Skocz do zawartości

Elizabeth Eden

Brony
  • Zawartość

    2954
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Elizabeth Eden

  1. Groźba Alana jedynie rozbawiła Toma. Kiedy profesor zadał mu pytanie zmarszczył jednak ze zmartwieniem brwi. - Być może była to moja wina - zaczął z idealną mieszanką smutku i winy w głosie. - Panna Sanders była tego wieczoru bardzo roztrzęsiona z powodu sytuacji z jej udziałem do jakiej doszło w dormitorium. Nie udało mi się jej uspokoić, można powiedzieć, że już pierwszego wieczoru zawiodłem jako prefekt. - dodał pochylając lekko głowę. - Nic dziwnego, że pan Travers był na mnie wściekły, gdy usłyszał o jej sytuacji. Chciałbym móc zrobić coś więcej, ale nie mogłem być niesprawiedliwy wobec Vivienne Carrow. Profesor pokiwał głową, patrząc na Toma z sympatią. - Rozumiem. Nie obwiniaj się za to, panie Riddle, zachowałeś się tak, jak powinien zachować się prefekt. Niestety nie mamy wpływu na siłę reakcji innych ludzi, ale być może na przyszłość spróbujesz karcić wrażliwszych uczniów z większą dozą subtelności? - zapytał Slughorn z lekkim uśmiechem, na co Tom skinął skromnie głową. - Oczywiście. Będę robił wszystko co w mojej mocy. Profesor wydawał się zadowolony, ale kiedy zwrócił się do Alana znów trochę spochmurniał. - Panie Travers... rozumiem, być może nie jesteś w stanie wyobrazić sobie przed jak ciężkimi i trudnymi decyzjami, oraz sytuacjami, muszą stawać prefekci. Jednakże to nie Tom winny był temu, że panna Sanders zaatakowała uczennicę. Nawet jeśli zrobiła to pod wpływem nerwów, w co wierzę, bo jest zazwyczaj porządną i dobrą osobą, nie mógł zostawić tego bez nagany, bo byłoby to niesprawiedliwością wobec poszkodowanej panny Carrow. Kara panny Sanders nie będzie ciężka - dodał szeptem, jakby ktoś miał to podsłuchać. - Ale musi ją dostać, bo inaczej każdy uczeń zacząłby atakować innych, tłumacząc się nerwami. Postaraj się na przyszłość zapanować nad swoim temperamentem i zaufać prefektom, zamiast obwiniać ich za działania innych. Tym razem skończy się tylko na słownej naganie - dodał karcąco, a potem uśmiechnął się lekko. - Mam o panu bardzo dobre zdanie, panie Travers, proszę, niech pan nie próbuje tego zepsuć. A teraz lećcie na zaklęcia. Usprawiedliwię was - machnął ręką. Tom uśmiechnął się do Alana, uprzejmie, jednak jego oczy pozostawały puste i zimne. *** Lisa została siłą posadzona przez panią Monty na jednym ze szpitalnych łóżek. - Mi naprawdę nic nie jest - rzuciła z irytacją - Chcę iść na zaklęcia - dodała. Od chwili w której Alan wspomniał o groźbie i Riddle'u nie mogła pozbyć się złych przeczuć. Chciała przy nim być, bo teraz to ona straszliwie się o niego martwiła. Ale czy Riddle może coś mu zrobić podczas lekcji? Merlinie, kiedy zaczęli mieć takie problemy? Powinni przejmować się egzaminami, a nie swoim wzajemnym bezpieczeństwem! - Nie, wypijesz eliksir uspokajający i przeczekasz tu zajęcia. Potrzebujesz odpoczynku - powiedziała groźnie pielęgniarka, na co Lisa westchnęła ciężko.
  2. Lisa wcale nie odpowiedziała na uśmiech Alana. Była teraz na to zbyt zmartwiona. Na szczęście nie miała czasu na zbyt długie rozmyślania, bowiem już chwilę później drzwi toalety otworzyły się i do środka wszedł profesor Slughorn. Pielęgniarka wciąż trzymała dłoń na ramieniu Lisy. - Nie wejdę do damskiej łazienki - rozległ się zirytowany głos w którym rozpoznała Gilberta Lestrange'a. - Panie Lestrange - powiedział profesor, choć nie wydawał się być na niego zły. - To wyjątkowa sytuacja, może pan na chwilę odrzucić swoje honorowe zasady. Rozległo się jeszcze kilka mruknięć, ale w końcu w łazience pojawili się wszyscy. Malfoy, Lestrange, Mulciber, Moon i Riddle. Lisa odwróciła wzrok i zaczęła wpatrywać się w Alana. Wolała patrzeć na niego niż na nich. - Na waszą koleżankę, pannę Sanders, został rzucony urok. Pan Travers zasugerował, że sprawcą mógł być ktoś z was - oczy wszystkich chłopaków skierowały się na Alana. Jedynie Riddle stał obojętnie i, wydawałoby się bezczynnie, obserwował umywalki. - Urok może zdjąć tylko ta osoba, która go rzuciła, rozumiecie więc powagę sytuacji. Czy coś pana bawi, panie Lestrange? - profesor przerwał swój monolog i spojrzał na Gilberta, który powstrzymywał uśmieszek. - Nie, panie profesorze. Po prostu, wcześniej rozmawialiśmy o czymś zabawnym. Ja... przepraszam, powinienem zachowywać się lepiej - natychmiast przybrał kamienną minę(czy miało z tym coś wspólnego krótkie spojrzenie Riddle'a?), na co nauczyciel skinął aprobująco głową. - Czy któryś z was chciałby się przyznać do tego, że zrobił swojej koleżance tak haniebny kawał? - zapytał profesor z nadzieją, ale w łazience panowała cisza. Stephanie i Adelia usunęły się w kąt, nie chcąc przeszkadzać. Pielęgniarka wyszła nieco do przodu mierząc wszystkich karcącym spojrzeniem. - No dobrze - westchnął profesor. - Jest mi bardzo przykro, ale muszę zastosować twarde środki. Prosiłem was o wzięcie ze sobą różdżek głównie po to, żebyście mogli udowodnić swoją niewinność lub winę za pomocą Prior Incantanto. Tom? - zapytał profesor, na co Riddle uśmiechnął się uprzejmie, idealnie. - proszę - nauczyciel machnął ręką. Lisa wychyliła się nieco do przodu, ale nadal pozostawała przy ścianie. Kiedy Riddle wyciągał różdżkę patrzył prosto na nią, ze zmartwieniem widocznym w rysach twarzy. Profesorowi na pewno się to bardzo podoba - pomyślała zdenerwowana dziewczyna i wbiła spojrzenie z powrotem w Alana. Nie chciała patrzeć nawet na to zaklęcie, które mogłoby pogrążyć Riddle'a przed ich opiekunem. Tak się nie stało. - Prior Incantanto - usłyszała jego jedwabisty głos, a potem zadowolone westchnięcie profesora. Odważyła się tam spojrzeć. Widmo przedstawiało zaklęcie Evanesco. - Bardzo dobrze. Nawet nie podejrzewałem, że to mogłeś być ty. Panie Lestrange? - zapytał profesor, patrząc na niego wyczekująco, kiedy Riddle pozbywał się widma zaklęcia cichym Deletrius. To nie był też Lestrange. - Pan Moon? Lisa była niemalże pewna, że to nie on, więc nawet nie zwróciła na to uwagi, ale wtedy... - To jest niemożliwe, panie profesorze! Ja tego nie zrobiłem, przysięgam! - Lisa podniosła głowę i spojrzała rozszerzonymi oczami na widmo zaklęcia wylatujące z różdżki Hectora. Widmo jej samej pochylającej się nad umywalką. Potem urok, który ją trafił i... - Naprawdę, to nie ja! - nigdy nie słyszała Hectora tak roztrzęsionego. Ale... ale jak to? Profesor i pielęgniarka nie wyglądali na przekonanych. Stephanie szepnęła coś do Adelii. A Lisa nie mogła uwierzyć w to co widzi. To nie mógł być Hector. Przecież nigdy nie był dla niej niemiły ani nic. Czasem nawet wymieniali parę zdań na lekcjach... To nie było możliwe. - Przysięgam! - Malfoy stojący obok Moona położył mu rękę na ramieniu i szepnął coś na ucho, ale ten odtrącił jego dłoń. - To naprawdę nie ja, nie zaatakowałbym Elisabeth, nic do niej nie mam! Elisabeth, wierzysz mi? - spojrzał na nią wystraszony, ale Lisa tylko skinęła nieznacznie głową, co było dość nieokreślonym gestem. Sama była ciągle w szoku. - Ktoś musiał ukraść mi różdżkę, nie mam jej zawsze przy sobie, noszę ją w torbie! - dodał, patrząc rozpaczliwie na profesora. Profesor Slughorn pokręcił głową i spojrzał na panią Monty. - Ten urok może zdjąć tylko osoba, która go rzuciła - powtórzyła rozsądnie i profesor znów zwrócił się do Hectora. - W porządku. Proszę spróbować zdjąć urok z panny Sanders - Hector natychmiast uniósł różdżkę, wydając się być bardzo pewnym. Lisa przymknęła lekko oczy. Praktycznie nikt nie zauważył Riddle'a, który nieznacznie zacisnął rękę w kieszeni, wciąż wpatrując się w Lisę. Ale przecież jego usta się nie poruszyły, prawda? A który uczeń piątego roku mógłby tak dobrze opanować zaklęcia niewerbalne? Hector podniósł różdżkę wyżej i powiedział "Finite". Rozległ się cichy świst zaklęcia, taki sam jak wtedy, gdy Lisa próbowała zdjąć urok. Ale czy tym razem to zadziałało? - No proszę. Podejdź do mnie - pielęgniarka machnęła na Lisę, a ta ostrożnie postawiła jeden krok do przodu. Potem drugi... Od strony Stephanie i Adelii dobiegło do nich więcej szeptów, a Abraxas parsknął z niesmakiem, patrząc na Hectora, który sam wyglądał, jakby miał zaraz upuścić różdżkę. - Ale... ale to... ale.. - zaciął się. - Karygodne! - powiedział nagle profesor Slughorn z irytacją. - Żeby uczeń mojego domu nie dość, że zaatakował koleżankę, to jeszcze tak perfidnie kłamał w oczy nauczycielowi. Twoi rodzice się o tym dowiedzą, panie Moon. Za takie zachowanie grozi panu minimum dwutygodniowy szlaban. Proszę pojawić się w moim gabinecie po lunchu, na pewno to omówimy - pokręcił z dezaprobatą głową. - A teraz idźcie na zaklęcia. Jesteście już trochę spóźnieni, powiedzcie, że profesor Slughorn was później usprawiedliwi. - zwrócił się do wszystkich. - Panie profesorze - zaczęła pielęgniarka. - Chciałabym jeszcze zabrać pannę Sanders do skrzydła szpitalnego, przyda jej się eliksir uspokajający. Nie będzie rzucać zaklęć w takim stanie. - Ale nic mi nie... - zaczęła Lisa, ale widząc to słynne, groźne spojrzenie pani Monty, zamilkła. Z łazienki najpierw wyszły Stephanie i Adelia, następnie Lisa z pielęgniarką, oraz pozostali Ślizgoni ze zrozpaczonym i otępiałym Moonem na czele. Profesor Slughorn zamknął za nimi drzwi i w tym czasie Tom zdążył rzucić Alanowi bardzo nieprzyjemny uśmiech, przy okazji unosząc złośliwie jedną brew. W momencie jednak, w którym profesor do nich powrócił, minę miał już łagodnie zaciekawioną. - Wasza dwójka. Zatrzymałem was tutaj na chwilę, żeby omówić z wami pewną sprawę. Podobno pokłóciliście się wczoraj, co skończyło się tą niefortunną groźbą, którą pan Moon uznał za godną wypróbowania. Czy to wszystko prawda, panie Riddle? - Slughorn spojrzał zatroskany na Toma.
  3. Lisa wzięła głęboki oddech, patrząc na Alana szeroko otwartymi oczami. Świetnie, no po prostu świetnie. Dlaczego nie mogli po prostu zapomnieć o tym, że chodzi z nimi do klasy jakiś Riddle. Zmarszczyła brwi, ale nie powiedziała ani słowa, za to profesor wydawał się być roztrzęsiony. - Kłótnia? Z panem Riddle'em? No doprawdy, przecież nie macie o co się kłócić. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że dwójka moich najlepszych uczniów może się w taki sposób zachowywać. Na pewno jeszcze sobie o tym porozmawiamy. - powiedział karcąco, ale jego złość w dużej mierze skierowana była na Alana, jakby nie dowierzał, nie myślał nawet, że mogła to być kłótnia spowodowana przez Toma. Lisa się lekko skrzywiła. Pani pielęgniarka wstała i spojrzała na nauczyciela. - W takim razie myślę, że trzeba będzie zawołać wszystkich z tego dormitorium i sprawdzić ich różdżki za pomocą Priori Incantantem - powiedziała, zakładając ręce na biodra. Profesor Slughorn natychmiast pokiwał głową. - Dokładnie i właśnie tak zrobię. Zaklęcia się jeszcze nie zaczęły, prawda? Jestem ciekawy któremu z nich strzeliła do głowy taka głupota - powiedział bardzo dobitnie i wyszedł, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy drzwiach. - Ale proszę, przenieśmy się do pustej klasy, tutaj, zaraz obok łazienki. Nie będę kazał chłopakom grupowo wchodzić do damskiej toalety. - Nie! - natychmiast powiedziała do tej pory milcząca Lisa. - Proszę, nie każcie mi nigdzie iść - była wściekle zarumieniona. - Panie profesorze, proszę dziewczynie pozwolić zostać w łazience. Dla niej to będzie większy wstyd, niż dla tych uczniów - zarządziła pielęgniarka. Profesor przez chwilę się zastanawiał, zanim westchnął. - No dobrze - a potem wyszedł
  4. Pielęgniarka odwróciła się, patrząc do góry na profesora Slughorna. Sam profesor wyglądał na bardzo smutnego. - Panno Sanders, może pani wstać? - Lisa przez chwilę milczała, a potem wstała, ale nie ruszyła się choćby o cal, przyciskając się plecami do ściany. Profesor Slughorn westchnął, a pielęgniarka pokręciła głową. - Będziemy potrzebowali tego, kto rzucił to zaklęcie, jego Finite na pewno zadziała na ten urok. W innym przypadku nie wiem, czy byłoby to możliwe. Na pewno bardzo trudne. Panno Sanders - pielęgniarka zwróciła się troskliwie do Lisy. - Czy ostatnio się panna z kimś mocno pokłóciła? Czy jest ktoś, kto mógłby chcieć zrobić pannie taki nieprzyjemny żart? - Właśnie. - natychmiast zawtórował jej profesor. Lisa przeczuwała, kto to może być, a wcześniejsze słowa Alana ją w tym upewniły. Teraz martwiła się jeszcze bardziej, bo naprawdę chciała się dowiedzieć co dokładnie zaszło pomiędzy Riddle'em a jej przyjacielem. Nie chciała jednak mówić o tym profesorowi, więc schyliła głowę i pokręciła sztywno głową. - Może Vivienne... - powiedziała Stephanie. - Może chciała się odegrać za te nadpalone włosy? - powiedziała, marszcząc brwi. Profesor lekko drgnął na te słowa, ale uznał widocznie, że to nie jest najlepsza chwila na wypominanie Elisabeth jej złego zachowania.
  5. - Alan? - Lisa spojrzała na przyjaciela zmartwiona. - O co chodzi? Dlaczego mnie przepraszasz, przecież to nie twoja wina. Kto za to zapłaci? O czym ty mówisz? - wyciągnęła rękę w jego stronę, ale nie wstała z podłogi. Stephanie wyglądała na skołowaną, założyła ręce za plecami i odwróciła lekko twarz, czując się odrobinę jak intruz. Adelia wróciła jednak w doprawdy ekspresowym tempie. Trzasnęły drzwi i do środka weszła szkolna pielęgniarka, pani Monty. Była to starsza kobieta o siwych lokach, ale za to wciąż dziarska i pełna energii. Żwawym krokiem podeszła do kabiny i nachyliła się nad Lisą, która trochę się zarumieniła. - No, no, kochanie, nie ma co się denerwować. Widziałam wiele różnych uroków, na pewno nie jest najgorzej - powiedziała ciepło. Za raz za nią w drzwiach stanął niepewnie profesor Slughorn, ale kiedy pielęgniarka odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, pokonał swoje opory przed damską toaletą i wszedł do środka. Adelia wbiegła ostatnia. - Znalazłam profesora w Sali Wejściowej i razem wezwaliśmy pielęgniarkę - powiedziała schylając trochę głowę i stając obok Stephanie. - Co się stało? - powiedział profesor Slughorn zdziwionym tonem. - Słyszałem coś o uroku. - Tak, ktoś rzucił na mnie urok, na którego nie działa Finite - wymamrotała Lisa. - Nie wiem kto - uprzedziła pytania. - A co ten urok robi? - zapytała pielęgniarka, łapiąc Lisę delikatnie za brodę i unosząc jej twarz do góry. Lisa wymruczała coś nieokreślonego, a kiedy pielęgniarka i profesor podeszli do niej bliżej szepnęła szybko: - Chodzętyłem. - Och - pielęgniarka pokręciła ze złością głową. - Te wasze głupie żarty. Przecież wyraźnie jest powiedziane w zasadach, że nie wolno rzucać na siebie zaklęć poza klasami. - No, jeśli to był żart, to chyba nieudany, bo nie rzuca się dla żartu uroku, który może zdjąć tylko rzucający - powiedziała głośno Stephanie, nie mogąc się powstrzymać.
  6. Magda W momencie w którym Snow ją przytuliła Magda z zaskoczenia automatycznie odwzajemniła uścisk. Chociaż nie była raczej zbyt uczuciową osobą, to wcale nie uważała zachowania dziewczyny za coś złego. Przyzwyczaiła się do tej akurat reakcji kucyków, więc pokręciła tylko głową z drobnym rozbawieniem. - Nie przejmuj się, nie przeszkadza mi to. Wysłuchała słów Snow wpatrując się uważnie w jej oczy, jak to miała w zwyczaju, bo oczy były zwierciadłem duszy, albo raczej emocji i w prawie każdym przypadku pomagały rozgryźć człowieka, który przed tobą stał. - Nie martw się, jestem praktycznie pewna, że Annie nie stało się nic złego i wkrótce wróci - powiedziała na początek cicho, ale z niezachwianą pewnością. - I nie musisz się tak bardzo tym denerwować, bowiem ocena Goldinga nie należy do mnie, chociaż wedle twego opisu jest po prostu bardzo silnym i asertywnym kucykiem, a to nie są złe cechy. I... - urwała na chwilę, pozwalając sobie na uśmiech. - ...nie sądzę, by pani Natalia zrezygnowała z tego spotkania. Ta kobieta ma niesamowitą zdolność organizacji swojego czasu i gdyby się uparła byłaby pewnie w stanie w jeden dzień zrobić coś, co powinno się robić tydzień. Oczywiście pójdę razem z tobą. Opowiesz jej to wszystko, co powiedziałaś mi - złapała ją przyjaźnie pod ramię, wiedząc, że byłe kucyki lubią taką empatię i skierowały się razem na schody. To by było na tyle z odpoczynku i kawy.
  7. Stephanie od razu odsunęła się parę kroków do tyłu, stając obok Adelii. Przez chwilę w łazience panowała cisza, zanim z kabiny dobiegło się zmartwiałe westchnięcie. Lisa nie mogła co prawda ukryć drobnej iskierki rozbawienia na słowa Alana, ale chwilę potem wróciła jej powaga, kiedy przypomniała sobie swoją sytuację. - Dobra, już dobra. Ale nigdzie nie wychodzę - drzwi kliknęły i po chwili się otworzyły. Na podłodze obok nich leżała Lisa trzymając głowę na kolanach. Nie płakała, ale wyglądała na przybitą. Stephanie próbowała podejść bliżej, ale zatrzymała się, widząc wzrok Lisy - pełen irytacji i zażenowania. Elisabeth przez chwilę żuła swoją dolną wargę, zanim spojrzała zmartwiona na Alana, mówiąc niezwykle cicho, tak, że dziewczyny stojące dalej miały problem, żeby ją usłyszeć. - Nie wstanę, ja nie mogę... chodzić prosto, okej? Chodzę tyłem - schowała twarz, przyciskając głowę do kolan ze wstydu - wiem, że to brzmi okropnie głupio, ale nie da się tego zdjąć Finite i sama nie wiem, co mam zrobić. Adelia zacisnęła lekko usta, choć słyszała tylko ostatnią część. - Trzeba pobiegnąć po pielęgniarkę albo jakiegoś nauczyciela. Wiem, że to ciężka sytuacja, ale sprawca musi się znaleźć, żeby zdjąć z ciebie urok - zanim ktokolwiek zdołał jej zabronić, wybiegła z łazienki. Stephanie spojrzała za nią, a potem zwróciła swój wzrok z powrotem na Lisę, podchodząc bliżej i marszcząc ze współczuciem brwi. Sama Elisabeth natomiast jęknęła głucho i znów uderzyła głową o kolana.
  8. Magda Szła szybko przez korytarze Kancelarii, powiewając swoim lekarskim kitlem, którego jakoś nie zdążyła zdjąć. Nie pamiętała kiedy ostatnim razem była tak zabiegana, latając tam i z powrotem od swojego gabinetu psychologicznego, do chyba wszystkich pomieszczeń Kancelarii, kończąc na pomniejszych biurach, zahaczając nawet o Pałac Prezydencki. Na sekundę co prawda, ale jednak. Pomijając zwykłą pracę, Magda musiała teraz intensywnie organizować papiery i dokumenty dotyczące nadchodzącego szczytu. Przed chwilą była u Natalii, która wydawała się spokojna jak nigdy, chociaż powinna właśnie wisieć bez przerwy na słuchawce, nadrabiając te kilka przeklętych godzin, podczas których nie działała komunikacja. Usłyszała od niej, że powinna "przejść się do sali numer 1 na parterze, usiąść i napić się kawy". Spróbowała zastosować się do tej prośby, ale przystanęła u Cloud, kiedy zauważyła, że ta bezczynnie przegląda jakieś dokumenty. - Tak się przygotowujemy do szczytu? - zapytała bez złośliwości, kładąc jej rękę na ramieniu i zaglądając nad jej głową co takiego czyta. - Och, po prostu na tę chwilę nie mam zbyt wiele do robienia. Pani Natalia zrobiła już to co było do zrobienia na dziś i na jutro, ja w tej chwili też mam, można powiedzieć, trochę przerwy. Magda tylko skinęła głową. No doprawdy. Wrodzone umiejętności rządzenia i organizowania czasu, tak? Albo nabyte. Natalia często tak robiła, że spędzała cały dzień w Kancelarii, jakby nie miała swojego domu i życia, a za to potem miała mnóstwo czasu, który mogła wykorzystywać brylując pomiędzy państwami i organizując do perfekcji rzeczy, na które inni przewodniczący państw nie mieli czasu. Magda doskonale wiedziała dlaczego tak było, ale dla innych mogło to wyglądać nieco dziwnie. Chociaż Magda szła teraz teoretycznie odpoczywać, to i tak nie pozbyła się swojego przyspieszonego kroku, który sprawiał, że wyglądała jakby właśnie leciała załatwiać sprawę najwyższej wagi. Na głównych schodach zatrzymała się jednak, widząc drobną blondynkę stojącą koło drzwi. Ale to było szybkie - pomyślała Magda z dziwną satysfakcją, a potem starając się nie wyglądać na zmęczoną zeszła już wolniej na dół i położyła nagle rękę na ramieniu Snow. - Dzień dobry. Widzę, że list dotarł - zagadnęła neutralnie, acz z uśmiechem. Kleopatra Piękna Kleopatra nie wydawała się w ogóle interesować rozmową pomiędzy Pawłem a właścicielem sklepu. Zamiast tego o wiele ciekawsze było oglądanie jej idealnie obciętych i gładkich paznokci, pomalowanych pięknym beżowym lakierem, który za nic nie mógł się zniszczyć głupim wycieraniem blatu, choćby miała się na tym blacie rozwinąć nowa cywilizacja. Jeden jej paznokieć byłby warty więcej, niż tamta dwójka śmierdzących mężczyzn, cały ten sklep i całe to obrzydliwe osiedle. - Och nie, na pewno są jakieś narzędzia na zapleczu - powiedział natychmiast mężczyzna, zacierając swoje spocone ręce. - Może pan zacząć od zaraz. Wykaz obowiązków... - przerwał na chwilę. - Pracuje pan poniekąd jako konserwator, naprawa urządzeń, czasem jakieś sprzątanie. Rozumie pan. Trochę pomocy kobiecie - rzucił niespokojne spojrzenie na Kleopatrę, a potem nachylił się do Pawła, wyglądając nagle na zirytowanego. - Ale jeśli pani by nie chciała nawet wykładać produktów na półki to proszę mi to zgłosić, bo jej, cholera, za to płacę. No - dodał głośniej. - Myślę, że to by było na tyle. Stanisław Stanisław przycisnął do piersi swoją walizkę i rozejrzał się po ulicach, które wskazał mu do wyboru ochroniarz. Ludzie rozchodzący się z demonstracji wyglądali zachęcająco, może mógłby z nimi o czymś porozmawiać, jednakże czy w takim tłumie w ogóle by mu się to udało? Natomiast na bocznych uliczkach również można było znaleźć ciekawych ludzi, tak mu się przynajmniej zdawało, ale czuł jednak, że to byłoby wystawienie tego ochroniarza na próbę i wolał wybrać tą bardziej bezpieczniejszą wersję. - Myślę, że pójdziemy główną drogą - powiedział dziarsko i z lekkim uśmiechem.
  9. - Nie mamy pojęcia - powiedziała ze strachem Adelia, kiedy Stephanie ich wyprzedziła, prując w stronę damskiej toalety niczym wichura. - Lisa nic nam nie powiedziała. W ogóle chyba nie za bardzo chciała rozmawiać. Dlatego po ciebie przyszłyśmy, mamy nadzieję, że ty zdołasz... no wiesz, uspokoić ją i w ogóle. Trzeba pewnie będzie iść po jakiegoś nauczyciela, musi się znaleźć sprawca, żeby zdjąć z niej urok. Kiedy dotarli pod drzwi łazienki Stephanie natychmiast podeszła do nich bez słowa, otwierając je z niesamowitą siłą. Adelia na chwilę przystanęła, zastanawiając się, czy Alan nie będzie miał oporów przed wejściem do damskiej toalety, ale potem szybko pokręciła głową, stwierdzając, że przyjaźń na pewno jest dla niego ważniejsza, niż takie bzdury. W łazience było tak samo cicho i pusto jak wcześniej, słychać było tylko krople kapiące z niedokręconego przez Lisę kranu. Stephanie żwawo podeszła do jednej z kabin i zastukała w jej drzwi. - Lisa? - zapytała z napięciem, a kiedy nie było żadnej odpowiedzi spojrzała zmartwiona na Alana.
  10. - Och, Alan, daj spokój. Znalezienie składników, a zrobienie idealnego eliksiru... nie ma porównania - przytuliła go lekko. - Jestem z ciebie dumna. - przy następnych słowach przyjaciela odsunęła się i lekko westchnęła. - Mam nadzieję, że tak będzie. Nie chciałabym, żeby profesor się na mnie zawiódł - wymruczała, pochylając lekko głowę. Kiedy posprzątali swoje stanowiska i założyli torby akurat skończyła się lekcja. Alan i Lisa wychodzili z klasy za chichoczącymi Adelią i Stephanie. - Co ty zrobiłaś? - Nie wiem, przecież to było wszystko zgodnie z instrukcją. Moja przyszłość chyba nie będzie wiązała się z eliksirami. Wydawały się być w bardzo dobrych humorach. W pewnym momencie Stephanie odwróciła się do tyłu i mrugnęła do Alana. - Gratulacje, panie Travers - próbowała udawać profesorki ton. - Widać będziemy mieć kolejną gwiazdkę na roku - dodała wesoło, pierwszą "gwiazdką" był oczywiście Tom Riddle. - mi to nigdy nie będzie grozić - dodała z nutą żartu. - Oj tam, Stephanie. Nie bądź dla siebie taka surowa - powiedziała radośnie Lisa, kiedy kierowali się do wyjścia z lochów. Kiedy przystanęli w Sali Wejściowej dziewczyna spojrzała na koleżanki. - Idziecie może do toalety? Adelia odgarnęła włosy z ramion. - Właśnie zamierzałyśmy. Wiesz, odświeżyć się, te wszystkie opary z eliksirów zostają potem na twarzy i fryzurze - pokręciła głową. - Alan, to może pójdziesz już pod klasę, a ja jeszcze z dziewczynami zajdę do łazienki? - Lisa uśmiechnęła się pogodnie do przyjaciela, a potem wspięła po schodach za Adelią i Stephanie, myśląc o tym, że to w pewnym sensie spełnienie obietnicy, jaką mu złożyła. To jednak szybko się zmieniło. - Merlinie, Delia - powiedziała Stephanie grzebiąc w swojej torbie, kiedy były już zaledwie parę metrów od łazienki. - Chyba zostawiłam podręcznik od eliksirów w klasie. Polecisz ze mną szybko, proszę... Zdążymy, mamy piętnaście minut - kiedy Adelia z rezygnacją skinęła głową, Stephanie spojrzała na Lisę. - Idziesz z nami? - Nie, no dobra, nie będziemy iść całą grupą po podręcznik. Poczekam na was w łazience - powiedziała Lisa, wzruszając ramionami. - Obiecujesz? - Stephanie rzuciła jej groźne spojrzenie, machając przy okazji palcem. - Obiecuję - odpowiedziała Elisabeth ze śmiechem i przeszła te kilka kroków do damskiej toalety, kiedy jej koleżanki zawróciły w stronę schodów. W damskiej łazience było pusto i czysto, dokładnie tak jak powinno, chociaż ta ujmująca cisza i wyraźne echo na chwilę zbiło Lisę z tropu. Potem rzuciła torbę obok jednej z umywalek i stanęła przed lustrem, żeby przemyć twarz. Lisa sama nie wiedziała dlaczego czuła się tutaj tak dziwnie. Przecież była tu wiele razy, chociaż... zazwyczaj nie była sama. Obróciła się szybko, patrząc w stronę zamkniętych kabin toaletowych. Co za nonsens. Pokręciła głową zirytowana samą sobą. Co złego może jej się stać w łazience? Pochyliła głowę nad umywalką i wtedy to poczuła. W czasie jednej sekundy zdołała równocześnie usłyszeć świst zaklęcia, poczuć obrzydliwe gorąco na plecach, zamknąć oczy od błysku światła i krzyknąć z zaskoczenia. Na chwilę straciła oddech z powodu tego niespodziewanego ataku, a kiedy odzyskała władzę w ciele uniosła głowę i spojrzała w lustro. Nie zobaczyła nic poza znikającym za drzwiami kawałkiem czarnej, uczniowskiej szaty. *** Stephanie i Adelia, głośno rozmawiając, otworzyły drzwi damskiej łazienki. - Hej - rzuciła Stephanie od progu, ale nagle zamilkła. - Lisa miała tu na nas czekać - powiedziała z irytacją, Adelia jednak zaraz złapała ją za ramię. - Jest jej torba - wskazała ziemię obok umywalek. Dziewczyny weszły bardziej do środka i zamknęły za sobą drzwi. - Lisa? Gdzie jesteś? - zapytała Stephanie już bez złości, ale z czystym zaciekawieniem. Przez chwilę w toalecie panowała cisza, zanim jakiś zdławiony głos powiedział: - Tutaj. Adelia bardzo szybko zlokalizowała skąd on dobiega i razem z przyjaciółką ruszyła w stronę jednej z kabin. W momencie jednak, w którym Stephanie wyciągnęła rękę, plasnęła ją mocno po dłoniach, sycząc "Nie wchodzi się ludziom do toalety". Zaraz jednak zamilkła, słysząc zza drewnianych drzwi zduszony głos Lisy. - Nie... ja tylko... - Stephanie pokręciła głową i szarpnęła za klamkę, ale ta nie puściła. - Lisa, otwórz - powiedziała stanowczo. Przez chwilę znów było cicho. - Nie - na pytania dziewcząt Lisa odpowiedziała szybko - po prostu... ktoś rzucił na mnie urok, a ja nie mogę go zdjąć - w głosie dziewczyny dało się słyszeć wyraźne zdenerwowanie. Stephanie przestała siłować się z klamką. - Urok? Niektóre uroki... - urwała, a Adelia dokończyła: - ...może zdjąć tylko ten, kto je rzucił. - Wiem - odpowiedziała Elisabeth, która wydawała się być w połowie zestresowana i w połowie zirytowana. - Merlinie, dlaczego to wszystko dzieje się mi, dopiero zaczął się rok szkolny - zamarudziła, chowając twarz w dłoniach, chociaż one nie mogły tego widzieć. Adelia delikatnie dotknęła ręką drzwi. - Lisa - zaczęła uspokajająco - może nas wpuścisz? - Nie - dobiegła ją natychmiastowa odpowiedź, która zdawała się nie odpowiadać Stephanie, co Ślizgonka okazała uderzeniem pięścią w klamkę. - Lisa, no daj spokój. Nie możesz siedzieć tam wiecznie. - Mogę - odpowiedziała ruda dziewczyna z determinacją. Stephanie wydawała się mieć ochotę do walki słownej, ale Adelia złapała ją za ramię i powiedziała łagodnie. - To może... po prostu pójdziemy po Alana, co? Może z nim porozmawiasz. Przez chwilę w łazience panowała uderzająca cisza, a potem z kabiny rozległ się jakiś dziwny dźwięk, coś pomiędzy warknięciem i westchnięciem. - Dobra - Adelia skinęła głową Stephanie, a potem Ślizgonki skierowały się do drzwi. Po drodze jedna z dziewczyn złapała torbę Lisy. Nie mogła zostać tu niepilnowana, ktoś mógłby wejść i ją zabrać. Na przykład Vivienne, dla której atak na Lisę mógłby być świetnym dowcipem. Stephanie i Adelia bardzo szybko dotarły pod salę zaklęć, mając nadzieję, że Alan będzie stał na uboczu i nikt poza nim tego nie usłyszy. Obok klasy stało już paru uczniów, ale na pewno nie większość. Pod ścianą siedział Hector, czytając jakąś książkę, z jego torby luźno wystawała różdżka. Chłopak przyszedł tu chwilę temu, tak samo jak Tom wraz z Abraxasem, Polluxem i Gilbertem, którzy stanęli znów blisko drzwi. Tom milczał, mając na twarzy lekki uśmiech, kiedy jego towarzysze cicho rozmawiali - Alan - zagadnęła go cicho Stephanie, wtykając mu w dłoń torbę Lisy. - Lisa siedzi w kabinie łazienkowej i nie chce wyjść. Mówi, że ktoś rzucił na nią urok, którego sama nie może zdjęć. Wiesz jak to jest z niektórymi urokami - zmarszczyła brwi. - Chodź nam pomóż ją wyciągnąć, nie może tam przesiedzieć całych zaklęć - poprosiła, zaciskając usta.
  11. - No, moi drodzy. Czas minął - powiedział wesoło profesor Slughorn, kiedy zbliżał się koniec lekcji. - Proszę odejść od kociołków. - Lisa wykonała polecenie i zaczęła rozglądać się po sali. Z kociołka Stephanie odrobino się dymiło, co chyba nie było pożądanym efektem, ona jednak wydawała się tym niezrażona. Profesor zaczął od Gryfonów i każdy eliksir komentował przynajmniej paroma słowami. - No, no... bardzo dobry eliksir, panno McGonagall, jednak jego działanie byłoby raczej słabsze. Och, panie Tinber, cóż to za konsystencja? Ten eliksir był parzony zbyt długo. Profesor pochwalił dwóch Gryfonów, na których wcześniej spojrzał, choć wydawał się być odrobinę zawiedziony. Potem ruszył w stronę ławek Slytherinu, a na jego twarzy błąkał się mały uśmiech. Miał oczywiście nadzieję, że Ślizgonom poszło jak najlepiej, byli jego podopiecznymi. Na początek ocenił eliksiry dziewcząt z pierwszego rzędu. - Panna Carrow, bardzo dobrze, aczkolwiek nie czuć tutaj charakterystycznego zapachu - Vivienne zacisnęła z irytacją usta, Lisa widziała to nawet stąd. - Panna Parkinson... o wiele lepiej - profesor wziął chochelkę i przelał nią trochę płynu. - Ale kolor odrobinę różni się od zakładanego. Mimo wszystko to na pewno będzie mocne Powyżej Oczekiwań - Judith odrobinę oklapła. - Panno Selwyn... ten eliksir jest zielonkawy. Choć pachnie odpowiednio - dodał miło. Potem ruszył w stronę ławki Riddle'a i jego kompanów. Lisa odrobinę się spięła. Miała wielką nadzieję, że Tomowi poszło gorzej od Alana. - Pan Malfoy... również świetnie, ale mógłby być trochę gęstszy. Czy nie dodał pan zbyt mało mieszanki z moździerza? - Abraxas skinął z powagą głową, zachowują kamienną minę. - Pan Lestrange... och. Nigdy nie miał pan talentu do eliksirów - powiedział łagodnie profesor. - Ale za to jest pan świetny z Obrony przed Czarną Magią, prawda? - dodał miło, a Gilbert skinął z napięciem głową, wyglądając na rozzłoszczonego. Profesor nie dodał nic więcej i spojrzał na kociołek Mulcibera. - Pan Mulciber... bardzo dobrze, bardzo dobrze. Proszę jednak na przyszłość pamiętać o dokładności w mieszaniu, inaczej kolor wychodzi zbyt niewyraźny, a to może wpływać na siłę działania - powiedział pouczająco, na co Pollux kiwnął głową. Potem profesor podszedł do Riddle'a, który stał elegancko wyprostowany i ewidentnie musiał teraz rzucać ich opiekunowi skromne spojrzenia. Lisa była tego pewna, nawet jeśli nie widziała jego twarzy. Profesor Slughorn przez chwilę milczał, nachylając się nad jego kociołkiem i przelewając chochlą eliksir, którego barwa idealnie pokrywała się z podręcznikowym wzorem. Potem wybuchnął radosnym śmiechem. - No proszę. Nie mogłem spodziewać się niczego innego. Idealny pod każdym względem. Pan Riddle jak zwykle mnie nie zawiódł. - Lisa widziała jak posyła Riddle'owi pełen dumy uśmiech, a potem rusza w stronę Stephanie i Adelii. Ruda dziewczyna zacisnęła zęby. Wszyscy uczniowie w klasie wodzili wzrokiem za profesorem, ciekawi komu jak poszło. Jedynie Riddle'a wydawało się to nie obchodzić. To nie musiało być nic złego, ale Lisa jakoś nie mogła pozbyć się palącego wrażenia, że on po prostu od początku wiedział, że wygra. Rzuciła intensywne spojrzenie na kociołek Alana, a potem na niego samego i uśmiechnęła się z napięciem. Profesor ocenił eliksir Adelii jako "dobry" i zatrzymał się na chwilę przed Stephanie. - Panno Warrington, co się stało z tym eliksirem? - Lisa przechyliła się odrobinę, żeby zobaczyć kociołek swojej koleżanki. Pływała w nim jakaś gęsta, nieokreślona czarna ciecz z której wylatywał w powietrze czarny dym. Stephanie wydawała się powstrzymywać od śmiechu. - Nie wiem, panie profesorze - wydukała, zaciskając z rozbawieniem wargi. - Naprawdę nie wiem. Profesor rzucił jej upominające, acz łagodne spojrzenie i podszedł nareszcie do ich ławki. Najpierw sprawdził kociołek Moona. Również był "dobry", co oznaczało pewnie "przeciętny". Potem zajrzał do kociołka Lisy, ale się do niej nie uśmiechnął, co odrobinę zdziwiło dziewczynę. Nawet jeśli jej eliksir byłby wyjątkowy średni, profesor wydawał się zawsze ją lubić. - Wszystko jest jak należy, panno Sanders. Jednak działanie tego eliksiru nie byłoby zbyt mocne. Myślę, że będzie to zasłużone Powyżej Oczekiwań - powiedział uprzejmie, a potem spojrzał na nią smutno i dodał ciszej. - Panno Sanders, proszę przyjść dzisiaj do mojego gabinetu, kiedy skończy panna zaklęcia, dobrze? Lisa przez chwilę zastanawiała się o co chodzi, gdy przypomniała sobie, że wczoraj "zaatakowała koleżankę z dormitorium". Nie mogła się powstrzymać przed wbiciem gniewnego spojrzenia w sylwetkę Riddle'a. Było to nawet dość łatwe, przynajmniej dopóki się na nią nie patrzył. A potem profesor podszedł do Alana. Przez chwilę było cicho, kiedy profesor nachylał się nad kociołkiem jej przyjaciela i przelewał chochlą jego eliksir. - No, no, no... I co ja mam teraz zrobić? - zapytał retorycznie, obdarzając chłopaka szerokim uśmiechem. - Idealny, zupełnie jak u pana Riddle'a - obojętny do tej pory Tom nagle szybko się odwrócił. Wszyscy w klasie wbili w Alana swoje spojrzenia, a Lisa skrzywiła się mentalnie, wiedząc, że jej przyjaciel nie lubi takich sytuacji. - Gratuluję. Cóż, wygląda na to, że nagrodę będziecie musieli dostać obydwaj - dodał po chwili z entuzjazmem. Riddle przez zaledwie ułamek sekundy wyglądał na zirytowanego, ale już po chwili jego twarz wydawała się być łagodna i aprobująca, jakby cieszył się wynikiem kolegi. Potem jednak uśmiechnął się w sposób, który sprawił, że Lisie zrobiło się zimno. Bo ten uśmiech nie był skierowany, do Alana, ale do niej. Oczy Riddle'a wpatrywały się w nią z czymś co zwykły obserwator mógłby nazwać troską, natomiast Lisa odebrała to jako coś drapieżnego i niepokojącego. Profesor Slughorn nie mógł tego widzieć, tak samo jak reszta klasy, bowiem wszyscy wpatrywali się przecież w nią i Alana. Byli więcej oni jedynymi osobami, które mogły to zauważyć. Potem Riddle obojętnie przesunął wzrokiem po Alanie i odwrócił się, zajmując z powrotem swoje miejsce. Profesor poszedł na zaplecze, a chwilę potem wrócił z dwiema dużymi książkami. - Posiadam tylko dwa egzemplarze. Miałem zamiar podarować dzisiaj jeden, ale w takim wypadku nie mam chyba wyboru - profesor nie wydawał się jednak strapiony, a zadowolony, że aż dwie osoby w klasie osiągnęły tak dobre wyniki. - Te książki to wielka rzadkość, nie są już dzisiaj dostępne w sprzedaży, ale macie moje słowo - powiedział, unosząc znacząco brwi. - że nie ma żadnej księgi, która tak przygotuje was do SUMów, jak ta. Sławny alchemik jako autor - zastukał palcem w imię i nazwisko widniejące na górze okładki - i dokładne opisanie wszystkich zagadnień, które mogą wystąpić na egzaminie. Nie wątpię, że dobrze je wykorzystacie. Dał jedną książkę Tomowi, a drugą Alanowi. Riddle przez chwilę obracał swoją w rękach, a potem otworzył, przez kilka sekund przeglądając strony. - Dziękuję, panie profesorze. Dzięki panu nauka do egzaminów z pewnością stanie się przyjemniejsza - powiedział jedwabiście, z lekkim uśmiechem. - Oj, Tom. Jestem pewien, że i bez tego poradziłbyś sobie doskonale - powiedział profesor Slughorn z radością. - Ale to zawsze świetne uczucie móc pomóc wybitnym uczniom w ich staraniach. No, myślę, że pora posprzątać stanowiska, zajęcia wkrótce się kończą. Proszę pamiętać o zostawieniu na moim biurku podpisanej fiolki z waszym eliksirem. Dokładnie je przeanalizuję i na następnej lekcji poznacie oceny. Lisa zabrała się za napełnianie fiolki, a kiedy ją odłożyła w odpowiednie miejsce, zaczęła sprzątać swoje stanowisko, czyszcząc najpierw kociołek zwykłym Evanesco(Lisa była równie świetna z zaklęć jak i z transmutacji. Wszystko co wymagało różdżki było jej domeną) - Gratulacje - powiedziała z radością do przyjaciela, uśmiechając się do niego szczerze. Nie myślała teraz o tym nieprzyjemnym uczuciu sprzed chwili ani w ogóle o Riddle'u.
  12. Lisa uśmiechnęła się do Alana, kiedy wskazał jej składniki. Sama znalazła za to fiolkę z wodą z rzeki Lete - jedna starczy na nich dwóch, oraz składnik standardowy, którego na regałach było mnóstwo. Skrzywiła się lekko, kiedy jakiś ewidentnie bardzo spieszący się Gryfon nadepnął jej na nogę, ale nie skomentowała tego, tylko ruszyła razem z Alanem do ich ławki. Po drodze wzięła też kociołek ze swoim podpisem. Wszystkie kociołki uczniów były zawsze poukładane w równiutkich rządkach przy jednej ze ścian, a skrzaty zawsze dbały, by na każdej lekcji w klasie znajdowały się tylko kociołki uczniów, którzy mają właśnie zajęcia. Oczywiście studenci sami kupowali sobie kociołki, były one jednym z przedmiotów, które widniały na liście. Większość uczniów musiało podchodzić do kranów, żeby napełnić swoje kociołki wodą. Zaklęcie aquamenti w teorii było zaklęciem dla 6 roku, ale takie osoby jak Riddle ewidentnie opanowały je już same, co profesor lubił kwitować radosnym uśmiechem. Lisa z dumą mogła stwierdzić, że zaliczała się do osób znających to zaklęcie, zaklęcia były w końcu zawsze jej ulubioną dziedziną magii. Wyciągnęła więc różdżkę i wykonała nią falisty ruch, mówiąc przy okazji słowa zaklęcia. Zwieńczyło się to lodowato-niebieskim światłem na jej końcu, oraz strumieniem wody, który napełnił kociołek dziewczyny. Potem mogła zabrać się za przygotowywanie eliksiru, zaczynając od odlania dokładnie dwóch kropel z fiolki. Lisa pracowała bardzo dokładnie i starannie, nie mogła pozwolić sobie na dekoncentrację, bowiem nie miała niestety tak zwanych "naturalnych zdolności w warzeniu". Jej eliksiry były dobre, zasługiwały na P, czasem na W, ale profesor Slughorn zwykł mawiać, że czegoś im jednak brakuje. No i żeby się nie zrażała, bo jej mikstury są całkowicie zdatne do użytku. I teraz nie robiła więc sobie wielkich nadziei, chcąc po prostu dostać dobry stopień. Zadbała o to, by jej składniki w moździerzu były bardzo dokładnie rozdrobnione, oraz by eliksir mieszany był z precyzją. W międzyczasie gdzieś kątem oka widziała profesora, który kręcił się przy stolikach Gryfonów, nie robiąc jednak uwag, jedynie uśmiechając się do niektórych mijanych przez niego uczniów. Kiedy Lisa zakończyła ostatnie mieszanie, musiała przyznać, że jej eliksir przybrał ładną bladożółtą barwę i unosił się nad nim właściwy, bardzo niewielki słodko-kwaśny aromat. Kolor eliksiru nie był jednak idealnie taki jak w podręczniku i z westchnieniem wzruszyła ramionami, wiedząc, że to będzie kolejne P. Dla niektórych być może marzenie, ale dla lubiącej eliksiry Lisy była to drobna gorycz. Spojrzała jednak z uśmiechem na kociołek Alana, doskonale wiedząc, że na pewno jego eliksir był wykonany perfekcyjnie.
  13. Lisa i Alan skierowali swoje kroki w stronę klasy eliksirów. Mimo, że nie była ona daleko od ich dormitorium i tak stali tam już prawie wszyscy. V rok w Slytherinie składał się z 12 uczniów, co było dość mało liczbą w porównaniu z Gryfonami czy Puchonami, których zazwyczaj było około 16 na jednym roku. Ale to tylko utwierdzało Ślizgonów w przeświadczeniu, że są wyjątkowi. Cóż. Hector jak zwykle stał sobie na uboczu w pewnym oddaleniu od drzwi sali, opierając się o ścianę i przeglądając podręcznik. Tom Riddle stał zaraz obok drzwi, otoczony przez Lestrange'a, Mulcibera i Malfoya, którzy uśmiechali się ironicznie do wszystkich wokół. Dość blisko nich stały zbite w kupkę Judith, Margaret i Vivienne. Lisa zauważyła, że Vivienne nie machała już włosami, jakby bała się, że cienkie kosmyki mogłyby jej się zniszczyć. Odwróciła się za to i rzuciła jej paskudne spojrzenie, zanim znów zainteresowała się rozmową z Margaret. Było tu oczywiście jeszcze mnóstwo osób w czerwonych krawatach - Gryfonów - którzy stali w znacznym oddaleniu od Ślizgonów. Lisa rozpoznawała tylko kilku z nich, bo z Gryfonami nigdy nie miała dobrych relacji, chociaż nie ze swojej winy. To była po prostu niechęć jednego domu do drugiego i uprzedzenia. Wypatrzyła tutaj między innymi Minerwę McGonagall z dwoma bardzo mocno związanymi warkoczami. Kojarzyła ją z boiska Quidditcha - była bardzo zdeterminowaną ścigającą. Stephanie i Adelii jeszcze nie było, i jak je znała, to pewnie przybędą równo o ósmej. Elisabeth stanęła więc w miarę z boku tylko z Alanem, uśmiechając się do niego lekko i miętosząc zapięcie swojej torby. Dokładnie w momencie, w którym dwie ostatni Ślizgonki przyszły w końcu pod klasę, drzwi się otworzyły i wyszedł z nich profesor Slughorn, jak zwykle w dobrym humorze. - Dzień dobry, moi mili - powiedział pogodnie, głaszcząc swoje sumiaste wąsy. Słowa te kierował przede wszystkim w stronę grupki Riddle'a stojącej niedaleko wejścia, na co część Gryfonów się wyraźnie skrzywiła. - Zapraszam, zapraszam. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć co wam zostało w głowie po wakacjach - dodał z entuzjazmem i wszedł do środka, na co wszyscy uczniowie również zaczęli kierować się do klasy. Pierwsi weszli Ślizgoni stojący najbliżej drzwi, więc Lisa zdecydowała się zaczekać, aż do środka wtaszczą się mruczący różne rzeczy pod nosem Gryfoni. Nie chciała się pomiędzy nimi przepychać. W środku klasa wydawała się być podzielona na dwa sektory - czerwony i zielony. Gryfoni i Ślizgoni nie lubili siadać razem. Lisa z Alanem zajęli miejsce w tej "ich" części sali. Na samym końcu, jak zwykle. Siedzieli tam tylko oni i milczący Hector, który zajął miejsce po drugiej stronie Alana. Przed nimi siedziały roześmiane Stephanie i Adelia, do których z nietęgą miną podeszła jakaś Gryfonka, dla której zabrakło miejsca po tej bardziej "czerwonej " stronie. W kolejnym rzędzie natomiast usiedli Riddle i jego... przyjaciele? Lisa miała co do tego wątpliwości. W każdym razie zajęli całą ławkę, więc pierwszy rząd pozostał dla Judith, Vivienne i Maragret. Kiedy wszyscy usiedli i w klasie nareszcie zapanowała cisza, odezwał się profesor Slughorn, który do tej pory obserwował ich z wyraźną radością w oczach. - No dobrze - zaczął, zacierając ręce z uciechy. - W tym roku czeka nas naprawdę wzmożona praca. SUMy to najważniejsze egzaminy jakie czekają was w życiu, oczywiście poza OWUTEMami. To od nich zależy, jakie przedmioty będziecie kontynuować, a więc również - jaką pracę będziecie mogli w przyszłości dostać - wśród Gryfonów dało się już słyszeć szepty znudzenia, ale profesor Slughorn zdawał się tym nie przejmować. - Postanowiłem - powiedział głośno i z entuzjazmem. - że pierwszą lekcję wykorzystamy do przetestowania waszych obecnych możliwości. Podam wam nazwę eliksiru, a wy będziecie musieli znaleźć jego składniki oraz sposób przygotowania w swoim podręczniku. Nie oczekujcie żadnych podpowiedzi - dodał, machając ostrzegawczo palcem. Kilka Gryfonów jęknęło. - Możecie to nazwać małym sprawdzianikiem. Pod koniec lekcji oddacie mi próbki, a ja je ocenię. Będzie to również dla mnie informacja, jakie zasady warzenia powinny zostać powtórzone. No i - zachichotał konspiracyjnie. - Nie ukrywam, że dla autora najlepszego eliksiru przygotowana jest drobna nagroda - potoczył wzrokiem po jakichś dwóch Gryfonach, Alanie, Judith, Abraxasie, na koniec zatrzymując dłużej wzrok na Tomie. Byli to najlepsi warzyciele w tej klasie i ewidentnie profesor chciał im dać do zrozumienia, że na nich liczy. Oczywiście wiadomo na kogo najbardziej. Lisa nie była w eliksirach zła, ale z bólem musiała przyznać, że na pewno nie zaliczała się do najlepszych. Może byłoby inaczej, gdyby nie takie talenty jak Alan, Judith, czy Tom, które ją zawsze przyćmiewały na tych lekcjach. Jej zdolności na przedmiotach takich jak zaklęcia i transmutacja dawały jej jednak stałą przepustką na spotkania Klubu Ślimaka. Bardzo się jednak cieszyła, że z Eliksirów zawsze miała P( nie tak jak z zielarstwa i opieki ), więc na pewno będzie mogła kontynuować ten przedmiot. Czuła niemalże fizyczny ból na myśl o wysiłku, jaki będzie musiała poświęcić zielarstwu, jeśli chce mieć z niego Powyżej Oczekiwań - wymagane do kontynuacji. Bez tego nie mogła przecież zostać uzdrowicielem. W tym momencie profesor kontynuował. - W takim razie pora zaczynać. Wymagane składniki znajdziecie oczywiście w szafkach - wskazał na róg klasy. - A uwarzyć macie - urwał na parę sekund - Eliksir zapomnienia. Elisabeth natychmiast wzięła swój podręcznik, przerzucając strony, żeby znaleźć przepis. - Eliksir zapomnienia... nie był chyba bardzo trudny - dodała z pamięci. - Mam. Potrzebna będzie woda z rzeki Lete, wystarczy mała fiolka, bo potrzebne będą dwie krople, 2 gałązki waleriany - ruszyła już w stronę regałów, trzymając książkę w rękach. - składnik standardowy, 2 porcje, oraz 4 jagody z jemioły. Przy szafkach zrobił się już mały tłok, więc Lisa odłożyła jednak książkę, zostawiając ją otwartą na przepisie i razem z Alanem stanęła w małej kolejce po składniki.
  14. Lisa westchnęła, kręcąc głową, chociaż wcale nie była już zła. Mogła zrozumieć troskę Alana, nawet jeśli sama się nie bała. Teraz się nie boisz - powiedział irytujący głos w jej głowie. Poczekaj, aż znowu będziesz z Riddle'em sama. Pokręciła szybko głową, jakby odganiała muchę. - Dobrze, postaram się, żeby tak było. Poza tym i tak pewnie będę spędzać te godziny, kiedy cię nie będzie, w dormitorium albo w bibliotece. Przecież... no wiesz... on nie może mnie nękać w takich miejscach, bo do dormitorium nie wejdzie, a w bibliotece będę mogła siadać blisko pani Trichet. - uśmiechnęła się z przekonaniem, nie myśląc o wczorajszym incydencie w dormitorium, który zaprowadził ją do Riddle'a trzymającego różdżkę pod jej brodą. O czym dalej nie powiedziała Alanowi. Patrząc na to jak się o nią martwi na pewno nie powie. - Będę ostrożna - dodała ciepło, a potem wbiegła na schody. - A teraz idę się spakować. Wcale nie zajęło jej to dużo czasu. Spakowała tylko Magiczne wzory i napoje Arseniusa Jiggera, oraz Księgę Zaklęć część V i W poszukiwaniu kwintesencji na drugą lekcję. Astronomii nie musiała pakować teraz, będzie miała na to sporo czasu. Jej torba i tak była jednak dość ciężka, bo tomy te były naprawdę porządne. Wyminęła w biegu zgarbioną nad swoim kufrem Stephanie i wyleciała do Pokoju Wspólnego, żeby poczekać przed wyjściem na Alana. Kiedy tylko go zobaczyła od razu powiedziała dziarsko: - To co, idziemy? - naprawdę nie mogła doczekać się pierwszej lekcji, przez chwilę zapominając nawet, że pewnie dostanie dziś szlaban za wczoraj.
  15. Lisa raptownie zatrzymała się w drodze na schody i obejrzała szybko do tyłu, machając włosami w taki sposób, że schłostała nimi Alana po twarzy. Natychmiast do niego podeszła i przyłożyła mu palec do piersi. - Nawet się nie waż rezygnować dla mnie z przedmiotu, Alan. - zaczęła, doskonale wiedząc o co chodzi. - Uczysz się go dwa lata i teraz nagle zrezygnujesz przed samymi egzaminami? Nic mi się nie stanie, jak będę przez godzinę sama - powiedziała zapalczywie, gestykulując przy okazji rękami. - Obrażę się, jak tak zrobisz - chwilę potem dodała już ciszej - Nie chcę, żeby robił dla mnie takie rzeczy, kiedy to naprawdę nie jest potrzebne. A teraz... chodźmy się w końcu spakować, bo naprawdę spóźnimy się na eliksiry. Dopiero później dotarło do niej, że być może Alan rozgryzł jakieś drugie znaczenie tamtych słów Riddle'a i że może miałaby to być groźba dla niej. Każdą oznakę strachu jednak szybko zamaskowała, uśmiechając się do przyjaciela. Nie chciała, żeby się o nią martwił.
  16. - Bo ja wiem. Może po prostu w innych domach zrobili sobie jakieś imprezy na rozpoczęcie roku - powiedziała Lisa bez przekonania, gdy opuszczali Wielką Salę i kierowali się z powrotem do lochów. - Albo mają mniej samodyscypliny. Większość z nas, tak przynajmniej jest w moim dormitorium, wstaje chwilę po przebudzeniu się - powiedziała dziewczyna, spoglądając na Alana z lekkim uśmiechem, jej zielone oczy błyszczały w świetle pochodni. Kiedy podchodzili do muru, który był wejściem do pomieszczeń Slytherinu(musieli w końcu spakować książki na dziś), nagle przeszedł obok nich Tom Riddle ze swoją torbą przerzuconą przez ramię. Lisa w tym samym momencie zastanawiała się co on robił przez ten cały czas, oraz jak to możliwe, że ciągle na siebie wpadają. Ku irytacji dziewczyny zatrzymał się na kilka sekund, ale nie skupił na nich na szczęście zbyt wiele swojej uwagi. - Alea iacta est... panie Travers... - przerwał na zaledwie kilka sekund, ale i tak sprawiło to, że Lisa stała się czujna. - Takie jest hasło - dodał z drobnym uśmieszkiem, zachowując się wyłącznie jak wzorowy prefekt, który pilnuje, by każdy na pewno mógł dostać się do swojego dormitorium. Do Lisy Riddle nie powiedział już nic i chwilę potem odszedł, jakby bardzo się spieszył. Elisabeth skrzyżowała ramiona, a potem wymruczała hasło, żeby wejść do Pokoju Wspólnego. Kiedy byli w środku spojrzała znów na Alana, cały czas idąc. - To było tylko takie przypomnienie, prawda? Bez znaczenia.. - zapytała go, jakby chciała, żeby to potwierdził. - Bo mnie prześladuje jakieś dziwne uczucie, że to jednak miało coś znaczyć.
  17. - Jesteś pewny, że się nie położysz przed astronomią? - zapytała Lisa, unosząc lekko brwi. - Ja się na pewno położę - powiedziała szczerze. - Astronomia jest zawsze bardzo późno. I nie mów mi, że mam przestać o wszystkim myśleć, bo jak przestanę całkiem myśleć, to obleję wszystkie egzaminy. I to będzie twoja wina - szturchnęła go ze śmiechem pod stołem i zabrała się za swoje śniadanie. Do Wielkiej Sali wlewało się coraz więcej uczniów. Większość Gryfonów wydawała się bardzo zaspana, natomiast u Puchonów często można było zauważyć krzywo zawiązane krawaty. Lisa po skończeniu jedzenia siedziała jeszcze przez jakiś czas - w końcu do lekcji trochę zostało, nie zwracając nawet uwagi na to, że Tom Riddle bardzo wcześnie odszedł od stołu i pospiesznie opuścił Wielką Salę. Swój wzrok skupiła raczej na stole nauczycielskim. Profesor Dumbledore jak zwykle był ubrany w różnobarwne szaty i rozmawiał właśnie cicho z dyrektorem. Profesor Galatea Merrythought, poczciwa nauczycielka obrony, wydawała się być dziś w wyśmienitym humorze. Lisa zauważyła nawet profesora Slughorna, który wesoło wymachiwał pudełkiem jakichś słodyczy, częstując profesora Kettleburna i profesor Haulm, nauczycielkę zielarstwa. Lisa nie mogła ukryć uśmiechu. Profesor Slughorn rzeczywiście czasami zbytnio faworyzował swoich ulubieńców, ale mimo wszystko był naprawdę sympatycznym człowiekiem. Kiedy coraz więcej uczniów zaczęło kierować się w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, Lisa spojrzała na Alana z uśmiechem. - Chodźmy już lepiej się spakować. Żebyśmy na pewno zdążyli na eliksiry, mimo że są w lochach - podniosła się z miejsca i otrzepała lekko mundurek, czekając na przyjaciela.
  18. - Masz rację, nie powinnam tego rozpamiętywać - wydukała Lisa, kiedy wychodzili już powoli z lochów. Chwilę później spojrzała na Alana z oburzeniem, widząc, że w pewien sposób zaprzecza sam sobie - Taaaak. Przypadek - powiedziała Lisa sarkastycznie, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu. - Też jestem głodna - dodała, ale akurat dotarli do Wielkiej Sali z której rozchodziły się już poranne zapachy. Właśnie minęła ich o rok starsza Ślizgonka, Lucretia Black, która skinęła głową Alanowi i zignorowała Lisę. Ruda dziewczyna zmarszczyła lekko brwi. Tak jak lubiła jej młodszego brata, Oriona, tak o Lucretii nie mogła powiedzieć tego samego. Była już tak samo zniszczona, jak inni członkowie tego rodu i Lisie robiło się trochę przykro, kiedy myślała o tym, że małego, pogodnego Oriona pewnie to też to czeka. W Wielkiej Sali było już całkiem sporo osób, jednak tylko stół Slytherinu wydawał się całkiem zapełniony. U Krukonów było kilka luk, a większość Puchonów i Gryfonów zdawała się jeszcze albo spać albo siedzieć w swoim Pokoju Wspólnym. Oczywiście przy stole ich Domu najwięcej atencji zdobywał Tom Riddle, chociaż on sam zdawał się ignorować wszelkie posyłane mu spojrzenia. Lisa i Alan jak zwykle usiedli na rogu, całkiem niedaleko Stephanie i Adelii, które zdawały się dziś zająć miejsce dalej od centrum niż zawsze. Od razu otoczył ich aromat kawy, soku dyniowego, grzanek, jajecznicy i różnych warzyw. Lisa wzięła sobie tosta, żeby posmarować go dżemem morelowym, a zamiast kawy, której nie lubiła, nalała sobie soku. W tym momencie nachyliła się do nich Stephanie kładąc przed nimi dwa schludne kawałki pergaminu. - Cześć, Lisa. Cześć, Alan. Wasze plany lekcji - powiedziała pogodnie i wróciła do Adelii. Lisa wzięła swój plan na którym napisane było Elisabeth Sanders, Rok: V, Dom: Slytherin. Lisa usłyszała komentarz Stephanie "Dobrze pomyśleli robiąc historię magii zawsze w południe. Południe to dobra pora na drzemkę" i parsknęła cichym śmiechem - Zwiększyli nam o jedną godzinę liczbę Transmutacji, Zaklęć i Eliksirów w tygodniu. Pewnie to wina egzaminów, co? - powiedziała Elisabeth do Alana, wzdychając przy okazji. - Trzeba będzie dzisiaj i w czwartek pamiętać o drzemce przed Astronomią i... jeju, w środę mamy dwie godziny Zielarstwa, a zaraz potem dwie godziny Eliksirów. Ale kanał. Pokaż swój plan - powiedziała, zaglądając przyjacielowi przez ramię na pergamin podpisany "Alan Travers, Rok: V, Dom: Slytherin". - Jeju, ale cię zrobili z tą numerologią. Idziesz dzisiaj po lunchu spać, na bank - powiedziała, patrząc na niego poważnie. - Jak znam Trevora to wstawi nam treningi quidditcha w środę wieczorem - dodała z westchnięciem. - To będzie ciężki rok.
  19. - Hej, Alan - powiedziała Lisa natychmiast, gdy go zobaczyła, czekając przy wyjściu aż do niej podejdzie. Zanim jednak zdążyła powiedzieć więcej koło niej przepchnęła się Judith Parkinson, mówiąc przy okazji "dzisiejsze hasło to Alea iacta est*" . W Slytherinie było już zwyczajem, że hasłami były raczej różnorakie łacińskie sentencje i cytaty. Rzeczywiście, dzięki temu trudniej było z odgadnięciem ich, ale część młodszych uczniów musiało sobie je zapisywać, żeby ich nie zapomnieć albo się nie pomylić. Jak dla Lisy była to jednak tylko kwestia dziwnego poczucia wyższości tego domu, które sprawiało, że nie mogli przecież mieć zwykłych słów jako haseł. - Alea iacta est - powtórzyła Lisa, kiedy Alan koło niej stanął. - Kości zostały rzucone? Czy jakoś tak... . Merlinie, kto wymyśla te hasła... W tym momencie Judith odwróciła się nagle w stronę Lisy i uśmiechnęła sztywno. - W Gryffindorze, który również ma system haseł, robi to opiekun domu. - Lisa już miała syknąć, że to było pytanie retoryczne, kiedy Judith kontynuowała - W Slytherinie profesor Slughorn zdecydował się raczej zaufać prefektom. Oczywiście muszą oni się stosować do naszych tradycji, używając różnorakich sentencji łacińskich. Co roku wybiera jednego z nowych prefektów, który jego zdaniem bardziej się do tego nadaje. W tym roku wybrał Toma, co wcale nie jest niczym dziwnym - zakończyła równie przemądrzałym tonem jak zaczęła, jakby nie wierzyła w to, że ktoś może tego nie wiedzieć. Potem odwróciła się, machając rzadkimi włosami, i wyszła. Lisa się tylko skrzywiła, ale nie zamierzała przejmować się taką błahostką. Chwilę potem uśmiechnęła się więc do swojego przyjaciela. - I jak? Wyspałeś się? - wyszli z dormitorium i zaczęli kierować się w stronę Wielkiej Sali. Nagle Lisa zarumieniła się odrobinę. - Ja... przepraszam za wczoraj. Wiem, że moja reakcja była trochę przesadzona. Przeze mnie uciekły ci cenne minuty snu - zaśmiała się nerwowo.
  20. Ranek. W dormitorium dziewcząt w Slytherinie musiał rozpocząć się chaosem. - Czy ja w ogóle spakowałam jakiekolwiek sensowne buty? - Lisa przykryła się kołdrą, spod której wystawała teraz tylko jej ruda czupryna. Dajcie spać... - Nie możesz ubrać tych, które miałaś wczoraj? - miękki głos Adelii. - Nie, one są eleganckie, tylko na rozpoczęcie, zakończenie, no i na egzaminy. Muszę mieć gdzieś zwykłe czarne pantofle... Lisa odrzuciła kołdrę i podniosła się na łokciach przesuwając zaspanymi oczami po pokoju. Adelia siedziała już ubrana i czesała swoje jasnobrązowe włosy, natomiast Stephanie dreptała w samej koszuli i spódnicy, z jedną skarpetką na nodze, co chwilę rozglądając się po bałaganie, jaki znów zrobiła wokół łóżka. Judith i Vivienne nie było, a Margaret stała w ciszy obok swojej półki i spryskiwała się jakimś pachnidłem, nie patrząc w ich stronę. - Dziewczyny, śniadanie już trwa? - zapytała Lisa siadając i przygładzając roztrzepane loki. Stephanie oderwała się wzrokiem od swoich poszukiwań i uśmiechnęła na widok zaspanej koleżanki. - Nie, zaczyna się za piętnaście minut. - Lisa teatralnie padła z powrotem na łóżko. No naprawdę. Samo śniadanie trwało pół godziny, a potem było jeszcze piętnaście minut na spakowanie książek i spokojne dotarcie na zajęcia. Jakim cudem im się chciało wstawać o tej godzinie? Jeszcze chwilę poleżała, ale w momencie w którym Stephanie wydała z siebie triumfalny okrzyk, co oznaczało, że znalazła buty, stwierdziła, że pora wstawać. Wyjęła z kufra swoje poskładane szaty i zasunęła zasłonki, żeby się przebrać. Chwilę potem jak nasunęła ostatnią skarpetkę i złożyła koszulę nocną, wróciła Vivienne. Lisa zeszła już wtedy z łóżka i klęknęła obok, żeby przygotować sobie torbę na późniejsze zajęcie, chociaż nie włożyła jeszcze do niej nic poza piórami, atramentem i pergaminami, bowiem plan lekcji mieli otrzymać na śniadaniu. Wchodząc Vivienne nie omieszkała rzucić Lisie przeciągłego spojrzenia, które zatrzymało się na jej wciąż rozczochranych włosach. Włosy Vivienne były już całe, aczkolwiek wydawały się krótsze, niż były wcześniej i jakby... cieńsze. Być może właśnie to było powodem jej złośliwego chichotu, po którym otworzyła usta, żeby coś powiedzieć... - Siedź cicho, Vivienne. Nikogo nie interesuje co masz do powiedzenia - to Stephanie, już w pełni ubrana, wyszła odrobinę na środek pokoju. Przez chwilę dwie dziewczyny piorunowały się wzrokiem, a potem blondynka prychnęła i zaczęła pakować pergaminy do swojej granatowej, aksamitnej torby. Lisa uśmiechnęła się wesoło do Stephanie, a ta odpowiedziała tym samym. Teraz ruda dziewczyna mogła w spokoju rozczesać swoje długie włosy i spiąć je w luźnego kucyka, a potem wyjść do łazienki, żeby przemyć twarz i umyć zęby. Gotowa nie wróciła już do dormitorium, ale ruszyła w stronę Pokoju Wspólnego, w którym kłębiło się całkiem sporo osób, zmierzających w milczeniu na śniadanie. Lisa zauważyła wśród nich także Adelię i Stephanie. Stanęła jednak z boku, obok wyjścia, żeby złapać wychodzącego Alana. Będą mogli wtedy razem udać się do Wielkiej Sali. *** Alan Kiedy Alan wstał Hector i Mulciber wciąż spali. Obudził się wcześnie, bo dwadzieścia minut przed śniadaniem. Malfoy miał zasunięte zasłonki wokół łóżka, więc pewnie się przebierał, a ubrany już Lestrange sennie pakował pióra do swojej torby. Jednej osoby już nie było. Riddle'a oczywiście. Już od pierwszego roku Alana w Hogwarcie tak było, chociaż nadal pozostawało tajemnicę, jakim cudem chłopak, który kładł się najpóźniej i wstawał najwcześniej, był potem cały dzień wypoczęty. Tylko parę razy Alan obudził się akurat wtedy, kiedy Riddle wychodził właśnie pospiesznie z dormitorium. Dzisiaj tak nie było. Ale nie ma się chyba nad czym rozwodzić, pora przecież wstać i się ubrać.
  21. Oh, gdyby chodziło tylko o słowne gierki - Lisa pomyślała z napięciem, ale nie powiedziała tego na głos. Weszli do opustoszałego Pokoju Wspólnego i wtedy Elisabeth nagle odwróciła się i ostatni raz przytuliła Alana. - Masz rację. Dziękuję ci. Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie - powiedziała cicho, nie do końca jednak pewna pierwszego zdania. Potem uśmiechnęła się ciepło do Alana i ruszyła w stronę dormitoriów dziewcząt. Na korytarzu stała się jednak dość niepewna. Czy Vivienne wróciła już do sypialni? Stanęła pod drzwiami i z irytacją przetarła oczy. Tego jeszcze brakowało, żeby zobaczyła ślady po jej łzach. Ostrożnie uchyliła drzwi, a potem weszła do środka. Vivienne nie było. Na szczęście. Od razu dało się jednak zauważyć, że pokój podzielił się na dwa obozy. Stephanie siedziała z założonymi rękami na swoim łóżku, co prawda już przebrana, ale notatnik w jej ręku sugerował, że nie zamierza szybko iść spać, pewnie będzie coś rysować. Posyłała jednak nieprzyjemne spojrzenia schowanej już pod kołdrą Margaret oraz opartej o wezgłowie swojego łóżka Judith, również w pidżamie. Dziewczyny wydawały się przeprowadzać walkę na spojrzenia, ale kiedy Lisa zamknęła za sobą drzwi Stephanie poderwała głowę i powiedziała z małym uśmiechem: - Witamy z powrotem, Lisa. Kładź się już, bo jutro będziesz padnięta. - powiedziała ciepło. Adelia wydawała się już spać. Nawet jeśli Stephanie i Judith zauważyły jej zaczerwienione oczy nie zareagowały na to, Judith uniosła tylko z zaciekawieniem brwi. - Czy nie powinnam powiedzieć ci tego samego, Stephanie? - zapytała Lisa z nutą swojej zwykłej pogody i wskoczyła na łóżko. Wyjęła z kufra swoją koszulę nocną. Była długa do łydek, a rękawy miała do łokci, Lisie zawsze bardzo podobał się jej zielony kolor i kwiatowy wzór. Zasunęła szybko zasłony wokół swojego łóżka, a potem, po przebraniu się, położyła głowę na poduszce, bez odsłaniania ich. Jeśli przyjdzie Vivienne, nie chciała na tę jędzę już więcej patrzeć. Przez dłużą chwilę rozmyślała nad tym, jak szybko zepsuł się jej dzisiejszy dzień. W międzyczasie usłyszała trzaśnięcie drzwi i kilka obrzydliwych szeptów pomiędzy Judith, Vivienne i Margaret. Nie skupiała się na tym, o czym mówią. Potem usłyszała szumy w łóżku obok - Stephanie szykowała się do snu. Na skraju świadomości przyszła jej jednak do głowy pocieszająca myśl - dzisiejszy dzień zaczął się przecież świetnie, najpierw w domu, z mamą, tatą i Nony'm, jej młodszym braciszkiem, który tak naprawdę ma na imię Nathan. Potem na peronie i w pociągu, z Alanem. Przecież ten rok miał być szczęśliwym rokiem i kilka dziwnych zbiegów okoliczności tego nie zniszczy, prawda? Dokładnie....... *** Alan W dormitorium Ślizgonów z piątego roku sytuacja wydawała się być mniej napięta. Hector definitywnie już spał. Mulciber, Malfoy, oraz Lestrange również wydawali się być we śnie, trudno było stwierdzić, kotary ich łóżek były zaciągnięte. Nie dochodził jednak zza nich żaden dźwięk, poza ewentualnym cichym oddechem. Jedynie Tom Riddle nie wydawał się senny, nie był nawet przebrany. Złożył tylko elegancko swoje szkolne szaty i zdjął buty, siedząc teraz na łóżku w spodniach i koszuli. Na jego nocnym stoliku paliła się samotna świeca, a sam chłopak opierał się o poduszki i studiował jakąś niezidentyfikowaną księgę. Kiedy Alan wszedł do środka podniósł na chwilę głowę, żeby posłać mu mały uśmiech, który w cieniach, rzucanych przez to marne oświetlenie, mógł wydawać się nieco przerażający. Potem jednak obojętnie wrócił do swojej lektury, nie odzywając się ani słowem.
  22. Elisabeth podeszła trochę w stronę wejścia do Pokoju Wspólnego. - Czy ja wiem... - powiedziała z powątpiewaniem, ale nie dodała drugiej części: jeśli to Riddle pójdzie do profesora Slughorna i mu to zgłosi, nie będzie nawet sensu, żeby się tłumaczyła. Profesor go uwielbiał, co było chyba jedyną rzeczą, której w nim nie lubiła. A po tym co powiedziała dzisiaj Riddle'owi miała jakieś dziwne przeczucie, że jej szlaban będzie trwał co najmniej tydzień. Posmutniała trochę na samą myśl o zawodzie jaki sprawi opiekunowi swojego domu. Lisa zacisnęła ze zdenerwowania zęby, kiedy usłyszała następne słowa Alana. - Co zrobiłeś? Groziłeś mu? - jej głos trochę zadrżał. Znów odgarnęła włosy i kontynuowała słabo - Alan, czemu? Przecież on się na pewno za to zemści, boję się o ciebie - dodała z naciskiem i schowała twarz w dłoniach, chociaż już nie płakała. Na pytanie przyjaciela pokręciła tylko szybko głową. - Nie wiem... on jest po prostu straszny, ja naprawdę nie wiem dlaczego. Wiem, że to brzmi żałośnie - uśmiechnęła się krzywo. - Ale tak jest. Może chodzi o jego oczy. Czasami mam wrażenie... - ściszyła głos tak bardzo, że ledwo dało się ją usłyszeć. - ... że mnie nienawidzi, chociaż nie wiem czemu - oparła się plecami o zimny mur. Elisabeth pomyślała o tym, że chciałaby już zakończyć tę rozmowę. Doskonale zdawała sobie sprawę jak idiotycznie i nonsensownie brzmiała, do tego zerwała Alana z łóżka, kiedy powinien odpoczywać przed jutrzejszym dniem. Najgorsze było jednak to, że najprawdopodobniej jej przyjaciel podpadł teraz Riddle'owi. Czy gdyby się tak głupio nie rozkleiła i po prostu wróciła do dormitorium, to doszłoby do tego wszystkiego? Pewnie, że nie. Zacisnęła ze złością zęby, przeklinając swoją słabość.
  23. - Wiem, że nie powinnam - Lisa odsunęła się od Alana i przetarła oczy. Potem nareszcie wstała z zimnej podłogi, czując, że jej nogi już trochę zdrętwiały. - Tak były, ale... nawet jeśli powiedzą, że zostałam sprowokowana, to mi nie dawało prawa do "ataku na koleżankę z dormitorium" jak to ujął Riddle - odgarnęła ze zdenerwowaniem włosy, które przylepiły jej się do policzków, ale nagle urwała i znieruchomiała. - Wiesz - powiedziała cicho, z zamyśleniem, wpatrując się w Alana szeroko otwartymi oczami. - Nie jestem pewna, czy będziesz w stanie mnie obronić... - znów chwila milczenia i Lisa nagle wydawała się być bardzo poważna. - Co zrobiłeś, Alan? - zapytała z napięciem, w jej błyszczących od łez zielonych oczach odbijało się światło pochodni.
  24. Alan mógł już nie zauważyć złośliwych, ale również okrutnych spojrzeń, jakie ciągnęły się za nim, gdy wychodził. Jedynie Hector, chcąc odciąć się od tego wszystkiego, po prostu zaciągnął zasłony wokół łóżka i próbował zasnąć. W ostatniej chwili, kiedy Alan mijał już próg dormitorium, Riddle odwrócił się, żeby na niego spojrzeć. Jego spojrzenie po raz pierwszy tego wieczoru było czysto okrutne, nie było w nim ani trochę maski prefekta, jaką przedstawiał światu przez cały dzień. Jego szept był już niedosłyszalny dla chłopaka, który opuścił pokój, ale dotarło do uszu Malfoy'a, Lestrange'a i Mulcibera, których uśmiechy lekko się zachwiały, kiedy spojrzeli na niego z niepokojem. - Czekam, panie Travers. *** Lisa znajdowała się już we własnym świecie smutku, kiedy usłyszała głos przyjaciela. Uśmiechnęła się lekko, drżąco przez łzy i pozwoliła się przytulić, przywierając do Alana i pozwalając sobie na pocieszenie. Wysłuchała go w ciszy, pociągając tylko od czasu do czasu nosem. - Dziękuję. J...jesteś najle..epszym przyjacielem, jakiego sobie mogłam wymarzyć - powiedziała, odsuwając się trochę i wycierając ręką mokre policzki. Potem na chwilę zamilkła, a następnie znów zrobiła żałosną minę. - To nie chodzi o same obelgi - szepnęła boleściwie. - Pokłóciłam się okropnie z Vivienne, ale to ona zaczęła, wspomniała nawet o tobie i strasznie mnie zdenerwowała - Lisa urwała na parę sekund. - Ona do mnie podeszła z różdżką, ja swoją wzięłam tylko do obrony. Byłam tak zła, że wyleciało z niej kilka iskier, tak jak w pociągu z tobą i nadpaliło jej włosy. Ale... ale przecież nic się jej nie stało, a zrobiła z tego wielką aferę. Przeprosiłam ją - dodała ciszej, a potem schowała twarz w dłoniach. - Ale ona poszła naskarżyć Riddle'owi i Parkinson. I Riddle on... on - urwała żałośnie. Przecież na dobrą sprawę nic jej nie zrobił, co złego mogła mu zarzucić, poza tym, że podszedł do niej za blisko. Jak beznadziejnie brzmiał by taki zarzut? - Jest straszny. Boję się go. Powiedziałam mu, żeby spieprzał, zemści się za to - powiedziała, a jej umysł dopiero potem dogonił słowa i zrozumiał ich absurdalność. Pokręciła szybko głową i znów przytuliła się do Alana.
  25. Alan 6 łóżek z kolumienkami i zielonymi zasłonami - dormitorium Ślizgonów z piątego roku wyglądało tak jak zawsze. W nogach każdego łóżka znajdowały się już kufry, oraz puste klatki. Sowy dawno odleciały do sowiarni, by również coś zjeść i odpocząć. Byli tu już wszyscy, oprócz Toma Riddle'a, którego łóżka stało najdalej od drzwi, w pewnej odległości od innych. Najprawdopodobniej był on nadal zajęty pierwszakami. Najbliżej drzwi, przy ścianie, było miejsce Hectora Moon'a, który w milczeniu wypakował pidżamę, a potem zasunął zasłonki wokół łóżka, żeby się przebrać. Wcześniej tylko lekko skinął głową Alanowi. Lestrange, Malfoy oraz Mulciber byli jednak ciągle w swoich normalnych ubraniach i cicho o czymś dyskutowali. Kiedy wszedł Alan, Gilbert Lestrange rzucił mu niezbyt przyjemne spojrzenie, a potem z uśmiechem szepnął coś do Mulcibera. Poza tym lekkim, niezrozumiałym szumem, jaki wytwarzała trójka chłopaków, w dormitorium było cicho i spokojnie. Jak zawsze. Lisa W przypadku Lisy było jednak całkowicie inaczej. Już od wejścia do dormitorium dziewcząt z piątego roku dało się słyszeć podekscytowane lub zirytowane głosy innych lokatorek. Elisabeth odgarnęła rude włosy i już od wejścia uśmiechnęła się do wszystkich, a najbardziej do Stephanie i Adelii, z którymi miała najcieplejsze relacje. W tym pokoju również znajdowało się sześć łóżek. Jedno z nich należało oczywiście do Lisy, natomiast następne kolejno do Stephanie Warrington, Adelii Multon, Vivienne Carrow, Margaret Selwyn, oraz, nadal pozostające puste - Judith Parkinson. Można delikatnie powiedzieć, że panował tu drobny chaos. Vivienne siedziała na swoim łóżku i obojętnie obserwowała inne dziewczyny, segregując swoje wstążki i specyfiki do włosów. Margaret siedziała obok niej co chwilę głośno komentując, co ma, a co ma zamiar sobie kupić. Stephanie leżała na brzuchu i rozkopywała swoje prześcieradło, przerzucając przy okazji swoje szaty, które walały się teraz wokół jej łóżka. Adelia chodziła wokół nich. Właśnie podniosła jedną z białych koszul, które nosi się pod szatą i powiedziała: - Nie radziłabym ci tego nosić. Ma za duży dekolt, to nieskromne, wyrzucą cię z zajęć. Stephanie jej jednak nie odpowiedziała, bo właśnie zauważyła Lisę i również się do niej uśmiechnęła. - Hej, Lisa - Adelia uniosła głowę i powtórzyła to samo. - Cześć, dziewczyny - odpowiedziała Elisabeth i podeszła do swojego łóżka, żeby wypakować koszulę nocną. Zauważyła złośliwy wzrok Vivienne, który ciągnął się za nią od kiedy tylko weszła, ale postanowiła go zignorować, jak radził Alan. - Nasza mała Lisa nareszcie się zakochała - mruknęła blondynka, wydymając zadziornie usta. Margaret zachichotała, natomiast Stephanie uśmiechnęła się porozumiewawczo do Elisabeth, najwyraźniej nie odbierając tego jako coś złego. Zignoruj, zignoruj... A szlag by to. - Masz rację, Vivienne. Tobie nie można się oprzeć - Teraz to Stephanie parsknęła śmiechem, a Adelia usiadła na jej łóżku obserwując Lisę z rozbawieniem. Vivienne całkiem to zignorowała i uśmiechnęła się chłodno. - To musi być ciężkie, jednostronna miłość która nie ma żadnych szans na powodzenie - rzuciła z nonszalancją. Uśmiech Stephanie powoli zaczął znikać, a Adelia lekko się zgarbiła, wyczuwając kłótnię. Była najbardziej strachliwa z nich wszystkich. Lisa zacisnęła zęby i odwróciła się w stronę swojego łóżka. - Nie jest, bo ja wcale nie jestem w nikim zakochana - powiedziała z twardą pewnością, a w odpowiedzi usłyszała pogardliwy chichot Vivienne, który chyba stanie się jej nowym najbardziej znienawidzonym dźwiękiem. Oczami wyobraźni widziała jak odrzuca swoje jedwabiste włosy. - No doprawdy kochanie, kogo chcesz oszukać. Pollux mi o wszystkim opowiedział - usłyszała w jej głosie przemądrzałą nutę. - Dobra, chodźmy spać - rzuciła niepewnie Stephanie. - Jutro pierwszy dzień nauki, jak to powiedział dyrektor. - Lisa znów przypomniała sobie o słowach przyjaciela i zacisnęła zęby, usilnie próbując milczeć. - Nie znam jednak szczegółów, więc może ty mi powiesz... jak bardzo zdegustowaną miał minę, kiedy się dowiedział? Vivienne teraz wstała ze swojego łóżka i zaczęła do niej podchodzić, Lisa natomiast została na swoim miejscu, odwracając się i piorunując ją wzrokiem. - Taką jaką ma Pollux, zawsze, gdy widzi ciebie - i tyle z milczenia. - Vivienne skończ. Daj Lisie spokój, chodźmy spać - powtórzyła dobitniej Stephanie. - Och, nie - odpowiedziała Vivienne, teraz już ewidentnie wkurzona. Nie wiadomo skąd w jej ręku pojawiła się różdżka, którą teraz ściskała, nie celując jednak w nikogo. A potem uśmiechnęła się z napięciem - A Travers? Był zazdrosny o swoją najdroższą przyjaciółeczkę? Lisa też złapała za swoją różdżkę i wpatrywała się z gniewem w Vivienne, która stała zaledwie kilka cali od niej, nachylając ku niej swoją bladą twarz. - Nie waż się... - zaczęła, ale Vivienne jej przerwała unosząc różdżkę i od niechcenia odgarniając nią rudy kosmyk Lisy. - Oczywiście, że nie. Kto by był zazdrosny o taki rudy, piegowaty mop jak ty. - Vivienne! - Stephanie wstała i zaczęła iść w ich stronę, ale zatrzymała się z zaskoczeniem widząc minę Lisy. - Nie dotykaj mnie! - wysyczała Elisabeth i odgarnęła rękę drugiej Ślizgonki, jednak zrobiła to tą samą ręką, w której sama ściskała różdżkę. Poziom jej gniewu sprawił, że wystrzeliło z niej kilka iskier, które nadpaliły włosy Vivienne. Blondynka odskoczyła z krzykiem, jakby ktoś właśnie oblał ją kwasem i z otwartymi ustami spojrzała na czarne, łamiące się w palcach włosy. - Merlinie, Vivienne, przepraszam - powiedziała natychmiast Lisa, odrzucając swoją różdżkę na łóżko. - Spadaj, Sanders. Muszę biegnąć do Lucindy, żeby mi je naprawiła - powiedziała do Margaret płaczliwym i wysokim głosem, a ta natychmiast pokiwała głową. Jeśli był w Slytherinie ktoś, kto jeszcze bardziej pizdrzył się z włosami, to była to starsza o rok siostra Vivienne - Lucinda, ze swoimi jasnymi, gęstymi lokami. Musiała mieć ona w swoim kufrze pełno specyfików na takie wypadki. - Przepraszam - powiedziała jeszcze raz Lisa, trochę marudnym tonem. No przecież nic jej się wielkiego nie stało! Kiedy Vivienne wyleciała z dormitorium, Stephanie skomentowała kwaśno: - Merlinie, może niech leci od razu do pani Monty - mówiła, wspominając szkolną pielęgniarkę. - Albo do Ambrosiusa - dodała z nerwowym chichotem Adelia, mówiąc teraz o najstarszym z rodzeństwa Carrowów, uczniu siódmego roku. Margaret skrzyżowała z irytacją ramiona, ale Lisa nie usłyszała już jej odpowiedzi, bo, pod wpływem chwili, postanowiła polecieć za Vivienne. Bądź co bądź, nie powinna jej tego zrobić, choćby nie wiadomo jak na to zasługiwała. Miała trochę wyrzutów sumienia(Nawet jeśli histeria Vivienne ją trochę bawiła. Troszeczkę), więc chciała się upewnić, że wszystko będzie dobrze. Ale to było i tak jej wina. To ona zaczęła tę kłótnię. Akurat, kiedy wyszła na korytarz, Vivienne przemknęła koło niej jak wichura, śmiesznie trzymając dłonie pod czarnymi strąkami, jakby chciała je złapać, gdyby się rozpadły. Rzuciła Lisie jedno z najbardziej mściwych spojrzeń z jakimi się spotkała i ruszyła do Pokoju Wspólnego. Czyżby Lucindy nie było w dormitorium? Nie. Lisa widziała ją, jak stoi w drzwiach w jedwabnej koszuli nocnej i patrzy za swoją młodszą siostrą. Targana złymi przeczuciami Elisabeth i tak zdecydowała się za nią iść. Kiedy tylko stanęła przy balustradzie zobaczyła, że na dole w blasku gasnącego płomienia z kominka, stali tylko Tom Riddle i Judith Parkinson w towarzystwie Vivienne, która zapalczywie im coś tłumaczyła, a Lisa była niemalże pewna, że wie, co to było. Zaczęła się wycofywać, ale w tym momencie Vivienne się odwróciła i posłała jej bardzo nieprzyjemny uśmiech. Wtedy Riddle i Parkinson również na nią spojrzeli, Judith machnęła na nią ręką i Lisa już wiedziała, że dzisiejszy wieczór nie będzie spokojny. Przełknęła bezgłośnie ślinę i zeszła po schodach na dół. Nie miała odwagi spojrzeć na Riddle'a, więc utkwiła wzrok w Judith. Wcale nie była jakoś specjalnie ładna, jak Vivienne, czy Adelia. Miała za pełne usta, jej włosy byłby zbyt rzadkie i była doskonałym przykładem dziewczyny, której nie pasują piegi. Jej brązowe oczy obserwowały Lisę z wyższością. Jędza. Dostała odznakę prefekta i nagle jej się wydaje, że jest drugim dyrektorem. - Panno Sanders, czy to prawda, że zaatakowałaś swoją koleżankę z dormitorium? - rozległ się cichy głos Riddle'a i Lisa znów wbiła wzrok w podłogę. - Nie. - odpowiedziała z napięciem. - Och, naprawdę? Sama sobie spaliłam włosy, tak? - syknęła nienawistnie Vivienne, ale Judith położyła jej rękę na ramieniu i zamilkła. - Sprowokowała mnie - warknęła Lisa przez zaciśnięte zęby. - To były tylko dziewczęce przekomarzanki, a ty mnie zaatakowałaś! Psycholka! - rzuciła w odpowiedzi Vivienne. - Panno Carrow, wróć do swojej siostry i zajmij się swoją prezencją - odparł spokojnie Riddle patrząc na jej czarne, kruszące się włosy. Vivienne ostatni raz spiorunowała Lisę wzrokiem i odeszła. Lisa niemalże zachłysnęła się powietrzem, kiedy zobaczyła, że Judith idzie za nią. Została w Pokoju Wspólnym sama z Riddle'em. Zapadła taka cisza, że mogła usłyszeć jego cichy oddech. Czy jej się wydawało, czy stał bliżej, niż na początku? - Cóż, panno Sanders. Będę musiał zgłosić to profesorowi Slughornowi. Atak na koleżankę z użyciem różdżki zakończy się pewnie szlabanem - powiedział nonszalancko. Lisa zacisnęła pięści. Bardzo lubiła profesora Slughorna i nie chciała go zawieść w taki sposób. Semestr się jeszcze przecież nawet dobrze nie zaczął! Przełknęła znowu ślinę. - T..to nie był żaden atak. To był wypadek - wydukała uparcie wpatrując się we własne buty. - Każda taka sytuacja jest wypadkiem, czyż nie? - Elisabeth odskoczyła do tyłu, kiedy usłyszała jego głos niemalże zaraz przy swoim uchu. Uderzyła plecami o filar, a potem wyprostowała się i drżącą ręką odgarnęła włosy z czoła, próbując odzyskać trochę godności. - Nie przekonasz mnie takim argumentem - dodał z cieniem rozbawienia w głosie. Znowu usłyszała, że podszedł bliżej. - Nie m...możesz się odsunąć? - powiedziała, przeklinając drżenie swojego głosu. - Nie - usłyszała szept, znów bardzo blisko swojego ucha. - Nie, jeśli chcę zyskać twoją uwagę. - Lisa straciła na chwilę dech, kiedy poczuła drewno różdżki pod swoją brodą - Dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć, panno Sanders? - pytanie z nutą rozdrażnienia i rozbawienia. Kiedy różdżka zmusiła ją do uniesienia głowy Lisa na przekór zacisnęła powieki, jej oddech przyspieszył. - A więc tak. Nie pozostaje mi nic innego, jak przypomnieć pannie o panowaniu nad swoimi emocjami. Przecież dobrze wiesz, że zależy mi na twoim dobru. Elisabeth zdołała jakimś cudem zebrać w końcu siłę w rękach i z całej siły jaką tylko miała, a regularne rzucanie kafla trochę jej tej siły dodało, odepchnęła od siebie Riddle'a i natychmiast odsunęła się od niego o jakieś trzy lub cztery duże kroki. - Odpieprz się - rzuciła żałosnym tonem, zauważając przez sekundę irytację na jego twarzy, która jakimś magicznym sposobem zamieniła się w pełen politowania i nagany uśmiech. - Po prostu się odpieprz - dodała, jej głos się załamał i odleciała do tyłu w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Kucnęła zaledwie dwa kroki od wejścia, opierając się plecami o chłodną ścianę lochów i położyła głowę na kolanach. Wszystkie te emocje z całego dnia w końcu znalazły w niej ujście, kiedy poczuła jak jej policzki robią się mokre od łez. Alan Do dormitorium chłopców wszedł nagle Tom Riddle z bardzo neutralną miną. Stanął w drzwiach i obdarował Alana obojętnym spojrzeniem. - Myślę, że powinieneś udać się do swojej przyjaciółki. - urwał, a potem uniósł jedną brew i dodał. - Przed chwilą uciekła z Pokoju Wspólnego, będąc na skraju łez. Nie chciałbym by zasłużyła na drugi szlaban tego dnia, a wkrótce rozpocznie się cisza nocna. - Na skraju łez? - zapytał Lestrange z małym uśmieszkiem. - Chyba też pójdę. Riddle rzucił mu karcące spojrzenie, a potem skierował się w stronę swojego łóżka.
×
×
  • Utwórz nowe...