Skocz do zawartości

Elizabeth Eden

Brony
  • Zawartość

    2954
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Elizabeth Eden

  1. Elvira Zmrużyła z zainteresowaniem oczy, gdy chłopak zaczął mówić o swojej przeszłości i nie była do końca w stanie powstrzymać lekkiego zawodu, jaki odczuła, gdy nagle przerwał. Oczywiście, że chciała wiedzieć o nim jak najwięcej. Nie był to jednak wcale żaden wyjątek, bo to samo dotyczyło każdego innego ucznia tej szkoły - w końcu wiedza to potęga. Znajomość czyjejś przeszłości znacznie usprawniała wszelkie techniki manipulacji; tylko wtedy też dało się wybrać ten jeden najwłaściwszy. Udowodniła to już dzisiaj w czasie lekcji Osobistych Talentów, na tej tam rudej Margo. Mimo wszystko zdecydowała się nie naciskać na Thomasa, by wyjawił coś więcej. Nie wątpiła, że prędzej czy później zdoła poznać go na wskroś, być może nawet lepiej, niż sam siebie zna. Na razie zadowoliła się informacjami, które już uzyskała. Nie chodził do szkoły? Cóż za... niedogodność. W normalnym przypadku pewnie od razu prychnęłaby z pogardą i zaczęła zastanawiać nad tymi wszystkimi brakami i ułomnościami, jednak teraz... jakoś nie mogła (lub nie chciała) się na to zdobyć. Zamiast tego zaintrygowała ją inna sprawa - dlaczego nie chodził do szkoły? Czy ten żałosny Christian nie wspominał o tym, że rodzice Thomasa byli zawszanami? Być może nie żyli. Biorąc pod uwagę jego fizyczny stan i wyraźne rozgoryczenie, wydawało się to prawdopodobne. Poza tym, widać było też, że jest samotnikiem i polega na własnych zdolnościach; z nikim nie rozmawiał i od samego początku automatycznie próbował odizolować od reszty. Do tego ten koń... czyżby był jego jedynym towarzyszem? Jak długo trwa ujarzmianie takiego stworzenia, tak, by nie sprawiało zagrożenia dla swojego właściciela? Czy byłby w stanie zrobić to w sierocińcu? Jednego mogła być pewna - nie dokonałby tego pod okiem zawszańskich rodziców lub opiekunów. Tak wiele pytań wciąż pozostawało bez odpowiedzi. Wbiła spojrzenie w książkę w jego ramionach, obiecując sobie, że prędzej czy później także się do niej dobierze. Sekundę później obserwowała z niemą satysfakcją, jak chłopak idzie po świece. Na jej ustach pojawił się niewielki uśmiech, jeden z tych bardziej szczerych, gdy zaczął do tego dukać jakieś niezbyt imponujące tłumaczenia. - Próbujesz przekonać mnie, czy siebie? Bo nie jestem pewna - zapytała lekko, idąc przy jego boku w bardziej mroczne i zatęchłe rejony biblioteki. Tu nie docierało ani światło dnia ani szum deszczu, choć z drugiej strony ulewa mogła się już po prostu skończyć. Migotliwy płomyczek świecy jeszcze bardziej podkreślił filigranowe rysy twarzy Elviry, a gdy się ironicznie uśmiechnęła, zabłysł na jej idealnie równych zębach. - A tak swoją drogą, nie wiem, czy znajdziesz tu cokolwiek, co pomoże ci na następnej lekcji profesora Sadera. Kazał nam się zastanowić. Na zadane przez niego pytanie nie ma jednej, właściwej odpowiedzi. Nikt nie wie jak działa Baśniarz, powinniśmy tylko przedstawić własną opinię i odpowiednio ją uargumentować. Jest to więc coś, z czym większość tej klasy sobie pewnie nie poradzi - dodała z nutą irytacji, choć jej ogólny ton pozostał beznamiętnie rzeczowy. Dopiero, gdy uniosła lekko głowę, by znów spojrzeć Thomasowi prosto w twarz, w jej błękitnych oczach zamigotały niemal kocie ogniki, a uśmiech stał bardziej złośliwy - Ale skoro już tu jesteś, możesz potrzymać tę świecę, podczas gdy ja będę szukać odpowiedniej książki dla siebie. - wychyliła się jeszcze do bardziej do przodu, kipiąc samozadowoleniem - Tłumacz to sobie, jak tylko zechcesz, ale oboje wiemy, że ostatecznie tak właśnie zrobisz - nie do końca świadomie oblizała dolną wargę, a potem odwróciła się, odgarniając do tyłu swoje cienkie, ale niezwykle aksamitne włosy. Jej wzrok spoczął na zaśniedziałej tabliczce, przybitej do najbliższego regału "Botanika i Alchemia". - Najsilniejsze Trucizny, Rośliny Jadowite i Mięsożerne... interesujące, ale to nie tutaj. Chodźmy dalej... Thomas - spróbowała eksperymentalnie użyć jego imienia, testując je na języku. Nie brzmiało źle, tak długo, jak szło w parze z poleceniami. Ostatecznie, mogła to jeszcze rozważyć.
  2. Obiad Przybycie Alana zdecydowanie nie poprawiło Adelii humoru. Przynajmniej Stephanie i Aidan przestali nareszcie zwracać na nią uwagę, skupiając się najpierw na dyskusji o zajęciach, a potem na szczerzeniu do właśnie przybyłego księcia. Dzięki temu nie mieli już okazji zobaczyć, jak bardzo pociemniały jej jasnobrązowe oczy. Elegancko odłożyła widelec, którym przed chwilą skubała sałatkę (jak dobrze, że chociaż przy Lisie mogła mieć nadzieję na prawdziwie wartościowy posiłek) i przycisnęła się ochronnie do boku swojej przyjaciółki, jakby w akcie nieśmiałości. Tak naprawdę jednak chciała zwrócić jej uwagę bardziej na siebie. Sposób w jaki uśmiechnęła się do tego całego Alana, kiedy tu przyszedł, niepokojąco przypominał jej to, jak mama czasem patrzyła na tatę. Ale przecież Lisa nie mogłaby być zauroczona; już sama myśl brzmiała absurdalnie. Dziewczyna była na to zbyt dzika, niezależna i wojownicza. Mówiąc szczerze Adelia wątpiła, by jej przyjaciółka miała kiedykolwiek znaleźć miłość (chyba, że byłby to jakiś wątły chłopczyk z Gawaldonu, który przykleiłby się do niej, bo sam nie potrafi sobie w życiu poradzić). Ale tak było nawet lepiej, bo jeśli Lisa nie będzie miała męża i dzieci, to znaczy, że Adelia pozostanie dla niej już zawsze najważniejsza. Ona sama także nie wyobrażała sobie życia, w którym rodzice przestaliby o nią dbać, jak o małą córeczkę. Jeśli już miałaby się z kimś związać, to musiałby to być ktoś, kto potrafiłby zatroszczyć się o wszystkie jej skomplikowane potrzeby - a nie mężczyzna w stylu ojca, któremu jej matka, Molly, podaje codziennie obiad do stołu. Słowa, które chłopak do niej skierował, skwitowała tylko krótkim i cichym "mhm". Na szczęście książę nie próbował podać jej ręki; cały był zapocony i Adelia nie chciała nawiązywać z nim żadnego fizycznego kontaktu. Dobrze, że usiadł tak daleko. Właśnie sięgała z powrotem po widelec, żeby zacząć jeść i zniechęcić innych do prób nawiązania z nią rozmowy, gdy usłyszała koło ucha głos Lisy. Do niej oczywiście natychmiast się odwróciła, mając na twarzy nieznaczny i nieco smutny uśmiech. Czyżby jej przyjaciółka miała już jakiś plan ucieczki? - Adelio, wiesz, mamy w planach omówić coś na tym obiedzie, ale najpierw wyjaśnię ci mniej więcej o co chodzi. Bo... zobaczyliśmy taki obraz w Galerii, w tej szkole Dobra - Adelia poczuła satysfakcję, słysząc, że Lisa nie powiedziała "mojej szkole" - To znaczy, ogólnie to tam było sporo obrazów. Na każdym Gawaldon i dwoje dzieci, Czytelników, jak tu na nas mówią. Ci, którzy zostali lub zostaną porwani. Wszystkie autorstwa profesora Sadera. Wiem, że to dziwne, bo on jest przecież ślepy, ale... - Zostaną? - wtrąciła Adelia, marszcząc lekko brwi. - No tak, bo okazało się, że profesor Sader jest wieszczem - Lisie nie umknęło, jak jej przyjaciółka zacisnęła zęby, słysząc to nazwisko, ale zdecydowała się nie pytać. - W sensie, że niby widzi przyszłość. I na jednym z nich... no ale w każdym razie chodzi o to, że wydaje mi się, że jak dowiem się trochę więcej o tym ich Dyrektorze, który nas porwał, to łatwiej będzie mi zrozumieć dlaczego nas porywa i... no wiesz... jak uciec - ostatnie dwa słowa wypowiedziała samymi ustami, nie wydając żadnego dźwięku. Wiedziała, że to nie było do końca fair, nie wspomnieć Adelii co dokładnie było na ostatnim obrazie, ale jej przyjaciółka i tak była już bardzo przerażona, nie chciała dokładać jej nerwów. Poza tym, nie mieli zbyt wiele czasu, nie była pewna ile tak właściwie trwał obiad. Zamiast tego objęła tylko Adelię ramieniem i uśmiechnęła ciepło w jej stronę. Widziała, że w ogóle nie zrozumiała, o co im tak właściwie chodzi z tymi obrazami, Dyrektorem i wieszczem, ale ostatecznie stwierdziła chyba, że skoro w grę wchodzi ich ucieczka, to wszystko jest w porządku, bo tylko przechyliła głowę w bok i wróciła cicho do jedzenia. Lisa nie była w stanie powstrzymać tego dreszczu niepokoju, który przebiegł jej nagle po plecach. Jej przyjaciółka była w Akademii Zła zaledwie jeden dzień z kawałkiem, a już stała się znacznie bardziej milcząca. Jak wiele czasu minie, zanim wyjdzie z szoku, w który cała ta sytuacja ją wpędziła? Zauważyła kątem oka, że Stephanie i Aidan przypatrują się jej z zaciekawieniem. Zanim ktokolwiek zdążyłby coś dodać, do ich stolika zbliżyła się Magda, bezceremonialnie opadając na miejsce obok Alana, najwyraźniej niewzruszona jego stanem. W rękach trzymała własny koszyk z obiadem i sprawiała wrażenie nieco roztrzęsionej, co było niezwykłe, biorąc pod uwagę jej zwyczajny spokój. Trzeba było jednak przyznać, że bardzo szybko się opanowała, prostując plecy po królewsku i zaczynając rzeczową rozmowę, wyrzucając z siebie fakty jeden po drugim, jakby w potrzebie uporządkowania wszystkiego. - Witajcie. Miło, że do nas dołączyłaś, Adelio - powitała nigdziarkę, posyłając jej nieco obojętne spojrzenie, zupełnie jakby dla niej, w przeciwieństwie do wszystkich innych, kwestia jej dobrej lub złej natury była w tej chwili drugorzędna. - Alanie, dlaczego jeszcze nie poszedłeś po swój obiad? Ach, no i oczywiście przepraszam za swoje spóźnienie, musiałam wcześniej zamienić kilka słów z paroma osobami. Aidan uniósł brwi, patrząc to na Alana, to na Magdę. Jako pierwsza odezwała się jednak Stephanie. - Eeee... ale nikt cię tu nie zapraszał. W sensie... - zarumieniła się i przeczesała palcami włosy - Cholera, to nie tak miało zabrzmieć. Po prostu... żadne z nas ci nie powiedziało, że mieliśmy ochotę z tobą pogadać - poprawiła się szybko. - Ale oczywiście nie mamy nic przeciwko, żebyś z nami usiadła, to bardzo miłe i... Magda zachowała stoicki wyraz twarzy, choć kąciki jej ust lekko zadrgały, w próbie stłumienia uśmiechu. - Spokojnie, rozumiem, co miałaś na myśli. To książę Hector mi o tym wspomniał. On i Damien pewnie również by tu przyszli, lecz mój brat nie jest teraz w nastroju do prowadzenia dyskusji na temat Dyrektora - utrzymywała swój głos dość cicho, żeby ich grupa nie przyciągnęła niepotrzebnej uwagi. - Poza tym, nie sądzę byśmy wszyscy zmieścili się przy jednym stole - dodała, unosząc nieznacznie ciemną brew. Lisa wychyliła się do przodu z zaciekawieniem, kładąc przy tym łokcie na drewnianym blacie. Adelia natomiast przez cały czas obserwowała ostrożnie tę nową dziewczynę, z wyglądu trochę podobną do niej samej, choć o nieco ciemniejszych oczach oraz włosach, no i znacznie bardziej eleganckiej. Chociaż nie wydawała się jej potępiać i od samego początku ani razu nie skierowała uwagi bezpośrednio na nią lub na Lisę, nie potrafiła poczuć w jej kierunku żadnej sympatii. Nie, żeby było to coś złego. Nie będą przecież nawet pamiętać o żadnym z nich, gdy w końcu z Lisą wrócą do domu. W tym samym czasie, paręnaście metrów dalej, Emeralda została zmuszona do użerania się z jakimś wychudłym nigdziarzem, zamiast obserwować uważnie swojego przystojnego księcia. Chociaż ten śmierdziuch wyraźnie próbował ją zastraszyć, nie ruszyła się z miejsca, z obrzydzeniem przypatrując jego obślinionym paluchom i przemoczonej szacie. Co więcej, nie okazała zaniepokojenia nawet wtedy, gdy w jego ręce pojawił się niewielki nóż. Czy na Ceremonii Powitalnej nie wspominali o tym, że nie wolno bez pozwolenia nosić niezabezpieczonej broni na terenie Akademii? Jakim kretynem musiałby być nauczyciel, który by mu takiego pozwolenia udzielił? Chociaż jej serce zabiło teraz nieco szybciej, nie zamierzała krzyczeć o pomoc. W jej głowie natychmiast zabrzmiały bowiem zasady o jakich ciągle przypominał tata. Cokolwiek by się nie działo, nie możesz okazać strachu. Nigdziarze to uwielbiają i odbierają jako zachętę. Nie zamierzamy pozwolić, byś w tym wieku spotkała się z którymś z nich sam na sam, ale na wszelki wypadek... No i to oczywiście nie tak, że była całkowicie bezbronna... - Nie, dziękuję - odpowiedziała słodkim, pełnym uroku głosem na jego "propozycję". - Kilka blizn już mam - ostatnie słowa zabrzmiały znacznie ostrzej i, nawet nie podnosząc się z ławki, z całej siły wbiła mu kryształowy obcas w piszczel. Potem, wykorzystując ból jaki musiał go ogarnąć, gwałtownym ruchem wytrąciła nóż z ręki. - Jestem z Akgul, kretynie - skwitowała na koniec i szybko podniosła z miejsca, natychmiast zmierzając do stolika, przy którym siedziały Lucinda z Vivienne. Wydawało się, że po stronie zawszan nikt tego nie zauważył, każdy pochłonięty był bowiem pogodnymi rozmowami. Nigdziarze jednak często jadali posiłki samotnie i siedząca niedaleko Scarlett wybuchnęła głośnym, skrzekliwym śmiechem, zauważając, jak jednego z uczniów ich Akademii załatwiła jakaś zwykła księżniczka. - Nigdziarze atakują, zawszanie się bronią, eh? - wydusiła, ocierając pięścią łzy rozbawienia.
  3. Elvira Obserwując, jak Thomas szepcze jej imię, a potem cofa się niezgrabnie do tyłu, przypadkiem wpadając na półkę, nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Chwila zaskoczenia jednak minęła i szybko zdołała przywołać na twarz chłodno-neutralny wyraz wyższości, przyglądając się jego zakłopotaniu z doskonale skrytym rozbawieniem. Gdy chłopak zwrócił przez sekundę uwagę na książkę, która spadła przy jego stopach, odwróciła się, by spojrzeć na brudne okno, przez które z ledwością przedostawało się zimne, przytłumione światło. Z jakiegoś powodu jej serce wydawało się bić nieco szybciej, co było zadziwiająco absurdalne. Nie istniał żaden powód, który mógłby to wyjaśniać. Tak, była właśnie z Thomasem sama w opuszczonej bibliotece, podczas gdy wszyscy pozostali nigdziarze siedzieli na obiedzie, ale jedynym, co mogło jej to gwarantować, było kilka przyjemnych chwil temperowania jego rozczulająco buntowniczego charakterku. Nic poza tym, zresztą, przecież przyszła do tej zrujnowanej biblioteki w konkretnym celu, tak? Odwróciła się na pięcie i splotła ramiona za plecami, z nowo odzyskaną pewnością zmierzając w jego stronę. Skraj jej czarnej tuniki omiatał ziemię, zniszczony materiał kontrastował z długimi blond włosami, które powiewały za nią jak woal, będąc przy okazji jednymi z najjaśniejszych elementów całej tej ogromnej sali. - Thomas, mój sługo. Nie sądziłam, że cię tu znajdę - głos Elviry, choć cichy i miękki, wydawał się grzmieć w opuszczonej bibliotece - Jakiej książki szukasz? - stanęła obok niego, zasłaniając sobą padające od strony okien światło. Jej wzrok powędrował na okładkę leżącego na ziemi woluminu. - Rozumiem... czyli masz zamiar zastosować się do rad dziekan? To dobrze, bo były trafne - odeszła kilka kroków, przyglądając się ze zmarszczonymi brwiami rzędom zaniedbanych książek. - Ja poszukuję czegoś innego. Wątpię, byś zrozumiał - dodała, nie mogąc powstrzymać zrzędliwej nuty, która wkradła się do jej głosu. - Ale chyba będę potrzebować świecy - odwróciła się znów do Thomasa, mówiąc oczywiście o ciemności, która panowała w bardziej oddalonych częściach biblioteki. Wzrok jej błękitnych oczu powędrował wymownie na stół, na którym stało kilka na wpół wypalonych świec i wymięta paczka zapałek. Sama nie ruszyła się z miejsca, obserwując go z nieznacznie przechyloną głową, zupełnie jakby szczerze ciekawiło ją, co się za chwilę stanie. Dyrektor Akademii Nad kamiennym, śnieżnobiałym stołem pochylała się wysoka postać, ubrana w błękitną tunikę. W długich, bladych palcach ściskała listy, jeden wypisany na zwykłym, acz eleganckim kawałku pergaminu, drugi natomiast na różowej karteczce, pachnącej miodem i kandyzowanymi śliwkami. Oba dotyczyły tej samej, coraz bardziej irytującej sprawy. Drogi Dyrektorze, po konsultacji z dziekan Dovey... Szanowny Dyrektorze, po omówieniu sytuacji z moją koleżanką z przeciwnej Akademii... ...Jest słaba i chorowita i obawiam się, że jeśli tu zostanie może dojść do tragedii... ...Elisabeth nie przejawia baśniowych cech, nie wykazuje chęci zrozumienia rządzących naszym światem zasad... ...uważam, że tym razem mogło dojść do olbrzymiej pomyłki... ...jestem zdania, że powinna zostać odesłana do domu, dla własnego dobra... Blada dłoń rozłożyła się, pozwalając listom opaść na nią z gracją. Zaraz potem zarówno pergamin, jak i karteczka zajęły się granatowym ogniem. Płomienie, bez zadawania żadnych ran mężczyźnie, strawiły je na garstkę popiołu, która także samoistnie zniknęła. Cóż to by był za dzień, w którym zwykli, niemającym o niczym pojęcia ludzie, zrozumieliby, że on nigdy się nie mylił. Na przestrzeni lat nauczył się zagłębiania w serca przyszłych uczniów głębiej, niż ktokolwiek potrafiłby sobie wyobrazić. Adelia z Lasu za Światem nie była jego błędem, nie była też na skraju śmierci, nawet, jeśli sprawiała takie wrażenie. Choć niestety nie znalazł w niej cech prawdziwej wyjątkowości, jej zło było dla niego wyraźne jak gwiazdy na bezchmurnym niebie. Elisabeth z Lasu za Światem wydawała się zwyczajna, ale tak naprawdę odznaczała się zdecydowanie nadzwyczajnym dobrem. Jeśli nauczyciele i dziekani nie będą w stanie wydobyć z tych dziewcząt ich prawdziwej natury, stanie się to ich błędem zawodowym, nie mającym nic wspólnego z jego decyzjami. Dawał im na srebrnej tacy młodych ludzi, nad którymi dało się doskonale pracować, robił to od lat, nawet, jeśli niektórzy w niego wątpili. Czegokolwiek by w życiu nie zrobił, jakkolwiek nie potoczyłaby się jego historia, to zadanie zawsze traktował i będzie traktować bardzo poważnie. Troska o szkołę i jej uczniów ze strony Dyrektora wciąż pozostawała taka sama. To była w końcu jego Akademia, a nie Klarysy Dovey lub Crystal, które były tu jedynie tymczasowo i tylko dzięki wydanemu przez niego poleceniu. To miejsce zawsze pozostanie dla niego twierdzą, pałacem, domem, nie ważne jak będzie wyglądać i jakie zmiany zostałyby w nim ewentualnie wprowadzone. Skrytą za srebrzystą maską twarz rozjaśnił niewielki uśmiech. Rzucił ostatnie spojrzenie na cienkie, śmiertelnie ostre pióro; Baśniarz wisiał w tej chwili nieruchomo nad białym stołem. Parę godzin wcześniej zakończył tkliwą baśń o jakiejś słodkiej dziewczynce, podsumowując historię krótkim i niezwykle typowym "I żyli długo i szczęśliwie". W ciszy zbliżył się do okna, zaciskając mocno palce na parapecie. Widział stąd balkon nauczycieli Akademii Zła, którzy siedzieli pod dachem, prawie nie widząc zapełnionej uczniami Polany spod strug ulewnego deszczu. Burzowe chmury nad mrocznym zamkiem wyglądały z tej odległości niemal groteskowo i wzbudziły w nim krótki, ledwie słyszalny śmiech. Nie, żeby zasługiwali na cokolwiek lepszego. Mimo wszystko uznał, że takie załamanie pogody już wystarczy i wykonał dłonią niewielki gest w powietrzu. Sprawił on, że burza powoli zaczęła wygasać, pozostawiając po sobie tylko ponure, gęste chmury i mokrą trawę przy Leśnym Tunelu. Zaraz po tym zmuszony był porozciągać nieco stawy w wykorzystanej do magii ręce. Choć rzeczywiście był nieco słabszy, to jednak wciąż pozostawał potężniejszy, niż zdawali się myśleć niektórzy ludzie. Choć miał nieznaczną ochotę zignorować tamte listy, w końcu i tak niezwykle rzadko kontaktował się ze swoimi paniami dziekan (nie wtedy, gdy nie istniała żadna naprawdę istotna potrzeba), zdawał sobie sprawę, że gdy dwie tak różne kobiety zaczynają się w czymś zgadzać, to jest to moment w którym należałoby przypomnieć o swojej obecności i świadomości tego, co dzieje się na terenie Akademii Dobra i Zła. A wiedział przecież o wszystkim, poczynając od dwójki przemykającej się do mrocznego zamku uczniów, a kończąc na uciekających przed księżniczką rybkach (choć było to zastanawiające, wciąż nie wątpił we własne przeczucie). Ostatecznie zdecydował się jedynie przesłać im niewielkie pióra w neutralnie srebrzystym kolorze, które za kilka chwil miały pojawić się znikąd obok ich dłoni. Na pewno zrozumieją, że miał zamiar przez to przekazać, iż odczytał ich wątpliwości i zrobi teraz z nimi, co uważa za słuszne (resztki popiołu na jego palcach mogły być tu swego rodzaju ironiczną podpowiedzią). Wiedział, że Crystal mogła to również odebrać, jako subtelną drwinę z własnych umiejętności, z których Dyrektor doskonale zdawał sobie sprawę, co do jednej. Nie żeby o to dbał. Miała czelność poddawać go w wątpliwość zdecydowanie częściej niż Dovey.
  4. Obiad - O jasne, "nic nad czym warto rozmyślać", uważaj, bo ci uwierzę - Lisa nie zdążyła nawet zastanowić się nad odpowiedzią, kiedy Stephanie już jej udzieliła. Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby biegła bez najmniejszego wysiłku, choć na jej policzkach wykwitły już delikatne, różowe rumieńce, a długie włosy zrobiły mokre od potu - Ale wiesz, że i tak się dowiemy, prawda? Zapytamy Aidana - uśmiechnęła się olśniewająco i nieco zwolniła. Właśnie dotarli na Polanę. Lisa i Stephanie przystanęły z boku, żeby uspokoić oddech, a potem rozejrzały wokoło. Chociaż Zamek Zła wciąż był pogrążony w burzowych chmurach i zalewany przez strugi deszczu, zarówno nad Polaną, jak i nad Wieżą Dyrektora Akademii, niebo było błękitne i czyściutkie. Stojące w małej grupce nimfy rzuciły im zaciekawione spojrzenia, a najwyższa z nich, ta o skórze w barwie wściekłej pomarańczy, sięgnęła do przykrytego schludnym obrusikiem stołu na którym w rządkach leżały sporej wielkości koszyczki. Co ciekawe i chyba nie do końca pocieszające, były tutaj pierwszymi zawszankami, gdy po drugiej stronie Polany wszyscy nigdziarze już dyskutowali hałaśliwie i zajadali się swoimi obiadami. Wystarczyło, by zrobiły kilka powolnych kroków w kierunku jednej z ławek, by wszystkie spojrzenia skierowały w ich stronę. Wilki warknęły ostrzegawczo, gdy na twarzach kilku nigdziarzy pojawił się łakomy wyraz żądzy i okrucieństwa. Niektórzy byli nawet na tyle bezczelni, by zagwizdać lub wykrzyknąć obraźliwe epitety. Na ich nieszczęście, ani Lisa ani Stephanie nie były dziewczynami, które dałyby się tak łatwo urazić albo przestraszyć. Lisa jedynie skrzyżowała ramiona na piersi, a Stephanie pokazała im tak nieelegancki gest, że aż jedna z nimf westchnęła głośno, a wilki zostały zmuszone przytrzymać kilku wyrostków, którzy najwyraźniej mieli ochotę się do niej przejść. Chwilę później uwaga wszystkich została jednak skierowana na coś innego. Z tłumu ubranych na czarno uczniów wyleciała nagle drobna Adelia, biegnąc przed siebie szybko i rozpaczliwie, jakby w przekonaniu, że ktoś będzie próbował ją za chwilę złapać. Rzeczywiście, jeden z wilków ruszył w tym samym kierunku, ale wtedy Lisa także wybiegła do przodu i chwyciła ją w objęcia, w połowie drogi między częścią zawszan, a częścią nigdziarzy, pokazując tym samym, że jej przyjaciółka nie miała żadnych niewłaściwych zamiarów. Nawet jeśli nimfom i wilkom się to nie podobało, co wyraźnie pokazywali minami, nie mogli im przeszkodzić, jeśli nie łamały regulaminu. Lisa czuła wyraźnie, jak jej przyjaciółka drży w jej ramionach, oplatając swoje wątłe, zimne ręce wokół jej rozgrzanej od biegu szyi. Wypełniła ją fala wzruszenia i miłości, a wszelkie wątpliwości, które zdołały się w niej do tej pory nagromadzić, odleciały jak spuszczony ze sznurka balon. Oczywiście, że musiały uciec. Oczywiście, że musiały wrócić. Jeśli nie dla Lisy i jej rodziny, to dla delikatnej Adelii, która niczym sobie nie zasłużyła na to, by cierpieć z tymi wiedźmami i wilkołakami. Ruda dziewczyna wtuliła twarz w wilgotne włosy swojej przyjaciółki, pozwalając, by ta świadomość całkowicie ją wypełniła. Tak, to musi zostać zrobione. Dla niej, nie dla ciebie. Zew bohaterki w jej sercu sprawił, że na nowo odczuła tę adrenalinę i poczucie słuszności. Kogo obchodził jakiś obraz płonącego Gawaldonu, kiedy tu i teraz niewinna dziewczyna potrzebowała pomocy? Jeszcze przez kilka chwil tuliły się do siebie bez słowa, aż w końcu Lisa wyszeptała: - Adelia, jesteś cała mokra... Chodź usiąść na słońcu, w ciepłym. Musisz przeschnąć, bo będziesz chora. Adelia pokiwała powoli głową i odsunęła się nieco, by na nią spojrzeć. Lisę niemal przeszedł dreszcz, gdy zauważyła jak źle wyglądała teraz jej przyjaciółka. Zapuchnięte i załzawione oczy, smutno opuszczone usta i... - Kto ci to zrobił? - warknęła mimowolnie, delikatnie muskając palcami siniak na jej policzku. Brązowe oczy Adelii rozszerzyły się lekko, jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniała. Spuściła ponuro wzrok i wbiła go we własne buciory. - Jedna z wiedźm... - Która? Powiedz tylko, a już ja jej pokażę, co myślę o biciu słabszych! Stojąca niedaleko Stephanie, która jak do tej pory tylko przyglądała się temu z nutą wzruszenia i żalu, teraz zmarszczyła nieznacznie brwi. Czy jej się tylko zdawało, czy ta pokrzywdzona dziewczynka naprawdę wyglądała przez chwilę na dziwnie zadowoloną? - Lisa, nie można z tym nic zrobić - nie, teraz znów zdawała się być przerażona; jej głos był drżący i cichy - W tym okropnym zamku to jest normalne. Musimy... wiesz... - zatrzepotała bojaźliwie rzęsami i spojrzała w piegowatą twarz wyższej od siebie dziewczyny. Stephanie widziała, jak Lisa zaciska gniewnie zęby, ale ostatecznie tylko westchnęła i kiwnęła głową, łapiąc przyjaciółkę pod łokieć i ciągnąc ją za sobą do jednej z pustych ławek. Coś jej tu nie pasowało... - Pójdę po obiad! - krzyknęła za nimi, a Lisa odwróciła się na sekundę i posłała jej niewielki uśmiech wdzięczności. Ta druga, Adelia, nawet się nie obejrzała. Tak, coś zdecydowanie było nie tak... Gdy chwilę później dosiadła się do tej samej ławki, przynosząc ze sobą dwa wielkie kosze jedzenia (nimfa za nic nie chciała dać jej trzech), na Polanę zaczęli schodzić się gromadnie pozostali zawszanie. Książęta uśmiechali się olśniewająco, dyskutując cicho i wygładzając i tak już wspaniale dopasowane rękawy swoich mundurków. Księżniczki chichotały szczęśliwie, ich długie włosy błyszczały w słońcu, a silna woń kwiatów i egzotycznych owoców, jaką ze sobą przyniosły, sugerowała, że zdążyły przed przyjściem spryskać się jeszcze różnymi pachnidłami. Wszyscy ustawili się w zgrabną kolejkę przy nimfach (książęta przepuścili dziewczyny, jak wypadało), a chwilę później na miejsce obok Stephanie opadł Aidan, uśmiechając się pogodnie. - Hej. Co dzisiaj mamy? Rozpoznaję sałatkę z owocami morza i bułki żytnie, a ta butelka to chyba jakiś kompot, truskawkowy albo wiśniowy. Ale co to za jasne kotlety? - Wydaje mi się, że jagnięcina - odpowiedziała mu Stephanie, rezygnując z dołączonych do jedzenia sztućców i łapiąc jeden kotlet w palce, żeby spróbować - A nie, chyba jednak coś innego... może kurczak... Obok nich Lisa podsunęła swój koszyk Adelii, machając nim zachęcająco. - Bierz. Powiedzmy, że to za tamte ciastka - szepnęła tak, by tylko ona to usłyszała. Drobna dziewczyna uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po widelec. - Dziękuję, nawet nie wiesz, jakie nam tam dają okropieństwa. Jeszcze nic dzisiaj nie jadłam... - Hej, ty musisz być Adelia, prawda? - Aidan przerwał dziewczynie ciche wyżalanie się i wyciągnął do niej bez wahania piegowatą rękę, żeby się przywitać. Lisa spojrzała na niego z wdzięcznością, zadowolona, że chociaż on nie ocenia jej przyjaciółki z góry jako wiedźmę; chłopak w odpowiedzi tylko wzruszył ramieniem i mrugnął. Stephanie wciąż nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że Adelia nie jest zbyt chętna do tego, żeby podać mu dłoń, nawet, jeśli ostatecznie powoli to zrobiła. Gdy Aidan wycofał się, wracając do radosnego dyskutowania o jedzeniu, spojrzenia dziewczyny z Lisiego Gaju i młodej nigdziarki przez przypadek się spotkały i chociaż chwilę później drobna Czytelniczka opierała się już na ramieniu Lisy i razem z nią zajadała sałatką, Stephanie była absolutnie przekonana, że ta cała Adelia z jakiegoś powodu pałała do nich ogromną niechęcią. Pozostali uczniowie zaczynali się już powoli organizować w mniejsze grupki. Żaden z zawszan nie wybrał sobie miejsca na trawie lub pniaku; wszyscy siadali przy stolikach, czemu z pogardą przyglądali się nigdziarze. Każda z księżniczek miała już w dłoniach swój koszyk, w kolejce zostało tylko kilku, dyskutujących pogodnie książąt. Między innymi Edward, którego czarnym, lśniącym w słońcu włosom przyglądała się z zadowoleniem Emeralda. Dziewczyna usiadła w pewnym oddaleniu od pozostałych zawszan, mając nadzieję na chwilę samotnej rozmowy z tym cudownym chłopcem. Jeśli coś jednak nie poszłoby bo jej myśli, w końcu był to dopiero pierwszy dzień, powiedziała już Lucindzie, że pewnie do nich później dołączy. Teraz jednak siedziała samotnie, skubiąc bezmyślnie widelcem swoją sałatkę i co chwilę odrzucając za ramię wspaniałe, złote loki, doskonale komponujące się z jej ślicznym mundurkiem. Nie przejmowała się tym, że była nieco bliżej nigdziarzy niż reszta księżniczek. Wychowanie w wieży warownej sprawiło, że już ich znała i nie obawiała aż tak bardzo, jak większość dziewcząt, przez całe życie trzymanych pewnie pod bezpiecznym kloszem.
  5. Akademia Zła Niewiele czasu zajęło Adelii dotarcie do tłumu nigdziarzy. Gdy to zrobiła, stanęła z boku, tak, by wmieszać się w masę ubranych na czarno uczniów, ale równocześnie nie zwrócić na siebie zbyt wiele niepotrzebnej uwagi. Nie miała pojęcia dlaczego, ale wciąż czuła się okropnie zdenerwowana. Nie była to jednak taka złość, jaką odczuwała zazwyczaj i która skończyłaby się zapewne szlochem i łzami bezsilności. Nie, Adelia była wściekła, lecz jej wizja, zamiast rozmazać, stała się jakby jeszcze ostrzejsza. Nagle zaczęła wyłapywać poszczególne słowa z całej masy głośnych rozmów, nawet jeśli i tak się na nich nie skupiała. - Co za koszmar... - Nie mogliby nam dać jakichś parasoli, czy coś... - Przestań jojczyć, nie jesteś chyba pustą księżniczką, która się boi, że deszcz zniszczy jej fryzurę, co? Ręce, które zaciskała wokół swoich nieco wilgotnych podręczników, nieznacznie drżały. Wyraźnie czuła chłodny powiew, który dobiegał do nich z końca zatłoczonego tunelu wiodącego na Polanę. Wszystko było teraz tak rzeczywiste, tak obrzydliwie rzeczywiste, że zaczęła boleć ją głowa. A najbardziej rzeczywista ze wszystkich była zimna furia, bo przecież Sader miał być wyrozumiały, miał być dobry, a dobrzy ludzie opiekują się innymi, tym bardziej, kiedy są słabsi i przerażeni. Najwidoczniej jednak musieli się pomylić. W Auguście Saderze nie mogło być nic dobrego, skoro odesłał z niczym, odrzucił jako wiedźmę ją, Adelię, delikatny kwiat róży wśród tych wszystkich śmierdzących, okrutnych i przegranych dzieciaków. Żałowała, że nie mógł zobaczyć tego wielkiego siniaka na jej policzku, jej zapłakanych oczu. Ale nie żałowała jego. Skoro był tak ślepy, by nie potrafić zrozumieć, że Adelia jest dobra, to zdecydowanie zasługiwał na to, żeby go oślepiło też naprawdę. I co to w ogóle było za jakieś bezsensowne gadanie o przyczynach i skutkach? Jak miało się to do cierpień, które właśnie przeżywała? Tłum przerzedzał się, gdy uczniowie wychodzili na zalewaną gwałtowną ulewą trawę, przebiegając jak najszybciej te kilkaset metrów, do suchej i oświetlonej słońcem Polany. Nikt nie wydawał się szczególnie zdziwiony taką nagłą zmianą pogody w jednym, konkretnym punkcie. Tylko Adelia przystanęła na chwilę u wylotu Leśnego Tunelu i zacisnęła zęby, obserwując deszcz z niechęcią. - Będę chora - mruknęła sama do siebie. Ku jej nieznacznej uldze, nie zabrzmiało to szczególnie gniewnie, ale tak jak zawsze; cichutko i bojaźliwie. Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że te wszystkie myśli i ta cała złość, która nią targała, jest czymś niedobrym i że powinna spróbować to powstrzymać. Było jej nawet trochę wstyd, bo wiedziała, że mama na pewno by tego nie pochwaliła. Jej delikatna, słodziutka Adelia była dobrą, ale nieśmiałą dziewczynką; wściekłość nie pasowała do tego obrazu. W tej chwili nie była jednak w stanie zmusić się, by to zmienić. Miała tylko nadzieję, że przejdzie jej, gdy znów zobaczy Lisę. - Co tam mruczysz, maleństwo? Adelia drgnęła konwulsyjnie i mocniej zacisnęła ramiona wokół swoich książek. To ten dziwny fioletowy chłopak, z przerażającym uśmiechem... Vin? Nachylił się do niej, najwyraźniej chcąc nieco zabawić jej kosztem. W pierwszej chwili Adelia miała ochotę skulić się i odwrócić, już prawie czuła przebiegający po kręgosłupie dreszcz strachu, ale... Nie, złość nadal była silniejsza. Spojrzała na niego ponuro, bez słowa, a jego uśmiech natychmiast zbladł. Czuła, że wciąż się w nią wpatruje, niemal widziała oczami wyobraźni jak unosi wysoko brwi, ale nie przejęła się tym, tylko pochyliła głowę i wybiegła w deszcz. W Tunelu zostało już bardzo niewiele osób. Wśród nich były jednak też trzy wiedźmy z wieży Szkoda 66. Najbardziej ociągała się Elvira, która pomysł wyjścia w cienkiej tunice w taki deszcz, nawet, jeśli tylko na moment, uważała za skrajną głupotę. Powinna przynajmniej móc najpierw pójść po swój płaszcz, przecież mogła złapać przeziębienie, co byłoby okropną niedogodnością w pierwszych dniach nauki. Tak samo niezadowolona wydawała się Walburga, choć ze skrajnie innego powodu. - Och, czy oni sobie nie zdają sprawy jak wiele czasu zajęło mi doprowadzenie włosów do takiej perfekcji - machnęła dłonią ponad głową, jakby prezentując ową "perfekcję" - Przecież muszę wyglądać godnie, by reprezentować swój szlachetny ród... - A mi się wydawało, że twoja rodzina nie miała nigdy tytułu szlacheckiego, tylko narzuciła go sobie podbojami - skomentowała Kim, kołysząc się na piętach. - Tak, ale nigdziarze nas uznają, bo doceniają siłę - syknęła wściekle Walburga, posyłając współlokatorce mordercze spojrzenie, które doskonale współgrało z jej krwistymi tęczówkami. - A to, co mówią zawszanie i ich głupie księgi nie ma nic do rzeczy. I tak nas zawsze poniżali! - Ale przecież w tych rejestrach jest kilka nigdziarskich rodów, po prostu nie ma twojego... Elvira zacisnęła na sekundę powieki; miała wrażenie, że zaczyna boleć ją głowa. Szum deszczu i chłód w połączeniu z bezsensowną paplaniną współlokatorek wyraźnie zabijał jej szare komórki. Westchnęła głęboko i przestała ich słuchać, do czasu aż nie odzyska w pełni swojego niezachwianego skupienia. Gdy to jednak zrobiła i znów otworzyła oczy, ich dyskusja nadal trwała w najlepsze. - ...Ty się po prostu boisz, że podbijemy też Mruczące Góry! - Walburga wydawała się bliska tego, by zacząć pluć jadem. Kim nic nie odpowiedziała, tylko uniosła brwi tak wysoko, że zniknęły pod jej niechlujną grzywką. Chociaż Elvira miała swoje, bez wątpienia słuszne, podejrzenia do tego, kto ma rację w tej sprzeczce, nie zamierzała się w nią mieszać i zniechęcać do siebie którejkolwiek z młodych wiedźm. - Idę do biblioteki - powiedziała zamiast tego, natychmiast przyciągając ich uwagę, chociaż Kim nadal sprawiała wrażenie bycia jedną nogą we własnym świecie (nie, żeby ją to jeszcze dziwiło) - Nie jestem głodna, a nawet gdybym była, to mam trochę własnego jedzenia. Ale pewnie przyjdę w połowie, żeby pokazać się nauczycielom. Walburga otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Elvira zdążyła już czmychnąć. Akademia Zła wydawała się teraz niemal absolutnie pusta, jakby wszystkie wilki wyszły już na Polanę, by pilnować nigdziarzy na obiedzie. Cienkie usta blondynki rozjaśnił chytry uśmieszek; było to warte zapamiętania. Mimo wszystko była ostrożna, bo wciąż nie miała pewności, czy uczniom wolno tak po prostu opuścić część obiadu. Przemykała korytarzami z gracją ślicznej kotki, nie wydając żadnego niepotrzebnego dźwięku. Przy okazji rozkoszowała się ciszą, której powoli zaczynało jej brakować. Tutaj, w głębi zamku, nie było tak wyraźnie słychać szumu deszczu, stał się on tylko łagodnym brzęczeniem w tle. Wdychała powoli chłodne, zabarwione stęchlizną powietrze, zastanawiając się, czy istotnie pamiętała rozmieszczenie pomieszczeń, które zdołała zauważyć w czasie dzisiejszych zajęć. Jej pamięć powinna być w końcu niezawodna. I istotnie, w połowie drogi między klasą profesor Crystal, a lodową salą Lady Lesso, znalazła dwuskrzydłowe, czarne drzwi. Wyglądały na bardzo stare, ale na szczęście były uchylone i nie musiała ich popychać i sprawdzać, czy wydadzą z siebie to irytujące skrzypienie. Gdy tylko znalazła się w środku, wzmógł się szum deszczu, choć wciąż nie na tyle, by przeszkadzać; pomieszczenie było na to zbyt wielkie. Pachniało w nim kurzem, wilgocią i starym pergaminem. Po przyjrzeniu się mu dokładniej, Elvira odniosła wrażenie, że coś głęboko w niej skuliło się w sobie. Co za... okropieństwo. Biblioteka Zła była dwupiętrowa, choć wyższy poziom był o połowę mniejszy i odgrodzony od przepaści zakurzoną barierką. Na środku stało kilka stolików, które wyglądały jakby nikt ich od lat nie wycierał; gdzieniegdzie można było tylko znaleźć ciemniejsze ślady, miejsca, w których ktoś kiedyś położył książkę lub świecznik. Nie było ich wiele. Ściany i kolumny pokrywały pajęczyny, tak samo jak zawilgocone regały. Najbardziej jednak uraziły ją książki, o które ewidentnie nikt w tej szkole nie dbał. Były zakurzone, porwane, poustawiane byle jak na regałach (niektóre leżały nawet otwarte na brudnej ziemi!) i Elvira mogłaby przysiąc, że na kilku z nich zauważyła mech. Zrobiła powoli kilka niepewnych kroków do przodu, pocierając dłonią o ramię. Było tu chłodniej, niż na korytarzach. Na trzy wielkie okna, dwa były popękane; przez dziury wlatywały ze świstem podmuchy zimnego wiatru. Złość, która coraz wyraźniej formowała się w jej piersiach, nie znalazła jednak ujścia, szybko stłumiona przez ciekawość. Kątem oka zauważyła jakiś ruch przy jednym z regałów. Odwróciła się w tamtą stronę, a sekundę później na jej twarzy pojawił się zbyt późno zatuszowany wyraz zdziwienia. Podczas gdy Elvira spotkała się w bibliotece z Thomasem, na Polanę trafili już wszyscy pozostali nigdziarze. Otrzepywali swoje tuniki z wody i przecierali mokre twarze; niektóre wiedźmy chwytały nawet bezceremonialnie całe garści własnych włosów i wyciskały je nad trawą jak szmatkę. Na granicy Polany, przy brzegu Zatoki, nad którą wznosiła się majestatycznie srebrna wieża Dyrektora Akademii, stały w grupach wilki i nimfy, wyznaczając tym samym części polanki, na jakich powinni jeść uczniowie poszczególnych szkół. Zawszan jednak wciąż nie było; albo za każdym razem przychodzili nieco później, albo specjalnie zwlekali, by za pierwszym razem zrobić sobie wielkie wejście. Na balkonach szkół do obiadu zasiadali nauczyciele, odseparowani od siebie, ale przyglądający się uważnie zachowaniu uczniów, pilnowanych bezpośrednio przez wilki i wróżki. Na Polanie w kilku miejscach znaleźć można było drewniane ławki i stoły, przykryte prostymi obrusami i tworzące przyjemne wrażenie leśnego pikniku, jednak nigdziarze woleli zazwyczaj siadać na ciemnych, oblezionych przez pająki pniakach. Aby otrzymać swój obiad, musieli ustawić się w kolejce do jednego z bardziej barczystych wilków. Wciskał im on bezceremonialnie wiadro, w którym przelewał się jakiś nieapetyczny sos z kawałkami mięsa i kości. - Potrawka z dzikich psów - mruknął któryś z uczniów; większość nigdziarzy tylko wzruszyła ramionami i zabrała się do jedzenia.
  6. Akademia Dobra Choć Sophie i Constantine wyszły jako jedne z pierwszych, ich powolne tempo i delikatnie stawiane kroki sprawiły, że szybko odcięły się od pozostałych i szły tylko we dwójkę, pomiędzy szczebioczącą grupą złożoną z Vivienne, Lucindy i Nerysy, a o wiele cichszymi Arią i Daylą. Mimo iż dawało im to pewnie więcej swobody w rozmowie, Constantine nie wydawała się zbyt chętna, żeby ją nawiązać. Kilka razy przygładziła machinalnie wiśniową grzywkę, rozglądając się z zainteresowaniem po wielokolorowych krzewach różanych. Gdy dotarły do niej słowa Sophie, odwróciła się uprzejmie i spojrzała na nią, nieznacznie unosząc brwi; ostatnie zdanie sprawiło, że także nieco spochmurniała, co objawiło się w cieniach, które zaigrały na jej fioletowych tęczówek. Sophie na pewno doskonale wiedziała, że powiedziała tamte słowa tylko po to, by nie wypaść na kogoś równie nieudolnego jak ta cała Monica. To właśnie ta oczywistość przez cały czas tak bardzo psuła jej humor. Potem jednak uświadomiła sobie, że ciemnowłosa księżniczka najpewniej próbowała ją w ten sposób jakoś pocieszyć i na jej niewielkich ustach pojawił się najdrobniejszy z uśmiechów. Mimo wszystko miło było, gdy ktoś się przejmował, nawet jeśli tylko przez chwilę. - Dziękuję - powiedziała słodkim głosem, który jednak wcale nie był wyreżyserowany; zawsze mówiła w ten sposób, to było dla niej naturalne - Oczywiście, że jesteśmy ponad to. Zanim Sophie zdążyłaby jej odpowiedzieć, dogoniła ich Emeralda. Chociaż oddychała nieco szybciej, prawdopodobnie z powodu dopiero co przebytego truchtu, bardzo szybko się pozbierała, przywołując na twarz olśniewający uśmiech i wsuwając rękę pod ramię Constantine. Wyglądała przy tym tak wspaniale, jak zawsze; jej długie, jasne loki mieniły się złotem w słońcu, a morskie oczy nabrały prawie opalowego połysku. - Witajcie, moje drogie. Wy także idziecie już na obiad? - zaszczebiotała pogodnie, choć spojrzenie jakie posłała przy tym Sophie bardzo rozmijało się z tym tonem. - Witaj, Emeraldo - odpowiedziała uprzejmie Constantine, sprawiając nagle wrażenie znużonej - Tak, ja właśnie zmierzam na Polanę. Sophie... prawdopodobnie również - posłała ciemnowłosej księżniczce ostrożne spojrzenie. - A dlaczego pytasz? Chciałabyś do nas dołączyć? - zapytała bez większego entuzjazmu, prawdopodobnie nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo Sophie wolałaby tego uniknąć. Emeralda uśmiechnęła się na te słowa nieco zbyt ostro. - Och, nie wiem... zobaczę. Ale to bardzo życzliwa propozycja, Constantine, jestem wdzięczna. Jednakże... podeszłam do was przede wszystkim po to, by porozmawiać z Sophie - dodała nagle, a Constantine znów uniosła brwi i rzuciła krótkie, ale trudne do przeoczenia spojrzenie na własne ramię, które blondynka nadal ściskała. - Chciałam się tylko upewnić, że nie ma między nami żadnych... nieporozumień. Te obrazy wykreowane przez Rybki Życzeń były dość niefortunne, nie można zaprzeczyć. Ale przecież każda prawdziwa księżniczka znajdzie kiedyś swojego prawdziwego księcia, prawda? - stwierdziła przesadnie radośnie. - Jeśli nie w Akademii, to poza nią. Wszystkie w końcu o tym wiemy - dodała z uroczym chichotem, obrzucając Sophie twardym spojrzeniem, jakby miała absolutną pewność, kto swojego księcia znajdzie poza zamkiem. W tym czasie parę metrów dalej Lisa i Stephanie powoli wlokły się na końcu grupy, każda pogrążona we własnych myślach. Elisabeth zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić, by przetrwać do końca dzisiejszych zajęć i móc zorganizować nocną ucieczkę. Stephanie również martwiła się ocenami swojej koleżanki, ale nie myślała o tym, jak miałaby ona wrócić do domu, tylko o nieokreślonych okropnościach, które miałyby czekać tego, kto nie zdał. W końcu, kiedy znalazły się już dość blisko bramy, skąd mogły zobaczyć piękne, marmurowe schody Akademii Dobra, Stephanie spojrzała na Lisę i zacisnęła opalone dłonie na falbankach swojego mundurku. - Słuchaj... bo ja mam taki pomysł - ruda dziewczyna przez chwilę jeszcze obserwowała plecy idących przed nimi księżniczek, które znikały właśnie w zamku, by stamtąd dostać tunelem na Polanę. Potem odwróciła się powoli do Stephanie - Może spróbuję zrobić na Pielęgnacji Urody coś tak głupiego i... - Nie - przerwała jej od razu Lisa, wbijając wzrok we własne pantofle. - Nie chcę, żebyś przeze mnie robiła z siebie błazna i traciła punkty. - Ale ja nie mam jeszcze ani jednego ostatniego miejsca, poza tym nic mi to nie zmieni, nauczyciele mówili przecież, że ranking pierwszego dnia nie jest tak ważny! - odparowała natychmiast Stephanie; nerwy i smutek zaczęły się z niej ulatniać, zastępowane przez dobrze znane rozdrażnienie i upór. Lisa tylko wzruszyła ramionami, doskonale wiedząc, że dziewczyna mimo wszystko ma rację. Nadal jednak nie chciała, by ktoś, tym bardziej tak sympatyczny jak Stephanie, się za nią w ten sposób poświęcał. Przecież jej współlokatorka już nie miała tutaj łatwego życia, a... - Ej, Lisa! Patrz, czy to czasem nie Alan i... o jej. Od strony przeciwnej do Zatoki Połowicznej nadbiegała w ich stronę trójka chłopców, nad których głowami polatywały sobie spokojnie wróżki, brzękając wesoło. Choć bezustanny trucht musiał być dla książąt męczący, one, wyposażone w skrzydła, nic z tego nie odczuwały i nie przejmowały się tym, czy zawszanie są już wyczerpani. Kara była karą, czymś sobie na nią musieli zasłużyć. Na przedzie pędził Ambrosius, najwyraźniej nie tylko zdeterminowany, by jak najszybciej ukończyć bieg, ale także, by trzymać się jak najdalej od pozostałej dwójki. Kiedy zbliżył się do bramy ogrodu, zacisnął tylko wargi, nie posyłając zaskoczonym Stephanie i Lisie nawet jednego spojrzenia. Za nim zobaczyły Alana i Juliana, którzy trzymali mniej więcej równe tempo, nie odzywając się do siebie, ale też nie próbując uniknąć swojego towarzystwa. Lisa obrzuciła spojrzeniem najpierw ich, a potem wróżki i szybko zrozumiała o co chodzi. - Coś przeskrobali - szepnęła do Stephanie, za wszelką cenę próbując powstrzymać cisnący jej się na usta uśmieszek. Nie miała pojęcia dlaczego ten ich wspólny trucht tak bardzo ją rozbawił. - To na pewno wina Ambrosiusa - odparła bez namysłu Stephanie, a kiedy Alan i Julian zbliżyli się do bramy, posłała Lisie bardzo porozumiewawcze spojrzenie - Pewnie ostatecznie skończą na Polanie... jeśli wiesz co mam na myśli. Lisa wiedziała doskonale. Gdy chłopcy ich mijali, bez namysłu do nich dołączyły, rozpoczynając raźny trucht. Lisa pobiegła obok Alana, a Stephanie wepchnęła się między niego i Juliana, który posłał im bardzo zaskoczone spojrzenie, ale nic nie powiedział. Wróżki zabrzęczały ostrzegawczo, najwidoczniej tak samo zdziwione jak on, ale nie poczyniły żadnego kroku, by przeszkodzić im w tym biegu, więc szybko poczuły się pewniej. Zrezygnowanie rano z butów na obcasie było zdecydowaniem świetnym pomysłem. Lisa nie mogła już teraz powstrzymać cisnącego jej się na usta uśmiechu. Podmuch, który rozwiał jej długie, rude włosy, pewnie jeszcze bardziej je kołtuniąc, uderzanie stopami o nagle twardą ziemię, świeże powietrze, które zaczęło szybko przepływać przez jej płuca. Nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatni raz biegła tak po prostu, a nie w panicznej ucieczce. Pewnie gdzieś w Gawaldonie. Ani ona ani Stephanie nie miały żadnego problemu z dotrzymaniem kroku Alanowi i Julianowi; odznaczały się w końcu naprawdę dobrą kondycją. - Co żeście zrobili? - zapytała Lisa na wydechu. Jej głos sprawił, że biegnący przed nimi Ambrosius obrócił na chwilę głowę i prawie runął na ziemię z zaskoczenia, kiedy zauważył, że dołączyły do nich dwie dziewczyny. Szybko jednak się pozbierał i zacisnął zęby, jeszcze bardziej zwiększając dystans między nimi.
  7. Akademia Zła Lekcja historii nikczemności powoli dobiegła końca, co zostało głośno obwieszczone przez docierające nawet tu wycie wilków, które na kilka krótkich chwil zagłuszyły głośne bębnienie deszczu o szyby. Profesor Sader uśmiechnął się lekko, słysząc, jak nigdziarze hałaśliwie zbierają się z ławek, zarzucając torby na ramiona i rozprostowując zastane kości. Chociaż grzmot błyskawicy obudził ich już jakiś czas temu, niektórzy nadal wydawali się być senni. Elvira powoli złożyła kartkę ze swoimi notatkami i schowała wszystko starannie do teczki, nie patrząc na nikogo i z niechęcią wyobrażając sobie siebie brnącą przez ulewny deszcz, co za kilka minut prawdopodobnie będzie miało miejsce. Wszyscy zaczęli powoli kierować się w stronę wyjścia, ale powstrzymał ich jeszcze głos profesora, który dodał ostatnie zdanie: - Proszę was, abyście przed następną lekcją zastanowili się nad działaniem Baśniarza. Czy kreuje on nowe historie, czy może po prostu opisuje to, co dzieje się w naszym życiu. Prawdopodobnie nie będę was z tego odpytywać, ponieważ to zagadnienie nie ma jednej, właściwej odpowiedzi, ale spróbujcie nad tym trochę pomyśleć. To pomoże wam lepiej zrozumieć, dlaczego znaleźliście się w tej Akademii - po wypowiedzeniu tych słów mężczyzna odwrócił się i zaczął machinalnym ruchem poprawiać książki leżące na jego biurku. Był to dla nich sygnał, że zajęcia naprawdę się zakończyły. - Dobrze, że nie zamierza z tego pytać - Elvira usłyszała jak Hadrion szepcze do Alarica. - Bo już przez chwilę myślałem, że naprawdę będę musiał zastanawiać się nad takimi pierdołami - blondynka ściągnęła wargi z niesmakiem i ominęła ich. Wkrótce przy jej boku pojawiły się Kim i Walburga. Pierwsza podskakiwała pogodnie, najwyraźniej nie zrażona szumem ulewy za murami zamku, druga natomiast poprawiała z irytacją czarne włosy, które nieco jej się rozczochrały, gdy za wszelką cenę próbowała nie usnąć na dopiero co minionej lekcji. Żadna z nich nic nie mówiła, a Elvira wpatrywała się ponuro w okropnie zniszczone włosy idącej przed nimi Margo. Nie rozglądała się, choć powinna pewnie odnaleźć wzrokiem swojego sługę, żeby niby przypadkowo go pomęczyć, kontynuując proces podporządkowywania go własnej woli. Z jakiegoś jednak powodu nie miała ochoty w ogóle na niego patrzeć. Być może miało to jakiś związek z tym, że w czasie zajęć przyjrzała mu się aż zbyt dokładnie. Zacisnęła w milczeniu zęby. Coraz więcej uczniów opuszczało klasę, rozmyślając ponuro o deszczu lub prowadząc ciche rozmowy. Adelia jednak wciąż nie podniosła się ze swojego miejsca w pierwszej ławce, obserwując w ciszy jak profesor Sader bierze do ręki ciemnobrązową walizkę i przysuwa starannie krzesło do biurka. Starała się nawet oddychać bardzo cichutko, jak gdyby w nadziei, że nauczyciel nie zorientuje się od razu, że została w klasie. Raver, który wychodził jako ostatni, obrócił się na sekundę i posłał jej zaintrygowane spojrzenie, które zmieniło się następnie w bardzo nieprzyjemny uśmiech, czego na szczęście nie zauważyła. Nawet gdy zatrzasnęły się za nim drzwi, a w klasie nie było słychać już nic poza bębnieniem deszczu i okazjonalnymi grzmotami, Adelia wciąż milczała, opuszczając głowę i obserwując nauczyciela zza kurtyny cienkich włosów. Próbowała wymyślić jakieś słowa od których mogłaby zacząć, cokolwiek, coś, co mogłoby go przekonać, ale z jakiegoś powodu zabrakło jej słów. Wiedziała, że powinna się pospieszyć, bo mężczyzna pewnie za chwilę też wyjdzie i... - Adelio, czy jest jakiś powód, dla którego zostałaś tutaj i nie poszłaś jeszcze na obiad? - dziewczyna wciągnęła głośno powietrze, gdy profesor, nie patrząc na nią, uśmiechnął się łagodnie i zadał to uprzejme pytanie. Jakim cudem mężczyzna domyślił się tego, że nie wyszła? Przecież w całym tym szumie i hałasie, jaki wywołali inni nigdziarze, nie mógł wyłapać, że jej krzesło nie wydało żadnego dźwięku. A może mógł? Może z jego ślepotą wiązał się ponadprzeciętny słuch? Może usłyszał bicie jej serca albo coś w tym stylu? Przełknęła powoli ślinę i uniosła głowę. - Chciałam p...porozmawiać. Jeśli to nie jest żaden p...problem - wydusiła, nie mogąc powstrzymać drżenia w głosie, chociaż przecież wiedziała, że ten nauczyciel na pewno nie zrobi jej żadnej krzywdy. Profesor Sader nie odłożył swojej teczki, ani nie oparł się o biurko, najwyraźniej przeświadczony, że nie będzie to długa rozmowa. Nie wiedzieć czemu, Adelię nie tyle to zasmuciło, co bardzo zirytowało. Wtedy właśnie jego ślepe, bursztynowe oczy skierowały się w jej stronę. Po kręgosłupie przebiegł jej dreszcz; czy niewidomi ludzie mogli z taką dokładnością stwierdzić, gdzie rozmówca ma twarz? Chociaż z drugiej strony, pewnie po prostu kierował się za jej głosem... - Powiedziałem, że nie będę odpowiadał na żadne pytania, Adelio - odpowiedział spokojnie, chociaż dziewczyna nie mogła pozbyć się wrażenia, że jego głos stał się jakby nieco bardziej surowy. - Może mieć to bardzo negatywne konsekwencje. Wkrótce na pewno dowiesz się dlaczego - dodał, nie zwracając uwagi na to, że dziewczyna w ogóle go nie zrozumiała. - Poza tym, powinienem już wracać do drugiej Akademii, więc niestety... - Ja nie chciałam o nic zapytać - przerwała mu histerycznie Adelia, nie zastanawiając się nad tym, jak bardzo niegrzeczne to było i co by powiedziała mama, gdyby ją teraz usłyszała - Ja chciałam tylko poprosić o pomoc - jej głos stał się ciężki i nieco przytłumiony, sygnalizując początek kolejnego załamania - Błagam, musi mi pan pomóc... ja naprawdę tu nie pasuję, to musiała być pomyłka - profesor słuchał jej z nieznacznie przekrzywioną głową i nieokreślonym wyrazem twarzy. - We mnie nie ma nic z wiedźmy. Nic a nic. Zawsze starałam się być bardzo grzeczna, mama mnie tak wychowała - mówiła coraz szybciej, pociągając co chwilę nosem i mrugając, by powstrzymać kolejne łzy. - Bardzo boję się tego zamku, do tego moja przyjaciółka trafiła do szkoły dobra i nas rozdzielili - przez chwilę miała ochotę dodać "A w niej nie ma nic z księżniczki. Nic a nic", ale ugryzła się w język. - Proszę m.. nam pomóc, my chcemy tylko wrócić do domu - zakończyła płaczliwym tonem. Dolna warga drżała jej histerycznie, a oddech przyspieszył w oczekiwaniu na odpowiedź. Profesor jednak nie wydawał się zbyt skory do szybkiego jej udzielenia. Przez dłuższą chwilę milczał, najwyraźniej zamyślony; odezwał się dopiero wtedy, gdy z ust Adelii wyrwało się westchnięcie pełne niepokoju i żalu. Wtedy pochylił się lekko do przodu, tak, że jego długie, srebrne włosy opadły mu na ramiona, a niewidzące oczy stały nagle jakby bardziej poważne niż pogodne. - Czasami jest tak... - zaczął ostrożnie, mówiąc tak cicho, że Adelia prawie nie usłyszała go przez szum gwałtownej ulewy. - ... że nie potrafimy zrozumieć sensu tego, co dzieje się w naszym życiu. Może nam się to wydawać niesprawiedliwe i niewłaściwe - jasnobrązowe oczy Adelii rozszerzyły się, gdy słuchała go w pełnym niedowierzania milczeniu. - Zauważ jednak, że gdy spoglądasz w przeszłość, do dawno minionych sytuacji, w których być może zachowałaś się nierozważnie, pod wpływem emocji i nerwów... - Adelia przełknęła głośno ślinę. - ...zaczynasz dostrzegać w nich coś więcej: przyczyny, których nie potrafiłaś się jeszcze wtedy domyślić i skutki, o których nie mogłaś mieć pojęcia - profesor Sader wyprostował się z nieco smutnym uśmiechem - Prawdziwy obraz danego wydarzenia możemy ujrzeć dopiero wtedy, gdy nie jest on obciążony przeżywanymi przez nas właśnie emocjami... i wtedy, gdy możemy przeanalizować wszystkie jego elementy; przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. A teraz chodźmy już, bo inaczej spóźnisz się na obiad. Jestem pewny, że na Polanie jest o wiele lepsza pogoda niż tutaj - dodał pokrzepiającym tonem, gdy ciemne niebo nad zamkiem zła przeszyła kolejna błyskawica. Adelia wstała w milczeniu i chwyciła w ramiona swoje rzeczy. Potem pospiesznie wyszła, ani razu nie odwracając się już do nauczyciela. Nie płakała, choć nadal targały nią dreszcze, co równie dobrze mogło być winą panującego w tej Akademii chłodu. Zawód, który ściskał ją w gardle, zaczął powoli zamieniać się w złość. Rozmowa z dobrym profesorem Saderem nie tylko w ogóle nie była pomocna, ale jeszcze bardziej namąciła jej w głowie.
  8. Akademia Dobra, dziewczęta Wszystkie księżniczki w końcu się trochę uspokoiły i zaczęły rzucać Lisie ponure i zawstydzone spojrzenia, jakby obwiniały ją o wprowadzenie ich w błąd. Jelonka nie wróciła już na kamień, tylko stanęła na środku miękkiego trawnika. Jej delikatnie opalona skóra, skośne oczy, podkreślone do tego długą kreską, wiotkie ramiona i nogi oraz lśniące kryształowo skrzydła, które teraz rozłożyła i zaprezentowała w całej okazałości, dały razem niezwykle majestatyczny i poruszający efekt posągu, baśniowej ilustracji. Jedynie głos wróżki nie pasował do całego obrazu; stał się bardziej surowy i ostry, zupełnie jakby nauczycielka była zirytowana tym, co się przed chwilą wydarzyło, tą łatwością z jaką księżniczki oskarżyły swoją koleżankę-Czytelniczkę. - Dziewczynki, ustawcie się w równym rządku. Tak, właśnie tutaj, przede mną. Nerisa, stań nieco bliżej - imię przyjaciółki wypowiedziała nieco łagodniej niż wcześniej; najwyraźniej zapewnienia Nerysy o tym, że nie uznała Lisy za wiedźmę ją przekonały - Lisa, Stephanie, zapraszam - przywołała je po imieniu, ponieważ obie nadal stały w pewnym oddaleniu i z bardzo niechętnymi minami. Kiedy wszystkie dziewczęta, łącznie z Magdą, która nawet przez chwilę nie dołączyła ani do ogółu panikujących, ani do Lisy i Stephanie, stanęły tak, jak nauczycielka od nich oczekiwała, rozpoczęło się podsumowanie, które wskazywało na zbliżający się koniec lekcji. Zajęcia w ciepłym ogrodzie były przez większość czasu tak relaksujące i przyjemne, że można było całkiem zapomnieć o tym, gdzie się było i ile jeszcze trzeba zrobić. Wróżka uniosła dumnie głowę i stanęła na czubkach palców, co wydawało się nie sprawiać jej żadnych trudności, zupełnie jakby całe życie ćwiczyła balet. Choć równie dobrze mogła być to jakaś cecha naturalna dla jej gatunku. - Dobrze, moje drogie. Pomimo drobnych komplikacji poszło wam całkiem nieźle, jestem zadowolona z waszych wyników. Tak jak już mówiłam do każdej z was z osobna: jeśli coś wam nie wyszło, oznacza to tylko problemy ze skupieniem i zamętem w głowie. Są to rzeczy, które dość łatwo jest wyeliminować, jeśli tylko zabierzecie się do tego w odpowiedni sposób. Nie wykluczam, że w przyszłości możemy wrócić do Rybek Życzeń, więc myślę, że każda z was będzie mieć jeszcze swoją szansę. Co do ciebie, Elisabeth... - wróżka spojrzała na rudą dziewczynę, która od dłuższego czasu się nie odzywała. Nadal nie mogła zapomnieć przerażenia w oczach innych księżniczek i ich oskarżycielskich komentarzy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że tu nie pasuje i nie przejmowała się zbytnio, jeśli ktoś ją obrażał lub wyśmiewał, ale wywołanie w nich takiego strachu było już całkiem inną rzeczą, którą nie chciała nigdy więcej przeżywać. Inaczej było, kiedy groziła szkolnemu chuliganowi, a inaczej gdy grupa dziewcząt była przekonana, że Lisa jest okrutną wiedźmą, która marzy o ich krzywdzie... - ... chociaż to co się stało nie było do końca twoją winą to i tak masz szczęście, że byłaś ostatnia - przechyliła karcąco głowę. - Gdyby rybki uciekły zanim wszystkie uczennice wykonałyby zadanie, miałabym problem ze ściągnięciem ich z powrotem przed końcem zajęć. Ale dobrze - omiotła spojrzeniem cały rząd księżniczek. - Nie roztrząsajmy tego i przejdźmy do ocen... Wróżka machnęła powoli smukłą dłonią, a oczy księżniczek zrobiły się wielkie jak spodki, gdy zauważyły piękną smugę złotego pyłku, który ciągnął się za tym ruchem, przez chwilę wibrował w powietrzu, a potem gładko rozpłynął, niczym jakaś magiczna mgiełka. Chwilę później wszystkie podziwiały numerki nad swoją głową, wychylając się także do przodu, by zobaczyć, jaką ocenę dostały ich koleżanki. Nikogo nie zdziwiła na wpół przeźroczysta, swoim tęczowym blaskiem przypominająca nieco skrzydła Fawn jedynka nad głową Vivienne, która chyba próbowała wyglądać skromnie, ale niezbyt jej to wyszło. Dwójka, w kolorze fioletowo-różowym i sprawiająca wrażenie jakby została utworzona z rybich łusek, trafiła do Nerysy. Dziewczyna z Nibylandii zaśmiała się radośnie, kiedy zobaczyła jej wygląd i posłała szeroki uśmiech Jelonce, która spoglądała niewinnie w niebo. Lucinda nie wydawała się zaskoczona swoją złocistą trójką i zachowała pełną powagę. Podobnie spokojnie przyjęła ocenę Magda, nad której głową pojawiła się czwórka, nieco rozmazana na krańcach, w barwach nocnego nieba usianego gwiazdami. Jej usta rozjaśnił jednak delikatny półuśmiech, który sugerował, że zauważyła, co przy ocenianiu zrobiła nauczycielka. Nie do końca zadowolona ze swojego miejsca okazała się Emeralda, który zacisnęła usta, obserwując srebrzystą piątkę. Bądź co bądź, była to dziś jednak jej najlepsza ocena. Zielona, pokryta kwiatami szóstka przypadła Stephanie, która, choć na pewno pozytywnie zaskoczona, bardziej skupiła się na gniewnym wpatrywaniu w popękaną, szarą dwunastkę nad głową Lisy. - Daj spokój... ważne, że tobie poszło świetnie - powiedziała ruda dziewczyna, kładąc współlokatorce dłoń na ramieniu. Naprawdę ją to ucieszyło, ponieważ oceny Stephanie liczyły się o wiele bardziej niż jej własne; ostatecznie nie zamierzała tutaj przecież zostawać. Jedynym problemem było chyba tylko to, że to już drugi raz, gdy przydzielono jej ostatnie miejsce... co oznacza, że nie będzie mogła takiego dostać na pielęgnacji urody. Przełknęła nerwowo ślinę. Blade, delikatne siedem trafiło do Sophie, natomiast jasnoróżowe osiem do Arii, która na jego widok lekko się uśmiechnęła. Żółta dziewiątka przypadła Dayli, która wzruszyła rozbrajająco ramionami i nachyliła się do Nerysy, szepcząc jej o tym, jakie to śmieszne, że po raz trzeci dzisiaj dostała taką samą ocenę. Prosta, matowa dziesiątka pojawiła się nad wiśniowymi lokami Constantine, która odwróciła od niej głowę i wciągnęła powoli powietrze przez nos, jakby powstrzymując ogarniający ją smutek. Delikatnie pokruszona jedenastka trafiła natomiast do Monici, która, jakby bledsza niż zwykle, mruknęła coś o tym, że przynajmniej nie jest ostatnia. Oceny utrzymywały się przez chwilę, dopóki wróżka nie klasnęła raźno w dłonie, sprawiając, że poznikały z cichym pyknięciem. - To by było na tyle. Możecie wracać do zamku. Na Polanie przy Błękitnym Lesie powinien się zaraz rozpocząć obiad - powiedziała, znów wracając do swojego normalnego, pogodnego tonu. Księżniczki zaczęły powoli zbierać się w grupki i ruszać do wyjścia z ogrodu. W tyle zostały już tylko Nerysa, która podbiegła jeszcze do Jelonki, żeby z nią porozmawiać, oraz Lisa i Stephanie, czekające w milczeniu, aż na ścieżce zrobi się trochę spokojniej, by nie musieć wracać w towarzystwie rozchichotanych i rozgadanych zawszanek. Akademia Dobra, chłopcy Julian, słysząc słowa Alana, posłał mu krótkie, nieodgadnione spojrzenie, a potem wzruszył lekko ramieniem, marszcząc brwi w bardzo charakterystyczny dla siebie sposób. - Nie przepraszaj. To była moja decyzja i biorę odpowiedzialność za swoje czyny - uśmiechnął się krzywo, spojrzenie jego ciemnych oczu nieco złagodniało - Dziękować w sumie też nie musisz. Zrobiłem to, co należało. Ten buc... - zniżył lekko głos, żeby Ambrosius tego nie usłyszał. - ...już dawno powinien nauczyć się zauważać coś więcej niż tylko czubek własnego nosa. Nigdy go specjalnie nie lubiłem - westchnął. - Ale Zasiedmiogórogród ma dobre kontakty z Piaszczystymi Wydmami i ojciec ciągle powtarza, że powinienem się z nim zaprzyjaźnić - przewrócił oczami. - Ty za to jesteś ze Śnieżnych Wzgórz, więc na szczęście nikt cię nie przymusza do zadawania się z nim. Wszyscy słyszeliśmy o tej waszej odwiecznej rywalizacji - jego uśmiech nieco się pogłębił. - Najwyraźniej nieświadomie ją kontynuujesz. Ale wcale ci się nie dziwię, na twoim miejscu zrobiłbym to samo. Wkrótce zmuszeni byli zamilknąć, ponieważ rozpoczęły się pierwsze pojedynki pomiędzy zawszanami z ostatniej grupy. Szybko okazało się, że w tym przypadku nie będzie już nic widowiskowego do oglądania, co dało się wyczytać przede wszystkim po słabo skrywanych uśmieszkach na twarzach Eryka, Abraxasa, czy Ambrosiusa. Mimo wszystko trudno było ich winić. Walczący ze sobą Aidan i Kato tworzyli całkiem zabawną scenę, chociaż profesor zachowywał przez cały czas pełną powagę, rzucając im co chwilę pomocne uwagi. Wyraźnie widać było, że ta dwójka zawszan jak do tej pory widywała pojedynki tylko na stronach baśni. Ich ataki były wyjątkowo nieporadne, choć nie brakowało im zapału. Zwłaszcza Aidan poruszał się niezwykle energicznie i próbował kopiować ruchy, które zauważył we wcześniejszych pojedynkach. Parę razy zderzyli się z Kato ramionami, gdy próbowali blokować swoje ciosy, aż w końcu profesor obwieścił koniec pojedynku, gdy chłopiec ze Szmaragdowej Zatoki wyskoczył poza prostokąt ze zwykłego przypadku, a nie dlatego, że Aidan go pokonał. Obydwoje wyglądali na rozbawionych i chyba nawet na twarzy profesora dało się w końcu dojrzeć nieznaczny uśmieszek. Trochę gorzej sytuacja wyglądała podczas pojedynku Aidana i Hectora. Książę z Nibylandii ewidentnie nie chciał walczyć i chociaż jego współlokator wyraźnie dawał mu fory, to jego próby i tak pozostawały niezwykle słabe. Kiedy niezbyt silne uderzenie wytrąciło mu miecz z ręki, profesor podszedł do niego, podniósł broń i podał mu ją, a potem położył dłoń na jego ramieniu i zaczął coś cicho tłumaczyć. Gdy obydwaj chłopcy wznowili walkę, Hector zacisnął powieki i spróbował nieco rozpaczliwego, ale całkiem mocnego ataku, który posłał Aidana razem z jego bronią poza prostokąt, choć stało się tak tylko dlatego, że zawszanin z Nottingham był zbyt uparty, by pozwolić sobie na wypuszczenie miecza. Hector w ogóle nie spodziewał się tego zwycięstwa i natychmiast zaczął przepraszać współlokatora, ale piegowaty Aidan pokręcił głową i tylko klepnął go porządnie w plecy, wracając z uśmiechem na swoje miejsce. Profesor skrzyżował ramiona i skinął im z uznaniem głową. Drugą walkę, tę z Kato, Hector już przegrał, ale nie wydawał się tym w ogóle przejmować. Można było niemal odnieść wrażenie, że specjalnie dał się zepchnąć poza wyznaczony prostokąt. W końcu zajęcia dobiegły końca i Frederick Fence przywołał ich do siebie, ustawiając w równym rzędzie. Nie zamęczył ich żadną dłuższą mową, zapowiadając tylko wielopoziomowe ćwiczenia, które miały pewnego dnia wyrównać ich poziom i kończąc nieco żartobliwym komentarzem o wspaniałym bilansie ostatniej grupy, w której każdy raz przegrał i raz zwyciężył. Potem machnął krótko ręką, jego palec przybrał odcień ciepłej pomarańczy i nad ich głowami pojawiły się proste, surowe liczby, w różnych kolorach i fakturach, ale bez zbędnych ozdobników. Abraxas uśmiechnął się lekko pod nosem, rzucając swojej jedynce krótkie, pełne zadowolenia spojrzenie. Julian zmrużył oczy do swojej dwójki, najwyraźniej nie do końca pewny, czy na nią zasłużył. Jedną z najbardziej zaszokowanych oceną osób musiał być Leon, który z rozchylonymi ustami przyglądał się trójce nad swoją głową, a potem spojrzał pytająco na nauczyciela, który jednak wydawał się to zignorować. Czwórka, po raz kolejny tego dnia, przypadła Alanowi. Miejsce piąte otrzymał Ambrosius, który nie był może bardzo zirytowany, ale z wyraźną niechęcią spoglądał na miejsca Alana, Juliana i Leona. Edward tylko cicho westchnął, kiedy nad jego głową pojawiła się prosta szóstka, a Eryk wydawał się nieznacznie zawstydzony swoją siódemką. Gdy Aidan zauważył, że profesor przyznał mu ósemkę, aż podskoczył z ekscytacji i posłał szeroki uśmiech Alanowi. Jego mina nieco zrzedła, gdy zauważył jedenastkę Hectora, ale cichy chłopak z Nibylandii wzruszył tylko ramieniem i lekko uśmiechnięty szepnął, że przynajmniej nie jest ostatni, tak jak zapowiedział profesor. Dziewiątka przypadła Odionowi, a dziesiątka Kato. Bliźniacy, widząc to, założyli sobie pogodnie ramiona na szyję, co wyglądało nieco śmiesznie, ponieważ Kato był od brata sporo niższy. Damien rozejrzał się najpierw po ocenach innych, więc ostatecznie sam nawet nie podniósł głowy, doskonale wiedząc, co tam ujrzy. Gdy tylko profesor pozwolił im się rozejść, jako pierwszy pobiegł odłożyć miecz. Zanim jednak zdążyłby wrócić do zamku, profesor złapał go za ramię i obrócił ku sobie. - Chłopcze... - pewnie chciał dodać dość jeszcze, ale gdy zauważył, że oczy Damiena są wyraźnie zaszklone, zamilkł i zamiast tego zmarszczył nieco brwi. Damien wydawał się tym zirytowany i próbował wyrwać się, odwracając głowę, nie chcąc pozwolić sobie na takie upokorzenie. Chociaż kilku chłopców na pewno zdążyło zauważyć jego łzy, profesor Fence szybko go odwrócił, tak, że obaj stali teraz tyłem do reszty. - Posłuchaj... - kontynuował cicho, znacznie mniej surowym tonem, niż zazwyczaj. - Dostałeś to miejsce tylko dlatego, że wiem, że stać się na więcej. Poza tym obiecałem, że nie przydzielę go komuś, kto już je dostał. Nie łam się, to nie jest żaden wyrok. Widziałem, że nie radzisz sobie dobrze z mieczem, ale to nie jedyna broń, z jakiej będziemy korzystać - zabrał dłoń z jego ramienia i wyprostował się. - Właśnie dlatego nie cierpię przyznawania ocen na pierwszych zajęciach - dodał znacznie ciszej i przez chwilę obserwował, jak Damien szybkim krokiem przemyka się w stronę drzwi prowadzących do wnętrza zamku. Potem odwrócił się i omiótł spojrzeniem polanę treningową. Chociaż prawie wszyscy zdążyli się już rozejść, Alan, Julian, nawet wciąż zdenerwowany Ambrosius, zostali posłusznie, oczekując na swoją karę. Profesor uśmiechnął się krzywo i zbliżył do nich. - No, bardzo dobrze. Za to, że nie próbowaliście uciec, czego już wielokrotnie doświadczałem, zrobicie dwa kółka zamiast trzech - Julian uniósł lekko brwi. - Obiad za chwilę się zacznie, ale myślę, że zdążycie na jego początek. Chociaż pewnie będziecie trochę śmierdzieć - uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy zauważył oburzenie na twarzy Ambrosiusa. Potem podszedł do żywopłotu i dźgnął go świecącym palcem. Gałązki i liście cofnęły się, tworząc wąskie przejście. Kolejne machnięcie ręką i nad ich głowy nadleciały nagle trzy wróżki, brzęczące cicho, najwidoczniej zaintrygowane. - Dwa kółka, obok tarasu obiadowego, głównych schodów i brzegu Zatoki Połowicznej, potem kawałek przez Polanę i z powrotem. Wróżki was przypilnują i potem zdają mi raport. Prawda? - spojrzał w górę, a niewielkie istotki zatrzepotały potwierdzająco skrzydłami. - To lećcie - zakończył profesor obojętnym tonem i Ambrosius jako pierwszy przecisnął się przez lukę w żywopłocie.
  9. Akademia Dobra, dziewczęta Lisa czuła na sobie spojrzenia wszystkich dziewcząt, uważnie śledzące każdy jej ruch. Wszyscy chcieli oczywiście się dowiedzieć, o czym takim może marzyć Czytelniczka. Pewnie o jakimś plebejskim domku w zapuszczonej wiosce, bo pewnie właśnie tak wyglądało to ich miasto spoza Puszczy, prawda? Bo chyba nie o księciu ani koronie, zdecydowanie nie. Już prędzej o mieczu i walce, bo to w końcu dzikuska. Po głowie Lisy tłukło się teraz wiele ironicznych myśli, ale tej ostatniej zdecydowała się uchwycić. Potrzebowała skupić się na jakimś pragnieniu, oczyścić umysł, jeśli w ogóle chciała zaliczyć to zadanie. Uklęknęła na trawie, ignorując twarde, przebijające się przez cienkie rajtuzy kamyczki. Wcześniej wydawało jej się, że ta lekcja to przyjemna odmiana, jednak w tej chwili, gdy patrzyła na kłębiąca się przed nią ławicę wielokolorowych ryb i czuła te wszystkie nieprzyjemne spojrzenia na karku... Nie mogła nawet za bardzo liczyć na wsparcie Stephanie, bo ta prawdopodobnie wciąż rozmyślała nad własnym obrazem. Nie żeby ją winiła, skądże, nie zmieniało to jednak faktu, że Lisa czuła się teraz trochę jak zbrodniarz wystawiony na pośmiewisko. Zmarszczyła piegowaty nos i spróbowała skupić na jakimś pragnieniu, przewidzieć co mogą pokazać rybki. Pewnie to będzie Gawaldon, jej utęskniony dom. Nic innego nie przychodziło jej zbytnio do głowy. Starając się nie myśleć o natarczywych spojrzeniach księżniczek i nauczycielki, powoli włożyła dłoń do wody. Prawie natychmiast gdy to zrobiła, odczuła olbrzymią ochotę, by ją zabrać. Dayla miała rację, rybki były zadziwiająco ciepłe, w tej chwili już nawet nieco gorące. Ogrzewały wodę wokół siebie, same promieniując taką temperaturą, że Lisa zaczęła się dziwić jak w ogóle dają radę to przetrwać. Kiedy stworzonka otuliły jej palce, sprawiając, że poczuła się jakby włożyła rękę w niedawno wyjęte z piekarnika ciasto, przypomniała sobie jednak, że powinna skupić się na czymś przyjemnym. Rybki drżały i tłoczyły się wokół niej, nie sprawiając jednak wrażenia, jakby miały zamiar ułożyć jakikolwiek obraz. Nad głową usłyszała kilka niezidentyfikowanych szeptów, choć domyślała się czego dotyczyły i zacisnęła zęby. Odetchnęła, żeby się uspokoić i pomyślała o Gawaldonie, o domu rodzinnym, o rodzicach i Nathanie. Spróbowała sobie ich wyobrazić, mrużąc oczy i kątem oka zauważając, że zwierzątka powoli zaczynają odpływać, jakby w chęci utworzenia jakiejś wizji. Uśmiechnęła się lekko sama do siebie i całkiem zamknęła oczy, żeby zobaczyć później tylko efekt końcowy. Właśnie wtedy wszystko zaczęło się psuć. Gdy zapanowała wokół niej ciemność, przez którą nie było w stanie przebić się nawet światło słońca odbijające się w krystalicznie czystej wodzie, jej wyczerpany umysł i sponiewierane przez nerwy i dezorientację serce stwierdziły, że skupienie wokół jednego tematu przewyższa ich kompetencje. Wspaniała wizja domu i rodziny została wyparta przez poczucie winy. Na jej miejsce wskoczyła Adelia, przerażona i samotna w mrocznej Akademii Zła. Coś ścisnęło ją w gardle i miała wrażenie, że woda w której trzyma dłoń stała się jeszcze gorętsza. Zgromadzone wokół jeziora księżniczki pochyliły się zaciekawione, zauważając, że rybki przerwały w połowie tworzenie obrazu jakiegoś domu i rozpadły w chaotyczną mieszankę kolorów, przybierając niezwykle ponure, czarno-brązowe barwy. Zanim jednak Lisa byłaby w stanie sobie dokładniej wyobrazić jak wyciąga przyjaciółkę z zamku pełnego złoczyńców, serce i umysł zaczęły gwałtownie domagać się przypomnienia, kto tak właściwie od początku jej w tej szkole pomagał. Stephanie... Alan... Polubiła ich, czuła do nich wdzięczność i nadal ciężko było jej uwierzyć w to, że tak się na nich wyżyła w Galerii Dobra. Ale przecież nie mogli znaczyć dla niej więcej, niż Nonny, Nancy, czy babcia. Albo Adelia. Wystraszona Adelia, która tak bardzo pragnęła wrócić do domu. Nie nadajesz się do baśni, Lisa. Proszę, powiedz, że to nie ja jestem wiedźmą. Czy jej przyjaciółka próbowałaby wrócić do Gawaldonu za wszelką cenę? I dlaczego w ogóle o tym myśli? Dlaczego teraz? Dlaczego... Otworzyła szeroko oczy, kiedy poczuła jak ciepły napór na jej palce znika, a woda staje się nieco chłodniejsza. Naokoło niej księżniczki zaczęły wydawać z siebie głośne westchnięcia i okrzyki. Lisa jeszcze przez chwilę nie zrozumiała, co tak właściwie się stało, dopóki nie zauważyła, że rybki odpłynęły w głąb jeziora, szybko i gwałtownie, jakby w ucieczce, aż w końcu zniknęły im wszystkim z oczu. W ogrodzie przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko szumem kwiatowych krzewów i dzwonieniem skrzydeł Jelonki. A potem... - WIEDŹMA! Wiedziałam! Rybki Życzeń przed nią uciekają! Zawszańskie stworzenia zawsze uciekają przed wiedźmami, mama mi tak mówiła! - Lisa nie była nawet pewna, czy okrzyk ten wydała z siebie Emeralda, czy Vivienne, ale nie miało to znaczenia, bo wkrótce poniósł się dalej i prawie wszystkie dziewczęta zaczęły mamrotać to samo słowo. Wiedźma... wiedźma... wiedźma... Powoli obróciła się na kolanach, nadal niezwykle oszołomiona. Stojąca niedaleko Magdalene obserwowała jezioro ze zmarszczonymi brwiami. Jej ciemne oczy utkwione były w miejscu w którym dopiero co znikły rybki. Nerysa i Monica szeptały coś do siebie z przejęciem. Lisa poczuła, że robi jej się niedobrze, gdy zauważyła, że nawet Aria cofa się do tyłu z wystraszoną miną. - Wstawaj... Lisa, szybko, wstawaj - ktoś ciągnął ją za ramię. Spojrzała w górę i zobaczyła Stephanie, która znikąd pojawiła się przy jej boku. To była lekko ulga, nie zobaczyć w jej oczach strachu, ale ta powaga i zaciśnięta usta wyraźnie mówiły, że coś jednak naprawdę było nie tak. Co ona do cholery zrobiła? I jak? Pozwoliła Stephanie podnieść się na nogi, a potem, wciąż lekko przez nią podtrzymywana, rozejrzała się wokół. Wszystkie dziewczęta odsunęły się z dala od niej i jeziora, chowając się za nauczycielkę. Tylko Magda wciąż stała w tym samym miejscu, na brzegu, kilka kroków od nich. Lisa zobaczyła niedowierzanie w oczach miłej Dayli. Nerysa, z którą wczoraj wieczorem normalnie rozmawiali, pochyliła się lekko do przodu i szepnęła coś Arii. Jak na ironię ruda dziewczyna wyłapała z tego tylko jedno słowo. Wiedźma. Gdy Stephanie w końcu puściła jej ramię, zrobiła ostrożny krok do przodu, ale wtedy księżniczki cofnęły się jeszcze bardziej, a stojąca przy Vivienne Emeralda syknęła: - Nie zbliżaj się do nas, wiedźmo. Cały gniew, jaki zdążył się wytworzyć w Lisie do tego momentu, zniknął po tym jednym, krótkim zdaniu. Coś zaczęło gwałtownie piec ją pod powiekami, w gardle formowała się gula, jakby przez przypadek połknęła piłkę do tenisa. Mrugając szybko, żeby nie dać nikomu satysfakcji z tego, jak bardzo poczuła się skrzywdzona, odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia z ogrodu. Stephanie natychmiast pobiegła za nią, natomiast Magda wciąż stała w tym samym miejscu z wybitnie nieokreśloną miną. - Elisabeth! Elisabeth, stój! - zignorowała nawoływanie nauczycielki, ale nie zdążyła nawet zbliżyć się do żywopłotu i poczuła, że coś złapało ją za nogi. Spojrzała w dół i zobaczyła dwie wiewiórki i jeża, który uczepiły się jej butów i białych rajstop. Bardzo łatwo mogłaby je strącić i pójść dalej, ale nie zrobiła tego. Nie była wiedźmą. Gwałtownie otarła pięścią oczy i odwróciła się do wróżki, starając przy tym nie patrzeć na inne uczennice. Stojąca obok niej Stephanie znów uspokajająco ścisnęła jej ramię. Fawn wyglądała na nieco zdenerwowaną, ale zdecydowanie nie dało się u niej dostrzec strachu, czy zaskoczenia. Wstała z kamienia i podparła dłonie na biodrach, wymachując zaciekle przeźroczystymi skrzydłami. Zignorowała rozlegające się wokół niej szepty i zwróciła prosto do Lisy. - Nie ignoruj poleceń nauczyciela, bo za to grozi kara. Dobrze wiem, że nie jesteś wiedźmą - wszystkie księżniczki umilkły i spojrzały na wróżkę - To chyba jasne, że Dyrektor się nie myli. Natomiast ty - wyciągnęła w jej stronę długi, pomalowanym złocistym lakierem paznokieć - po prostu się mnie nie posłuchałaś. Prosiłam o oczyszczenie umysłu i szczere intencje. Chaos w głowie zawsze będzie powodował komplikacje, w czasie próby porozumienia się z Rybkami Życzeń. Zazwyczaj jednak kończy się to tylko na braku obrazu. Nie bez powodu mówiłam wam jednak, że jeśli nie jesteście w stanie skupić się na jakimś miłym pragnieniu, to nie myślcie nad niczym i dajcie rybkom po prostu działać - Lisa nic takiego nie pamiętała, ale nie mogła całkiem szczerze przyznać, że słuchała wszystkiego, co nauczycielka mówiła. - Rybki Życzeń zazwyczaj same są w stanie przebić się do waszych ukrytych pragnień - odetchnęła i spojrzała na Lisę nieco spokojniej - Jeśli jednak zetkną się z wywleczonym przez nas na wierzch strachem i niepokojem, same wystraszą się i uciekną. Nie rozumiem dlaczego skupiałaś się na jakichś ogromnych obawach w czasie tego zadania, ale muszę też przyznać, że sama powinnam was przed tym wcześniej ostrzec. Wybaczcie. Rybki Życzeń działają tylko na dobrych emocjach i myślach. To piranie w niektórych nigdziarskich jeziorach mogą pokazać ci twój największy strach, oczywiście, jeśli znajdziesz najpierw sposób na to, żeby nie poodgryzały ci palców - odwróciła się i spojrzała na grupę skulonych księżniczek. - A wy przestańcie się wygłupiać! Prawie doprowadziłyście swoją koleżankę do płaczu! - Lisa zacisnęła pięści i odwróciła głowę. Nauczycielka nie musiała tego mówić... - Nerisa, spodziewałam się po tobie czegoś lepszego - dodała wróżka niemal smutnym tonem. Nerysa natychmiast uniosła głowę i zrobiła wielkie oczy. - Ale ja nie boję się Lisy! Ja podeszłam tylko do Arii, żeby jej powiedzieć, że Lisa na pewno nie jest wiedźmą! Przysięgam! Aria nerwowo skinęła głową. Lisa po raz kolejny na tej lekcji poczuła, że coś ściska ją nieprzyjemnie w gardle. Akademia Dobra, chłopcy Słowa Alana wywołały różne reakcje u stojących wokół niego chłopców. Julian uśmiechnął się nieznacznie, Abraxas prychnął, Edward zmarszczył brwi, a Eryk skrzyżował ramiona na piersi. Do Ambrosiusa znaczenie tego, co powiedział Alan, dotarło z opóźnieniem, prawdopodobnie z powodu wciąż targającego nim gniewu. Zaraz po tym, gdy zrozumiał, że drugi książę obraził go, pokrętnie nazywając idiotą, rzucił się znów do przodu, chcąc najwyraźniej złapać go agresywnie za kołnierz. Profesor powstrzymał go jednak, a później spojrzał ponuro na samego Alana. - A już myślałem, że chociaż od ciebie otrzymam spokojne wyjaśnienie. Zamiast tego zdecydowałeś się pociągnąć tę dziecinadę i wykorzystać okazję do obrażenia kolegi przed profesorem. Gratuluję - profesorowi Fence'owi trzeba było przyznać, że bardzo skutecznie szło mu wywoływanie u uczniów poczucia winy. Prawdopodobnie była to kwestia lat praktyki. - Ty powiesz, jeszcze raz, krótko i rzetelnie, jak było - spojrzał na Edwarda. Ciemnowłosy książę natychmiast dumnie się wyprostował i spojrzał poważnie na nauczyciela. - To Alan zaczął, tak jak sam przyznał. Rozmawialiśmy o znaczeniu predyspozycji rodowych przy pojedynkach bronią białą - Ambrosius spojrzał na Edwarda, powstrzymując cisnący mu się na usta uśmieszek. - Alan z jakiegoś powodu uznał to za niewłaściwie i wyraził to poprzez kpiącą uwagę. Ambrosius, dość nierozsądnie, muszę przyznać, dał się wciągnąć w tę przekomarzankę, która zakończyła się siłową interwencją księcia Juliana - skinął lekko głową blondwłosemu księciu, który obserwował go z niechęcią. Profesor zmierzył ich jeszcze jednym spojrzeniem, a potem odetchnął ciężko przez nos i puścił Ambrosiusa, popychają jego oraz Juliana w kierunku grupy. - Rozumiem. A więc beznadziejnie nieodpowiedzialne zachowanie pasujące raczej do dwunastoletnich chłopców niż prawie dorosłych książąt - na twarzach Juliana i Ambrosiusa pojawiły się lekkie rumieńce. - Skoro tak bardzo rozpiera was energia, to zamiast marnować ją na bójki, spędzicie ją na treningu wydolności. Alan, Ambrosius i Julian: po tej lekcji zrobicie trzy kółka wokół całego zamku, najlepiej nieustającym truchtem - Julian zmarszczył brwi, a Ambrosius wydał z siebie dźwięk wyrażający oburzenie. - I nie próbujcie oszukiwać, poślę za wami wróżki, które tego dopilnują. Myślę, że jeśli się pospieszycie, zdążycie na początek obiadu - uśmiechnął się krzywo, wciąż jednak wyglądając bardzo surowo. - I oby się to więcej na mojej lekcji nie powtórzyło, jeśli nie chcecie doświadczyć jeszcze gorszych kar. Po tych słowach odwrócił się i spojrzał na Leona i Odiona, którzy dopiero co zakończyli swoją walkę. Profesor zaczął im coś tłumaczyć, ale ciężko było to usłyszeć w grupie Alana, w której natychmiast po jego odejściu rozległy się gorączkowe szepty. - To wszystko twoja wina - sarknął Ambrosius do Juliana - gdybyś się opanował i nie zaczął mną szarpać, to profesor nawet by nie zauważył, że coś się dzieje. Poniżyłeś nas. - Ja nas poniżyłem? - odparł Julian z pełnym gniewu niedowierzaniem. - Uspokójcie się. Mało wam jeszcze? Chcecie ściągnąć na swoje rodziny większy wstyd? - Abraxas lodowatym tonem uciął ich rozmowę. Wkrótce profesor przywołał na środek grupę składającą się z Aidana, Hectora i Kato. Każdy z nich, może poza księciem z Nibylandii, wydawał się nie tylko nerwowy, ale też nieco podekscytowany. Współlokatorzy Alana rzucili mu jeszcze kilka zaniepokojonych spojrzeń, związanych z dopiero co zakończą awanturą i jej skutkami, ale potem musieli skupić się na profesorze, który jeszcze raz zaczął im objaśniać, co mają zrobić.
  10. Akademia Dobra, dziewczęta Po Magdzie jedynymi dziewczynami, które nie podeszły jeszcze do zadania, były Lisa i Stephanie. Nauczycielka jak do tej pory wydawała się jednak o nich zapomnieć. Złożyła uroczo dłonie na kolanach i zatrzepotała skrzydłami, najwyraźniej zamierzając przejść do oceniania. Gdy jednak jej ciemne, błyszczące oczy omiotły całą grupę ubranych na różowo księżniczek, coś zaczęło jej nie odpowiadać i wychyliła się nieco, by spojrzeć za Constantine i Sophie. To właśnie tam siedziała nad brzegiem brakująca dwójka; Lisa wzruszyła lekko ramionami, zauważając, że wszyscy zwrócili na nią swą uwagę, a Stephanie odwróciła się, żeby nikt nie zobaczył jak dusi się ze śmiechu. Kiedy wróżka odezwała się po raz kolejny, Elisabeth mogłaby przysiąc, że brzmiała na zakłopotaną, a na jej policzkach pojawił się nawet delikatny rumieniec. - Zostałyście jeszcze wy, dziewczynki. Która chce spróbować pierwsza? Lisa i Stephanie spojrzały po sobie. Mimo tego, że zadanie było całkiem interesujące, żadna z nich tak na dobrą sprawę nie kwapiła się, by pokazywać całej grupie zawszanek swoje głęboko skrywane pragnienia. Ostatecznie to Stephanie wzruszyła ramionami i wstała, odgarniając malowniczo włosy do tyłu, w parodii księżniczek pokroju Vivienne, czy Emeraldy. Lisa musiała jednak przyznać, że wcale nie wyglądało to źle. Chociaż włosy jej współlokatorki były nierówno obcięte i cienkie, to słońce grzejące w ogrodzie nadawało im ciekawej, niemalże miodowej barwy. Stojąca niedaleko Lucinda zmarszczyła nos i Lisa zaczęła zastanawiać się, czy to zwykła pogarda, czy może zazdrość. Włosy księżniczki z Tęczowych Bryz miały w końcu przeciętny, jasny odcień, przywodzący na myśl co najwyżej świeżo wysypane siano. Kiedy Stephanie z ostentacyjną pewnością siebie podeszła do jeziora, Lisa również wstała z ziemi i wcisnęła się w tłum księżniczek, żeby móc lepiej widzieć jezioro. Wcale nie było to trudne, biorąc pod uwagę, że większość dziewcząt odsuwała się od niej, kiedy tylko poczuły, że stykają się z nią choćby ramieniem. Nie było żadnych wątpliwości, że Stephanie zrobi coś śmiesznego, żeby nieco załamać atmosferę wzniosłej powagi, jaką roztaczały wokół siebie księżniczki takie jak Constantine i Vivienne. I rzeczywiście, jej współlokatorka zrezygnowała z eleganckiego kucnięcia i padła tyłkiem na kamyczki, niemalże zanurzając swoje pantofle w wodzie. Jakaś dziewczyna za Lisą wydała z siebie dźwięk pełen zgorszenia, ale nawet nie odwróciła się, żeby spojrzeć która, bo jej uwagę przykuła Magda, zakrywająca usta dłonią i najwyraźniej chowająca uśmieszek. Mimo powszechnej antypatii, jaką zawszanki czuły wobec Czytelniczki i jej koleżanki, każda z nich wychyliła się do przodu, żeby zobaczyć co za przerażający obraz może im się ukazać. Zaskakujące było to, że rybki zabrały się do dzieła naprawdę szybko, praktycznie zaraz po tym, jak Stephanie musnęła je palcami. - Co to jest? - prychnęła Emeralda. Sama Lisa nie miała na początku pojęcia. Zwierzątka przybierały dziwne kolory i układały się w nierozpoznawalny od razu kształt, dopiero wtedy, gdy obraz nieco się wyostrzył... - Łoł... Łooooł - powiedziała ruda dziewczyna, bez skrępowania zbliżając się do brzegu. Stephanie uśmiechnęła się z zadowoleniem, obserwując starszą wersję siebie w o wiele lepszym i wygodniejszym stroju, mknąca na koniu przez jakiś gęsty las. Wizja była niesamowicie dynamiczna, ale trudno było stwierdzić, czy był to efekt obrazu, czy po prostu drżenie rybek. Włosy dziewczyny tworzyły za nią jedynie rozmazaną falę, a na jej spierzchniętych wargach malował się wyraz triumfu i szczęścia. Adrenaliny, którą sama Lisa doskonale znała i potrafiła zrozumieć... - Interesujące, Stephanie - powiedziała powoli wróżka, przykładając w zamyśleniu długi palec do policzka. - Choć wyglądasz tutaj dość... no cóż, wojowniczo. Ale w każdym razie potrafisz odpowiednio uporządkować myśli i... Ale Lisa zauważyła, że uśmiech na twarzy jej współlokatorki wyraźnie zaczyna znikać. Podążyła za jej spojrzeniem i zauważyła niewielki szczegół, trudny do wyłapania, jeśli skupiało się swoją uwagę na głównym elemencie obrazu, jakim był koń i pędząca samotnie przez las dziewczyna. Ale czy na pewno samotnie? W rogu, na spróchniałym pniu, siedziała jakaś postać, ale jej twarz ukryta była pod kapturem, spod którego wystawały jedynie kręcone, rude kosmyki. W pierwszej chwili Lisa pomyślała, że może chodzi o nią (ta myśl wywołała nieprzyjemny ucisk w jej klatce piersiowej), ale szybko zrozumiała, że przecież jej włosy nie były aż tak sprężykowate i jaskrawe, a poza tym postać na obrazie trzymała na kolanach lisa, a ona nigdy nie miała zbyt wiele do czynienia z tymi zwierzętami... Zanim zdążyłaby dojść do jakichś lepszych wniosków, Stephanie wyjęła szybko rękę z wody i odwróciła się do nauczycielki z bardzo wymuszonym uśmiechem. Wysłuchała jej słów, a przynajmniej udała, że to robi, a potem szybko wycofała się znad brzegu, nie spoglądając na nikogo. Lisa bardzo chciała z nią porozmawiać, zapytać co ją tak zmartwiło... potem jednak przypomniała sobie historię, którą Stephanie opowiadała jej wczoraj, a którą w wirze tych wszystkich wydarzeń niemalże zapomniała. Czyżby dziewczyna w kapturze była jej kuzynką, wiedźmą? Jeśli tak to dlaczego... - Elisabeth - głos słodki jak cukierek wyrwał ją z zamyślenia. - Teraz twoja kolej. Tylko ty nam zostałaś. Zamrugała i spojrzała na siedzącą na kamieniu wróżkę, a potem na pozostałe uczennice, które obrzucały ją niepewnymi, a niektóre nawet nieprzyjemnymi spojrzeniami. Potem odwróciła się powoli w stronę jeziora. Akademia Dobra, chłopcy Gdy Alan przerwał rozmowę książąt swoim dość nieprzyjemnym komentarzem, praktycznie wszyscy w grupie spojrzeli na niego nieprzyjaźnie. Chyba tylko Julian pozostał obojętny, przypatrując się nadal profesorowi, chociaż na jego ustach błąkał się teraz tajemniczy uśmieszek. Edward spojrzał na Alana, zaciskając wargi, ale nie mówiąc ani słowa, tak samo jak Abraxas, którego ironiczne uniesienie brwi sugerowało, że uznaje zachowanie drugiego księcia za prostackie i niepotrzebne. Chyba tylko Eryk wyglądał jakby naprawdę miał zamiar wdać się z Alanem w dyskusję, ale ostatecznie nie zdążył. Ambrosiusowi najwyraźniej brakowało opanowania, jakim odznaczali się jego koledzy i prawie natychmiast się odgryzł; choć w jego brązowych oczach błyszczała irytacja i złość, usta wygiął w cwaniacki uśmieszek, który najwyraźniej miał jeszcze bardziej podkreślić jego słowa. - Alan, chyba nie chcesz nam powiedzieć, że ten cały Aidan już zdążył cię w czymś pobić? Przez chwilę w grupie zapanowała cisza, gdy każdy w różnym tempie zaczął wyłapywać sens tej wymiany zdań. Najszybciej zrobił to Edward, który spojrzał na Ambrosiusa z oburzeniem, nawet jeśli jego drżące policzki wyraźnie sugerowały, że powstrzymuje się od śmiechu. Także Abraxas zmarszczył brwi, odwracając się ostentacyjnie i okazując w ten sposób swoją dezaprobatę. Najbardziej gwałtownie zareagował Eryk, patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem. - Ambrosiusie! Nie przesadzasz trochę? Alan to mimo wszystko też książę... - Tak, tak, wiem... Śnieżny samotnik z lodowych gór, znamy to... - chłopak przerwał mu ironicznym tonem i odtrącił jego wyciągniętą rękę. Potem spojrzał Alanowi prosto w oczy, uśmiechając się z arogancją. Wyraźnie widać było jednak, że jest wściekły, nie tylko z powodu tego komentarza, ale też wszystkich innych, jakie Alan zdążył wypowiedzieć od momentu przybycia do Akademii. - Ale cóż, nic dziwnego, że jest jaki jest, w końcu nie było przy nim ojca, który nauczyłby go jak być prawdziwym księciem. Eryk otworzył usta w szoku, a Edward i Abraxas odwrócili się szybko, żeby spojrzeć na tę scenę. Zanim Alan zdążyłby cokolwiek odpowiedzieć, Julian, do tej pory jedynie zaciskający w ciszy pięści, rzucił się do przodu, chwytając Ambrosiusa za kołnierz mundurka i szarpiąc nim do przodu. - Przeproś go - wycedził chłopak z Zasiedmiogórogrodu, brzmiąc na dziwnie spokojnego, biorąc pod uwagę jego gniewnie zmarszczone brwi. Ambrosius nic nie powiedział, tylko uniósł zaciśniętą pięść, najwyraźniej gotowy do uderzenie Juliana w twarz, ale... - HEJ! - nad ich głowami rozległ się okrzyk kogoś wyraźnie wyprowadzonego z równowagi. Profesor Fence zauważył w końcu rozgrywającą się w grupie scenę i z całej siły złapał Juliana i Ambrosiusa za karki, zanim zdążyliby się oni wdać w prawdziwą bójkę. Za jego plecami Leonowi udało się wytrącić Odionowi miecz z ręki, ale tylko dlatego, że znacznie większy chłopak rozproszył się, wbijając spojrzenie w nauczyciela, który przytrzymywał teraz dwójkę uczniów. Aidan i Hector wyciągali głowy, żeby zobaczyć co się dzieje, a potem zaczęli podchodzić bliżej, najwyraźniej zdenerwowani. - Wracać na swoje miejsce! - Aidan wyglądał, jakby miał zamiar się kłócić, ale gniewne spojrzenie profesora posłało go z powrotem do niewielkiej grupy po drugiej stronie prostokąta - A wy! - zwrócił się do Juliana i Ambrosiusa, którzy zmarszczyli brwi i zaczęli sobie rozcierać karki, kiedy nauczyciel w końcu ich puścił - Co wy sobie myśleliście? Że nie zauważę, jak próbujecie dobrać się sobie nawzajem do gardeł? Spodziewałem się po was czegoś więcej! Myślałem, że w tych wszystkich wspaniałych pałacach nauczono was chociaż jakichś podstawowych zasad! - Edward, Eryk i Abraxas zrobili ostrożny krok do tyłu, jak gdyby w chęci odcięcia się od tej sceny. - Macie mi natychmiast powiedzieć o co chodzi! Wtedy być może wasza kara będzie mniej dotkliwa! Ani Julian ani Ambrosius nie wyglądali jednak na chętnych do mówienia czegokolwiek, więc profesor zwrócił swoje spojrzenie na Alana.
  11. Akademia Dobra, dziewczęta Kiedy Sophie złapała delikatnie za rękaw mundurka Constantine, ta drgnęła lekko i spojrzała na nią ostrożnie. W jej ciemnofioletowych oczach wyraźnie widać było zaskoczenie, zmieszane nawet ze swego rodzaju niepewnością. Gdy jednak księżniczka uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco, dziewczyna o wiśniowych włosach natychmiast spróbowała odwzajemnić ten gest, choć w jej przypadku był on o wiele bardziej słaby i jakby automatyczny. Zaraz potem Constantine skinęła Sophie głową, by przekazać w ten sposób ciche podziękowania, a następnie wróciła do swojej zwykłej, surowej i beznamiętnej miny, obserwując jak radzi sobie kolejna uczennica. Następna po Constantine była bowiem Magda. Siedzące nad jeziorem Lisa i Stephanie, które jak do tej pory ani razu nie wstały z pokrytej kamyczkami ziemi, zaczynały powoli sądzić, że nauczycielka umyślnie zostawia je na sam koniec. Trudno było tylko stwierdzić, czy chodziło o to, że zajmowały miejsca w oddaleniu od pozostałych księżniczek, czy może po prostu zdążyła już coś o nich usłyszeć w Akademii. Nie, żeby w ogóle o to dbały. Chociaż ruda dziewczyna była nawet całkiem ciekawa tego, jak na nią zareagują te rybki, to na pewno nie zamierzała się do nich dopychać, tak jak Vivienne, czy Emeralda. Magda podchodząc do jeziora wydawała się być niezwykle skupiona, o wiele bardziej niż wszystkie jej poprzedniczki. Mrużyła ciemne oczy, a gdy przykucnęła nad wodą, przez dłuższy czas przypatrywała się rybkom, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Lisa zauważyła to wszystko, bo choć Stephanie po raz kolejny straciła zainteresowanie zajęciami i zajęła układaniem domku z kamyczków, ona sama obserwowała z zainteresowaniem tę nieco dziwną dziewczynę, która wcześniej towarzyszyła im w Galerii Dobra. Pozostałe zawszanki również wydawały się być zaciekawione. Choć zdecydowanie elegancka i królewska, Magda znacznie się od nich różniła i wciąż do końca jej nie rozgryzły. To była idealna szansa, by poznać jakiś jej sekret, który pozwoliłby im na lepszą ocenę koleżanki. Lisa zastanawiała się, czy Magda zdaje sobie z tego sprawę. Nawet jeśli, nie wydawała się tym przejęta. Po kilku kolejnych sekundach zwłoki wyciągnęła szczupłą dłoń i bez wahania włożyła ją do jeziora, pozwalając, by rybki otoczyły jej palce. Przez jakiś czas nic się nie działo. Fawn pochyliła się do przodu, podzwaniając skrzydłami, na twarzach Nerysy i Lucindy pojawił się nieznaczny wyraz zawodu. Zanim jednak nauczycielka zdążyłaby cokolwiek powiedzieć, cała ławica ryb w jednym gwałtownym ruchu rozpierzchła się nagle na wszystkie strony, tworząc obraz tak ogromny, że sięgał nawet do miejsca, przy którym siedziały Lisa i Stephanie. Wśród księżniczek rozległy się głośne westchnienia, a Jelonka uśmiechnęła się ostrożnie, najwidoczniej zadowolona, że nie jest to kolejna uczennica niezdolna do uporządkowania myśli. Niemalże wszystkie rybki na raz zaczęły przybierać barwy ciemnego granatu i czerni, gdzieniegdzie tylko zostawiając białe, jakby roziskrzone plamy. Dayla podniosła się z ławki. Najwyraźniej smutek nieco jej już przeszedł i znów potrafiła cieszyć się pięknem obrazów, jakie zwierzątka tworzyły dla innych. - Ale piękne! To niebo! I gwiazdy! - wykrzyknęła. - Nocne niebo - dodał ktoś, ale Lisa nie wyłapała dokładnie kto, bo sama również została pochłonięta przez majestat tego, co się przed nimi rozpościerało. Rybki nie tylko stworzyły w wodzie obraz gwiaździstego nieba, ale także z niezwykłą dokładnością odwzorowały pojawiające się na nim konstelacje. Sama Magda jedynie uśmiechnęła się lekko, patrząc na wyostrzającą się wizję. Nie wyglądała ani na zaskoczoną, ani na szczególnie zachwyconą, jakby tego właśnie się spodziewała i oczekiwała. Niektórzy wydawali z siebie jęki zawodu, gdy wyjmowała dłoń z wody, sprawiając, że obraz się rozpadł. Wróżka-nauczycielka zatrzepotała długimi rzęsami, patrząc to na po raz kolejny wielobarwną ławicę ryb, to na wyjątkowo spokojną Magdę, która unikała jednak spoglądania na kogokolwiek, przechodząc na sam tył grupy księżniczek. - Magdalene - mimo wszystko uniosła posłusznie głowa i spojrzała uprzejmie na wróżkę, gdy ta zwróciła się bezpośrednio do niej. - To było naprawdę wyjątkowe. Jeszcze chyba nigdy nie widziałam, by Rybki Życzeń stworzyły tak wielki obraz. Jednakże... - urwała i przechyliła głowę, najwyraźniej zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co chce powiedzieć. - ...jesteś pewna, że to było właśnie twoje życzenie, prawdziwie z głębi serca? W końcu to tylko niebo, nie pojawiła się pod nim nawet żadna postać... muszę przyznać, że mnie to zadziwiło. Magda uniosła lekko brwi, a potem wykonała krótki gest ręką, jakby chciała w ten sposób przekazać, że nie ma pojęcia, o co może chodzić Fawn. - Taki właśnie obraz mi pokazały. Nie powinnam więc chyba poddawać tego w obiekcje. Choć zabrzmiała niezwykle przekonująco, Lisa miała niejasne wrażenie, że doskonale wie, co miała na myśli nauczycielka oraz dlaczego Rybki ukazały jej taką, a nie inną wizję. Poza tym, pozostawał jeszcze oczywiście fakt, że "nie poddawanie rzeczy w obiekcje" bardzo kłóciło się z tym, czego zdążyła się już dowiedzieć o tej ciemnowłosej dziewczynie. Akademia Dobra, chłopcy Po Ambrosiusie i Julianie zakończyła się kolejka imponujących i ciekawych do oglądania pojedynków. Gdy profesor wywołał do przodu Damiena, Odiona i Leona, każdy z nich wyglądał na o wiele bardziej nerwowego i niepewnego, niż każdy z książąt we wciąż dyskutującej między sobą grupie. Cisza zaległa dopiero wtedy, kiedy Frederick Fence spiorunował ich wszystkich wzrokiem i zaczął wyjaśniać pozostałym czego od nich oczekuje. Pomiędzy wywołanymi chłopcami odbyć się miały trzy pojedynki i nauczyciel miał zamiar bardzo dokładnie obserwować każdy z nich, aby ocenić ich możliwości. Podkreślił, by działali instynktownie, z wykorzystaniem ruchów, które wcześniej zauważyli, ale nie przejmowali się, jeśli nie będzie to wyglądać tak dobrze i elegancko, jak w przypadku wprawionych w pojedynkach książąt. - Niektórzy uczniowie w tej klasie są na skrajnie różnych poziomach doświadczenia i umiejętności - grzmiał, zachęcając słabszych do uwierzenia w siebie. - Jednak pod koniec waszej edukacji w tej Akademii te różnice będą się już wyraźnie zacierać - Ambrosius prychnął coś pod nosem. Profesor usłyszał to i spojrzał na niego z zuchwałym uśmiechem - Zobaczymy, czy będziesz taki pewny siebie za kilka miesięcy. Dobra, Odion i Damien, stawać do pojedynku. Odion stanął powoli na jednym z końców wyznaczonego prostokąta i spojrzał nieco obojętnie na miecz, który trzymał w dłoni. Od razu można było zauważyć, że jego chwyt nie był idealny i przypominał raczej sposób w jaki trzymać się powinno sztylet lub harpun do łapania większych ryb. O wiele gorzej wyglądał Damien, który, choć nie miał żadnych problemów z odpowiednim złapaniem broni, wyraźnie pobladł na widok stojącego przed nim kolegi; Odion był nie tylko porządnie umięśniony, ale też znacznie od niego wyższy. Ta walka nie trwała długo i nie była też zbyt widowiskowa. Choć Damien całkiem nieźle radził sobie z unikami i szybkim kontratakiem, wystarczyło jedno zetknięcie się mieczy, a Odion bez żadnego problemu siłą wypchnął Damiena poza prostokąt, posyłając go przy tym na ziemię. W przeciwieństwie do poprzedników, prosty chłopak natychmiast po tym znalazł się przy rywalu i wyciągnął do niego rękę. Ciemnowłosy książę przyjął pomoc i pozwolił podciągnąć się na nogi. Patrząc teraz na jego wątłe ramiona i łatwość, z jaką Odion go podniósł, nie można było się dziwić, że walka skończyła się właśnie w taki sposób. Profesor zignorował jednak blady rumieniec na twarzy Damiena i głośne, entuzjastyczne klaskanie Kato (choć lubił księcia ze Wzgórz Banialuki, to oczywistym było, że zawsze miał zamiar kibicować bratu), kiwając teraz głową na Leona, by ten zastąpił Odiona na pasie treningowym. Wydawało się, że z nieznacznie niższym i sprawiającym wrażenie młodszego Leonem Damienowi powinno pójść o wiele lepiej. Rzeczywiście, ich szanse były teraz bardziej zrównane, ale pozostawało kilka rzeczy, których żadne z nich, być może wliczając w to nawet profesora, się nie nie spodziewało. Oczywiście książę ze Wzgórz Banialuki czuł się w tym pojedynku pewniej, nie musiał obawiać się siły przeciwnika i z większą skutecznością pokazywał płynność własnych ruchów, zakrawającą nawet o grację, która nie wydawała się do końca pasować do tego typu walki. Niepozorny Leon miał jednak coś, czego nie miał Damien, a była to determinacja i zaciętość. Braki w technice i doświadczeniu wydawały się być niczym przy szybkości ataków niewielkiego księcia, który zacisnął zęby i zaatakował drugiego zawszanina nawałą ciosów, spychając go całkiem do defensywy. - Widać, że jest z Kamelotu, prawdziwy lew - szepnął stojący niedaleko Alana Edward. - To chyba syn rycerza, tak? O ile dobrze pamiętam... - odparł Abraxas, ale nikt mu już nie odpowiedział. Trzeba było przyznać, że Damien potrafił skutecznie się bronić i unikać ataków, nawet tak wściekłych i gwałtownych. Zdecydowanie nie był on jednak naprawdę wprawiony w pojedynkach; tak bardzo dał się pochłonąć odpieraniu ciosów, że nie zwrócił uwagi na to, jak Leon niebezpiecznie się do niego zbliża. Niewielki chłopak, zdając sobie sprawę z tego, że mimo wszystko może nie mieć na tyle siły, by wypchnąć rywala poza prostokąt, wykonał szybki, ale stanowczy krok do przodu, mając nadzieję, że w ten sposób go oszuka. Damien, niezwykle skupiony na defensywie, nie spodziewał się tego i automatycznie nieco się wycofał, stawiając przez to stopę na miękkiej trawie. Profesor Fence uniósł ręce, by przerwać pojedynek. Leon zatrzymał swój atak i otarł spocone czoło, biorąc kilka głębokich i uspokajających oddechów. - Przepraszam, Damien... - wydusił też z siebie po chwili i nie trudno było się domyślić, dlaczego uważał, że jest to potrzebne. Książę ze Wzgórz Banialuki przez kilka sekund nie ruszał się, patrząc intensywnie na własne nogi, którymi dopiero co wyszedł poza wyznaczone pole, a potem opuścił zrezygnowany ramiona i wycofał się, by schować za pozostałymi zawszanami; przez cały ten czas niemalże wlókł za sobą miecz po ziemi. Dwie porażki z rzędu zdecydowanie mogły być powodem do wstydu, zwłaszcza wtedy, gdy było się prawdziwym dziedzicem tronu. Eryk wymamrotał coś pod nosem, czego Alan nie był w stanie usłyszeć. Na pewno wyłapał za to dość zaskakującą odpowiedź Ambrosiusa. - Dobra, daj spokój... no jest słabeuszem, racja... ale to Sauveture. Wiadomo, że ci z Candour to trochę dziwaki... Mimo wszystko ojciec zawsze powtarza, że często dzielą się z innymi dobrymi radami... więc po prostu to przemilczmy.
  12. Akademia Dobra, dziewczęta Przy całej swojej niechęci to tej Akademii, Lisa musiała przyznać, że ta lekcja była naprawdę przyjemna, nawet jeśli jej nazwa tego nie sugerowała. Siedziały na świeżym powietrzu, a nie w przesadnie zdobionej komnacie, razem ze Stephanie moczyły dłonie w letniej wodzie, rybki życzeń układały się w imponujące obrazy i jakby to samo w sobie nie było już świetne, wszystkie księżniczki były nimi tak zaaferowane, że nie myślały już o spoglądaniu na nie potępiająco co dwie minuty. Chociaż Lisa doskonale wiedziała, że ta sielanka nie potrwa długo i wkrótce będzie musiała wrócić do zamartwiania się o przyjaciółkę oraz do prób wymyślenia dobrego planu na ucieczkę, to teraz, choćby i na chwilę, pozwoliła sobie po prostu cieszyć się ciepłem i spokojem. Pochyliła ciało do przodu, opierając głowę na ugiętych kolanach. - Zamiatasz włosami piasek, Lisa - mruknęła sennie Stephanie, ale ruda dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Następna po Dayli wybrana została Aria. Drobna dziewczyna z długim warkoczem ostrożnie przykucnęła nad wodą i rzuciła nieco niepewne spojrzenie na zgromadzone wokół niej zawszanki, zupełnie jakby obawiała się, że wyśmieją ją, jeśli jej marzeniem okaże się coś bardziej prostego niż książę i korona. Jelonka zatrzepotała skrzydłami, wydając z siebie nieco dziwny, brzęczący dźwięk, przywodzący na myśl chmary maleńkich wróżek w zamku dobra. Arię najwyraźniej to zachęciło i mrugając zawzięcie długimi rzęsami, ostrożnie wsunęła palce pod wodę. Vivienne i Lucinda nachyliły się do przodu, najwyraźniej oczekując, że minie dłuższa chwila nim ryby ułożą się dla niej w jakiś obrazy. Szybko okazało się jednak, że były w błędzie; coraz więcej dziewcząt wyciągało szyję, żeby zobaczyć, co takiego formuje się w jeziorze. Nawet Lisa podniosła głowę z kolan. Pod wodą pojawiał się właśnie falujący, rozdygotany obraz samej Arii ubranej w jakąś prostą, różową suknię; stała tyłem i trzymała za rękę wyższego od siebie księcia o blond włosach. Elisabeth szybko domyśliła się, że nie jest to Abraxas, bo nie były one aż tak jasne i platynowe. Przypominał raczej Juliana, chłopaka, którego spotkały dziś rano. Rybki powoli wykańczały swoje dzieło, zanim jednak zdążyły to całkowicie zrobić, Aria wciągnęła głośno powietrze i natychmiast wyrwała dłoń z jeziora, sprawiając, że wizja się rozpadła. Fawn uniosła brwi, a księżniczki wbiły w koleżankę zaciekawione spojrzenie, szepcząc między sobą. Kiedy wróżka przywołała do siebie Arię, mając pewnie zamiar coś jej powiedzieć, Stephanie nachyliła się do Lisy. - O co chodzi? Tam było coś nieprzyjemnego na tym obrazie? Nie patrzyłam dokładnie, jak zobaczyłam znowu księcia to chyba zaczęłam przysypiać... - Nie wiem... nie zauważyłam nic złego... - odpowiedziała cicho Lisa, chociaż w jej głowie formowała się już pewna teoria. - ...wyciągnęła dłoń z wody, kiedy rybki zaczęły układać diadem na jej głowie, ale nie jestem pewna, czy one wszystkie to wyłapały... - machnęła głową w stronę nadal plotkujących zawszanek. Każda jedna miała na twarzy wyraz zaskoczenia. Jedynie Magda, Dayla i Monica trzymały się w ciszy z boku. - Pewnie po prostu uznały to za coś normalnego - Stephanie zmarszczyła brwi. - No bo tak w sumie to to jest normalne. Diadem i książę to typowe pragnienie księżniczki. - Tak, ale Julian to podobno tylko jej przyjaciel - Lisa powiedziała w końcu to, co pomyślała już na początku. Aria rozmawiała chwilę z nauczycielką, a potem usiadła obok Dayli na jednej z białych ławek. Wyglądała na nieco roztrzęsioną i unikała spoglądania na kogokolwiek poza siedzącą obok niej koleżanką. Następnym dwóm księżniczkom nie poszło zbyt dobrze. Chuda Monica przyklęknęła na brzegu jeziora z bardzo zrezygnowaną miną i rybki najwidoczniej wyczuły jej niechęć. Przez chwilę tłoczyły się wokół jej palców, zmieniając chaotycznie barwy, a potem rozpierzchły się, nawet nie próbując wytworzyć jakiegokolwiek obrazu. Monica zamrugała i poruszyła kilka razy palcami, ale wtedy rybki zaczęły przed nią uciekać. Wróżka pocieszyła ją i zapewniła, że nic się nie stało i na pewno następnym razem pójdzie jej lepiej, jeśli tylko poświęci trochę czasu na lepsze poznanie samej siebie, ale marchewkoworuda dziewczyna i tak wydawała się być na granicy łez, kiedy zajmowała z powrotem swoje miejsce. Zakryła twarz rękami i pochyliła głowę, nie chcąc najwyraźniej, by ktokolwiek na nią teraz patrzył. Nerysa natychmiast się do niej dosiadła i zaczęła szeptać coś do ucha. Żadna z księżniczek nie była na tyle okrutna, by się z niej naśmiewać, przeciwnie, wiele z nich wyglądało na niespokojne i chyba tylko Emeralda w ogóle się tym nie przejęła i z niecierpliwością czekała, aż nauczycielka wybierze kolejną uczennicę. Także Lisa i Stephanie obserwowały Monicę ze współczuciem i nie od razu zauważyły, jak Constantine, przywołana przez wróżkę gestem, przemyka się elegancko do wielobarwnej ławicy przy brzegu. Choć niska dziewczyna zachowywała się o wiele gustowniej od swojej poprzedniczki (nawet nie musnęła kolanem piasku, gdy przykucnęła), to Lisa nie mogła nie zauważyć, że wyglądała podobnie niepewnie i jakby nieco ponuro. Vivienne i Lucinda uśmiechnęły się i nieco zbliżyły, zaciekawione co ujrzy księżniczka, którą zdążyły polubić. Najwyraźniej w ogóle się nie spodziewały, że Constantine może mieć problem z tym zadaniem. Sama dziewczyna z dziwną obojętnością w oczach przyglądała się jak rybki usilnie próbują wykreować dla niej jakiś obraz. Na początku był to chłopak o opalonej skórze i blond włosach, ale zanim ktokolwiek zdążył mu się dokładniej przyjrzeć, rozpadł się. Potem wysoka, ceglana wieża, coś co wyglądało jak róże i niewyraźny zarys Akademii Dobra. Każdy kolejny obraz znikł zanim mógłby się wyostrzyć. Rybki próbowały różnych wizji, ale najwyraźniej nieprzerwana obojętność Constantine zbijała je z tropu. W końcu przerwały swoje próby, drżąc i nadal okrążając jej ciemne palce. Constantine powoli wyjęła rękę z wody, wstała i przyjrzała im się z góry. Ignorując zaciekawione spojrzenie nauczycielki i zszokowane koleżanek, wzruszyła elegancko jednym ramieniem, przybierając jeszcze bardziej snobistyczną minę niż zazwyczaj. - Tak właśnie sądziłam, że sobie ze mną nie poradzą - szepnęła swoim słodkim głosem, podszytym niewielką chrypką, a potem wróciła, żeby stanąć obok Sophie, wciąż nękaną przez spojrzenia Emeraldy. Lisa zmarszczyła brwi, Stephanie jednak wydawała się być nieźle rozbawiona. - Ta... chyba to ty nie poradziłaś sobie z nimi - szepnęła pod nosem. Choć inne księżniczki uznały, że Constantine przyjęła tę domniemaną porażkę spokojnie i obojętnie, zupełnie jakby to zaplanowała, to stojąca blisko niej Sophie mogła zauważyć, że pomalowane fioletową szminką usta dziewczyny drżały lekko, dopóki nie udało jej się całkiem odzyskać powagi. Akademia Dobra, chłopcy Edward do pojedynku przystępował ze słabo skrywaną niechęcią. Wiedział doskonale o tym, że nie był najlepszy w bezpośredniej walce mieczem, ale nie wątpił też w to, że profesor bardzo szybko pozna się na nim i zobaczy, jaka jest jego specjalność, którą miał opanowaną niemalże do perfekcji. Oczywiście jeśli tylko już tego nie wiedział. Prasa w zawszańskich krainach miała irytujący zwyczaj poświęcania całych stron na rozczulające historie z życia i dzieciństwa jedynego syna Królewny Śnieżki. Alan już przed pojedynkiem musiał domyślać się tego, w jaki sposób będzie walczył, chociaż przed Akademią nawet się nie znali. Wszyscy łucznicy radzili sobie przecież podobnie z mieczami. Starając się nie okazywać rozdrażnienia, przystąpił do tego pojedynku z godnością. Jego największym atutem była szybkość i zwinność, które bez skrępowania wykorzystywał. Wyraźnie widać było jednak większe doświadczenie Alana oraz siłę chłopaka, znacznie przewyższającą jego własną. Szybko okazało się, że największym problemem okaże się być to pierwsze. Kompletnie nie spodziewał się, że Alan podstawi mu nogę, uznając, że podczas tej walki chłopak nie posunie się do czegoś takiego. Kiedy stracił równowagę, na szczęście nie upadając, tylko w ostatniej chwili podpierając się na ugiętym kolanie, miał w pierwszej chwili ochotę wytknąć, że takie zachowanie było niehonorowe i niesprawiedliwe, bo oczywiście wyleciał poza pas ziemi i przegrał. Szybko jednak przypomniał sobie, że w tego typu pojedynku było to nawet bardzo zgodne z zasadami i tak na dobrą sprawę powinien się tego spodziewać. Zły na siebie, wstał, wbił miecz w ziemię i otrzepał kolano swoich kremowych spodni od mundurku. Spojrzał przelotnie na Abraxasa, który tylko wzruszył ramionami, jakby się tego spodziewał (jako przyjaciele znali zarówno swoje lepsze jak i gorsze strony), a potem zmarszczył nieznacznie nos, zauważając podskakującego i bijącego brawo chłopca z lasu... Aidana? Chyba tak. Profesor Fence pokiwał powoli głową, ale wciąż nic nie mówił. Edward dobrze wiedział na co czeka i tak całkiem szczerze, zrobiłby to nawet, gdyby wcale tego od niego nie oczekiwano. Jak już było wspomniane wcześniej, miał swój honor. - Gratulacje, Alan. To było zasłużone zwycięstwo - powiedział cicho, podając zwycięskiemu rywalowi rękę. - Doskonale - powiedział nauczyciel, kiedy chłopcy wrócili na swoje miejsce. - Widzieliśmy tutaj interesujący manewr o którym każdy z was powinien pamiętać: podstawienie nogi. W niektórych krainach uznawane za niehonorowe, tak naprawdę całkowicie zgodne z zasadami pojedynków na miecze i dość często wykorzystywane. Pamiętajcie jednak o tym, że inaczej jest już w przypadku szermierki podczas której walczy się jedynie bronią. O rodzajach pojedynków i rządzących nimi prawach na pewno będziemy jeszcze mówić... Następnymi książętami, którzy stoczyli pojedynek, byli Abraxas i Julian. Było to widowisko całkiem interesujące do oglądania, ponieważ obydwoje wydawali się być na takim samym poziomie umiejętności posługiwania się mieczem. Nawet Edward nieco się rozpogodził, obserwując widowiskowe manewry swojego przyjaciela. Abraxas, tak jak on, charakteryzował się szybkością, ale przy tym o wiele lepiej radził sobie z zadawaniem celnych i trudnych do zablokowania ciosów. Julian co prawda nie był tak zwinny i ruchliwy, ale za to nie pozwalał sobie na podstawienie nogi i bez najmniejszego problemu powstrzymywał w połowie większość ataków Abraxasa, używając do tego głównie siły. Od razu można było się domyśleć, że na co dzień również używał miecza dwuręcznego, bo czasem machinalnie próbował złapać swoją broń w niewłaściwy dla niej sposób. Choć obydwoje byli na mniej więcej równym poziomie, ostatecznie zwyciężył Abraxas, który był bardziej przyzwyczajony do mieczy lekkich i szybkich. Nawet jeśli nie udało mu się wytrącić Julianowi broni z rąk, wykorzystał jego moment nieuwagi i zepchnął go poza wyznaczony teren. Kiedy podawali sobie rękę po pojedynku, Abraxas uśmiechał się z satysfakcją, a Julian był wyraźnie zirytowany; zdawał sobie w końcu sprawę z tego jak niewiele dzieliło go od zwycięstwa. Potem przyszła pora na ostatnią parę doświadczonych książąt. Walka Ambrosiusa i Eryka była całkiem interesująca, biorąc pod uwagę, że zaczęła się od złamania zasad. Już kilka sekund po rozpoczęciu pojedynku Eryk pacnął przeciwnika w głowę płaską stroną miecza, nie wkładając w to jednak zbyt wiele siły. - HEJ! - krzyknął profesor Fence ostrzegawczym tonem. Eryk zaśmiał się. - Oj tam, nic się nie stało. Dobrze mu to zrobi jak raz na jakiś czas dostanie w łeb na otrzeźwienie. Ambrosius na początku zmarszczył gniewnie brwi, ale potem na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmieszek. Walka zrobiła się naprawdę intensywna, miecze co chwilę zderzały się z głośnym brzękiem, a robiły to z taką siłą, że Aidan i Hector zaczęli na głos dziwić się, że nie lecą z nich iskry. Profesor Fence podszedł bliżej i uważnie jej się przyglądał, na wypadek, gdyby potrzebna była interwencja, ale po wyrazach twarzy dwóch pojedynkujących się książąt można było wywnioskować, że oboje dobrze się bawią. Ostatecznie, kiedy miecze po raz kolejny zaczęły się ze sobą ścierać, Ambrosius z całej siły pchnął nagle w bok, sprawiając, że Eryk stracił na sekundę uwagę, skupiając się na tym, by nie upuścić swojej broni. Wtedy książę z Piaszczystych Wydm podłożył mu nogę, posyłając rywala na ziemię o wiele brutalniej, niż zrobił to wcześniej Alan. Eryk całym bokiem ciała wylądował na trawie, ale dość szybko się pozbierał, wpatrując się w kolegę z oburzeniem. Profesor także nie był zbyt zadowolony. - Oj tam... - powiedział z zadowoleniem Ambrosius, opierając miecz na ramieniu. - ... nic się nie stało. Dobrze mu to zrobi jak raz na jakiś czas zaliczy porządną glebę. Kąciki ust nauczyciela zadrżały, jakby powstrzymywał się od śmiechu, ale ostatecznie skarcił ich obu słownie i odesłał na miejsce. Kiedy stanęli z powrotem w swojej grupie Abraxas i Edward równocześnie zaczęli "zachwalać" ich pojedynek. - Ta gracja, ta dostojność... - To wyrafinowane słownictwo... - Rycerze z prawdziwego zdarzenia... Nawet Julian zachichotał.
  13. Akademia Zła Za oknami rozległ się potężny grzmot. Profesor Sader urwał na chwilę, spokojnie odwracając głowę w stronę siekanych deszczem okien. Żyrandol nad ich głowami zakołysał się nieznacznie, sprawiając, że cienie na ścianach niepokojąco się poruszyły. Adelia poderwała gwałtownie głowę i pisnęła, kuląc ramiona, ale nie usłyszał tego nikt poza profesorem, ponieważ z wielu ust wyrywały się teraz warknięcia i pojękiwania. Wszyscy narzekali na tak gwałtowną i nieprzyjemną pobudkę. Po paru sekundach niektórzy już przecierali z irytacją oczy, opierając się niedbale o krzesła, a inni mrugali i rozglądali się wokół, jakby w ogóle nie potrafili sobie przypomnieć, gdzie tak właściwie są. Nawet Elvira musiała przyznać, że grzmot ją zaskoczył, choć nie dała tego po sobie poznać. Jedyne co zrobiła, to spojrzała na okna, akurat wtedy, gdy ciemne niebo nad zamkiem zła przeciął cienki zygzak błyskawicy. Praktycznie nikt nie wrócił już do snu. Szum deszczu zamienił się w ulewę i zmrużenie oka byłoby nie tylko trudne, ale także bezsensowne, w końcu dosłownie za moment mógł uderzyć kolejny piorun. Zamiast tego uczniowie, którzy do tej pory w ogóle nie interesowali się tematem zajęć, wpatrywali się ze zniecierpliwieniem w nauczyciela, jakby z nadzieją, że lekcja wkrótce się skończy. Jeśli profesor Sader wcześniej nie domyślał się, że wiele osób zasnęło, to po tych wszystkich dźwiękach typowych dla wyrwanego ze snu człowieka, musiał już być tego pewny. Elvira naprawdę zaczynała doceniać jego niezachwiany, pogodny spokój. Miała jednak wrażenie, prawdopodobnie całkiem słuszne, że ten człowiek jeszcze zdąży zaleźć im wszystkich za skórę i dlatego właśnie sięgnęła po pióro, żeby od razu zanotować kilka informacji o ostatniej z trzech legend. Tym razem profesora słuchali prawie wszyscy, nawet jeśli sporo nigdziarzy miało zamiar zapomnieć o jego słowach kiedy tylko opuszczą tę niewielką klasę. - ... w ten sposób doszliśmy do trzeciej wersji legendy o powstaniu Baśniarza, najbardziej nieprawdopodobnej, niepokojącej, a co za tym idzie, najrzadziej przytaczanej... Adelia przełknęła ślinę. Burza i mroczne cienie, tworzone przez migotliwe światło świec, w połączeniu z niewidzącym spojrzeniem bursztynowych oczu Sadera mogło wywołać ciarki, jeśli było się tak strachliwym jak ona. Nagle nie była już taka pewna, czy chciała zostać tutaj po lekcjach, tylko w towarzystwie ślepego profesora, przynajmniej dopóki nie wymierzyła sobie mentalnego policzka, przypominając jak wielką szansą na ratunek mogło to dla niej być. - ...według tej legendy nasz świat stał u progu apokalipsy na długo przed powstaniem Baśniarza. Magiczne pióro, które w pewnym sensie przedłuża życie i pamięć o bohaterach i złoczyńcach, których opisuje, miało być rozwiązaniem na uratowanie Puszczy przed zagładą. Po raz kolejny pojawia się tutaj nieodłączny element postaci trzech Wieszczów, którzy mieli taki plan sformułować i wspólnie z magami zawszańskami i nigdziarskimi stworzyć Baśniarza. Kolejną rzeczą powtarzającą się jest wojna domowa. Wedle podań wybuchła ona, ponieważ magowie obydwu stron przypisywali sobie większe zasługi w stworzeniu pióra i uważali, że powinno znajdować się pod pieczą ich strony, co oczywiście wywoływało niezadowolenie drugiej. Dlaczego jednak nazywamy tę legendę niepokojącą? Wszystko opiera się o jej zakończenie. Kiedy Wieszczowie przekazali Baśniarza pierwszemu, neutralnemu Dyrektorowi, jeden z nich wypowiedzieć miał przepowiednię, która tak go postarzyła, że kilka dni później zmarł - przerwał na chwilę, jakby wyczuwając, że zainteresował teraz o wiele większą liczbę uczniów niż wcześniej. Nawet Scarlett i Hadrion unosili brwi, czekając, aż profesor ją przytoczy. - Jeśli wierzyć legendzie, przepowiednia ta mówiła o tym, że gdy absolutną władzę nad krainami światem obejmie ostatni Dyrektor Akademii, Baśniarz utraci swe moce, a słońce zgaśnie, pogrążając Puszczę w mroku - w klasie na chwilę zapadła cisza. Uczniowie już zaczynali otwierać usta, żeby zadać pytania, ale profesor ich uprzedził - Ostatnim Dyrektorem Akademii ma być ten, który unicestwi jedną stronę, czyniąc Puszczę absolutnie jednolitą. Dobrą lub Złą. Po słowach profesora w klasie zaczął narastać szum, a robił to z prędkością rozpędzającej się kolejki. Adelia schyliła głowę i przyłożyła blade dłonie do uszu, kiedy zaczęły padać pierwsze okrzyki. - To już się dzieje! Przepowiednia się spełnia! - Dyrektor chce nas unicestwić! - MUSIMY GO OBALIĆ, BO INACZEJ WSZYSCY ZGINIEMY! Jedynymi osobami, które zachowały powagę byli Elvira, Raver, Judith i, o dziwo, Kim. Profesor Sader nieznacznie zmarszczył brwi i gestem pokazał im, żeby ucichli. Kiedy, co nie było takie trudne do przewidzenia, nic to nie dało, machnął palcem wskazującym, który zaczął promieniował bursztynowym blaskiem. W klasie rozległ się przeciągły, drażniący bębenki pisk, przypominający dźwięk gwizdka i niedochodzący z żadnego konkretnego miejsca. Uczniowie przyciskali z irytacją dłonie do uszu, ale posłusznie usiedli na miejsca. Po raz kolejny zapadła cisza, a profesor kontynuował głosem tak spokojnym, jakby nic się nie wydarzyło. - Nie sądzę jednak, by było czym się martwić. Apokalipsa na pewno nam w najbliższej przyszłości nie grozi. Poza tym, warto przypomnieć, że mówimy o legendzie i to najmniej wiarygodnej ze wszystkich trzech... - niektórzy powoli przestawali marszczyć gniewnie nosy. - ...a nasz Dyrektor nie wydaje się mieć ochoty na przejmowanie absolutnej władzy w Puszczy - na ustach mężczyzny pojawił się tajemniczy uśmieszek. - Kontynuując nasz główny temat, muszę jeszcze wspomnieć o zasięgu tej legendy. Chyba żadna ze znanych krain, choć Puszcza oczywiście jest bezkresna, nie uznaje tej wersji jako oficjalną. Przytacza się ją raczej w wąskich gronach, w knajpach, w zaciszach bibliotek, jako coś z pogranicza teorii spiskowych... Elvira notowała szybko, wyglądając przy tym na niezwykle skupioną. Choć sama nie wierzyła w takie przepowiednie o których słyszy się tylko w wiekowych legendach, zainteresował ją temat, którego profesor najwyraźniej nie zamierzał poruszać. Mając w pamięci jego uwagę o nieodpowiadaniu na pytania, zamierzała udać się do biblioteki i samodzielnie znaleźć odpowiedź. Jeśli brakowało tego w ich programie nauczania, najpewniej będzie musiała zadowolić się strzępkami legend i podań, oczywiście jeżeli w ogóle uda jej się odszukać cokolwiek. Temat wydawał się jednak tak elementarny, że sama była zaskoczona iż nigdy wcześniej nie próbowała go zgłębić. Skąd wziął się podział na zawszan i nigdziarzy, jeśli nawet wszystkie legendy o powstaniu Baśniarza już taki zakładały?
  14. Akademia Dobra, dziewczęta Księżniczki z zainteresowaniem przyglądały się rozpadającym obrazom, jakie dla Sophie wytwarzały rybki. Lisa zmarszczyła brwi, kiedy w jeziorze mignęła jej jakaś kobieta. Nie miała pojęcia, co to wszystko mogło znaczyć. Czy ta idealna, tak pewna siebie Sophie mogłaby nie mieć w głowie takiego porządku, jaki próbowała udawać? A może po prostu nie wiedziała, które z jej pragnień przewyższało inne? I co mogła znaczyć tamta postać? Nie dane jej było się nad tym głębiej zastanowić, bo nagle w tłumie zawszanek zaczęły rozlegać się tłumione westchnienia i jęki współczucia. Fawn zatrzepotała długimi rzęsami i uniosła opaloną dłoń, żeby zwrócić na siebie ich uwagę. Niewiele to jednak dało, wzrok księżniczek cały czas biegał od Emeraldy do wciąż tkwiącej przy jeziorze Sophie. Lisa zauważyła, że Stephanie przygryza mocno wargę, próbując powstrzymać chichot, ale choć sama również uważała to wszystko za totalnie błahą rzecz (w końcu kto by się aż tak bardzo przejmował jakimś tam chłopakiem?), to jednak morderczy wyraz twarzy Emeraldy wyglądał bardzo poważnie. Blondynka oddychała szybko, wyglądając, jakby miała ochotę podejść do Sophie i kopniakiem posłać ją do wody. Stojąca obok niej Vivienne nachyliła się do niej i szepnęła jej coś do ucha, patrząc niespokojnie to na nią, to na księżniczkę ze Śnieżnych Wzgórz. - Sophie... możesz już wyjąć rękę z jeziora - nauczycielka w końcu przerwała tę chwilę pełną milczącego neapięcia. Emeralda z trudem oderwała wzrok od rybek i z zaciśniętymi pięściami zwróciła się w stronę wróżki. - To bardzo, em... śliczne marzenie, na pewno, chociaż zauważyłam, że masz lekkie problemy z... - urwała i westchnęła, trzepocząc parę razy skrzydłami. - Dziewczynki, posłuchajcie, bo to bardzo ważne... - zaczęła, mówiąc teraz do wszystkich. - Każda prawdziwa księżniczka znajdzie kiedyś swojego księcia. Wasza prawdziwa miłość gdzieś tam na was czeka, nawet, jeśli jeszcze jej nie odkryłyście. Zawszanki nie walczą o księcia i nie zatruwają swoich umysłów zazdrością, tylko czekają na tego jedynego. To chłopcy powinni pojedynkować się o wasze serca, a nie na odwrót. Chciałabym, żebyście o tym pamiętały, dobrze? Emeraldo? Sophie? - chyba próbowała przybrać nieco bardziej surowy ton głosu, ale jako, że z natury była niezwykle pogodną i życzliwą wróżką, nie zabrzmiało to przekonująco. Emeralda skinęła głową, choć po sposobie w jaki zaciskała zęby można było wywnioskować, że miała na ten temat całkiem inne zdanie niż nauczycielka. Atmosfera uspokoiła się nieco dopiero, kiedy Fawn wywołała Daylę do jeziora. Długowłosa księżniczka przykucnęła przy wodzie, westchnęła teatralnie i z przymkniętymi oczami przytknęła dłoń do rybek. Lisa nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, widząc jak starannie zachowuje się młoda zawszanka, zupełnie jakby uważała to za jakąś bardzo ważną i wzniosłą chwilę. Kiedy rybki otoczyły jej krótkie palce, otworzyła szybko oczy, nie mogąc ukryć zaskoczenia. - O jej, ale one są ciepłe! Czy ryby nie powinny być zimne? Jelonka uśmiechnęła się miło i pokiwała głową. - Tak, ale Rybki Życzeń robią się cieplejsze w miarę każdego obrazu, które utworzą w niewielkim odstępie czasu. Nie martwcie się, nic im nie grozi, a kiedy skończymy zajęcia szybko się wystudzą. Choć Dayla zdecydowanie podeszła do zadania z wielkim entuzjazmem i bardzo chciała ujrzeć, co takiego pokażą zwierzątka, szybko okazało się, że w jej głowie panuje na razie zbyt wielki chaos. Najpierw ukazały im dwóch chłopców, podtrzymujących się ramionami, potem szybko zmieniły to na biało-rudawego kota, a następnie na jakiś spory, zbudowany z piaskowca budynek, który jednak równie szybko zniknął. Rybki miotały się jeszcze przez chwilę, przybierając barwy mundurka Akademii i kasztanowych włosów Arii, aż w końcu poddały się, wibrując lekko i odsuwając smętnie od ręki dziewczyny. Dayla uniosła brwi i zrobiła minę wyrażającą smutek i zdziwienie. Fawn przechyliła głowę i pocieszyła ją, mówiąc, że chaos w jej głowie jest jak na razie zbyt wielki, ale na pewno nauczy się go szybko ograniczać. Potem wezwała do jeziora Arię. Dayla usiadła na jednej z ławek i z westchnieniem oparła policzki na pięściach. Stojąca niedaleko Sophie mogła poczuć, że Constantine delikatnie ciągnie ją za wstążkę od mundurku, próbując popchnąć bliżej jeziora. Ciemnowłosa dziewczyna mogła zauważyć, że sposób w jaki próbowała ją ustawić ta milcząca, niepozorna księżniczka, sprawiał, że była niejako osłonięta przed wciąż bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem Emeraldy. Akademia Dobra, chłopcy Przez krótką chwilę przy stojakach na miecze zrobiło się małe zamieszanie. Prawdziwi książęta bardzo szybko wybrali sobie odpowiednie miecze, dostosowane do ich stylu walki i budowy, ale pozostali mieli lekkie problemy. Hector na początku wybrał sobie miecz, który z trudem było mu utrzymać nawet dwoma rękami. Bardzo go to zestresowało i zaczął się obawiać, że w ogóle będzie musiał wycofać się z tego zadania, ale kiedy Alan zbliżył się do niego i wybrał mu coś lepszego, uśmiechnął się z zakłopotaniem, nie mogąc powstrzymać niewielkiego rumieńca wstydu i ulgi. - Och... no jasne. Dziękuję. Problem miał także Aidan, który nie potrafił rozróżnić miecza dwuręcznego od jednoręcznego, ale przynajmniej pałał do tych zajęć o wiele większą ekscytacją niż ich współlokator. - Dzięki, Alan - powiedział, kiedy z pomocą przyjaciela udało mu się w końcu wybrać odpowiedni. - Nie mogę się doczekać tej walki. Chociaż szkoda, że nie możemy od razu ćwiczyć na łukach - uśmiechnął się i na próbę zamachnął mieczem, przypadkiem strącając parę innych broni ze stojaków naokoło - Ojej! P...przepraszam, już je zbieram! - wyjąkał szybko, zauważając uniesione brwi profesora i grymas drwiny na twarzy Ambrosiusa. Abraxas przez kilka sekund obserwował z niechęcią jak Kato i Odion przeglądają miecze dwuręczne, ale zanim podjął decyzję, czy naprawdę powinien im pomóc, wyręczyli go Julian i Eryk, odzywając się do bliźniaków prawie jednocześnie. - Nie, z tych nie wybierajcie... - Jednoręczne są tam... Ostatni swoją broń wybrał niski Leon, który długo przyglądał się różnym mieczom, aż w końcu wybrał jeden z nich, ściskając rękojeść ostrożnie i jakby z niepewnością. Profesor znów ustawił ich w określonym porządku, każąc dobrać się we wcześniej ustalone pary (niektórzy z wiadomych powodów stanęli w trójkach), a potem żwawo wskoczył na samotny pień drzewa, żeby móc obserwować ich z góry. - Zanim zaczniemy, mam zamiar przedstawić wam zasady. Radzę wysłuchać ich uważnie, bo złamanie ich będzie przeze mnie bezwzględnie karane - skrzyżował umięśnione ramiona na piersi. - Po pierwsze, zdaję sobie sprawę, że są tutaj osoby, które nie mają pojęcia jak się do takiego pojedynku zabrać i nie znają wszystkich reguł ani sposobów walki mieczem. Dzisiaj to jednak żaden problem. Działajcie instynktownie. Ja tylko sprawdzam wasze wady i zalety, a nie oceniam pod kątem techniki. Po drugie, ta walka to walka pokazowa, co oznacza, że nie macie prawa do uszkodzenia przeciwnika, nawet w lekkim stopniu - "A normalnie będziemy mieli?" wyszeptał nerwowo Kato - Powstrzymajcie się od uderzeń cielesnych, walczcie mieczami, w ostateczności nieznacznie się nimi muskajcie, żeby zmusić przeciwnika do wycofania się. Broń, z jakiej będziecie dziś korzystać, jest stępiona, co nie oznacza, że daje wam to prawo do dźgania się nawzajem. Będziecie walczyć na pasach treningowych... - wskazał na prostokąty ubitej ziemi. - ... tak długo, aż któremuś z was uda się zmusić drugiego do zejścia na trawę - uśmiechnął się lekko. - Co oczywiste, jeśli z jakiegoś powodu zarządzę wcześniejsze przerwanie walki, macie się podporządkować. Jako pierwsi podejmą się zadania prawdziwi książęta. Da to pozostałym szansę przyjrzenia się, na czym właściwie taki pojedynek polega... Ty tam, Leon - wspomniany chłopak uniósł brwi, lekko zaskoczony, że profesor się do niego zwrócił. - Pokaż im jak się prawidłowo trzyma miecz - skinął głową w stronę Aidana, Hectora i Kato. Leon zmarszczył nieco nos, ale natychmiast posłuchał, podchodząc do trójki nieco zawstydzonych zawszan. Kiedy już wszyscy trzymali swoje miecze tak jak powinni (Hector wciąż nie mógł przestać się rumienić; Leon musiał poprawiać go cztery razy zanim w końcu zrozumiał o co chodzi), profesor Fence zeskoczył z pnia i stanął przy jednym z pasów treningowych. - Alan i Edward, do pojedynku - zagrzmiał mocnym, oficjalnym głosem, nie odwracając się w ich stronę. Ciemnowłosy książę uniósł lekko jedną brew, nie mówiąc jednak ani słowa. Abraxas i Eryk poklepali go lekko po ramionach zanim ruszył na wyznaczone miejsce, a potem zaczęli szeptać między sobą, najwyraźniej zakładając się kto wygra. - Mówię ci, że Edward... - No nie wiem... na pewno jest lepszy od Alana, ale jego specjalnością są dystansówki... Obydwaj wywołani chłopcy ustawili się w odpowiednich pozycjach po przeciwnych częściach pasa ubitej ziemi, wyciągając miecze i chwytając je we wzorcowy sposób. Kato i Aidan trzęśli się z ekscytacji, przeskakując z nogi na nogę. Jak dotąd nigdy nie widzieli takiego prawdziwego pojedynku od początku do końca, a ten zapowiadał się na naprawdę intensywny. Ciężko było przecież oczekiwać czego innego, skoro i Edward i Alan mieli już za sobą wiele osobistych treningów. Książę z Dziewiczej Doliny skłonił lekko głowę przed przeciwnikiem, jak nakazywał kodeks honorowy, a potem przygotował się do sygnału nauczyciela. Co ciekawe, choć wcześniej nie traktował on drugiego księcia ze specjalną oziębłością, teraz w jego oczach malowała się wyraźna niechęć, momentami przypominająca nawet gniew. Ciężko było uwierzyć, by mogło to być spowodowane sympatią Alana do plebsu, ale jeśli nie, to w takim razie czym innym? Nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać. Profesor właśnie zarządził początek walki. Choć Edward zdecydowanie radził sobie o wiele lepiej z łukiem i kuszą, wcale nie był prostym przeciwnikiem. Jego największym atutem była zwinność i płynność ruchów, szybkie uniki, które umożliwiały mu sprawne kontrataki, nawet pomimo tego, że jego uderzenia nie zawsze były mocne i celne. Abraxas skrzyżował ramiona, w ciszy kibicując przyjacielowi. Aidan nie odznaczał się taką samą kurtuazją i bez skrępowania wykrzykiwał: Dalej, Alan! Dasz radę!, przynajmniej dopóki profesor nie zgromił go karcącym spojrzeniem.
  15. Akademia Zła W miarę jak wykład profesora Sadera trwał, coraz więcej osób kładło głowy na ramionach i przymykało oczy. Szum deszczu stawał się z każdą chwilą intensywniejszy, krople zacinały wściekle w okna i wielu uczniów zaczęło z niezadowoleniem myśleć o obiedzie, który odbyć się miał na Polanie. Nawet, jeśli nie musieli się obawiać o przemoczone jedzenie, w końcu biedni zawszanie nie mogliby jeść w taką pogodę, to zniechęcała ich już sama myśl o przejściu tego kawałka, do miejsca granicznego obu szkół. Chyba tylko Adelia wcale się tym nie przejmowała, bo chociaż deszcz na pewno źle wpłynie na jej ciało i zdrowie, to doszła już do takiego momentu, w którym byłaby w stanie znieść niemalże wszystko, żeby dostać się z powrotem do Lisy. W tej chwili jednak nie musiała się tym przecież martwić. Żadne z nich nie musiało, ponieważ wciąż siedzieli w dość ciepłej, oświetlonej świecami klasie, słuchając spokojnych opowieści ślepego Sadera o Początkach Puszczy. - Druga legenda jest o wiele bardziej mroczna i prawdopodobnie stało się to jednym z powodów dla których częściej uznają ją nigdziarze - Profesor Sader pochylił się lekko do przodu, a wyraz jego twarzy zmienił się na nieco bardziej nieokreślony. - Ostatecznie w naturze mają oni to, że wolą zauważać wokół siebie cierpienie, rozpad i gorycz, gdyż pozytywnych emocji doświadczają niezwykle rzadko - Elvira odniosła wrażenie, że słyszy jakiś dziwny, nieprzyjemny syk, ale choć zazwyczaj była na takie szczegóły wyczulona, teraz nie mogła stwierdzić, czy pochodził on od Alisy, czy Ravera. Może od obydwu? - W tej wersji znów znajdujemy wspomnienie o trzech Wieszczach i piórze, jako artefakcie istniejącym od początku czasów. Tym razem nie ma ono jednak aż takiego wpływu na istnienie świata, do tego samo jest zniszczalne. Zmienia się to dopiero, gdy trafia w ręce grupy złych czarnoksiężników, którzy obłożyli go mrocznymi zaklęciami, mając na celu wykorzystać go, aby dać złym ludziom wieczne zwycięstwo, wieczne Nigdy Szczęśliwie, za sprawą siły wyższej i potężniejszej niż tylko pojedynczych jednostek. Jeszcze wtedy nie nazywano ich nigdziarzami, wkrótce będziemy się o tym uczyć. Wracając do legendy... trzem Wieszczom z Puszczy udało się ostatecznie pokonać czarnoksiężników i odebrać im pióro, ale nie byli w stanie cofnąć magii, która tak tragicznie powiązała go z tym światem, stając się gwarantem jego istnienia - Profesor Sader przerwał na chwilę i mogli odnieść wrażenie, że cicho westchnął. - Jedynym, co mogli uczynić, było nadanie mu mocy równowagi za pomocą dobrych zaklęć i uczynienia z niego artefaktu neutralnego. Dalej legenda toczy się tak samo, jak pierwsza. Elviro, myślę, że to właśnie to słyszałaś na ulicach Nottingham, prawda? - dodał nagle nauczyciel, a dziewczyna zmarszczyła jasne brwi i pokiwała głową. Choć zazwyczaj nie fascynowały ją rzeczy tak niepewne i trywialne jak legendy, z każdą chwilą stawała się coraz bardziej zainteresowana treścią trzeciej. Być może miało to jakoś związek z pragnieniem zdobywania wiedzy, ponieważ dwie opowiedziane do tej pory były jedynymi, które znała. Kiedy rozejrzała się szybko po klasie zauważyła, że teraz także i Vin położył głowę na ławce, choć trudno było domyślić się, czy śpi, czy po prostu w ten sposób słucha. Raver wpatrywał się w profesora wyczekująco, choć po jego nieco zmarszczonym nosie dziewczyna wywnioskowała, że znał już wszystkie trzy wersje legendy i ta lekcja po prostu go nudziła. Z jakiegoś powodu ją to irytowało, przeniosła więc wzrok na Thomasa, swojego sługę. Nie zastanawiała się nawet szczególnie nad tym, co chłopak myśli o dzisiejszym temacie. Zamiast tego powoli przesuwała spojrzeniem po jego ciemnych włosach, upartej twarzy i całkiem imponujących ramionach. Kiedy zdała sobie sprawę z tego co robi, zacisnęła usta w wąską linię i szybko złapała za pióro, skrobiąc szybko krótką notatkę przy niedawno napisanej cyfrze dwa.
  16. Akademia Dobra, dziewczęta Teraz już wszystkie księżniczki zgromadziły się na brzegu krystalicznego jeziora, żeby móc obserwować tłoczące się pod taflą wody rybki. Z każdą chwilą było ich coraz więcej, jakby wyczuwały, że są potrzebne. Lisie zaczynało dwoić się w oczach od setek, może nawet tysięcy malutkich, drgających stworzonek, które, była tego prawie pewna, co parę sekund delikatnie zmieniały swoje zabarwienie. Stephanie nie wydawała się nimi tak zafascynowana, jak ruda współlokatorka, czy chociażby inne księżniczki. Stała z założonymi rękami i łypała na nie z niepewnością, jakby wcale nie miała ochoty mieć z nimi do czynienia. Lisa zauważyła to kątem oka, ale nie skomentowała. Najwyraźniej Stephanie wcale nie chciała, by rybki pokazały wszystkim uczennicom pragnienia jej serca lub w ogóle nie wiedziała, co tak właściwie może nimi być. Fawn pochyliła się lekko, sprawiając, że jej na wpół przeźroczyste skrzydła wydały się być jeszcze większe i piękniejsze. Szczupłą, opaloną dłonią sięgnęła do wody, a rybki natychmiast stłoczyły się wokół jej palców, delikatnie je muskając. Poza tym nie stało się jednak nic specjalnego. Lisa rozejrzała się, oczekując, że w powietrzu obok Fawn pojawi się jakiś obraz, być może trochę podobny do numerów, jakie materializowały się nad ich głowami przy ocenianiu, ale niebo wciąż było czyste, wiał lekki wiaterek, a wróżka zdążyła już wyjąć rękę z wody. - To która chciałaby spróbować pierwsza? - zapytała nauczycielka z nieskrywaną ekscytacją, robiąc kilka kroków do tyłu i siadając na tym samym płaskim kamieniu, co wcześniej. - Pamiętajcie: najważniejsze jest to, żebyście potrafiły uporządkować myśli i otworzyć swoje serce, aby Rybki Życzeń miały szansę ujrzeć wasze pragnienie. Zanim nadejdzie wasza kolej, zastanówcie się nad tym, co jest dla was najważniejsze. Lisa zamrugała i wbiła spojrzenie w kłębiącą się w jeziorze ławicę. Co jest dla niej najważniejsze? Pomyślała o swoim braciszku Nathanie, o rodzicach, babci, rodzinie, Adelii, szkole... o powrocie do domu, do Gawaldonu. Cóż, nie było to zbyt trudne. Jeszcze raz skupiła się na rybkach. W jaki sposób niby miałyby coś takiego pokazać? Po kilku chwilach ciszy, przerywanej jedynie szumem kwiatowych krzewów i ćwierkaniem ptaków, Fawn ponowiła swoje wcześniejsze pytanie. Nikogo nie zdziwiło to, że natychmiast zgłosiła się Vivienne, wydając się być bardzo pewną siebie. Wróżka pokiwała zachęcająco głową, a księżniczka, której jasne włosy w takim słońcu biły niemalże oślepiającym blaskiem, zbliżyła się do jeziora, elegancko przy nim kucając. Z gracją godną wodnej nimfy przymknęła powieki i wyciągnęła szczupłą dłoń, muskając palcami taflę wody. Drgnęła lekko, kiedy rybki otoczyły jej palce, ale chwilę później uśmiechnęła się z rozmarzeniem, jakby myślała o czymś niezwykle przyjemnym. Potem wydarzyło się coś, co sprawiło, że Lisa gwałtownie wciągnęła powietrze. Zresztą nie tylko ona, w tłumie zawszanek rozległo się wiele westchnień zachwytu. W powietrzu nie pojawił się żaden obraz. To rybki zaczęły się w niego układać, zmieniając swoje barwy tak, żeby móc go dobrze odwzorować. Nawet Stephanie i Lisa nie mogły oderwać od tego wzroku i zaprzeczyć, że jest to coś naprawdę zjawiskowego i pięknego. Vivienne powoli rozchyliła powieki i oczarowana obserwowała, jak pod jej dłonią tworzy się obraz jej samej w objęciach księcia Abraxasa. Obydwoje ubranie byli w bogate stroje ślubne i mieli na głowach korony. Prześliczna księżniczka zamrugała szybko, jakby próbując ukryć łzy wzruszenia, jeszcze przez chwilę wpatrywała się w tę wizję, a potem ostrożnie wyjęła rękę z wody, sprawiając, że rybki zmieniły barwy na losowe i po raz kolejny stłoczyły się w chaotyczną ławicę. Kiedy Fawn zaczęła pełnym radości głosem pochwalać opanowanie i piękne marzenie Vivienne, którą już otoczyły inne podekscytowane dziewczęta, Stephanie nachyliła się do Lisy i szepnęła: - O ile się zakładamy, że co druga tu będzie widzieć siebie z księciem i w koronie? - Mam ze sobą całe, wielkie nic, więc chyba o honor - odpowiedziała Lisa z niewielkim uśmiechem na ustach. - Chociaż to i tak byłoby głupie, bo się z tobą zgadzam. Szybko okazało się, że ich przypuszczenia nie odbiegały daleko od prawdy. Po Vivienne do jeziora zbliżyła się Lucinda, którą współlokatorka musiała do tego łagodnie zachęcić. Księżniczka o ustach pomalowanych w idealne serduszko również przymknęła oczy, ale wyglądała na nieco bardziej spiętą, niż jej poprzedniczka. Jej obraz również pojawił się dość szybko i był niezwykle podobny do obrazu Vivienne. Lucinda ułożona z rybek miała na głowie diadem i towarzyszył jej jakiś przystojny książę, którego nie dało się zidentyfikować. Jego twarz była nieznacznie zamazana, zupełnie jakby dziewczyna sama jeszcze nie wybrała, który książę podoba jej się najbardziej. Jelonka kiwała głową z zadowoleniem, jakby właśnie tego się spodziewała i nie uważała tego za coś płytkiego. Najwyraźniej właśnie takie dziewczyny jak Vivienne i Lucinda nadawały się do Akademii idealnie. Jako trzecia do rybek dopchała się Emeralda. Nie wahała się z włożeniem ręki do wody, a kiedy drżące rybki otoczyły jej palce, nie zamknęła oczu, wpatrując się w nie z wyraźnym oczekiwaniem w morskozielonych oczach. Lisa prawie prychnęła, kiedy zauważyła, że to po raz kolejny korona i książę. No naprawdę, czy żadna z tych księżniczek nie miała jakichś bardziej wzniosłych ambicji? Różnica w obrazie Emeraldy była taka, że dziewczyna nie była na nim ubrana w suknię ślubną, tylko w szatę królewską, a chłopak stojący obok niej bez wątpienia był księciem Edwardem. Dziewczyna o długich blond lokach uśmiechnęła się dobrodusznie, słuchając pochwały Fawn i powoli, z ociąganiem, wyciągnęła dłoń z wody. Na wróżce najwyraźniej robiło wrażenie to, jak szybko dziewczęta były w stanie przekazać rybkom swoje pragnienia i jak pewne ich były. Następną i ostatnią dziewczyną, która podjęła się zadania z własnej woli, była Nerysa. Pogodna księżniczka mrugnęła do Jelonki, kiedy koło niej przechodziła, a potem bez skrępowania uklękła na kremowych kamyczkach. Wróżka pokręciła z rozbawieniem głową, kiedy Nerysa zamiast po prostu poczekać, aż rybki zgromadzą się wokół jej dłoni, zaczęła je delikatnie głaskać, niczym jakieś domowe zwierzątka. Minęła chwila nim rybki miały możliwość odczytać jej największe pragnienie serca, gdy jednak to zrobiły, prawie wszystkie zawszanki westchnęły z zachwytem i zaczęły wychylać głowy, żeby lepiej przyjrzeć się temu obrazowi. Nawet Lisa musiała przyznać, że chyba nigdy w życiu nie widziała czegoś tak pięknego, no ale przynajmniej nie był to po raz kolejny jakiś książę. Sama Nerysa westchnęła i przygryzła wargę z tęsknotą, obserwując samą siebie jako przepiękną syrenę z fioletowo-różowym ogonem, siedzącą na kamieniu w jakiejś malowniczej zatoce. Wyraźnie nie miała ochoty wyciągać ręki z wody, ale kiedy za plecami usłyszała cichutkie chrząknięcie Jelonki, zmarszczyła smutno brwi i podniosła się z kolan. - Nerisa, nie miałam żadnych wątpliwości, że poradzisz sobie z tym zadaniem doskonale - powiedziała nauczycielka miłym głosem, co chyba nieco poprawiło Nerysie humor. Po tym jak księżniczka z Nibylandii wróciła, żeby stanąć pomiędzy Monicą i Magdą, żadna kolejna dziewczyna nie zbliżyła się już do jeziora. Niektóre wpatrywały się w nie z lekkim niepokojem, inne z zastanowieniem. Wróżka próbowała je zachęcić, mówiąc, że nie ma czego się obawiać, ale ostatecznie sama musiała wybrać kolejną uczennicę. Przez kilka sekund przesuwała spojrzeniem od Constantine do Sophie, ale ostatecznie zdecydowała się wybrać tą drugą. - Chodź, spróbuj teraz ty - przywołała do siebie łagodnie ciemnowłosą księżniczkę - Masz na imię Sophie, prawda? - zapytała, żeby się upewnić. Akademia Dobra, chłopcy Gdy wyszli za profesorem Fence'em na odgrodzoną żywopłotem polankę za Akademią, ich twarze owiał przyjemny powiew, a nozdrza wypełnił świeży zapach dobiegający od strony Błękitnego Lasu. Wszyscy chłopcy rozglądali się z zainteresowaniem, zauważając nie tylko tarcze i kukły do ćwiczenia łucznictwa, ale również kilka prostokątów ubitej ziemi, na których najwyraźniej również uprawiało się szermierkę. Przy murach zamku, pod niewielkim zadaszeniem, znajdowały się kolejne stojaki z bronią, aczkolwiek było ich o wiele mniej niż w środku. Niedaleko Alana Abraxas szturchnął lekko Edwarda, wskazując mu głową na wspaniały, zdobiony łuk, wyraźnie nie przeznaczony dla amatorów. Edward przez chwilę lustrował go spojrzeniem, a potem wzruszył ramieniem. - I tak wolę swój własny - odpowiedział szeptem. Zanim chłopcy mogliby się rozpierzchnąć, żeby podziwiać włócznie, miecze i kopie, profesor po raz kolejny przywołał ich do porządku. Chociaż jasne światło słoneczne uwydatniło zmarszczki i siwe pasma, wydawał się być nawet bardziej dziarski niż chwilę wcześniej. Obserwował uważnie jak formują prosty rząd, a potem uśmiechnął się, jakby z oczekiwaniem. - Uczniowie z reguły wolą, kiedy pierwsze zajęcia odbywają się na świeżym powietrzu - zaczął tonem, który sugerował, że dokładnie wie o czym mówi. - Trochę niefortunnie, nasze lekcje wypadają na tym planie w południe - spojrzał przelotnie na słońce. - Księżniczki mają w ogrodzie bryzy i mgiełki orzeźwiające... - jego głos stał się nagle trochę bardziej surowy - ... ale wy jesteście mężczyznami i będziecie sobie radzić bez tego. No cóż, to zobaczymy co nam się w tym roku trafiło - zatarł ręce, a potem szybko zaczął wydawać polecenia - Ci, którzy potrafią walczyć, mieli osobiste treningi i nauczycieli, na lewo - wskazał ręką, gdzie mają się ustawić. - Ci, którzy nie doświadczyli treningów i nauczycieli, ale z jakiegoś powodu mieli już do czynienia z bronią, zostają na środku. Na prawo idą ci, którzy są w tym temacie kompletnie zieloni. Większość prawdziwych książąt, czyli Abraxas, Ambrosius, Edward, Eryk i Julian, przeszli na lewą stronę, uśmiechając się do siebie porozumiewawczo. Kato, Aidan, Hector z nieco zakłopotanymi minami wystąpili z grupy i przeszli na prawo. Na środku zostali tylko Odion, Damien i Leon. Profesor Fence zagwizdał, zauważając ilość doświadczonych w walkach chłopców. - Ładnie, ładnie... nie spodziewałbym się, chociaż Dovey już mi mówiła, że ten rocznik został opanowany przez królewskich synów. Dobra, w takim razie... Kiedy profesor tłumaczył im pobieżnie na czym będą polegać te lekcje, Leon spojrzał sceptycznie na Damiena, marszcząc lekko brwi. - Przecież ty jesteś dziedzicem na Wzgórzach Banialuki... - szepnął ostrożnie. Damien westchnął i spojrzał przelotnie na swoje buty. - Nigdy nie lubiłem walczyć - odpowiedział krótko i na tym temat się zakończył, ponieważ profesor zaczął przydzielać ich w pary. Najpierw zrobił to wśród doświadczonych książąt, ponieważ tam było to najbardziej potrzebne. Przydzielił Alana do Edwarda, Abraxasa do Juliana i Ambrosiusa do Eryka. W pozostałych dwóch grupach okazało się to już nieco trudniejsze, ponieważ w każdej było po trzech chłopców. - Zrobimy tak, że każdy z was wykona pokazowy pojedynek dwa razy. To nawet i lepiej, bo akurat wam będę musiał się dokładniej przyjrzeć - zawyrokował profesor, a uczniowie kiwnęli głowami. - Dobra, każdy idzie teraz do stojaków i wybierze sobie taki miecz, z którym będzie się czuł najbardziej komfortowo. Wybór jest wystarczający dla wszystkich. Proszę was akurat o miecze, dlatego, że z nimi najłatwiej jest wyłapać szczegóły o waszych umiejętnościach - dodał, zauważając nieco ponury wyraz twarzy Edwarda. - Tylko jednoręczne! Ewentualnie półtoraręczne! - krzyknął za nimi, kiedy zbliżyli się już do stojaków. - Bardziej doświadczeni koledzy niech pomogą na razie pozostałym. Za jakiś czas zrobimy sobie całą lekcję o rodzajach mieczy i ich przeznaczeniu. W czasie trwania zajęć w gabinecie dziekan Dovey wciąż trwała istotna rozmowa. Klarysa sięgnęła powoli po buty, które podała jej Crystal, przyglądając się im z uwagą. Nie była jednak w stanie wyłapać żadnego szczegółu, który mógłby podpowiedzieć jej do kogo mogły należeć, więc odłożyła je na biurko. - Tak, Crystal, to co mówisz brzmi logicznie - powiedziała, wzdychając. Ostatecznie prawdą było, że nigdziarze bardzo rzadko sobie nawzajem pomagali, a już tym bardziej, jeśli w grę wchodziła Czytelniczka - Choć mogło być też tak, że chcieli z niej okrutnie zażartować, obiecując pomoc w ucieczkę - dodała niezbyt pewnie, jakby wciąż ciężko było jej w to wszystko uwierzyć. Po raz kolejny wstała i zaczęła przechadzać się po gabinecie. - Na pewno nie zamierzam tego bagatelizować, również zadbam o dodatkową ochronę, ale... - przystanęła przy oknie, obserwując więżę Dyrektora i majaczącą za nią, spowitą mgłą Akademię Zła. - ... nie uważasz, że jest to sprawa o której powinnyśmy go poinformować? - nadal nie odrywała wzroku od wieży. - Choć bardzo możliwe, że już o tym wie... - zacisnęła usta. - Dyrektor Akademii zawsze przecież wie o wszystkim, co dzieje się na terenie szkoły... - odwróciła się nagle. - Może jeśli napiszemy do niego obie, to nam odpowie? Przecież kilka razy już tak było - wyrzuciła z siebie słowa, które najwyraźniej chodziły jej po głowie od samego początku. Sama wielokrotnie zastanawiała się, czy nie napisać do niego w tej sprawie, ale powstrzymywała ją świadomość tego, że najprawdopodobniej i tak nie uzyskałaby odpowiedzi. Czytelniczki w tym roku istotnie były dziwne. Obydwie wydawały się wyjątkowo nie pasować do Akademii, do tego każda z nich wywołała już jakiś zamęt, chociaż nie minął tak naprawdę nawet jeden pełny dzień zajęć.
  17. Akademia Zła Po krótkim, złośliwym podekscytowaniu, jakie wybuchło w klasie po przyznaniu kary Savie, większość uczniów po raz kolejny zapadła w uśpienie, kładąc głowy na ławkach lub opierając się wygodniej o krzesła i spod zmrużonych powiek obserwując nieliczne promienie bladego słońca, przedzierające się przez zakurzone szyby. Usłyszeli odległy grzmot, a potem szum obijających się o mury ciężkich kropel deszczu. Najwidoczniej chmury burzowe nad zamkiem nie były jedynie ozdobą. Nigdziarze nie musieli nawet wyglądać za okno, by domyślić się, że nad Akademią Dobra na pewno nadal świeci słońce. Klasa jeszcze bardziej pociemniała, sprawiając, że świece z żyrandola zaczęły rzucać na ściany niepokojące, drżące cienie. Profesor Sader wydawał się tego jednak nie zauważać. Uśmiech nie znikał z jego twarzy, kiedy przysiadł powoli na biurku, przechodząc do wykładu o początkach Puszczy. Cóż, w sumie to naprawdę nie może tego widzieć - pomyślała Adelia, kładąc brodę na ramionach i zastanawiając się, czy niewidomi zauważają chociaż zmiany w natężeniu światła. Była prawie pewna, że któryś z gawaldońskich nauczycieli coś o tym kiedyś mówił, ale w tej chwili wspomnienia z życia w rodzinnym miasteczku wydawały się być tak odległe, że prawie nie jej własne. Krótka, nieprzyjemna myśl, która sprawiła, że po plecach dziewczyny przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Miarowy szum deszczu za oknami i pogłębiający się półmrok sprawił, że większość uczniów naprawdę przysnęło na ławkach lub przynajmniej przestało rozumieć co profesor tak właściwie opowiadał. Choć Adelia także ułożyła się wygodniej, tak, że tylko jednym okiem mogła dostrzec nauczyciela (drugie przysłoniły jej ramiona w których ułożyła głowę), to wcale nie przestała go słuchać i zdecydowanie nie zamierzała zasypiać. Być może wciąż nie czuła się tu na tyle pewnie, a może po prostu naprawdę interesowało ją to, czego może się dowiedzieć. Zdecydowanie nie chciała również przegapić szansy na to, by po lekcji zatrzymać profesora Sadera na krótką rozmowę. Wsłuchała się więc w ten kojący, spokojny głos, wbijając spojrzenie w białego łabędzia, przyczepionego do kamizelki mężczyzny. Także Elvira nie dała się pokonać ogólnemu uśpieniu. Wyciągnęła z torby kawałek pergaminu i coś do pisania, na wypadek, gdyby profesor powiedział coś wartego zanotowania, a potem podparła brodę na ręce, obserwując go z oczekiwaniem. W przeciwieństwie do wielu innych uczniów, w ogóle nie wyglądała na senną, więc biorąc pod uwagę warunki, musiała mieć nad sobą całkiem niezłą kontrolę. Siedząca obok niej Walburga zmrużyła oczy i skrzyżowała ramiona, duma nie pozwalała jej rozpłaszczyć się na ławce, ale Elvira szybko zauważyła, że czerwone oczy jej współlokatorki były nieprzytomne i otępiałe. Hadrion oparł czoło na dłoniach, żeby ukryć twarz, a Navin drgnął lekko, kiedy policzek zsunął mu się z obślinionej dłoni. Wystarczyło rozejrzeć się po klasie, by dostrzec, że poza Raverem, Judith, Elvirą i Eudonem mało kto przykładał wagę do tych zajęć. Ewentualnie byli jeszcze ci uczniowie, którzy potrafili się otrząsnąć i ze znudzeniem wpatrywali się w Sadera, jak choćby Alisa, Bathilda, Vin, czy Gilbert, ale ciężko było stwierdzić, czy naprawdę interesują ich jego słowa. Profesor Sader był tym jednak niewzruszony. Na ustach Elviry pojawił się drobny uśmieszek, kiedy wyobraziła sobie, co się tu będzie działo, kiedy przyjdzie pora na pierwszy egzamin. - ... ale teraz przechodzimy już do trzech wersji jednej legendy, o czym wcześniej nieco wam już wspomniałem. Pierwsza z nich, najbardziej wiarygodna i najczęściej stosowana, uchodzi także za oficjalną w prawie wszystkich krainach zawszan - Elvira obróciła się lekko, żeby spojrzeć, na siedzącą za nią Savę. Dziewczyna o zielonych włosach położyła głowę na ławce i najwyraźniej nie docierało do niej ani jedno słowo nauczyciela. Blondynka przewróciła w milczeniu oczami i odwróciła się z powrotem. - Mówi ona, że Baśniarz istniał w naszym świecie od samych jego początków i już wtedy swoimi historiami podtrzymywał równowagę, a przy tym nasze istnienie. Kiedy wiele wieków temu nasi przodkowie odkryli tę domniemaną prawdę, rozpoczęły się długotrwałe wojny na temat tego, w czyje ręce ma on trafić. Trzech potężnych wieszczów, chcąc zakończyć ten spór, zdobyło go i ukryło w srebrzystej wieży, która stała się z nim permanentnie związana. Przed śmiercią wyznaczyli oni także potężną, ale neutralną jednostkę, która miała bezstronnie sprawować nad nim pieczę. Jak się pewnie domyślacie, stała się ona potem pierwszym Dyrektorem Akademii Dobra i Zła - uśmiech na jego ustach nieco się pogłębił. Elvira sięgnęła machinalnie po pióro i pochyłym pismem zapisała na pergaminie niewielką cyfrę jeden, a przy niej skróconą wersję tego, co powiedział Sader. - Elviro - blondynka uniosła wzrok znad swojej prawie skończonej notatki, zaskoczona tym, że profesor się do niej zwrócił. - Czy to właśnie tę wersję legendy usłyszałaś jako dziecko? Niektórzy zamrugali powoli, wybudzając się z letargu na to nagłe przerwanie monotonnego wykładu. Adelia podniosła lekko głowę, ale nie obejrzała się, żeby spojrzeć na pozostałych uczniów. - W Nottingham usłyszałam dwie wersje - odpowiedziała szczerze Elvira, marszcząc łagodnie brwi i nieświadomie postukując piórem o ławkę - W szkole i na głównym rynku mówiono co innego, ale matka w domu przytoczyła mi tę, o której pan wspomniał. Zawsze uważałam ją za logiczniejszą - dodała trochę nieprzyjemnym tonem, choć trudno było się domyśleć, jaki jest tego powód. Oczy profesora, choć ślepe, wydały się nagle lśnić dziwną satysfakcją, choć równie dobrze mogłoby to być też wrażenie, jakie dawało rzucane przez świece migotliwe światło. Nie skomentował tego, co powiedziała dziewczyna, zamiast tego wracając do wcześniej przerwanego wykładu.
  18. Akademia Dobra, dziewczęta Gdy wszystkie księżniczki zajęły miejsca, czy to na białych ławkach, płaskich kamieniach, czy miękkim wybrzeżu jeziora, Fawn zaczęła opowiadać im o tym jaki cel mają zajęcia Komunikacji ze Zwierzętami i czego mogą się po nich spodziewać. Choć większość dziewcząt uważała pewnie to piękne otoczenie i delikatnie grzejące słoneczko za idealne miejsce do tego, żeby się zrelaksować i w spokoju posłuchać wywodu nauczycielki, Lisa szybko doszła do wniosku, że takie założenie było naprawdę głupie. Ledwo wróżka zaczęła mówić, głowa opadła jej na ramię Stephanie, a uwaga przeniosła się sennie na delikatnie falującą, idealnie czystą taflę wody. Nie pomagało też to, że głos Fawn był nadal brzęczący, a niektóre słowa dziwnie zmodyfikowane, jakby wciąż nie radziła sobie z ich wymową. Constantine, po tym jak zauważyła, że nie ma już miejsca na ławeczce przy Vivienne, Emeraldzie i Lucindzie, przysiadła się do Sophie, posyłając księżniczce niewielki uśmiech, który wcale nie załagodził chłodnego, snobistycznego wyrazu na jej twarzy. Nerysa natomiast zajęła miejsce najbliższe wróżce i obserwowała ją oczami, które błyszczały chyba nawet bardziej niż zwykle. - Wszystkie na pewno zdajecie sobie sprawę z tego, że księżniczki nie bronią się same. Od tego mamy dzielnych książąt, którzy swoim sprytem i siłą ratują nas nawet z największych niebezpieczeństw - mówiła Fawn, mrugając długimi rzęsami. Stephanie przewróciła oczami i oparła głowę na kolanach - Co jednak się stanie, jeśli nie będzie ich w pobliżu, kiedy przytrafi nam się coś złego? - wstała i zaczęła przechadzać się przy brzegu. Księżniczki z zachwytem przypatrywały się jej mieniącym się skrzydłom i lekkim krokom przypominającym raczej frunięcie z kwiatu na kwiat. - Tak, tutaj właśnie wkraczają nasze ukochane zwierzęta. Jeśli tylko będziemy umiały się z nimi porozumieć, zawsze wyciągną nas z opresji. Prawdziwej księżniczce żadne z zawszańskich zwierząt nie odmówi pomocy - Emeralda nachyliła się do Vivienne i szepnęła jej coś na ucho. Vivienne najpierw spojrzała na nią wielkimi oczami, a potem skupiła znów na nauczycielce, choć wyraźnie widać było, że ledwie powstrzymuje chichot. - Jako, że to nasza pierwsza lekcja, pomyślałam, że zaczniemy od czegoś przyjemnego i prostego - Jelonka uśmiechnęła się i odgarnęła kilka opadających jej na twarz brązowych kosmyków. - Nie bez powodu kazałam wam przyjść nad to jezioro. Jest połączane biegnącą przez ogród rzeką z Zatoką Połowiczną i to właśnie w nim znaleźć możemy... rybki życzeń - zakończyła teatralnym tonem i klasnęła w dłonie. Część księżniczek westchnęło z ekscytacją, pozostałe wciąż wyglądały, jakby nie do końca wiedziały, czego mają się spodziewać. Lisa zamrugała i podniosła głowę, kiedy dotarł do niej szum rozmów. Spojrzała na Stephanie, przypominając sobie o czym tak właściwie nauczycielka przed chwilą mówiła. - Rybki... życzeń? Co to takiego? Stephanie nie od razu jej odpowiedziała. Na kolanach zbliżyła się do jeziora, żeby zajrzeć w jego krystalicznie czystą taflę . Wiele innych zawszanek zrobiło to samo, choć w o wiele bardziej elegancki sposób. Fawn obserwowała z zadowoleniem zachwyt, jaki pojawił się na wielu twarzach, kiedy dziewczęta zauważyły setki wielobarwnych rybek, pływających wesoło zaraz przy powierzchni wody. Chyba tylko Magda obserwowała je z obojętnością, jakby także i je zauważyła już wcześniej. - One mogą pokazać ci pragnienia twojego serca - wymamrotała w końcu Stephanie, a Lisa drgnęła, bo tak zapatrzyła się na tęczowe rybki, że prawie zapomniała o wcześniej zadanym pytaniu. - To znaczy, no wiesz, wtedy kiedy będziesz potrafiła się na nie otworzyć. Mama mówiła, że trzeba mieć dobro w myślach i porządek w sercu... czy jakoś tak... - Porządek w myślach i dobro w sercu - poprawiła ją cicho siedząca niedaleko Aria, z rozmarzoną miną wyciągając drobne palce i muskając nimi taflę. Kiedy zauważyła, że obie wpatrują się w nią z uniesionymi brwiami, spłonęła rumieńcem i odwróciła głowę. Akademia Dobra, chłopcy Niektórzy z książąt spoglądali na Alana krzywo, zauważając do jakiego towarzystwa zdecydował się należeć, ale żadne z nich nie skomentowało tego na głos. Przez najbliższe pięć minut Alan, Hector i Odion byli więc zmuszeni słuchać długich opowieści Kato i Aidana o momentach, w których mieli do czynienia z jakąś bronią (a nie było ich wiele), aż w końcu, na szczęście, bo obydwoje wyglądali już jakby zaczynało brakować im powietrza, pojawił się profesor Fence, wchodząc do klasy przejściem zewnętrznym i przynosząc ze sobą zapach mokrego drewna i wosku. Nauczyciel okazał się być znacznie starszy od profesora Daramisa, ale nadal dziarski i energiczny. Miał nieco przydługie, ciemne włosy, bardzo wyraźnie poprzetykane siwizną i spięte z tyłu w niewielką kitę, kilka zmarszczek wokół surowych, szarych oczu i wyraźne mięśnie pod zmatowiałą koszulą i prostą, brązową kamizelką z przyklejonym do piersi białym łabędziem. Podszedł do nich szybkim krokiem i machnięciem dłoni przywołał do porządku, ustawiając w równym rzędzie. Jednego mogli być już pewni - był to nauczyciel doświadczony, zasadniczy i taki, które na pewno nie będzie pozwalał wchodzić sobie na głowę. - Mam na imię Frederick Fence - powiedział głośno, opierając dłonie na biodrach, kiedy już wszyscy stali w ciszy i obserwowali go z uwagą. - I jestem w tej chwili najstarszym nauczycielem tej Akademii. Pracowałem tu już cztery lata wcześniej niż wasza obecna dziekan - na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech, kiedy klasnął mocno w dłonie, sprawiając, że Aidan, Kato i Hector wzdrygnęli się gwałtownie. - Nie znaczy to jednak, że utraciłem na determinacji i sile i że zamierzam dawać wam fory... Nie zdążył dokończyć zdania. Z tyłu klasy trzasnęły drzwi i do środka wślizgnął się Edward, natychmiast przyjmując przepraszającą minę i pochylając pokornie głowę. Dołączył do rzędu, stając pomiędzy Abraxasem i Erykiem i zaczął się tłumaczyć: - Proszę mi wybaczyć to karygodne spóźnienie... Obiecuję zrobić wszystko, by więcej się to nie powtórzyło. Profesor przez kilka chwil w ciszy mierzył go surowym spojrzeniem. - Mam nadzieję, że jesteś pewny tego co mówisz. Nie toleruję spóźnień i rozprawiam się z nimi bardzo stanowczo. Nie wyciągnę dzisiaj żadnych konsekwencji tylko dlatego, że jest to nasza pierwsza lekcja - powiedział, a niektórzy zaczęli rozglądać się nerwowo między sobą. Edward pokiwał twierdząco głową i spojrzał przelotnie na Abraxasa, który obserwował go z bardzo wymownym uśmiechem - Na tych pierwszych zajęciach chciałbym was sprawdzić, wybadać wasze możliwości i dopasować do was indywidualny rodzaj broni i tok treningu. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że są tu młodzi rycerze, a także ci, którzy miecze oglądali jak do tej pory tylko na odległość - zaczął chodzić przed nimi tam i z powrotem, nie przerywając mówienia - Wymóg jest taki, że muszę wam dziś przyznać miejsca, aby można było rozpocząć ranking - zmarszczył lekko nos, jakby nawet po tylu latach nie potrafił tego zdzierżyć. - Ale nie jest to ważne ani dla mnie, ani dla was, więc się tym nie przejmujcie - zatrzymał się i spojrzał na nich, unosząc jedną brew. - Ten, kto już dzisiaj dostał ostatnie miejsce, nie dostanie go u mnie. Nasz system nie jest stworzony po to, żeby was wyrzucać już pierwszego dnia... a przynajmniej taką mam nadzieję - dodał znacznie ciszej, choć wciąż dało się to wyłapać. Hector przełknął ślinę i powoli podniósł rękę, żeby zasygnalizować, że jest jedną z takich osób. Ambrosius nie zrobił tego samego, krzyżując dumnie ramiona na piersi i gromiąc spojrzeniem Eryka, który wyglądał, jakby miał ochotę na niego wskazać. Profesor uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową. - Widzę, że ktoś dostał już ostatnie miejsce, ale nie spodziewa się dostać go u mnie... oby się nie przeliczył. Ale podziwiam lojalność, wielokrotnie było tak, że to pomocni koledzy wskazywali na takie osoby - Eryk zamrugał, a potem speszony wbił wzrok we własne stopy. Profesor po raz kolejny klasnął w dłonie i odwrócił się, idąc w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz. - Idziemy - powiedział, gdyby uczniowie jeszcze nie domyślili się, że mają pójść za nim. Tymczasem w gabinecie kilka pięter wyżej trwała rozmowa pomiędzy dwoma dziekanami. Klarysa Dovey na początku westchnęła cicho i przyciągnęła z powrotem koszyczek ze śliwkami, kiedy druga kobieta wyraźnie pokazała, że nie ma zamiaru skorzystać z oferty. Nie zdążyła jednak wziąć jednej dla siebie, ponieważ dotarła do niej informacja, która zaszokowała ją do tego stopnia, że przez kilka chwil siedziała bez ruchu, obserwując Crystal w ciszy. Potem wstała, i oparła dłonie na blacie swojego biurka, mrugając i spoglądając ukradkiem na więżę Dyrektora, którą dało się zobaczyć z jej okna. - Crystal... to bardzo poważna sprawa - na początek wyciągnęła oczywistość, a potem pokręciła głową i ścisnęła palcami nasadę nosa, zamykając na sekundę oczy. - Jesteś absolutnie pewna, że to był mój uczeń? Masz jakikolwiek inny dowód poza tymi butami? Przecież one mogą należeć do któregoś z nowych nigdziarzy, widziałam ich na Ceremonii, nie wszyscy wyglądali na ubogich. Poza tym mogli je też ukraść... nie mówię tego po to, by wytykać cokolwiek twoim uczniom, ale sama wiesz jacy potrafią być... - westchnęła i usiadła z powrotem, obserwując uważnie drugą kobietę. - Pomyśl, przecież to graniczy z niemożliwością. Ile razy zdarzało się, że któremuś uczniowi udało się włamać do przeciwnej Akademii i to jeszcze w nocy? Wszystkie przejścia są zamknięte, niby którędy miałby się tam przedostać? Wróżki i wilki na pewno by to wykryły, przecież w tym przypadku taki uczeń musiałby jeszcze wrócić niezauważony do swojego pokoju... sama rozumiesz, że o wiele bardziej logiczne... - westchnęła po raz kolejny i zmieniła temat. - Masz te buty przy sobie? Może będę mogła jakoś to sprawdzić... - po raz kolejny urwała, jakby coś ją zastanawiało. - Jedynym możliwym przejściem, którego można byłoby użyć i przy tym nie zginąć, jest Most Połowiczny, ale... - parsknęła nerwowo. - To mało prawdopodobne, przejście jest bardzo dobrze ukryte... zresztą, musiałby to zrobić pod samą wieżą Dyrektora... Nie, Crystal. Wydaje mi się, że to niemożliwe. Złożyła ręce na biurku przed sobą i odwróciła wzrok, po raz kolejny wbijając go w cienką wieżę, jarzącą się srebrzyście w pełnym słońcu.
  19. Akademia Zła W czasie w którym profesor Sader sprawdzał obecność, większość uczniów zdążyła zapaść w stan otępienia graniczącego z apatią. Niektórzy wpatrywali się ze zmarszczonymi brwiami w wysokie okna za którymi malowało się zachmurzone niebo, inni raz po raz wdychali z irytacją, a kilkoro uczniów położyło nawet głowy na ławce, najwyraźniej nie dbając o to, jak zostanie to odebrane przez nauczyciela. Nie wszyscy się jeszcze domyślali, że tak naprawdę i tak nie musieli się tym przejmować - profesor Sader nie mógł tego zobaczyć. Całkiem inaczej było w przypadku Adelii, która siedziała w pierwszej ławce, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny, który stał się jej nadzieją na pomoc. Uczucie względnego spokoju, jakie w nią uderzyło, kiedy patrzyła na jego łagodny uśmiech i kiedy słuchała tego ciepłego głosu, było tak silne, że pod powiekami znowu zebrało jej się kilka łez. Zamrugała szybko, nie chcąc sobie pozwolić na rozklejenie. Jej oczy i tak były już wystarczająco napuchnięte i czerwone. Powoli spróbowała oprzeć policzek na chłodnej dłoni, ale zaraz potem szybko ją odsunęła, sycząc z bólu. Zupełnie zapomniała o tym, że to właśnie tam miała tego okropnego siniaka. Ciekawe dlaczego ten nauczyciel na to nie zareagował, skoro jest dobry? - domagał się jej umysł, chwilę później samemu sobie odpowiadając - Ponieważ nie zobaczył tego siniaka, nigdy nie zobaczy. Poczuła dziwny, jakby nieco odległy smutek. Nie wiedziała, komu bardziej współczuje. Czy profesorowi Saderowi jego kalectwa, czy sobie, bo przez to jej szansę na ratunek stawały się znacznie mniejsze. W końcu nauczyciel skończył sprawdzać obecność. Zanim jednak zdążyłby rozpocząć ich pierwszy temat zajęć, z tyłu klasy dobiegł do nich głos Savy, która najwyraźniej nie mogła się powstrzymać od rzucenia głośnej, prześmiewczej uwagi. - Jest pan głuchy, czy po prostu głupi? Elvira zmrużyła oczy z zażenowania, a nauczyciel odwrócił głowę w jej stronę, unosząc brwi w sposób, który prawie przypominał rozbawienie. Zielonowłosa dziewczyna siedziała z założonymi rękami, opierając ciężki, brudny bucior na krawędzi ławki i kołysząc się na krześle. Co ciekawe, to nie Sader odpowiedział na jej zaczepkę. Zrobił to fioletowoskóry Vin, wpatrując się w sufit z politowaniem, jakby nie mógł uwierzyć w to, że ktoś wciąż mógł się tego nie domyślać. - Ślepy, Sava. Dziewczyna zmarszczyła brwi, zauważając kpiny w jego głosie. Pozwoliła by kołyszące się krzesło opadło z hukiem z powrotem na podłogę, a zaraz potem pokazała mu ręką wulgarny gest. Zanim mogłoby się to przerodzić w coś zdecydowanie bardziej nieprzyjemnego, profesor wstał z fotela i oparł się dłońmi o ławkę, z jakiegoś powodu nadal uśmiechnięty. - Słowem wstępu, na dzisiejszych zajęciach nie będę wam przyznawał miejsc w rankingu. Przewiduję, że te pojawiać się będą podczas sprawdzianów lub różnego rodzaju prac pisemnych, czy badawczych. Poza tym, aby urozmaicić wasze lekcje, będę starał się zapraszać na nie gości, znane postaci z baśni lub ważnych nigdziarzy z różnych zakątków Puszczy. Dzięki temu będę mógł jeszcze bardziej przybliżyć wam omawiane tematy - zaczął, a niektórzy uczniowie opuścili głowy z ponurymi uśmieszkami, najwyraźniej rozbawieni tym, że nauczyciel nie zareagował na obelgę. Sama Sava prychnęła i szepnęła coś do siedzącej koło niej Scarlett. - Naszym dzisiejszym tematem będą, niezbyt zaskakująco, same początki Bezkresnej Puszczy. Nie mamy niestety zbyt wiele źródeł z tamtego czasu, więc opierać się będziemy na podaniach i legendach. Powszechnie uznaje się, że istnieją trzy wersje legendy o powstaniu Baśniarza i każde z was którąś zapewne będzie kojarzyć. W niektórych miejscach Puszczy przekazuje się pierwszą z nich, w innych drugą, a w pozostałych trzecią. Savo... - profesor zwrócił się nagle bezpośrednio do jednej z uczennic. Wiedźma zmrużyła czerwone oczy i spojrzała na niego ostrożnie. - ...zajrzysz po tych zajęciach do biblioteki i na następną lekcję przyniesiesz mi własnoręczną pracę pisemną zatytułowaną "Rozbieżności w uznawaniu legend o powstaniu Baśniarza w krainach nigdziarskich i zawszańskich" - Sava uderzyła z oburzeniem ręką w blat biurka, ale nauczyciel niewzruszenie mówił dalej. - Jeśli tego nie zrobisz twoja pozycja w rankingu może stać się jeszcze bardziej niepewna niż w tej chwili - niektórzy uczniowie parsknęli śmiechem, ale pod wpływem wściekłego spojrzenia wiedźmy, szybko umilkli. Adelia odczuła nagle przemożną chęć, żeby zachichotać. Przyłożyła nawet dłoń do ust, ale na szczęście chyba nikt nie zwrócił na to uwagi. Z każdą chwilą czuła się w tej klasie coraz lepiej. Nie dość, że nie musiała się tutaj martwić o miejsce w rankingu, to jeszcze miły profesor dał uczennicy karę, która była taka... normalna. Nie tortury, nie udręka, ale najzwyklejszy esej do napisania, coś, co czasami nauczyciele w Gawaldonie kazali robić łobuzom. Na tę ostatnią myśl poczuła jak robi jej się dziwnie gorąco pod kołnierzem. Słowa, które uformowały się w jej głowie były nieco nieprzyjemne, ale nie była w stanie się z nimi nie zgodzić. Ci, którzy ją dręczyli, zasługiwaliby na choćby tę chwilę w Sali Udręki. W tym czasie Elvira obserwowała nauczyciela z brodą podpartą na dłoni. Za nią Sava i Scarlett dyskutowały o czymś cicho. Wiedźma o zielonych włosach była wyraźnie rozwścieczona, ale jej współlokatorka przekonywała ją nieco znudzonym głosem: - Napisz byle co... Przecież i tak nie będzie mógł tego przeczytać, skoro jest ślepy... Blondynka przewróciła oczami. Najwyraźniej do części tych tumanów nadal nie docierało, że pozory mylą i zawszański profesor może naprawdę skutecznie trzymać ich wszystkich na wodzy, tak jak robili to inni nauczyciele w tej Akademii. Nawet, jeśli wyglądał tak niepozornie i przyjemnie. Na jej cienkich ustach pojawił się drobny uśmieszek, wypełniony dziwnym zrozumieniem.
  20. Akademia Dobra, dziewczęta Kiedy Lisa i Stephanie dotarły nad lśniące jezioro, prawie wszystkie zawszanki już tam były. Zebrały się w mniejsze grupki, stojąc lub siedząc na bialutkich jak śnieg ławeczkach, wyraźnie wyznaczając granicę pomiędzy księżniczkami z wyższych półek i tymi, które na pierwszy rzut oka wydawały się nie zasługiwać na taki tytuł. Lisa ominęła niewielkie zbiorowisko przy krzewie różanym, zauważając tam wiśniowe loki Constantine i jasne ramiona Vivienne, zamiast tego wybierając miejsce nad samym jeziorem, gdzie na starannie przyciętej trawce przysiadła Dayla z Arią. Ruda dziewczyna wraz ze współlokatorką usiadły niedaleko nich, nie na tyle blisko by rozpocząć rozmowę, ale też nie zbyt daleko, by nie załapać się w klamrę sceptycznych spojrzeń innych dziewcząt. Lisie było absolutnie wszystko jedno. Wiedziała, że na pewno zasłużyła już na swoje własne, całkowicie osobiste pogardliwe spojrzenia. Tak jakby to był jej największy problem w tej chwili. Siedziały w milczeniu. Stephanie przesuwała stopami po kremowych kamyczkach na brzegu krystalicznie czystej wody, a Lisa rozglądała się wokoło. Było tak spokojnie, śmieszny kontrast do wściekłej burzy planów i domysłów w sercu dziewczyny, pulsującej w jej żyłach adrenaliny. Magda przechadzała się powoli brzegiem jeziora, przyglądając się pływającym w nim kolorowym rybkom, Nerysa chichotała miękko na jednej z ławek, próbując ułożyć warkocza z cienkich, rudych włosów ponurej Monici, po ich lewej stronie Dayla śmiała się z czegoś do Arii, a za nimi rozlegały się szumy rozmów innych księżniczek. Słońce świeciło, zamek się mienił, krzewy pachniały, a Lisa wciąż odczuwała na skórze delikatną mgiełkę, która sprawiała, że czuła się o wiele bardziej świeższa i rozluźniona. Wszystko było tak piękne i perfekcyjne, że aż nierealne. Mimo całej swojej niechęci do tej Akademii, Lisa musiała jednak przyznać, że na swój sposób przyjemne. - Zauważyłaś, że nie ma Sophie? - głos Stephanie wyrwał Lisę z otępienia. Dziewczyna zamrugała, rozejrzała się i wzruszyła piegowatymi ramionami. - Myślisz, że książę Edward mógł już pierwszego dnia wykraść ją z lekcji na jakąś małą schadzkę? - dodała Stephanie, unosząc sugestywnie brew. Lisa prawie parsknęłaby śmiechem, ale bardzo szybko inna rzecz zaczęła zaprzątać jej głowę. Sposób w jaki jej współlokatorka wypowiedziała imię tego księcia był jakoś tak nie do końca normalny... Stephanie szybko zauważyła zaciekawienie Lisy i, co jeszcze dziwniejsze, zaczęła nagle sprawiać wrażenie zakłopotanej. - Ej, widzę to spojrzenie. Żeby ci się nie wydawało, że... - urwała i wydała z siebie zbolały jęk. - Po prostu... rozumiesz... Lisi Gaj i Dziewicza Dolina to bardzo związane ze sobą królestwa. Śnieżka od nas pochodzi, była córką naszej królowej, która okazała się zła, jak na pewno wiesz z baśni. Po śmierci wiedźmy, władzę przejął jakiś tam jej daleki kuzyn, piąta woda po kisielu, w każdym razie o wiele lepszy, bo zawszanin. A Śnieżka wyjechała ze swoim księciem do Dziewiczej Doliny i tam została królową - Stephanie po raz kolejny westchnęła, jakby nie miała ochoty tego tłumaczyć. - Wiesz już, że ja nie mam jakiegoś... wielkiego respektu do niektórych królów, damulek i tak dalej, ale jednak władców własnego królestwa trzeba szanować, mama mnie tak uczyła i... no ja na pewno nie zamierzam bić przed nim jakichś pokłonów ani nic w tym stylu, ale to też... ugh... no tak jakby mój książę, król... w sensie dla mnie jako mieszkanki Lisiego Gaju - zrobiła śmieszną minę, spuściła głowę i oparła policzki na zaciśniętych pięściach w geście rozdrażnienia i rezygnacji. Lisa przez chwilę obserwowała ją, analizując to, co dopiero usłyszała. Chwilę później na jej ustach pojawił się złowróżbny uśmieszek. - Czy to znaczy, że Sophie to twoja tak jakby królowa? Skoro Edward wyciąga ją na schadzki? Stephanie odsunęła powoli dłonie od twarzy. - Lisa, mam wrażenie, że ty bardzo pragniesz się bliżej zapoznać z tym jeziorem przed nami. Zanim ruda dziewczyna zdążyła się roześmiać, rozległo się za nimi niewielkie zamieszanie. O wilku mowa. Sophie przyszła nad jezioro prawie idealnie o czasie. Dokładnie w momencie, w którym Constantine wyszła jej naprzeciw, pytając słodkim głosem, gdzie księżniczka się tak długo podziewała, na biało-szarym połyskującym kamieniu przy brzegu zmaterializowała się długonoga kobieta z wysoko spiętymi, brązowymi włosami. Na ustach miała ciepły uśmiech, a pociągnięte bardzo długą, czarną kreską oczy obserwowały z zainteresowaniem nowe uczennice. Najbardziej jednak przyciągały wzrok jej ogromne, lśniące tęczowym blaskiem... skrzydła. Choć tak naprawdę były przeźroczyste, gdzieniegdzie poprzecinane bladoniebieskimi żyłkami, odbijały się w nich wszystkie kolory tęczy i błyszczały prawie tak intensywnie jak jezioro za nimi. Nie ulegało wątpliwości, że kobieta była wróżką. - Jelonka! - wykrzyknęła z ekscytacją jedna z zawszanek, podbiegając trochę do przodu. - Nerisa - odpowiedziała z jeszcze szerszym uśmiechem wróżka, śmiesznie przeciągając głoski. - Ojeju - wyjąkała Nerysa, podchodząc bliżej i obserwując kobietę z dłońmi złożonymi pod brodą. - Nigdy nie widziałam cię w takiej postaci! Wyglądasz przepięknie! Tęskniłam za tobą! Wróżka Jelonka zaśmiała się perliście, a potem wyciągnęła rękę, żeby odgarnąć Nerysie kosmyk włosów za ucho. - Bo ja się urodziłam wróżką, Nerisa. Dyrektor Akademii dał mi moc przybierania normalnej wielkości, bo uznał, że niewygodnie byłoby mi uczyć inaczej - jej głos był nieco dziwny, brzęczący i odległy, jakby kobieta wciąż nie przyzwyczaiła się do mówienia w ten sposób. Nerysa uśmiechnęła się, a potem odwróciła i energicznym krokiem wróciła do wciąż oniemiałych księżniczek. Wróżka, najwyraźniej nauczycielka, poleciła im, żeby sobie usiadły. Prawie wszystkie zawszanki wybrały białe ławeczki, ale Lisa i Stephanie nie zrobiły żadnego ruchu, żeby podnieść się z ziemi. - Mam na imię Fawn, choć w Nibylandii często nazywali mnie także Jelonką. Od kilku lat pracuję tu w Akademii, jako nauczyciel Komunikacji ze Zwierzętami. Siedziałam tutaj cały czas, ale żadna... prawie żadna z was mnie nie zauważyła - zaczęła wróżka, mrugając dyskretnie do Magdy. Wszystkie dziewczęta, nawet Lisa, obserwowały ją teraz z zainteresowaniem. Akademia Dobra, chłopcy Chłopcy w czasie rozmowy dotarli pod zamknięte drzwi sal treningowych i teraz przystanęli pod nimi, prawdopodobnie po to, żeby zakończyć tę rozmowę, zanim tam wejdą. Na piegowatej twarzy Aidana malowało się zmartwienie i przygnębienie, natomiast Hector zdawał się być lekko przestraszony. Żaden z nich nie zdążył jednak odpowiedzieć Alanowi, ponieważ znikąd wychynęła obok nich wysoka kobieta w czarnej szacie, która przechodząc rzuciła im naprawdę nieprzyjemne spojrzenie. Hector, widząc to, wydał z siebie dziwne kwiknięcie i przycisnął się do ściany, natomiast Aidan lekko zbladł, przełykając ślinę. Chwilę później dziekan zła zniknęła, zmierzając w jakieś nieokreślone miejsce. Hector szybko wymyślił własną teorię. - Mówiłem wam. Mówiłem. Ona jakoś się o was dowiedziała. Na pewno idzie do Dovey. Wywleką was z zajęć, ciebie i Lisę - mruczał, wycierając rękawem spocone od nerwów czoło. Aidan milczał przez chwilę, a potem zmarszczył brwi i złapał współlokatora za ramię, żeby ten przestał się tak trząść. - Daj spokój, Hector - brzmiał zadziwiająco pewnie, choć wciąż był nieco blady. - To jedna wielka bzdura. Niby jak miałaby się dowiedzieć? Poza tym, nawet jeśli, to na pewno nikogo nie będą wywlekać ani torturować. Tak naprawdę, to pewnie po prostu poszła sobie pogadać z dziekan Dovey, w końcu muszą chyba jakoś współpracować, skoro obie prowadzą te szkoły, nie? Chodźmy już na te zajęcia, bo jesteśmy coraz bardziej spóźnieni. I nie czekając na ich odpowiedź, szarpnął za klamkę, wpuszczając ich do środka. Znaleźli się w przestronnej, długiej sali, o wysokim suficie, poprzecinanym gdzieniegdzie łukami podpartymi na zdobionych półkolumnach. Przez duże okna wpadało mnóstwo słońca, doskonale oświetlając podesty na których najwyraźniej uczniowie będą się pojedynkować. Na drugim końcu sali znaleźć mogli poukładane w rzędach, świeżutkie i niezniszczone manekiny oraz szerokie, dwuskrzydłowe drzwi, lekko uchylone, przepuszczające wiązkę bladego światła. Dobywające się stamtąd ćwierkotanie i szum liści wskazywały na to, że jest to wyjście na zewnątrz, gdzie prawdopodobnie również będą odbywać się treningi. Okazało się jednak, że wcale nie byli tak tragicznie spóźnieni. Profesora, podobnie jak wcześniej na Kodeksie Rycerskim, wciąż nie było. W kątach stały za to nimfy, które najwyraźniej pilnowały, by książętom nie przyszło do głowy bez nadzoru zabierać się do rozłożonych i poukładanych na wielu stojakach lśniących broni, chyba każdego rodzaju, jakiego można by zapragnąć. Nikt jednak nie wydawał się chętny do burzenia spokoju. Tak jak dziewczęta w ogrodzie, chłopcy utworzyli niewielkie grupy, jednak zamiast rozkoszować się słońcem i plotkować, zajmowali się oni podziwianiem różnorakich mieczy, łuków i szpad oraz dyskutowaniem przy kwadratowych podestach o tym, jak będzie wyglądać ta lekcja. Prawie nikt nie zwrócił uwagi na przybycie Alana, Hectora i Aidana. Abraxas rzucił im tylko szybkie spojrzenie, a potem odwrócił się ze zirytowaną miną, jakby oczekiwał kogoś innego. Nic dziwnego, wyraźnie widać było, że wciąż brakuje Edwarda. Całą trójką zauważyli za to Kato i Odiona, którzy przysiedli sobie na jednym z podestów i machali teraz do nich, najwyraźniej zapraszając, żeby do nich dołączyli. W tym czasie Klarysa Dovey siedziała przy biurku w gabinecie dziekańskim i przeglądała dokumentację o nowych uczniach, ze skupieniem analizując to, czego przed chwilą się o nich dowiedziała i co można było zrobić, żeby pomóc im zrozumieć siebie, odnaleźć się w Akademii i być może osiągnąć kiedyś sukces w jakiejś baśni. Była na tyle zamyślona, że kiedy usłyszała pukanie do drzwi swojego gabinetu, ozdobionych na zewnątrz zielonym kryształem w kształcie żuka, machnęła machinalnie różdżką, otwierając je i mrucząc "Proszę wejść". Minęła chwila, nim podniosła wzrok znad jakiegoś kawałku pergaminu, zwijając go i odkładając do szuflady. Kiedy zauważyła, kto tak właściwie do niej przyszedł, najpierw uniosła wysoko brwi, a potem wstała, uśmiechając się lekko i poprawiając okulary. Kilka kosmyków jej jasnych włosów wydostało się z ciasnego koka i zwisało teraz beztrosko wokół jej twarzy. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że ich barwa jest prawie identyczna z tą na głowie Crystal, jednakże wystarczyło się dokładniej przyjrzeć, by zauważyć trzy najważniejsze różnice. Włosy Klarysy były cieplejsze, nieco bardziej żółtawe i, przede wszystkim, poprzecinane już kilkoma siwymi pasmami. - Witaj. Co cię do mnie sprowadza, Crystal? - powitała uprzejmie dziekan zła, wskazując jej wygodny fotel przed swoim biurkiem. - Może masz ochotę na kandyzowaną śliwkę? - dodała, przesuwając nieznacznie w jej stronę niewielki koszyczek, który zawsze towarzyszył jej, kiedy coś czytała lub gdy sprawdzała wypracowania uczniów.
  21. Akademia Zła To były pierwsze zajęcia w Akademii Zła podczas których Adelia nie kuliła się z tyłu w najbardziej odosobnionej ławce. Wchodząc zaraz za nauczycielem, dziewczyna szybko przemknęła się do przodu, siadając w pierwszym rzędzie, zaraz przed jego biurkiem. Kiedy przechodził, miała ochotę złapać go za rękaw koszuli, błagać, żeby zrozumiał, żeby pomógł, ale wciąż była zbyt zaszokowana informacją, którą odkryła. Na początku ogarnęło ją nawet lekkie zniechęcenie. Jak niby miałaby oczekiwać ratunku od kogoś, kto był ślepy? Z drugiej strony to profesor z Akademii Dobra, więc coś na pewno mógł zrobić. To była jej szansa. Chociaż najchętniej skuliłaby się w kulkę pod kocem w śmierdzącym pokoju na wieży, dzielnie się trzymała, wiedząc, że powinna jakoś udowodnić Saderowi, że naprawdę tutaj nie pasuje. Gdyby mógł mnie zobaczyć, na pewno od razu by mnie stąd zabrał. Niestety, okoliczności były jakie były. Musiała go znowu zaczepić, ale nie teraz, kiedy wypakowywał jakieś książki z dużej, jasnobrązowej teczki, tylko po lekcji. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje tej chwili rozmowy, chociaż nadal nie wiedziała od czego tak właściwie mogłaby zacząć. Po raz pierwszy od dołującego poranka wstąpiła w nią energia i wola do tego, żeby coś zrobić. Na pewno wpływał na to też wystrój klasy w której się znaleźli. Nie było tu ani zimno, ani wilgotno, ani wietrznie ani nawet szczególnie mrocznie. Proste ściany poprzecinane szarymi kolumnami bez żadnych płaskorzeźb i obrazów, kamienna podłoga wyłożona przetartymi, ale wciąż miękkimi chodnikami, półki z książkami i zwojami map, zwykłe, dwuosobowe ławki i biurko z ciemnego drewna, za którym usiadł nauczyciel. Jeśli dodać do tego niski sufit z którego zwieszał się żyrandol z normalnymi, świecącymi żółtym blaskiem świecami, można było powiedzieć, że jest tu niemal przytulnie. Adelia czuła rozchodzące się po jej ciele ciepło, widziała lekki uśmiech na twarzy profesora i po raz pierwszy od momentu trafienia do Akademii poczuła się bezpiecznie. Nawet, jeśli miało to być tylko chwilowe. Inni uczniowie nie wydawali się podzielać jej entuzjazmu. Choć byli tacy, co na wystrój klasy i białego łabędzia na piersi nauczyciela reagowali z zaciekawieniem, większość była po prostu jawnie niechętna, niemal szydercza, kopniakiem odsuwając krzesła przy swoich ławkach, głośno depcząc po chodnikach i ostentacyjnie przewracając oczami. Najwyraźniej nie zamierzali od tak zaakceptować zawszańskiego profesora. Niektórzy nachylali się do siebie i szeptali, dość głośno, by mogło to roznieść się po całej, niewielkiej klasie. - No, teraz to już jestem pewny, że Dyrektor miesza nigdziarzom... - To jakiś żart... Mężczyzna nie wyglądał jednak na ani trochę przejętego i uprzejmie czekał, aż wszyscy usiądą. Dla Elviry zachowanie tych uczniów było najzwyklej w świecie dziecinne. Choć sama nie pałała sympatią do zawszan, nie zamierzała nic komentować, dopóki nie dowie się ile może naprawdę nauczyć się na tych, bądź co bądź, interesujących zajęciach. Usiadła w ławce z Walburgą, a Kim dosiadła się do nie do końca z tego powodu zadowolonej Prismy. Ostatecznie wszyscy nigdziarze zajęli ławki mieszczące się raczej w tylnej części klasy. Nikt nie zajął miejsca obok Adelii. Kiedy zapadła względna cisza, przerywana tylko nielicznymi szeptami, profesor Sader wstał, podpierając się obiema dłońmi blatu ciemnego biurka. Wszyscy zamilkli, choć na wielu twarzach wciąż malowała się odraza i pogarda. Mężczyzna rozejrzał się, zupełnie jakby chciał przyjrzeć się swoim nowym uczniom, ale siedzącą z przodu Adelia wiedziała już, że tak naprawdę nie mógł ich zobaczyć. Przełknęła ciężko ślinę akurat wtedy, kiedy zaczął mówić. - Jak zdążyłem was poinformować, mam na imię August Sader i będę waszym nauczycielem Historii Nikczemności - zignorował ciche prychnięcie, które dobiegło z kąta klasy. - Pewnie zastanawiacie się, dlaczego zawszanin miałby was nauczać tego przedmiotu - uśmiechnął się lekko, jakby wyczuwając budzące się powoli zaciekawienie uczniów. - Jeszcze parę lat temu Akademia Zła miała własnego nauczyciela historii. Jednakże wynikły pewne... okoliczności, które sprawiły, że został wydalony - Elvira zmrużyła powieki. - Po tych wydarzeniach trudno było znaleźć odpowiednio wykształconą osobą, gotową porzucić swoje dotychczasowe życie na rzecz nauczania młodych pokoleń czarnych charakterów, więc Dyrektor zaproponował mi pracę w obu szkołach - sposób w jaki wypowiedział słowo "zaproponował" wzbudził czujność kilku co bardziej spostrzegawczych uczniów. - Chce pan powiedzieć, że rozmawiał pan z Dyrektorem twarzą w twarz? - zapytał ktoś ironicznie. Adelia odwróciła lekko głowę i kątem oka zauważyła, że był to fioletowoskóry Vin. Profesor Sader uśmiechnął się tajemniczo i kontynuował jakby chłopak w ogóle nie zadał tego pytania. - Zgodziłem się, przyjmując na siebie nie tylko o wiele większą ilość materiału do zrealizowania, ale także odpowiedzialność za ogromną grupę uczniów i dodatkowe dyżury. Z uwagi na to, chciałbym was poinformować, że w czasie lekcji i poza nimi nie będę odpowiadał na wasze dodatkowe pytania. Wszystko, co was zainteresuje, możecie znaleźć w podręczniku mojego autorstwa, który otrzymaliście, lub w waszej bibliotece. Choć radziłbym uważać na tamtejsze książki, sporo z nich i tak jest już w nie najlepszym stanie - Judith, Elvira i Raver zmarszczyli brwi. - Doskonale rozumiem, że możecie czuć do mnie pewną niechęć - w klasie rozległo się więcej prychnięć. - ale chciałbym, żebyście wiedzieli iż nie jestem tutaj po to, żeby prowadzić z wami wojnę. Mam zamiar nauczyć was tyle ile mogę, wykorzystując przystępne metody, ale to będzie wymagać zaangażowania także z waszej strony. Historia Nikczemności to przedmiot, który będzie wliczał się do waszego rankingu i będzie wam potrzebny do godnego ukończenia Akademii - uśmiechnął się łagodnie, a potem usiadł. - Przejdźmy teraz do sprawdzania obecności. Elvira usłyszała jak za jej plecami Sava szepcze coś pogardliwie do siedzącej obok niej Scarlett. - Och, jaki on miły, ojej... chyba mamy już kozła ofiarnego wśród nauczycieli - zachichotała nieprzyjemnie, a jej współlokatorka uśmiechnęła się krzywo, pokazując wyraźnie brak jednego zęba. Blondynka natomiast tylko zmrużyła powieki i podparła brodę na szczupłej dłoni. Nie była jeszcze całkowicie pewna swoich spostrzeżeń, ale jak dla niej profesor Sader wcale nie był osobą, która zamierzała pozwalać sobie wchodzić na głowę, nawet jeśli w tej chwili mogło wydawać się inaczej. Kilka sekund sprawdzania przez nauczyciela obecności zdążyło doprowadzić połowę nigdziarzy do wyjątkowo silnej irytacji, a pozostałych do coraz intensywniejszego zainteresowania. - Alisa? - Jestem. - Mogłabyś powtórzyć, Aliso? - Jestem! - Bathilda? - Yhym. - Głośniej proszę? - Tutaj siedzę! - Christian? - Co z nim jest nie tak? - warknęła Walburga, ze znudzeniem opierając policzek na zaciśniętej pięści. Elvira rozejrzała się po klasie, zauważając, że już nie tylko ona obserwuje uważnie nauczyciela, próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim mogło chodzić. Na niektórych twarzach widziała też zrozumienie, wnioski, do których, tak jak ona, część uczniów musiała już dojść. Przejechała paznokciem po dolnej wardze, a potem spojrzała powoli na współlokatorkę. - Wydaje mi się, że on jest ślepy i rozpoznaje nas po głosie. Na to wskazuje też to, jak podpierał się ściany na korytarzu i biurka w klasie. Czarne brwi Walburgi uniosły się wysoko na te słowa.
  22. Akademia Dobra Kiedy Edward i Sophie dotarli do Głównego Holu, nikogo innego już w nim nie było, ponieważ książę wybrał bardziej okrężną drogę, jakby chciał spędzić z Sophie jeszcze trochę czasu i przy okazji uniknąć kolejnego spotkania z hałaśliwą grupką. Na lśniącej podłodze tańczyły plamy światła, które wpadały przez przeszklony dach, a złote ramki portretów w najwyższej części obelisku błyszczały tak intensywnie, że patrzenie na nie niemalże oślepiało. Wszystko wskazywało na to, że powoli zbliża się południe. W całym zamku rozległo się przyjemne dla ucha podzwanianie wróżek, które miało oznaczać początek kolejnych zajęć, ostatnich przed obiadem. Edward poprowadził Sophie w jedno z najjaśniejszych miejsc holu, gdzie słońce utworzyło na ich czarnych włosach malowniczy refleks, nadając im lekko granatową barwę. Tam ucałował po książęcemu jej dłoń i posłał jej ciepły, prawie rozbawiony uśmiech. Ponura atmosfera całkowicie się rozwiała i chłopak doszedł do wniosku, że ostatnie chwile, chociaż wypełnione burzliwymi emocjami, z jakiegoś powodu uszczęśliwiły go chyba bardziej niż bilet na Kwietną Kolej. - To ja ci dziękuję, Sophie - powiedział nieco figlarnym tonem, a potem łagodnie puścił jej dłoń, prostując się - Jeśli jeszcze kiedykolwiek będą cię dręczyć takie wątpliwości, nie wahaj się z tym do mnie zwrócić. Rozmowa z tobą to była czysta przyjemność. Teraz jednak najwyższa pora, abyśmy się rozdzielili. I tak jesteśmy już chyba nieco spóźnieni na zajęcia. Edward mrugnął do księżniczki, a potem odwrócił się i odszedł energicznym, ale jednak wciąż eleganckim krokiem. Jeśli Sophie nie wiedziała, gdzie ma się teraz udać, mogła sobie przypomnieć rozmowę Vivienne i Lucindy, które siedziały niedaleko niej na Dobrych Uczynkach. Wspomniały one w niej, że zajęcia Komunikacji ze Zwierzętami odbywać się mają w ogrodzie przed Akademią, brzmiąc przy tym na niezwykle podekscytowane. Jakiś czas temu, zanim w zamku rozległo się brzęczenie wróżek, hol zdążyli opuścić też Aidan, Alan i Hector. Wszyscy trzej byli nieco milczący i wciąż rozmyślali nad tym, co dopiero przedyskutowali. W miarę jak zbliżali się do tej części Akademii, w której mieścić się miały sale treningowe, Hector coraz bardziej zbierał się na odwagę, żeby zapytać o jaki tak właściwie obraz im chodziło i dlaczego wszyscy wydawali się tym tak przerażeni. Kiedy w końcu poczuł się na siłach, by o to zapytać, uprzedził go Alan z informacją, która sprawiła, że stanęli jak wryci i słuchali go z na wpół rozchylonymi ustami. Kiedy ich współlokator skończył mówić, obydwoje odezwali się jednocześnie. - Ale chyba jej nie spotkałeś! - prawie krzyknął Aidan. - Na Neptuna - wyjąkał ciszej pobladły Hector, opierając się o ścianę. Po chwili oboje uświadomili sobie, co tak właściwie powiedzieli. Hector poprawił nerwowo okulary, a Aidan spłonął rumieńcem, który jeszcze bardziej uwydatnił piegi na jego spiczastym nosie. - To znaczy... nie, żeby to było ważne... Elvira... - od razu próbował się wytłumaczyć, podczas, gdy drugi wyjąkał: - W Nibylandii się tak czasem mówi... Na chwilę zapadła cisza. - Jeju, Alan, co to był za głupi pomysł, przecież z Akademii nie da się uciec! - wyrzucił nagle z siebie Aidan takim tonem, jakby właśnie wynalazł panaceum. Najwyraźniej dopiero teraz dotarło do nich w pełni, co tak właściwie Alan i Lisa próbowali w nocy zrobić, bo Hector jeszcze bardziej zbladł, a chłopak z Nottingham zwichrzył sobie gwałtownie włosy. - Aidan, szzzz. Bądź ciszej - wymruczał Hector, rozglądając się nerwowo naokoło, a potem wychylił się do przodu, patrząc na Alana szeroko otwartymi oczami. - Mogła wam się stać krzywda. Nigdziarze się nie hamują, szczególnie, jeśli wchodzi się na ich teren, tata mi o tym opowiadał. Lisa nie może znowu próbować się tam włamać. Jeśli nawet oni nic jej nie zrobią, to co będzie jak nauczyciele ją złapią? Słyszałem plotki - przełknął ślinę. - że ich dziekan jest taka okrutna, że nawet zawszan potrafi wysłać do Sali Udręki. - Nie opowiadaj bzdur, Hector - od razu zaprzeczył Aidan, choć jego twarz zrobiła się nagle nieco zielonkawa. - Profesor Dovey by na to nie pozwoliła. To znaczy, wyobrażanie sobie reakcji Dovey na wieść o zawszance łażącej sobie nocą po zamku zła też nie jest pocieszające, ale... - przerwał na chwilę, a potem spojrzał szybko na Alana, jakby nagle przypomniał sobie, o czym tak właściwie chłopak im opowiadał. - A jeśli chodzi o tę... Adelię... to jesteś absolutnie pewien? Nic ci się nie przywidziało? W końcu musiała być dość przerażona i w ogóle, nie? Na Ceremonii Powitalnej wyglądała raczej na delikatną i niegroźną dziewczynę, ale w sumie u nigdziarzy nigdy nic nie wiadomo - wzruszył niezręcznie ramionami. - Skoro Dyrektor ją tam wsadził, to... W oddali rozległo się brzęczenie wróżek, sygnalizujące początek zajęć. Hector odkleił się od ściany, Aidan wymamrotał "Szlag" i wszyscy troje ruszyli dalej w stronę sal treningowych. - Czyli to oznacza, że Lisa naprawdę chce uciec? - wydyszał Aidan, kiedy przyspieszyli, żeby nie przyjść na miejsce tak bardzo spóźnionymi. - To znaczy, ja ją w sumie rozumiem, ale jednak... - urwał, wbijając smętne spojrzenie w swoje błyszczące, czarne buty. Na pewno i Hector i Alan byli w stanie go doskonale zrozumieć. Chociaż chłopak na pewno chciał, by Lisa była szczęśliwa, z drugiej strony było mu przykro na myśl, że miałby jej już nigdy więcej nie zobaczyć. W tym czasie Lisa i Stephanie w milczeniu schodziły po śnieżnobiałych stopniach głównych wrót Akademii Dobra. W pierwszej chwili oślepiło ich wszechobecne światło i piękno, które tutaj wydawało się być nawet jeszcze bardziej realne, niż w środku. Kiedy Lisa była tu po raz pierwszy, nie miała za bardzo czasu i chęci na rozglądanie się, skupiona raczej na swoim szoku, gniewie i licznych ranach na rękach i nogach. Być może to dlatego tak bardzo uderzyły ją teraz szmaragdowo zielona trawa, ścieżki z białych kamyczków, kolorowe kwiaty, wymyślne żywopłoty, kryształowy blask zamkowych murów i soczyste barwy tęczy, która regularnie pojawiała się tutaj o świcie i niknęła po zmroku, najwyraźniej całkowicie niezależnie od i tak zawsze słonecznej pogody. Wielki kontrast do mroku, chłodu i chmur burzowych, które otaczały rozpadający się zamek, wznoszący się po drugiej stronie Zatoki. Lisa obserwowała go uważnie, myśląc tylko o tym, że nie miałaby żadnego problemu, żeby się tam teraz znaleźć, jeśli dzięki temu mogłaby się upewnić, czy z Adelią wszystko w porządku. W miarę jak wchodziły coraz bardziej w głąb ogrodu, przerażającą Akademię Zła przysłoniły im pachnące krzewy, pluskające cicho fontanny i łagodna mgiełka, która muskała odżywczo ich skóry. Być może to i lepiej. Chociaż takie miejsce zajęć wybrane było pewnie tylko po to, by młode księżniczki nie musiały zamartwiać swoich delikatnych główek takim widokiem, to i Lisa musiała przyznać, że ciężko byłoby jej się skupić na niedostaniu ostatniego miejsca, gdyby ciągle miała przed oczami więzienie swojej przyjaciółki. Bo inaczej tego chyba nie można było nazwać. Rude włosy miotały jej się od jednego ramienia do drugiego, gdy energicznym krokiem zmierzała przed siebie, ale kiedy w zasięgu ich wzroku pojawiło się krystalicznie czyste jezioro i tłum szczebioczących zawszanek, Stephanie złapała ją lekko za łokieć, najwyraźniej mając zamiar coś powiedzieć. Lisa zatrzymała się i odwróciła, unosząc brwi. - Em... no więc tak - zaczęła jej współlokatorka, kładąc jej nieco niezdarnie rękę na ramieniu i patrząc na nią z niepokojem. - Ja chciałam tylko powiedzieć... widzę, że się martwisz, Lisa... po prostu... - westchnęła. - Słuchaj, moja mama mówiła, że nie zawsze wizje Wieszczów się sprawdzają... no wiesz, czasem są nieprecyzyjne albo zmieniają się z czasem - Lisa mruknęła tylko coś nieprzekonana, więc Stephanie natychmiast kontynuowała. - Słuchaj, nie przejmuj się. Nawet jeśli coś mogłoby się stać w Gawaldonie, a wcale nie jest pewne, że się stanie, to sama widziałaś jak wiele obrazów było jeszcze przed tym. Minie wiele lat, zanim... - Stephanie - przerwała jej Lisa, kąciki jej ust lekko drżały. - Skończ już. Masz niewątpliwie wiele talentów, ale pocieszanie innych nie jest jednym z nich. Jej współlokatorka przez chwilę wyglądała na urażoną, ale potem odrzuciła do tyłu włosy i uśmiechnęła się wyzywająco. - To w takim razie dlaczego się śmiejesz? Choć Lisa starała się za wszelką cenę zachować kamienną twarz, Stephanie najwyraźniej szybko ją przejrzała. Ruda dziewczyna przewróciła oczami, a potem złapała współlokatorkę pod ramię i z lekkim uśmieszkiem pociągnęła ją w stronę jeziora. - Powiedziałam, żebyś skończyła.
  23. Akademia Dobra Edward słuchał Sophie z nieznacznie zmarszczonymi brwiami, jego oczy coraz bardziej rozszerzały się w zdziwieniu, gdy słuchał jak dziewczyna wyrzuca z siebie to, co ciążyło jej na sercu. Kiedy zamilkła, zamrugał kilka razy, nie bardzo wiedząc, co mógłby powiedzieć. Chociaż zdecydowanie miał do przekazania wiele, nie miał pojęcia od czego zacząć. Gdy jednak Sophie odwróciła się, by odejść, zareagował bardzo szybko, wyciągając rękę i delikatnie chwytając ją za nadgarstek. Chociaż wciąż kotłowały się w nim dziwne emocje, jednego był pewien - nie mógł pozwolić jej teraz tak po prostu sobie pójść, bez żadnych wyjaśnień. Nie tylko ją powstrzymał, ale także przyciągnął łagodnie do siebie, na taką odległość, by mógł spokojnie oprzeć jedną dłoń na jej ramieniu, a drugą lekko unieść jej podbródek, żeby na niego spojrzała. - Sophie - znów wrócił do tytułowania jej tylko samym imieniem. - Nie masz mnie za co przepraszać. To było tylko nieporozumienie, nic więcej - zdziwiło go to, jak spokojnie brzmiał, biorąc pod uwagę, że wcale się taki nie czuł. Przesunął rękę, teraz obejmując delikatnie jej śnieżnobiały policzek, a drugą wciąż ściskając jej ramię. - Nie jesteś i nigdy nie byłaś "tą drugą", jestem tego pewien. Jesteś damą. Księżniczką - uśmiechnął się lekko. - Kimś, o kogo my mężczyźni mamy obowiązek się troszczyć, chronić i dopieszczać. Twój kuzyn to całkowicie inna bajka. Nie jesteś gorsza, Sophie, po prostu od niego oczekuje się więcej. Nie chciałabyś być dziedzicem tronu, tak jak on, uwierz mi. Sam coś o tym wiem - westchnął. - Jeśli jesteś królem, nigdy nie możesz być dostatecznie dobry. Ludzie zawsze będą od ciebie oczekiwać więcej, jakbyś był nieomylny. Wszystko, co złe w krainie, cokolwiek by to nie było, jest twoją winą. Widzę to u mojego ojca. Taki stres nie powinien być zrzucany na kogoś tak delikatnego, jak ty - przerwał na chwilę, bezwiednie głaszcząc palcami jej twarz, wciąż jednak zachowując przyzwoitą odległość. - Ale myślę, że mogłabyś być naprawdę wyjątkową królową. Po tych słowach zapadła pomiędzy nimi cisza. Edward przełknął nerwowo ślinę, jakby właśnie uświadomił sobie, co tak właściwie robił. Zabrał rękę z twarzy i ramienia Sophie, robiąc to w samą porę, bo właśnie dobiegł do nich hałas piątki rozmawiających ze sobą głośno uczniów. Ponad głową ciemnowłosej księżniczki zobaczył zbliżających się Czytelniczkę, Stephanie, Aidana, Hectora i księcia Alana. Westchnął bezgłośnie i po raz kolejny zaoferował Sophie ramię. Czar chwili prysł. Znów musiał wrócić do oficjalnego i prawdziwie książęcego zachowania. Minęła chwila zanim grupka zauważyła Edwarda i Sophie, ponieważ wciąż dyskutowali na temat Dyrektora, wizji Sadera i zaplanowanego spotkania obiadowego. - Nie obchodzi mnie, co jacyś nigdziarze będą o nas myśleć - odpowiedziała od razu Lisa, kiedy Alan zwrócił im na to uwagę. - Adelia na pewno nie będzie chciała siedzieć z nimi, poza tym chyba nie mogą nic nam zrobić przy nauczycielach i tych całych... wilkach. - No, teoretycznie nie... ale moja mama wspominała o kilku... sytuacjach - odpowiedziała ostrożnie Stephanie, przeciągając sylaby. Lisa widziała w oczach swojej współlokatorki, że nie jest ona do końca pewna tego, co mówi. Nic dziwnego, w końcu Stephanie sama nie wiedziała, czy wredne zaczepki, jakie czyniła w Akademii przyszywana siostra jej matki na pewno się pod to zaliczają. Miała wielką nadzieję, że Margo nie będzie próbowała zachowywać się tak samo. Byli już prawie przy holu głównym, kiedy Aidan złapał Alana lekko za rękaw, wskazując głową do przodu na coś, co chłopak sam na pewno już zauważył. Przy schodach stali Edward i Sophie. Nie widzieli wyrazu twarzy księżniczki, ale chłopak uśmiechał się lekko i skinął im głową, kiedy ich zauważył. - Powinniśmy teraz iść z nimi, czy coś? - zapytała Stephanie nieco niechętnym tonem, ale wtedy właśnie Edward zaoferował Sophie ramię i odszedł wraz z nią, nie czekając, aż grupa do nich dotrze. Lisa spojrzała szybko na Alana, odgarniając do tyłu swoje rude włosy. Miała nieprzyjemne wrażenie, że chłopakowi mogło zrobić się teraz nieco przykro. Jej by na pewno było, gdyby Nancy zachowała się w taki sposób. Pod wpływem impulsu złapała go lekko za rękę i ścisnęła, jakby chciała mu tak okazać jakieś wsparcie. Dopiero w holu wejściowym, kiedy mieli się rozdzielić, uświadomiła sobie, że wszystko szło nie tak jak powinno. Coraz bardziej przejmowała się tymi ludźmi, kiedy powinna skupić się na uratowaniu Adelii i ucieczce. Spróbowała jakoś to poprawić i kiedy Aidan, Alan i Hector odchodzili na swoje lekcje, skinęła im tylko sztywno głową. Wcale jednak nie poprawiło to jej samopoczucia, a wręcz je pogorszyło. Do poczucia winy wobec rodziny i Adelii doszło drugie, które mówiło jej, że ci wszyscy mili zawszanie, których poznała, niczym sobie nie zasłużyli na to, żeby nagle, bez żadnego powodu, stała się wobec nich taka chłodna.
  24. Akademia Zła Słuchając Crystal, Kastor powarkiwał co chwilę twierdząco, zgadzając się z nią w niemal stu procentach. Kiedy był młodszy, nie rozumiał dlaczego tak właściwie zgadzali się na to, by ktoś tak stronniczy sprawował pieczę nad Baśniarzem i Akademią. Sam wielokrotnie myślał o tym, czy nie sformować jakiejś grupy rewolucyjnej, która zastąpiłaby go kimś młodszym, mądrzejszym i lepszym. Jedyną rzeczą, która go przed tym powstrzymywała, była świadomość tego, jak zazwyczaj się to kończyło. Wszyscy w Puszczy wiedzieli, że w czasie ostatnich dziesięcioleci nigdziarze nieraz próbowali już się zbuntować, ale każda z nowo powstałych grup rozpadała się już na samym początku z powodu serii nieszczęśliwych wypadków. Najwidoczniej Baśniarz lub Dyrektor nie zamierzali na to pozwalać. Nie było to jednak aż tak irytujące, jak słodkie, tkliwe listy zawszan, jakie trafiały do nigdziarzy po takich zdarzeniach. Jakby potrzebowali jeszcze jakiś bezsensownych tekścików o ubolewaniu nad ich stratami, czy zakamuflowanych nagan, że niby próbują przeciwstawiać się Dyrektorowi bezpodstawnie. Kastor zmarszczył gniewnie nos. Na początku tylko go to wkurzało, ale jak patrzył na kolejne, coraz bardziej żałosne roczniki nigdziarzy, zaczął zastanawiać się, czy mimo wszystko nie mieli trochę racji. Nie, żeby zamierzał powiedzieć to kiedykolwiek Polluksowi. Już i tak za bardzo się puszył. - Dyrektor nigdy nie odsyła Czytelników - skwitował tylko, kiedy dziekan skończyła mówić, a potem przeszedł do odpowiedzi na pytanie. Już i tak spędził tu za dużo czasu na jakichś pogaduchach. - Tak, jak na razie mam na oku dwójkę. Ten cały Raver z Kruczego Boru, bo najlepiej poradził sobie z zadaniem. Absolutnie zero strachu i całkowita kontrola nad dzikim stworzeniem. Do tego Alisa z Jezior Pirany. Jestem niemalże pewien, że ma w rodzinie wiłę, wodnika, harpię lub jakiekolwiek inne stworzenie, którego boją się wywerny i inne gady. Warto to sprawdzić. Wiesz już, jaki jest jej talent? - zapytał rzeczowo, z jedną łapą na drzwiach, najwyraźniej szykując się do wyjścia bez czekania na pozwolenie. W tym czasie nigdziarze wędrowali mrocznym, wilgotnym korytarzem na parterze Akademii Zła. Z sufitu i kamiennych kolumn zwisały liczne pajęczyny, płytki podłogowe były popękane, a pochodnie, wetknięte w zardzewiałe uchwyty, dawały znikomą ilość światła. Adelia dopiero po czasie zdała sobie sprawę, że już wcześniej szła tym korytarzem. Wszyscy inni uczniowie rozglądali się dokoła z zainteresowaniem, wymieniali ciche uwagi albo wbijali wzrok w swoje czarne buciory, ona natomiast przepychała się do przodu, pomiędzy wielką, umięśnioną dziewczyną i chłopcem z suchymi włosami koloru słomy. Judith i Margo zostały w tyle. Wiedźmy rozmawiały cicho, najwyraźniej uznając nauczyciela zawszanina za ciekawszy temat na chwilę obecną niż siniak na policzku Adelii. Kiedy drobnej dziewczynie udało się w końcu dostać na początek tłumu, zbliżyła się ostrożnie do nauczyciela, który go prowadził. Profesor Sader miał na ustach delikatny uśmieszek i nie rozglądał się tak jak uczniowie, jego ciepłe oczy patrzyły pusto przed siebie. Adelia, z natury spostrzegawcza, zauważyła też, że trzymał się bliżej chłodnej ściany i delikatnie muskał ją dłonią, jakby coś sprawdzał. Przełknęła ślinę i zaczęła iść obok niego, starając się zignorować te wszystkie wrogie spojrzenie, które wiedziała, że wbijały się teraz w jej plecy. - Prosz...Proszę pana? - wydukała ze ściśniętym gardłem, próbując wyczytać jego reakcję. Teraz, kiedy podeszła bliżej, zdała sobie sprawę, że pachniał mydłem i krochmalem. Był to zapach, który rozpoznałaby wszędzie, bo tak zawsze było w jej domu. Poczuła, jak w jej sercu coś boleśnie się zaciska. - Tak, Adelio? - odpowiedział Sader spokojnie, nawet na nią nie patrząc. Dziewczyna miała jednak wrażenie, że lekki uśmiech na jego ustach nieco zadrżał. Po jej plecach także przeszedł dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że ten dziwny nauczyciel z jakiegoś powodu już zna jej imię. - Ja... - teraz, kiedy miała już okazję z nim porozmawiać, uświadomiła sobie, że tak właściwie nie ma pojęcia, co miałaby mu powiedzieć, skoro najwyraźniej wcale nie był zaskoczony tym, że znalazł ją w tej szkole. Ściszyła głos, tak, żeby na pewno nie usłyszał jej żaden z uczniów. - Błagam... niech mi pan pomoże. Pan jest dobry, na pewno pan zrozumie. To jakaś pomyłka. Nie pasuję do tej szkoły. Niech pan tylko na mnie spojrzy. Czy ja wyglądam na kogoś złego? - szeptała gorączkowo, kiedy skręcili w stronę wielkiej sali z mozaikami, w której wczoraj znaleźli się razem z Lisą i Alanem. Tym razem uśmiech nauczyciela wyraźnie się pogłębił, więc Adelia natychmiast przerwała, zagryzając spierzchnięte wargi. Mężczyzna milczał jeszcze kilka sekund, a potem westchnął cicho i odpowiedział jej głosem tak ciepłym i melodyjnym, że dziewczyna przez krótką chwilę poczuła się jakoś tak bezpieczniej. - Wygląd to bardzo zwodnicza rzecz. Patrząc tylko na czyjąś zewnętrzną powłokę, nie możemy być pewni jego natury - Adelia miała ochotę mu przerwać, ale powstrzymał ją spokój, jakim nauczyciel emanował. - Najpiękniejsza kobieta może okazać się okropną wiedźmą, jak było to choćby z matką Śnieżki. Najbardziej niepozorny chłopiec może wyrosnąć na prawdziwego bohatera. Czasami zastanawiam się, czy to przekleństwo, czy szczęście, że urodziłem się pozbawiony tej iluzji - dodał nieco ciszej, a Adelia zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc na początku do czego profesor nawiązuje. W chwili w której zrozumiała, wydała z siebie zaskoczony okrzyk, szybko jednak zagłuszony przez szumy podekscytowanych rozmów. Nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się przy mozaikach przedstawiających Wielką Wojnę. Wszyscy nigdziarze przyglądali się im z zainteresowaniem i wymieniali mniej lub bardziej przyjemne uwagi. Adelia jednak nie odrywała spojrzenia od profesora Sadera, który po raz pierwszy odwrócił się do niej, chociaż, jak dziewczyna już wiedziała, nie mógł jej zobaczyć. Nieznacznie zamglone oczy, trzymanie się ściany, wszystko nagle wydało jej się przerażająco logiczne, ale nadal ciężko jej było uwierzyć w to, by mieli przydzielić im ślepego nauczyciela. To było niebezpiecznie! I dla niego i dla nich! Z powodu szoku nie była w stanie odezwać się jeszcze przez dłuższą chwilę, nawet kiedy nauczyciel przeszedł obok mozaik i zaprowadził ich do prostych, drewnianych drzwi na końcu sali. Elvira, Kim i Walburga szły prawie na samym końcu tłumu, ponieważ blondynka zatrzymała się na dłużej przy nieco już zniszczonych obrazach Wielkiej Wojny, analizując je z przymrużonymi oczami. Kiedy w końcu oderwała od nich spojrzenie i dobiegła do reszty grupy, wyglądała na zamyśloną. - Ciągle zastanawiam się, który Dyrektor wygrał... - powiedziała cicho. - To chyba oczywiste, że dobry - odparła natychmiast Walburga, przyglądając się ponuro idącym przed nimi uczniom - Zło nie wygrało w żadnej baśni od ponad stu pięćdziesięciu lat. Elvira zacisnęła usta, bo, jak dało się już wcześniej zauważyć, nie znosiła takiego usprawiedliwiania się. Zanim jednak zdążyła wdać się z Walburgą w dyskusję, odezwała się Kim, przeciągając śmiesznie sylaby. - A ja myślę, że wygrał zły. Walburga wciągnęła z oburzeniem powietrze, a Elvira spojrzała na ich trochę zdziwaczałą współlokatorkę z nieznacznie uniesioną brwią. - Mój tata mówi, że jeśli wszyscy w Puszczy uważają coś za całkowicie pewne i niepodważalne, to na pewno jest inaczej - Kim wzruszyła ramionami, spoglądając na wysoki, ginący w mroku sufit. Walburga prychnęła, a Elvira zmarszczyła brwi. - Nie ważne, która opcja jest prawdziwa, chciałabym mieć na nią jakiś sensowny dowód - wymruczała blondynka, bardziej do siebie, niż do idących obok niej nigdziarek.
  25. Akademia Dobra Kiedy Sophie nagle wyrwała ramię z uścisku Edwarda, książę wyglądał na zaskoczonego. Uniósł z zaciekawieniem swoje idealne, czarne brwi i nieco zwolnił, patrząc na nią z góry i uważnie jej słuchając. Gdzieś tak w połowie jej wypowiedzi, zatrzymał się całkiem, rozchylając lekko usta i obserwując ją z niedowierzaniem, najwyraźniej kompletnie nie rozumiejąc skąd mogła wziąć tak absurdalny pomysł. Chwilę później, gdy znów zapadło między nimi przeciągające się milczenie, zaczął jednak sprawiać wrażenie bardziej zranionego niż zdenerwowanego. Czuł, że oparła delikatną dłoń o jego pierś, ale to zignorował. Zmarszczył brwi i przeczesał palcami gęste włosy, zastanawiając się, co powinien teraz powiedzieć. Odrzucił kilka z tych grzeczniejszych i bardziej elokwentnych odpowiedzi, decydując się po prostu na szczerość. - Nie, Sophie, to zupełnie nie tak... skąd w ogóle przyszyło ci do głowy coś takiego? "Przypominasz mi mamę"... co za bzdura - z jego gardła wyrwał się cichy śmiech, ale nie było w nim żadnej wesołości, tylko napięcie i niedowierzanie, jakby dziewczyna właśnie zarzuciła mu coś, co go bardzo zabolało, a czego kompletnie się nie spodziewał. - Tak, Sophie, masz podobną urodę do Śnieżki, ale nigdy nie zainteresowałbym się tobą tylko z takiego powodu. Ja naprawdę... lubię dziewczyny z ciemnymi włosami i jasną skórą, ale... - westchnął i przytknął dwa palce do czoła, lekko zakłopotany. - Chciałem cię tylko lepiej poznać. Uważam, że jesteś wrażliwa i utalentowana i naprawdę warta uwagi. Wcale nie chcę, żebyś była jak Śnieżka... Jak mógłbym tego chcieć, skoro sam przez cały czas martwię się, że wszystkie księżniczki widzą we mnie tylko jej syna - powiedział w końcu to, co najwyraźniej tak go męczyło, przyjmując przy tym postawę niemal obronną. Jego słowa zabrzmiały naprawdę gorzko. - Czy ty wiesz, jakie to jest trudne? Kleją się do mnie, chociaż w ogóle mnie jeszcze nie znają. Na przykład księżniczka Emeralda, od wczoraj ciągle próbuje wciągnąć mnie w rozmowę o tym, jak wygląda królestwo po zmianach, jakie wprowadzili moi rodzice. Dla mnie bardziej istotne, niż to co oni zrobili, jest to, co zamierzam zrobić ja - ostatnie słowa wypowiedział twardo i z pewnością siebie, ale zaraz po tym westchnął i sięgnął do dłoni Sophie, najpierw łagodnie ją ściskając, a potem odsuwając od siebie. - Wybacz mi, księżniczko, być może powiedziałem trochę za dużo - dodał o wiele bardziej oficjalnym tonem, nie używając już jej imienia. - Przepraszam także za to, że przeze mnie czułaś się przytłoczona. Nie był w stanie ukryć swojego przygnębienia. Być może nawet nie próbował. W tym czasie pod klasą profesor Dovey wciąż trwało mini-zebranie piątki uczniów. Kiedy Alan wyszedł do przodu i zaczął do nich mówić, swoim spokojnym, ale równocześnie pewnym głosem, Aidan natychmiast się uspokoił i słuchał go z uwagą, posyłając jedynie ukradkowe spojrzenia Stephanie. Z równym zainteresowaniem obserwował go Hector, najwyraźniej pod wrażeniem opanowania i odwagi, jaką przejawiał książę ze Śnieżnych Wzgórz. Gdyby profesor Dovey wyszła teraz z klasy i zobaczyła to na własne oczy, prawdopodobnie uznałaby to za wzorcową scenę przedstawiającą dwóch głównych bohaterów i ich trójkę pomocników. Nawet Lisa słuchała Alana w milczeniu, chociaż lekko drgnęła, kiedy chłopak położył jej dłoń na ramieniu. Nie dlatego, że się wystraszyła, oczywiście, że nie, była w końcu Lisą, po prostu nie rozumiała już, czy chłopak naprawdę jest na nią zły za tamtą sytuację w Galerii, czy nie. Potem przestała już o tym myśleć, unosząc wysoko rude brwi, gdy Alan zdradzał im tajemnicę talentu Sophie. Tak naprawdę zdała sobie sprawę, że całkiem jej odpowiadało, gdy chłopak tak ją wspierał, dopiero wtedy, gdy zabrał dłoń, najwidoczniej nieco spłoszony. To wszystko było naprawdę dziwne. Lisa już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale Stephanie ją uprzedziła. - To bardzo dobrze... w sensie bardzo dobrze, że Sophie będzie potrafiła powiedzieć nam coś więcej, ale to ty musisz spróbować to z niej wyciągnąć - zacisnęła lekko usta. - Z nami na pewno nie będzie chciała rozmawiać. Uważa nas za agresywne dzikuski. - Co za głupota - mruknął Aidan, a Stephanie uśmiechnęła się lekko w jego stronę. Lisa uśmiechnęła się lekko, widząc jej radość, ale potem przypomniała sobie o czym tak właściwie rozmawiali i jej mina stała się o wiele bardziej poważna. Pomyślała o okropnym obrazie przedstawiającym płonący Gawaldon, jej ukochane miasto, i natychmiast poczuła, że robi jej się niedobrze. Przełknęła gulę w gardle i spojrzała powoli na Alana. - Więc mówicie, że Sader na pewno nie odpowie na moje pytania... - mruknęła, pochylając głowę i wpatrując się intensywnie w swoje niedopasowane do mundurku buty. - To w takim razie, czy jest jeszcze ktokolwiek inny, kto mógłby mi wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi? Chociaż trochę? - W Nibylandii mówią, że odpowiedzi na wszystkie pytania zazwyczaj zna Dyrektor Akademii - wymamrotał Hector, który jak do tej pory milczał, bo nie za bardzo rozumiał o co chodzi i nie chciał się wtrącać. Zaraz potem wydał z siebie cichy okrzyk, kiedy Stephanie przydepnęła mu stopę. - O co chodzi? - zapytał zdziwiony, odsuwając się trochę do tyłu, żeby rozmasować bolące miejsce. - Naprawdę tak mówią, ale przecież wiadomo, że do Dyrektora nie da się dostać. - No właśnie, Lisa - podchwyciła natychmiast Stephanie, odwracając się do współlokatorki ze skrzyżowanymi ramionami. - Widzisz. Wszyscy tak uważają. Ja, Hector, Aidan, nawet na Ceremonii Powitalnej... - Na Ceremonii Powitalnej mówili wiele rzeczy - ucięła od razu piegowata dziewczyna, zakładając kosmyk rudych włosów za ucho i spoglądając wymownie to na Stephanie, to na Alana, jakby chciała przypomnieć im, gdzie razem z księciem włamali się w nocy. - Poza tym, jak dla mnie wszędzie da się dostać, tylko trzeba mieć dobry pomysł. - Chodźmy już, bo spóźnimy się na lekcje - odpowiedziała Stephanie, nim zdążył zrobić to ktokolwiek inny, najwyraźniej nie chcąc w tej chwili i w tym miejscu dyskutować na ten temat. - Lisa, nie możemy pójść pogadać z Saderem na obiedzie? Będzie więcej czasu, poza tym, możliwe, że on też się tam pojawi i w ogóle nie trzeba go będzie szukać. Lisa na początku zacisnęła buntowniczo usta, ale potem westchnęła i wzruszyła ramionami. Wspólnie udali się na parter. Dziewczyny powinny wyjść potem do ogrodu przed zamkiem, na lekcje Komunikacji ze Zwierzętami, a chłopcy skierować się do dużej sali treningowej, która znajdowała się niedaleko stołówki. Teraz, idąc korytarzami, nadal rozmawiali. - A gdybym chciała pogadać z Saderem o Dyrektorze, a nie zadawać mu pytania o jego... wizje - zaczęła ostrożnie Lisa. - To myślicie, że wtedy by mi odpowiedział? - Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej o Dyrektorze, to możesz też skorzystać z biblioteki albo zapytać Magdy. Księżniczki Magdy - dodał natychmiast Hector, poprawiając nieśmiało okulary. - Wydaje się wiedzieć naprawdę dużo na jego temat. - Ale Alan chyba też się nim interesuje, nie? - Aidan spojrzał szybko na współlokatora. Lisa odwróciła się i zrobiła to samo, wciąż nieco przygnębiona tym, jak wcześniej bez powodu na niego nakrzyczała - Więc mógłby nam o nim coś opowiedzieć, na przykład na obiedzie - dodał z nadzieją. Sam nie fascynował się za bardzo tematem Dyrektora, chodziło mu głównie o Lisę, ale naprawdę polubił spędzanie czasu z tą grupą i chciałby, by na obiedzie usiedli wspólnie. Hector natomiast uśmiechnął się lekko, jakby nie był do końca pewny, czy Aidan mówił też o nim. - Nie mam nic przeciwko, pod warunkiem, że Adelia będzie mogła być tam ze mną - powiedziała w końcu Lisa, po której tonie dało się wyczuć, że albo będzie siedzieć na obiedzie z nimi i przyjaciółką albo tylko z przyjaciółką. Stephanie westchnęła bezgłośnie.
×
×
  • Utwórz nowe...