Skocz do zawartości

Elizabeth Eden

Brony
  • Zawartość

    2954
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Elizabeth Eden

  1. Akademia Zła, Noc Lisa nie miała pojęcia, w którym dokładnie momencie ich wspólna ucieczka z Akademii Zła przybrała tak tragiczny obrót. Adelia ledwie trzymała się przy murze, jedną ręką ściskając niepewny, poluzowany kamyk, a drugą przyciskając do twarzy. Z jej ust raz po raz wydzierały się piski, szlochy i ciche, bełkotliwe błagania. Czasami kątem oka Lisa zdołała zobaczyć rozdygotaną dziewczynę, tak rozdartą między pragnieniem zwiania z tej sytuacji i uratowania swojej przyjaciółki, że ostatecznie tylko stała w miejscu, szlochając i zaciskając poklejone łzami powieki. Nawet przez świst metalowego ostrza, własny przyspieszony oddech i wściekłe warknięcia nigdziarza była w stanie dosłyszeć jej histeryczny szloch; brzmiała zupełnie jak dziecko na skraju nerwowego załamania, ktoś, kto nie ma bladego pojęcia co robić i liczy na pomoc. To było trochę rozczulające, a trochę frustrujące. Choćby nie wiadomo jak pragnęła, Lisa przecież nie mogła jej teraz pomóc, bo była zajęta samotną walką, już nie tylko o możliwość ucieczki, ale - przede wszystkim - o życie. Na początku potraktowała to chyba nieco zbyt naiwnie. Spodziewała się, że poradzi sobie z jednym chłopcem tak samo, jak z dręczycielami słabszych w gawaldońskiej szkole - jej największym zmartwieniem było jedynie to, czy zdoła zrobić to po cichu, tak, by nikt ich nie przyłapał. Prawie straciła równowagę, gdy paskudnie pachnący nigdziarz zamachnął się na nią nożem. Nożem! W stronę gardła! To nie były żarty, gdyby trafił ją w tętnicę, na pewno by umarła i ta myśl wydała jej się tak nieprawdopodobna i głupia, że przez jakiś czas parowała jego ataki bez zastanowienia, machinalnie i z całkowicie pustym umysłem. Tutaj odepchnięcie, tutaj mały kopniak, złapanie za nadgarstek. W momencie w którym instynktownie spróbowała wytrącić mu nóż z ręki, stało się jednak coś jeszcze bardziej niespodziewanego - poczuła muśnięcie lodowato zimnego metalu, obrzydliwy świst rozerwanej koszuli, a potem koszmarne, koszmarne pieczenie, które potęgował każdy najmniejszy ruch. Na kilka sekund straciła dech. Co za szczęście, że do porządku bardzo szybko przywołał ją łamiący serce pisk Adelii. Rozpaczliwy dźwięk poniósł się echem po mrocznej, pustej Zatoce i choć Lisa nie miała pojęcia, czy nie usłyszą tego też w zamku - już ją to nie interesowało. W tej chwili chciała po prostu się stąd wydostać, nie ważne czy uratowana przez wściekłego nauczyciela. Przyjaciółka zaczęła coś krzyczeć - do Christiana - nazywając go potworem i kilkoma innymi epitetami, które słyszała z ust tej grzecznej dziewczyny po raz pierwszy. Nie na tym jednak powinna się skupiać. Choć koszula zaczęła lepić jej się do obolałego brzucha, a w oczach stanęły niechciane łzy, podjęła się ataku z nową energią i determinacją. Do tej pory w sumie jedynie się broniła, ale teraz wiedziała już na pewno, że musi unieszkodliwić nigdziarza, żeby nie skrzywdził ich obu. Przez te sekundy zawahania musiała jeszcze obronić się przed następnym atakiem; bez zastanowienia uniosła ręce, czując na nich kolejne, palące szramy, a potem całą swoją siłą zaszarżowała na chłopca, wydając z siebie prawdziwie wojownicze warknięcie. Złapała go za koszulę, uderzyła czołem w jego bark, zasłoniła mu twarz gęstymi włosami, a potem odepchnęła tak, że poleciał na barierki. Chciała go zdezorientować, a potem odebrać nóż i nim zagrozić - choć oczywiście nigdy, przenigdy nie zdobyłaby się na to, by go w ten sposób poranić - ale kiedy już pochyliła się do przodu, biorąc głębokie oddechy, po raz kolejny coś poszło nie tak, jak powinno. Nigdziarz nie zatrzymał się na kamiennej barierze, ale przeleciał przez nią, wpadając w przepaść. Najpierw krzyknęła Adelia, a zaraz po niej Lisa, która mimo bólu zdołała dobiec do krawędzi i wyciągnąć obie pocięte ręce, jakby miała zamiar złapać chłopca - który jednak już spadał z wysokości kilku pięter, prosto na ostre kamienie wyścielające nabrzeże Akademii Zła. - Nie... - wydusiła z siebie Lisa szeptem, czując jak do gardła podchodzi jej cała zjedzona wcześniej kolacja. Wzbierały w niej przytłaczające niedowierzanie, żal i nienawiść do samej siebie, bo przecież właśnie zabiła człowieka - ona, Elisabeth z Gawaldonu, domniemana księżniczka i z przymusu uczennica Akademii Dobra, zabiła człowieka. Wszystko umilkło; skrzeczenie ptaków w Błękitnym Lesie, szum fal, płacz Adelii - wszystko wydawało się wstrzymać oddech, by uważnie obserwować tę najgorszą ze zbrodni. Nagłe pieczenie w gardle i klatce piersiowej wydawało się znacznie intensywniejsze niż to od płytkich ran. Jak w zwolnionym tempie obserwowała spadającego chłopca, nie chcąc uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. W tej chwili oddałaby wszystko, absolutnie wszystko, by cofnąć czas, żeby ocalić tego, który nie tak dawno bez wahania próbował zabić ją. Już myślała, że to koniec, gdy do ich uszu dotarł rozpaczliwy wrzask nigdziarza - dźwięk, który z pewnością zapamięta na zawsze - lecz nagle coś ponad ich głowami rozbłysło oślepiająco białym światłem. Lisa nie zdążyła w porę tam spojrzeć, ale czuła dziwaczną pewność, że ten blask pochodził z okolic wieży Dyrektora Akademii. Zaraz potem, zupełnie jakby jej nieme błagania zostały rozszyfrowane i wysłuchane, znikąd, gdzieś z murów Akademii Zła, zleciały ogromne czarne gargulce. Adelia krzyknęła po raz kolejny, ale otępiała Lisa nie wydała z siebie żadnego odgłosu. Nie miała pojęcia co się dzieje do momentu, w którym jeden z kamiennych potworów nie zapikował w dół, łapiąc nigdziarza ułamek sekundy przed upadkiem, a potem bezceremonialnie wrzucając na ten sam balkon, z którego dopiero co spadł. Drugi schwycił w swoje szpony rozdygotaną nigdziarkę, a potem pognał gdzieś w okolice wieży Występek. Trzeci bezlitośnie złapał Lisę, nic nie robiąc sobie z jej ran. Ból był tak olbrzymi, że przez chwilę myślała, że umiera; zarejestrowała tylko, że z bliska gargulce nie były czarne, tylko szare, a kilka sekund później już leżała porzucona na Moście Połowicznym po stronie zawszan. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, zanim w końcu zdołała zebrać się na to, by wstać. Wszystko było trochę rozmyte i odległe, ale miała wrażenie, że przez dłuższą chwilę tylko leżała na zimnym kamieniu, drżąc jak osika i szlochając aż do braku powietrza. Naprawdę nie pamiętała, by kiedykolwiek w życiu płakała tak żałośliwie, że własne łzy dławiły ją w gardle, ale to chyba nic złego; tutaj nikt nie mógł jej zobaczyć. Nikt z wyjątkiem... Z trudem odwróciła się na plecy i przez zmrużone, zapuchnięte oczy obserwowała wysoką, srebrną wieżę. Wokół niej polatywały wróżki, obojętne na to, co dzieje się na dole. Jeżeli nawet w oknie ktoś siedział - a Lisa była tego niepokojąco pewna - nie dało się nic dostrzec, ponieważ bezgwiezdna noc okryła szczyt ponurym mrokiem. - Nienawidzę cię - mruknęła przez zaciśnięte zęby, choć wiedziała przecież, że Dyrektor ani tego nie usłyszy ani na to nie zasłużył, jeżeli przed chwilą naprawdę im pomógł. Pomógł! To była jego wina, że w ogóle się tutaj znalazły! Powtórzyła te same słowa jeszcze kilka razy, bo wydawały się przynosić ulgę skołatanym nerwom i pieczeniu na brzuchu. Czuła się totalnie wyczerpana i wiedziała, że powinna zrobić coś z krwią przeciekającą powoli przez szramę na koszuli, ale zamiast tego leżała, bawiąc się z myślą o tym, by powiedzieć mu prosto w twarz jak bardzo okropnym potworem był; nawet jeżeli wszyscy wokół nazywali go "dobrym". W końcu jednak zwlokła się na skostniałe, drżące nogi i ruszyła w stronę kolumnady. Zatrzaskując za sobą znikające drzwi nie słyszała nic poza szumem drzew w lesie i cichutkim brzęczeniem wróżek w oddali. A szkoda, bo gdyby tylko znalazła się choć odrobinę bliżej wieży - na co oczywiście nie miała szans - mogłaby dosłyszeć głośny, maniakalny śmiech, nieco ochrypły, jakby rozbawiona osoba od dawna nie miała do niego okazji. Nie do końca potem kojarzyła, jak tak właściwie zdołała się przedrzeć przez patrole wróżek. Przez całą drogę skupiała się tak naprawdę tylko na tym, by przetrwać ból, rozruszać lodowate nogi i nie zostawiać nigdzie śladów krwi. Zanim weszła do pokoju, wpadła jeszcze na chwilę do składzika na korytarzu, gdzie zdarła z siebie koszulkę i założyła ją na lewą stronę; dzięki temu czerwona plama i sugestywne rozcięcie było teraz ukryte pod jej gęstymi włosami. Ze szramami na ramionach nic nie mogła zrobić, więc po prostu skrzyżowała ręce na piersiach, by jak najlepiej je ukryć. Dobrze zrobiła, bo choć miała wielką nadzieję, że zarówno Sophie i Stephanie śpią, w sypialni zastała mniej przyjazną współlokatorką pochłoniętą malowaniem ciemnowłosego chłopca. Edwarda? Nie ważne. Prawdziwym problemem było to, że na kilka sekund obie znieruchomiały, obrzucając się ostrożnymi spojrzeniami. Lisa miała rozwiane, poplątane włosy, czerwony nos, zapuchnięte i szkliste od płaczu oczy oraz ramiona owinięte wokół siebie jak porzucona w śniegu sierota. W pokoju panował półmrok, więc współlokatorka raczej nie zdołała dojrzeć żadnych ran, gdy Lisa wydukała nędzne przywitanie i szybko zamknęła się w łazience. W sumie bardzo prawdopodobne, że Sophie jutro wyda ją nauczycielom, ale w tej chwili nie mogła zmusić się do tego, by się tym przejąć. Przemyła twarz zimną wodą, a potem rozebrała się do naga i zaczęła oglądać rany. Nie były niebezpieczne dla życia, ale z pewnością bardzo uciążliwe. Przez prawie pełną długą godzinę myła się, przecierała rany miękkim papierem i płynem odkażającym oraz próbowała ręcznie wyprać pożyczoną od Stephanie koszulę. Najważniejsze, by nie było na niej śladów krwi, zadrapanie zawsze będzie jakoś w stanie wyjaśnić. Ostatecznie była zmuszona poddać się i zostawić na niej delikatnie ciemniejszą plamę, która nie chciała zejść, nie ważne jak długo by ją moczyła i suszyła. Gdy w końcu wyszła z łazienki, znacznie spokojniejsza, ale tak padnięta, że ledwie trzymała się na prostych nogach, Sophie zdążyła już wrócić do łóżka. Nie miała pojęcia, czy spała, czy nie. W ogóle jej to nie obchodziło. Padła na własny materac, na plecach, by nie drażnić zaczerwienionej szramy i - niemal od razu po okryciu się cienką kołdrą - zasnęła. Przez resztę nocy śniła jej się płacząca Adelia, leżąca na balkonie z podciętym gardłem, chłopiec, który ciągał ją za sobą w przepaść i mroczny dym, w ostatniej chwili ratujący ją od upadku i bezlitośnie ciągnący w nieznane, zmuszając do patrzenia, jak nigdziarz rozbija się na ostrych kamieniach. Akademia Dobra Na korytarzach Akademii Dobra było spokojnie; brakowało atmosfery cierpienia, mroku i nieuchronności, która w tej chwili z pewnością przetaczała się po głowie Elisabeth z Lasu za Światem. To była interesująca dziewczyna, skazana na wielkość tak, jak August Sader skazany był na swoją ślepotę i wizje przyszłości. Od niej zależało jednak w którą stronę poprowadzi własną historię; on znał ją jedynie do pewnego, bardzo smutnego momentu i świadomość tego, że nie potrafi sięgnąć dalej w życie tej uczennicy była równocześnie zagadkowa i ekscytująca. Ludzie zazwyczaj za wszelką cenę chcieli wszystko wiedzieć; dla niego to niewiedza była zakazanym owocem. Nie miałby żadnych problemów, by ją zaakceptować, a jeśli przybyłaby razem z możliwością ujrzenia baśniowych korytarzy Akademii Dobra, błyszczącej Zatoki i twarzy pełnych nadziei uczniów... nie, nie powinien poddawać się aż takiej melancholii. - Sprawa życia i śmierci... - powtórzył łagodnie, takim tonem, jakby kontemplował te gorączkowo wypowiedziane słowa - Myślę, że nie - odpowiedział w końcu miękkim, ale poważnym tonem, by chłopak nie pomyślał, że z niego kpi. Intuicyjnie odnalazł pustym wzrokiem jego twarz, kierując się najintensywniejszym śladem wibrującej niepokojem magii - Myślę, że najlepiej będzie odetchnąć i pozwolić wydarzeniom toczyć się własnym rytmem. I nie łamać zaufania - dodał cicho, zdając sobie sprawę, że nie może rzec już nic więcej. - Czy mógłbyś proszę odprowadzić mnie do biblioteki? - zapytał nieco pogodniejszym tonem, wyciągając sugestywnie ramię. Nie od razu potrafił zrozumieć, dlaczego tak właściwie to zrobił. Nie miał w bibliotece żadnej niezwłocznej sprawy do załatwienia i z pewnością byłby w stanie dotrzeć tam sam, nawet jeśli wolniej i w większym skupieniu. To po prostu wydawało się teraz właściwe, jakby to sam czas naciskał na niego, by w tej właśnie chwili zrezygnował z samodzielności i pozwolił sobie na pomoc; nie do końca potrzebną, nieznacznie upokarzającą, ale z bliżej nieznanego powodu konieczną. Dobrze było ufać przeznaczeniu. Kiedy chłopak zrozumiał, że profesor Sader nie ma zamiaru powiedzieć już nic więcej i z pewnością nie pozwoli mu odejść, w końcu złapał go lekko za rękę i poprowadził we wspomnianym kierunku. Nauczyciel szedł pewnie, nie obawiając się tego, że młody książę specjalnie zepchnie go ze schodów lub nieostrożnie pociągnie. Zdawał sobie sprawę, że przy Alanie ze Śnieżnych Wzgórz może czuć się bezpiecznie. Dzięki temu, że dla odmiany nie musiał analizować drogi, miał więcej czasu na to, by rozważyć swoją spontaniczną decyzję. Ostatecznie okazało się, że wcale nie musiał. Już w korytarzu wiodącym do głównego holu wydarzyło się coś, co los postanowił najwyraźniej zrealizować przy pomocy ślepego wieszcza. Wyczuł obecność uczennicy jeszcze zanim ją usłyszał, więc zdołał dzięki temu delikatnie zatrzymać chłopca, tak by nie weszli w drogę czemuś, czemu nie powinni. August Sader mógł nie być w stanie tego zobaczyć, ale domyślił się, że to Elisabeth z Lasu za Światem przemyka się holem i wbiega na schody prowadzące do jej wieży, zbyt zaaferowana sobą, by dostrzec czające się w cieniu korytarza sylwetki. Sam zacisnął palce na łokciu chłopca, powstrzymując go od wyruszenia jej śladem lub nierozważnego wykrzyknienia, które mogłoby ich zdradzić. Pozwolił mu patrzeć na coś, czego sam nie widział - dziewczynę, która poza tym, że drżała i opatulała ochronnie brzuch ramionami, wydawała się radzić sobie całkiem nieźle, dość szybko znikając na wyższych piętrach. Pozasychane ślady łez zasłoniły włosy, a wszystkie rany zniknęły w półmroku holu, starannie chronione przez samą Czytelniczkę. August Sader przytrzymywał chłopca w miejscu jeszcze długo i oboje milczeli, do czasu aż książę zrozumiale zaczął się niecierpliwić. - To takie dziwne, prawda? - szepnął wtedy nauczyciel, poddając się zadumie. - Obserwowanie rzeczywistości. Rola widza, a nie uczestnika - Och, jak śmiesznie musiały brzmieć te słowa z jego ust! - Idź do swojego pokoju, Alanie i nie zbaczaj z drogi. Bardzo cię o to proszę - powiedział na odchodnym i odwrócił się, rezygnując z planów wyruszenia do biblioteki. I tak nie miał tam nic do zrobienia.
  2. Akademia Zła, Noc Popełniły koszmarny błąd, który Lisa już teraz zrzuciła na karb własnej impulsywności. Adelia co prawda wychyliła się zza kolumny pierwsza, ale ona jej na to pozwoliła, a przecież od początku było wiadome, że powinna ją chronić i zadbać o to, by była bezpieczna. Obydwie odetchnęły z ulgą, słysząc kroki, które oddaliły się w stronę klatki schodowej, a potem całkiem zaniknęły na niższym lub wyższym piętrze. Jakiś nigdziarz też wymykał się nocą z pokoju, ale to nie było ważne - obchodziło ją tylko to, że teraz mogą w spokoju przemknąć się na balkon. Gdyby tylko odczekały parę głupich sekund! Podejrzewała, że ten obleśny chłopiec chciał tylko śledzić tamtego, więc droga na zewnątrz byłaby wolna. Teraz natomiast stały w półmroku, Lisa zastygła w bezruchu, a Adelia aż trzaskająca zębami ze strachu. W pierwszym odruchu zdołała wepchnąć ją jeszcze za siebie, a teraz czuła jak mocno i boleśnie zaciska lodowate palce na jej ramieniu. Prawie chciała jej powiedzieć, żeby nie zwracała na nią uwagi i uciekała w stronę balkonu, że sobie poradzi, że załatwi go zanim zdoła powiadomić nauczycieli albo strażników. To byłoby jednak głupie - Adelia nie dałaby sobie sama rady w ucieczce, mogłaby spaść albo zostać pojmana. Cholera wie, balkon wychodził przecież na wieżę Dyrektora i to z jakiegoś powodu w tej krótkiej chwili wydało się Lisie bardzo istotne. Sama nie zamierzała okazywać strachu; uniosła butnie brodę i zacisnęła pięści, szykując się do ewentualnej bitwy. W niemal absolutnej ciemności dostrzegła jakiś błysk w dłoni nigdziarza - nóż! Dlaczego ten chłopiec miał nóż? Na początku odebrało jej to pewność, ale potem wyłapała słowa jego durnej propozycji i znów dała się ponieść wściekłości. Tekst o mokrej wiewiórce nie poruszył ją w najmniejszym nawet stopniu; słyszała bardziej wymyślne docinki nawet ze strony Nancy, swojej kuzynki. Tym, co naprawdę wyprowadzało z równowagi, była groźba wymierzona w stronę pochlipującej pod nosem Adelii i Sophie, której Lisa mogła nie lubić, ale nigdy, przenigdy nie pozwoliłaby na to, by w jej obecności albo za jej sprawą skrzywdzono ją w tak obrzydliwy sposób. Przez dłuższą chwilę milczała, dopóki nie poczuła, jak Adelia delikatnie szarpie ją za rękaw koszulki. - Może... może... - mruczała dziewczyna tak cichutko, że równie dobrze mógłby to być szmer przebiegającej pod ścianą myszy. Lisa wcale nie chciała wyobrażać sobie, że jej delikatna przyjaciółka chce w ten sposób zachęcić ją do wydania księżniczki. To w ogóle nie byłoby w jej stylu, Adelia zawsze była cicha i wrażliwa na cierpienie. Prawdopodobnie miał to być podstęp, może liczyła na to, że oszukają nigdziarza, udadzą, że zamierzają przyprowadzić Sophie, a tak naprawdę uciekną. A może po prostu była zbyt wyczerpana, oszołomiona i przerażona, by zrozumieć, co dokładnie by się z tym wiązało. Nie zdziwiłaby się, sama miała już po dziurki w nosie tych wszystkich złoczyńców, książąt, wilkołaków i wróżek. Chciała tylko wrócić do domu, a ten przebrzydły typ stanął im na drodze i arogancko groził; wyciągnął nawet nóż w stronę Adelii, która pisnęła i bardziej schowała się za jej plecami. Tego było stanowczo za wiele. Być może powinna zachować się rozsądniej, ale w tej chwili nie miała na to najmniejszej ochoty. - Wiesz co? Jak dla mnie okej, ale poczekaj, bo muszę po nią wrócić - wycedziła przez zaciśnięte zęby, a potem, bez zastanowienia, z całej siły kopnęła nigdziarza między nogi, tak, że jego połyskujące w ciemności oczy przymknęły się z bólu. - Szybko! - krzyknęła, a raczej krzyknęłaby do Adelii, gdyby nie obawiała się złapania; zamiast tego z jej ust wyrwał się jedynie naglący szept. Pognały na balkon, bo tylko to miejsce nie było barykadowane przez tego potwora. Do ostatniej chwili nie była pewna, czy to aby na pewno dobry pomysł i powoli zaczęła łapać ją panika. Powinny działać ostrożnie, ale na to nie było już czasu. Prawie przerzuciła Adelię przez barierkę, stawiając ją na zewnętrznym gzymsie i delikatnie popychając dalej, tak, że z wyrazem absolutnego niedowierzania na twarzy przesunęła się przy wilgotnym murze i wsunęła w najbliższe kamienne wgłębienie. Sama nie zdążyła jeszcze nawet unieść nóg, gdy wściekły chłopak przybiegł tu za nimi. Akademia Dobra W czasie, w którym na jednym z balkonów Akademii Zła odbywała się dramatyczna, niezauważona przez nikogo walka, po wystawnych i połyskujących kolorami korytarzach Akademii Dobra spacerował profesor August Sader. Tutaj nie panował mrok; nawet w środku nocy pod sufitami świeciły mgliście kryształki imitujące świetliki, a przez krystalicznie czyste okna wpadał blady blask księżyca. Było spokojnie; jedynymi dźwiękami, jakie mogłoby wyłapać wprawne ucho, pozostawały odległe brzęczenia patrolujących zamek wróżek oraz ciche pluskanie fontanny. Nauczyciel wędrował powoli, muskając palcami kolumny z cudownymi malowidłami, których nigdy nie miał szans zobaczyć. Dawno jednak wyrósł z żalu nad niepoznanym pięknem; odszedł on do tła, ustępując miejsca sprawom w gruncie znacznie poważniejszym. On mógł co prawda nie widzieć tego, co teraz, ale cała reszta nie widziała tego, co nadejdzie i czasami sam nie wiedział, co wybrałby, gdyby wiele lat temu dano mu w ogóle jakikolwiek wybór. Kroki wiodły go luźno, w swobodnym kierunku, jak zawsze podczas nocnych spacerów, które tak lubił. Tutaj nie było gromad uczniów, którzy szepczą o nim rzeczy pełne współczucia i przestrachu, myśląc, że tego nie słyszy. Nie było hałasu i stukotu setek nóg, które zaburzały działanie jednego z niewielu doczesnych zmysłów, jakie posiadał, wprawiając go w niepewność. Był tylko odwieczny spokój Akademii, wybudowanej w tym miejscu przed setkami laty. Choć pracował w obydwu szkołach, znacznie bardziej preferował przechadzki po zamku Dobra, nie tylko z powodów oczywistych i zrozumiałych, jak przyjemniejszy zapach, atmosfera, czystość i mniejsze zagrożenie upadkiem przez kilka rozłupanych i krzywo rozłożonych kamieni. August Sader był po prostu zawszaninem, więc to miejsce stanowiło dla niego swoistą macierz. Było łagodne, nienaznaczone cierpieniem dzieci, które przelewało się korytarzami Akademii Zła ani magicznym wzburzeniem, panującym w bliskim towarzystwie Baśniarza i samego wielkiego Dyrektora. Nigdy go nie widział, to jasne, ale potrafił poczuć. Sploty przeznaczenia zaciskały się wokół tego człowieka - tak, człowieka - silniej niż wokół kogokolwiek innego. Srebrną wieżę wypełniały ślady przyszłości, którą rozumiał, choć nie chciał rozumieć. Jak osobliwie. Nagle jego rozmyślania przerwał ledwie słyszalny oddech i ostrożne kroki. Nad wyraz wykształcony słuch od razu wyłapał, że właśnie przecinał drogę ucznia; nikt inny nie zachowywałby się tak cicho, nie próbując po nauczycielsku powitać go przy przypadkowym spotkaniu. Mógł podejrzewać, że tenże zawszanin spróbuje teraz odejść lub schować się gdzieś przy ścianie, przekonany o tym, że ślepy profesor nie jest w stanie go dostrzec. Uśmiechnął się delikatnie, zabierając dłoń z kolumny. Potrzebował kilku chwil, by rozszyfrować tożsamość młodego przeciwnika regulaminów; musiał tylko zajrzeć nieistniejącym spojrzeniem w przyszłość, po znaki i wskazówki. Poczuł na skórze coś jakby powiew lodowatego chłodu, który nie mógł mieć źródła na tym korytarzu. W uszach rozbrzmiały bardzo odległe, przytłumione krzyki i uderzenia, szczękanie metalu, zupełnie jak... bitwa. I trzaskanie płomieni, tak, to zdecydowanie było to, a zaraz potem syk gaszonego ognia. - Witaj, Alanie - powiedział cicho, ale wystarczająco głośno, by oddalający się chłopak zdołał go usłyszeć. - Zapewne próbujesz wymknąć się ze szkoły - dodał powoli i bardzo, bardzo ostrożnie, nie chcąc przypadkiem wspomnieć o czymś, co mogłoby być tą jedną informacją za dużo. Wszechświat nie lubił, gdy się z nim igrało, choć sam przecież wsuwał im broń w ręce. - Podejrzewam, że jako nauczyciel powinienem cię przed tym powstrzymać. Chodź, nie lubię stosować magii na swoich uczniach - poprosił niemal przyjacielskim tonem. Sam nie był jeszcze pewny, czy zaprowadzi go z powrotem do pokoju, czy może w jakieś całkowicie inne miejsce; o tym powinien chyba zadecydować los.
  3. Noc, Akademia Zła (Zmiana czasu i przestrzeni) Uczniowie Akademii Dobra i Zła mogli odnosić wrażenie, że noc nigdy nie nadejdzie; pierwszy dzień nauki, pełen wrażeń, zarówno tych pozytywnych, jak i nieprzyjemnych, wprowadził zawszan w nowy świat - znacznie bardziej baśniowy i niebezpieczny niż ten, z którym do tej pory mieli do czynienia w rodzinnych królestwach. Chyba tylko nigdziarze pozostawali nieporuszeni, zbyt doświadczeni przez życie, by na dłuższą metę przejmować się niewygodami i brutalnymi strażnikami. Z jednym, małym wyjątkiem. - Cieszę się, że dzisiaj jesteśmy same. Cienki i nieco ochrypły od długotrwałego przebywania w zakurzonym zamku głosik przerwał ciszę mrocznego, wilgotnego korytarza. Dwie dziewczyny przemykały się na palcach przy pokrytych pajęczynami ścianach, muskając palcami wysokie kolumny - jedyną wskazówkę przy poruszaniu się w miejscu, gdzie nie było okien ani zapalonych świec. Lisa na ten wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju okazję spięła włosy ogromną gumką, którą wydębiła od Constantine. Dziewczyna miała tak samo gęste i puszyste (choć bardziej zadbane) włosy jak ona, więc miała pewność, że będzie odpowiednia, ale była przy tym tak wystraszona, że gdy Lisa zbliżyła się do niej po ostatniej lekcji, wepchnęła jej w dłonie wyproszoną frotkę i bardzo szybko odeszła w kierunku szkoły. Poza tym założyła te same pożyczone od Stephanie spodnie od piżamy i pantofle, które w którymś momencie trafiły do ich pokoju razem z podpisaną przez dziekan paczką z ubraniami i przyborami szkolnymi. Adelia też wymieniła ciężkie buciory na zwykłe pantofle, więc podejrzewała, że i na nią nauczyciele w końcu zwrócili uwagę, choć nie zdecydowała się na wymianę poszarpanej tuniki. Dobrze, była sztywna i gruba i powinna ochraniać ją przed chłodem w lesie. - Mało brakowało, a byśmy nie były - odpowiedziała prawie pogodnie, biorąc niższą przyjaciółkę pod łokieć. - Wiem, że zarówno Alan, jak i Stephanie byli bardzo chętni do tego, by mi towarzyszyć, ale on miał areszt, a ona wieczorne obowiązki w stołówce, więc zdołałam wymknąć się z pokoju w taki sposób, by o tym nie wiedzieli, a potem czekałam aż zrobi się późno. - Urwała, dodając po chwili ciszy: - Mam nadzieję, że mnie nie szukają, nie chcę żeby wpadli w kłopoty. Adelia mruknęła coś potwierdzająco. Też nie chciała, by dwójka zawszan ich szukała, choć z zupełnie innych powodów. Obydwie zdążyły już profilaktycznie obejść parter, tylko po to, by dojść do wniosku, że jest on szczelnie osłonięty. Zarówno Leśny Tunel, jak i wszystkie okna oraz drzwi były nie do przeforsowania, co więcej, kręciło się na nim pełno wilków, przed którymi momentami umykały w ostatniej chwili. Ktoś chyba domyślał się, że jakiś nierozważny uczeń może spróbować ucieczki i wzmocnił ochronę w miejscu, gdzie najprawdopodobniej mógłby tego próbować. Lisa widziała, jak Adelia z każdą chwilą staje się coraz bardziej roztrzęsiona i przerażona, więc zdecydowała się spróbować drogi znacznie mniej konwencjonalnej, ale być może skutecznej. Ostatecznie od początku powinna się domyślać, że jeśli chcą uciec, muszą zaryzykować. Wspinały się na wieżę, chcąc dostać na jeden z mniejszych balkonów, z którego mogłyby zeskakiwać po ścianach szkoły, zupełnie tak, jak Lisa chciała wcześniej zrobić w Akademii Dobra. - Ale przecież tam mogą być gargulce! Mówili o nich, mówili, że zabijają uczniów - wyjąkała wtedy Adelia i choć Lisa na chwilę sama straciła pewność, natychmiast zaczęła ją uspokajać. - No pewnie, że tak mówili. Nie chcą, żeby uczniowie próbowali uciec. Spokojnie, jakoś sobie poradzimy, znajdziemy jakiś niski balkon, gdzieś w ukryciu, w cieniu. Coś musimy zrobić. Zaproponowała też, by spróbowały dołem, choćby przez kanały, ale Adelia zbladła i bardzo histerycznie pokręciła głową. Lisie robiło się niedobrze na samą myśl o tym, co mogli jej zrobić w tych Salach Udręki, ale wolała nie poruszać tego tematu teraz, a dopiero, gdy będą już w bezpiecznym i ciepłym domu. Obeszły jeden z korytarzy i wróciły na schody wieży Szkoda. Pokonały kilka stopni, starając się nie nadeptywać na przebiegające gdzieniegdzie szczury. Lisa naprawdę była wytrzymała i potrafiła poradzić sobie w trudnych warunkach, ale wszechobecna ponurość, rozkład i smród wyczerpywały nawet ją. W oczy piekły ją łzy, gdy przypominała sobie, że ktoś tak delikatny jak Adelia musiał spędzić tutaj cały dzień, jednak nie dała im popłynąć. Musiały skupić się na ucieczce. Gdy wyszły na kolejny, równie ciemny korytarz, na którego końcu przez zakurzone szyby wpadały nikłe promienie światła, Lisa odwróciła się i objęła Adelię ramieniem. - Jesteś pewna, że to jest na tej wieży? - szepnęła, a drobniejsza dziewczyna pokiwała głową i owinęła wokół niej cienkie ramiona. Cała była już przesiąknięta zapachem Akademii Zła, a jej włosy ani razu, od momentu w którym tu trafiła, nie zdążyły porządnie wyschnąć. Jej mama z pewnością spanikuje, gdy ją zobaczy, ale na dłuższą metę będzie szczęśliwa, że wróciły. Jako pierwsze. - Cieszę się, że cię mam - szepnęła cicho Adelia, wtulając twarz w ciepłą szyję Lisy. Te krótkie chwile dawały jej ukojenie, bo właśnie wtedy przypominała sobie kim jest naprawdę. Godziny w parszywym zamku i towarzystwo potworów takich jak Raver, wydawały się wpływać na nią w sposób, którego koszmarnie się obawiała. Nie mogła zostać tu dłużej, bo inaczej całkiem oszaleje. Całe szczęście, że ostatnią lekcję spędziła w towarzystwie Lisy, bo dzięki temu miała wrażenie, że wszystko wraca do normy. Smutny uśmiech rudej przyjaciółki podziałał na nią jak czarodziejskie zaklęcie. Choć nadal była zazdrosna o tą głośną i rozwydrzoną Stephanie, czy patrzącego na nią nieprzyjaźnie Alana, nie pozwoliła, by wpływało to na relację z przyjaciółką. Na organizacyjnych zajęciach Przetrwania w Baśniach nie było już krzyków, płaczu i walk. Główna fala wrogości skupiła się raczej na milczącej wymianie wściekłych spojrzeń między Raverem i Alanem oraz Thomasem i Aidanem. Nigdziarzowi od strasznego konia nie spodobało się, gdy Aidan, kolejny głupiec, najpierw wystraszył się blondwłosej Elviry, a potem wysyczał, że zawsze wiedział, że ktoś tak obrzydliwy jak ona musi skończyć jako wiedźma. Choć Lisa wydawała się chętna do zaangażowania w te konflikty, Adelia przyciągnęła ją do siebie i prawie całą lekcję spędziły na wspólnej pracy, rozmawiając cicho i wymieniając uśmiechy. Pod koniec miała wrażenie, że nawet Alan patrzy na nią z mniejszą podejrzliwością. Nie, żeby obchodziło ją zdanie jakiegoś księcia, sama przecież wiedziała najlepiej, że nie jest nigdziarką. Korzystając z chwili przerwy po tym całym wyczerpującym bieganiu, Adelia pociągnęła nosem i podjęła temat, który nurtował ją już od dobrych paru godzin. - Wciąż mi szkoda tej dziewczyny z warkoczem. Widziałaś, jaka była załamana? Gdyby nie wilki, to ta wiedźma chybaby ją zabiła. Chodziło o wydarzenie, które miało miejsce na samym początku zajęć, gdy wszyscy spotkali się na Polanie i podzielili na zaznaczone w planach lekcji grupy. Właśnie mieli zacząć rozchodzić się razem z nauczycielami, gdy przybiegła dziekan Dovey i kazała rozdzielić straszną Alisę oraz jedną z zawszanek, gdyż właśnie otrzymała od Dyrektora informację, że dziewczęta te łamały zasadę o rozdzielaniu rodziny w trakcie doboru grup. Wtedy rozpętało się zamieszanie; ręce wiedźmy zrobiły się czarne aż do łokci, jej oczy zabłysnęły jaskrawą żółcią i dotąd spokojna nigdziarka próbowała agresywnie przebić się przez grupę zawszan do oniemiałej Arii. Tak właśnie nazwał ją jeden z książąt, który otoczył ją ramionami, a potem, przy pomocy kilkorga innych chłopców, powstrzymał wiedźmę przed zbliżeniem się do ich grupy. Adelia do teraz słyszała w uszach ten okropny, mrożący krew w żyłach syk - Pozwólcie mi się przywitać z siostrą. Siostro, nie uciekaj. Alisa wydawała się chwilowo zapaść w obłęd, dopóki do akcji nie wkroczyły wilki i mocnym szarpnięciem nie przywołały jej do porządku. Wtedy jej dłonie na powrót stały się białe i kościste, a na ustach wykwitł uśmiech, w którym więcej było żalu i furii, niż spodziewanej złośliwości. Choć Adelia nie chciała utrzymywać żadnych kontaktów z tymi baśniowymi ludźmi, musiała przyznać, że współczuła tamtej dziewczynce. Wydawała się tak samo cicha, skromna i delikatna jak ona. - Tak, rzeczywiście. To było kompletnie niespodziewane - wymruczała Lisa w jej włosy, tak naprawdę myśląc o czymś całkowicie innym. Choć sama była jedną z tych osób, które uspokajająco kładły ręce na ramionach rozszlochanej Arii, teraz nie miała czasu na takie współczucie. - Chodźmy już, nie ma sensu zwlekać. Lisa złapała Adelię za lodowatą, lepką dłoń i razem ruszyły w stronę zakrętu na końcu korytarza. Teraz szły cicho i w milczeniu, gdyż zdawały sobie sprawę, że otaczające je drzwi prowadzą do pokoi nigdziarzy, których uwagi z pewnością nie chciały na siebie ściągać. Były już prawie na miejscu - co więcej, dostrzegły tam łukowatą, podartą zasłonę, która w istocie prowadziła na balkon - gdy nagle za ich plecami rozległo się głośne skrzypnięcie, które mogło oznaczać tylko jedno; ktoś wyszedł z dormitorium. Lisa natychmiast objęła Adelię w pasie i pociągnęła ją za jedną z kolumn, ale nie dość szybko; ich cień musiał mignąć osobie, która właśnie znalazła się na korytarzu. Teraz mogły mieć tylko nadzieję, że nie będą zmuszone do rozpaczliwej ucieczki przez balkon, gdyż to mogłoby być bardzo niebezpieczne. Wstrzymały oddechy, Lisa objęła dłonią usta Adelii, by rozdygotana dziewczyna przypadkiem nie wydała z siebie żadnego dźwięki i w ten sposób czekały, licząc na to, że drzwi otworzyły się samoistnie lub - w przypadku gorszej możliwości - że zostały uznane za nietoperza, czy inne dziwo, zamieszkujące ten zapuszczony zamek.
  4. Akademia Zła W pierwszej chwili wydawało się, że Elvira nie zamierza wysłuchać słów Thomasa. Była zbyt wzburzona, zirytowana własnym opłakanym stanem, by móc skupić się w pełni na słownych gierkach i panowaniu nad emocjami. Czuła się niemal bezbronnie, upokorzona, do chwili, w której zdała sobie sprawę, że musi nauczyć się z tym żyć, jeżeli ma zamiar przetrwać w Akademii Zła. Uciekła z domu z wyraźnie wyznaczonym celem i nic, żadna niedogodność, nie mogła powstrzymać jej przed wypełnieniem go. Była inteligentna, wytrwała i cierpliwa, w zabójczo wręcz imponującym stopniu. Mogła sobie z tym wszystkim poradzić. Odetchnęła głęboko i wygasiła wszystkie palące emocje, pozostawiając tylko to, co znajome i przyjazne - chłód. Do Thomasa odwróciła się z cieniem uśmiechu na ustach i tak wyzywającą miną, jakby wcale nie została przed chwilą pokonana przez chłopca-zapałkę. Zresztą, jakby się nad tym zastanowić, to wcale nie była, bo porażka była stanem umysłu na który nie zamierzała sobie pozwalać. Na początku obrzuciła spojrzeniem swojego niedawno wybranego sługę. Wyglądał naprawdę zachęcająco, gdy odzywał się z tak wyraźną pewnością i zaangażowaniem, które zazwyczaj tracił, gdy tylko zamachała mu przed twarzą swoimi jasnymi włosami. Oczywiście, nie znaczyło to, że pociągał ją jako ktoś więcej niż w miarę rozsądne towarzystwo. Tym samym były dla niej Walburga i Kim - choć tej drugiej zdecydowanie nie dało się uplasować w jednym zdaniu ze słowem "rozsądna" - po prostu potrzebowała też kogoś z zewnątrz, kogoś bardziej pewnego i interesującego, kogoś, kogo mogła rozwijać i modelować jak glinę, a potem być dumną z efektów. Prawda? Czy nie takie były jej założenia na samym początku? Raver z pewnością mylił się w swoich podejrzeniach, być może nawet kłamał, by zbić ją z tropu. Co, jak słusznie zauważył Thomas, niestety mu się udało. Nigdy więcej. - Och, proszę, jaki się nagle znalazł ekspert. Po prostu Pan Oczywistość. Tak jakby Elvira o tym wszystkim nie wiedziała. Ktoś cię w ogóle pytał o zdanie? - Ojeju, ładnie mówił... posłuchałabym go jeszcze. Tak bym słuchała. Blondynka uniosła subtelnie brwi, słysząc za plecami rozjuszony syk Walburgi i obronny szept Kim. Z jednej strony dobrze było wiedzieć, że współlokatorki już wykształciły w sobie postawę, która nakazywała im jej bronić, a z drugiej... Zmrużyła lekko błękitne oczy i przechyliła głowę, pokazując tym Thomasowi własne rozbawienie. Sama powiedziała tylko jedno zdanie, na więcej nie było konieczności. - A więc jednak zdecydowałeś, że jesteś moim sługą? Dobrze wiedzieć - przesunęła lekko językiem po białych zębach i chwilę później już jej nie było; zniknęła razem z dwoma wiedźmami na rogu najbliższego korytarza.
  5. Akademia Dobra Lisa opuszczała zajęcia przeładowana emocjami. Radość, ulga, wciąż nieprzemijające oszołomienie; to wszystko związane było z pierwszym miejscem, na które własnym zdaniem naprawdę nie zasługiwała. To znaczy... mówiła od serca i starała się zachować poprawność, ale to, że nie jest dobrze w czasie odpowiedzi cytować cały podręcznik uznawała za oczywistość. Aż dziw bierze, że inne księżniczki również o tym nie pomyślały. Cóż, przynajmniej mogła teraz skupić myśli na ucieczce, bo została tylko jedna lekcja, na której, według Stephanie, raczej nie będą już przyznawać im miejsc. Przy odrobinie szczęścia, spotka się tam za to z Adelią, oczywiście jeżeli jej wrażliwa przyjaciółka poradziła sobie ze wszystkimi wyzwaniami, przed jakimi postawiono ją dzisiaj w Akademii Zła. Tak właśnie mnożyły się kolejne emocje - strach i niepewność, gdyż nie miała możliwości natychmiast sprawdzić, co się z nią dzieje. Nie dopuszczała do siebie myśli, że Adelia mogłaby nie zdać i zostać skazana na tajemniczą karę Dyrektora. Lisa zostałaby tu wtedy całkiem sama i nawet ucieczka nie miałaby sensu; jak mogłaby kiedykolwiek spojrzeć w oczy pani Molly i panu Rodrickowi, wiedząc, że nie zdołała uratować ich jedynej córki? Przełknęła ślinę i posłała Stephanie niepewny uśmiech. Nie za bardzo miała teraz ochotę na rozmowę, bała się, że znów wybuchnie, ale współlokatorka wciąż przeżywała dopiero co minioną lekcję. - Nie do wiary! A wydawało się, że profesor Sericia też będzie patrzeć tylko powierzchownie, przecież uczy Pielęgnacji Urody! Nie dość, że cię doceniła, to jeszcze nie przyznała mi ostatniego miejsca. To znaczy... - dziewczyna zmarszczyła lekko brwi i wydęła usta, gdy obie oparły się o kolumnę przy oranżerii - ...nie żebym się cieszyła, że ta Monica je dostała. Biedafczka, moim zdaniem nie należało jej się, ma naprawdę niezwyczajną urodę i mogła się pomylić. Szkoda, że ktoś jeszcze się nie pomylił, to wtedy nie czułaby się tak źle... - urwała i spojrzała z powrotem na Lisę, jakby w nadziei, że dotychczas milcząca dziewczyna zabierze głos i zmieni temat. - Pewnie masz dość tej fryzury, nie? Zaraz ją poprawię - sięgnęła dłonią i roztrzepała piękne upięcie, sprawiając, że stało się ono niechlujnym kokiem pełnym falujących, nieokiełznanych kosmyków. Lisa mimowolnie parsknęła, choć nadal czuła bolesne uciskanie w brzuchu. Jak długo będzie trwała przerwa między Pielęgnacją Urody, a Przetrwaniem w Baśniach? Czy mogą iść na Polanę już teraz? - Ta, zdecydowanie lepiej - mruknęła potwierdzająco, bo naprawdę było lepiej; łaskotanie włosów na ramionach odczuła tak, jakby właśnie odzyskała włosy po godzinie bycia częściowo łysą. Powrót do dawnej siebie nie naprawił jednak wszystkich problemów i Stephanie w końcu to zauważyła. Dziewczyna już otwierała usta, szykując się najpewniej do zaoferowania rady lub pociechy, gdy nagle na korytarzu rozległy się głośne, pospiesznie kroki. Ciche okrzyki zaintrygowanych księżniczek ogłosiły przybycie Alana; spoconego, zadyszanego, ale przede wszystkim wyraźnie zestresowanego. Lisie od razu przyszło do głowy, że martwił się o nią i o jej miejsce w rankingu. Z pewnością nie tak mocno, jak ona losem Adelii - znali się zaledwie jeden dzień, więc dlaczego miałby? - ale i tak wywołało to podejrzanie miłe uczucia. Miała tylko nadzieję, że gorąco, które odczuwała w okolicach policzków, wcale nie było jakimś księżniczkowatym rumieńcem. Dlaczego miałoby? Znali się przecież tylko jeden dzień. - Cześć, Alan. Lisa zajęła pierwsze miejsce - wypaliła natychmiast Stephanie, zanim Lisa zdążyłaby sama coś wydusić lub złapać ją za ramię i powstrzymać. Z jakiegoś powodu te słowa, wypowiedziane w końcu normalnie, jako najzwyklejsza prawda, okropnie ją zawstydziły. Uśmiechnęła się nieco szerzej i niezręcznie wzruszyła ramionami. - Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy? - odpowiedziała z zażenowaniem, na co Stephanie parsknęła śmiechem i objęła ją przyjacielsko, co najwyraźniej miało posłużyć jako gest otuchy w niewypowiedzianych sprawach. Pogodna aura zdołała na kilka chwil skutecznie stłamsić jej niepokój. - Cześć, Aidan. Lisa zajęła pierwsze miejsce! - powtórzyła się Stephanie zaledwie kilka sekund później, gdy dobiegł do nich Aidan. Chłopiec z Nottingham najwyraźniej poleciał za Alanem, ale nie zdołał dotrzymać mu kroku. - Łał! Naprawdę? - Na piegowatej twarzy wykwitł wyraz zdumienia, który szybko przeobraził się w zaczepny uśmiech - To znaczy... nigdy w to nie wątpiłem. Tym razem i Lisa nie zdołała powstrzymać chichotu, tylko przelotnie zastanawiając się, czy - przy katorgach, przeżywanych przez Adelię po drugiej stronie Zatoki - na pewno zasługuje na tak zgraną paczkę kolegów. Tymczasem z klasy wybiegła chuda, rozhisteryzowana Monica. Ani Lisa, ani żadna z uczennic, które zgromadziły się na korytarzu, nie zdążyły jej zatrzymać; ruda księżniczka przemknęła się szybko i bez chwili wahania, jakby za wszelką cenę starała się uniknąć konfrontacji z kimkolwiek. To prawda, nie chciała, by któraś z dziewcząt zobaczyła łzy, które zebrały się w jej jasnozielonych oczach - nie chciała zostać uznana za jeszcze większą ofiarę losu niż do tej pory. Krótka rozmowa z profesor Sericią była tak naprawdę jedynie wyłożeniem tego, co sama już wiedziała i nie wpłynęła znacząco na poprawę samopoczucia. Gadanie o przeszłości nie mogło pomóc w sytuacji, gdy to teraźniejszość przytłaczała ją niczym kilkudziesięciokilogramowe skrzynki z jabłkami, które zbierano w okolicach jej domu. Co mogło dać rozmyślanie o tym co było, kiedy zdała już sobie sprawę, że popełniła błąd, ale nie mogła go naprawić? Przycisnęła kościstą dłoń do ust i zachlipała cicho, przysiadając na jednej ze śnieżnobiałych ławek. Już sama ta ławka wydawała się po stokroć doskonalsza od wszystkich mebli w starym Kamelocie, po którym tak uwielbiała się kręcić, marzyć o książętach i balach. Co ona sobie w ogóle myślała? Raz po raz przecierała bladoróżowe policzki, starając się powstrzymać spływające łzy, aż w końcu usłyszała kroki i podskoczyła, stając twarzą w twarz z księżniczką Sophie; piękną, elegancką, wychowaną i pewną siebie, będącą wszystkim tym, czym Monica wyobrażała sobie, że może się stać. Jak śmiesznie. - Przepraszam - wyjąkała zdławionym głosem, choć sama nie miała pojęcia za co. To było jedyne słowo, na które zdołała się zdobyć, przed wykonaniem niezdarnego kroku w przeciwną stronę.
  6. Akademia Zła Po zakończeniu lekcji Pielęgnacji Brzydoty, uczniowie w różnym tempie rozchodzili się do pokoi lub łazienek, by móc przygotować do zajęć Przetrwania w Baśniach. Ostatnich, po których czekało ich całe popołudnie błogiego wypoczynku lub zajęć dodatkowych, takich jak samodzielna nauka, zwiedzanie zamkowych sal lub organizacja uczniowskich kółek zainteresowań. Czas, który zawszanie poświęcali zazwyczaj na Sale Urody lub zabawy w zbrojowniach, co - jak przypominała często Lady Lesso - było znacznie bardziej płytkie i bezcelowe. Na korytarzach powoli tworzyły się pomniejsze grupki; jedną z nich były oczywiście współlokatorki z wieży Występek. Zarówno Margo, jak i Judith wydawały się nietknięte inwazyjnymi ćwiczeniami profesora Angle'a. Włosy rudej wiedźmy zawsze wyglądały źle, a kilka pousychanych gałązek na głowie drugiej dziewczyny było tak łatwych w usunięciu, że nigdziarka robiła to machinalnie, dokładając brudu na i tak zapuszczonym korytarzu. Jedyną osobą z wyraźnym problemem pozostawała Adelia, która dobiegła do nich najszybciej jak tylko mogła, ścigana przez śmiech Ravera i wspomnienie chłodnych palców na posiniaczonym, obolałym ramieniu. - Proszę, pomóżcie mi zdjąć te pająki. Błagam, błagam, pomóżcie - powtarzała jak katarynka, najwyraźniej niewzruszona obojętnością dziewczyn, które gdzieś w międzyczasie zaczęła uznawać za przydatne koleżanki. Brzydkie, okrutne i wredne, lecz mimo wydarzeń sprzed ostatniej lekcji, nadal mniej wrogie niż cała reszta koszmarnych nigdziarzy. Judith widziała rosnącą irytację na i tak wiecznie wściekłej twarzy Margo, ale sama obserwowała młodą Czytelniczkę ze znacznie większą dozą zastanowienia. Można by nawet rzec - ostrożności. Nie wiedziała już co myśleć o zapłakanej, żałosnej dziewczynce, która najpierw przekonuje wszystkich o własnej słabości, a potem w tak brutalny sposób mści się na chłopcu znacznie niebezpieczniejszym od siebie. Ale czy na pewno niebezpieczniejszym? Judith miała wątpliwości. Nie znała Ravera zbyt dobrze; obchodził ją tylko i wyłącznie jako potencjalny rywal w rankingu, nic ponadto. Doceniała jego umiejętności, ale - jak zwykle - wolała trzymać się od nich z daleka, obserwując w ciszy rozwój wypadków i budujący się pomału konflikt między blond córką zawszan i chłopcem bez przeszłości, jak po kątach nazywali go niektórzy uczniowie. Nie wiedziała jednak z której strony ugryźć relację Ravera i Adelii. Reakcja nigdziarza na atak dziewczyny wydawała się niemalże przyjazna, choć Judith wątpiła, by naprawdę było to działanie zaplanowane. W mózgu grzmiało mocno jedno słowo; manipulacja. To musiało być to, nie wiedziała tylko, kto jest w tej grze największym krętaczem - czarnoksiężnik z Kruczego Boru, czy pozornie bezbronna Czytelniczka. Zresztą, na dłuższą metę było jej to chyba wszystko jedno. - Zamknij się albo wyjmę ci je razem ze wszystkimi włosami. Zacisnęła usta i spojrzała na Margo, która w końcu nie wytrzymała i zatrzymała się gwałtownie, pastwiąc nad przerażoną dziewczyną. Judith nie miała pojęcia, gdzie zniknęła ta wściekła bestia sprzed kilkunastu minut, ale nie pozostał po niej nawet najmniejszy ślad. Co więcej, Adelia wydawała się jeszcze bardziej roztrzęsiona i oszołomiona niż zwykle. Jej szkliste, jasnobrązowe oczy były rozbiegane; dziewczyna zaciskała spazmatycznie palce na swoich podręcznikach, Judith miała nawet wrażenie, że słyszy ciche poszczękiwanie zębów. Powstrzymała Margo gestem i milcząco przywołała Adelię do siebie. Dziewczyna podeszła bez wahania, co tylko podkreślało strach, jaki musiała odczuwać przed tymi wszystkimi niewinnymi stworzonkami, które równie bezradnie próbowały wydostać się z plątaniny włosów i własnych sieci. Niemal czuła na karku oburzone spojrzenie współlokatorki, gdy z beznamiętną miną zabrała się za wyłuskiwanie ich z głowy niższej Czytelniczki. Sama nie uważała, by robiła cokolwiek złego. Nabierała coraz silniejszego przekonania, że z tą konkretną dziewczyną należy utrzymywać relacje co najmniej neutralne. Poza tym, gdyby jej nie pomogły, z pewnością nie dałaby im spokoju. W tym czasie, po drugiej stronie korytarza, maszerowały w zwartej grupie Elvira wraz ze swoimi dwoma współlokatorkami. Żaden mijający je nigdziarz nie miał zapewne wątpliwości, że szukają łazienki. Młoda wiedźma nie przejmowała się żadnymi kąśliwymi uwagami, jakie mogły - choć nie musiały - padać pod ich adresem. Nadal pozostawała czujna na rodzące się plotki i wszelkie przejawy wrogości, ale najwyższym priorytetem było teraz dla niej zmycie z siebie tej śmierdzącej, lepkiej posoki. Spięcie włosów nie dało wiele; nadal czuła ją na skórze głowy, spływającą po karku i obok ucha. Starała się wyglądać poważnie i obojętnie, lecz tak naprawdę wstrząsały nią bezustanne dreszcze. Jak niby coś takiego miałoby pomóc im w utworzeniu skutecznego planu pokonania nemesis? Przecież jedynym odczuwalnym efektem było osłabienie percepcji przez dekoncentrację! Gdyby ona była dziekanem tej szkoły, już dawno usunęłaby ten przedmiot lub przynajmniej przeobraziła w coś przydatnego, jak choćby lekcję maskowania. Z drugiej strony, nie miała pojęcia, czy za wszystko nie odpowiadał Dyrektor Akademii. W innych okolicznościach pewnie nie odważyłaby się na tak prostackie i nierozsądne przemyślenia, ale w tej chwili miała ochotę odwrócić się do Walburgi i wyrazić na głos pogląd, że nie ważne, czy zły, czy dobry - strażnik Baśniarza był po prostu głupi. Och, Elviro, staczasz się - wymruczała sama do siebie, niesłyszalnie dla innych. - Nie wzięłaś pod uwagę wszystkich poszlak. Dyrektor od lat chroni Baśniarza i rządzi Bezkresną Puszczą, która funkcjonuje sprawnie. Tylko brak w niej równowagi i nowatorskich umysłów. Zagryzła wargę, zastanawiając się przez sekundę, czy nie jest to rzecz zamierzona - czy legendarny Dyrektor nie eliminuje w zarodku wszystkich wybitnych jednostek z obawy o własną pozycję. Głupota. Kto miałby pokonać kogoś, o kim nic nie wiadomo, poza tym, że jest niewyobrażalnie potężny i żyje setki lat? Nie ma zwycięstwa bez informacji. - Myślicie, że znajdziemy na piętrze jakąś łazienkę? - warknęła równie poddenerwowana Walburga, której najwyraźniej nie chciało się wędrować aż do znacznie oddalonej wieży. - Nawet jeśli, to zapewne bez dostępu do ciepłej wody - odpowiedziała swobodnie Elvira, nieszczególnie przejęta tym faktem. Zimna woda była niczym przy tej lepkiej tragedii. Mogła się tylko pocieszać myślą, że Walburga wcale nie wygląda lepiej, choć najgorzej prezentowała się zdecydowanie Kim; ironicznie najmniej zirytowana. Nigdziarka z Nottingham unikała spoglądania na dziwaczną współlokatorkę, gdyż jej mocno przylizane włosy wydawały się nienaturalnie zmniejszać głowę i powiększać oczy. Kim nie przypominała w tym momencie człowieka, co tylko dopinało jej wyjątkowo niepokojący sposób bycia. Skręciły za róg korytarza, a tam, zrządzeniem losu, natknęły się na Ravera oraz jego dwóch współlokatorów. Nigdziarze na początku ich nie zauważyli; Elvira obserwowała w milczeniu jak wysoki, kościsty chłopak z pustą miną i zmrużonymi oczami słucha paplaniny Polluxa, który najwyraźniej - jak śmiesznie - tłumaczył mu się ze swojej niskiej oceny. Przemykający się przy ścianach uczniowie rzucali im czasem wymowne spojrzenia, jakby mieli ochotę naśmiewać się z jego wciąż zrujnowanych włosów i siniaka na czole; wystarczyło jednak jedno jego spojrzenie, by odwracali głowę i kontynuowali pospieszny marsz. Elvira rozumiała, co czuli. Jak na osobę upokorzoną (nawet pomimo tego - słabego w jej opinii - tłumaczenia na końcu) Raver wydawał się wyjątkowo wyniosły i pewny siebie. Obojętny. Tajemniczy. Groźny. Ludzie bali się nieprzewidywalnego, a on zdecydowanie do takich należał. Oberwał, a jednak po mistrzowsku obrócił to na swoją korzyść; większość uczniów z pewnością myślała, że udało mu się dotrzeć do słabej Czytelniczki i podstępem wyciągnąć z niej najgorsze cechy. Wydawało się wręcz, że zdobył sojusznika; niepozornego, a jednak takiego, który zapewnił mu jedno z najwyższych miejsc. Choć Elvira sama w to wszystko nie wierzyła, świadomość tych faktów ją irytowała. Podczas gdy większość społeczeństwa bała się nieprzewidywalnego, ona rozłupywała to, co tajemnicze, próbując metodą eksperymentalną wyciągnąć z tego jak najwięcej dla siebie. Robiła to jednak powoli, metodycznie. Nie tak, jak w tej chwili, gdy rosnące rozdrażnienie spowodowane brudem, smrodem i pytaniami bez odpowiedzi pozostawiło ją z trudną do powstrzymania chęcią zaczepki. - Witaj, Raver - ruszyła szybko do przodu, by zrównać się z nim krokiem. Nie zwróciła nawet uwagi na to, czy współlokatorki za nią podążyły. - Chciałabym ci pogratulować. Z pewnością jesteś z siebie niesamowicie dumny. Sprowokowanie Czytelniczki do wylania ci na głowę masy świństw musiało być nie lada wyczynem. Pochwal się tym też na innych lekcjach, a z pewnością wkrótce zostaniesz naszym kapitanem - specjalnie zachowała w głosie nutę uwodzicielskiego podziwu, choć jej błękitne oczy pozostawały lodowato szydercze. Nie miała pojęcia, skąd tak właściwie wzięła się w niej ta cała niechęć do tego chłopca. Ponure, wojownicze spojrzenia jego towarzyszy nie robiły na niej żadnego wrażenia. Myślała tylko i wyłącznie o wysnuciu powodu własnych działań. Zapewne miały na nie wpływ wcześniejsze złośliwe i poniżające uwagi, jakie Raver rzucał w jej kierunku. Bo przecież z całą pewnością nie mogło chodzić o... - Zazdrość. Wyjątkowe prymitywne uczucie, Elviro - powiedział cicho Raver, trzeszczącym głosem przywodzącym na myśl iskry w kominku. Jej uwadze nie umknął prosty gest, jaki chłopak wysłał idącemu obok Gilbertowi. Nie miała też problemów z jego rozszyfrowaniem. Nic nie rób. Na razie. Kwestia tego, czy jej współlokatorki za nią podążyły stała się nagle o wiele bardziej nagląca. Elvira nie zamierzała jednak ryzykować zerwaniem kontaktu wzrokowego z Raverem i obejrzeniem się przez ramię. - Jeżeli chcesz, mogę nauczyć cię moich sztuczek. Problemem jest jednak... czy nie jesteś na nie zbyt wrażliwa - spojrzał z wyraźną kpiną na jej wysoko spięte, oblepione krwią włosy. Zacisnęła zęby i już kalkulowała błyskotliwą odpowiedź, gdy nagle chłopak odwrócił wzrok i wydał z siebie przeciągły syk. Szybko pojęła, o co mu chodzi. Mijali kolejnych uczniów, jednak tym razem byli to Thomas, Christian oraz - co najbardziej zaskakujące - długi, podejrzanie masywny wąż, należący do dziekan Crystal. Annabelle, tak zwracała się do niego nauczycielka. Elvirze wystarczyło kilka sekund i jedno dokładne przesunięcie wzrokiem po scenie, by zrozumiała, co zaszło. Christian, ten kretyn, chciał odebrać nienależące do niego paczki. Coś odpowiedziało atakiem; kruk lub wąż. Prawdopodobnie chodziło o drugą opcję, nie widziała żadnych śladów zadrapań. Teraz próbował rzucić nożem w oddalające się zwierzę, a Thomas stał obok, jako zwykły, niezaangażowany obserwator. - Nie dorzuci - parsknął ktoś za jej uchem i już miała pewność, że Walburga wraz z Kim podążyły jej śladem. Oczywiście, nie potrzebowała niczyjej podpowiedzi, by samej się tego domyślić. Christian był zbyt oszołomiony, więc niezaskakująco chybił. Nie miała pełnego przekonania, dlaczego Raver zareagował na tę scenę sykiem i przelotną wściekłością, ważniejsze było jednak to, że bardzo szybko wrócił do zwyczajnej obojętności i skupił na niej nieprzyjemne spojrzenie. Ona jednak patrzyła tylko na Thomasa, bo ujrzała w nim szansę na wyrwanie się z tej napiętej sytuacji, której sprowokowanie wydało się nagle Elvirze niezwykłą głupotą z jej strony. Już zrobiła kilka kroków w kierunku sługi, gdy za plecami po raz kolejny rozległ się mroczny głos. - To jeszcze nie koniec tej rozmowy, Julio - zesztywniała raptownie, rozważając sens tych słów. - Miłej zabawy z Romeo. Powoli wypuściła powietrze przez nos. Raver i jego grupa już odwrócili się, by odejść w przeciwnym kierunku. Mimo wściekłości i zażenowania, które z jakiegoś powodu odczuła, pozbierała się dość szybko i wyminęła Thomasa, rezygnując z próby nawiązania z nim kontaktu. Co więcej, ani razu nie spojrzała już w jego kierunku.
  7. Akademia Dobra, chłopcy Zgodnie z zapowiedzią, profesor Daramis czekał na swoich uczniów przy prowizorycznej linii mety, ułożonej z płaskich, białych i błękitnych kamieni. Albo wspomniany wcześniej skrót był znacznie krótszy i dogodniejszy albo nauczyciel wciąż zachował sporo z dawnej, rycerskiej kondycji, ponieważ nie wyglądał na ani trochę zmęczonego. Co więcej; tryskał entuzjazmem, kibicował ostatnim uczestnikom wyścigu i przybijał piątki tym, którzy dobiegli i pochylali się w próbie złapania oddechu. Gdy na miejscu znaleźli się już wszyscy, większość chłopców usiadła po turecku na miękkiej, soczystozielonej trawie, nie przejmując plamami na jasnych spodniach. Nawet książę Abraxas i Edward przycupnęli na ziemi, podparli się ramionami i wymieniali ciche uwagi, dotyczące przede wszystkim towarzyszących im w biegu bliźniąt. Dziedzic Dziewiczej Doliny najwyraźniej uznał Kato za całkiem zabawnego i przyjaznego chłopca, o co prawdopodobnie chodziło profesorowi Daramisowi. Nieco inaczej zareagował Abraxas, który tylko mruczał pod nosem o tym, że ktoś tak bezbarwny, jak Odion, w ogóle nie powinien znaleźć się w tej szkole. Na nieszczęście, Kato usłyszał część jego słów i samodzielnie dopowiedział sobie resztę; Edward posłał mu ponad głową przyjaciela przepraszające spojrzenie, ale młody chłopak ze Szmaragdowej Zatoki już odwrócił się do nich plecami, wyglądając na bardziej rozeźlonego, niż kiedykolwiek w Akademii. Julian, Hector, Alan oraz Damien, którzy dobiegli jako ostatni, również padli na trawę, choć można było podejrzewać, że dwójka rodzonych książąt zrobiła to ze zwykłej solidarności z kolegami. Zarówno Damien, jak i Hector ściskali się za obolałe żebra i z trudem łapali powietrze. Chłopiec z Nibylandii wyglądał tylko na lekko zawstydzonego, gdy zsuwał z nosa okulary, by przetrzeć je o krawędź koszuli. Znacznie bardziej załamany był książę Damien, który najpierw oparł niezdarnie głowę na kolanach, a potem spojrzał z niechęcią na Alana. - Wybacz. Lepiej się wspinam niż biegam - szepnął ochryple, a potem odchrząknął. - Naprawdę przepraszam - Widać było wyraźnie, że jego ponury nastrój nie miał nic wspólnego z samym Alanem. Do rozmowy wtrącił się znacznie mniej wyczerpany Julian, który właśnie usiłował poprawić sobie blond grzywkę. - Dajcie spokój, nie przejmujcie się. Było fajnie, dobiegliśmy razem we czwórkę. Wynik to wynik, pierwszego dnia nie jest taki ważny, mamy całe miesiące, żeby ćwiczyć i go poprawiać - mrugnął lekko do Alana, kiedy Hector westchnął i z lekkim uśmiechem podniósł się do siadu. Rozmowy między uczniami nie trwały zbyt długo, ponieważ na środek znów wbiegł profesor Daramis, sprawiając wrażenie bardzo z czegoś zadowolonego. - Dobra, czas na podsumowanie. Skończymy troszkę wcześniej, żebyście mieli chwilę na szybki prysznic. Siedźcie, siedźcie, ważne, że słuchacie - dodał szybko, widząc jak Edward i Abraxas z szacunkiem szykują się do wstania. - Po pierwsze, muszę wam powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony z tego, że wszyscy dobiegliście w parach. Często, gdy wykonywaliśmy to ćwiczenie, nie ważne, czy na pierwszych zajęciach, czy gdzieś w połowie roku, pojawiali się tacy uczniowie, dla których ważniejsze było zaprezentowanie własnej szybkości niż poprawne wykonanie polecenia. Razem z profesorem Fence'm staramy się tępić wśród młodych zawszan egoizm i brak lojalności towarzyszom, więc cieszę się, że przynajmniej na razie oszczędzacie nam tej wątpliwej przyjemności prawienia wam morałów. Oczywiście nie znaczy to, że wszystko było idealnie - Uniósł lekko brwi i zetknął wymownie palce u rąk. - Chyba nie myślicie, że nie widziałem wszystkiego, co działo się podczas waszego biegu? To znaczy... no, sam nie widziałem. Ale nauczyciele w tej szkole potrafią komunikować się z wróżkami - Uśmiechnął się figlarnie i zaczął spacerować wokół grupy. - Wobec Ambrosiusa i Leona nie mam żadnych zastrzeżeń, nie potrzebowali nawet własnego wsparcia, gdyż obaj mają świetną kondycję. Aidan i Eryk... podobnie, choć muszę przyznać, że nie zawsze dawaliście sobie radę na niektórych zakrętach - Eryk spłonął rumieńcem, a Aidan, który w międzyczasie przysunął się do Alana i Hectora, posłał nauczycielowi zażenowany uśmiech. - Najważniejsze jednak, że zawsze na siebie czekaliście. Edward i Kato podobnie, odważyli się nawet na rozmowę w czasie biegu, co zapewne miało wpływ na ich tempo - Profesor uniósł brwi, na co obydwaj książęta skinęli głową, choć drugi ewidentnie wciąż obrażony. - Abraxas i Odion... trochę gorzej. Starali się utrzymywać równy poziom, ale Abraxas w mojej opinii zbyt często okazywał rozdrażnienie; nie powinien w tak bezlitosny sposób popędzać swojego towarzysza - Odion wzruszył ramionami, a dziedzic Kyrgios odwrócił spojrzenie; w samą porę, by nie dostrzec, jak Kato łypie na niego nieprzyjaźnie przez ramię. Na końcu profesor Daramis zbliżył się do miejsca, przy którym rozłożył się Alan wraz z kolegami. Hector i Damien pochylili nieco głowy, jakby spodziewali się nagany, ale mężczyzna nadal się uśmiechał, tak mocno, że wokół jego oczu pojawiły się wyraźne zmarszczki. - No i teraz nasza czwórka z ostatniego miejsca. Z ostatniego, a jakby z pierwszego - Niektórzy unieśli z zaskoczeniem brwi. - Właśnie na taką postawę czekałem, żeby móc pokazać ją pozostałym. Wspaniały przykład braterstwa i współpracy. Nie dość, że do końca pomagali sobie nawzajem, to jeszcze zrezygnowali z końcowej rywalizacji. Naprawdę godne pochwały. To zrozumiałe, że nie każdy z was ma na tyle wyćwiczoną kondycję, by poradzić sobie z takim biegiem bez żadnej rozgrzewki - Odgarnął z czoła kosmyk włosów i zamrugał. - Oczywiście nie mówię tego po to, byście uznali, że te treningi w ogóle nie są ważne. Są i musicie ćwiczyć, żeby dobrze zaliczyć wszystkie zajęcia. Równie ważna, a może i ważniejsza, jest też jednak solidarność, nawet jeżeli pozornie wydaje się, że nie będzie ona korzystna. Dobra - Odskoczył kilka kroków do tyłu i krótko zaklaskał. - Pora na przyznanie miejsc. W tej sytuacji to będzie prawdziwa mordęga, najchętniej wszystkim bym wam wystawił po wielkiej jedynce, choć oczywiście nie mogę. Na początku mówiłem, że wybiorę was na podstawie miejsca, na którym dobiegliście, ale... - skrzyżował ramiona z wyraźnym błyskiem w oku. - Powiedzmy, że zmieniłem zdanie. Niektórzy uczniowie, jak choćby Ambrosius i Leon, wydawali się na początku oburzeni, lecz złocista jedynka i połyskująca dwójka szybko ich udobruchały. Książę z Piaszczystych Wydm wręcz promieniował samozadowoleniem po koszmarnej dwunastce, którą otrzymał od profesora rano. Trójkę otrzymał Aidan, za to, że przybiegł do mety na kilka sekund przed towarzyszącym mu Erykiem, któremu w nagrodę przypadła czwórka. Chłopak z Nottingham z radości złapał się za włosy i mocno za nie pociągnął, nie zauważając, jak drugi zawszanin uśmiecha się lekko i wzrusza ramionami. Piątka, co ciekawe, przypadła Alanowi. Damien uśmiechnął się słabo i skinął z uznaniem głową. Szóstka trafiła do Juliana, a siódemka do Edwarda. Szmaragdowa ósemka zabłysła nad wciąż rozdrażnionym Kato, a dziewiątkę otrzymał wzburzony Abraxas. Dziesiątka przypadła Odionowi, jedenastka zaskoczonemu Damienowi. Ostatnia liczba, na wpół przeźroczysta dwunastka, pojawiła się natomiast nad głową Hectora. - Nie zasłużyłem na nią, on pobiegł lepiej - mruknął cicho młodszy brat księżniczki Magdalene, obserwując jak Hectora opuszcza entuzjazm i chłopak z obojętnością opiera głowę na kolanach. - Hej, spokojnie. Pamiętaj co mówiłem - powiedział Julian do siedzącego obok księcia, w tym samym momencie, w którym profesor powiadomił ich o końcu lekcji. Gdy wszyscy zaczęli się zbierać z trawy, planując szybki prysznic w łazience przy sali Szermierki, tu i ówdzie rozlegały się wcale nie tak ciche rozmowy. - I jak ja mam się teraz pokazać na oczy mojej słodkiej Vivienne? Obiecaliśmy sobie, że będziemy w Akademii wzorem księcia i księżniczki - narzekał Abraxas do Edwarda i Eryka. Dramat zawszanina z Kyrgios wydawał się jednak blady, przy tym, który rozgrywał się parę kroków dalej. - Coraz bardziej się upewniam, że skończę jako mogryf. Trochę szkoda, wiesz? Myślałem, że po Akademii będę miał szansę na podróże. Zawsze chciałem zobaczyć trochę Bezkresnej Puszczy. To znaczy, w sumie chyba nadal będę mógł, ale może jako jakiś sokół albo coś. Bo chyba nie roślina. Chociaż gdyby zrobili ze mnie fiołka, to rodzice mogliby go sobie postawić na parapecie. Doniczkę z moim imieniem, rozumiesz, nie? - paplał wyraźnie roztrzęsiony Hector, pozwalając Aidanowi podciągnąć się na nogi. - To już moje drugie ostatnie miejsce dzisiaj. Trochę jak Lisa... - urwał i zmarszczył brwi, wyszukując spojrzeniem Alana. Wydawało się, że na kilka chwil zapomniał o własnym lęku. - No właśnie. Jak ona sobie poradziła na tej lekcji? Chyba nie... - urwał, najwyraźniej zbyt przerażony samą myślą.
  8. Akademia Dobra, dziewczęta Po odpowiedzi Sophie, w klasie przez kilka chwil panowała złowróżbna cisza. Dziewczęta wychylały z zainteresowaniem głowy, chcąc poznać reakcję nauczycielki, zanim zdążyłaby ona wyrazić opinię na głos. Vivienne zmarszczyła delikatnie jasne brwi i złapała za ramię Lucindę; obydwie księżniczki były coraz bardziej i bardziej zestresowane tym, że mogą nie zaliczyć zajęć w taki sposób, w jaki by sobie życzyły. Chyba tylko Lisa i Stephanie wciąż siedziały spokojnie, bardziej zaskoczone niż nerwowe. Kiedy jednak profesor Sericia uśmiechnęła się subtelnie do Sophie i wyciągnęła dłoń, żeby zawinąć jej za ucho samotny kosmyk czarnych włosów, Stephanie nachyliła się do ucha Lisy i szepnęła; - Wiesz, chyba najlepiej gadać dużo. Prawdopodobnie była to prawda. Nauczycielka po raz pierwszy wyglądała na prawdziwie zadowoloną, choć oczywiście nie obyło się bez uzupełniającej uwagi. - To była bardzo dobra odpowiedź, śnieżynko. Nie przejmuj się żółciami; jaskrawe i intensywne barwy nie pasują do tak pięknej karnacji, ale odcienie chłodne, blade i rozmyte z pewnością dałoby się dopasować do odpowiednich akcesoriów i fryzury. Ostatecznie, żółty był też ulubionym odcieniem młodej Letycji - uśmiechnęła się, doskonale wiedząc o zdezorientowaniu swoich uczennic - Tak ma naprawdę na imię Królewna Śnieżka. Och, w Akademii również upierała się przy żółciach, lecz aktualnie znacznie częściej można ją ujrzeć w turkusach, szmaragdach i srebrze. Są to couleurs Dziewiczej Doliny, pas vrai? - Vivienne uśmiechnęła się uroczo i skinęła głową, gdy nauczycielka na nią spojrzała. - Mam tylko jedną, drobną uwagę do twojej wypowiedzi. Prześlizgnęłaś się po temacie pytania, mon cher. Chodziło przede wszystkim o to, że jasne i blade pomadki zleją się z twoją karnacją i nadadzą trupiego wyglądu. Mauvais - Narcyza po raz ostatni pogłaskała ciemnowłosą dziewczynę po głowie i ruszyła dalej. W klasie wznowiły się szepty; wśród nich wyraźnie można było usłyszeć pogardliwe prychnięcia Emeraldy. Siedząca obok Sophie Constantine cmoknęła cicho i pokręciła głową z nie do końca sprecyzowanego powodu. Reszta zajęć upłynęła w utrzymującym się napięciu; sukces Sophie wcale nie udobruchał nauczycielki, która surowo podchodziła do dziewcząt próbujących opisywać swoją urodę po łebkach lub uchylających się przed odpowiedziami. Choć wypowiedź Lucindy była ładna i zgrabna, młoda księżniczka całkiem straciła wątek, gdy profesor Sericia zażądała, aby ta wyjawiła jej powód swoich śmiesznie pomalowanych ust. Biedna zawszanka nie odzywała się i wbijała spojrzenie we własne dłonie, będąc już na skraju łez, gdy kobieta w końcu zostawiła ją w spokoju. Vivienne - co zapewne nikogo nie zdziwiło - poradziła sobie świetnie, doskonale opisując typ urody jasnego lata i wdając się z nauczycielką w entuzjastyczną dyskusję na temat pastelowych kolorów. Profesor Narcyza na początku pochwaliła Emeraldę za poprawną wypowiedź i barwne porównania do motyli i kryształów, lecz po dodatkowym pytaniu zmieniła ton na karcący, wypominając zbyt wygórowaną pewność siebie i bezustanne trzymanie się ulubionego, morskiego odcienia. W końcu jedynymi nieprzepytanymi dziewczętami w klasie zostały siedzące na dalekim końcu Lisa oraz Stephanie. Nauczycielka zauważyła to i ruszyła w ich stronę z nie do końca szczerym uśmiechem. Dopiero ten widok wywołał we współlokatorkach niepokój - nie chodziło nawet o samą perspektywę odpytania, ale o fakt, że za profesorką odwracała się głowa każdej zawszanki, nawet księżniczki Magdalene. Wszystkie chciały chyba na własne oczy zobaczyć, jak poradzą sobie dzikuska i wiedźma. Na pierwszy ogień poszła Lisa, którą Narcyza Sericia obrzuciła na dzień dobry spojrzeniem pełnym aprobaty. No tak, wyglądała przecież znacznie porządniej niż zazwyczaj. - Okej, no to... - Powstrzymała chęć podkurczenia nóg na kanapę i skupiła wzrok na intensywnie pomalowanych ustach kobiety; jej wyczekujący, surowy wzrok nie pomagał w skupieniu myśli. - Bo to zadanie wcale nie jest takie oczywiste, jakby się mogło wydawać, pani profesor. Ja na początku cały czas patrzyłam na głęboką jesień - urwała, nieco zestresowana, przypominając sobie typ, który w ostatniej chwili odrzuciła. - Ale to chyba jednak nie to, bo ja mam rude włosy, nie? Bardzo rude i chyba nawet ładne - instynktownie uniosła dłoń do ramienia, zapominając, że księżniczka Magda spięła jej fryzurę wysoko na głowie. Usta nauczycielki drgnęły lekko, lecz nic nie powiedziała, unosząc pytająco brew. - No dobra, to powiedzmy, że jestem typem ciepłej jesieni. Bo tutaj jest napisane, że to mogą być właśnie rude włosy i zielone oczy i piegi - komicznie przyłożyła rękę do brody. - Jak ostatni raz sprawdzałam, to miałam ich całkiem sporo - Stephanie parsknęła cicho, lecz, co najdziwniejsze, nie tylko ona. W całej klasie rozległo się kilka pomniejszych chichotów. - Tylko trochę nie pasuje jasna karnacja, ale z drugiej strony, jakby się w to bardziej wgłębić, to ja jestem opalona, bo spędzam dużo czasu na słońcu. W końcu to nie jest tak całkiem równomierna opalenizna, jako dziecko pewnie byłam bledsza. Patrząc na to, to pasują do mnie takie kolory jak na przykład jasny żółty. Wybacz, księżniczko - wychyliła się lekko, spoglądając ulotnie na Sophie. Z każdą chwilą czuła się coraz pewniej; mówiła to, co myśli, a nauczycielka jej nie przerywała i nie karciła za zbaczanie z tematu, więc chyba nie było tak źle - Ogólnie okej, bo słoneczne bluzki są fajne, nawet jeśli źle się z nich spiera trawa. Poza tym czerwony, brązowy, ciemnozielony. Wszystko by się zgadzało, w końcu chyba wiedziałam już wcześniej, że w niektórych ubraniach wyglądam dobrze, a na przykład w... - zajrzała do podręcznika. - ...niebieskim jestem trochę jak strach na wróble w starych portkach farmera. To są chyba takie rzeczy, które się widzi też na oko, prawda? - siedząca obok Lisy Stephanie z coraz większym trudem powstrzymywała śmiech. - No ale na przykład jasnozielony, o, on do rudych włosów pasuje idealnie. Trochę mnie tylko martwi ten róż, naprawdę nie przepadam, chyba nie pasuje mi do cery. Makijażu w sumie też raczej nie używam, chociaż kuzynka próbowała mnie kiedyś nauczyć. Teraz widzę, że nie jest aż taką ekspertką, za jaką się uważa, bo tu jest napisane, że podkład nie powinien zakrywać piegów, a ona zawsze próbowała to robić. Na powieki to powinny być pomarańcze, beże, złoto albo zieleń, a na usta kolory stonowane, czyli chyba niejaskrawe - zakończyła powoli i uśmiechnęła się z zażenowaniem, wzruszając ostrożnie ramionami. Serce biło Lisie znacznie szybciej niż zazwyczaj. W głowie cały czas kotłowała się świadomość, że nie może pod żadnym pozorem zająć ostatniego miejsca. Beznamiętna mina nauczycielki nie wpływała jednak dobrze na uspokojenie nerwów. - W twoim przypadku zieleń na oczy nie byłaby korzystna - wyszeptała w końcu kobieta, tak neutralnie, jakby Lisa wcale nie dodawała ciągle anegdot i żartów do poważnej odpowiedzi. - Dlaczego, Lecteur? Lisa zagryzła wargę, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z tego, co czasem mimochodem wspominała mama lub Nancy. Ostatecznie jednak poszła śladem własnej logiki. - Bo nie pasuje mi do oczu, prawda? Też są zielone i by się z nimi zlała, czy coś - zakończyła niezbyt pewnie. Nauczycielka jeszcze przez chwilę obserwowała ją w ciszy, a potem uśmiechnęła się tajemniczo. - Correct. Teraz twoja kolej, księżniczko... - Stephanie - odparła natychmiast jej współlokatorka, zabierając za własny opis. Dziewczynie z Lisiego Gaju poszło nieco gorzej niż Lisie, choć również zastosowała żartobliwą i swobodną taktykę. Mogła mówić pewnie oraz całkiem błyskotliwie, lecz kilka razy pomyliła się w ocenie koloru, materiału lub kosmetyku, co wydawało się irytować profesorkę. Ostatecznie nauczycielka wróciła na środek klasy, zostawiając obydwie zawszanki z nieszczególnie przyjemnym poczuciem zagadki. Każdej innej uczennicy nauczycielka dawała znak, wskazujący na prawdopodobne miejsce. Lisa po tych lakonicznych odpowiedziach nie miała bladego pojęcia, czy wyląduje na samym końcu, czy - choć to wybitnie mało prawdopodobne - przy początku. Stając na podwyższeniu, piękna profesor Narcyza wydawała się na powrót przybrać osobowość ciepłej, pełnej entuzjazmu do mody nauczycielki. Zniknęła surowa mina i zawód w oczach, choć wiele księżniczek z pewnością długo ich nie zapomni i poświęci sporo czasu na naukę do zajęć Pielęgnacji Urody. Ta lekcja chyliła się już jednak ku końcowi, na co wskazywała krótka i zwięzła przemowa podsumowująca, podczas której profesor Sericia zachęciła dziewczęta do samodzielnej nauki i korzystania z zamkowej garderoby, gdzie każdy, niezależenie od rankingu, mógł do woli wypróbowywać różnorakie materiały, odcienie i wzory. W miarę jak mijały kolejne minuty, zawszanki coraz wyraźniej wierciły się w miejscach, krzyżując palce pod ławkami i opierając na siedzących najbliżej koleżankach. Narcyza bez wątpienia zauważyła ich rosnące roztrzęsienie, bo szybko umilkła, odetchnęła głęboko i uniosła prawą rękę, wykonując nią długi, zamaszysty gest. Z ust Dayli i Nerysy wyrwały się okrzyki zaskoczenia i zachwytu, gdy jeden ze słoików pełnych brokatu otworzył się samoistnie, a substancja wyskoczyła w powietrze, szybując ponad głowami uczennic. Lisa także była zdziwiona; wyraz łagodnego zainteresowania zmienił się jednak szybko w przerażenie, gdy chmura brokatu skręciła gwałtownie prosto na nią. Sparaliżowania, schyliła głowę i zacisnęła mocno powieki, przekonana, że oto właśnie czeka ją kara za zajęcie po raz trzeci ostatniego miejsca. Co za ironia, że coś tak pięknego rozbije ją na kawałki albo przeniesie do ciemnego lochu, w którym spędzi resztę... - Łał! Brawo, Lisa! - otworzyła z niedowierzaniem oczy, gdy Stephanie uderzyła ją mocno w plecy. Powoli spojrzała w górę, gdzie - nad własną głową! - ujrzała połyskującą, złotą jedynkę, ułożoną z szeleszczących cichutko drobinek. Nie trudno się domyślić, jak bardzo było to dla niej niewyobrażalne, biorąc pod uwagę, że jedynym, co zdołała z siebie wydusić był stłumiony pomruk; - Och. Aha. Inaczej wyglądało to w przypadku reszty klasy. Choć zarówno księżniczka Magda, jak i młoda, urocza Dayla, uśmiechnęły się do Lisy przyjaźnie i odwróciły bez słowa, wciąż były dziewczęta takie, jak Vivienne, która natychmiast spojrzała na nauczycielkę, zaciskając szczupłe palce na zamkniętym podręczniku. - Dlaczego? - szepnęła grzecznie, nie będąc jednak w stanie całkiem wyzbyć się oburzenia z głosu. Nie była jedyna. Nieprzyjemne grymasy pojawiły się też na twarzach Emeraldy, Lucindy oraz Constantine, która skrzyżowała ramiona na piersiach i mruknęła cichutko do Sophie; - Zasługiwałaś na to bardziej. Nauczycielka błyskawicznie ucięła wszelkie protesty i utyskiwania, unosząc wyniośle głowę. - To ja tutaj jestem od oceniania, a nie wy, princesses. Elisabeth otrzymała pierwsze miejsce, ponieważ niezwykle pozytywnie mnie zaskoczyła. Pomimo specyficznej retoryki... - jej usta po raz kolejny drgnęły, jakby tłumiła uśmiech - ...przedstawiła wszystko poprawnie, posługując się przykładami. Zobaczyłam w niej dobrze funkcjonujące poczucie stylu. Lecteur, miałaś rację zarówno w przypadku tego, że róż, choć wymieniony w tekście, nie pasuje do twojej karnacji, jak i w tym, że takiej twarzy znacznie lepiej bez wyraźnego makijażu - zwróciła się ciepło do Lisy, a potem znów rozejrzała po klasie - Byłam zawiedziona, że tak duża część z was recytowała podręcznik bez obiektywnego wgłębienia się w jego treść. I nie marszczcie się już tak, bo będziecie wyglądać jak wiedźmy. Dziewczęta wciągnęły gwałtownie powietrze i natychmiast - choć wciąż obrażone - wróciły do starannie wypracowanych uśmiechów. Lisa widziała dokładnie, jak bardzo nienaturalne i sztuczne są, ale nie miała sił do rzucenia zjadliwego komentarza. Spoglądała raz na uśmiechniętą Stephanie, a raz na połyskującą jedynkę, nie mogąc zrozumieć dlaczego oczy palą ją tak, jakby miała się za chwilę rozpłakać. Jak niedorzecznie. Dalsze przyznawanie stopni potoczyło się znacznie szybciej i bez zbędnych obiekcji. Za każdym razem, gdy nauczycielka wybierała uczennicę, do góry wzlatywały kolejne porcje brokatu, perfumowanej wody lub krótkie, aksamitne wstążki. Drugie miejsce przypadło Sophie, na co Constantine uśmiechnęła się z sympatią i na kilka sekund złapała koleżankę za rękę, nawet jeśli ze względów grzecznościowych nie zamierzała trzymać jej zbyt długo. Bladoróżowa trójka trafiła do Vivienne, która wydęła drżące usta i wbiła wzrok w lśniącą podłogę, najwyraźniej zawstydzona takim wynikiem. Czwórka zabłysła różanymi wstążkami nad głową zaskoczonej Constantine, natomiast piątka przypadła wciąż przygnębionej Lucindzie. Niezadowolona ze swojej szóstki okazała się także Emeralda, choć księżniczka ze Świetlistej Wieży pozbierała się z żalu znacznie szybciej niż pozostałe prymuski. Siódemka przypadła Dayli, a ósemka Nerysie - obie zawszanki wzruszyły ramionami i posłały sobie niepewne uśmiechy. Milcząca Aria otrzymała dziewiątkę. Dziesiątka zafalowała nad głową Stephanie, wyglądającej na bardzo zadowoloną z faktu, że nie jest ostatnia. Jedenaste miejsce przypadło natomiast Magdzie, której reakcję trudno było wyczytać, co zostawiało niechlubną dwunastkę rozdygotanej Monice. Ruda, koścista dziewczyna wyglądała, jakby znów miała się rozpłakać, więc Nerysa natychmiast objęła ją opiekuńczo ramieniem. Nie na długo; brzęczenie wróżek obwieściło koniec zajęć i dziewczęta zostały wygonione z sali. Z miejsca nie wstała jedynie księżniczka z Kamelotu, której nauczycielka, równocześnie stanowcza i zmartwiona, kazała zostać na słowo.
  9. Akademia Zła Atmosfera szoku i niepewnego rozbawienia, która zapanowała po ataku Adelii na Ravera, rozpłynęła się wraz z wysoką oceną, jaką Czytelniczka - zdaniem wielu niesłusznie - otrzymała. Choć wciąż pozostawali tacy, którzy obserwowali wszystko z ostrożnością i zastanowieniem, w klasie rozlegały się też pojedyncze, podirytowane szepty; Gdybym wiedział, że za obicie ci mordy dostanę pierwsze miejsce, to nawet bym się nie wahał. Ani profesor ani sama Adelia nie zwracali na to jednak uwagi. Dziewczyna była zbyt oszołomiona, zarówno przez iskrzącą się, falującą jedynkę, jak i bolesne ściskanie w piersiach - efekt poczucia winy wymieszanego ze strachem i pozostałościami gniewu. Drżące nogi powoli przestawały być dla niej oparciem, a kiedy w końcu opadła na ławkę, towarzyszył temu syk bólu. Raver wciąż mocno zaciskał palce, boleśnie wykręcając jej rękę. Jeżeli nawet profesor to zauważył, nie zareagował; podszedł tylko do ławki i zamiótł ręką pozostałości rozsypanych żabich oczu. - Ta pajęcza nora to też dobry pomysł, byle tylko się tam na stałe nie zalęgły, hehe - Adelia zakwiliła cicho, wciąż zbyt obrzydzona, by próbować własnoręcznie pozbyć nowej fryzury. - Wiedźma z mrocznego lasu i wioskowy morderca - machnął ręką, wskazując na krew spływającą po wychudzonej twarzy Ravera. - Do tego teatrzyk, który naprawdę zdołał mnie rozbawić, jestem pod wrażeniem. Adelia poczuła, jak młody nigdziarz szarpie nią bezceremonialnie, zmuszając do uniesienia głowy. - Dziękuję, profesorze. Uznaliśmy to za świetny sposób na zaliczenie pana zajęć - Oczy Czytelniczki rozszerzyły się z zaskoczenia na to wymowne stwierdzenie, ale nic nie powiedziała, raz na jakiś czas pociągając nosem. Dłonie bolały ją od odkorkowywania starych butelek i brutalnej szarpaniny. Nie chciała już na nie spoglądać, wiedząc, że są całe oblepione krwią. Czy ona naprawdę to zrobiła? Naprawdę utraciła kontrolę? Dręczona wątpliwościami, nie od razu zauważyła, że Raver uśmiecha się chłodno do rozchichotanego profesora. Nauczyciel, najwidoczniej przekonany, że była to ich wspólna intryga, przydzielił nigdziarzowi dumną dwójkę i oddalił się z powrotem w głąb klasy, śledzony przez ponure spojrzenia pozostałych uczniów. Adelia zadrżała, wyczuwając, że chłopiec - potwór - znów skupił na niej swoją uwagę. Czuła jego spojrzenie, tak intensywne, że niemal parzące. Miała wrażenie, że jej policzek będzie za chwilę wyglądał tak, jak rękaw czarnego mundurka, na którym zostało teraz kilka niewielkich dziurek o zwęglonych brzegach. Obserwowała kątem załzawionego oka, jak Raver sięga po szorstką szmatkę i przeciera twarz z krwi i innych, mętnych płynów. Nad jego głową wisiała oblepiona pajęczynami dwójka, emitująca z siebie mgliste światło. Podkreślało ono siniaka nad lewą brwią, na którego sam widok dziewczynie zrobiło się niedobrze. Zanim jednak zdołałaby uciec lub chociaż się odsunąć, nigdziarz znów złapał ją za nadgarstek. Tym razem nie poczuła gorąca, tylko zimno; przenikliwe, lodowate zimno. A wraz z nim szept, złośliwy, lecz szczery, którego wiedziała, że nigdy nie zapomni, nawet leżąc znów pod bezpieczną kołdrą w swoim rodzinnym domu. - Wiedźma. Profesor bardzo szybko załatwił sprawę reszty klasy, pokazując przy okazji, że nie wszyscy będą mieli u niego szansę na sprawiedliwy wynik. Gwidon Angle oceniał tak, jak mu się podobało; przede wszystkim zależało mu na dobrej rozrywce i czymś, co w każdej innej klasie nazwano by zapewne kreatywnością. Koścista trójka nie bez powodu przyznana została Christianowi. Profesor obejrzał z każdej strony milczącą, znudzoną Alisę i rzucił krótki komentarz, jak to chłopak "od początku mu się podobał". Alisie, ku oburzeniu części nigdziarzy, zaproponował czwarte miejsce w zamian za informację o swoim pochodzeniu. Dziewczyna jednak w odpowiedzi tylko uśmiechnęła się złośliwie, więc ostatecznie trafiło ono do Judith. Profesor podobno "dawno nie widział tak zniszczonych włosów", co Margo skwitowała stłumionym śmiechem. Scarlett, za szpikulec na głowie Savy, została obdarowana kolczastą piątką, natomiast szóstka trafiła do zaskoczonej Bathildy, która z braku innych możliwości przylepiła do łysiny De jelenie rogi. Siódemkę otrzymał Eudon, za włosy Vina, które z ledwością było widać pod warstwą szarawego pyłu, a ósemkę Kim, za wpakowanie niezadowolonej Prismie całych garści martwych motyli. Kolejne stylizacje uczniów były już znacznie bardziej typowe. Zaskoczony Lavalle otrzymał od profesora lodową dziewiątkę. Elvira, za trupią czaszkę, wystylizowaną na czarnych włosach Walburgi, zdobyła dziesiątkę, z której ewidentnie nie była zadowolona. Zaraz za nią uplasowała się jej współlokatorka, a następnie Vin oraz Gilbert. Czternaste miejsce, ku zaskoczeniu wszystkich, otrzymał Navin, który podjął próbę przeobrażenia Hadriona w prawdziwego wilkołaka. Szlamista piętnastka przypadła Thomasowi, a migocząca szesnastka zobojętniałej Alisie. Za dziwaczny, śmierdzący splot na głowie współlokatorki, Sava otrzymała siedemnaste miejsce, osiemnastka natomiast zabłysła nad głową Prismy, która tak ułożyła włosy Kim, że osobliwa dziewczyna sprawiała wrażenie niemal łysej. Uczniowie na ostatnich miejscach nie wykazywali się już dodatkową kreatywnością. W kolejności; Margo, Pollux, Hadrion, Labrenda, Alaric oraz De, który krótkich włosów Bathildy wydawał się nawet nie ruszyć. Choć na wielu twarzach pojawiały się wyrazy determinacji i chęci poprawy przyszłych wyników, profesor nie zaoferował im żadnych słów rady lub otuchy, bezceremonialnie każąc się wynosić. Mimo ostrzeżenia obleśnego profesora, uczniowie nie zbierali się w zbytnim pośpiechu. Elvira zdążyła jeszcze nawet spiąć czarną gumką swoje różowawe, lepiące się od krwi włosy. Zmarszczony nos i chłód w błękitnych oczach wskazywały na to, że dawno nie czuła się tak upodlona i minie sporo czasu, nim na dobre przyzwyczai się do tych bezsensownych zajęć. Kątem oka śledziła drobną, rozdygotaną Adelię, przynajmniej dopóki nie dotarło do niej ciche marudzenie Walburgi. - Chodźmy to zmyć jeszcze przed następną lekcją. Nie mogę zdzierżyć tego lepkiego obrzydlistwa. - Tak, to dobry pomysł - mruknęła w odpowiedzi Elvira, sięgając po torbę. - Obyśmy tylko zdążyły. Walburga burknęła coś, a potem uśmiechnęła się złośliwie. - Choć moim zdaniem ty mogłabyś sobie zostawić tę stylizację. Metaliczny smród do ciebie pasuje, w końcu pochodzisz z plebejskiej krainy. Elvira uniosła wysoko jasne brwi i zacisnęła usta. Nie czuła się urażona - w końcu ta wydumana, arystokratyczna obelga nie miała w sobie żadnego potencjału krzywdzącego, będąc najzwyklejszą prawdą - ale wszechobecny zapach padliny i chłodna ciecz spływająca po karku utrzymywały ją w stanie bezustannej irytacji. - Nikt cię nie pytał o zdanie - sarknęła więc, niezbyt błyskotliwie i niezbyt rozsądnie. Walburga wzruszyła ramionami z kpiącym wyrazem rozbawienia na ustach. Elvira odpowiedziała jej tym samym, próbując odegnać bolesne i niedogodne wspomnienia dawno utraconej przyjaciółki, lata temu odesłanej z Nottingham. Także przy stoliku Thomasa i Lavalle'a nie panowało milczenie. Choć chłopiec z Lodowych Pól nie należał do rozmownych, w pewnych momentach najwyraźniej nie mógł powstrzymać się przed rzuceniem uwagi na temat tego, co akurat go zastanawiało. Gdy obaj chowali podręczniki, szepnął więc, na tyle cicho, by nie usłyszał go nikt niepowołany: - Podpalcie mnie, jeżeli to był ich wspólny pomysł. Widziałeś jej minę? W życiu nie uwierzę w to, że dała mu się namówić na coś takiego. To było od niej, całkiem od niej i to chyba jeszcze gorzej. Albo lepiej, nie wiem - Lavalle jak do tej pory ani razu nie rozgadał się tak przy Thomasie. Zrównoważył to jednak tym, że nie dał mu już szans na odpowiedź; zarzucił na ramię wyświechtaną torbę, odwrócił się i szybko przemknął między ławkami.
  10. Akademia Dobra, dziewczęta Lekcja dobiegła końca w wyjątkowo szybkim tempie, nawet dla Lisy i Stephanie, które po paru sekundach milczenia znów wciągnęły się w cichą, okraszoną żartami dyskusję na temat kolorów i stylów. Kiedy profesor Sericia wstała i stanęła na podeście, niektóre dziewczęta wciąż przeglądały podręczniki w gorączkowej nadziei na znalezienie dodatkowych, cennych informacji. Patrząc na nauczycielkę, która właśnie wkroczyła w smugę wielobarwnego światła wpadającą przez wysokie okna, Lisa po raz kolejny musiała przyznać jak piękna i wytworna była, mimo wyraźnie starszego wieku. Prawdopodobnie to właśnie robiła z człowiekiem codzienna, hiperdokładna pielęgnacja i drogie specyfiki. Kobieta musiała mieć na to czas i warunki, ucząc takiego przedmiotu w tak idealnym pałacu. Ruda dziewczyna nie mogła się jednak powstrzymać przed myślą o tym, jak radziły sobie z tym królowe w zamkach, królowe będące jednocześnie matkami. Pamiętała własną mamę, zmęczoną i zaspaną, gdy o czwartej nad ranem karmiła i usypiała Nathana w salonie. Z drugiej strony, po tym co dziś usłyszała od Alana, nie zdziwiłaby się, gdyby królowe nie zajmowały się wcale opieką nad własnymi dziećmi, zamiast tego przesiadując w pozłacanych łaźniach. Sama myśl była koszmarna. Lisa nigdy dotąd nie myślała poważnie o byciu mamą, ale wiedziała, że na pewno nie chciałaby być kimś takim, jak te wyperfumowane, leniwe krowy w jej wyobraźni. - Czas się kończy, moje drogie, a musicie jeszcze zdążyć z zaprezentowaniem efektów swojego małego badania - Lisa pokręciła lekko głową, gdy nauczycielka uśmiechnęła się, mrużąc długie rzęsy. - Może zaczniemy od naszej sirène, hmm? Uśmiechasz się tak ślicznie. Proszę, opowiedz nam o sobie. Nerysa nie wyglądała wcale na zmieszaną uwagą, jaka skierowała się na nią z każdego kąta klasy, choć siedząca obok niej Monica opuściła wzrok i spłonęła ciemnym rumieńcem. - Dziękuję. To tak... - słodka dziewczyna zetknęła palce u rąk i dyskretnie spojrzała na podręcznik. - Na początku myślałam, że moim typem urody będzie ciepła wiosna, ale ostatecznie wybrałam głęboką jesień - Uniosła głowę, jakby chciała się upewnić, że ma rację; profesor Narcyza nic jednak nie powiedziała, wciąż uśmiechając się tajemniczo. - To są piwne oczy, ciepła cera oraz ciemne włosy. Według tego typu powinnam używać kolorów nasyconych, takich jak szmaragd, ciemny błękit, ciemny pomarańcz, brudne złoto lub żółć, a unikać pasteli, odcieni jasnych i neonowych. Zasady makijażu mówią natomiast, że powinnam nakładać na oczy ciepłe i przygaszone kolory, malować usta ciemniejszymi, mocnymi pomadkami i unikać czarnej kredki - znów spojrzała do góry, oczekując reakcji nauczycielki. Profesor Sericia przez kilka chwil wpatrywała się z zamyśleniem w Nerysę, składając dłonie za plecami. - Robisz to na co dzień, sirène? Stosujesz się do tych zasad? Nerysa zamrugała szybko i wychyliła się niepewnie do przodu. - Jeżeli chodzi o ubrania, to chyba... tak. Ale naprawdę rzadko używam makijażu - odpowiedziała z nieznacznym wzruszeniem ramion. Nauczycielka pokiwała z uznaniem głową. - Dobrze, dobrze. Rozumiem, że to nauka wpojona w domu? Właściwa, środowisko podwodne nie sprzyja większościom kosmetyków - Mrugnęła subtelnie, poprawiając chusty. - Twoja odpowiedź nie była incorrect, lecz brakowało mi w niej... czegoś konkretniejszego. Na przyszłość, polecam ci sięgać czasem i do typu ciepłej wiosny, gdyż tam również możesz znaleźć dla siebie cenne porady. Kolejne wypowiedzi wyglądały mniej więcej podobnie. Księżniczki nie spodziewały się, że profesor Sericia będzie je dodatkowo wypytywać i wyciągać z nich przeróżne informacje. Okazało się, że pozornie proste zadanie wielu dziewczętom sprawiało trudności. Odpowiadająca po Nerysie Monica prawie zalała się łzami, gdy nauczycielka zwróciła jej uwagę na źle dobrany typ urody. Księżniczka Magdalene, która większość zajęć spędziła przeglądając podręcznik i obserwując niebo za oknem, wdała się podczas swojej wypowiedzi w dyskusję na temat konieczności wyboru stylu, w którym jeden element zgrzyta z rzeczywistym wyglądem osoby wybierającej, co Narcyza - z bardzo niezadowoloną miną - zbyła jako mędrkowatość w próbie zatuszowania własnej nieporadności. Dayli szło nawet dobrze, dopóki profesor zamaszystym ruchem nie sięgnęła po dwa kawałki materiału i nie rozkazała wybrać jej jednego z nich wraz z podaniem odpowiedniego uzasadnienia. Miła i sympatyczna nauczycielka szybko zmieniała się w surową egzaminatorkę, gdy na wierzch zaczęły wypływać problemy dziewcząt z ocenianiem samych siebie i niedociągnięcia w subtelnej sztuce dobierania stylów. Lisa i Stephanie łapały się za głowy, widząc jak nauczycielka kręci nosem na coraz bardziej bełkotliwe wypowiedzi księżniczek, pokazując tym samym, że lekcje z nią wcale nie będą tak proste, jak mogło się na początku wydawać. Zarówno Aria, plącząca się w próbie wyjaśnienia tego, dlaczego do jej urody najlepiej pasują matowe pomadki oraz Constantine, która wielkimi oczami obserwowała fruwające po klasie kawałki materiału, musiały przyznać, że Narcyza Sericia była perfekcjonistką. A Nerysa miała najwidoczniej wielkie szczęście, trafiając pod jej ocenę jako pierwsza, gdyż im dalej w las, tym profesor wydawała się być bardziej zirytowana. Nic dziwnego, że gdy nauczycielka doszła w końcu do ławki Constantine i Sophie, drobna księżniczka zadrżała pod ostrzałem jej surowego spojrzenia. A jednak, pomimo bardzo cichutkiego i wygłuszonego tonu, córka czarownicy sprawnie poradziła sobie z przedstawieniem typu przygaszonego lata. Nie mogła oczywiście liczyć na zbyt szybką ulgę, gdyż nauczycielka natychmiast uniosła dumnie brodę i zadała jej jedno, dość istotne pytanie. - Dobrze, mon cher - Pieszczotliwe określenie wcale nie brzmiało już tak przyjemnie. - Chcę teraz wiedzieć, dlaczego intensywne, jaskrawe kolory nie będą współgrać z twoją karnacją. Constantine zagryzła pomalowane usta, ścierając z nich pomadkę. Zanim odpowiedziała, dyskretnie spojrzała na własne, matowo ciemne dłonie. - Ponieważ... - Przełknęła ślinę. - Ponieważ jeszcze bardziej podkreślą mój przygaszony typ urody i sprawią... że będę wyglądać szaro? Mdło? - Głos Constantine zadrżał lekko przy ostatnim słowie, choć dziewczyna dzielnie utrzymała kamienną twarz. Chwilę później mogła już wypuścić wstrzymywane powietrze, gdyż profesor skinęła sztywno głową i skierowała swoją uwagę na Sophie. - Sophie, flocon de neige - powiedziała cicho. - Opowiedz nam o sobie, a potem uzasadnij, dlaczego nie powinnaś używać jasnych szminek? W klasie panowała cisza, gdy zestresowane uczennice na ostatnią chwilę przerzucały strony podręcznika. Akademia Dobra, chłopcy Pomimo krzywych min i utyskiwań pojedynczych uczniów, profesor Daramis z entuzjazmem zarządził "mały, rozgrzewający wyścig" w formie zaliczenia pierwszych zajęć Pielęgnacji Męskości. Pozwolił uczniom na zostawienie toreb i marynarek, które wróżki miały im potem dostarczyć na Polanę, będącą miejscem mety. Następna lekcja, Przetrwanie w Baśniach, miała odbywać się właśnie tam, więc w założeniu było to połączenie konieczności z użytecznością. Gdy wszyscy wstali i zaczęli zsuwać z siebie błękitne, misternie zdobione nakrycia, Aidan uśmiechnął się lekko do Alana. - Myślę, że dość szybko biegam. Często wychodziłem z tatą do lasu i tam biegałem. Ale w porównaniu do prawdziwych książąt, to nie wiem. Wy pewnie mieliście jakieś treningi, nie? - zapytał szeptem, jednak zanim zdążyłby otrzymać odpowiedź, nauczyciel zaklaskał głośno w dłonie, zwracając na siebie ich pełną uwagę. - Słuchajcie! Wpadłem na jeszcze jeden pomysł, który sprawi, że ten bieg stanie się bardziej integracyjny - Ambrosius za plecami Abraxasa przewrócił oczami, ale profesor nie zauważył tego, zajęty spinaniem włosów w krótką kitę. - Przydzielimy was w pary i będziemy liczyć wasze miejsca parami, okej? Dopiero jak dobiegnie dwójka chłopców z danej pary, przydzielimy im miejsca na podstawie wewnętrznej kolejności. Czyli, jeśli na przykład Abraxas będzie w parze z Edwardem i Edward dobiegnie pierwszy... - wspomniany książę szturchnął figlarnie przyjaciela, a ten odpowiedział mu tym samym - ...ale po Edwarcie przybiegną Eryk i Ambrosius, którzy są razem w parze, to właśnie oni zajmą pierwsze miejsca. To będzie nie tylko lekcja rywalizacji, ale także wzajemnej pomocy i solidarności. Tylko, że... hmm... - Profesor teatralnie złapał się za brodę. - Myślę, że tę solidną grupę prawdziwych dziedziców trzeba będzie porozdzielać, żebyście mieli okazję trochę lepiej zapoznać się z innymi - Abraxas zmarszczył brwi. - Co prawda nie będzie to aż takie proste, bo młodych paniczów przybyło nam w tym roku wyjątkowo dużo. Co też się porobiło, że tyle książąt w tym samym wieku... - profesor Daramis zachichotał i mrugnął. - To musiał być naprawdę owocny rok na zamkach. Gdy do uczniów dotarło do czego nauczyciel nawiązywał, przez klasę przetoczył się szmer oburzenia, a na wielu twarzach wykwitły rumieńce i grymasy obrzydzenia. Ostatecznie profesor samodzielnie przydzielił ich w pary, unikając łączenia tych, którzy siedzieli wspólnie w ławkach. Okazało się, że rodowitych książąt naprawdę było więcej, więc Alan trafił do pary z Damienem, chłopcem, jak wspomniał profesor, o rok młodszym. Brat księżniczki Magdalene przywitał się z nim uprzejmie, ale jego blada twarz pokazywała jedynie ponure znużenie. - Nie wydaje mi się, żebym biegał szybko. Raczej nie biegam. Przepraszam - wymamrotał, pochylając się lekko do przodu w niemal obronnym geście. Aidan stanął obok księcia Eryka, który co prawda nie wyglądał na zbyt zadowolonego z takiego układu, ale nie zachowywał się też otwarcie wrogo. Zdobył się nawet na wyciągnięcie dłoni do oficjalnego uścisku i rzucenie krótkiego żartu ("Jakby co, będziemy się nawzajem nieść na plecach"). Przy samych drzwiach Edward stał spokojnie oparty o framugę, wyglądając niemal groteskowo przy wesoło podskakującym Kato. Abraxas łypał niepewnie na wyższego Odiona, Julian klepał po ramieniu niepewnego Hectora, a Ambrosius cicho dyskutował z Leonem. Po chwili profesor wyprowadził wszystkich na korytarz i ustawił w jednej linii, informując o tym, że zna skrót, który pozwoli mu dotrzeć na miejsce przed nimi ("Już nie te lata, żeby biegnąć z nami, co?" - mruknął ktoś, ale profesor całkiem to zignorował). Książęta mieli ruszyć przez Główny Hol, a następnie Leśny Tunel i zlokalizować na Polanie profesora Daramisa, który przygotuje linię mety. Dystans nie był specjalny długi, lecz całość wymagała od nich nie tylko szybkości, ale również ostrożności, przede wszystkim na schodach i zakrętach, o czym mężczyzna przypominał im trzy razy. Uczniowie rozciągali się jeszcze przez kilka sekund, aby uniknąć nadwyrężeń, a potem, na krótkie gwizdnięcie nauczyciela, wyruszyli.
  11. Akademia Zła Alisa nie miała ochoty słuchać niczego, co mógłby chcieć przekazać jej Christian, lecz ostatecznie - ze zwykłej obojętności - pozwoliła mu gadać ile tylko będzie chciał, wiedząc, że po tych zajęciach prawdopodobnie i tak nie zapamięta ani słowa. Co ciekawe, żałosny wyrostek z próchniejącymi zasadami miał jednak w zanadrzu interesujące historie. Ta podobała się Alisie w całości; od chłopca zaklętego w maleńką główkę, po wiedźmę z poderżniętym gardłem. Co oczywiste, nie wystraszyła się. Znała podobne opowieści z rodzinnego domu - po przekroczeniu granicy samodzielności rzadko rozmawiała z matką, ale czasem warto było rozruszać zastałe struny głosowe i wymienić się nabytymi informacjami. Także fryzurę uznała za znośną, przeglądając się krótko w starym, popękanym kawałku lusterka. Spodziewała się, że chłopiec całkiem zniszczy jej włosy, być może nawet zetnie do łysej głowy, ale w ostateczności musiała przyznać, że i on walczył o ocenę. Sama nie czuła żadnej presji, by zwyciężyć; była przekonana, że jeśli tylko zechce, wbije się do ósemki głównych złych bohaterów. Na początku drogi nie potrzebowała niczyjego zachwytu, aprobaty ani wątłego podziwu. Nie dbała także o to, co Christian uczynił na jej głowie; wystarczyło przecież jedno zdjęcie matki, by wróciła do swej codziennej formy. Nie zdarzało się to zbyt często, lecz akurat w tej chwili naszła ją ochota na rozmowę. Brzmiała ochryple, nisko, z niewielką tylko nutą kobiecości. Normalnie. - Dobra rada, Christianie. W życiu różnie bywa. Na szczęście ja nie jestem tą wiedźmą; nie jestem nawet człowiekiem i nikt w tej Akademii nie domyśla się kim albo czym jestem. Nie myślę, byś chciał dowiedzieć się pierwszy - Sklejała słowa nieco dziwacznie, ale to nie to było najbardziej zastanawiające. Przez kilka chwil, gdy spoglądała Christianowi prosto w oczy, chłopak mógł być przekonany, że zobaczył w niej swoje własne odbicie. Oczy nigdziarki wydały się zmienić barwę z jaskrawożółtej na brązową, a twarz zaokrąglić rysy. Trwało to jednak zaledwie sekundę; Alisa odwróciła głowę i spojrzała z zastanowieniem do tyłu. Spokój i przytłumione rozmowy w klasie zostały bowiem przerwane przez histeryczne krzyki. Kilka minut wcześniej, w ostatniej ławce, Raver kończył sprawnie fryzurę Adelii, nawijając na kościste palce cienkie kosmyki i dodając do nich coraz to nowsze, wilgotne i lepkie elementy. Dziewczyna drżała, nie tylko z powodu niewygodnego ciężaru na głowie, ale również bliskości nigdziarza, który umyślnie napierał na jej drobną postać, wzmacniając poczucie osaczenia. Czuła nad sobą jego nieznacznie chrobotliwy oddech; nozdrza drażniła subtelna woń dymu. Jedynym pozytywem było chyba to, że chłopiec nie mówił już nic więcej, pozwalając Adelii zatopić się we własnym przerażeniu i poczuciu winy. Bo przecież ona nigdy, przenigdy nie chciałaby, żeby Lisa trafiła do tej strasznej szkoły. Jej opiekuńcza przyjaciółka była dobra, po prostu nie w baśniowym sensie - nie pasowała na księżniczkę, tak samo jak na wiedźmę. Lisa z Gawaldonu była po prostu Lisą z Gawaldonu, a Dyrektor Akademii popełnił okropny błąd porywając je z domu. - Skończyłem - Cichy, chłodny głos wyrwał ją z zamyślenia; natychmiast wyrwała się do przodu, chcąc jak najbardziej odizolować od nigdziarza. - Pamiętasz chyba o tym, że ty również masz zadanie do wykonania - Raver skomentował jej zachowanie z nutą złośliwego rozbawienia. No tak, oczywiście. Jeżeli chciała zaliczyć ten przedmiot, musiała zmusić się do sięgnięcia po obrzydliwe fiolki i użycia ich na głowie tego chłopca. Koszmarna wizja, chyba nawet bardziej, niż to, co przeżywała dotychczas. Adelia nigdy jeszcze nie dotykała chłopca z własnej woli; to było niestosowne, grzeczne dziewczynki nie zachowywały się w ten sposób. Jeżeli jednak chciała wrócić do domu... Przełknęła ślinę i wstała, ostrożnie obchodząc młodego czarnoksiężnika, który z obojętnością siedział przy ławce, opierając na niej jedną rękę. Wydawało się, że jego twarz wyraża jedynie pogardliwe znudzenie, lecz ona była przekonana, że tak naprawdę jej strach sprawia mu przyjemność. Z sercem w gardle i zimnymi ze stresu dłońmi stanęła za plecami nigdziarza i sięgnęła po pierwszą lepszą fiolkę, którą natychmiast odłożyła, gdy tylko mignął jej odręczny zapis "żabie oczy". Zwlekała jeszcze przez kilka chwil, dopóki chłopak nie zastukał cicho palcem w blat ławki; wtedy otworzyła niewielki słoik z czerwonym mazidłem, tym razem unikając spoglądania na etykietę. Nie miała żadnego pomysłu na to, jak właściwie miałaby zniszczyć jego włosy. Do tej pory mama uczyła ją tylko, jak dbać o siebie - o swoje zdrowie - a włosy tego chłopca i tak były na tyle suche i łamliwe, że ciężko było przyczyniać się do jeszcze poważniejszego pogorszenia ich stanu. Spróbowała przeczesać je palcami; bardzo ostrożnie muskając brązowe, jakby przyprószone czymś szarym kosmyki. Uczucie było na tyle dziwne, że natychmiast nabrała ochoty, by je wyciągnąć. Adelia naprawdę nigdy dotąd nie dotykała chłopca. - Za niedługo minie lekcja, Adelio - szepnął Raver bezbarwnym tonem. - Powiedziałbym, że z pewnością bawiłaś się już w fryzjera, ale z twoją przyjaciółką byłoby to bez wątpienia wyjątkowo trudne - zadrżała, słysząc jak jego głos nabiera okrutnej barwy. Wspominał Lisę wciąż i wciąż, jakby nadal nie mógł zapomnieć jej tego, co zrobiła na Polanie. Adelię powinno to zdenerwować, przestraszyć... lecz zamiast tego poczuła przypływ odwagi i w końcu zamoczyła rękę w śmierdzącej mazi. Szybko okazało się, że miała ona właściwości koloryzujące; gdyby nałożyć jej mniej, pewnie tylko zafarbowałaby włosy na brudną czerwień, lecz w takiej ilości całkowicie je zlepiła, zamieniając w brzydkie strąki. W pierwszej chwili ją to zestresowało, ale przypomniała sobie, że właśnie na tym polegają te zajęcia. Na obrzydzaniu... więc to, że z głowy Ravera skapywała teraz dziwna, kleista substancja nie mogło być niczym złym... nawet jeśli dziewczynie wydawało się, że sama czuje, jak z jej włosów... Machinalnie sięgnęła dłonią do tyłu i na kilka sekund straciła dech. Przy jej karku coś naprawdę się poruszało. Szybko złapała lusterko i wydała z siebie stłumione jęknięcie. Straszny nigdziarz zamienił cienkie włosy w najprawdziwszą pajęczą norę, tworząc na głowie Czytelniczki coś w rodzaju dziupli podtrzymywanej przez liczne pajęczyny i prawdziwe, żywe pająki. - Mówiłeś, że są martwe - wydusiła z niedowierzaniem, raz po raz unosząc dłoń i natychmiast ją opuszczając, jakby w strachu przed zbliżeniem do nich palców. - Mówiłeś... Cichy śmiech, jaki uzyskała w odpowiedzi, wydawał się przenikać ją do kości. Odwróciła głowę - cała rozdygotana i poszarzała z odrazy - tylko po to, by zobaczyć jak Raver odchyla się obojętnie do tyłu, niewzruszony spływającą po czole czerwoną mazią. - Nic takiego nie mówiłem - wyszeptał z pogardliwą delikatnością - Powiedziałem; one są martwe. Nie; pająki są martwe - Przyspieszony oddech potęgował ból i gorąco w klatce piersiowej Adelii. Wiedziała, że ten okropny chłopiec z niej kpił, że chciał wyprowadzić ją z równowagi, ale... oczy zapiekły ją od świeżych łez, a blade, pogryzione do krwi usta zadrżały. - Nie przesadzaj - dodał wtedy Raver sycząco, mrużąc chłodno oczy. - Nie są jadowite, nic ci nie zrobią. Czy to naprawdę wszystko, co potrafisz? Płakać i użalać się nad sobą? Nic dziwnego, że wszyscy mają cię dość - uśmiechnął się pokrętnie. - Bo tak przecież jest. Wszyscy wolą Lisę. Książę, Dyrektor Akademii, pewnie nawet twoi właśni rodzice. Ale tobie to odpowiada, prawda? Rola odrzuconej dziewczynki, wzbudzającej fałszywą litość... - NIC NIE WIESZ! - wrzasnęła nagle Adelia, wyrywając z pracy wszystkich pozostałych uczniów. - Zamknij się! Nie jestem taka! Jestem delikatna i... i dobra i... - ale krzyki wcale nie pomagały w załagodzeniu ognistego zranienia i wstydu, który zapłonął w jej sercu zupełnie tak, jakby Raver ścisnął je swoimi przerażającymi, bladymi palcami. - Nie jestem taka jak ty! Słyszała coraz głośniejsze dyskusje za plecami, ale jej wzrok skupiony był tylko na tym przeklętym, przerażającym nigdziarzu, który nadal uśmiechał się z wyższością i skrzyżował ramiona na piersi i... nie mogła tego znieść. Po raz drugi w życiu poczuła porywające mrowienie w dłoniach, świadczące tylko o jednym. Musiała zmyć mu ten cholerny uśmiech z twarzy, inaczej sama umrze, uduszona własną wściekłością. W rękach ściskała jednak tylko niewielki słoik z czerwoną mazią, ale to nic, bo zaledwie sekundę później cała ta maź znalazła się nie tylko na głowie Ravera, ale też na jego twarzy, a w ślad za nią poszły kolejne, całkiem przypadkowe substancje, porywane z ławki. Oddychała z trudem, wciąż krzyczała; gwałtowne ruchy strącały pająki z jej zrujnowanej fryzury. Chwilę później wszystko się skończyło; nie miała już niczego pod ręką, więc tylko pociągnęła go mocno za włosy i nie bacząc na śmierdzące oleje i połyskliwe proszki, syknęła w ostatnim wybuchu złości, z ledwością utrzymując się na prostych nogach. - Jesteś złym chłopcem. Złym! A wiesz, co w Gawaldonie robią ze złymi chłopcami? Wieszają ich na pręgierzu, tam, gdzie ich miejsce! To oczywiście nie było prawdą. W Gawaldonie nie było żadnego pręgierza ani systemu kar, który mógłby sprawić, że ci wszyscy straszni chłopcy, którzy naśmiewali się z niej w szkole, skończyliby z posiniaczonymi plecami. Tak wyglądały tylko jej marzenia - dobre marzenia, bo przecież sprawiedliwość była zawsze najważniejsza. Powoli wracała do rzeczywistości. W klasie panowała nienaturalna cisza, jakby wszyscy uczniowie porzucili swoją pracę na rzecz obserwowania interesującego teatrzyku. Nagle zdała sobie sprawę z łez, które spływały w olbrzymich ilościach po jej zimnych, bladych policzkach. Wstrzymała oddech i spojrzała na Ravera; na strasznego, niebezpiecznego czarnoksiężnika, którego właśnie skrzyczała i obrzuciła najobrzydliwszymi substancjami, jakie tylko można sobie wyobrazić. Zaszlochała cicho - tym razem ze strachu - lecz nigdziarz wcale nie wyglądał na wściekłego, choć jego poklejone, czerwone włosy pełne były żabich oczu i postrzępionych piórek. Przeciwnie; gdy minął pierwszy szok, coś w jego oczach zabłyszczało złowieszczo, a usta wygięły się w ostry, nieprzyjazny uśmiech. Adelia opuściła wzrok i z przerażeniem odkryła, że całe jej dłonie są umazane krwią. Czy mogła przypadkiem zrobić mu prawdziwą krzywdę? Ale nie, to musiała być krew zwierzęca; ta sama, która spływała teraz po jego cienkim nosie. Za plecami usłyszała powolne, pogardliwe klaskanie, więc odwróciła się szybko; zapłakana, z pająkami we włosach i cała umorusana jelenią posoką. Parę kroków od niej stał profesor Angle, a za nim migotały twarze zszokowanych nigdziarzy. Eudon szeptał coś do ucha Vina, a Elvira, z włosami mokrymi od krwi (wyraźnej obsesji Walburgi), zmrużyła oczy i zacisnęła mocno palce na skraju ławki, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Do Adelii wciąż do końca nie docierało to, co przed chwilą zrobiła, lecz wiedziała jedno; oddałaby wszystko, by uciec teraz z tej śmierdzącej klasy. - Proszę, proszę, proszę... nasza Czytelniczka pokazuje pazurki - profesor uśmiechnął się obrzydliwe, pokazując braki w uzębieniu. - Złych chłopców wiesza się na pręgierzu, tak? To co w takim razie robimy ze złymi dziewczynkami, hmmm? Wie ktoś? - rozejrzał się krótko po klasie. - Palimy na stosie? - rzucił ochoczo Hadrion. - Obdzieramy ze skóry? - dodała mściwie Sava. Profesor zachichotał, a Adelia zachwiała się, w ostatniej chwili złapana przez Ravera. Jego uścisk na jej łokciu nie był jednak delikatny, taki jakim książę mógłby wspierać księżniczkę. O nie, jego palce miażdżyły chudą rękę dziewczyny i wypalały dziury w jej mundurku. - Nie, moi mali okrutnicy - odpowiedział pieszczotliwie profesor - W tej szkole złym dziewczynkom przyznajemy pierwsze miejsca - skinął głową i nad Adelią znikąd pojawiła się płonąca, strzelająca iskrami jedynka.
  12. Trzymaj się, Dec i odpoczywaj. Dziękuję za ten ogrom pracy, który wkładaliście i będziecie wkładać w to forum.
  13. Akademia Dobra, dziewczęta Constantine rzeczywiście była nieco zaskoczona nagłym wybuchem Sophie - wiecznie przecież spokojnej, opanowanej i nieśmiałej. Chłodnej jak jej uroda; wyniosłej jak Constantine. Jeżeli jednak głośny entuzjazm księżniczki sprawił, że córka czarownicy z trudem utrzymała kamienną twarz, to nadchodzące po nim niezbyt spójne wyjaśnienia definitywnie rozłupały surową skorupę. Uniosła ciemną dłoń do starannie obrysowanych wiśniową szminką ust i zachichotała, niczym dziewczynka przyłapana na figlu. Nie trwało to długo - szybko wróciła do wertowania podręcznika - ale miało bardzo widoczny efekt. Constantine wyglądała z uśmiechem znacznie lepiej, pięknej; wielka szkoda, że zazwyczaj zastępowała go wyrazem obojętnego znudzenia. - Tak, to prawda, moja kolorystyka jest dość specyficzna. Ale wiesz, księżniczko, to wszystko wina magii - Jej cienki głos na powrót stał się suchy i nieco snobistyczny, choć bez wątpienia pozostawał też przyjazny. - To oczywiście nie tak, że ja próbowałam wpływać magią na swój wygląd - Constantine lekko zadrżała, lecz ciężko byłoby domyśleć się powodu. - Po prostu dzieci aktywnych czarownic często rodzą się z nienaturalną barwą tęczówki. Katherine, moja siostra, też ma fioletowe. Różnimy się jedynie włosami, jej są... - urwała nagle, przypominając sobie o zadaniu; starannie przypudrowane policzki wydały się różowsze niż zazwyczaj. - Mi również wydaje się, że należę do typu zgaszonego lata. Sprawdźmy teraz zalecane i odradzane kompozycje - przewróciła o kilka stron do przodu i uniosła nieświadomie rękę, skubiąc dolną wargę pomalowanymi paznokciami. Constantine w swoim pośpiechu miała trochę racji. Lekcja powoli zbliżała się do końca i wiele księżniczek dyskutowało teraz między sobą, rozglądając po klasie w poszukiwaniu tkanin o różnych kolorach i fakturze, jakby próbowały oczami wyobraźni ujrzeć się w takiej kreacji. Gdzieniegdzie dało się słyszeć dyskusje na temat "głębokiej jesieni" lub "jasnego lata". Podręcznik, który miała przed sobą Sophie z przykładami zaznaczał, że do typu chłodnej zimy najlepiej pasowały suknie w odcieniach tradycyjnej czerni i bieli, a także szarości, morskiej zieleni, granatu, fioletu i różu. Wykrzyknikiem zaznaczono barwy odradzane, czyli wszystkie zaliczane do ciepłych i kontrastowych, poczynając od żółci i pomarańczu, a kończąc na jabłkowej zieleni. Mogłoby to poddawać w wątpliwość zamiłowanie Sophie do słonecznych sukni, lecz na marginesie zaznaczono, że chłodna zima mogła wyglądać dobrze w bladych kolorach cytrynowych. Do oczu wybierać powinna kolory zimne, takie jak srebro, lodowy błękit, granat, czy śliwka, natomiast na usta polecano barwy intensywnej czerwieni lub fioletu. Ciekawostką było to, że na samym dole podano także przykład znanej postaci baśniowej o tym typie urody, a była to, jakżeby inaczej, Królewna Śnieżka. - Według tego, co tu napisano, wiśniowa czerwień i róż są dla mnie doskonałymi barwami - Choć księżniczka Constantine wciąż wyglądała poważnie, jej oczy lśniły zadowoleniem; były to wszak jej ulubione kolory sukni. - Ale powinnam unikać odcieni jaskrawych i intensywnych, w tym czerni i bieli - Nic więcej nie dodała, skupiając się na przeglądaniu obrazków. Odnalezienie swoich typów urody zajęło Stephanie i Lisie nieco więcej czasu niż pozostałym. Po kilku dyskusjach, wątpliwościach i uwagach o tym, jak to podręcznik nie przewidział kogoś tak fajnego, jak one, dziewczyny podjęły decyzję, nazywając Stephanie ciepłą wiosną, a Lisę głęboką jesienią. Nie mniej dziwaczne okazało się dla nich czytanie o ubraniach, które z jakiegoś powodu powinny nosić. - Od dziś unikam karminowej czerwieni - mruczała Stephanie, podwijając nogi na pufę i przesuwając palcami po podręczniku. - Czym jest karminowa czerwień? - zapytała Lisa niezbyt przytomnym tonem; sama analizowała właśnie swoją kolorystyczną paletę. Chociaż bardzo spodobało jej się zalecenie noszenia ubrań w odcieniach szarości, brązu lub różnego rodzaju zieleni (w końcu takie rzeczy nosiła na co dzień, bo idealnie nadawały się na boisko), to ten niewielki obrazek kremowego różu odebrała jako nieśmieszny żart. - Nie wiem, ale będę jej unikać - westchnęła sennie współlokatorka - i malować usta na brzoskwiniowo. - Świetnie - Lisa parsknęła cicho, z rezygnacją poszukując własnych porad makijażowych, lecz zanim zdążyłaby wyłowić je wzrokiem, Stephanie usiadła prościej i sapnęła z zaskoczenia. - Co jest? - Podali moją mamę jako przykład tego typu urody. Popatrz! Anne z Lisiego Gaju. Lisa zamrugała i spojrzała na podetkniętą jej pod nos książkę, gdzie rzeczywiście figurowało to imię. Widząc podekscytowanie Stephanie, kiwnęła lekko głową i uśmiechnęła się. Tak naprawdę wcale jednak nie czuła tej radości; nagle, spośród wszystkich zmartwień i absurdów ostatnich dni, wychynęła na wierzch śliczna - pomimo zmarszczek - twarz ukochanej matki. Leanne z Gawaldonu. Niewielka różnica, prawda? Chyba tylko taka, że to Lisie nieustannie kotłowała się z tyłu głowy świadomość, że jeżeli nie zdołają uciec, to nigdy więcej już jej nie zobaczy, nie przytuli, nie rozśmieszy ani nie zdenerwuje. Do podręcznika wróciła w wymownej ciszy, którą, sądząc po wyrazie wstydu na twarzy, zrozumiała też i Stephanie. Akademia Dobra, chłopcy Po pytaniu Alana klasa podzieliła się na dwa obozy - tych, którzy byli równie zainteresowani odpowiedzią i rzucali Alanowi krótkie spojrzenie pełne uznania oraz tych zawstydzonych (z Erykiem na czele), najwyraźniej po tym, gdy zdali sobie sprawę, że bardziej interesowała ich możliwość wzięcia prysznica. Nauczyciel nie wydawał się jednak zwracać uwagi ani na jednych ani na drugich. Na początku wpatrywał się w Alana ze szczerym zaciekawieniem, a potem zmarszczył brwi, oparł teatralnie brodę na ręce i zwrócił w twarz w stronę okna, przez które do klasy wpadały smugi bladego światła. Przez dłuższą chwilę w klasie panowała niezręczna cisza, podczas której Aidan szturchnął Alana łokciem i wzruszył ostrożnie ramionami. Po pojedynczym chrząknięciu, pochodzącym najwyraźniej od Ambrosiusa, nauczyciel szybko się otrząsnął i z powrotem zwrócił do klasy. - Wybaczcie mi tę małą przerwę. Nie zdawałem sobie sprawy, że opowieści krążące o Akademii poza jej murami są tak pogmatwane - Uśmiechnął się z typową dla siebie nonszalancją i skrzyżował ramiona na piersi, najwyraźniej szykując dłuższą pogadankę. - Tylko nie pomyślcie sobie nic złego, pytanie Alana było bardzo trafne, nawet, jeżeli jestem nieco zdziwiony, że nikt nie poinformował was o tym wcześniej. Zacznijmy od tego, że musicie zrozumieć, że wasze stopnie ze sprawdzianów, miejsca, wyniki, czy jakby to tam kto nazywał... - znów zamilkł, jednak tym razem tylko na ułamek sekundy - Inaczej. Chociaż Akademia jest oczywiście podzielona na roczniki i semestry, nie występuje tutaj nic takiego, jak świadectwo, certyfikat, czy dzienniczek ucznia, jak to zawsze bywa w normalnych szkołach. Punkty, jakie uzyskacie na pisemnych pracach, kolejności w praktycznych ćwiczeniach; to wszystko wpływa tak naprawdę tylko i wyłącznie na wasze miejsce w rankingu. Oczywiście, jest dokumentowane i przechowywane, ale jedynie jako dowód waszych postępów. Doskonale wiecie, że z Akademii nie można się wypisać - profesor mówił tak, jakby nie było to nic niezwykłego. - Żeby móc opuścić szkołę na zawsze trzeba dostać bezpośrednie pozwolenie Dyrektora, a wierzcie mi na słowo, że nie jest on zbyt skłonny do wydawania ich. Najpewniej chodzi o Baśniarza i inne ważne sprawy, ale o tym to wam więcej opowie profesor Sader, jeśli zechce - Machnął lekko ręką, nie zwracając uwagi na zawód w oczach Damiena. - No, w każdym razie, możecie tylko nie zdać, jeżeli trzy razy jednego dnia pójdzie wam tragicznie. Ale niezdanie nie oznacza powrotu do domu - jego głos przybrał nagle nieco surowszą barwę. - Pamiętajcie o tym. Chodzi mi o to, że Akademia ma was przede wszystkim przygotować do życia w baśni, jako wzór dla wszystkich mieszkańców Puszczy. Po ukończeniu jej nie dostaniecie żadnego dokumentu potwierdzającego waszą edukację, a te książęce tytuły, które otrzymaliście - wydął usta i wzruszył ramionami. - Nadal nie będą mieć politycznego znaczenia, jeżeli nie pochodzicie z królewskiej rodziny. Poza nowymi doświadczeniami i umiejętnościami, będziecie żyć tak, jakbyście nigdy tu nie trafili - parsknął cichym śmiechem. - Oczywiście do pewnego momentu, Baśniarz na pewno zadba o to, żebyście się nie nudzili. Jest to odpowiedź na to, czy Kodeks Rycerski, jako przedmiot jednoroczny... Uczniowie wychylali się teraz z zainteresowaniem do przodu, uważnie łowiąc każde słowo profesora Daramisa. Mężczyzna wydawał się mówić im nawet więcej istotnych informacji niż nauczyciele na Ceremonii Powitalnej. Eryk, który chciał sobie chyba w ten niezbyt przemyślany sposób nadrobić wcześniejszą ignorancję, ośmielił się nawet wtrącić z własnym pytaniem. - A więc Kodeks Rycerki to jest przedmiot jednoroczny? Nauczyciel urwał i spojrzał na niego karcąco, na co chłopak zarumienił się jeszcze bardziej, szybko wyłapując swój błąd. - Tak, jest to przedmiot jednoroczny, Eryku. Miałem jednak zamiar powiedzieć, że chociaż Akademia nie kończy się żadnym podsumowującym dokumentem, to i tak powinniście traktować poważnie każde zajęcia, bo, co wszyscy nauczyciele będą ciągle podkreślali, nie każdy z was opuści to miejsce w takiej postaci, w jakiej do niego przybył - Wielu uczniów drgnęło niespokojnie w swoich ławkach - Ale nie ma co się też zbytnio stresować, uwierzcie mi, że bycie mogryfem nie zawsze... - urwał i pokręcił głową - No, w każdym razie może być o wiele gorzej i pamiętajcie, że jest sporo znanych, a nawet przebojowych mogryfów... choćby taki Kot w Butach. A co do twojego pytania, Alanie - Uśmiechnął się lekko do księcia. - To co ja bym miał z wami do omawiania, gdyby Kodeks ciągnął się przez trzy lata? Nie, na drugim roku przedmiot ten zmieni się w Politykę i Zarządzanie Królestwem, ale wciąż trwać będą lekcje podtrzymujące kondycję, chociaż pewnie w nieco innej formie. Potem, na roku trzecim, większość zajęć wybierzecie sobie sami i z chęcią opowiedziałbym wam o tym więcej, ale niestety, czas nam ucieka, a ja jestem zobowiązany do ocenienia waszych wstępnych umiejętności - przesunął palcami po włosach i mrugnął zawadiacko - Cobyście powiedzieli na mały wyścig? W klasie rozległo się kilka zrezygnowanych pojękiwań.
  14. Akademia Zła Gdy uczniowie przystąpili do niewdzięcznego zadania, profesor po raz kolejny zajął miejsce za masywnym biurkiem, zarzucił nogi na blat i przymknął z ukontentowaniem oczy, popalając długą fajkę. Nie sposób było stwierdzić, o czym tak właściwie myślał; ci siedzący najbliżej, którzy mieliby na to największą szansę, zostali już częściowo otumanieni przez śmierdzący zawilgoconą piwnicą dym. Nikt jednak nie wątpił, że w sobie tylko znanym czasie nauczyciel wstanie i obwieści koniec ćwiczenia, więc każdy, z mniejszym lub większym entuzjazmem, sięgnął po otaczające go fiolki i preparaty. Dla niektórych ewidentnie była to świetna zabawa - zielone włosy Savy już tworzyły lepki szpikulec na czubku głowy, a Judith, z nieznacznie uniesionymi brwiami, roztrzepywała siano Margo, mrucząc o tym, jak to nie musi robić absolutnie nic. Nieco inaczej podchodziły do tego ponure Elvira i Walburga; wiedźmy z wieży Szkoda wydawały się zawrzeć milczący układ o pełnej i skutecznej odwracalności swoich poczynań, ostatecznie skupiając jedynie na umiarkowanym brudzie i układaniu dziwacznych fryzur. Z uwagi na skupienie uczniów, klasa była wyjątkowo cicha; raz na jakiś czas rozlegał się tylko cichy jęk odrazy lub wysoki chichot. Lavalle nie stawiał oporu, gdy Thomas zabrał się za jego śnieżnobiałe włosy, lecz ta na wpół rozeźlona, na wpół oburzona mina wyraźnie mówiła, co o tym wszystkim myśli. Po wszystkim chłopak z Lodowych Pól uniósł dłoń i musnął palcami obrzydliwe dzieło, obnażając przy tym szarobiałe zęby. Nic jednak nie powiedział - zdawał sobie przecież sprawę, że Thomas nie był niczemu winien. On również, chociaż gdy nadeszła jego kolej, zawahał się. Stanął nad Thomasem i przez kilka chwil ważył w dłoni fiolkę ze śmierdzącym olejem zwierzęcym. - Będzie ci bardzo zimno - powiedział w końcu głosem podszytym irytacją. Na profesora, czy na samego siebie; tego Thomas nie mógł być pewien. Nie zmieniało to faktu, że Lavalle miał rację; sam wylany olej był już nieprzyjemnie wilgotny, jednak gdy dołączyły do niego jasne, wyczuwalnie drżące dłonie nigdziarza, wszystko mogło wydać się nie do zniesienia. Chłód był bolesny i przypominał nagłe zanurzenie się pod lód w czasie srogiej zimy. Pomimo starań chłopaka, włosy Thomasa w kilka sekund pokryły się szronem, więc pod wpływem chwili zadecydował o wykorzystaniu tego do uformowania kilku białych szpikulców, by jak najszybciej uznać zadanie za wykonane. Zanim całkiem odsunął się od towarzysza, mając zamiar znów usiąść na odległym krańcu ławki, z jego ust wyrwało się ciche burknięcie, krótkie i podejrzanie brzmiące na przeprosiny. Chociaż to nie było raczej możliwe. Nigdziarze nie przepraszali. Podobnej współpracy nie dało się zauważyć w ławce Christiana i Alisy. Jeżeli chłopak myślał, że jego puste groźby w jakikolwiek sposób wpłyną na młodą dziewczynę-potwora, to bardzo szybko musiał uświadomił sobie własną pomyłkę. Być może była to wina rosnącej irytacji Alisy, która nie mogła już słuchać bezustannej paplaniny nigdziarza, a może po prostu ten powiedział w końcu o kilka słów za dużo. W ułamku sekundy wiedźma zarzuciła mu rękę na ramiona i z całej siły przygniotła do ławki. Wykorzystując element zaskoczenia, opróżniła na niechlujną głowę całą butelkę czegoś, przypominającego wydzielinę skunksa lub innego, równie śmierdzącego stworzenia. Po tym wciąż nie dała się chłopakowi wyrwać; bezlitośnie wtarła mu wszystko w skórę, drapiąc i szarpiąc długimi pazurami, które na końcach lekko poczerniały. Środka było mnóstwo - tyle, że po niedługim czasie włosy Christiana straciły całą nikłą objętość i przybrały obraz przylegającej do czaszki serwety. Całość zabiegu Alisa skwitowała białym proszkiem, podpisanym "starte odchody", za pomocą którego stworzyła sztuczny łupież. Nie zamierzała długo się z nim użerać, więc szybko załatwiła zadanie i przestała miażdżyć jego klatkę piersiową. Odsunęła się, choć dopiero po tym, jak wytarła blade palce w mundurek Christiana, równocześnie szepcząc mu do ucha. - Poszanuj babę, która wypchnęła cię na ten świat, marna istoto. I poszanuj baby, które pewnego dnia rozszarpią ciebie, Angle'a i każdego innego faceta w tej upodlonej Puszczy... może z Dyrektorem włącznie - nie uśmiechnęła się; jej nienaturalnie ostre zęby obnażyły się w wyrazie głębokiej pogardy. Nie dała mu czasu na odpowiedź; obojętnym ruchem odgarnęła na bok wszystkie włosy, wyzywająco wystawiając je w stronę Christiana. Nie wyglądała na ani trochę przejętą tym, że za kilka chwil zostaną zniszczone. Pomimo kilku nieprzyjemnych incydentów, nie dało się zaprzeczyć, że największe katusze przeżywała na tych zajęciach Adelia - z dala od oczu wszystkich, skulona w ostatniej ławce i boleśnie osamotniona, choć przecież zaraz obok siedział chłopiec (nie, potwór), któremu cała ta sytuacja wyraźnie sprawiała przyjemność. Przez pierwsze kilka chwil Adelia próbowała jakoś od tego uciec, unikała jego dotyku i syczała za każdym razem, gdy tylko unosił dłoń. Wiedziała, że nie będzie mogła wiecznie zwlekać, ale paskudny nigdziarz ani trochę nie ułatwiał im tego zadania. Wiedziała, że robi to wszystko specjalnie, że doskonale zna jej sytuację i bawi go widok drobnej, zasmarkanej dziewczyny przeżywającej wewnętrzną rozterkę. Bo przecież najgorsze było w tym wszystkim to, co Raver robił. Czyli nic. Absolutnie nic. Nic, nic, nic. Siedział z założonymi rękoma i obserwował ją obojętnie, zupełnie jakby w ogóle nie zależało mu na ocenie i zachowaniu wysokiego poziomu. Ale ona widziała ten okropny, zimny uśmieszek na jego ustach i pomarańczowe ogniki w ciemnych jak wąwóz oczach. Och tak, z pewnością świetnie się bawił, czekając aż Adelia sama się do niego zbliży, dobrowolnie odda w jego pająkowate dłonie i odbierze sobie szansę na usprawiedliwianie, jakoby nic tutaj nie było jej winą i wszyscy zmuszali ją siłą do uległości. Nie martwił się o własny stopień, bo w ostateczności był przecież przekonany, że Adelia podda się i zrobi to wszystko. Nie miała wyjścia; w innym wypadku nie zdałaby i zniknęła na zawsze. Straciłaby każdą szansę na powrót do domu, na zobaczenie znów domu i rodziców. I Lisy. Czując mdłości i taką odrazę do samej siebie, jakiej nie czuła od lat, przesunęła się powoli na ławce i pozwoliła złapać w sidła Ravera. Nigdziarz nie wahał się, wykorzystał pierwszą okazję i oplótł ją ramionami, przekręcając tak, by zyskać wygodny dostęp do jej włosów. Jego ręce były kościste, ale kruchej dziewczynie i tak wydały się na tyle silne, by na kilka chwil straciła dech, który wrócił w przyspieszonej formie, gdy tylko poczuła na głowie szczupłe palce. Zimne, a jednak pozostawiające po sobie smugi ciepła; wzdrygnęła się, gdy w wyobraźni zobaczyła, jak chłopak podpala jej włosy i porzuca na tragiczną, bolesną śmierć. - Miałaś kiedyś pająki we włosach, Adelio? - szept był niespodziewany, a słowa niepokojące i w pierwszej chwili bezskutecznie próbowała się wyrwać - Przestań. Adelio, one są martwe. Martwe rzeczy nie krzywdzą. W przeciwieństwie do żywych - Adelia przełknęła ślinę i zacisnęła oczy, próbując dla uspokojenia przypomnieć sobie o mamie i tacie, zawsze tak troskliwych... ale z jakiegoś powodu pod powiekami widziała jedynie stary grób ciotki Adelajdy - Twoje włosy są cienkie i krótkie - ciągnął Raver; żółć podeszła dziewczynie do gardła, gdy poczuła na głowie coś mokrego - Pomyśl o tym, ile pająków, robaków i myszy zmieściłbym we włosach Lisy... Wolałabyś, żeby to ona tu ze mną siedziała? Adelia błyskawicznie pomyślała, że tak, jak najbardziej, bo przecież Lisa nigdy nie bała się ani pająków ani myszy. Potem jednak uświadomiła sobie, co dokładnie oznaczałaby ta deklaracja i zamiast tego z jej ust wyrwało się rozdygotane, niezbyt przekonujące "Nie!". Jeżeli jednak parsknięcie Ravera było jakąkolwiek podpowiedzią - chłopak doskonale wiedział, co zamierzała odpowiedzieć na początku.
  15. Akademia Dobra, dziewczęta Minęło trochę czasu, nim rozszczebiotana gromada dziewcząt, która otoczyła kanapę i raz po raz sięgała po nowe kawałki materiału, uspokoiła się i wróciła na swoje miejsca. W ostateczności Lisa i Stephanie zadecydowały, by nie wychodzić na środek klasy i przyciągać tym samym uwagi nauczycielki - kobieta bowiem przez cały czas krążyła między uczennicami i dyskretnie poprawiała ich pomyłki - zamiast tego obie wykorzystały blisko rozwieszone zasłony, za którymi kryły się stojaki pełne wielobarwnych sukni. Owijanie się w zasłony mogło wyglądać nieco śmiesznie i chyba nie było do końca eleganckie, ale na całe szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi. Przez kilka sekund oglądały się wzajemnie, ostatecznie dochodząc do wspólnego, wiele wyjaśniającego wniosku; "W tej srebrzystej wyglądasz trochę jak kurczak w folii do pieczenia... A ty w tym złocie jak pani Marianna, moja dawna nauczycielka algebry" Lisa z ledwością powstrzymywała uśmiech, gdy ponownie usiadły na pufach, przekonane o tym, że ich wygląd zalicza się do ciepłych. Choć tak naprawdę gryzły ją niewielkie wyrzuty sumienia, że w ogóle ma czelność się śmiać, gdy Adelia i jej rodzina cierpią, nie potrafiła stłamsić własnej natury. Oczywiście, że się martwiła i troszczyła, ale nie należała do ludzi, którzy w trudnych chwilach opuszczają głowę i ocierają łzy. Lisa działała i bezustannie analizowała różne możliwości ucieczki, lecz nie zamierzała równocześnie ranić Stephanie lub Alana, którzy niczym sobie nie zasłużyli na jej zgorzkniałą złośliwość, czy nieufność. Ostatecznie i oni od początku starali się pomóc. W tym samym czasie księżniczki na polecenie profesor Sericii usiadły ponownie na miękkich kanapach. Nauczycielka obserwowała je z uprzejmym uśmiechem na dojrzale pięknej twarzy, po kilku sekundach sygnalizując łagodnie, by znów zwróciły na nią uwagę. Kolejne zadanie również wydawało się proste; po krótkim scharakteryzowaniu znaczenia każdej pory roku w określaniu własnego stylu, poleciła im, by otworzyły podręcznik "Księga recept na piękno, część 1" na stronie jedenastej i przyjrzały się uważnie dokładniejszym opisom każdego z dwunastu typów. Pod koniec zajęć dziewczęta miały po kolei przedstawić własną analizę kolorystyczną. Constantine wyciągnęła książkę ze swojej jasnoróżowej torby, zdobionej różanymi wzorami, a potem położyła ją na środku stolika, zaraz obok podręcznika Sophie. - Sama już nie wiem, którym typem mogę być - powiedziała księżniczka cichym, słodkim głosem, dyskretnie poprawiając bujne loki. - Myślałam na początku, że moja uroda jest ciepła, ale kiedy wypróbowałam złoto, pani profesor podeszła do mnie i powiedziała "Non! To nie jest twoja kolorystyka, unikaj jasnego złota!". Hmm... - Nachyliła się bliżej książki i uroczo przyłożyła drobną dłoń do policzka; jej skóra była ciemna, jednak po dokładniejszych oględzinach rzeczywiście dało się zauważyć, że jej odcień nie był ciepły, lecz przygaszony i mglisty. - Wiosna jest jasna, ciepła i czysta, Lato; jasne, chłodne i przygaszone - Uniosła wzrok i spojrzała na Sophie wielkimi oczami. - To troszkę zabawne, że lato jest chłodne, prawda? Spróbuję je przejrzeć, może to właśnie to - Złapała swój podręcznik w dłonie i przekartkowała na strony zatytułowane "Pani Lato". Także przed Sophie stało zadanie określenia rodzaju własnej urody. Podrozdział dotyczący zimy opisywał, tak jak w przypadku każdej pory roku, trzy dokładniejsze typy. Niewielkie obrazki opatrzone były następującymi tekstami: Czysta zima charakteryzuje się cerą nadzwyczaj porcelanową i włosami w ciemnych odcieniach czerni, brązu lub ich mieszanki. Poza wyraźnym kontrastem między skórą, a włosem, typ ten odznaczają również błyszczące, szkliste oczy w barwach błękitu, zieleni, rzadziej jasnych brązów. Głęboka zima to "ciepła zima". Charakteryzują ją ciemniejsze tony karnacji oraz oczu. Włosy nadal pozostają w barwach czerni i brązów, jednak w odróżnieniu od czystej zimy, typ ten nie jest już tak kontrastowy. Chłodna zima jest najdelikatniejszą ze wszystkich w tej części wymienionych. Jej cera jest jasna, niezaprzeczalnie chłodna; o wiele prościej doszukać się w niej różowych tonów niż jakiegokolwiek ciepła. Włosy najczęściej czarne, chociaż nie tylko, zawsze jednak utrzymane w chłodnych tonacjach. Nie istnieje zasada dla oczu; mogą one rozciągać się od jasnych błękitów po najciemniejszy z brązów. Każdemu opisowi towarzyszyły wskazówkami modowe i kolorystyczne. Najpierw trzeba było jednak wybrać ten właściwy. Z podobnymi problemami zmagały się na końcu sali Lisa i Stephanie. Obydwie zrezygnowały ze stolika i usiadły na pufach po turecku, przerzucając na kolanach kartki nowych, pachnących świeżością podręczników. - Wiosna, lato, jesień... - mamrotała Lisa, próbując ocenić, do którego rozdziału powinna tak właściwie zajrzeć. - Koszmar - dokończyła za nią Stephanie, obserwując ze znudzeniem dyskutujące cicho dziewczęta i przyglądającą się im pogodnie nauczycielkę. - Przynajmniej wiemy, kim nie jesteśmy. Na pewno nie patrz na zimę... na lato chyba też nie, skoro mówią, że jest chłodne. Dlaczego tak właściwie lato jest chłodne? - zapytała, przewracając oczami. Lisa zmarszczyła brwi i spojrzała na okno, za którym rozpościerało się błękitne niebo oraz jedna z wież, prawdopodobnie "Dobroć" lub "Czystość", biorąc pod uwagę jej różowo-fioletowe zdobienia. - Wydaje mi się, że chodzi o to, że w lecie wszystko jest takie... no wiesz, zmatowiałe. Od słońca. Słońce opala, ale też... zabiera kolor - Machnęła mimowolnie ręką. - Rozumiesz, tylko skóra ciemnieje od słońca, a wszystko inne jaśnieje... włosy na przykład. Albo jak zostawić na zbyt długo ubrania, to one... - urwała, bo zauważyła, że Stephanie patrzy na nią, jak na wariatkę. - Co? - Czy ty się czasem za bardzo nie wczuwasz? - wydusiła dziewczyna, zagryzając kciuka, żeby nie wybuchnąć śmiechem. - Spadaj - mruknęła Lisa, uderzając ją zaczepnie książką w ramię - Lepiej zobacz wiosnę, a ja zobaczę jesień. Spróbujemy coś znaleźć dla siebie nawzajem. Z każdą chwilą spędzaną w tej szkole Lisa coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że tłumiony chichot Stephanie będzie dźwiękiem, którego nigdy nie zapomni. I za którym pewnego dnia jeszcze chyba zatęskni. Akademia Dobra, chłopcy Aidan nie wyglądał na do końca uspokojonego odpowiedzią Alana; wciąż kręcił się niepewnie na krześle i raz po raz wyciągał głowę, jakby chciał wypatrzyć z okna wieżę Dyrektora, której jednak z tej strony zamku nie można było dostrzec. Mimo wszystko skinął głowę i uśmiechnął się lekko, najwyraźniej doceniając to, że Alan potrafi przejść z tym faktem do porządku dziennego. Na dłuższe rozmowy nie było jednak czasu; trwała lekcja, a profesor Daramis, choć znacznie luźniejszy od Dovey, czy Fence'a, nie zamierzał pozwolić im na zrobienie z niej szumowiska. Gdy już wszyscy uczniowie wyrazili skinięciem głowy lub wątłym uśmiechem swoją wdzięczność za słowa pochwały, nauczyciel uśmiechnął się i zajrzał do wcześniej odnalezionych notatek. - No dobra, tak jak mówiłem, dzisiaj sobie raczej pogadamy. Przede wszystkim chciałbym was poinformować o tym, co was czeka w tym roku na moich zajęciach. Jak pewnie zauważyliście, ta klasa nie jest jakoś imponująco wyposażona, w każdym razie w porównaniu do pozostałych - Machnął znacząco ręką, wskazując na zwyczajne ławki i półki z książkami. - To wszystko dlatego, że większość lekcji odbywać się będzie poza tą salą. Mam nadzieję, że nie myśleliście sobie, że będę was tutaj uczył jakich perfum używać, czym szorować włosy i która marynarka lepiej pasuje do niebieskiej koszuli - Uniósł figlarnie brwi i rozejrzał się po klasie. Niektórzy, w tym Abraxas i Ambrosius, sprawiali wrażenie nieco zmieszanych. - Rozumiem, rozumiem. Nazwa może być nieco myląca, ale nie; Pielęgnacja Męskości tak naprawdę zawiera w programie przede wszystkim ćwiczenia mięśniowe i wytrzymałościowe. Czyli siłownia, bieganie, tory przeszkód i od czasu do czasu jakaś sauna, czy gorące źródła, dla zdrowia i relaksu. Mój przedmiot bezpośrednio wiąże się z waszymi treningami z profesorem Fence'em, przekazujemy sobie wzajemnie informacje, żeby lepiej dopasować wam ćwiczenia. Wiadomo; łucznik nie będzie potrzebował rozwoju tych samych mięśni, co choćby taki specjalista w machaniu dwuręcznym mieczem - widząc zachwyt na twarzach chłopców, którzy najwyraźniej nie spodziewali się takiej istoty tego przedmiotu, profesor Daramis otwarcie zachichotał. - Zaskoczeni, co? Ale to jeszcze nie wszystko. Poza tym, choć to już raczej moja własna inicjatywa, wyciągnięcie stąd... subtelną sztukę oczarowywania dam - Mrugnął do nich, błyskając w uśmiechu białymi zębami - Tą prawdziwą; nie Etykietę Rycerską, która pokazuje tylko, jak wzorowo odnosić się do przedstawicielek płci pięknej. Sam savoir-vivre nie wystarcza, czasem potrzeba nieco większej kreatywności. Planuję nawet taki mały projekcik... Profesor urwał i spojrzał z zainteresowaniem na Eryka, który co prawda uniósł pewnie rękę, lecz z twarzy wydawał się być nieco zdezorientowany. Gdy dostał pozwolenie na zabranie głosu, uśmiechnął się z zażenowaniem i zapytał; - Czy po tej siłowni lub biegach... będzie szansa na szybki prysznic? Rozumie profesor, nie chcemy wchodzić między damy... - urwał wymownie, ale profesor wciąż patrzył na niego wyczekująco - ...no cóż, śmierdząc potem - dokończył Eryk, wzruszając ostrożnie ramieniem. Profesor zagryzł wargę i pokręcił głową, wyraźnie tłumiąc śmiech. - Okej, okej... nie macie się czym martwić, powinniście zdążyć na przerwie. Może nie są one bardzo długie, ale na waszym miejscu zacząłbym się już z tym oswajać. Nie będziecie śmierdzieć tylko po Pielęgnacji Męskości. Profesor Fence mógł was dzisiaj jedynie sprawdzać, ale zaręczam, że jeszcze parę dni, a będzie wyciskał z was siódme poty. To twardy nauczyciel, ale bardzo skuteczny i sympatyczny, jeśli tylko się wie, jak do niego podejść - niektórzy skrzywili się, najwyraźniej nadal mając w pamięci kary, jakie niedawno od niego otrzymali.
  16. Dobra, po dniu namysłu się trochę zneutralniłam do tego pomysłu i nie mam za bardzo zdania. Skoro forum będzie zarchiwizowane, to chyba najbardziej zaboli brak dostępu do starych wiadomości prywatnych - których potrafią być tysiące stron i są niesamowitą pamiątką dla tych, którzy na forum siedzą od dobrych paru lat. Ale na dobrą sprawę no jest do przeżycia, tylko trochę przykro. Patrząc na to z szerszej perspektywy, rzeczywiście lepiej by było, żebyśmy my, tacy tam sobie mistrzowie gry, mieli dostęp do starych, zamkniętych dawno sesji w wersji archiwalnej, niż żeby wszystko pewnego pięknego dnia zniknęło razem z całą bazą danych, bo jakiś błąd. Byłoby super, gdyby jednak odnalazł się jakiś cudowny sposób na przeniesienie tych aktywnych sesji i opowiadań, ale jak się okaże, że naprawdę nie ma jak, to jakoś sobie, z wielkim bólem tyłka, poradzimy ręcznie. Nie będę się wypowiadać na temat aktywności; większa, mniejsza, to trochę bez znaczenia, jeżeli w ogóle są użytkownicy. Ja z kucykami od dawna nie mam już nic wspólnego, ale siedzę tu i będę siedzieć nie tylko z powodu ogromnego sentymentu, ale też dlatego, że wciąż tu piszę i utrzymuję kontakt ze świetnymi ludźmi.
  17. A czy naprawdę nie istnieje choćby cień szansy przeniesienia treści ze starego forum na nowe? Nie chodzi o całość, ale właśnie o aktywne wciąż sesje, czy jakieś kontynuowane opowiadania. Ogólnie rzeczy, na którym autorom zależy, żeby nie klepać od nowa. Nie znam się absolutnie na kwestiach serwerowych i programowych, więc jedynie pytam. Edit uzupełniający: chodzi o to, że jak w "Akademii" mam 15 stron postów po ok. 2k słów, to musiałabym je wtedy z Magusem wszystkie przekleić na nowy temat, co samo w sobie już jest męczące, a do tego jeszcze pozostaje kwestia modowania tekstu, kursyw etc. Zniechęca jak cholera, ale na tej sesji mi bardzo zależy, piszemy w niej od bitego roku, w poniedziałek miała "rocznicę".
  18. No dobrze, rozumiem niestabilność forum i rozumiem, że jest problem i pomijając całkowicie mój olbrzymi sentyment do tej strony i konta na którym siedzę odkąd miałam 12 lat... co z sesjami? Od roku prowadzę tutaj olbrzymią sesję z masą tekstu i dodatkowych dopisków. Sama myśl o przenoszeniu tego na nowe konto mnie przeraża, a też nie wyobrażam sobie jej zamknięcia. I żeby było jasne - nie mówię o sesji z postami na cztery wersy. Mówię o sesji, która trwa od roku, a przeciętny post ma jakieś +/- 2000 słów i bardziej przypomina w sumie opowiadanie/powieść. Kurde nie wiem.
  19. Akademia Zła Dla Adelii obrzydliwa lekcja Pielęgnacji Brzydoty zamieniła się właśnie w absolutny koszmar. Jak niby miała się skupić i zawalczyć o przynajmniej przedostatnie miejsce, gdy do współpracy przydzielono jej tego chłopca? Już samo patrzenie na niego wystarczyło, by serce podeszło dziewczynie do gardła; chociaż - mimo wyraźnego zaniedbania - nigdziarz nie wyglądał tak tragicznie, jak niektóre z tych potwornych dzieci, to biło od niego takie zło, z jakim Adelia w Gawaldonie nigdy nie miała do czynienia. Skupione na niej oczy były nienaturalnie ciemne, tak, że nie dało się w nich rozpoznać źrenicy i przez to przypominały bezdenną, przerażającą studnię. Siedzieli na tyle blisko, że czuła również ciągnący od chłopca chłód. Dziwaczne, bo czy ktoś, kogo talentem były płomienie, nie powinien raczej emanować żarliwym gorącem? Nie miała pojęcia, nawet nie chciała wiedzieć. Drżała na całym ciele, odgradzając się od niego niezdarnie drobną dłonią. Co oczywiste, na nic się to jednak nie zdało. - Znowu cię zostawili, co? Twoja przyjaciółka... Lisa? - nadeszło ciche pytanie, zadane chytrym, niebezpiecznym tonem. - Zostawiła mnie, bo nie miała wyjścia - pisnęła w odpowiedzi, niczym spłoszone zwierzę odsuwając się powoli w ławce. Powinna pewnie poczuć wściekłość, że jej przyjaciółka jest oskarżana przez kogoś, kto zaledwie pół godziny wcześniej przyduszał ją do ziemi. Brak głębszych emocji, poza dobrze zapamiętanym strachem i oburzeniem, wywołanym przez stronniczego księcia, zrzuciła na swoją własną bojaźliwość; bo to chyba dobrze, że nie umiała nienawidzić, prawda? To znaczyło, że jest z natury dobra, jak zawsze twierdziła mama. - Z pewnością - szepnął Raver, przeciągając sycząco sylaby; odważyła się w końcu podnieść głowę, ale, na całe szczęście, chłopiec nie patrzył na nią, tylko na nauczyciela, sprawdzającego uformowane pary - Czy nie uważasz, że to nieco niesprawiedliwe? Dyrektor wybrał was dwie i jedną zrzucił do bajkowego pałacu, a drugą... do nas - sine kąciki ust Raver drgnęły lekko w tłumionym uśmieszku, jednak wciąż nie patrzył, skupiony na ruchach profesora. Adelia nic nie odpowiedziała, otarła tylko rękawem policzki i wyciągnęła nogi na najdalej wysunięty kraniec ławki. Oczywiście, że to było niesprawiedliwe, jednak winę ponosił wyłącznie Dyrektor. Żadna z nich nie zaakceptuje tej sytuacji, do skutku będą próbować wspólnej ucieczki; nie istniał nawet cień szansy, by to się kiedykolwiek zmieniło. W tym czasie, na przodzie klasy, gdy profesor przechadzał się między ławkami i uśmiechał złowieszczo do co bardziej niepewnych uczniów, Alisa siedziała i w milczeniu patrzyła przed siebie. Od samego początku nie zwracała uwagi na Christiana; jej długie, czarne i lejące się jak smoła włosy skutecznie zasłoniły większość papierowobiałej twarzy. Na początku nie zareagowała nawet, gdy chłopiec werbalnie zakłócił spokój w ich ławce. Można by już było uznać, że nie da się sprowokować jego bezmyślnym zagrywkom, jednak, po kilku sekundach przedłużającego się milczenia, obróciła nieznacznie głowę i spojrzała na niego. Nic nie powiedziała, lecz jej jaskrawo żółte tęczówki nagle zaczęły zanikać; wyglądało to wręcz tak, jakby rozlały się źrenice, pokrywając białko nienaturalną czernią. Przy tym zacisnęła chude palce na ławce, którą przez cały czas trzymała, a na drewnie niemalże od razu pojawiły się pęknięcia i głębokie rysy. Przekaz był prosty i nie potrzebował żadnych słów; Christian ją zirytował. W tym samym momencie obok nich pojawił się jednak profesor Angle. Obrzucił dziewczynę zaintrygowanym spojrzeniem, a potem zmarszczył brwi, gdy jego wzrok spoczął na uszkodzonej ławce. - Uważaj, meble w tej szkole i tak wyglądają jak graty - Alisa nie wydawała się poruszona tą naganą, choć jej oczy wracały powoli do zwyczajnej barwy. - Kim właściwie jesteś, laleczko? Wampir? Strzyga? Harpia? Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie, pokazując tym samym nienaturalnie ostre zęby. Jedyną odpowiedzią, jaką uzyskali, było wzruszenie ramieniem i odgarnięcie do tyłu włosów, które zafalowały za nią niczym czarna peleryna. Zaledwie dwie ławki dalej siedzieli razem Thomas i Lavalle. Obydwoje wydawali się być w podobnym stopniu ponurzy i z niechęcią oczekujący pierwszego polecenia. Chłopak o białej skórze, pełnej prześwitujących, błękitnych żyłek oraz zimnych, stalowoszarych oczach wydawał się być niemalże zgorzkniały; sposób, w jaki obserwował wszystkich wokół wiele mówił o jego dystansie, tak samo lodowatym, jak aura, którą wokół siebie roztaczał. Po cichej odpowiedzi ("To świetnie"), wypowiedzianej tak samo ochrypłym głosem, nie odezwał się już więcej, postukując tylko palcami o zakurzony blat. Wystarczyły sekundy, by pod jego palcami pojawiły się drobinki lodu, choć, po dokładniejszych oględzinach, można było zauważyć, że to nie ławka, ale pokrywający ją brud. Na zadanie od profesora nie musieli czekać zbyt długo. Zaledwie wrócił na środek klasy, już uśmiechał się do nich nieprzyjemnie, oblizując zniszczone zęby. - Jak to często bywa w Akademii, zanim przejdziemy do skomplikowanych technik i receptur na urozmaicenie swoich dziecięcych twarzyczek, musicie oswoić się z myślą o wyższości mocy nad urodą. Oczywiście poza tymi, którzy ewidentnie są już z nią oswojeni - dodał, ponownie sięgając po fajkę i mrugając do Christiana. - Zrobimy sobie dzisiaj taki mały turniej. Na ławkach przed sobą macie już kilka przydatnych specyfików; żaden z nich nie jest jednak na tyle niebezpieczny, żeby ci bardziej idiotyczni z was mogli za jego pomocą wypalić koledze oczy. Nie, te fiolki służą tylko i wyłącznie do powierzchownych modyfikacji, w które dziś zabawicie się z... włosami. No co tak wywalacie gały? Myślicie, że tego nie zauważyłem, jakie większość z was ma delikatne fryzurki? - zachichotał chrapliwie. - No jazda, po kolei. Najpierw jedno, potem drugie. I nie oszczędzać się po znajomości, bo będę to potem oceniał! Niektórzy uczniowie uśmiechnęli się złośliwie, inni wyglądali na zaniepokojonych. Lavalle z irytacją wzniósł oczy do niknącego w cieniu sufitu, a potem skrzyżował ręce na piersi, pokazując tym samym, by to Thomas zaczął durne zadanie. Nieco inaczej wyglądało to w przypadku Alisy; dziewczyna spojrzała z góry na Christiana (była przecież znacznie wyższa) i z nieco obłąkańczym uśmieszkiem strzeliła obrzydliwie kostkami długich palców.
  20. Akademia Dobra, dziewczęta Choć Lisa zdawała sobie sprawę, jak wiele zależało od tych zajęć, i tak nie była w stanie skierować na nauczycielkę pełni swojej uwagi. Najnowsze trendy w modzie i urodowe triki ani trochę jej interesowały; dopóki kobieta rozwodziła się wstępnie o tym, czego mogą spodziewać się w tym roku, nic dziwnego, że dziewczynie z trudem przychodziło słuchanie ze zrozumieniem. Nawet nie zauważyła, kiedy opadła na miękkie poduszki i, otoczona duszącą wonią dziesiątek różnych perfum i specyfików, zaczęła rozglądać po błyszczących, zwiewnych bądź koronkowych tkaninach i puzderkach z wyeksponowaną biżuterią. Nie czuła wielkich wyrzutów sumienia, bo szybko zrozumiała, że nie jest jedyna. Co ciekawe, nie chodziło tylko o Stephanie; po klasie rozglądały się także Aria, Dayla i Emeralda. To samo w sobie było idealnym podsumowaniem nudnej gadaniny profesor Sericii; nie ważne, czy księżniczki robiły to ze znużenia, czy szczerej ciekawości. Lisa ocknęła się, szturchnięta przez Stephanie, dopiero wtedy, gdy nauczycielka w końcu przeszła do tego, co mieli ścierpieć dzisiaj. To znaczy robić... taaak, robić. Piękna kobieta po raz kolejny wstała z wygodnej kanapy i zaczęła przechadzać tam i z powrotem obok podestu. Machała przy tym entuzjastycznie dłońmi, podzwaniając bransoletami, a jej miękkie, czarne włosy falowały gustownie za każdym razem, gdy się odwracała. Energiczny blask w zielonych oczach i pełen pasji ton wyraźnie wskazywały na to, że pomimo swojego wieku i powtarzalności tej pracy, Narcyza wciąż wkładała w nią całe serce i naprawdę interesowała tematami, które z nimi poruszała. A dzisiejsza lekcja, jak większość, miała mieć najwyraźniej charakter wstępu i wzajemnego zapoznania, z niewielkim turniejem na koniec. Tym razem Lisa postarała się nie uronić ani jednego słowa. - Chciałabym, abyście pierwsze zajęcia Pielęgnacji Urody wspominały z radością, więc zaczniemy od przyjemnego, choć niezwykle użytecznego tematu. Mowa o types de beauté; typach urody. Rzecz w teorii powszechnie znana i niewiele znacząca, a tak naprawdę mająca ogromny wpływ na dobór odpowiednich dla siebie stylów i barw. To, że w Akademii obowiązuje was mundurek, nie oznacza, że nie będziecie wypróbowywać innych kreacji, bien sûr, lecz, żeby dopasować idealny strój, fryzurę i makijaż, trzeba obowiązkowo znać swój typ urody - Nauczycielka uśmiechnęła się i przemknęła między ławkami, niosąc za sobą intensywny zapach jabłek i bzu - Składają się na niego trzy elementy: karnacja, kolor oczu i odcień włosów. Trzy elementy, mon cher - Zatrzymała się przy pufie Monici i delikatnie postukała paznokciami w oparcie; dziewczyna pokiwała szybko głową, a potem drżącymi dłońmi sięgnęła do torby, najwyraźniej mając zamiar to zanotować. Lisa i jej współlokatorka, choć nadzwyczaj czujne jak na tego typu zajęcia, nie zamierzały nic zapisywać. Stephanie mruknęła tylko cicho, gdy nauczycielka kontynuowała; Trzy elementy, bobrze. - Na podstawie tej oto analizy kolorystycznej, dzielimy urodę na dwanaście typów, za wzór biorąc pory roku. Zanim jednak przejdziemy do wyznaczania typu przez pryzmat jesieni lub lata, musimy... - Profesor Sericia urwała i z ostrożnością rozejrzała się po klasie. - Czuję potrzebę podkreślenia, że wszystko, co teraz mówię, jest niezwykle istotne. Wykonujcie moje polecenia i uważajcie, gdyż pod koniec zajęć ocenię was nie tylko za pracę na lekcji, ale również za staranne omówienie własnego typu urody, który to w parach będziecie musiały opracować - niektóre księżniczki, nawet te, które przez cały czas uważnie słuchały, wyprostowały się z napięciem. - Parfait! Tak jak mówiłam, zanim przejdziemy do szczegółowej analizy, musimy ustalić, czy zostałyśmy obdarzone urodą chłodną, czy ciepłą. Profesor Sericia po raz kolejny zbliżyła się do Sophie, bardzo delikatnie chwytając ją za ramię. - Czasami wydaje nam się to proste; w końcu na niektórych wystarczy tylko spojrzeć, by natychmiast rozpoznać tonację ich urody. Na przykład princesse Sophie, o ile dobrze zapamiętałam imię... - posłała dziewczynie szybkie spojrzenie na potwierdzenie swoich słów - ...to oczywisty przykład urody chłodnej. Ta zadziwiająco blada cera... pochodzisz ze Śnieżnych Wzgórz, prawda? - Gdy dziewczyna odpowiedziała, kobieta ruszyła nieco dalej, powłócząc szmaragdową suknią. - Tutaj natomiast excellent przykład urody ciepłej. Księżniczka... - Nerysa - odpowiedziała natychmiast dziewczyna, uśmiechając się uroczo i unosząc głowę. - Tak, princesse Nerysa. Piaszczyste Wydmy, mam rację? Oczy dziewczyny rozszerzyły się niewinnie; pokręciła głową, wprawiając w ruch swoje gęste, falujące włosy. - Nie. Nibylandia, pani profesor. - Och, pardonne moi. Oczywiście, Nibylandia. Czyżby syrena? - Gdy Nerysa przytaknęła entuzjastycznie, nauczycielka wyglądała na rozpromienioną. - Nie mogę się doczekać, by zobaczyć twoje nogi, mon cher. Z tą tajemniczą uwagą oddaliła się od ławki dziewczyny, znów wychodząc na środek. Z wieszaka stojącego najbliżej podestu zdjęła dwa spore kawałki materiału - jeden intensywnie złoty, drugi połyskująco srebrny - i przełożyła je przez swoją kanapę. Zaraz potem machnęła palcem, który na chwilę zabłysnął miękkim, jasnozielonym światłem, sprawiając tym samym, że ze ściany naprzeciwko puf i stolików zsunęła się ciężka zasłona, za którą kryło się najwyraźniej ogromne lustro. Lisa odgarnęła nerwowym ruchem samotne kosmyki włosów i szepnęła do oniemiałej Stephanie: - Ściana mojego domu jest chyba mniejsza od tego lustra. Żadna inna księżniczka nie zwróciła jednak większej uwagi na imponujące rozmiary przedmiotu; niektóre wychylały się do przodu, zaciekawione tym, co nauczycielka dla nich szykuje. - Jednak nie w każdej sytuacji określenie tonacji urody jest tak banalnie proste. Czasami dopadają nas wątpliwości; wszak jasna karnacja nie musi od razu oznaczać urody chłodnej, a brązowe oczy: ciepłej. Jak więc to sprawdzić? Ustaliłyśmy już przecież, że jest to istotne dla dalszej, bardziej dogłębnej analizy - Profesor Sericia skończyła odsłaniać lustro i usiadła na kanapie obok wcześniej przygotowanych kawałków materiału. - Najprostszym sposobem jest wykorzystanie or et argent; złota i srebra. Pierwsze współgra z osobami o urodzie ciepłej, drugie z osobami o urodzie zimnej. Przyrównanie takich materiałów lub biżuterii do samego siebie zazwyczaj wystarcza, ale ciekawym rozwiązaniem jest także przyjrzenie się żyłkom, które prześwitują nam na nadgarstkach - większość księżniczek uniosła dłonie i spojrzała we wskazane miejsce - u osób naturalnie ciepłych przybierają one odcienie delikatnej zieleni, w innym przypadku: błękitu. Jeżeli któraś chciałaby skorzystać z tych materiałów, serdecznie zapraszam, sentez-vous libre. Zanim Lisa zdążyłaby choćby pomyśleć o tym, co dalej, Stephanie już trzymała ją za rękę. - Pokaż żyły... mamy urodę ciepłą, nie? Obydwie przez kilka sekund obserwowały ledwie widoczne, zielonkawe linie przemykające pod cienką skórą nadgarstka. - Chyba tak... ale może lepiej sprawdzimy, co? Bo one wszystkie idą - odpowiedziała szeptem, widząc, jak inne dziewczęta zrywają się z miejsc. Stephanie przewróciła oczami; Lisa widziała na jej twarzy walkę między pragnieniem dobrego zaliczenia zajęć, a lenistwem i niechęcią do wbiegania w tłum podekscytowanych zawszanek. Doskonale ją w tym rozumiała. Akademia Dobra, chłopcy Atmosfera w klasie profesora Daramisa była całkowicie inna niż ta, która panowała na zajęciach Pielęgnacji Urody. Chłopcy, idąc śladem profesora, siedzieli w ławkach rozluźnieni i cicho dyskutowali; nawet rodzeni książęta pozwolili sobie na nieco mniej dystyngowane pozy i słowa. Oczywiście, dla niektórych uczniów, takich jak chociażby bliźniacy ze Szmaragdowej Zatoki, taki styl bycia był codziennością i pewnie dlatego wydawali się nieco zakłopotani uroczystym tonem Alana, przypominającymi bardziej przemowę niż luźną pogawędkę między kolegami z klasy. - Tak, pewnie masz rację, książę - odpowiedział Kato, wciąż uśmiechnięty, uroczo wzruszając ramionami. Uwadze Alana z pewnością nie umknęło, że tym razem zrezygnował z mniej oficjalnego zwrotu po imieniu. - Każda księżniczka... każda dziewczyna... zasługuje na nasz szacunek. Chociaż nie jestem pewny, co do wiedźm... - wydął śmiesznie usta i odgarnął z czoła niesforny loczek. Chwilę później już go nie było; razem z bratem odszedł szukać wolnej ławki. Mniej więcej w tym samym momencie Aidan skrzyżował ramiona na piersi i wbił spojrzenie w najbliższe okno. - Wiedźmy po prostu nie chcą naszego szacunku - mruknął, choć nie na tyle cicho, by Alan nie był w stanie go usłyszeć. - Wiesz, że jej tam nie było? Elviry. Chociaż mogłem jej w sumie nie zauważyć w tym całym zamęcie... Stephanie była ważniejsza - dodał nieco dziwnym tonem i w tym samym momencie profesor Daramis, który od dłużej chwili szperał coś przy biurku, wydał z siebie krótki, triumfalny okrzyk. Chłopcy obserwowali z zaciekawieniem, jak mężczyzna siada na potężnym, drewnianym biurku, przyozdobionym różnymi płaskorzeźbami, a potem rozczesuje palcami nieco rozwichrzone włosy. Widząc ich miny, uśmiechnął się lekko i pomachał przyjaźnie ściskanymi w dłoni papierami. - Wasz program na najbliższe trzy lata. Już myślałem, że go zgubiłem i będę musiał pisać od nowa - Przewrócił wymownie oczami. - Na szczęście się znalazł. Ale to w tej chwili nie ważne, przejdźmy lepiej do zajęć, bo widzę, że się rozgadujecie - zaznaczył nieco figlarnym tonem; niektórzy książęta, szczególnie ci wychowywani na dworach, mieli na tyle przyzwoitości, by wyglądać na zawstydzonych - Dzisiejsza lekcja będzie raczej spokojna, potem zorganizujemy sobie jakiś mały konkursik na ocenę, ale najpierw... chciałbym dodać coś od siebie na temat wydarzeń z obiadu. Wielu uczniów spuściło głowę, niektórzy zbledli, ale znaleźli się również tacy, którzy z uporem zacisnęli zęby. Co ciekawe, to na nich profesor spojrzał z największym spokojem, jakby bardzo zależało mu, by coś im wyjaśnić. - Słuchajcie... po pierwsze, kompletnie się tego po was nie spodziewałem i jak zobaczyłem z balkonu, co się tam na dole wyrabia, to prawie zadławiłem się kurczakiem - Niektórym na ten komentarz wyrwały się krótkie, wymuszone parsknięcia. - Po drugie... to może zabrzmieć dziwnie i jestem pewnie jedynym nauczycielem, który tak uważa, więc może lepiej nie powtarzajcie tego potem przy dziekan, ale... chciałbym wam pogratulować - Ci, którzy opuścili ze wstydem głowy, szybko je unieśli; na wielu twarzach odmalował się szok. - Oczywiście, gdybyście nie odpowiedzieli na atak, zarówno wilkom, jak i nimfom, byłoby o wiele łatwiej wyłapać i ukarać nigdziarzy, pewnie zrobiliby to szybciej, ale też nie do końca rozumiem, co miała na myśli dziekan Dovey, gdy was za to tak surowo karciła. Nigdziarze nie grają fair play, wszyscy o tym wiemy i nie ma wątpliwości, na kogo by się rzucili, gdyby tylko mieli okazję; na delikatne i bezbronne księżniczki - Niektórzy, tak jak Abraxas, wydali z siebie ciche, gniewne sapnięcia. - A patrząc na to, co się wydarzyło, naprawdę powątpiewam, by przy takim zmasowanym ataku strażnicy zdążyli ich powstrzymać, zanim zrobiliby którejś krzywdę. Należą wam się te gratulacje, bo w ostateczności zachowaliście się bohatersko, tak, jak to jest zapisane w Kodeksie Rycerskim. Nawet jeśli, jak zauważył profesor Fence, w ferworze walki dochodziło do małych niegodziwości - Spojrzał wymownie na księcia Abraxasa. - Ale przecież nikt nie oczekuje, że będziecie już znali perfekcyjnie zasady honorowej walki, do których nigdziarze i tak zazwyczaj się nie stosują. Eh... - Westchnął i odłożył papiery na biurko. - ... w każdym razie, walczyliście, jak tylko umieliście w obronie swoich. Tak, jak zrobiliby to prawdziwi zawszanie. Jestem przekonany, że mimo tych wszystkich zasad szkolnego regulaminu, które zostały dzisiaj złamane, Dyrektor Akademii jest z was bardzo dumny. Wielu chłopców uśmiechało się porozumiewawczo do profesora, choć wciąż byli tacy, jak Damien, dla których tamta sytuacja była powodem zbyt wielu przemyśleń, by mogli sobie w tej sytuacji pozwolić na równie beztroski uśmiech. Także Aidan nie wyglądał zbyt pewnie; pobladł pod piegami i nachylił się do Alana z szeptem; - Myślisz, że Dyrektor Akademii nas tam widział? W sensie, ja wiem, że on teraz, jak jesteśmy w Akademii, może nas niby zobaczyć wszędzie, ale jakoś tak... - urwał, lecz nie trzeba było wiele, by domyśleć się, co chciał powiedzieć. Jakoś tak nigdy wcześniej nie wydawało się to tak rzeczywiste.
  21. Akademia Zła Po teatrzyku, jaki profesor Angle odstawił z Elvirą i Walburgą, klasa podzieliła się na dwa obozy. Tych, którzy byli zachwyceni, że pięknym dziewczynom ktoś nareszcie utarł nosa oraz tych, dla których te zajęcia nie przynosiły sobą żadnej wartości i najchętniej w ogóle by na nie nie uczęszczali. Oczywiście, na końcu sali siedziała także Adelia; przecierająca szorstkim rękawem twarz i kuląca się tak, by nie zwrócić na siebie przypadkiem uwagi nauczyciela. Tak jak wszyscy, czekała w napięciu, by dowiedzieć się, jakie będzie ich dzisiejsze zadanie, choć dla niej miało to o tyle większe znacznie, że wynik mógł zaważyć na całej jej przyszłości. Co ciekawe, nie czuła jedynie przerażenia, ale także pewne kapryśne poczucie, mówiące wyraźnie, że to nie powinna być ona. Była chorym, delikatnym dzieckiem; dlaczego niby miała sama walczyć o własne dobro? Słabszym zawsze trzeba pomagać - Adelia wiedziała o tym doskonale i tym bardziej nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Dyrektor zrzucił ją tutaj, a nie w Akademii dla wrażliwych i łagodnych. Z drugiej strony, po poznaniu "Stephanie" ciężko było już mówić o dobrych, grzecznych księżniczkach. Zarówno Adelia, jak i Lisa nie pasowały do żadnej ze szkół i powinny jak najszybciej stąd uciec; do bezpiecznego Gawaldonu, tam, gdzie żadne wiedźmy i żadni książęta nie próbowali zniszczyć ich przyjaźni. Żeby jednak móc uciec, musiała zaliczyć te zajęcia, więc ostatni raz pociągnęła nosem i skupiła się na tym, o czym mówił profesor. Obleśny mężczyzna znów usiadł na ławce i wypuszczał z ust obłoki duszącego dymu, które niemalże przysłoniły im jego blade, przekrwione oczy. Opowiadał o tym, jak miały wyglądać zajęcia, choć jego ton był przy tym na tyle szybki i lekceważący, jakby chciał przez to przemknąć jak najszybciej. - ...podręczniki macie, więc je noście, bo tam będą różne receptury. Na pierwszym roku skupimy się przede wszystkim na ogólnej pielęgnacji brzydoty, nauczę was, jak definitywnie zrzucać te słabe, zewnętrzne powłoki. Na drugim przejdziemy do bardziej skomplikowanych rzeczy, takich jak mutacje i deformacje, które sprawią, że słabi zawszanie zaczną robić pod siebie na sam wasz widok. Choć nie przeczę, że kilku wspaniałych brzydali już tutaj mamy - uśmiechnął się złowieszczo, patrząc na De i Labrendę. - Więcej na razie nie musicie wiedzieć. No, oczywiście zadania w klasie są oceniane, ale to żeście pewno zauważyli już wcześniej. A co do dzisiejszego tematu... - Mężczyzna zatarł z zadowoleniem brudne ręce, pozwalając, by kilka tłustych kosmyków opadło mu mrocznie na twarz. - Często nigdziarze mają na pierwszych godzinach problem ze słuchaniem moich poleceń; specjalnie robią wszystko gorzej, bo boją się o swoje delikatne, młode buźki - Niektórzy zmarszczyli brwi, jakby mieli ochotę temu zaprzeczyć. - Ale ja mam na to idealne rozwiązanie; zanim przejdziemy do transformacji osobistych, które są najważniejsze i z których na końcu będę was rozliczał, zrobimy sobie kilka lekcji wstępnych - Z ust profesora wyrwał się chichot, zanim rozkazał niskim, surowym tonem: - Macie piętnaście sekund na dobranie się w pary. W tym właśnie momencie drzwi klasy otworzyły się z hukiem i do środka wleciał zdyszany, szczupły chłopak, natychmiast podbiegając do profesora, zanim pozostali uczniowie zdążyliby poodwracać głowy i w jakikolwiek sposób skomentować jego spóźnienie. - Prze...przepraszam, panie... profesorze - wyrzucił chłopak na wydechu, rozglądając się z zaniepokojeniem po wystroju klasy; Elvira uniosła lekko jedną brew, gdy zdała sobie sprawę, że to Navin. Obrzydliwe zachowanie nauczyciela sprawiło, że do tej pory nieszczególnie zastanawiała się nad tym, dlaczego jeszcze go nie ma. - Nauczycielka mnie zatrzymała. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy - dodał nigdziarz, gdy już zdołał nieco się uspokoić. Choć nie była to całkowita prawda, w końcu Navin sam zainicjował rozmowę z Lady Lesso, Angle wydawał się być bardziej rozbawiony niż rozeźlony. - Chodź tu, chłopcze - powiedział do niego przymilnym tonem, a kiedy Navin, drżąc od stóp do głów, zbliżył się do biurka, profesor bezceremonialnie wepchnął mu swoją fajkę między zęby - No dalej, zaciągnij się - głos profesora przybrał nagle bardziej surową barwę, więc drobny nigdziarz nie miał wyjścia, jak tylko spełnić to dziwaczne polecenie. Wystarczyło parę sekund, by, zupełnie niezaskakująco, zakrztusił się dymem. Przez chwilę ze łzami w oczach walczył o oddech, aż w końcu nauczyciel wybuchnął śmiechem i z całej siły klepnął go w plecy. - Dobra, dobra. Siadaj, chłopcze, ale jeszcze jedno takie spóźnienie i pójdziesz odwiedzić Bestię w Sali Udręki - Kiedy Navin, wciąż ściskając się za nos (tytoń w fajce Angle'a musiał być niewyobrażalnie ohydny), usiadł na najbliższym wolnym miejscu, nauczyciel zmierzył klasę wzburzonym spojrzeniem i warknął: - Pięć sekund. Uczniowie otrząsnęli się, przypominając o tym, co powinni zrobić. Chociaż większość nigdziarzy powątpiewała w to, by profesor mógł ich ciężko ukarać za niedobranie się w pary, nie zamierzali wystawiać na próbę jego cierpliwości. Jako, że nie wszystkie ławki były dwuosobowe, część zmuszona była wstać i przejść się po klasie, w poszukiwaniu osoby do kompletu. Elvira spojrzała na Walburgę, a potem na Kim, ostatecznie przysuwając się do tej pierwszej; wizja pozwolenia komukolwiek na manipulowanie ze swoim wyglądem była niewygodna, ale jeżeli już miała wybierać, w rękach surowej i eleganckiej Walburgi czuła się zdecydowanie bezpieczniej. Kim, widocznie nieporuszona, przeniosła się więc ze swoją torbą do niezbyt zadowolonej z tego faktu Prismy. Niektórzy, tak jak Judith i Margo lub Sava i Scarlett, w ogóle nie wstali ze swoich miejsc, będąc w parze od samego początku, lecz choćby fioletowoskóry Vin przemknął się szybko na drugi koniec klasy do wampira Eudona, a Labrenda rzuciła torbę na ławkę przed sobą i opadła na krzesło obok Alarica. Alisa, pozostawiona sama sobie wśród współlokatorek, przeniosła się na najbliższe puste miejsce, zaraz obok Christiana. Jej trupioblada twarz pozostawała jednak bez wyrazu i nie zaszczyciła nigdziarza ani jednym słowem, czy spojrzeniem. Do Thomasa z niechęcią przeniósł się Lavalle. Chłopak, z jakiegoś powodu roztaczający wokół siebie atmosferę chłodu, przywodzącego na myśl lodową klasę Lady Lesso, miał w sobie chociaż tyle uprzejmości, by przedstawić się i rzucić krótką, choć niepokojącą uwagę. - Lavalle z Lodowych Pól. Postaraj się jak najrzadziej mnie dotykać - głos chłopaka był ochrypły, lecz nie złośliwy; można by wręcz pomyśleć, że jego rada miała przyjazne intencje. Na końcu sali, samotna w potrójnej ławce, pozostawała jeszcze tylko Adelia. Dziewczyna na początku odetchnęła z ulgą na myśl o tym, że nie będzie musiała zmuszać się do wyniszczania własnego zdrowia i wyglądu, byle tylko zdobyć odpowiednio wysoką ocenę. Równocześnie dotarło do niej jednak, że w takim razie będzie musiał zrobić to ktoś inny, zapewne o wiele brutalniej i bezlitośnie. Nie zdążyła jeszcze nawet dobrze spanikować, a na miejsce obok opadł chłopak, który zdecydował się odłączyć od swoich dwóch współlokatorów. Roztrzęsionej Adelii serce przyspieszyło do tego stopnia, że czuła jego pulsowanie całą sobą, nie tylko w klatce, lecz również w gardle i opuszkach palców. Jej twarz przybrała niezdrową barwę brudnego różu, po tym jak równocześnie zbladła z przerażenia i pokryła się czerwonymi plamami wstydu, na wspomnienie tego, co pomyślała zaledwie chwilę wcześniej w korytarzu; jak mogła sobie wyobrażać, że brak uwagi tego chłopca jest w jakikolwiek sposób uwłaczający? - Idź sobie - syknęła przez zaciśnięte, postukujące o siebie cicho zęby. Raver jedynie uniósł subtelnie brwi; w tym samym momencie, w którym profesor klasnął w dłonie, sygnalizując koniec czasu.
  22. Akademia Dobra, dziewczęta Lisa i Stephanie były jednymi z pierwszych dziewcząt, które dotarły pod klasę Pielęgnacji Urody. Dały sobie chwilę czasu na rozejrzenie się po wspaniałym korytarzu, którego ściany porastały sztuczne, kryształowe kwiaty; zaledwie parę kroków dalej marmur zamieniał się w bladoróżowe i liliowe szkło, wyznaczające nie tylko tunel widokowy, ale także najprawdziwszy ogród, pełen pachnących róż, cicho podzwaniających konwalii i wielobarwnych chryzantem, wydających się szeptać do przechodzących tamtędy uczniów. Obydwie dziewczyny z ledwością powstrzymywały chęć, by wyruszyć tym tunelem i zobaczyć, co znajduje się poza nim - gdzie prowadzi dalej korytarz - na szczęście zewsząd zaczęły schodzić się już inne księżniczki, które wepchnęły się na ich miejsce. Choć cały wystrój zamku mógł nie być w stylu Lisy, dla której jego perfekcja nadal wydawała się złowieszcza, wciąż był on jednak niezwykle intrygujący. Podczas gdy inne zawszanki podziwiały widok na Zatokę Połowiczną i przykładały twarze do kwiatów, Stephanie pociągnęła Lisę z powrotem i obie stanęły przy drzwiach, pogrążając się w rozmowie na temat kary dziewczyny za bójkę na Polanie i tego, co czeka ich na nadchodzącej lekcji. Wyjątkowy wystrój korytarza miał jeszcze jeden plus; księżniczki nie zwracały już uwagi na nowy wygląd Lisy. Choćby Constantine pociągnęła tam swoje dwie towarzyszki i wyraźnie widać było, z jak wielkim trudem utrzymuje swoją poważną postawę, opowiadając o tym, że identyczne róże znajdują się w jej własnym ogrodzie. Zaledwie kilka sekund później dołączyła do nich również księżniczka Magda, która przyglądała się roślinom nie tyle z zachwytem, co ze szczerym zaintrygowaniem. To ona pierwszy wyłapała wzrokiem tabliczkę, na wpół przysłoniętą przez liczne pnącza. - Tak, tak chyba właśnie jest, księżniczko. Napisano tu "Oranżeria imienia Amarindy i Gladioli" - powiedziała z cieniem uśmiechu na ustach. - Och, to moja mama i jej przyjaciółka, Dobra Czarownica z Południa! - Constantine przyłożyła obie ciemne dłonie do ust, jakby jej szeroki uśmiech był rzeczą wstydliwą. Dokładnie w tym momencie otworzyły się drzwi klasy i stanęła w nich jedna z najbardziej ekscentrycznych kobiet, jakie dziewczęta mogły jak do tej pory ujrzeć w Akademii Dobra. Choć ewidentnie miała już swoje lata, co pokazywały ledwie widoczne zmarszczki wokół oczu, promieniowała trudną do zdefiniowania elegancją i wytwornością. Jej długie włosy były czarne jak obsydian, lecz miękkie niczym delikatny obłok; staranne upięcie w kilka mniejszych warkoczy, pozostawiające jednak sporą ich część puszczoną wolno po ramionach, przywodziło na myśl mistyczną, leśną driadę. Kobieta miała na sobie nauczycielską szatę w barwie szmaragdowej zieleni (pasującej do jej oczu), przyozdobioną kilkoma dodatkowymi woalami i falbanami. Na jasnej szyi spoczywał naszyjnik z maleńkimi, bladozłotymi kryształkami, a po dokładniejszych oględzinach, dało się dostrzec takie same w uszach i ciemnych włosach nauczycielki. Długie rzęsy były ciężkie od starannie rozprowadzonego tuszu, a intensywnie czerwone usta rozjaśnił uśmiech, gdy tylko jej spojrzenie spoczęło na zestresowanych uczennicach, które natychmiast utworzyły elegancki rządek. Głos kobiety zabrzmiał przyjemnie melodyjnie, gdy zwróciła się do nich, zapraszając do środka. Klasa na pierwszy rzut oka nie wydawała się zbytnio różnić od poprzednich; dopiero po kilku chwilach Lisa zrozumiała, że zamiast ławek rozłożone są wygodne pufy i niskie, filigranowe stoliczki, a wszystkie szafki i półki naokoło wypełniają wielobarwne tkaniny, puzderka, kosmetyki i flakoniki. Na środku klasy, dokładnie pod wielkim, połyskującym żyrandolem, znajdowała się pusta przestrzeń z podestem, na której widok oblały ją zimne poty. - Czym ja sobie na to wszystko zasłużyłam... - mruknęła idąca obok Stephanie, brzmiąc na równocześnie przerażoną i rozbawioną. Lisa całkowicie się z nią zgadzała, a winę za brak natychmiastowego komentarza zrzuciła na to, że duszący zapach kwiatowych perfum i słodkich, owocowych mazideł na dłuższą chwilę całkowicie ją oszołomił. Dopiero, gdy obie zajęły miejsce na jednej z najbardziej oddalonych od środka kanap, zacisnęła oczy, pokręciła głową i schowała twarz w dłoniach. - Lisa? - zapytała zaniepokojona Stephanie, tarmosząc w rękach jedną z satynowych poduszek - Co robisz? Odpowiedź, która nadeszła, była przytłumiona i pełna rezygnacji. - Zastanawiam się, w którym dokładnie momencie swojego życia uczyniłam coś, co sprawiło, że Dyrektor Akademii pomyślał "Tak, to właśnie jest miejsce dla niej". Stephanie wybuchnęła gromkim śmiechem, co sprawiło, że przechodzące obok podekscytowane księżniczki spojrzały na nią z niesmakiem. Minęło kilka chwil, zanim wszystkie dziewczęta zajęły wygodne miejsca. Lisa ze swojego miejsca była w stanie dostrzec księżniczkę Magdę, wyglądającą nagle na podejrzanie zmęczoną oraz Nerysę, ze śmiechem odrzucającą do tyłu długie, brązowe włosy i opowiadającą coś wyraźnie zestresowanej Monice. Emeralda zdążyła w międzyczasie odłączyć się od Constantine i Sophie, które zajęły dla siebie podwójną sofę. Wszystkie rozmowy ucichły, gdy profesor zaklaskała cichutko w dłonie i zaczęła przechadzać się pomiędzy księżniczkami. - Ale z was wspaniałe dziewczynki. Oui, wyjątkowy rocznik, wyjątkowe typy urody. Magnifique - Uśmiechnęła się z zadowoleniem do Vivienne i Sophie, z obojętnością przechodząc obok miejsca Lisy i Stephanie, co dziewczyny przyjęły z ulgą. Zaledwie kilka sekund później nauczycielka opadła z gracją na największą kanapę w pomieszczeniu, pozłacaną i obitą zielonym perkalem. To właśnie z tego miejsca, gdzie przyjęła prawdziwie portretową pozę, rozpoczęła swój wstęp do przedmiotu. - Bonjour, moje drogie księżniczki. Nazywam się Narcyza Sericia i będę waszą nauczycielką Pielęgnacji Urody, przedmiotu na którym nauczycie się nie tylko z królewską godnością dbać o zewnętrzne piękno, ale również oczarowywać i zachwycać głębią swojego... Stephanie nachyliła się dyskretnie do Lisy i szepnęła: - Ale żebyś miała stuprocentową pewność, że jedynym powodem, dla którego jeszcze tego słucham, zamiast zacząć wielką bitwę na poduszki, jest moje zmartwienie twoim stopniem. Ramiona Lisy zatrzęsły się lekko od tłumionego chichotu. Chociaż wciąż dręczył ją strach o przetrwanie w tej szkole i o to, co może przeżywać Adelia... dobrze było mieć przy sobie Stephanie, która potrafiła w każdej sytuacji rozładować atmosferę. W tym czasie nauczycielka kontynuowała wykład, elegancko przykładając dłoń do lekko zaróżowionego policzka. - ... korzystać będziecie przede wszystkim z podręczników Jak zdobyć swojego księcia? oraz Księga recept na piękno, część 1, choć, naturellement, nie musicie zawsze nosić ich przy sobie, służą one przede wszystkim do nauki własnej i jako pomoc przy zleconych zadaniach. Na pierwszym roku w mojej klasie spodziewać się możecie tygodniowych testów, teoretycznych lub praktycznych, oraz końcoworocznego projektu na zaliczenie - Uśmiechnęła się łagodnie, widząc zainteresowanie na twarzach niektórych uczennic. - Wedle tradycji, każda księżniczka wylosuje wtedy imię koleżanki i będzie musiała w ciągu godziny przeprowadzić na niej widowiskową la transformation przy użyciu środków dostępnych w naszych Salach Urody. Jeżeli macie jeszcze jakieś pytania... Niektóre zawszanki wydały z siebie ciche westchnięcia ekscytacji i złapały za ręce siedzące obok towarzyszki, jednak dwie dziewczyny siedzące na końcu wyglądały, jakby całkiem zdębiały. Nawet Lisa, która wiedziała przecież, że prędzej ucieknie niż pozwoli zrobić z siebie baśniową księżniczkę, miała wrażenie, że przeszedł ją dreszcz niepewności. Akademia Dobra, chłopcy Aidan wydawał się nieco uspokojony słowami Alana, choć na jego twarzy nadal wyraźnie widać było chwilową ponurość; chłopak od samego początku nie był zbyt dobry w ukrywaniu emocji, ba, nie wydawał się nawet chcieć ich ukrywać, co tak mocno wyróżniało go spośród wiecznie eleganckich książąt, od dziecka uczonych zachowywania odpowiedniej postawy. - Szkoda. Chciałem wam pokazać, jak wygląda nasz herb, bo nie wiem, czy widzieliście... - Chłopak nagle przerwał i skulił się, jakby coś do niego dotarło. - Chociaż nie no, ty Alan pewnie wiesz, bo jesteś księciem i w ogóle. Książętom się pokazuje takie rzeczy - dodał szybko, jakby oczekiwał, że współlokatora urazi to, że wydawał się o tym zapominać. Zanim zdążyliby dłużej o tym porozmawiać, wśród nadchodzących zawszan wyłoniła się nagle wysoka sylwetka profesora Daramisa, który, sądząc po jego urywanym oddechu, najwyraźniej sam dopiero co tutaj przybiegł. - Ufff... prawie się spóźniłem. To co, chłopaki? Wchodźcie do środka, rozgośćcie się, dzisiaj będziemy głównie rozmawiać - Profesor uśmiechnął się olśniewająco, pomimo zmęczenia emanując tą samą energią i pogodą ducha, co na pierwszej lekcji. Wchodząc do środka, wielu uczniów wymieniało rozbawione spojrzenia. Klasa nie była specjalnie wyjątkowa; poza gobelinami przedstawiającymi rycerzy, klęczących na jednym kolanie przed damą serca oraz dodatkowym, pustym miejscem przed ławkami, nie było tu niczego, co wskazywałoby na naturę przedmiotu. Dla części książąt, którzy spodziewali się pewnie ujrzeć specyfiki w szklanych fiolkach i wieszaki pełne wielobarwnych ubrań, musiało to być prawdziwą ulgą. Usiedli w dwójkach, wielu wciąż dyskutując o wydarzeniach z Polany i obrzucając Alana niechętnymi spojrzeniami. Dopiero Kato i Odion, którzy odłączyli się od tłumu, by podejść do ławki, którą zajął razem z Aidanem, wydawali się nie mieć do niego żadnego żalu o to, że wyszedł z pomocą wiedźmie (lub, jak niektórzy pewnie wciąż sądzili, wiedźmom). Niższy z braci bliźniaków odezwał się głosem emanującym podziwem, a stojący za nim wyższy pokiwał przyjacielsko głową. - Ja tylko chciałem powiedzieć, że uważam, że zachowałeś się bardzo dzielnie, Alan. No wiesz, z tym postawieniem się dziekanom i w ogóle. Księżniczka Lisa naprawdę na to nie zasługiwała, w końcu to nie ona była tą wiedźmą, która wywołała walki, nie? Tylko ta druga Czytelniczka. Szczerze, to nawet mi trochę wstyd, że sam niczego nie zrobiłem - ciemnooki książę wyciągnął do Alana opaloną dłoń; nieustający uśmiech stworzył w jego policzkach urocze dołeczki. Przechodzący niedaleko nich Edward wydawał się usłyszeć słowa Kato. Co dziwne, z jakiegoś powodu nieco go one zażenowały; odwrócił głowę i odszedł na daleki kraniec klasy. Ciężko było stwierdzić, czy to dlatego, że uznał słowa chłopca ze Szmaragdowej Zatoki za śmieszne, czy może raczej z powodu głęboko skrywanego poczucia winy.
  23. Akademia Zła Napięta atmosfera w klasie, która panowała od momentu, w którym nigdziarze weszli do środka i zaczęli z ostrożnością przyglądać się obskurnemu profesorowi, po słowach Christiana wyraźnie się rozluźniła. Kilka osób otwarcie prychnęło, niektórzy zachichotali, a jeszcze inni pozwolili sobie na drobne komentarze. Choć wielu uczniów nadal miało żal do dziekan za jej pogardliwe traktowanie, słowa Christiana i tak wydały im się śmieszne oraz, przede wszystkim, żałosne. Kamienną twarz zachowało tylko kilka olbrzymów, Alaric, Judith, Labrenda i Prisma. Sava przewróciła oczami i odchyliła głowę do tyłu, sycząc głośno "o ludzie...". Elvira najpierw uśmiechnęła się do Kim, a potem odnalazła wzrokiem Thomasa i uniosła jasne brwi, jakby chciała zapytać "Czy da się to jakkolwiek wyjaśnić?". Nawet Raver oderwał chłodne spojrzenie od siedzącej przed nim blondynki i wychylił się w ławce do Gilberta, szepcząc mu coś z miną wyrażającą pogardliwe rozbawienie. Na końcu także profesor, który obojętnie zarzucił nogi na biurko i obserwował ich z fajką w zębach, wypuścił z ust obłok śmierdzącego dymu i w krzywym uśmiechu zaprezentował wszystkim swoje krzywe, zniszczone zęby. - Głośniej, głośniej. Nie mruczymy pod nosem, prawdziwy nigdziarz umie powiedzieć drugiemu w twarz, co o nim myśli - zachichotał złośliwie, gdy Sava i Scarlett równocześnie uniosły dłonie do ust i krzyknęły teatralnie "Kretyn!" - Chłopcze, a ty się tak nie krzyw, jak księżniczka w poplamionej sukience. Rozwalisz im gęby potem, bo w klasach z jakiegoś powodu to zabronione - większość uczniów znów wybuchnęła śmiechem, podczas gdy Adelia przełknęła ślinę, przykładając drżąca dłoń do bladego policzka, a Elvira pokręciła głową, najwyraźniej powątpiewając w to, co właściwie robi w tej klasie. Szum w klasie zaczął się wyciszać, gdy profesor wstał z fotela i w jednym podskoku wylądował na własnym biurku, zwalając z niego kilka papierów. Zapytał Christiana o imię, odgarniając dłonią tłuste włosy, a gdy otrzymał odpowiedź, wychylił się do przodu, opierając łokcie na brudnych kolanach. - No to sobie, Christian, ładnie powiedziałeś. Racja, jestem prawdziwym nigdziarzem; byłem w baśni, chociaż nigdy nie skończyłem Akademii - Przewracał w palcach drewnianą fajkę, z zadowoleniem obserwując szok na twarzach kilkorga uczniów. - No co tak wywalacie gały? Czasem się tak zdarza, chociaż jeszcze nigdy tak nie było, żeby ktoś nie z Akademii zabawił w takiej baśni na dłużej niż strona, dwie. Ale to wcale nie znaczy, że jesteście jacyś wyjątkowi, bo tu trafiliście. Co, pewnie wam się wydaje, że wszyscy, jak tu siedzicie, będziecie wielkimi czarnymi charakterami? A guzik prawda. Wszyscy na pierwszy rok przychodzą pewni siebie, a potem ryczą po kątach. Osiem osób, tylko tyle tu będzie kimś. Następne osiem skończy jako przydupas, a jeszcze następne jako badyl lub to - machnął palcem w górę, pokazując na gnijącą głowę niedźwiedzia. Wielu uczniów przełknęło głośno ślinę, chociaż wciąż byli tacy, jak Raver i Elvira, którzy jedynie wychylili się bardziej do przodu, najwyraźniej zbyt przekonani o własnym potencjale, by przejmować się ostrzeżeniami. Profesor szybko kontynuował, rozkładając się wygodniej na biurku, które zatrzeszczało pod jego ciężarem. Po raz kolejny wypuścił z ust obłok dymu, mrugając do siedzącej na tyłach Adelii, która natychmiast odwróciła głowę, tym razem powstrzymując się jednak przed położeniem na ławce i pogrążeniem we łzach. Na uwadze wciąż miała przecież swoje dwa ostatnie miejsca i Lisę, która tego wieczora miała przyjść i spróbować ją uratować; miała tylko nadzieję, że bez jakiegoś durnego księcia, który wszystko psuje. - No ale wracając... Christian. Nie jestem dziekanem, bo dziekanem to tu może zostać tylko ten, co się zna na magii. A ja osobiście preferuję bardziej... tradycyjne metody załatwiania swoich spraw - Mlasnął obrzydliwie i rozejrzał po leżących w każdym kącie częściach zwierząt, wyraźnie poodcinanych lub poodrąbywanych - I nawet lepiej, że nim nie jestem, przynajmniej nie muszę słuchać tego pieprzenia o tym, jacy to zawszanie są cudowni, bo ciągle wygrywają - Niektórzy uczniowie, w tym Margo, zmarszczyli gniewnie nosy. - Ale co do dziekan Crystal, to bym na twoim miejscu uważał, bo ta babeczka doskonale wie, po jakiej stronie stoi. Może wygląda niepozornie, ale uwierz mi, że krwi i łez jej nie szkoda, szczególnie tych wylewanych przez wkurzające ją dzieci. No i jest jeszcze Lady Lesso, ta wiedźma-kłamczuszka - zarechotał, ignorując zdezorientowane miny nigdziarzy i zaintrygowane spojrzenie Elviry. - Tyle, że ona też ma rozmach. To potężne nigdziarki, nawet z tymi swoimi mięciutkimi włoskami i bladymi twarzyczkami - znowu zachichotał, najwidoczniej sam do siebie, a potem uderzył mocno dłonią w blat. Uczniowie drgnęli w swoich ławkach, gdy profesor nagle wstał i zaczął przechadzać się pomiędzy stołkami, stukając popękanymi paznokciami w ich puste kociołki. Adelia miała wrażenie, że czuje serce trzepoczące boleśnie o żebra, gdy na chwilę przystanął też przy niej i brudną ręką potarmosił jej krótkie, rozczochrane włosy. Niektórzy zaśmiali się złośliwie, lecz dziewczyna nie zwróciła na to uwagi, tylko wbiła spojrzenie we własne dłonie, zauważając na nich dwie maleńkie kropelki. Czyżby to znów były... - przyłożyła palce do policzka - ...łzy? To prawda, po raz kolejny nie była w stanie ich powstrzymać, jednak tym razem nie były one spowodowane strachem lub samotnością, tylko czystym obrzydzeniem, które paląco ścisnęło ją za gardło. Nie umiała sobie nawet wyobrazić, jak wiele zarazków jeszcze złapie w tej koszmarnej szkole... Profesor tymczasem zatrzymał się ostatecznie przy ławce Walburgi, Elviry i Kim, opierając na niej dłoń i rozglądając po pozostałych nigdziarzach. Wszystkie trzy dziewczyny spojrzały na niego z wyrazem, przypominającym niechęć, choć z twarzy dziwacznej Kim ciężko było do końca odczytać emocje. - Zanim zaczniemy zajęcia, dobrze by było sobie coś wyjaśnić. Jesteście na Pielęgnacji Brzydoty, na której według programu macie nauczyć się odrzucać swoją słabą, zewnętrzną powłokę na rzecz rozwijania wewnętrznego zła. Pytanie: po co? Przecież, jak Christian nam wcześniej przypomniał, nawet sama dziekan nie daje w tej kwestii wzorowego przykładu. Już spieszę z wyjaśnieniem - Złapał Elvirę i Walburgę za ramiona i bezceremonialnie pociągnął je do pozycji stojącej, w wyniku czego Walburga zasyczała jak wściekła kobra, a Elvira przymknęła oczy, za wszelką cenę zmuszając się do pozostania spokojną. - Otóż... gdy jesteśmy ślicznymi dziewczynkami, wydaje nam się, że jesteśmy lepsi, niż wszyscy wokół - ciągnął fałszywie przyjemnym tonem. - Czujemy pychę, która blokuje nasze postrzeganie. Za wszelką cenę staramy się utrzymać swoją śliczną buźkę nienaruszoną, co jest dla przeciwnika idealną słabością i sygnałem do ataku - Przesunął wielkimi paluchami po policzkach obu dziewcząt; pierwsza z nich obnażyła wściekle zęby, a druga stężała, starając się nie poruszyć. - No więc, możecie zapytać, dlaczego nasza dziekan ma taką śliczną buźkę? A no dlatego, że ona może sobie pozwolić na śliczną buźkę, bo jest na tyle potężna i doświadczona, że już odkryła i rozwinęła swoje wewnętrzne zło, bez niczego, co by ją blokowało. A tutaj mamy przed sobą dwie dziewczynki, których charakterki dopiero kiełkują. Śliczne buźki będą w tym przeszkadzać, więc na tych zajęciach pokażemy im, oraz wam, kim jesteście naprawdę, żebyście potrafili zrozumieć, jak bardzo guzik warta jest wasza uroda. Siadajcie. A ty, panno szlachcianko, jeśli na następnych zajęciach też będziesz próbowała przebierać się za dziekan, to zapomnij o tym, że zaliczysz ten przedmiot - Szarpnął za zmodyfikowany na suknię mundurek Walburgi. Po tych słowach puścił obydwie nigdziarki, zmierzając z powrotem w stronę biurka. Blada twarz wiedźmy z Krwawego Potoku stała się ze złości niemal tak czerwona, jak jej oczy, Elvira natomiast sprawiała wrażenie nieporuszonej, gdy przy akompaniamencie śmiechów siadała z powrotem na swoje miejsce. Jedynym śladem, że słowa profesora zrobiły na niej jakiekolwiek wrażenie, były nieznacznie drżące dłonie, choć trudno było stwierdzić, czy była to wina roztrzęsienia, czy zwykłej, choć doskonale skrywanej wściekłości.
  24. Akademia Dobra Choć zarówno Magalene, jak i Stephanie zadbały, by Lisa w swojej nowej, jednogodzinnej wersji nosiła jak najwygodniejszą fryzurę i nikły makijaż, dziewczynie wciąż było z tym wszystkim odrobinę niewygodnie. Być może winę za to ponosiły te wszystkie napastliwie spojrzenia; wcześniej nie stwarzały one większego problemu, bo Lisa nie wstydziła się tego, kim jest, ale teraz nie wyglądała już jak dawniej i miała wrażenie, że niektóre księżniczki mogą zobaczyć w tej stylówce kogoś, kim nigdy nie chciałaby być. Wrażenie może i na tyle słabe, że nie poświęcała mu zbyt wielu myśli, ale i tak kotłujące się gdzieś z tyłu głowy, kiedy przechodząca obok Dayla uśmiechnęła się do nich z mieszaniną zaskoczenia i szczerej uprzejmości. Przede wszystkim jednak, Lisa czuła się dziwnie - wciąż przeszkadzała jej podejrzana pustka na plecach, a gładkie policzki prowokowały do tego, by co kilka sekund unosić dłoń i kontrolnie je poklepać. Jeszcze na domiar wszystkiego te komplementy; Aidana był nawet zabawny, ale Alan brał to wszystko chyba nieco zbyt na poważnie. Być może była to jakaś typowo książęca cecha - Lisa nie miała pojęcia. Mimo wszystko, uśmiechnęła się uspokajająco, szturchając go lekko w ramię. - Spokojnie, nie powiedziałeś nic niemiłego. Fajnie, że ci się podoba, ale to tylko na tę jedną nieszczęsną lekcję. Potem wracam do bycia strachem na wróble... wiesz, kuzynka tak na mnie czasem mówiła... - urwała, bo serce ścisnęło jej się nieprzyjemnie na wspomnienie Nancy. W tym samym czasie rozwijała się też rozmowa Stephanie i Aidana, do której Lisa nieszczególnie miała ochotę się mieszać, chociaż wyraźnie słyszała każde słowo. Nawet Hector przeszedł od obserwowania Alana z tajemniczym uśmiechem, do milczącego śledzenia dyskusji drugiego współlokatora. Stephanie bowiem zdołała w końcu wydusić z chłopca powód tego zdołowania i teraz strofowała go za samą myśl, że jakakolwiek część wydarzeń z Polany mogła być jego winą. - Aidan, naprawdę zachowałeś się jak bohater! Oczywiście nie chowam urazy do księżniczki Magdy, czy Damiena, ale ty byłeś jedynym, który zareagował i w ogóle próbował mi pomóc, chociaż też byłeś ranny! I wiem... poza tym... - zająknęła się - ...ona naprawdę potrafi być wyjątkowo silna, gdy tego zechce. Zrezygnowanie z użycia imienia kuzynki i ciężki ton, jakim zostało wypowiedziane ostatnie zdanie, wyraźnie wskazywały na to, że Stephanie wcale nie przyjęła tej bójki tak dobrze, jak mogłoby się wydawać po jej dzielnej postawie. Lisa przypomniała sobie jej zakrwawioną, zapłakaną twarz, przenikliwe krzyki - Nienawidzę cię! - i przeszedł ją mimowolny dreszcz. - Aidan, przestań, proszę cię - dodała Stephanie po chwili przerwy, łapiąc go mocno za ramię. Książę przez chwilę jeszcze próbował uciec wzrokiem, choć tym razem z innego powodu; Stephanie stała bowiem tak blisko, że ciężko było mu powstrzymać rumieniec. W końcu wzruszył niezręcznie ramieniem i wymamrotał coś, co brzmiało jak stłumione "okej". Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie, odgarnęła do tyłu długie włosy i pocałowała go lekko w policzek. Gdy chwilę później rozdzielili się przy schodach - Lisa zdołała jeszcze posłać Alanowi uśmiech, równocześnie uprzejmy i smutny, jakby uważała, że wciąż istnieją rzeczy za które powinna go przeprosić - Aidan nadal marszczył śmiesznie brwi i drapał się po piegowatym policzku. Dotarli już na drugie piętro, gdzie miała znajdować się sala Pielęgnacji Męskości, kiedy chłopak w końcu się otrząsnął i spojrzał na kolegów; z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady wcześniejszego poczucia winy. - To gdzie mamy te zajęcia? Chodźcie szybko znaleźć klasę, bo się spóźnimy! Wyprzedził ich o kilka kroków, dzięki czemu Hector miał okazję szepnąć do Alana; - Trochę smutne, że nas w ogóle nie słuchał, a wystarczyło kilka słów Stephanie i jest jak nowo narodzony, prawda? Ale tak chyba właśnie działają prawdziwe księżniczki. Uszczęśliwiają... albo oszałamiają - spojrzał na niego wymownie, poprawiając okrągłe okulary. Na szczęście, Alan został uratowany od odpowiedzi, ponieważ gdy tylko skręcili za róg, wyłonił się przed nimi dziwaczny widok. Podłoga przekształciła się z białego marmuru w ciemne, lakierowane drewno, na gustownie malowanych ścianach wisiały w gablotach szable i herby krain, a okna zostały okratowane w sposób, który bez wątpienia miał przywodzić na myśl warowne twierdze. Podsumowując; korytarz stał się nagle znacznie bardziej poważny i męski. Pod drzwiami klasy przechadzało się już kilkoro książąt, którzy wcześniej ich wyprzedzili lub po prostu znali szybszą drogę na to piętro. Aidan natychmiast zainteresował się wiszącymi wszędzie herbami i bezskutecznie próbował odnaleźć ten, który by rozpoznawał. - Nie ma herbu Nottingham. Dlaczego nie ma herbu Nottingham? Myślicie, że jest na innym piętrze? Hector podrapał się po głowie, rozplątując drobne kołtuny swoich puszystych, kręconych włosów. - Nie wiem... mi się wydaje, że wiszą tutaj tylko herby krain całkowicie zawszańskich. A nie takich... no wiesz... pół na pół. Aidan, słysząc tę odpowiedź, zmarszczył nos i skrzyżował ramiona na piersi. W tym samym czasie na zajęcia zmierzały trzy księżniczki, z idącą pośrodku Constantine na czele. Po przerwie, do jakiej zmusiła je Sophie, zatrzymując się pod obrazem Sereny ze Śnieżnych Wzgórz, dziewczyny wznowiły swój elegancki marsz. Przez kilka chwil milczały, aż w końcu Consantine spojrzała na koleżankę z niewielkim cieniem uśmiechu na pomalowanych fioletową szminką ustach. - To była Królowa Śniegu, prawda? Legendarna założycielka twojej krainy? - po słodkim tonie księżniczki ciężko było od razu stwierdzić, czy kierowało nią prawdziwe zainteresowanie, czy może zwykła grzeczność, ale w wielkich oczach z pewnością nie dało się dojrzeć żadnej złośliwości. Emeralda, przewyższająca wzrostem obie towarzyszki, odwróciła ostentacyjnie głowę i przeglądała się w mijanych przez nie lustrach o pozłacanych ramach. Być może jej obojętność miałaby większy efekt, gdyby nie to, że zaledwie parę sekund wcześniej sama nie mogła oderwać wzroku od portretu baśniowej królowej. Nigdy nie przyznałaby tego na głos przy Sophie, ale Pani Śniegu była jedną z tych zawszanek, które od dawna obierała sobie za wzór. Potężna władczyni, która potrafiła podporządkować sobie niebezpieczny teren i stworzyć poddanym wymarzony dom, a przy tym księżniczka o niewyobrażalnej urodzie i prawdziwie kobiecej delikatności. Emeralda również chciałaby osiągnąć pewnego dnia tak spektakularne baśniowe zwycięstwo. Oczywiście, potrzebowała do tego księcia, jakżeby inaczej, kiedy największą potęgą zawszan niezaprzeczalnie była miłość. Musiała go zdobyć, a jeżeli nawet będą nazywać jej metody nigdziarskimi, to co z tego? W dobroć Królowej Śniegu też wątpili, gdy porwała swojego Kaia, a ostatecznie okazało się, że byli w sobie szaleńczo zakochani. Emeralda spojrzała kątem oka na drobną, delikatną Sophie. Ciężko było jej zrozumieć jak w rodzie niezłomnej królowej mogły pojawiać się dziś takie wybiedzone sierotki.
  25. Akademia Zła Na szkolnym korytarzu nie czekały już na Adelię żadne nieprzyjemności ze strony nigdziarzy. Choć wcześniej wpadła jeszcze na kilka osób, w tym na wysoką, kościstą dziewczynę, która obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem oraz na milczącego, obojętnego chłopca, szybko znalazła sobie miejsce, w którym mogła ukryć się do czasu rozpoczęcia zajęć. Nieduża wnęka pomiędzy kolumnami była chłodna, wilgotna i pełna pajęczyn, ale Adelia zdołała jakoś tak się w nią wcisnąć, by nie dotykać ramionami żadnego z niebezpiecznie lepkich sideł. W tym miejscu, odizolowanym od tłumu uczniów, mogła przeczekać przerwę, przy okazji obserwując dyskretnie pozostałych. Serce zabiło jej mocniej, gdy na horyzoncie pojawili się Raver ze współlokatorami, ale na szczęście żaden z nich nie wydawał się jej szukać. Dziewczyna zauważyła, że przerażający chłopiec tylko przesunął po niej krótko spojrzeniem, zaraz potem odwracając się obojętnie i stając na przodzie grupy, skąd jakimś cudem wypędził Judith i Lavalle'a. Adelia nie od razu zdała sobie sprawę, że ta paląca emocja w gardle nie jest jedynie ulgą, ale również, być może nawet w większym stopniu, irytacją spowodowaną poczuciem bycia ignorowaną. Naprawdę nie chciała ich uwagi! Okrutne wiedźmy i źli chłopcy nie zasługiwali na przebywanie w jej towarzystwie, a mama z pewnością nigdy by się na coś takiego nie zgodziła, po prostu... wcześniej Raver traktował Adelię jak kogoś wyjątkowego, a teraz nie próbował nawet skorzystać z jednego z tych swoich strasznych uśmiechów. Zupełnie jakby się znudził. Ale to dobrze; Adelia przecież tego właśnie chciała, prawda? By przestali się nią interesować. Przygryzła mocno wnętrze policzka, czując napływającą na język krew. Ta przeklęta szkoła odbierała jej wszystko po kolei; poczytalność najwyraźniej też. W tym czasie jako jedne z ostatnich do klasy zmierzały Elvira, Walburga i Kim. Pojawiły się na korytarzu idealnie o czasie, ponieważ wtedy właśnie skrzypnęły ciężkie drzwi i pojawiła się w nich rosła sylwetka Gwidona Angle'a. Profesor był wysoki i całkiem nieźle umięśniony, ale z pewnością nie dało się go nazwać przystojnym. Długie do ramion, ciemne włosy miał nieuczesane i tłuste od łoju, jego twarz wydawała się być zapadnięta i wiecznie znużona, a jeden z przednich zębów cały sczerniał i zgnił. Nawet skóra mężczyzny wyglądała na brudną i pełną plam, a rzadka bródka tylko wzmagała poczucie obrzydzenia, jakie blondynka poczuła już na samym początku. To jednak nie był koniec. Nauczyciel rozejrzał się z zadowoleniem po twarzach uczniów, a potem utkwił wzrok w Elvirze, która wraz ze współlokatorkami siłą rzeczy stała najbliżej. - Śliczna dziewczynka - wymruczał profesor niemal pieszczotliwie i wyciągnął ogorzały paluch, żeby musnąć nim jej jasne włosy; nigdziarka na całe szczęście zdołała się jednak w porę uchylić. Mężczyzna, widząc to, zaśmiał się cicho pod nosem i zabrał dłoń. - Zobaczymy na jak długo. Wchodźcie - Te słowa skierował do całej grupy, zaraz potem samemu znikając w ciemnej klasie. Elvira nie od razu ruszyła się z miejsca. Choć zdecydowanie nie wyglądała na wystraszoną, jej cienkie usta pozostawały zaciśnięte, a błękitne oczy lodowato chłodne. W przeciwieństwie do Walburgi, która syknęła coś wulgarnego oraz Kim, teatralnie przykładającej dłoń do policzka, Elvira pozostawała spokojna, pomimo oczywistej odrazy i upokorzenia. Niestety, nie miała teraz zbyt wiele czasu na obmyślenie skutecznych kontrdziałań, gdyż grupa uczniów, czekająca pod komnatą, nie ruszyła. Na czele stał przecież nie kto inny, tylko Raver i najwyraźniej czekał, aż nigdziarki wejdą pierwsze. Nie dało się zaprzeczyć, że przy aparycji profesora jego papierowa skóra i oklapłe włosy wyglądały niemalże elegancko. - Śliczne dziewczynki przodem - szepnął miękko, przyszpilając blondynkę oceniającym spojrzeniem. Co oczywiste, Elvira nie zamierzała pozstawać mu dłużna. - Dziękuję za tak godny pokaz dobrych manier. Mógłbyś pewnie rozważyć zmianę Akademii... - przerwała na sekundę, pozwalając sobie na lekki, irytujący uśmieszek - ...oczywiście, gdybyś wpasowywał się w choćby minimalne standardy estetyki. Widziała, że zaciska zęby, a jego oczy ciemnieją, lecz nie pozwoliła mu na odpowiedź. Weszła do środka, a zaraz za nią wepchnęła się Walburga, tym samym odbierając Raverowi możliwość dopadnięcia jej od tyłu. I niech ktoś powie, że posiadanie denerwującej, zuchwałej współlokatorki nie było momentami przydatne. W środku na większość uczniów czekała niemała niespodzianka. Do tej pory uczyli się w klasach, które być może nie były do końca przyjemne (choćby lodowa sala Lady Lesso), jednak posiadały pewne cechy schludności i przystosowania do przeprowadzania w nich długich zajęć. Pomieszczenie, w którym urzędował Gwidon Angle nie dało się nazwać żadnym z tych słów. Jeżeli nawet były tu jakieś okna, każde zostało zasłonięte przez olbrzymie połacie skóry, nie zawsze dokładnie wygarbowanej i najwyraźniej stanowiącej pewien rodzaj trofeum. W każdym rogu i na każdej drewnianej półce znaleźć można było oślizgłe słoiki z dziwacznymi substancjami oraz poucinane części zwierząt. Na wyszczerbionych ławkach stały puste kociołki, zakurzone fiolki oraz inne, nieszczególnie czyste naczynia. Sama klasa była miejscem dość ciemnym, nie tylko z uwagi na brak okien, ale również znikomą ilość świec i lampionów. Największe źródło światła stanowił wielki żyrandol przy suficie, ozdobiony maleńkimi, białymi kosteczkami. Najgorszy w tym wszystkim był jednak duszący zapach, przywodzący na myśl dym ze starej fajki, ocet i smród spoconej skóry. Nigdziarze szybko podzielili się na dwie grupy; tych, którzy z uznaniem przyglądali się trofeom profesora (jak choćby Scarlett, z uśmiechem klepiąca po głowie uciętą głowę jelenia) oraz tych, którzy z trudem powstrzymywali odruch wymiotny. Adelia, po wpełznięciu do środka jako ostatnia, zostawiła uchylone drzwi i usiadła jak najbliżej wyjścia, przynajmniej dopóki profesor nie zapytał groźnym tonem, czy któreś z nich ma ogon do ucięcia. Ostatecznie, minęło trochę czasu, nim przeszedł pierwszy zamęt i wszyscy zajęli odpowiednie miejsca. - Był pan myśliwym? - Padło pytanie, zadane chrapliwym, lecz pełnym słabo skrywanej ekscytacji głosem, należącym do Scarlett. Profesor nie od razu odpowiedział, wyciągając najpierw z szuflady starą, drewnianą fajkę i wtykając ją między zęby. - A słyszałaś kiedyś o Bambi? Ta? To tam wisi jego mamusia - Uśmiechnął się nieprzyjemnie i machnął głową w stronę najwyżej powieszonej głowy, należącej do dorosłej sarny o długich rzęsach i martwych, błyszczących oczkach. Niektórzy zachichotali. Elvira westchnęła z niechęcią. Adelia przycisnęła drobną dłoń do ust, powstrzymując zbierające się pod powiekami łzy smutku i niedowierzania.
×
×
  • Utwórz nowe...