Skocz do zawartości

Elizabeth Eden

Brony
  • Zawartość

    2954
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Elizabeth Eden

  1. - Czy ja wiem... - powiedziała Lisa, oglądając się przez ramię, kiedy kolejka przerzedziła się na tyle, że mogli przejść do Sali Wejściowej. - To chyba ojciec Vivienne albo jakiś jej wujek - podzieliła się z Alanem swoimi przemyśleniami. - Ale zobaczymy, mam nadzieję, że nie będzie nikogo faworyzował. Chyba dopiero po pierwszej lekcji będę mogła sobie wyrobić jakąś opinię - skierowali się po schodach do lochów. Wkrótce Lisa i Alan szli już w małej grupce milczących Ślizgonów. Tylko młodsi, z drugich i trzecich klas rozmawiali ze sobą półgłosem. Wśród nich Lisa zauważyła młodego Oriona Blacka, którego intensywnie czarne włosy bardzo rzucały się w oczy. Akurat jego Lisa nawet dość lubiła, bo jako, że miał dopiero dwanaście lat, nie okazywał jej nigdy jakiejś większej pogardy. Aby wejść do dormitorium Slytherinu trzeba było podejść do odpowiedniej ściany i wypowiedzieć hasło, które zmieniało się każdego dnia i było zawsze rano obwieszczane przez prefekta. Lisa widziała jak Gilbert Lestrange z arogancką miną podchodzi do muru i mówi: "Toujours Pur". Walburga Black bardzo się napuszyła i z lekkim uśmiechem przepchnęła się przez trzecioklasistów, wchodząc do środka. - Co za faworyzowanie - mruknęła Lisa do Alana, chociaż wiedziała, że określenie 'zawsze czyści' równie dobrze mogłoby się odnosić do domu Slytherina ogółem. W środku jak zwykle panował przyjemny, zielonkawy półmrok od jeziora, pod którym dormitoria się znajdywały. W kominku słabo tlił się ogień. - To co, do jutra - powiedziała pogodnie Elisabeth. - Idę chyba od razu spać, jestem rzeczywiście zmęczona - powiodła jeszcze tylko wzrokiem po dumnych siódmoklasistach, a potem uśmiechnęła się sennie do Alana.
  2. - Łatwo powiedzieć, spróbuj nie być nerwowa - burknęła, a potem uśmiechnęła się lekko do Alana. - Ale dzięki za wsparcie. Potem wróciła do jedzenia. Kiedy wszyscy skończyli już desery dyrektor powstał, aby przemówić. Przy stołach Slytherinu i Ravenclawu natychmiast zapadła godna cisza, jednak w Hufflepuffie nadal dało się słyszeć ciche rozmowy, a u Gryfonów panował nieokiełznany szum. Na szczęście po około dziesięciu sekundach, kiedy dyrektor stał i czekał na ciszę, ta rzeczywiście zawitała do Wielkiej Sali. - Chciałbym was powitać na początku kolejnego roku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. To wielka radość móc znów ujrzeć tak wiele młodych i chętnych do pracy uczniów - na chwilę urwał, a potem kontynuował. - W tym roku przyszło nam powitać nowego członka rady pedagogicznej, profesora Williama Carrowa, który obejmie stanowisko nauczyciela zaklęć i uroków - Lisa zauważyła jak entuzjastycznie klaskała Vivienne, ta jędza o długich, jasnych włosach. Czyżby to był jej ojciec? Starszy mężczyzna o brązowych, przetykanych siwizną włosami, wstał i uprzejmie ukłonił się w stronę klaszczących uczniów. - Oprócz tego pragnę oczywiście wspomnieć o podstawowych zasadach. Wstęp do Zakazanego Lasu jest bezwzględnie zabroniony, tak samo jak używanie magii na szkolnych korytarzach. Przypominam też o istnieniu listy zakazanych przedmiotów, która jest do wglądu na drzwiach gabinetu pana Hawka. - Gwidon Hawk, nieprzyjemnie wyglądający woźny, skinął tylko głową. - A teraz, zapraszam do dormitorium, zbierzcie siły przed pierwszym dniem nauki. Pierwszoroczni zostaną odprowadzeni przez prefektów domów. Życzę wszystkim miłego wieczoru - profesor Dippet usiadł, a w Wielkiej Sali podniósł się szum, kiedy wszyscy wstawali. Lisa nie chciała patrzeć w stronę Riddle'a i Judith Parkinson, gromadzących wokół siebie podekscytowanych pierwszaków. Poczekała chwilę, aż Alan się zbierze, a potem ruszyła razem z nim w stronę kolejki, która zrobiła się przy wyjściu do Sali Wejściowej.
  3. Elisabeth spojrzała z oburzeniem na Alana, a potem zmarszczyła brwi wpatrując się w jego twarz. - Wiesz co, nie mogę cię zrozumieć. Możesz mi wytłumaczyć co mają plotki o tym, że podobno podkochuję się w Riddle'u, do ciebie? Nawet gdybym cię nie poznała i tak wsiadłabym do pierwszego powozu z brzegu i ta sytuacja wyglądałaby tak samo, albo jeszcze gorzej - powiedziała całkiem szczerze, wymachując widelcem. - Powiedziałam ci, że nie interesują mnie plotki, ale wtedy chodziło o ciebie, o naszą przyjaźń. - powiedziała, wracając do jedzenia i nalewając sobie szklankę dyniowego soku z dzbanka. - Naszej przyjaźni nie zniszczy żadna głupia plotka, ale Riddle - ściszyła głos, rzucając szybkie spojrzenie na środek stołu. - To coś innego. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, nawet w teorii - posmutniała na chwilę, a jej ręka zadrgała, ale potem znów uśmiechnęła się lekko. Kiedy skończyli posiłek na stołach pojawiły się desery. Lisa od razu sięgnęła po swoje ukochane tiramisu, nie zwracając uwagi praktycznie na nic więcej, od czasu do czasu sięgając tylko ręką do miski z truflami.
  4. - Ta. Mam nadzieję - mruknęła Lisa, kiedy wchodzili do sali wejściowej. Stało w niej sporo uczniów, większość ociekała wodą, co sprawiało, że było tu dość ślisko. Razem z Alanem podeszła do drzwi Wielkiej Sali i jej zły nastrój, przynajmniej chwilowo, odszedł w niepamięć, gdy zobaczyła wspaniały wystrój i błyszczące, latające świece. Ależ tęskniła za tym miejscem. Uśmiechnęła się pogodnie patrząc na zachmurzone niebo u góry. Mimo iż widać było na nim szalejący deszcz, to tutaj było sucho i ciepło. Podeszli do stołu Slytherinu i zajęli miejsce bardziej na rogu, nie przejmując się tym, by dołączać do jakiejkolwiek grupy. Wiedziała, że Alanowi to będzie odpowiadać bardziej, poza tym sama też wolała siedzieć na uboczu niż dołączać do innych Ślizgonów, którzy robili wszystko by znaleźć się jak najbliżej środka - gdzie swoje miejsce leniwie zajmował Tom Riddle, niczym jakaś parodia króla. Lisa zdecydowała się nawet nie patrzeć w tamtą stronę, nie chcąc sobie psuć humoru, który odzyskała po wejściu do zamku. Nie mieli zbyt wiele czasu na rozmowę, gdyż chwilę potem jak zajęli miejsce, drzwi Wielkiej Sali otworzyły się szeroko i do środka wszedł profesor Dumbledore, nauczyciel transmutacji, prowadzący przemoczonych od stóp do głów pierwszaków. Biedni, musieli mieć ciężką przeprawę - mruknęła cicho Lisa do Alana. Pamiętała, że gdy to oni po raz pierwszy przybyli do Hogwartu na niebie nie było ani jednej chmurki i mogli podziwiać zamek na tle roziskrzonych gwiazd. Wkrótce po tym, jak Tiara odśpiewała swoją pieśń, rozpoczęła się Ceremonia Przydziału. - Adelright, Kathleen - powiedział profesor Dumbleodre swoim miłym głosem. - Gryffindor! Slytherin zasiliło w tym roku całkiem sporo nowych twarzy, ale Lisie i tak najbardziej w oczy rzuciła się dość gburowata dziewczyna, którą nazywano "Prince, Eileen". Pod koniec Ceremonii dziewczyna nie mogła zaprzeczyć, że była już dość głodna i ucieszyła się, gdy dyrektor Dippet zdecydował się nie rozgadywać niepotrzebnie, większą przemowę przygotowując najpewniej na koniec posiłku. Elisabeth zdążyła już nałożyć sobie trochę frytek, kiedy nagle usiadła obok niej Stephanie Warrington, jedna z jej najlepszych koleżanek, a znały się głównie z boiska Quidditcha, gdzie Stephanie również grała jako ścigająca. Były one jedynymi dziewczynami w drużynie, więc raczej trudno, by się nie polubiły. - No cześć, jak tam minęły wakacje? - zapytała, wbijając w nią swoje niebieskie oczy. Kiedy Lisa miała już odpowiedzieć, nagle szybko kontynuowała - To prawda? - Co? - zapytała Lisa, odkładając na chwilę widelec. - ...Elena usłyszała od Willa, który usłyszał od Vivenne, która usłyszała od Polluxa... - Co? - Lisa powtórzyła niepewnie, słysząc imię Mulcibera. - No, że się podkochujesz w Tomie Riddle'u. Elisabeth zacisnęła zdenerwowana usta, a potem pokręciła szybko głową. - To nie jest prawda! Zresztą, czy plotki w Hogwarcie muszą roznosić się tak szybko? - odłożyła sztućce i skrzyżowała ramiona. - Roznoszą się bardzo szybko, jeśli dowie się o nich Vivienne - po tych słowach Stephanie uśmiechnęła się porozumiewawczo i szturchnęła Lisę w ramię. - No daj spokój. "To nie jest prawda", co? Nie musiałaś tego przede mną ukrywać. No ale wiesz, będziesz miała sporą konkurencję, jeśli chodzi o niego. Poza tym, on jeszcze nigdy nie zainteresował się żadną dziewczyną, może będziesz pierwsza - zaśmiała się cicho. - Stephanie! - warknęła Lisa, czując jak jej dobry humor znów gdzieś ulatuje. - Nie chcę, żeby Riddle się mną interesował - dodała z napięciem. - Jasne, jasne. Ja cię rozumiem. Tom jest przystojny, inteligentny, a teraz jeszcze prefekt - znów się cicho zaśmiała. - Zobaczymy się w dormitorium - odfrunęła w stronę dziewcząt siedzących z braćmi Flint. Pięknie. Lisa spuściła wzrok na swoje jedzenie, dziabiąc je gniewnie widelcem. Oczywiście. Vivienne Carrow to dziewczyna Mulcibera, wybrana mu chyba przez ich rodziców. Na pewno jej powiedział o zajściu w powozie. A Vivienne znana była nie tylko ze swej całkiem nie najgorszej urody, ale też z okropnego zamiłowania do szerzenia plotek. Tym razem Lisa dziabnęła frytkę na tyle mocno, że aż odskoczyła trochę do góry.
  5. - Nie dostałeś paranoi, na pewno - powiedziała szybko, opierając się plecami o chłodne zamkowe mury. A więc Alan tego nie czuł, nie zauważał. Czyżby naprawdę to z nią był jakiś problem? Czy z jakiegoś powodu jej mózg usilnie próbował jej wmówić, że ich nowy prefekt to tak naprawdę jakiś wielki manipulant. Pokręciła głową sama do siebie, próbując zebrać myśli. Potem podniosła głowę i uśmiechnęła się krzywo do przyjaciela. - Na pewno mnie nie zepchnął siłą, ale... miałam wrażenie jakbym dostała zaklęciem. Ale przecież on nie miał różdżki w ręku - znów mocno pokręciła głową przykładając sobie dłoń do czoła. - Musiałam sobie coś ubzdurać - powiedziała bez pewności, a potem kiwnęła lekko głową w stronę wejścia. - Chodź, za chwilę zacznie się uczta powitalna. Alan mógł tego nie zauważać, ale Lisa ciągle zastanawiała się nad tym, czy wszystko co wydarzyło się w powozie, oraz gdy z niego wychodziła, nie miało jednego celu - pokazanie jej jak bardzo słaba byłaby w konfrontacji z nimi. Z nim. Przecież tam nie wydarzyło się na dobrą sprawę absolutnie nic złego, a czuła się jakby ktoś przez dwadzieścia minut popychał ją na ziemię i z niej szydził. Chyba naprawdę zaczynała wariować. Musiała przestać o tym myśleć i skupić się na czymś przyjemniejszym. Na przykład właśnie na uczcie.
  6. Lisa ciągle drżała, nie mogą się nadal do końca pozbierać. Wdech i wydech, ogarnij się. Została już teraz sama z Alanem, zewsząd otaczały ich jedyne pojedyncze grupki przechodzących uczniów. Wszystko było dobrze. Słowa Alana wydawały się w pewnym sensie ją uspokoić. Skrzyżowała zirytowana ramiona i rzuciła mu wymowne spojrzenie. - Nigdy więcej tak nie mówi, rozumiesz? N...nawet się nie waż - nadal pozostawało w niej trochę roztrzęsienia. Zaczęła kierować się w stronę zamku, żeby schronić się przed deszczem, a Alan szedł obok niej. - Jesteś najlepszym przyjacielem. Mi byłoby ciężko się w ogóle odezwać w takim towarzystwie. I wiesz, cieszę się, że nic więcej nie zrobiłeś. Oni mogliby nas potem zgnębić. W tym roku piszemy SUMy, nie ma sensu przysparzać sobie wrogów. Przerwała na parę sekund. Po jej głowie nadal kotłowało się zdarzenie sprzed kilku chwil, to ewidentne uczucie zaklęcia pomiędzy łopatkami. Nadal nie wiedziała, czy było to możliwe. Przecież Riddle nie mógł niezauważenie rzucić na nią zaklęcia. Nie miał różdżki w ręku! Potem szybko spojrzała na Alana i zaczęła mówić, na początek normalnie, ale potem coraz bardziej ściszała głos. - A więc ty też to czujesz, kiedy jesteś w jego towarzystwie? Tą taką niepewność i st... - urwała i odwróciła speszona głowę. Czy mogła powiedzieć przyjacielowi wszystko? Na pewno uzna ją za paranoiczkę. Ale może jednak warto spróbować, skoro nalegał. - Alan, ja się nie potknęłam na tych schodkach. Naprawdę - zatrzymała się obok głównego wejścia i skryła odrobinę pod zadaszeniem, nie wchodząc jednak do środka. Brzmiała naprawdę żałośnie i, znowu krzyżując ramiona, wbiła spojrzenie w ziemię. Jej brwi były mocno zmarszczone w zdenerwowaniu.
  7. Lisa bardzo się cieszyła, że Alan trzyma ją za rękę, bo atmosfera w powozie do końca podróży była na tyle gęsta, że można by ją ciąć nożem. I chociaż nikt się więcej nie odezwał, a Riddle nawet już na nich nie spojrzał(i bardzo dobrze) to i tak Lisa czuła się dziwnie niepewnie. Rumieńce z twarzy nareszcie jej zeszły i zaczęła z powodzeniem ignorować wszystkie złośliwe spojrzenia, znów przybierając swoją zwykłą postawę z dumnie uniesioną głową. Ale to nie zmieniało faktu, że ciągle nie mogła się całkiem rozluźnić, jakby spodziewała się ataku. Co za absurd. Kiedy powóz nareszcie się zatrzymał wydawało się, że Alan i Lisa wyjdą jako ostatni, bo siedzieli najdalej od wejścia. Kufry i sowy należało tu zostawić, skrzaty domowe się nimi zajmą, więc dziewczyna skupiła się głównie na tym, by poprawić płaszcz, tym razem nie zapominając o rzuceniu na ubrania Imperviusa. Ślizgoni nie wydawali się nawet pomyśleć o tym, by przepuścić Elisabeth pierwszą jako kobietę, najwyraźniej ich zdaniem nie zasługiwała na takie przywileje. Przez chwilę zacisnęła ze złością zęby. Gdyby to była Walburga Black, albo nawet i mała Druella Rosier to wyglądałoby to inaczej. Ale w sumie - pomyślała chwilę potem, znów się uśmiechając - nigdy jej nie zależało na tego typu rzeczach i wcale jej nie obchodziło, czy wyjdzie ostatnia. Zdenerwowała ją po prostu ta ostentacyjna arogancja. Nie było jednak sensu tego roztrząsać. Już kilka sekund później była pewna, że wolałaby wyjść jako ostatnia. Kiedy w powozie zostali tylko ona Alan i Riddle i wyglądało na to, że wszystko będzie już w porządku, Riddle zatrzymał się przed wyjściem i wskazał jej elegancko, aby wyszła pierwsza. Lisa skinęła tylko nieznacznie głową, mając nadzieję, że to po prostu potrzeba zachowania dobrej reputacji prefekta. Pierwsze ukłucie niepewności złapało ją jednak, kiedy okazało się, że to Riddle wyszedł za nią, nie przepuszczając Alana. Niby nie było w tym nic dziwnego, ale nie chciała być tak blisko tego dziwnego chłopaka i przyspieszyła na ostatnim schodku. .... Ona się nie potknęła. Była absolutnie pewna, że nie. Po prostu poczuła dziwne i nagłe uczucia gorąca na plecach, a potem już leciała w dół z urwanym krzykiem zaskoczenia. To trwało zaledwie sekundę, zanim jednak zdążyła uderzyć o ziemię Riddle złapał ją za nadgarstek, jak zauważyła - tylko trzema palcami, jakby nie chciał dotykać jej bardziej. To jednak ją przyhamowało i pozwoliło na stanięcie z powrotem na dwóch nogach. Riddle szybko ją puścił, kiedy Lisa podniosła na niego wzrok, oddychając trochę szybciej. I znowu ten wzrok... - Panno Sanders, uważaj. Mogłabyś zrobić sobie krzywdę. - posłał w jej stronę lekki, przyjacielski uśmiech. Uśmiech, który wytrącił ją z równowagi. Odwrócił się jeszcze, nieznacznie skinął głową Alanowi i szybko odszedł w stronę wejścia do zamku. Lisa chwilę po tym nagłym potknięciu szybko zlustrowała Riddle'a wzrokiem, będąc pewną, że ma przy sobie różdżkę, którą wykorzystał do zepchnięcia jej. To musiała być magia, na pewno nie została popchnięta ręką, wyczułaby to. Ale... on nie miał różdżki. To było niemożliwe, żeby schował ją tak szybko, kiedy jedną ręką złapał jej nadgarstek, a drugą oparł na framudze drzwi od powozu. Ale to musiała być magia. Nie potknęła się. Nie potknęła się, prawda? Zacisnęła gniewnie zęby, ale równocześnie zaczęła lekko drżeć. Mogła to przynajmniej teraz zwalić na zimny, siekący deszcz, zaklęć ogrzewających w końcu nie rzuciła. Spojrzała z rozpaczą na przyjaciela, wokół nich narastał szum, gdy coraz więcej uczniów wyskakiwało z powozów i głośno rozmawiając kierowało się do zamku. - Alan... ja chyba wariuję - powiedziała cicho. Jej dobry humor z pociągu wydawał się całkiem ulotnić.
  8. Lisa całkowicie znieruchomiała, kiedy usłyszała krzyk Alana. Z jednej strony to było niesamowicie miłe z jego strony i niemalże lekko się uśmiechnęła. Dzięki niemu przestali w końcu zwracać na nią swoją toksyczną uwagę. Ale to nie było nic dobrego, bo zwrócili ją na niego, a Lisa naprawdę by wolała, żeby poniżali ją, a nie jej przyjaciela. Wiedziała, że Alan myślał to samo o niej, ale to była w końcu przyjaźń. Przyjaźń, która sprawiła, że Elisabeth chwilę potem straciła na chwilę dech, kiedy zobaczyła, że wszyscy Ślizgoni w powozie zdawali się nagle trzymać różdżki w rękach. Oczywiście nie celowali nimi w nikogo, ale trzymali je przez cały czas przy sobie. Wszyscy oprócz Riddle'a, oczywiście. On nadal siedział rozluźniony i obojętnie patrzył na Alana. Jednak była w jego wzroku nuta czegoś, co sprawiło, że Lisa szarpnęła swojego przyjaciela lekko za ramię, chcąc mu przekazać wyraźne "daj spokój". Nie zareagował na to, jak mogła się domyślić. - Żałosne uwagi? Zaczepki? - Riddle wyglądał na lekko rozbawionego, inni Ślizgoni spojrzeli na niego ostrożnie. - Chciałem po prostu uspokoić pannę Sanders. Moim obowiązkiem, jako prefekta, jest dbanie o innych uczniów. Jakże inaczej możemy rozwiewać wątpliwości i rozwiązywać problemy, jeśli nie rozmową? - lekkie uśmieszki znowu wracały na twarze Lestrange'a i Mulcibera. - Oczywiście - zaczął, obojętniejąc. - wydawało mi się, że dobry przyjaciel zazwyczaj zauważa, że jego przyjaciółka źle się czuje. W tym przypadku nie miałem innego wyjścia, niż wziąć sprawy w swoje ręce - teraz Lestrange zdecydowanie uśmiechał się ironicznie. Lisa zacisnęła gniewnie zęby. Mogłaby znieść wszystko, ale nie uwagi odnośnie jej przyjaciela. Nie chciała się jednak odzywać. Wiedziała, że i tak z nimi nie wygrają, lepiej było to po prostu zakończyć. Nie mogła się jednak powstrzymać przed dyskretnym złapaniem swojego przyjaciela za rękę, którą chwilę potem uścisnęła przyjaźnie. Miejmy to wszystko gdzieś, nie zależy nam przecież na ich aprobacie. Teraz Riddle całkiem już zobojętniał i znów spojrzał na zalewane deszczem okno. - Jeśli jednak taka jest wasza wola. Na przyszłość, Alanie, postaraj się bardziej dbać o swoją przyjaciółkę, inaczej będę miał obowiązek wziąć ją pod swoją opiekę - słowa wypowiedziane z taką troską, a jednak tak chłodne, tak... groźne. Lisa nie zwróciła nawet uwagi na to jak bardzo seksistowskie to było, jakby kobieta z natury nie mogła zajmować się swoimi problemami sama. Bo to przecież wcale nie o to chodziło, prawda? Tym razem dziewczyna ścisnęła rękę przyjaciela w chwilowym drżeniu strachu. Teraz, kiedy w końcu w przedziale zapadła cisza, Ślizgoni nadal spoglądali na nich co jakiś czas ze złośliwymi uśmiechami. Riddle jednak wrócił do swojej wcześniejszej obojętności. Teraz jednak jego obecność sprawiała, że Lisa czuła się jakby temperatura w powozie spadła o kilka stopni. Co tu się przed chwilą stało?
  9. Zamyślenie Toma Riddle'a Lisę ciekawiło w równym stopniu jak Alana. W głowie dziewczyny nie pojawiła się jednak nawet przelotna myśl, że może to być spowodowane zajęciami. W towarzystwie tego chłopaka zawsze czuła się niepewnie i był on chyba jedyną osobą, której bała się spojrzeć w oczy. Sama nie wiedziała dlaczego, ale to jego dziwne skupienie wydawało jej się złowieszcze. Nie ważne jak bardzo absurdalne mogło to być. Teraz zza kotary swoich rudych włosów przypatrywała mu się niezwykle intensywnie i chyba musiał to wyczuć, bo odwrócił na chwilę wzrok od okna i rzucił jej takie spojrzenie, że natychmiast odwróciła speszona głowę. No naprawdę. Czuła się zła na samą siebie. Dlaczego ten chłopak wprawiał ją w taką niepewność? Musiała wyglądać jak płochliwa idiotka. Ogarnij się - syknęła do siebie w myślach i uniosła wysoko głowo, odsłaniając nareszcie twarz na której pozostawały jeszcze ślady wcześniejszego rumieńca, nie zamierzała się tym jednak przejmować. W tym momencie odezwał się Alan, w odpowiedzi na słowa Malfoya. Głupi padalec - pomyślała, patrząc na przylizane, jasne włosy Abraxasa. Specjalnie zadawał takie pytania. Uśmiechnęła się lekko na słowa przyjaciela. I dobrze, kto niby miałby mu rozkazać opowiadać im o swoich wakacjach? Abraxas nie wyglądał jednak na wybitego z tropu, oparł się wygodniej o siedzenie i zaczął obracać własną różdżkę w palcach. Powóz lekko drgał pod wpływem jazdy po kamienistej drodze. - Och, Alanie, nie wiń mnie. Nie chciałem po prostu, by podróż przebiegała w niezręcznej atmosferze - uśmiechnął się lekko, złośliwie, kładąc dłoń na swojej szacie, w okolicy serca. - Jeśli nie chcesz się z nami dzielić swoimi przeżyciami, oczywiście to uszanujemy - inni Ślizgoni przytaknęli, poza Riddle'em, który stracił zainteresowanie oknem i zmrużył ciemne oczy wpatrując się w Lisę, która czuła się z tego powodu coraz gorzej. Czuła, jakby te oczy wwiercały jej się w duszę i... naprawdę, musiała przestać histeryzować. To tylko zwykły Ślizgoń. Elokwentny geniusz, ale nadal po prostu uczeń. Alan też był geniuszem, ale nigdy nie czuła się przy nim tak niesamowicie źle. Zbierając swoją godność, odgarnęła nerwowo włosy z czoła i spojrzała Riddle'owi prosto w oczy. Już kilka sekund później spłonęła znowu rumieńcem i odwróciła wzrok w stronę okna. Jego oczy były takie... trudno to było opisać, ale to było niemal tak, jakby ktoś używał na tobie legilimencji, kiedy masz wrażenie, że osoba przed tobą czyta z twojego umysłu jak z otwartej księgi. Ale Riddle nie umiał stosować legilimencji. Nie mógł. Nie mógł, prawda? Dlaczego jej normalna buta nagle tak bardzo podupadała? Gdyby to był ktokolwiek inny pewnie powiedziałaby coś w rodzaju "Odwal się" albo "Co, zawiesiłeś się? Znajdź sobie inny obiekt do podziwiania". Ale jakoś nie mogła tych słów teraz przepchnąć przez gardło. Merlinie, jak daleko było jeszcze do Hogwartu? Przecież ta podróż nie mogła trwać tak długo. Jakby nie dość było jej złego samopoczucia, usłyszała nagle jedwabisty głos: - Elisabeth... Czy coś się stało? Wyglądasz na zdenerwowaną. - odczep się, odczep się, odczep się. Przepraszam, że na ciebie patrzyłam, po prostu wróć do swoich dziwnych przemyśleń. - Czyżbyś się bała... mnie? - urwał na zaledwie sekundę i zanim ktokolwiek inny zdołał się odezwać, kontynuował. - No, no... przecież nie masz powodu, moja droga. A może... to coś całkiem innego. Rumieńce, odwracanie wzroku... Rozumiesz chyba, że można to dwojako odebrać? - wszyscy się w nią teraz wpatrywali. Siedzącemu obok Alana Avery'emu nie udało się powstrzymać rozbawionego parsknięcia. - Ja... to nie... - pięknie, nie była w stanie się nawet dobrze wysłowić. Co miała odpowiedzieć? Nie mogła, po prostu nie mogła się przyznać, że naprawdę boi się Riddle'a. Ale z drugiej strony, wtedy wszyscy by pomyśleli... . Czuła jak złośliwe spojrzenia Lestrange'a i Mulcibera niemal ją pożerają. Te kilka słów ją zmiażdżyło. Właśnie zaczynał się piąty rok jej nauki w Hogwarcie i wkrótce cała szkoła będzie przekonana o tym, że Lisa Sanders boi się Toma Riddle'a. Albo jest w nim zakochana... . Oczywiście, nigdy nie przejmowała się plotkami, ale to mogło pójść za daleko. Naprawdę powinna wtedy znaleźć inny powóz. Nawet grupa rozwrzeszczanych Gryfonów byłaby lepsza niż to. - Och, Elisabeth, proszę, nie denerwuj się. Nie chciałbym, żebyś czuła się niepewnie w moim towarzystwie - nawet jeśli wcześniej w jego głosie można było wyczuć nutę złośliwości, teraz był to po prostu ton opiekuńczego kolegi, prefekta. Kątem oka złapała ledwie widoczny uśmieszek Malfoy'a. Nie odrywała wzroku od okna i zagryzła dolną wargę, żeby nikt nie zauważył, że drży. Tak, świetnie, niech się jeszcze rozpłacze. Jak wszystko mogło stać się w jednej chwili tak bardzo złe? Naprawdę byłaby gotowa wysiąść z powozu teraz, w tej chwili i przejść resztę drogi do Hogwartu pieszo, podczas ulewy. Wiedziała jednak, że to było niemożliwe, testrale nie miały w zwyczaju się zatrzymywać przed dotarciem do celu.
  10. Cisza w powozie przeciągała się, a Lisa czuła się coraz bardziej skrępowana. Chciałaby odezwać się do Alana, żeby mogli kontynuować swobodną rozmowę, tak jak w pociągu, ale z jakiegoś powodu nie mogła wykrzesać z siebie do tego entuzjazmu. Riddle'a trochę się bała, praktycznie od kiedy tylko pierwszy raz go zobaczyła, a reszta Ślizgonów, która tu siedziała, wydawała jej się w znacznym stopniu nieprzyjazna, a już szczególnie bawiący się machinalnie różdżką Malfoy i ciągle wpatrujący się w nią Lestrange. W końcu miała już dość tego denerwującego spojrzenia szarych oczu, przez które nawet odgarnięcie włosów z twarzy wydawało jej się krępujące. - Lestrange, coś się stało, że się tak we mnie wpatrujesz? - zapytała w końcu prosto z mostu niemal czując jak kierują się teraz na nią spojrzenia wszystkich w powozie. Oprócz Riddle'a. Ten dziwny chłopak nadal obojętnie wyglądał przez okno, ewidentnie pochłonięty własnymi myślami. Lestrange uniósł jedną brew i uśmiechnął się ironicznie. - Oh, panno Sanders, nic się nie stało. Podziwiam po prostu panny piękno - odpowiedział gładko, co sprawiło, że siedzący obok niego Mulciber rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie. Lisa spłonęła rumieńcem, jednak było to spowodowane tylko i wyłącznie wstydem i zdenerwowaniem. Doskonale wiedziała, że była to zawoalowana obraza, ale przecież nie miała jak mu tego udowodnić, wyszłaby na histeryczkę, więc obróciła się po prostu w stronę okna, zasłaniając twarz włosami i wycedziła "To miłe". Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że Riddle rzucił jej krótkie spojrzenie, a potem znów wrócił do swoich przemyśleń, rzucając tylko obojętne: - Nie zawstydzaj koleżanki, Lestrange. Widzisz przecież, że się rumieni. Oczywiście najdoskonalszy Riddle, perfekcyjny prefekt i ulubieniec nauczycieli, musiał zwrócić uwagę swojemu koledze, robiąc to jednak w taki sposób, że Lisa poczuła się tylko gorzej. I chociaż wiedziała, że to było absurdalne była niemalże pewna, że to było celowe. Na parę krótkich chwil w powozie znów zapanowała cisza, podczas której słuchać było tylko stukot kół, ale oczywiście nie mogła ona trwać długo. To Abraxas Malfoy, rozpostarty szelmowsko na swoim miejscy odezwał się do Alana: - Cóż, czeka nas ewidentnie chwila wspólnej podróży. Dlaczego mielibyśmy spędzić ją w krępującej ciszy? Panie Travers, jak panu minęły wakacje? Mam nadzieję, że dobrze pan wypoczął, wszak czeka nas ciężki rok - dodał z tym swoim irytującym błyskiem w oku. W rodach szlacheckich nic nikomu nie umyka, a plotki szerzą się jak zaraza, więc prawdopodobnie Malfoy doskonale wiedział o tym, jak wakacje Alana wyglądały naprawdę. Merlinie, trzeba było jednak zmoknąć trochę bardziej, ale przynajmniej znaleźć inny powóz - pomyślała Lisa. Avery, Mulciber i Lestrange również spojrzeli na jej przyjaciela, tylko Riddle nadal sprawiał wrażenie, jakby to co się działo obok niego nieszczególnie go interesowało.
  11. - Prawdopodobnie nigdy - odmruknęła do Alana Lisa tonem zarówno rozbawionym, jak i przygaszonym. Chwilę potem udało jej się nareszcie przepchnąć przez naprawdę wyjątkowo głośną grupkę rozgadanych Gryfonek, którym chyba w ogóle nie przeszkadzał siekący deszcz. - No nareszcie, powozy - odetchnęła, puszczając ramię przyjaciela. Właśnie dotarli do stojących w rządku powozów zaprzężonych w niewidzialne konie. Lisa dobrze wiedziała, że są to testrale, ale jako, że nigdy nie widziała niczyjej śmierci(i bardzo dobrze) nie mogła ich zobaczyć. Postawiła jedną nogę na schodkach pierwszej bryczki z brzegu, nie chcąc szukać dalej. Jedyne, czego chciała to w końcu znaleźć się pod jakimś dachem. Zanim jednak zdążyła podnieść swój kufer ktoś obok niej powstrzymał ją suchym komentarzem. - Ten powóz jest zajęty - to Eryk Avery, który podszedł do niej i Alana okryty całkowicie swoim eleganckim płaszczem. Lisa prychnęła i nie zważając jego słowa, wciągnęła swoje rzeczy do środka. - Przecież widzę, że jest tu jeszcze dużo miejsca. Chodź, Alan, nie mam zamiaru dłużej moknąć. Po wejściu do środka Elisabeth na parę sekund zamarła widząc Ślizgonów siedzących na jednej z miękkich ławek. Abraxas Malfoy, Gilbert Lestrange, Pollux Mulciber. Świetnie. A zaraz przy oknie Tom Riddle, o dziwo, całkowicie suchy. Lisa siadając na wolnej ławce na przeciwko nich zastanawiała się jak to możliwe, dopóki nie włożyła machinalnie ręki do kieszeni i nie dotknęła swojej różdżki. Oh. Zaklęcie Impervius. Merlinie, jak mogła sama o tym nie pomyśleć, nagle poczuła się tak głupio. Nie mogła powstrzymać rumieńca i chociaż wpatrzyła się w okno mogła niemal wyczuć uśmieszek Lestrange'a. Ona i Alan byli jedynymi mokrymi osobami w tym powozie. Próbując zachować trochę godności wyciągnęła różdżkę i osuszyła swoje szaty, a kiedy Avery wszedł do powozu i usiadł obok Alana, powóz nareszcie ruszył i zapanowała w nim niezręczna cisza.
  12. Lisa z lekkim uśmiechem złapała za swój kufer i klatkę z Kirą i przeszła obok Alana, który przepuścił ją w drzwiach przedziału. Pociąg zatrzymywał się właśnie i w wagonie robiło się coraz bardziej tłoczno, kiedy wszyscy przepychali się, żeby wyjść na zewnątrz. Lisa postanowiła stanąć w progu i poczekać, aż tłum odrobinę się przerzedzi. Potem razem ze swoim przyjacielem mogła już wyjść nie bojąc się, że zostanie zadeptana przez podekscytowanych uczniów. Na schodkach dziewczyna zarzuciła kaptur na rude włosy i stanęła na przemoczonym już peronie. - Pierwszoroczni! Tutaj! - rozległ się niski i gburowaty głos gajowego Ogga, a ci najmniejsi, nie mający jeszcze godła Domu na piersi, pobiegli za nim w stronę jeziora. - Chodźmy szybko znaleźć jakiś powóz - powiedziała Lisa do Alana, chowając twarz przed deszczem, Kira w klatce nastroszyła mokre pióro, a Lisa rzuciła jej przepraszające spojrzenie. Zapomniała narzucić coś na klatkę. - Zaraz będę miała wodę nawet w butach. Znajdowali się tak na dobrą sprawę na samym końcu tłumu uczniów. Przed chwilą przeszedł koło nich Hagrid, który, mimo iż był dopiero na trzecim roku, znacznie przewyższał ich wzrostem. Elisabeth uśmiechnęła się do niego lekko, ale ten tylko przez chwilę na nią patrzył i odszedł. Cóż. Gryfoni nie lubili Ślizgonów z natury, tak samo jak Ślizgoni Gryfonów i nawet na zwykłe "cześć" Lisy(która nie chciała się bawić w odgórną niechęć) uczniowie Gryffindoru odpowiadali zazwyczaj tylko podejrzliwym spojrzeniem, jakby ich podpuszczała. Pokręciła głową z westchnieniem i złapała Alana delikatnie za ramię, mając nadzieję jak najszybciej znaleźć się gdzieś, gdzie jest sucho.
  13. Lisa uśmiechnęła się lekko na słowa Alana. Ten to dopiero potrafił wyczuć jej humor, a przecież nie była nawet jakoś specjalnie zła. No ale, to była przyjaźń. Usiadła na siedzeniu obok swojego kufra i Kiry, która łypała na nich jednym, bursztynowym okiem. Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami, odwracając głowę do swojej sowy. - Nic szczególnego się nie stało. Spotkałam na korytarzu Walburgę Black i jak zawsze usłyszałam od niej to standardowe "hańba". Dobrze wiesz, co o mnie myślą Blackowie czy Malfoy'owie. Nie interesuję się tym za bardzo, ale i tak to trochę irytuje - powiedziała już całkiem obojętnie, bo wcześniejsza złość jej przeszła. Za oknem deszcz rozpoczął się na dobre, krople spływały ciurkiem po szybie. W oddali migotały już światła, co oznaczało, że zbliżali się do Hogsmeade. Na korytarzu narastał szum, który oznaczał, że wszyscy przygotowywali się do wyjścia. - Chyba jednak trzeba będzie ubrać płaszcze - zauważyła Lisa i wyjęła z kufra beżową szatę, którą zaraz na siebie narzuciła. Potem sprawdziła dokładnie, czy wszystko jest na swoim miejscu i przygotowała się się do wyjścia z przedziału, czekając aż to samo zrobi Alan.
  14. Lisa słysząc swoje imię odwróciła się w drzwiach przedziału, ale Alan chwilę potem spuścił wzrok i ewidentnie nie zamierzał kontynuować. Uśmiechnęła się ciepło, mimo że nie mógł tego zobaczyć i wyszła na korytarz. Jej przyjaciel czasami miał takie momenty, że gdy chciał jej coś powiedzieć urywał nagle, jakby w ostatniej chwili stwierdził, że to co chce powiedzieć jest na przykład bez sensu. Lisa naprawdę wolałaby, gdyby tak się nie krępował, jak dla niej mógł i nawet gadać pierdoły, byli przyjaciółmi i dziewczyna zawsze by go wysłuchała. Ale Alan był jaki był i Lisa nie zamierzała próbować go zmieniać, bo to właśnie z tym cichym, trochę dziwnym chłopcem się zaprzyjaźniła i nie zamierzała go stracić. Na korytarzu przewijało się kilka osób, głównie dziewczyny, które też szły się przebrać, chociaż znalazło się również kilku chłopców, przebranych już w Hogwarckie szaty i przemierzających szybko wagon. Lisa minęła grupkę rozgadanych drugoroczniaków z Hufflepuffu, musiała się wręcz przepchać, bo zajmowali prawie cały korytarz, a potem, kiedy zbliżyła się właśnie do drzwi od łazienki, otworzyły się one i ze środka wyszła o rok starsza Ślizgonka z długimi, czarnymi włosami. Była to Walburga Black w lśniących, zielono-czarnych szatach. Przystanęła na chwilę i obrzuciła Lisę pogardliwym spojrzeniem, ostentacyjnie wykrzywiając wargi. - Hańba - Lisa usłyszała jej mruknięcie, kiedy przechodziła obok, pilnując się, by czasem jej nie dotknąć. Elisabeth powstrzymała chęć podstawienia jej nogi i odpowiedziała przesadnie miło: - Ciebie też miło widzieć, Walburgo. Ślizgonka zignorowała ją i poszła w stronę swojego przedziału. Lisa w tym czasie zamknęła się w łazience i zaczęła przebierać. Chociaż nie była w Slytherinie czarną owcą i zazwyczaj nie była obiektem kpin, było w tym Domu parę skrajnie snobistycznych osób, które uważały, że jej rozczochrane rude włosy, ojciec mugol i koleżanka mugolaczka z Ravenclawu sprawiają, że nie jest godna uczęszczać do "najszlachetniejszego Domu". Dziewczyna zwykle zbywała takie osoby(między innymi Blacków, czy Abraxasa Malfoy'a) obojętnym prychnięciem, ale nie mogła zaprzeczyć, że bywało to czasem irytujące. - Hańba - mruczała do siebie ze złością, składając ubrania. - Hańbą to bym się okryła, jakbym nosiła takie imię. Rodzice muszą cię nienawidzić. Kiedy była już gotowa, wyszła z łazienki, pod którą stały już dwie inne, czekające dziewczyny i ruszyła z powrotem w kierunku przedziału. Zanim jednak otworzyła drzwi stanęła z boku i grzecznie zapukała. - Przebrałeś się już, prawda? - zawołała do Alana.
  15. Lisa wyciągnęła własne pieniądze i wysypała na dłoń kilka srebrnych sykli. Co prawda pieniędzy nie miała nie wiadomo ile, bowiem jej rodzina nie była niesamowicie bogata, ale nie można też było nazwać ich biednymi. Zdecydowała się na zakup woreczka kociołkowych piegusków i jednej czekoladowej żaby. Ciastka położyła na siedzeniu z pogodnym "częstuj się", a sama zajęła się otwieraniem drugiego opakowania. - Mirabella Plunkett - rzuciła z przekąsem. - Mam już taką jedną. Z tymi włosami wygląda całkiem podobnie do mnie. Chociaż ja bym się raczej nie zakochała w trytonie - dodała, odgarniając rude kosmyki i zabierając się do zajadania ciastkami. Podróż mijała miło i spokojnie, Lisa wymieniała z Alanem różne małe uwagi i historie, a w miarę jak za oknem robiło się coraz ciemniej zapaliły się lampy w przedziałach i na korytarzu. W pewnym momencie dziewczyna sięgnęła ręką do swojego kufra i wyciągnęła z niego swoje uczniowskie szaty z wyraźnym godłem Slytherinu na piersi. - Pora się już przebierać. Wyjdę do łazienki, w sumie i tak chciałam rozprostować nogi. Podróż do Hogwartu jest zawsze fajna na początku, ale potem się dłuży, co? - rzuciła podchodząc do okna i przyklejając policzek do szyby mając nadzieję zobaczyć, czy zbliżają się już do Hogsemade. Niestety, widać było słabo, bo najwidoczniej się rozpadało. - No i pięknie, będę musiała ubrać też płaszcz. A w Londynie była taka ładna pogoda - zabrała swoje rzeczy i otworzyła drzwi przedziału.
  16. Lisa, która spodziewała się, że Alan raczej zezłości się za jej mały wybuch, osłupiała, gdy usłyszała jego śmiech. To nawet nie chodziło o tą konkretną sytuację, jej przyjaciel nie śmiał się prawie nigdy, a jeśli już, to na pewno nie w taki sposób, głośny i szczery. Poczuła jak wraca jej dobry humor sprzed kilku minut, doprawiony nutą dumy i sama zaczęła się śmiać, opierając rudą głowę o oparcie siedzenia. Kiedy już się uspokoili i do przedziału powróciła cisza, a Alan znów się odezwał Lisa znów położyła rękę na klatce śpiącej teraz pod skrzydełkiem Kiry. - Najwyraźniej się rzekło - rzuciła z rozbawieniem, a potem spojrzała na niego, już poważniej. - Daj spokój, nie musisz mnie przepraszać. Dobrze wiem, że pomyślałeś o tym, bo chcesz dla mnie jak najlepiej - powiedziała z ciepłym uśmiechem, śmiejąc się przy okazji z jego uwagi o różdżce, a potem rzuciła żartobliwie. - Ale i tak, pomyśl czasem zanim coś powiesz, jesteś w tym przecież dobry. No chyba, że coś się zmieniło przez te wakacje? - zapytała ironicznie unosząc brwi z rozbawieniem. W międzyczasie w przedziale przewinęło się parę osób, w tym kapitan drużyny Ślizgonów, Trevor Yaxley z siódmego roku, który uprzejmie się z nimi przywitał, oraz jedna z koleżanek Lisy, która chciała pokazać jej swojego nowego, małego puchacza. - Dostałam go za dobre oceny w zeszłym roku. Wcześniej musiałam korzystać ze szkolnych sów - dodała marszcząc brwi zanim wyszła. Pociąg przesuwał się dalej na północ, a Lisa zaczęła przeglądać jeden z ich nowych podręczników do transmutacji, który miał "Doskonale przygotowywać do zaliczenia Standardowych Umiejętności Magicznych". Podróż przebiegała w miarę spokojnie i w pewnym momencie do drzwi ich przedziału zapukała pani z wózkiem, rozwożąca przekąski. - Och, świetnie - powiedziała Lisa wyciągając pieniądze. - Kupujesz coś, Alan?
  17. Lisa własną różdżkę również trzymała w kufrze, w specjalnej przegródce, która dawała pewność, że nic złego się z nią nie stanie. Teraz jednak wyjęła ją, tak jak Alan, chociaż już nie schowała. 12 i pół cala, sztywna, jabłoń, pióro feniksa. Wolała trzymać ją zawsze przy sobie, w kieszeni, czy nawet po prostu w ręce. Kto by jednak nie chciał przez cały czas czuć to wspaniałe uczucie mocy i przywiązania czarodzieja do jego różdżki. Była ona też w pewnym sensie gwarantem bezpieczeństwa i podnosiła pewność siebie dziewczyny. I teraz więc zdecydowała się cały czas obracać ją między palcami. Widok za oknem powoli się zmieniał, kiedy opuszczali miasto, a na jego miejsce formował się krajobraz pięknych, zielonych pól. Elisabeth oparła się wygodnie o miękkie siedzenia, ale z każdym słowem Alana jej brwi marszczyły się coraz bardziej i coraz wyraźniej się prostowała. Przez chwilę panowała między nimi cisza przerywana tylko różnymi odgłosami z sąsiednich przedziałów. Potem Lisa machnęła nagle włosami i machinalnie przyłożyła przyjacielowi różdżkę do kolana, zostawiając na tkaninie jego spodni wypaloną dziurę. - Jak śmiesz! Jak śmiesz sugerować, że mogę być tak płytka i zwracać uwagę na jakieś durne plotki. Alan, jak sam powiedziałeś - jesteśmy przyjaciółmi. I jeśli jeszcze raz zasugerujesz coś tak niedorzecznego przysięgam, że zafarbuję ci permanentnie włosy na różowo - pokręciła głową, próbując przyjąć srogą minę, ale po tym lekkim wybuchu ewidentnie nie była już tak zła i nie mogła powstrzymać drżącego uśmieszku. Wzięła swoją różdżkę z powrotem i spojrzała na ślad. - Przepraszam - powiedziała z lekkim wstydem i mruknęła: Reparo, sprawiając, że dziura zasklepiła się.
  18. Lisa mruknęła coś pod nosem, co chyba miało znaczyć "wielkie rzeczy, jasne", a potem rozpogodziła się niczym osoba po nagłym rzuceniu na nią zaklęcia rozweselającego. Podeszła do drzwi przedziału i zajrzała przez szybkę. I rzeczywiście, przedział był wolny, co chyba o tej godzinie, jakąś minutę przed odjazdem pociągu, stanowiło cud. Alan miał chyba jakiś dziwny instynkt. - No wiesz ty co - powiedziała do niego żartobliwie - To ja tu gorączkowo szukam przedziału, a ty pokazałeś pierwszy lepszy i jest wolny. Chodźmy - pokręciła głową, otworzyła drzwi i rzuciła kufer na jedno z siedzeń. Nie zamierzała wpychać go na górną półkę, poza tym, dzięki będzie mogła w każdej chwili w nim pogrzebać. Chwilę po tym jak dwójka przyjaciół znalazła się w przedziale pociąg zaczął ruszać, więc Lisa podeszła do okna, rozsunęła je i zaczęła machać do mamy, która wciąż stała na peronie, najwyraźniej mając zamiar odejść dopiero wtedy, gdy ostatni wagon zniknie już za zakrętem. - Pomyślnego semestru, Lisa. I tobie też, Alan - powiedziała pani Sanders z uśmiechem oddalając się odrobinę od torów. - Dzięki, mamo, na pewno taki będzie - odpowiedziała pogodnie Lisa. W momencie w którym od wiatru rude włosy przysłoniły dziewczynie świat schowała się z powrotem do środka i zatrzasnęła okno. Pociąg rozpędzał się coraz mocniej, oddalając się od stacji King's Cross, a Elisabeth usiadła z powrotem na swoim miejscu wtykając palce między szprychy klatki, żeby pogłaskać Kirę. - Ale cudownie, że wracamy do Hogwartu. Nie mogę się doczekać, chociaż z drugiej strony... w tym roku SUMy, nauczyciele nam pewnie nie popuszczą - zauważyła z westchnięciem.
  19. Lisa przewróciła oczami. Na dobrą sprawę nie przeszkadzało jej tak bardzo to, że Alan mówił do niej Elisabeth, chociaż mimo wszystko przywodziło jej to na myśl lekcje i nauczycieli w Hogwarcie, ewentualnie innych konserwatywnych czystokrwistych w Slytherinie. Nawet jej rodzice nie mówili do niej pełnym imieniem, ale jeśli jej przyjacielowi naprawdę się ono podobało, to mógł być wyjątkiem. Parsknęła lekkim śmiechem na wspomnienie o rozsądku. - Najwyraźniej, panie Travers - rzuciła żartobliwie. Potem uśmiechnęła się i złapała jedną ręka kufer Alana, kiedy on zrobił to samo z jej. - Masz rację. Tak by było najrozsądniej. I doszliśmy do tego razem - powiedziała pogodnie, a potem wspólnie ruszyli w kierunku pociągu. Przed schodkami musieli przez chwilę poczekać w kolejce, bo najwyraźniej połowa uczniów będących na peronie również postanowiła przenieść wejście do środka na ostatni dzwonek. Wokoło panował ogólny hałas i harmider, a zaraz za nimi stało dwoje małych pierwszoroczniaków, których rodzice chcieli chyba upewnić się, że potrafią wsiąść do pociągu. Mimo małego zamieszania udało im się jednak dostać na wąski korytarz na którym wcale nie było ciszej - w końcu dopiero co minęły wakacje i wszyscy mieli sobie coś do opowiedzenia, do tego wśród całej tej kakofonii głosów przebijało się jeszcze podekscytowane brzęczenie jedenastolatków. Lisie jednak wcale to nie przeszkadzało, bo było jednym z nieodłącznych elementów podróży pociągiem i wywoływało szczęśliwe wspomnienia. Kilka dziewczyn ze Slytherinu i Ravenclawu przywitało się z Lisą, kiedy ich mijała, ale dziewczyna nie miała na razie czasu by porozmawiać z nimi dłużej. - Kurczę, czy nie ma tu już żadnego wolnego przedziału? - narzekała prując do przodu przed Alanem i co chwilę obijając się o innych uczniów. Kiedy po raz kolejny na kogoś wpadła, ale tym razem ten ktoś nie odsunął jej się z drogi uniosła głowę i rzuciła, już dość rozdrażniona: - Przepraszam. Możesz... - a potem zamilkła, bo tak się składa, że stała akurat przed Tomem Riddle'em. Odsunęła się trochę w bok i nie odezwała się już słowem, jak zawsze w jego towarzystwie. Wyglądał tak samo jak zawsze, przystojnie, elegancko, wzorowo i Lisie tak samo jak zawsze się nie podobał. Naprawdę nie wiedziała, dlaczego Alan tak go podziwia. - Witam, panno Sanders, panie Travers - skinął na nich obojętnie głową i poszedł dalej, najwyraźniej nie oczekując odpowiedzi. Kiedy Lisa i Alan szli korytarzem musieli się wręcz przepychać, ale obserwując Toma Riddle'a można było zauważyć, że wszyscy jakby schodzą mu z drogi do tego stopnia, że korytarz na kilka sekund opustoszał. Kiedy był już na tyle daleko, że nie mógł ich usłyszeć Lisa mruknęła sucho do Alana: - Widziałeś? Ma plakietkę prefekta. Ty zasłużyłeś na nią o wiele bardziej - stwierdziła wręcz ze złością, a potem dodała - Chodźmy poszukać tego przedziału.
  20. Lisa również miała sowę, swoją małą płomykówkę Kirę, która jednak nie wybrała rozprostowania skrzydeł, tylko drzemała sobie w klatce na kufrze dziewczyny. - Oj tam, po prostu naprawdę nie mam nic ciekawego do opowiedzenia - odparła pogodnie Lisa, trącając lekko klatkę, żeby wybudzić swoje zwierzątko. - Poza tym mówiłam ci, nie musisz mówić do mnie tak oficjalnie, wystarczy Lisa, Alan - uśmiechnęła się szeroko pokazując prawie wszystkie białe zęby. Po tych słowach złapała swój kufer i zaczęła ciągnąć go w stronę pociągu. - A czy ja zawsze nie byłam tą rozsądniejszą? - stwierdziła pozornie obojętnie, ale tak naprawdę ze śmiechem w głosie. To mogło wydawać się niecodzienne, że Elisabeth miała w sobie tyle szczęścia, to jednak nie było nic dziwnego. Co roku była niesamowicie radosna pierwszego dnia szkoły i dla Alana nie było to już pewnie nic nadzwyczajnego. - Masz rację - dodała potem odnośnie znalezienia przedziału, ale kiedy byli już dość blisko wagonu załapała Alana za rękę, którą pomagał jej z kufrem - To bardzo miłe, ale sobie poradzę. Może to ja pomogę teraz tobie, co? Twój kufer wygląda na cięższy - i z figlarnym błyskiem w oku chwyciła bagaż przyjaciela - Skoro tych chcesz pomagać mi, to równie dobrze ja mogę tobie. I dziękuję, chociaż w sumie nie robiłam z włosami nic szczególnego - odgarnęła z czoła rudy kosmyk.
  21. Lisie wakacje zawsze mijały przyjemnie. Choć znajdywała czas na naukę, to nikt nigdy jej do niczego nie zmuszał i tak naprawdę tylko od niej zależało, co będzie robić danego dnia. Tak więc robiła wszystko co lubiła - rano spała niesamowicie długo, potem szła polatać na dobrze zabezpieczonym przed wzrokiem mugoli polu, wieczorami albo czytała w łóżku tomy z zaklęciami albo chodziła do parku, czy lodziarni razem z mugolską kuzynką. Współczuła Alanowi tak surowego wychowania, ale jego własna potrzeba zaimponowania rodzicom sięgała chyba zbyt głęboko, by dało się ją w jakiś sposób naruszyć. Cieszyła się jednak z powodu tego, że będą się teraz codziennie widzieć, być może to w jakiś sposób pomoże mu odrobinę odpuścić swoje bardzo sztywne zasady. Cóż. Nie było chyba jednak na co liczyć. W tym roku mieli zdawać SUMy i nawet Lisa się stresowała, więc co dopiero Alan. Chociaż dla samej panny Sanders liczyło się tylko kilka przedmiotów potrzebnych jej do kontynuowania nauki potrzebnej jej do otrzymania w przyszłości wymarzonego zawodu, to podejrzewała, że Alan jak zwykle będzie niesamowicie się starał, by osiągnąć najwyższe noty z wszystkich przedmiotów na które chodzi. A to oznacza, że znowu będzie się zamęczał. Westchnęła mentalnie, a potem położyła mu rękę na ramieniu z lekkim uśmiechem. - To nie było śmieszne - skwitowała prosto, ale bez żadnej zawiści. - Cóż, ja wakacje spędziłam dość dobrze. Często wychodziłam na różne wycieczki, czy spacery. Ale tak poza tym, to nie stało się nic specjalnego - zakończyła szybko. Jej przyjaciel chyba nie oczekiwał, że będzie się rozwodzić nad wspaniałością swoich wakacji, kiedy on musiał się podczas nich męczyć jak zwykle. - Pożegnałeś się już z rodzicami? - rozejrzała się przelotnie. - Jeśli tak, to lepiej chodźmy, zanim zajmą nam przedziały.
  22. Trwa rok 1942. To właśnie w tym roku po raz pierwszy otworzona została Komnata Tajemnic. Kim jest Dziedzic Slytherina? Czy w Hogwarcie nadal jest bezpiecznie? Oto piąty rok nauki Toma Riddle'a z perspektywy dwóch innych Ślizgonów. ~~~ Karta moja Karta Magusa ~~~ Lisa frunęła, inaczej tego nie można nazwać. W tym roku w naprawdę rekordowym tempie pożegnała się z mamą na peronie i wbiegła pomiędzy uczniów i rodziców, mijając klatki z huczącymi sowami i kosze wydające dziwaczne prychnięcia. Po drodze minęła Ophelię Flint na którą tylko machnęła w powitaniu ręką, szukając wzrokiem swojego przyjaciela. Co z tego, że pisali ze sobą w wakacje? Listy to nie było to samo, co rozmowa i Lisie naprawdę brakowało już cichego, ale niesamowicie sympatycznego w jej mniemaniu Traversa. Kiedy nareszcie udało jej się go zauważyć w tym zadymionym od stojącej niedaleko lokomotywy tłumie przystanęła na parę sekund, puściła kufer i poprawiła odrobinę włosy i koszulę. Nie sądziła, by Alanowi bardzo przeszkadzała jej rozczochrana prezencja, ale obawiała się, że gdzieś niedaleko mogą być jego rodzice, a na nich wolała zrobić raczej dobre wrażenie. Czystokrwiści ludzie potrafili być dość sztywni. - Cześć, Alan - powiedziała, podchodząc do niego już o wiele spokojniej. - Jak ci minęły wakacje?
  23. Jak najbardziej. Po prostu obecnie mam trochę dużo innych obowiązków, ale jak tylko będę miała wolną chwilę to pojawi się kolejny rozdział.
  24. Stanisław Mężczyzna skulił się odrobinę, kiedy do baru wtoczyła się pokaźna grupa mężczyzn. Jeju, jak on nie lubił tłumów. Nawet w Equestrii o wiele bardziej odpowiadały mu ciche archiwa, gdzie jedynym towarzyszem były książki i stare pergaminy. Wyprostował się jednak i zmarszczył brwi. Przez nasilający się teraz hałas nie był w stanie usłyszeć odpowiedzi i wątpił, by miał tu teraz szansę na spokojną rozmowę. - W porządku. No niestety, czas mnie goni. Życzę miłej zabawy. Do widzenia - wstał i skinął lekko głową na swojego ochroniarza. Na zewnątrz poinformował go: - Myślę, że możemy kierować się już w stronę Kremla. Być może w tamtej okolicy dam radę porozmawiać jeszcze z kilkoma przechodniami. *** Kleopatra Ciekawe czy da się przybrać bardziej pogardliwą i ostentacyjną pozę, niż Kleopatra przyjęła teraz? Wątpliwe. Kierownik sklepu natomiast nadal wyglądał na zdenerwowanego, skinął jednak wyraźnie głową i wydukał: - W porządku. Nie ma problemu. Jeśli chodzi o grafik... no cóż, najlepiej by było, gdyby pan tu był przez cały czas w godzinach otwarcia. Oczywiście miałby pan piętnastominutowe przerwy. Jeśli to panu odpowiada. Czcigodna królowa tegoż sklepu zerknęła swoimi czarnymi oczami na Pawła, a potem zmarszczyła nos i odwróciła się z powrotem w stronę półek z żywnością. Godziny otwarcia to od 8 do 20 w tygodniu i od 9 do 18 w niedzielę. ___ Co nowego w gazetach? -Awaria sieci telefonicznej w Warszawie. Według oficjalnych informacji wszystko ma zostać naprawione w przeciągu czterech do pięciu godzin.
  25. Rozdział 8 jest, później niż zakładałam, ale nareszcie znalazłam czas i ochotę Rozdział 9 wtedy, gdy go napiszę :D.
×
×
  • Utwórz nowe...