podłodze.
  20. Pocałunek trwał dłuższą chwilę i przerwała go Elise, odsuwając twarz od twarzy Rennarda. Lekko poklepała go po policzku. - Nieźle. Może jeszcze nie na złoty medal, ale całkiem dobrze. Z drapieżnym uśmiechem nacisnęła na klamkę ze spiżu i otwarła przed Rennardem drzwi do komnaty gościnnej. - Wyśpij się lepiej. Dobrej nocy - powiedziała i cmoknęła go jeszcze w policzek.
  21. - No to trzeba będzie to zrobić jutro. Skoro Celia nie ma już lalek, to jedyne co może wam zrobić, to... Zabić. Ale to się przecież nie stanie z Nocturne'em u boku. Weź też Christine i tego kamerdynera... Lubię go. Nurtuje mnie jeszcze jedna kwestia. Związana z tobą, Rennardzie. - Elise odsunęła się i przyjrzała uważnie Rennardowi, mrużąc oczy, jakby próbowała znaleźć jakiś szczegół w jego wyglądzie. A chwilę później bez ostrzeżenia objęła jego twarz dłońmi i pociągnęła niżej, żeby wpić się ustami w jego usta i pocałować. Z dużą dawką pożądania. Jak na kogoś kto potrafił zmienić się w jadowitą, ośmionogą bestię doświadczenie było aż nadto przyjemne.
  22. - Za życia była upierdliwa i jestem niemal pewna, że działała na nerwy wszystkim. Poza twoją młodszą siostrą, która jest traktowana jak mała, rozpuszczona księżniczka. Musielibyśmy zrobić coś, żeby móc ją obserwować. W rezydencji kazała zasłonić wszystkie okna i z jakichś przyczyn moje pająki nie chcą się tam zbliżać. Z pewnością chodzi o jej dziwaczną magię. Teraz w lewo, moje drogie! O tak, jesteśmy już niedaleko - oznajmiła. I rzeczywiście, po dziesięciu kolejnych minutach błądzenia po tunelach natrafili na wąskie, spiralne schody prowadzące do drewnianych drzwi. Te z kolei prowadziły na korytarz oświetlony pochodniami, z którego widać było niewielki dziedziniec obsadzony roślinami. Z początku światło oślepiło Rennarda, ale wnet zorientował się, że dotarli do niewielkiego dworu. Zaledwie kilka sekund po zamknięciu drewnianych drzwi do grupki podszedł elegancko ubrany mężczyzna, starzec. Ukłonił się nisko. - Cassiopeio, pan doprowadzi cię do twojej komnaty. Jesteś moim gościem. Za godzinę odbędzie się kolacja. Katarino, zapraszam cię serdecznie na kolację, ale nie proponuję noclegu. Sądzę, że wiesz doskonale dlaczego. - Dziękuję za zaproszenie, ale obowiązki wzywają. Którędy do wyjścia? - Alfred wskaże drogę. Kontynuując, Rennardzie... - Elise ruszyła w przeciwnym kierunku, wciąż trzymając Rennarda pod rękę. - Warto byłoby dowiedzieć się jutro, gdzie trzymany jest Edward. Bądź jego zwłoki, może być różnie. Masz swojego koszmarka, a koszmarek ma różne zdolności. Sprawdzaliście podziemia?
  23. - No właśnie, właśnie, Edward. Zastanawiam się, jak duże jest prawdopodobieństwo, żeby to on przywrócił panią DeWett. Jeśli nie on, pozostaje Lucia albo Christine. Nie ma co zaprzeczać, że więzi rodzinne w naszym środowisku niewiele znaczą. W każdym razie w niektórych rodach. Potencjalnie w większości. Niemniej najbardziej podejrzany jest właśnie Edward, ponieważ zniknął. A twoja matka założyła sobie sieć informatorów, jak zauważyłam. Ale ty wiesz, żeby nie ufać nikomu. Prawda, Rennardzie? - zapytała. Mówiła o wszystkich tych sprawach tak beztrosko, jakby szła na najzwyklejszy spacer po parku.
  24. - A wyobraź sobie Noxus za te kilkanaście lat. Patrząc na charakterologię narodu, niedługo wszyscy będą pod działaniem starożytnych klątw. Albo zacznie się moda na Zaun, mutacje i wszczepy. Czuję, że zdążę dożyć takich wesołych czasów - odpowiedziała zabójczyni i dołączyła do siostry z przodu. - Gdybyś jej nie znał, to byłbyś już najprawdopodobniej martwy - skwitowała. - Ale nie bądź taki skromny, to jest sukces. Malusieńki sukces zbliżający nas do rozwiązania zagadki twojej matki... Słuchaj, czy twoja młodsza siostra zdradza może objawy bycia ponadprzeciętnie inteligentną? - zapytała Elise.
  25. - Yordlami też się żywię. Na Shadow Isles jestem rzadko i wówczas żywię się cierpiącymi duszami. Nie śpią, to prawda. Ale czym byłyby wszystkie te okropieństwa Shadow Isles, całe okrucieństwo widmowych katów, gdyby nie sny o wolności? Niektórzy tam mają nadzieję. Nie myślą jak żywi. Nie kierują się rozsądkiem, nie myślą racjonalnie i przez to jest mi łatwiej. Są łatwiejsi do odczytania, ale mniej ekscytujący. Czy dałbym radę pożywić się czymś z Pustki? Nie wiem. Widziałem sny wielkiej Xer'Sai, ich królowej. Xer'Sai stanowią jedną, wielką istotę. Jak rój owadów. To o tyle skomplikowane, że musiałbym wpleść się w tysiące prymitywnych umysłów z nią na czele. Tak, z pewnością zna strach. Jest mała jak na istoty żyjące w Pustce. Kiedyś spróbuję. Kiedy już Liga upadnie - postanowił. Wędrówka ciągnęła się i ciągnęła niemal bez końca, a wszystkie korytarze wyglądały prawie tak samo. Ale i dystans od cmentarza wewnętrznego Noxus do wielkiej nekropolii na jego obrzeżach był całkiem spory. Przechodząc obok jednego z ciasnych korytarzy, Cassiopeia zatrzymała się nagle. - Czuję... coś tu jest. Ktoś. Jest zimny jak trup. - Skąd wiesz? - Witajcie kochani! - Głos który nie był szeptem wyrwał ich z ciszy katakumb, rozchodząc się echem po korytarzach. Elise nie było widać, ale z pewnością stała w owym ciemnym zaułku. - Nie nie, naszym celem nie jest mój rodzinny grobowiec. Tam już na was czekają i nie zaprzeczę, wcale mi się to nie podoba. Ugoszczę was gdzie indziej - zapowiedziała. - Cassiopeio, wyglądasz olśniewająco i mówię to bez fałszu. W końcu jakaś ciekawa zmiana w nudnym środowisku noxiańskiej szlachty. Mam nadzieję, że czujesz się wyjątkowo. Odpowiedziała jej krótkotrwała cisza. - Nie powiedziałabym. - Pogawędki zostawmy sobie na później. W tę stronę. Rennardzie! - Wokół jego ramienia owinęło się ramię Elise, która pociągnęła go za sobą. - Gratuluję sukcesu. Mam nadzieję, że czujesz dumę. Czy tak jest?
×
×
  • Utwórz nowe...