Skocz do zawartości

Elizabeth Eden

Brony
  • Zawartość

    2954
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Elizabeth Eden

  1. Akademia Dobra Edward wciąż spoglądał na Sophie, kiedy zbliżali się do stołu zapełnionego różnego rodzaju jedzeniem i napojami. Choć nadal sprawiał wrażenie zmęczonego, jego wzrok znacznie złagodniał i wydawało się, że potrafi ją zrozumieć, chociaż jego sytuacja była przecież inna. - Jestem w stanie to sobie wyobrazić, Sophie - odpowiedział jej spokojnie, kiedy nakładali sobie śniadanie na porcelanowe talerze. Pokazał również, że ma zamiar dostosować się do jej propozycji zwracania się do siebie nawzajem po imieniu. Dziewczęta miały do wyboru różnego rodzaju sałatki, lekkie owsianki z rodzynkami i bananami, herbaty z imbirem i ziołami, soki owocowe, jak również same owoce, oraz malutkie kanapeczki na pełnoziarnistym chlebie. Kiedy Sophie wybrała sobie to na co ma ochotę, Edward delikatnie wyciągnął jej talerz z rąk, nie mając żadnego problemu z tym, by nieść oba, przy okazji wciąż pozwalając, by dziewczyna trzymała go pod ramię. - Jestem przekonany, że uda ci się sprostać wszystkim wyzwaniom. Skoro Dyrektor cię wybrał, to znaczy, że są ci pisane wielkie rzeczy - uśmiechnął się do niej nieznacznie, przesuwając wzrokiem po jej twarzy. - Poza tym wystarczy na ciebie spojrzeć, by się tego domyślić. Zajęli miejsce przy stoliku razem z Vivienne, Abraxasem, Lucindą i Erykiem. Przepiękna, blondwłosa księżniczka spoglądała na nich z zaciekawieniem, jakby zastanawiała się, czy to możliwe, że w tak krótkim czasie powstała w tej szkole kolejna para. Jej jasna, szczupła dłoń była na stole spleciona z dłonią Abraxasa, który delikatnie gładził palcami jej skórę. Lucinda jak zawsze miała trochę chłodny wyraz twarzy i wargi pomalowane na niemal idealne serduszko. Skubała dietetyczną owsiankę, ledwie otwierając usta. Obok niej książę Eryk, jak zwykle uśmiechnięty, popijał swoją poranną kawę. To on zresztą odezwał się jako pierwszy, kiwając uprzejmie głową nowo przybyłym. - Witaj, Edwardzie. Witaj, księżniczko. Wyspaliście się? Książę skinął nieznacznie głową, cały czas ukradkiem spoglądając na siedzącą obok niego, ciemnowłosą dziewczynę. - Sophie, słyszałam o twoich współlokatorkach. Dałaś radę z nimi wytrzymać? - podchwyciła od razu Vivienne współczującym tonem. Jak zawsze w jej przypadku ciężko było wyczytać, czy było to szczerze, czy jedynie ze zwykłej uprzejmości. Lucinda spojrzała na nich z zaciekawieniem, natomiast Abraxas jeszcze przez dłuższą chwilę nie odrywał wzroku od Vivienne. Najwyraźniej jego piękna księżniczka była dla niego ważniejsza niż to, jak Sophie poradziła sobie z Lisą i Stephanie. Edward natomiast, po usłyszeniu tego, zmarszczył nieznacznie brwi, ale w jego postawie nie było odrazy, tylko współczucie. Nie należał do osób, które bezustannie oczerniały tamte dwie uczennice, ale był w stanie sobie wyobrazić, że Sophie ciężko jest z nimi mieszkać. Mało kto zauważył mordercze spojrzenia, jakie z innego stolika rzucała księżniczce Emeralda. Nawet siedzący obok niej Constantine i Ambrosius byli zbyt zajęci rzucaniem do siebie ironicznych uwag, by to wychwycić. Zauważył to za to Aidan, który marszcząc brwi, obserwował pozostałych uczniów w sali, przez jakiś czas ignorując trwające przy jego stoliku rozmowy. Kiedy Alan pojawił się w końcu w stołówce, Lisa nie mogła powstrzymać nieznacznego uśmiechu, kiedy obserwowała jak nakłada sobie śniadanie i idzie w ich stronę. To nie tak, że on był dla niej kimś jakoś specjalnie ważnym. Po prostu... chyba każdy czułby sympatię do człowieka, który tak łatwo dał się porwać w niebezpieczną przygodę, swego rodzaju akcję ratunkową, ryzykując złamanie tylu szkolnych reguł. No cóż, w każdym razie Lisa tak myślała. - Cześć, Alan - odpowiedziała mu od razu, odsuwając się trochę i wskazując krzesło obok siebie. Spojrzenia wszystkich przy stoliku spoczęły zaraz potem na Stephanie, która wstała i dygnęła ironicznie. - Dzień dobry, czcigodny książę Alanie - zaraz potem wskazała na niego surowo palcem i z powrotem usiadła. - Mów do mnie dalej "księżniczko", a będę się z tobą witać w ten sposób za każdym razem. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Aidan oderwał w końcu spojrzenie od sali i nagle złapał Stephanie za obie ręce. Dziewczyna uniosła zaskoczona brwi, a chłopak z Nottingham uśmiechnął się figlarnie. - Jeśli będę do ciebie mówił "Moja droga księżniczko Stephanie", to też będziesz mnie tak witać? Stephanie wyrwała szybko dłonie z lekkiego uścisku i z rozbawieniem uderzyła go w ramię. - Grabisz sobie, Aidan. Lisa znów zaczęła się śmiać, ale prawie natychmiast syknęła z bólu i obejmując ramionami brzuch zgięła się w pół. Stephanie widząc to, odsunęła się od stołu i znów zaczęła wstawać. - No właśnie, przypomniałam sobie, że miałam zapytać nimfy o to lekarstwo na ból pęcherza dla ciebie. Ruda dziewczyna pokręciła głową i wyprostowała się. - Daj spokój, jest już lepiej. Dam sobie radę. Jej współlokatorka w odpowiedzi wzruszyła ramionami i chwyciła za pusty talerz swój i Lisy, wyraźnie dając do zrozumienia, że i tak miała je odnieść i prawdopodobnie zapyta o lek nawet, jeśli dziewczyna stwierdziła, że go nie potrzebuje. Stephanie, zanim odeszła, nachyliła się jeszcze lekko do Aidana i spojrzała na niego poważnie. Chłopak wyraźnie się spiął i zaczął szybko mrugać. - Mogę zanieść te talerze sama, prawda? To się nie podpina pod rzeczy z cyklu "zrób to, a nie zdasz"? Z Aidana wyraźnie uleciała cała nerwowość i z uśmiechem pokręcił głową. - Wydaje mi się, że nie, ale jak chcesz to mogę na wszelki wypadek pójść z tobą - odpowiedział szybko i wstał, zabierając swój talerz na którym przecież wciąż było niedojedzone śniadanie. Kiedy ich współlokatorzy odeszli, Alan i Lisa zostali przy stole sami. Ruda dziewczyna przez dłuższą chwilę się nie odzywała, nie chcąc przeszkadzać chłopakowi w jedzeniu, ale po jakimś czasie jednak wygrała w niej niecierpliwość i spojrzała na niego z nieznacznym uśmiechem. Nachyliła się do niego lekko, żeby w razie czego nikt nie mógł ich podsłuchać. - Też się nie wyspałeś, prawda? - po chwili dodała. - Przepraszam, to w sumie moja wina. Nie powinnam była cię w to wciągać. Wzruszyła powoli ramionami, jakby chciała powiedzieć "tak jakoś wyszło".
  2. Akademia Zła Słowa Thomasa wcale nie sprawiły, że nigdziarzom, szczególnie tym z rodzinami na wpół zawszańskimi, przeszła ochota na danie Christianowi nauczki. Wywołały jednak powszechne rozbawienie, ponieważ były potwierdzeniem tego, co wszyscy podejrzewali - że to Thomas urządził go w ten sposób, a nie Bestia w Sali Udręki. Mało kto zwrócił uwagę na to, że chłopak tak wcześnie wyszedł ze stołówki, oczy wszystkich wciąż skupione były na ofierze. Gdzieniegdzie dało się usłyszeć jadowite szepty "To nie będzie pierwsza zawszańska podróbka, która...", ale reszta słów utonęła w wilczych warknięciach i brzdęku podnoszonych tacek. Śniadanie powoli dobiegało końca. Elvira wykorzystała ogólne zamieszanie, oraz to, że sama nie miała żadnych naczyń do wyniesienia i szepnęła coś swoim współlokatorkom. Zaraz potem przemknęła się prawie niezauważona do drzwi i pobiegła korytarzem, ignorując echo, jakie wytwarzały uderzenia jej ciężkich buciorów. To było tak bardzo niepraktyczne! Swój cel jednak osiągnęła, udało jej się dogonić Thomasa i bezceremonialnie zarzucić mu ramię na plecy. To, że był od niej nieznacznie wyższy nie było zbyt wielką przeszkodą. Zanim zdążyłby zareagować, stanęła na palcach i szepnęła mu do ucha. - Brawo. Możesz sobie wmawiać, że to nie było ze względu na mnie, ale nagroda dla wiernego sługi i tak ci się należy - odsunęła się nieznacznie, żeby mógł zobaczyć jej zimny uśmieszek i figlarnie uniesioną brew. Wetknęła mu do ręki jabłko, a potem praktycznie odepchnęła od siebie i szybko wyprzedziła, jako pierwsza wskakując na schody wieży Szkoda. Jasne włosy powiewały za nią malowniczo. Choć przed chwilą rozpierały ją emocje, takie jak to nieokreślone zadowolenie, teraz oczyściła już swój umysł, zostawiając miejsce tylko dla chłodnej logiki. Musiała przygotować się do pierwszej lekcji. Uczniowie tłoczący się przy wyjściu ze stołówki wyraźnie zamierzali zrobić wszystko, by Christian wyszedł z niej jako ostatni i nawet jeden z wilków złapał go ostatecznie za ramię i przytrzymał, zupełnie jakby chciał w ten sposób powstrzymać niepotrzebną burdę. W przypadku Adelii euforia, jaką wywołała widziana na stołówce scena, bardzo szybko minęła. Idąc ciemnym korytarzem znów skupiała się tylko na tym, jak przetrwać dzisiejszy dzień, czy Lisie tym razem uda się ją uratować, co tak właściwie Lisa mogła teraz robić, oraz, oczywiście, na próbach powstrzymania napływających do oczu łez, które pojawiały się za każdym razem, gdy przypominała sobie o tym, co stało się w nocy. Zauważyła, że najlepszym sposobem na to było skupianie się na słuchaniu lub nawet rozmawianiu z Judith i Margo, które, choć napawały ją lękiem, nie wydawały się mieć ochoty na to, żeby ją skrzywdzić. W przeciwieństwie do niektórych innych nigdziarzy, których samo spojrzenie sprawiało, że na plecach Adelii pojawiał się zimny pot. - Pierwsza lekcja to... - zaczęła Margo, próbując sobie przypomnieć plan, który został w pokoju. - Klątwy i Pułapki - podpowiedziała chrapliwie Judith, nie patrząc w ich stronę. Kiedy Adelia na nią spoglądała, wydawało jej się, że wiedźma niezwykle się spieszy, jej oddech stawał się wyraźnie coraz bardziej ciężki i chrobotliwy. Młodą Czytelniczkę napawało to lękiem i miała nawet ochotę uciec od nich, żeby czasem nie widzieć na własne oczy czyjegoś omdlenia albo, co jeszcze gorsze, śmierci. W pewnym momencie Judith spojrzała na nią jednak surowo, zupełnie jakby potrafiła czytać jej w myślach i chciała przekazać, by przypadkiem nie zachowała się głupio. Adelia w odpowiedzi przełknęła ślinę i spuściła głowę. Wszystko wyjaśniło się dopiero w pokoju. Kiedy Margo i Adelia zbierały swoje książki (Adelia siłą rzeczy będzie musiała nieść je w ramionach), Judith, która najwyraźniej spakowała się już wcześniej, usiadła po turecku na łóżku i wyciągnęła ze swojego kufra jakieś dziwne fiolki, malutki garnuszek, metalową podstawkę i kilka innych przyrządów. Adelia obserwowała ze zdziwieniem, jak jej współlokatorka rozpala pod miską maleńki ogień, a potem wlewa do niej wodę i po kilka kropel z różnych fiolek. - Powinnam zrobić to przed śniadaniem - mruknęła, widząc pytające spojrzenie Margo, ale nie dodawała już żadnych więcej wyjaśnień, tylko nachyliła się nad parującym płynem i zaczęła głęboko nad nim oddychać, najwyraźniej w ten sposób się inhalując. Tego ranka żadna z dziewczyn już ją o to nie zapytała. Margo pewnie po prostu zbyt się spieszyła, zazwyczaj w końcu była bezpośrednia. Adelia natomiast pomyślała, że jej na pewno mama uznałaby takie wypytywanie za niegrzeczne. Oczywistym było przecież, że problemy zdrowotne Judith sięgały dalej, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać.
  3. Akademia Dobra Zanim Aidan wyszedł z pokoju, skinął jeszcze głową Alanowi, przełykając ciężko ślinę. Wydawało się, że z trudem wydusił z siebie to krótkie "Jasne", które pewnie odnosiło się do zajęcia mu miejsca na stołówce. Kiedy jednak chłopak dotarł do holu, wydawało się, że humor nieco mu się poprawił, w każdym razie nie wyglądał już na tak podłamanego. Ostatecznie Alan mógł mieć rację, a nawet, jeśli jej nie miał, to przecież dostał szansę na to, żeby udowodnić Dyrektorowi i nauczycielom, że naprawdę ma jakąś wartość i być może nawet stać się w przyszłości pomocnikiem Robin Hooda. W sali jadalnianej było już całkiem sporo osób. Wyraźnie dało się rozróżnić stoły przy których siedzieli pewni siebie i nienagannie wyszykowani księżniczki i książęta, oraz te zajęte przez zwykłych uczniów, którzy albo nie byli zainteresowani ściąganiem na siebie uwagi albo w ogóle nie byli pewni, czy powinni znaleźć się w tej Akademii. Aidan zmarszczył nieznacznie nos na ten widok, a potem spojrzał się w stronę stolika na tarasie, przy którym samotnie siedziały Lisa i Stephanie. Dziewczyny dyskutowały o czymś zaciekle, a na ich talerzach można było zobaczyć jajecznicę i bułki, czyli rzeczy, których księżniczki zazwyczaj nie jadły. Aidan jednak wiedział doskonale, że jeśli Alan miałby sam wybrać miejsce, to chciałby usiąść właśnie tam. Na wszelki wypadek odszukał jeszcze wzrokiem Hectora, ale ten usiadł z Damieniem i jakimś innym, nieznanym mu niskim chłopakiem. Nie musieli więc martwić się tym, że ich współlokator będzie jadł śniadanie sam. Aidan podszedł do stołów z jedzeniem, obsługiwanych przez nimfy i zaczął przyglądać się misom owsianki, jajecznicy i bekonu, oraz pieczonym kiełbaskom i koszykom różnego rodzaju pieczywa. Ostatecznie zdecydował się nałożyć sobie trochę mięsa i bułkę, a do picia wziąć szklankę soku pomarańczowego. W domu w Nottingham zazwyczaj pił rano kawę albo mocną herbatę, które dobrze rozgrzewały przed pracą przy boku taty, ale w Akademii mógł sobie chyba pozwolić na próbowanie rzeczy z którymi wcześniej styczność miał raczej rzadko. Kiedy podszedł do stolika Lisy i Stephanie, te natychmiast zaoferowały mu jedno z wygodnych krzeseł. Aidan odgarnął z twarzy włosy, które przyjemnie rozwiał mu panujący na tarasie delikatny wietrzyk. - Cześć, Aidan - zaczęła szybko Stephanie po tym, jak przywitała się Lisa. - Wyspałeś się? Chłopak po raz kolejny wydawał się nieco spłoszyć, kiedy spojrzał na dziewczynę z Lisiego Gaju, ale ostatecznie uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami. - W sumie to niezbyt... - Ja też - odpowiedziała natychmiast Stephanie, wgryzając się w swoją bułkę. Lisa uśmiechnęła się i uniosła brwi. - Ty się nie wyspałaś? Wstałaś jako pierwsza! - Ktoś musiał, gdyby nie ja to spałybyście do obiadu. Jeśli w Aidanie pozostały jakieś ślady stresu, niepewności i smutku, to chwila przebywania w towarzystwie tych dziewczyn, sprawiła, że natychmiast zniknęły. Chłopak dołączył do zbiorowego droczenia się, które zakończyło zadane przez Lisę pytanie. - Gdzie jest Alan? - ruda dziewczyna bez martwienia się o maniery położyła łokieć na stole i oparła brodę na zaciśniętej pięści. Aidan jedynie wzruszył ramionami. - Powinien zaraz tu przyjść, poprosił, żebym zajął mu miejsce. Lisa skinęła głową, zastanawiając się, dlaczego tak właściwie czeka na niego z taką niecierpliwością. Trochę wcześniej Sophie szła powoli w stronę stołówki, trzymana pod ramię przez księcia Edwarda. Ciemnowłosy chłopak wydawał się być nieco zaskoczony jej pytaniem. Spojrzał w jej ciemne oczy z ciekawością, jakby zastanawiał się jak zauważyła jego roztargnienie oraz, co bardziej zadziwiające, dlaczego zdecydowała się na to, by o nie zapytać. Nie czuł się przez to urażony, jego zaskoczenie miało zabarwienie raczej pozytywne, choć nie był pewny, czy może udzielić tej obcej dla niego dziewczynie szczerej odpowiedzi. Ale uczniowi Akademii Dobra przecież nie przystało kłamać, uśmiechnął się więc łagodnie po raz kolejny, pokazując przy tym idealnie białe zęby. - Pewnie masz rację, księżniczko. To bardzo miłe z twojej strony, że o to pytasz - westchnął cicho. - Jednak nie musisz się tym przejmować. Moją głowę zaprząta wiele spraw związanych z moim królestwem. Jestem przecież nie tylko dziedzicem tronu, ale również synem jednej z najsłynniejszych baśniowych par. Spoczywają na mnie wielkie wymagania, którym mam zamiar sprostać - nie była to pełna prawda, ale ta jej część, której nie krępował się zdradzać obcej księżniczce. A skoro już o tym mowa, to właśnie zbliżali się do stołówki i powinien w elegancki sposób zaprosić ją do wspólnego posiłku. Zatrzymał się więc powoli przed drzwiami i wyciągnął szczupłą dłoń, by delikatnie odgarnąć jej włosy za ucho. - Księżniczko Sophie - podkreślił, że pamięta jej imię. - byłbym zaszczycony, gdybyś zgodziła się usiąść z nami podczas śniadania - spojrzał na nią z góry i uniósł jedną brew. - I gdybyś zdecydowała się mówić mi po imieniu - uśmiechnął się nieco figlarnie. Kiedy Sophie i Edward weszli do stołówki i ruszyli po swoje śniadanie, byli w niej już prawie wszyscy uczniowie Akademii z niewielkimi tylko wyjątkami. Na tarasie siedziała jedynie Lisa i Stephanie oraz, przy innym stoliku, Damien, Hector i Leon. Reszta zawszan zdecydowała się pozostać w eleganckiej sali i to właśnie tam zaproponował jej miejsce książę, przy jednym stole z Abraxasem, Vivienne, Erykiem i Lucindą.
  4. Akademia Zła Kiedy Christian nagle zaczął krzyczeć, zaburzając spokój na stołówce, wszyscy znów zwrócili na niego uwagę, wpatrując się w niego z mieszaniną irytacji i ciekawości. Niektóre wilki zaciskały potężne łapy, najwyraźniej zastanawiając się, czy mu przeszkodzić, ale ostatecznie żaden z nich nie zareagował, najwyraźniej uznając, że najlepiej dla nich będzie, jeśli załatwią to między sobą. Adelia, która z głodu zjadła połowę swojej owsianki, ale więcej już nie była w stanie, kuliła się teraz, najwyraźniej mając nadzieję, że nikt z nigdziarzy nie zwróci na nią uwagi. Bała się wrzasków i kłótni, ale na jej szczęście wszyscy skupiali się teraz na Christianie. Chyba tylko Elvira nie patrzyła na niego, tylko na obrażanego właśnie Thomasa. Przy tym podpierała brodę na ręce i uśmiechała się lekko, najwyraźniej zadowolona z jego spokojnej reakcji. Nawet jeśli Christian na początku zaimponował niektórym spośród uczniów tym, że postawił się drwinom prawie całej Akademii, to wydawało się, że bardzo szybko ten szacunek stracił. Po jego słowach w stołówce zapadła niemalże grobowa cisza. Nikt się nie odzywał, nikt nie jadł, niektórzy chyba nawet wstrzymali oddech. Jeden z wilków uśmiechnął się szyderczo, jakby wiedział o czymś, o czym Christian wiedzieć nie miał prawa. Część uczniów obserwowała w tej chwili stojącego chłopca z wyraźnym gniewem, niechęcią, lub niebezpiecznym zadowoleniem. Pozostali natomiast zerkali ostrożnie na swoich towarzyszy, najwyraźniej zastanawiając się o co chodzi. Milczenie jako pierwszy przerwał Raver, który siedział przy jednym stole z Polluxem i Gilbertem. Wyglądał na niemal obojętnego, kiedy opierał się luźno o ławkę i powoli stukał bladymi, pająkowatymi palcami o swoje kolana. Chociaż jego policzki były zapadnięte, a oczy podkrążone i w pewnym stopniu zasłonięte przez ciemne włosy, wyraźne dało się zauważyć w jego spojrzeniu pewną irytację. Bo choć żaden nigdziarz nie zamierzał stawać w obronie Thomasa, w końcu nie leżało to w ich naturze, to przecież niemożliwym jest, aby siedzieli cicho, kiedy poczuli się prawie osobiście znieważeni. - Czyżby nasz kolega uważał, że... zawszańska rodzina... czyni nigdziarza słabym i niezdolnym do zaliczenia zajęć? - zapytał prawie łagodnie - Chyba jestem zmuszony się z tym nie zgodzić - jego głos stał się nagle tak zimny i wyprany z wszelkich emocji, że Adelia przyłożyła dłonie do twarzy i jeszcze bardziej skuliła się na swojej ławce. - Bądź co bądź mnie również urodziła zawszanka - atmosfera w stołówce była w tej chwili tak gęsta, że można by ją ciąć nożem, ale wilki wciąż były rozbawione i najwyraźniej nie zamierzały interweniować. Raver odwrócił na chwilę głowę i spojrzał na Polluxa. Ten natychmiast zareagował, jakby doskonale zrozumiał o co chodzi. - Mój ojciec jest zawszaninem - syknął gniewnie. Ciężko było stwierdzić, czy był wściekły na Christiana, czy po prostu tak działały na niego wspomnienia o rodzinie. - Moja mama była wróżką - wypaliła nagle Kim, zupełnie jakby chciała przyłączyć się do wyliczanki. Sprawiło to, że przez kilka sekund wszyscy uczniowie spoglądali na nią zdziwieni, ale sytuację załagodziła Elvira, która najwyraźniej uznała, że korzystnym byłoby pociągnąć to dalej. - Moi rodzice to zawszanie - blondynka rozłożyła obojętnie ręce, uśmiechając się do Christiana, tym razem w sposób jawnie szyderczy. - Mój ojciec to zawszanin - ktoś w stołówce również zdecydował się do tego dołączyć. Niektórych przeszły dreszcze, ponieważ głos ten był lodowato chłodny, niski i chrapliwy, jakby właścicielka rzadko go używała. Wkrótce okazało się, że była to Alisa, która widząc wbite w nią spojrzenia, uśmiechnęła się okrutnie, pokazując nienaturalnie ostre zęby. - Mój ojciec też był zawszaninem - wtrącił szybko Navin, który, choć może nie był najlepszym przykładem potężnego nigdziarza, również chciał przyłączyć się do zbiorowych wyznań. Judith spojrzała ostrożnie na Margo, jakby zastanawiała się, czy ta zdecyduje się odezwać. Ruda wiedźma prychnęła. - Mam kuzynkę w tamtej Akademii - sarknęła mściwym tonem. - Moja matka była dobrą czarownicą - w stołówce rozległ się kolejny głos. Chłopak o całkiem fioletowej skórze podpierał brodę na ręce i uśmiechał się do Christiana jak iluzjonista, który właśnie miał zamiar przeciąć swoją ofiarę na pół, bez ostrzeżenia jej, że to nie będzie jedynie sztuczka. - A moja była zawszanką z Piaszczystych Wydm - wtrącił się warkliwie Hadrion, krzyżując potężne ramiona. Ostatnią osobą, która zdecydowała się odezwać, była ciemna Labrenda, przez której twarz przebiegała głęboka, nieprzyjemna blizna. Była to dziewczyna, która przez ciężkie wychowanie barbarzyńskiej matki stała się wysoka i umięśniona jak facet. - Mój ojciec również nie jest nigdziarzem - stwierdziła, gniewnie zaciskając pięści. - I brat pewnie też. Po krótkiej chwili ciszy jaka zapanowała po tych słowach, w stołówce rozległ się zimny i pełen satysfakcji śmiech Ravera. Wszyscy po raz kolejny wbili wzrok w Christiana, a atmosfera stała się nagle jakoś tak bardziej niebezpieczna. Elvira oparła się wygodniej o ławkę, najwyraźniej całkiem dobrze się bawiąc. Rolę podsumowującą przejął Vin i to jego uwodzicielski głos przykuł uwagę wszystkich uczniów. - Cóż, nasz kolega najwidoczniej w nas nie wierzy. Chyba trzeba będzie udowodnić mu, że się myli. Po sali rozległ się szum potwierdzeń, ktoś krzyknął "Pokażmy mu, jaki jest prawdziwy nigdziarz!". Dopiero wtedy wtrącił się jeden z wilków. - Śniadanie kończy się za pięć minut, lepiej się pospieszcie! - warknął, a po chwili namysłu dodał również. - Jeszcze nikt nie stał się przez Akademię kaleką i tak ma pozostać. Na wielu twarzach pojawiły się mściwe uśmieszki.
  5. Akademia Dobra Biorąc pod uwagę co spotkało Christiana, te kilka niepewnych spojrzeń i szeptów, jakie towarzyszyły tego ranka Stephanie i Lisie były naprawdę niczym szczególnym. Elisabeth była wciąż rozkojarzona zastanawianiem się, czy powinna wtajemniczyć współlokatorkę w swoje plany ucieczki, więc pewnie dlatego wpadła przypadkiem na o wiele drobniejszą dziewczynę, która schodziła po schodach przed nimi. Księżniczka o kasztanowych włosach potknęła się i spadła kilka schodków w dół, ale Lisa zdążyła złapać ją za ramię i podtrzymać, zanim boleśnie by się poobijała. Stephanie szybko do niej dołączyła, łapiąc dziewczynę za drugą rękę. Zrobiła to pewnie dlatego, że dziewczyna ta sprawiała naprawdę kruche wrażenie. Można było pomyśleć, że jeśli ktoś jej nie podtrzyma, to nie będzie w stanie utrzymać się na własnych nogach. - Przepraszam! Nic ci się nie stało? Zagapiłam się, naprawdę mi przykro... - zaczęła szybko Lisa. Księżniczka uniosła głowę i szybko rozpoznały w niej Arię, która wczoraj wieczorem odwiedziła ich pokój, a potem zabrała ze sobą Sophie. Miała duże, brązowe oczy i wyglądała na wystraszoną, co w pierwszej chwili trochę zmartwiło Lisę. Już miała po raz kolejny zapytać, czy wszystko w porządku, gdy Aria uśmiechnęła się lekko, dzięki czemu większość jej obaw się rozwiała. Dziewczyna miała niezwykle urokliwy uśmiech i nawet nieco wystające przednie zęby wydawały się być jej ozdobą. - Nic się nie stało. Powinnam iść trochę szybciej - mruknęła cicho, w jej głosie dało się wyczuć zmartwienie. - Daj spokój - odparła od razu Stephanie i jako pierwsza ruszyła dalej w stronę głównego holu. Nadal trzymały Arię pod ramię, bo wydawało się to w tej chwili po prostu właściwe, a schody były na to wystarczająco szerokie. - To nie ty czasem do nas wczoraj przyszłaś? - dziewczyna skinęła ostrożnie głową. - Tak właśnie myślałam. To jak, twojej koleżance udało się zmyć te wzorki na rękach? - zapytała energicznie Stephanie, jakby w ten sposób chciała przelać część swojego optymizmu na nieśmiałą księżniczkę. - Taaak - odpowiedziała powoli i spojrzała na nie z trochę mniejszą niepewnością. Wydawało się, że w jej oczach pojawiła się nawet pewna sympatia. - Sophie bardzo nam pomogła. Dayla na pewno będzie próbowała ją dzisiaj znów znaleźć, żeby jeszcze raz jej podziękować. Zanim Stephanie zdążyłaby się odezwać, Lisa wcięła się z krótkim i neutralnym: - Sophie potrafi być bardzo miła, kiedy chce. Współlokatorka Lisy spojrzała na nią ponad głową niższej dziewczyny, unosząc ze zdziwieniem brwi, a ruda dziewczyna w odpowiedzi tylko przewróciła oczami. Naprawdę nie ma sensu. Stephanie to zrozumiała i skwitowała na głos: - Tak, kiedy chce. W holu dziewczyny spotkały stojącego samotnie księcia Zasiedmiogórogrodu, który najwyraźniej czekał na swoją przyjaciółkę. Mundurek zawszan leżał na nim zadziwiająco dobrze i pasował do lekko opalonej skóry, złocistych włosów i ciemnych oczu. Widząc Arię trzymaną pod ramię przez dwie inne księżniczki, w dodatku te, które w Akademii były już znane ze swojej niezwykłości, uniósł zdziwiony brwi. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób. W przeciwieństwie do większości książąt, nie oceniał po pozorach, a nawet jeśli ktoś mu się nie spodobał, to miał wystarczająco godności i kultury, by wiedzieć, że kobiet się nie obraża. - Witaj, Ario - powiedział w końcu chłopak i spojrzał prosto na swoją przyjaciółkę. Na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech, a surowy wzrok znacznie złagodniał. Patrzył na księżniczkę z uczuciem, ale również z pewnym smutkiem i Lisie nagle przyszło do głowy, że książę ten ostatnimi czasy zaczął na pewno dążyć do tego, by zmienić swoją relację z Arią w coś znacznie większego i piękniejszego. Lisa nie miała pojęcia skąd w ogóle pojawiło się u niej takie podejrzenie i spojrzała zdziwiona na Stephanie, ale jej współlokatorka wydawała się niczego nie zauważyć. Sama Aria w tym czasie podeszła do Juliana i objęła go na powitanie, a następnie znów odwróciła głowę w stronę dziewcząt. - To jest... - nagle urwała, gdy zdała sobie sprawę, że nie zna ich imion. - Lisa i Stephanie - natychmiast uzupełniła Elisabeth i uśmiechnęła się uprzejmie. - Właśnie - podchwyciła Aria, a na jej policzkach pojawiły się łagodne rumieńce zawstydzenia. - Spotkałyśmy się na schodach. Są naprawdę bardzo miłe. A to jest Julian, mój przyjaciel z Zasiedmiogórogrodu i... - zająknęła się - ...książę tej krainy - prawie cały czas brzmiała niepewnie, jak osoba, która nie jest przekonana, czy powinna się odzywać. Julian położył jej pokrzepiająco dłoń na ramieniu, a potem w sposób o wiele pewniejszy od niej zwrócił się do dziewcząt. - No tak. Lisa, księżniczka z mieczem. A ty, Stephanie, pochodzisz z...? - Lisiego Gaju - odpowiedziała szybko dziewczyna, wzruszając ramionami. - Rozumiem. Słyszałem, że to piękna kraina - podsumował uprzejmie, a potem znów zwrócił się do Lisy. - Muszę cię przeprosić za nasze wczorajsze zachowanie - Aria spojrzała na niego z zaciekawieniem. - To bardzo haniebne, że w otoczeniu tylu książąt musiałaś bronić się sama - pochylił nieznacznie głowę w geście wstydu. Lisa nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć, ale na szczęście, choć może nie do końca, wyręczyła ją Stephanie. Współlokatorka zarzuciła jej rękę na plecy i powiedziała żartobliwie: - Nie przejmuj się. Lisa taka jest, kiedy przychodzi zagrożenie, to szuka miecza, a nie księcia Ruda dziewczyna spojrzała na Stephanie z ukosa, lekko marszcząc brwi. No dobrze, to była w pewnym sensie racja, ale sformułowana w ten sposób sprawiała, że Lisa zaczynała wyglądać jak jakiś dzielny wojownik, a nie po prostu zwykła nastolatka, która próbuje wszystkiego, byleby tylko nie dać się złapać chmarze ścigających ją wróżek. Po kilku sekundach na jej piegowatej twarzy pojawił się jednak uśmiech, a zielone oczy zalśniły. W sumie... wersja Stephanie nie brzmiała tak najgorzej. W tym czasie w wieży Honor chłopcy wciąż przygotowywali się do wyjścia. Hector, po usłyszeniu odpowiedzi Alana, spojrzał na niego ze współczuciem i powiedział, że nie powinien się tym przejmować, bo przecież nie mógł mieć pojęcia, że Aidan zareaguje w taki sposób. Chociaż książę z Nibylandii nie wiedział nawet o czym Alan rozmawiał z Aiadanem, to i tak zabrzmiało to przekonująco, jakby Hector miał naturalny dar do pocieszania. Wkrótce okularnik opuścił pokój i zaraz po tym chłopak z Nottingham w końcu wyszedł z łazienki. Chociaż wyglądał już na mniej przygnębionego, jakby poradził sobie z większością wspomnień, to i tak bardzo się spieszył. Ewidentnie nie miał ochoty rozmawiać na ten temat, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Zanim jednak szybko uciekł na śniadanie, odwrócił się na sekundę do Alana. - Emm... jakby co, to nie przejmuj się tym, jak zareagowałem, okej? Bo to nie twoja wina - powiedział niezręcznie, przeczesując palcami włosy. - W sensie... lepiej dla mnie, że dowiedziałem się o tym teraz, niż żebym potem miał odkryć to sam, prawda...? - uśmiechnął się lekko, a potem zniknął, zostawiając Alana samego w pokoju. Kiedy do holu dotarła Sophie, jej współlokatorki, Aria i Julian zdążyli już z niego zniknąć. Było w nim niesamowicie spokojnie, ciszy nie zaburzało nawet brzęczenie wróżek. Światło wpadało pod ukosem przez kryształowy sufit i zostawiało na podłodze piękne plamy o wymyślnych kształtach. Zanim dziewczyna zdążyła skręcić w stronę korytarza prowadzącego na stołówkę, za jej plecami rozległy się ciche kroki, dobiegające ze strony schodów wieży Męstwo. Okazało się, że był to książę Edward, ubrany w nienagannie pozapinany mundurek. Chociaż fizycznie prezentował się idealnie, na jego twarzy malowała się nieznaczna irytacja, jakby z jakiegoś powodu wyszedł z pokoju później, niż to sobie zaplanował. W jasnym holu wydawał się nawet jeszcze przystojniejszy. Urodę zdecydowanie odziedziczył po słynnej matce, miał w końcu skórę jasną i czystą jak śnieg oraz lśniące, czarne włosy. Kiedy zauważył Sophie, wyraz jego twarzy znacznie złagodniał, jak przystało w towarzystwie damy. Skoro byli tutaj sami, byłoby brakiem taktu, gdyby do niej nie dołączył. - Księżniczko - przywitał się cicho i zaoferował jej ramię. - Chyba obydwoje udaliśmy się dziś na śniadanie trochę później niż pozostali - powiedział żartobliwie i uśmiechnął się do niej czarująco. Wciąż wydawał się jednak być jakoś dziwnie nieobecny duchem, zupełnie tak jak poprzedniego dnia na kolacji.
  6. Akademia Zła Ten poranek zdecydowanie nie miał być łatwym dla Christiana. Przygotowany już wcześniej Navin wyszedł z pokoju na długo przed swoimi współlokatorami i chociaż nie zdążył opowiedzieć zbyt wielu osobom o wydarzeniach ostatniego wieczoru, nie było możliwości, aby ktoś nie zauważył wyraźnych sińców, szpecących nieco opuchniętą twarz Christiana. Jako pierwsze miały okazję zobaczyć je dziewczyny, które w głównym holu schodziły po schodach wieży Niezgoda prawie w tym samym momencie w którym pojawili się w nim Christian i Thomas. Trzymały się razem, chociaż jedna z nich szła półkroku z tyłu, zupełnie jakby pozostałe dwie były jej obstawą. Wyglądały na takie, które nie boją się niczego, w oczach każdej tliła się jakaś jadowita i zdecydowanie nieprzyjemna satysfakcja. Tak jak Adelia i Elvira wydawały się na pierwszy rzut oka nie pasować do Akademii, tak w tych dziewczynach każdy szczegół krzyczał, że są nigdziarkami i to niezwykle niebezpiecznymi. Jako pierwsza spojrzała w stronę chłopców Sava, wiedźma o zielonych włosach i czerwonych jak krew oczach. Miała bardzo długie, ale popękane gdzieniegdzie paznokcie i kilka, najwidoczniej zrobionych na własną rękę, kolczyków w uszach. To właśnie jej śmiech zainteresował pozostałe dziewczyny, które zaczęła wpatrywać się w Christiana z politowaniem i rozbawieniem. Śmiech Savy był głośny i pełen szyderstwa. Grupa wiedźm szła dobrych parę metrów dalej niż Christian i Thomas, ale nawet gdyby szły bliżej, próba zrobienia im czegokolwiek byłaby dowodem głupoty. W końcu teraz były tu wszystkie trzy razem, a każda wyglądała na taką, która na atak odpowiada o wiele agresywniejszą kontrą. Poza rozbawieniem dało się jednak dostrzec w ich oczach coś innego, szczególnie w tych żółtych, elektryzujących, należących do najwyższej, która szła nieco z tyłu. Niepokojącą satysfakcję i głód. Christian miał dziś zobaczyć ten wyraz jeszcze wielokrotnie, ponieważ dla nigdziarzy ktoś, kto pierwszego dnia dał się tak brutalnie pobić, spadał w rankingu na samo dno, otrzymując tytuł łatwej ofiary. Na korytarzu prowadzącym do stołówki każdy odwracał się, żeby spojrzeć na Christiana i siłą rzeczy również na Thomasa. W pewnym momencie minęli trójkę chłopców, którzy stali pod ścianą. Jednym z nich był Navin. Ich współlokator opowiadał coś energicznie dwójce nigdziarzy. Jeden był wysoki i barczysty, miał w sobie coś z wilka, a drugi szczupły i chorobliwie blady. Ten drugi z jakiegoś powodu zasłaniał też większą część twarzy długimi włosami. Kiedy koło nich przechodzili, Hadrion, bo tak miał na imię pierwszy z towarzyszy Navina, uśmiechnął się drwiąco do Christiana, a drugi, wampir Eudon, jeszcze bardziej spuścił głowę, tak, że trudno było odczytać jego reakcję. W stołówce również wszyscy natychmiast zaczęli dyskutować po cichu na temat wyglądu Christiana. Adelia, która do tej pory siedziała z pochyloną głową i gmerała niemrawo w śmierdzącej stęchlizną owsiance, również spojrzała do góry, chyba jako jedyna wyglądając na wystraszoną. - Nauczyciele nie powinni czegoś z tym zrobić? - szepnęła z zaciśniętym gardłem do siedzącej obok Judith, która przerzucała kartki podręcznika i bez żadnego grymasu przeżuwała zimne śniadanie. Tym razem Adelia siedziała razem ze swoimi współlokatorkami. Pewnie sama nie odważyłaby się pójść za nimi i zaryzykować, że ją przegonią, ale kiedy próbowała po raz kolejny skręcić do samotnego stolika, Judith złapała ją za ramię i pociągnęła w stronę zajmującej już miejsce Margo. Teraz, słysząc jej pytanie, ciemnowłosa dziewczyna oderwała na chwilę wzrok od książki i spojrzała beznamiętnie na pobitego chłopca. W odpowiedzi jedynie pokręciła głową. Adelia zauważyła już, że Judith rzadko odzywała się, gdy nie było takiej potrzeby. Dziewczyna musiała wiedzieć, że jej głos wywołuje ciarki i jest nieprzyjemny dla ucha. Zamiast niej usłyszała wiecznie podirytowaną Margo, która kończyła już jeść i sięgała po szklankę smakującej metalicznie wody. - A niby po co? Załatwianie swoich spraw jest w porządku, dopóki nie robisz tego pod nosem nauczycieli albo wilków. Adelia przełknęła głośno ślinę. Wiedźmy z Wieży Szkoda 66 przyszły na śniadanie jako jedne z ostatnich. Dało to chwilę wytchnienia Christianowi, ponieważ przez kilka sekund wszyscy zwracali uwagę na zmodyfikowany mundurek Walburgi. Wilki jedynie kręciły głowami, nie reagując w żaden sposób, ale po uczniach przelała się fala skrajnych opinii. Niektórzy, jak Sava i Pollux, uważali, że to śmieszne i bezsensowne, inni natomiast po cichu chwalili jej pomysłowość. W tym wszystkim była jeszcze Adelia, która patrzyła na wystające ze zmienionego mundurka nitki i rozmyślała o tym, że ta wiedźma raczej nie znała się na pracach ręcznych, takich jak szycie. Przez całe to zamieszanie Walburga zauważyła Christiana dopiero po wzięciu tacki ze śniadaniem i zajęciu miejsca. Wcześniej jednak spojrzała zaintrygowana na Elvirę, która z pełnym satysfakcji uśmieszkiem nie odrywała wzroku od pobitego chłopaka. Christian musiał to zauważyć, ponieważ dziewczyna z Nottingham robiła to niemal ostentacyjnie. Kołnierz jej tuniki był nieznacznie opuszczony, co oznaczało, że ona nie zamierzała się kryć ze swoimi siniakami. Jej sytuacja nie była taka jak Christiana. Wszyscy widzieli jak nigdziarz ją atakuje i wszyscy zauważyli jak obojętnie i spokojnie to przyjęła, zanim jej napastnik nie został poniżająco złapany przez wilki. W przypadku Christiana każdy mógł sobie dopowiedzieć własną historię, przynajmniej dopóki Navin nie rozpowie szczegółów całej Akademii. Elvira odnalazła wzrokiem również Thomasa i uśmiechnęła się do niego jeszcze pewniej, unosząc przy tym z zainteresowaniem jedną brew. Tego już Walburga jednak nie zobaczyła, ponieważ zajęta była rzucaniem głośnego, toczącego się po całej stołówce komentarza. - Ha! Wiedziałam, że jest słaby! Zauważyła to za to Kim, ale jej jedyną reakcją był tajemniczy uśmieszek. Potem dziwna dziewczyna zabrała się za swoją owsiankę. Elvira była chyba jedynym uczniem na stołówce, który nawet nie podszedł po swoją tackę. Wilki obserwowały drwiąco, jak sięga do kieszeni tuniki i wyjmuje z niej jabłko, niewielką butelkę wody i paczkę ciasteczek zbożowych. Walburga strzelała wzrokiem od odpychającego śniadania nigdziarzy do tego, co przyniosła ze sobą jej współlokatorka, aż w końcu podjęła decyzję i powoli sięgnęła ręką po jedno ciastko. Widząc, że Elvira nie reaguje, zaczęła jeść razem z nią. - Nie gadaj, że mamusia i tatuś zawszanie są tak dumni z małej wiedźmy, że będą jej wysyłać drugie śniadanie do szkoły - zakpił stojący najbliżej wilk. W odpowiedzi blondynka spojrzała na niego beznamiętnie, najwyraźniej nie zamierzając odpowiadać.
  7. Akademia Dobra Lisa i Stephanie nie były już w stanie powstrzymać rozbawienia, widząc jak Sophie gwałtownie zrywa się z łóżka. Nie zwróciły nawet uwagi na jej obelgi i spojrzenia, jakie rzucała, szczególnie w kierunku rudej dziewczyny. - Daj spokój, przecież to był tylko żart, po co od razu wzywać straże - powiedziała Stephanie ze śmiechem, widząc irytację Sophie. - Trochę poczucia humoru, naprawdę - usiadła na łóżku i wróciła do szarpania się ze wstążkami. Lisa natomiast wydawała się nagle spoważnieć. Zmarszczyła brwi, jakby coś sobie nagle przypomniała. Znała już przecież powód dla którego ciemnowłosa księżniczka dostała z nimi pokój, a przynajmniej jeden z powodów. Nie mogła jej jednak o tym powiedzieć, ponieważ wtedy wyszłoby, że naprawdę łaziła nocą po zamku. Podejrzewała, że Sophie o tym wie, w końcu nie było jej w łóżku, gdy wróciła po kąpieli, ale i tak wywlekanie tego tematu nie było dobrym pomysłem. Zaczęła się zsuwać z łóżka w nieco przygarbionej pozycji, bo wciąż czuła piekący ból w podbrzuszu. - Wątpię, żeby profesor Dovey cię przeniosła - powiedziała poważnie, nie rozwijając tematu. - Ale jeśli chcesz, to możesz z nią porozmawiać - dodała ugodowo, żeby nie zaczynać kłótni. Naprawdę nie było sensu. Nie będzie siedzieć w tej okropnej Akademii wiecznie, a nie chciała odejść pozostawiając po sobie tak złe wrażenie. Z drugiej strony nigdy nie przejmowała się tym, co ludzie o niej myślą. No ale to była kuzynka Alana. Lisa złapała za mundurek, starając się na niego nie patrzeć i zniknęła w łazience. Dobrze, że zrobiła to przed Sophie, bo wciąż musiała usunąć szare smugi z brzegu wanny. Nawet jeśli Stephanie je zauważyła, to wątpiła, by zwróciła na to większą uwagę. Na mocowaniu się z durną, różową sukienką Lisa spędziła dobrych parę chwil, by ostatecznie wrócić do pokoju, wyglądając tak, jak jej współlokatorka wcześniej. Wokół niej zwieszały się puszczone luzem wstążki i niepozawiązywane sznurki. O ubraniu kryształowych pantofelków nawet nie pomyślała. Zresztą, Stephanie czekała już na nią z parą grubszych skarpetek i zwykłymi, płaskimi butami, które najwyraźniej wyjęła z kufra, kiedy Lisa była w łazience. - Ubierz to. Powinno trochę pomóc na ten bolący pęcherz - powiedziała dziewczyna bez skrępowania. - Poza tym pomogę ci zawiązać to dziadostwo - dodała, wskazując na sukienkę. Chwilę później Stephanie szarpała już za wstążki mundurka Lisa, przy okazji stwierdzając: - Zawrzyjmy umowę na przyszłość. Ja pomagam ci z sukienką, a ty pomagasz mi, okej? Ruda dziewczyna zmarszczyła nieznacznie brwi, wiedząc, że wkrótce znów będzie próbowała wrócić do domu. Wciąż jednak nie była pewna, czy powiedzieć Stephanie o swojej nocnej wyprawie, więc jedynie skinęła głową. Kiedy Lisa miała już na sobie poprawnie pozapinany i niesamowicie niewygodny mundurek, jej współlokatorka nagle chwyciła skarpetki i buty i uklękła przed łóżkiem, łapiąc rudą dziewczynę za stopę. - Pozwól, księżniczko - powiedziała oficjalnym i przesadzonym tonem Stephanie, zakładając jej skarpetkę. - Stephanie, głupku - odparła Lisa ze śmiechem i próbowała wstać, ale druga dziewczyna przytrzymała ją za nogi. - Tym razem mi nie uciekniesz.r Obydwie znów zaczęły się śmiać, a Lisa ostatecznie pozwoliła Stephanie założyć sobie jednego buta. Kiedy jednak włożyła drugiego i razem wyszły z pokoju, nie zwracając szczególnej uwagi na to co robi Sophie, dziewczyna z Gawaldonu znów doznała tego ciężkiego, duszącego poczucia. Poczucia, że coś jest bardzo nie tak jak powinno. Tymczasem w wieży Honor Aidan przerwał gmeranie w swojej walizce i spojrzał zszokowany na Alana. Wydawał się przy tym całkiem zesztywnieć, a jego twarz zrobiła się jakby bardziej blada. Chłopak z Nottingham przez chwilę gapił się tak na drugiego księcia, aż w końcu opuścił głowę i wbił wzrok we własne kolana. Wyraźnie można było zauważyć, że był teraz smutniejszy i trochę zrezygnowany. - E...Elvira? J...jesteś pewien? - wydukał napiętym głosem, a potem głośno przełknął ślinę. - No to by wiele tłumaczyło - dodał szeptem, bardziej sam do siebie. - Tak, znam ją - podniósł w końcu wzrok z powrotem na Alana, ale chociaż patrzył prosto na niego, to wydawał się go tak naprawdę nie widzieć. - Ona... ten... no, ale w każdym razie... - zaplątał się we własnych słowach, aż w końcu udało mu się sformułować jeden logiczny wniosek. - Pewnie mój pobyt w Akademii ma jakiś związek z nią. Dyrektor mógł to zrobić specjalnie - powiedział ponuro. - To wcale nie chodzi o to, że ja jestem wyjątkowy, czy coś, tylko... w sumie sam nie wiem - westchnął, jego smutek zaczął zmieniać się w rozdrażnienie. Wsunął rękę we włosy i gwałtownie je roztrzepał, jakby próbował o czymś zapomnieć. Wtedy właśnie drzwi łazienki się otworzyły i wrócił Hector, ubrany w elegancki i zdecydowanie zbyt wystawny mundurek zawszan. Aidan natychmiast wykorzystał okazję i zanim ktoś zdążyłby go zagadać, złapał za swój strój i pognał do łazienki, szybko zamykając za sobą drzwi. Hector, który wciąż stał na środku pokoju, odwrócił się zdziwiony do Alana. - Co mu się stało? - zapytał ostrożnie, poprawiając okulary.
  8. Akademia Zła Adelia w nocy jeszcze długo nie mogła zasnąć i przewracała się z boku na bok na cienkim, twardym materacu. Drapała się po rękach i nogach, próbując pozbyć widmowego uczucia drepczących karaluchów, a kiedy w końcu udało jej się zapaść w płytki sen, nawiedziły ją koszmary. Wszystko zaczęło się całkiem przyjemnie. Znów była w swoim domu w Gawaldonie, siedziała przy drewnianym stole przykrytym schludnym, jasnoniebieskim obrusem. Sen musiał magicznie ją odmłodzić, bo nogami nie dosięgała do podłogi, zupełnie jakby znów była paroletnią dziewczynką. Z kuchni wyszła jej mama, ubrana w czysty, kuchenny fartuszek. Była nieco krągła, miała tak samo starannie przycięte włosy jak Adelia, a na jej twarzy malował się ciepły uśmiech. W ręku trzymała parę grubych, wełnianych rajstop. - Dopiero co byłaś chora, musimy uważać, żeby znów cię nie przewiało. I pamiętaj o tym, żeby nie stać zbyt długo na słońcu, bo podrażnia ci skórę. Spakowałam ci pożywne drugie śniadanie i butelkę soku warzywnego, nie jedz przed dziesiątą, bo zaburzysz dietę. Do zeszytu od rachunków włożyłam ci też zwolnienie z zajęć fizycznych, wciąż nie odzyskałaś wszystkich sił, jeszcze mogłabyś zasłabnąć - słowa matki zaczęły się dziwnie zlewać, kiedy pochyliła się, żeby pocałować ją w czoło, a potem pomóc jej w założeniu rajstop i pantofelków. Zaraz potem mała Adelia wyszła do szkoły, zupełnie jakby był to normalny dzień w Gawaldonie. Nie zdążyła jednak zajść zbyt daleko, bo wełniane rajstopy zaczęły jej dziwnie ciążyć. Słońce prażyło niemiłosiernie, naokoło wszystkie dziewczynki biegały w zwiewnych sukienkach, tylko Adelia była ubrana tak jak zawsze. Chociaż starała się to ignorować, ciepła tkanina na nogach coraz bardziej paliła jej skórę, aż w końcu zrezygnowała, schowała się za rogiem i ściągnęła rajtuzy, zostając w pantofelkach i sukience. Westchnęła z ulgą, ale wystarczyło kilka sekund, by z jej ust wyrwał się nagle rozpaczliwy okrzyk. Znikąd pod jej nogami pojawiło się mnóstwo karaluchów i pająków, które bezlitośnie zaczęły wspinać się bo jej bosych nogach. Chociaż wierzgała i krzyczała, nie była w stanie ich zrzucić. Ulica opustoszała, nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc. Przerażona pobiegła z powrotem w stronę domu, ale potknęła się na chodniku i upadła na ziemię, a insekty zaczęły wspinać się również na jej plecy i głowę. Ostatnim co zobaczyła, zanim robale całkiem zakryły jej pole widzenia, była jej matka Molly, która stała ze skrzyżowanymi ramionami obok ich domu i kręciła surowo głową. - Przecież ci mówiłam, Adelia. Dlaczego znowu nie posłuchałaś mamy? Obudziła się, gwałtownie podrywając do góry. Jak przez mgłę słyszała warczenie wilków, które wpadły do pokoju i obwieściły, że śniadanie zacznie się za dziesięć minut. Pokręciła głową i z zaciśniętym gardłem opadła z powrotem na śmierdzącą poduszkę. Wciąż była otępiała i senna, myśli w jej głowie przeganiały jedna drugą. Nie chcę jeszcze wstawać. Przecież zawsze cię słucham, mamo. Lisa, proszę, przyjdź tu. Mamo, nie bądź zła, to tylko rajstopy. Czy nie mam czasem żadnych robaków na ciele? Ta ostatnia myśl sprawiła, że znów się poderwała i zaczęła szybko oglądać swoje ręce i nogi, podciągając tunikę nieco do góry. Blade i kruche jak zawsze, żadnych śladów karaluchów, czy pająków. Pociągnęła nosem i spróbowała znów się położyć, ale zatrzymał ją opryskliwy głos Margo. - A ty co robisz? Wstawaj, za chwilę będzie śniadanie. Rozumiem, że jak się nocami gania po zamku, to jest się padniętym, ale nie pozwolę na to, żeby znów nas ktoś oskarżał o to, że nie ma cię tam, gdzie powinnaś być. Judith powoli uniosła głowę i spojrzała na Margo i Adelię, jakby miała zamiar się wtrącić. Ostatecznie jednak zrezygnowała i wróciła do sznurowania nigdziarskich buciorów. Miała już na sobie tunikę, a jej ciemne włosy spięte były w ciasny, surowy kok. Adelia natomiast nie miała pojęcia co mogłaby powiedzieć, więc tylko ostrożnie wzruszyła ramionami i wsunęła ręce pod brudne koce. Wciąż miała na sobie buty Alana, nie zdjęła ich do snu, bo była zbyt roztargniona. Jej współlokatorki nie zauważyły ich w ciemności, więc teraz próbowała je rozwiązać i zdjąć tak, żeby uniknąć zbędnych pytań. Udało jej się, więc po chwili tak jak Judith szamotała się z długimi, wilgotnymi sznurówkami czarnych buciorów. Nie płakała, ale jej szczupłe ręce drżały, a gardło było zaciśnięte. Cały czas powtarzała sobie, że to będzie tylko jeden dzień. Musi przetrwać jeden dzień. Tymczasem w wieży Szkoda Elvira rozczesywała czarną szczotką swoje długie, jasne włosy. Warunki w jakim przyszło im mieszkać nie były satysfakcjonujące, ale kiedy rozłożyła na swoim łóżku koce i prześcieradła przywiezione z domu zrobiło się chociaż znośnie. Nie zamierzała narzekać, w szkole piękno i wygodna nie powinny być najważniejsze, no chyba, że było się zawszaninem. Nie żeby kiedykolwiek miała coś przeciwko estetyce, człowiekowi przyjemniej było w schludnym otoczeniu, ale sposób w jaki w tamtej Akademii niepotrzebnie podnosili rangę piękna, był jedną z rzeczy, które niezwykle ją zawiodły. Spojrzała na Walburgę, która gmerała coś z nitkami przy swojej tunice, próbując sprawić, aby ciasno opinała ją w talii. Najwyraźniej nie wszyscy nigdziarze rezygnowali z dbania o swój wygląd. Spojrzała na swoje odbicie w maleńkim lusterku, które również ze sobą przywiozła. Ona również była teraz jedną z nich. Jedynie Kim nie wydawała się w żaden sposób przygotowywać do śniadania. Leżała na brzuchu na swoim łóżku i śpiewała cicho jakąś piosenkę o wróżkach, przeglądając jeden z podręczników. Elvira na początku była zdziwiona słysząc "Wróżki mają słodki głosik i śliczne sukienki...", ale kiedy schylała się, by wyjąć książki z kufra, dotarły do niej melodyjne słowa "...wyrwać im skrzydełka" i wszystko się wyjaśniło. Walburga wydała cichy okrzyk zwycięstwa, zakładając na siebie tunikę, która teraz nie była już bezkształtna i przypominała raczej mroczną, poszarpaną suknię, podkreślającą szczupłą talię. Elvira widząc to, zmrużyła oczy i spojrzała na własny mundurek. Cóż, najlepszym wyjściem byłoby sprawdzić, jak nauczyciele zareagują na modyfikację jej współlokatorki, a dopiero później zacząć samemu eksperymentować. Na jej cienkich ustach pojawił się drobny uśmiech, gdy sięgnęła po ciężkie, czarne buty. Tak, to było najlepsze wyjście. Kiedy na tej samej wieży do pokoju chłopców wpadły wilki, żeby gwałtownie ich obudzić, Navin dawno już nie spał. Siedział w pełni ubrany na szerokim parapecie, trzymając głowę na kolanach. Jego umysł jak zawsze zaprzątało wiele spraw. To jak sobie poradzi na zajęciach. Czy okaże się znacznie gorszy od innych. Dlaczego w środku nocy wilki zaczęły wyć, jakby Akademia została zaatakowana. No i oczywiście nie mógł też usunąć z pamięci wieczornej sceny podczas której jeden z jego współlokatorów pobił drugiego. Nawet nie chodziło o to, że wyglądało to nieprzyjemnie. Navin widział w życiu wiele przemocy, chociaż i tak był pod wrażeniem i nieco obawiał się teraz Thomasa. Bardziej zastanawiało go, za co dokładnie Christian dostał takie lanie, chociaż wątpił, by miał poznać na to odpowiedź. Z drugiej strony zawsze mógł trochę powęszyć, w końcu był w tym dobry. Byle tylko nie ściągnąć na siebie za bardzo gniewu tego gościa. Nie chciał przecież skończyć poobijany i skomlący jak Christian. Kiedy jego współlokatorzy, obudzeni przez wilki, zaczęli zbierać się do wstania, odwrócił głowę od okna i spojrzał w ich stronę. - Śniadanie będzie za dziesięć minut - powiedział cicho, bo podejrzewał, że kiedy było się na granicy snu i jawy ciężko było zrozumieć warkliwą mowę wilczych strażników.
  9. Akademia Dobra Lisę przebudziły rano padające na jej twarz promienie słońca i cichutkie dzwonienie, które wyłapała chyba tylko dlatego, że była już nieco przytomna. Zmarszczyła brwi i wtuliła twarz w pachnącą świeżością, jedwabistą poduszkę, zastanawiając się, czy wybór łóżka przy oknie był aby na pewno dobrym pomysłem. Nie chciała jeszcze wstawać, jej powieki wciąż były ciężkie i klejące, a umysł otępiale senny. Nocna wyprawa do Akademii Zła wyraźnie dawała się we znaki. Ale chociaż próbowała znów zasnąć, do jej uszu coraz wyraźniej docierały różne dźwięki, dzwonienie zaczęło mieszać się z cichymi słowami. Wydała z siebie potępieńcze stęknięcie i uniosła się na łokciach, żeby spojrzeć, co się dzieje. Był to błąd, bo prawie natychmiast poczuła nieprzyjemny ból w podbrzuszu, od którego niemal się skuliła. Pęcherz przypominał drażliwie o zimnych kamiennych podłogach mrocznego zamku, które wczoraj miały bezpośredni kontakt z jej stopami. Było to na razie do zniesienia, ale będzie musiała załatwić od Stephanie jakieś grubsze skarpetki i poszukać na śniadaniu gorącej herbaty. Powoli usiadła, opierając się o wezgłowie ogromnego łóżka, a potem rozejrzała się po pokoju. Sophie wciąż spała, przykrywając głowę poduszką, światło słońca wpadające przez okno do niej nie docierało. Prześcieradła Stephanie natomiast były niedbale porozrzucane i pomięte, a na nich leżała tylko jej torba, z której wystawała nogawka piżamy. Sama dziewczyna stała po drugiej stronie pokoju i właśnie zamykała drzwi. Zaraz potem odwróciła się i zauważyła obserwującą ją ze zdziwieniem, zaspaną Lisę. - Wróżki tu były. Powiedziały, że śniadanie zacznie się za godzinę - odpowiedziała z uśmiechem na jej nieme pytanie. - Za godzinę? - stęknęła Lisa i opadła znów na poduszkę, przy okazji otaczając ramionami brzuch. - Po co przyszły tu tak wcześnie? Jej współlokatorka wzruszyła ramionami i podeszła do swojego łóżka. Miała już na sobie mundurek zawszanki, ale wszystkie wstążki i zapięcia sukienki nadal były niedbale puszczone luzem i niepozwiązywane, a na jej nogach tkwiły zwykłe płaskie buty, co znaczyło, że przynajmniej na razie dziewczyna nie zamierzała wkładać kryształowych pantofelków. - Pewnie większość księżniczek potrzebuje, no wiesz... czasu, żeby się wypięknić - Stephanie teatralnie odrzuciła włosy do tyłu, a potem opadła na swoją pomiętą pościel. - My możemy go wykorzystać do spania albo leżenia. Lisa pokiwała głową i zamknęła oczy, wtulając głowę w poduszkę i podkurczając nieco nogi. Stephanie szybko zauważyła grymas na jej twarzy. - Ej, coś cię boli? - zapytała ostrożnie, a Lisa uśmiechnęła się blado. - Tylko trochę pęcherz, ale na pewno przejdzie. Stephanie pokiwała głową. - No w sumie wczoraj latałaś sporo na boso. Musiałaś się wyziębić. Możemy poprosić nimfy na śniadaniu o jakieś lekarstwo albo coś. Lisa mruknęła twierdząco, naciągając na siebie kołdrę. Przez dłuższą chwilę leżały w milczeniu, aż w końcu Lisa, decydując, że na pewno już nie zaśnie, podniosła się i opatulona prześcieradłami usiadła po turecku na miękkim materacu. Stephanie mocowała się z jedną ze wstążek sukienki, najpewniej próbując całkiem ją wyjąć, zanim zauważyła, że Lisa nie zamierza już spać. Wtedy przerwała i spojrzała w stronę nadal śpiącej Sophie. - Myślisz, że powinnyśmy ją obudzić? Lisa zagryzła wargę, przypominając sobie powoli wydarzenia wczorajszego wieczora. Wyjrzała ukradkiem przez okno, w stronę Akademii Zła, ale zamek zniknął całkiem za gęstą, unoszącą się nad Zatoką mgłą. I tak mogła się tylko domyślać co robi teraz Adelia, czy już wstała i jak się czuje. Odwróciła wzrok i tak jak Stephanie spojrzała na ich śpiącą współlokatorkę. Tak naprawdę to wcale nie miała ochoty jej budzić, ale przypomniała sobie o Alanie i o tym, że to przecież była jego kuzynka. No i w sumie powiedziała mu, że będzie próbowała być dla niej w miarę miła. - Nie no, obudźmy ją. Pewnie będzie się długo szykować - mruknęła niechętnie w odpowiedzi. Stephanie przewróciła oczami i westchnęła. - W sumie masz rację. Ale ja tam zdecydowanie bardziej lubię ją, gdy śpi. Lisa zaśmiała się cicho, a Stephanie zsunęła powoli z łóżka. Zanim jednak zdążyła zrobić chociaż krok, zatrzymała się nagle i odwróciła z powrotem w stronę Lisy z bardzo znaczącym uśmiechem, który wskazywał na to, że wpadł jej do głowy pewien pomysły. Ruda dziewczyna obserwowała z rozbawieniem, jak jej współlokatorka mruga do niej, a następnie spogląda na ciemnowłosą księżniczkę ze skrzyżowanymi ramionami i mówi głośno: - Sophie, to ty jeszcze śpisz?! Profesor Dovey kazała nam cię znaleźć, nie było cię na pierwszej lekcji! Ruda dziewczyna przycisnęła rękę do ust, żeby powstrzymać śmiech. No ale przecież wcale nie jesteśmy dla niej niemiłe - stwierdziła w myślach Lisa po chwili wahania. - Kto po tych wszystkich jej obelgach uznałby za wredny zwykły kawał? W tym czasie w wieży Honor wróżki dopiero pukały do drzwi pokoi książąt, którzy z zasady byli budzeni nieco później. W pokoju Alana to Hector był tym, który ostatecznie wstał i otworzył im drzwi, żeby wysłuchać obwieszczenia na temat śniadania i rozpoczęcia lekcji. Alan i Aidan także musieli się już obudzić, ale chłopak z Nottingham nie wydawał się mieć ochoty na to, żeby zwlec się z łóżka i tylko mruczał coś pod nosem. - Śniadanie będzie za pół godziny w stołówce, a po nim będziemy mieć dziesięć minut na zabranie książek i udanie się na pierwszą lekcję. Wróżki mówiły, że pierwszego dnia nie będzie nam potrzebnych wiele rzeczy i że nauczyciele wszystko nam wyjaśnią. No i że na razie nie możemy chodzić na lekcje z własną bronią i powinniśmy ją odłożyć w zbrojowni - Hector ziewnął, zakrywając usta ręką, a potem podszedł do swoich walizek. - Jak i tak żadnej nie mam. Jak chcecie to mogę iść się ubrać pierwszy - powiedział, spoglądając znacząco na Aidana, który dopiero unosił się na łokciach i wpatrywał w nich nieprzytomnie zmrużonymi oczami. Po tym jak Hector wsunął na nos okulary i zniknął w łazience, zaspany Aidan usiadł na łóżku i przeciągnął się. Zaraz potem spojrzała na Alana, a na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech. - To co? Pora na pierwsze wyzwania, nie? - westchnął, a potem usiadł na skraju łóżka, muskając bosymi stopami jeden z dywanów. - Może jakoś to wyjdzie i zostanę chociaż tym bohaterem drugoplanowym.
  10. Akademia Dobra Lisa po raz ostatni uśmiechnęła się do chłopaka, w jej zielonych oczach błyszczało prawdziwe rozbawienie. - Księżniczka? Myślę, że rycerz pasuje do mnie bardziej - zażartowała cicho, a potem odpowiedziała już poważniej. - Dobranoc, Alan. Zaraz po tym jak zamknęła za sobą drzwi pokoju i znalazła się w nim sam na sam z ciemnością i dwójką śpiących współlokatorek, ogarnęła ją cała masa sprzecznych emocji. Strach o Adelię, smutek, stres spowodowany samym wspomnieniem zniszczonej i ciemnej Akademii Zła. Do jej serca usilnie próbowało się jednak dobić także szczęście, zupełnie jakby ta noc nie była jedną, wielką porażką, zupełnie jakby stało się coś dobrego. Ekspres emocji zatrzymał się gwałtownie na stacji "poczucie winy" i tam już został, gdy zdała sobie sprawę, że nie powinna myśleć o niczym innym tylko o tym jak wydostać się z tego pokręconego świata i wrócić do Gawaldonu. Spojrzała na Stephanie, która obróciła się właśnie na brzuch i objęła ramionami poduszkę. Jej proste, nieco roztrzepane włosy w piaskowym odcieniu przypominały Lisie matkę, kiedy ta raz na jakiś czas rezygnowała z o wiele dla niej wygodniejszego związywania ich. Pokręciła głową, a potem z opuszczonymi ramionami ruszyła cicho do łazienki. W niej, korzystając z włożonych do porcelanowego pojemnika zapałek, zapaliła jedną ze świeczek. Tyle światła jej wystarczało, poza tym nie chciała przypadkiem obudzić którejś z dziewcząt. Zaraz potem usiadła na brzegu wanny i zaczęła szorować nogi, które okazały się być po tej wyprawie wręcz zatrważająco czarne i brudne. Nie miała pojęcia ile czasu minęło aż w końcu uznała ich stan za zadowalający. Co prawda Lisa próbowała potem wyczyścić nieco wannę, ale była zmęczona i zostało w niej kilka szarawych smug. Przetarła oczy i zdecydowała, że zajmie się tym jutro. Wróciła do stojącej na szafce świeczki i usiadła obok na ziemi, wpatrując się w poszarzałe, mokre i podniszczone puchate kapcie. Nie wiedziała, co powinna z nimi zrobić. Gdyby je wyrzuciła, to sprzątające pokój wróżki mogłyby zacząć się zastanawiać jakim cudem w jedną noc zniszczyła je do tego stopnia. Z drugiej strony mogła próbować je wyczyścić i zachować, w końcu nadal mogły się przydać. Ziewnęła cicho, zasłaniając usta piegowatą dłonią. Cóż, na pewno nie dzisiaj. Już miała się podnosić, kiedy zauważyła przy podstawie szafki wielobarwne wzory przedstawiające trawę, kwiatki, motyle i inne mniejsze zwierzątka. Jej wzrok zatrzymał się na niewielkiej, ale bardzo szczegółowej ilustracji zajączka, hasającego po łące. W mglistym świetle świeczki stworzonko przypomniało jej jednak o innym, tym samym, ale wykonanym z groszku i kukurydzy. Dopiero po czasie zorientowała się, że jej wizja się rozmyła, a pod powiekami zaczęło zbierać coś gorącego. Przyłożyła rękę do policzka, a potem ze zdziwieniem spojrzała na łzę, która została na jej palcu. Lisa na krótką chwilę pozwoliła swoim ramionom zatrząść się w szlochu, a głowie opaść na podkurczone kolana. Przez kilka sekund pozwoliła sobie wyglądać jak Adelia, gdy była zagubiona i wystraszona. Następnie wstała, otarła pięściami policzki i odgarnęła do tyłu niesforne, rude włosy, bo przecież tak naprawdę wcale nie była Adelią. Była Lisą i nie miała prawa do rozpaczy. Jeśli ktoś naprawdę troszczył się o innych musiał zawsze rezygnować z takiego komfortu. Zgasiła świeczkę i wróciła do pokoju, planując na razie schować kapcie pod łóżkiem. Jutro pomyśli o tym, co zrobić. Nie tylko z kapciami.
  11. Akademia Zła Ciężko było powiedzieć, czy Adelia w ogóle słuchała Crystal, kiedy tak siedziała na ziemi z głową na kolanach i cicho szlochała. Na pewno dotarły do niej jej pierwsze słowa, przez krótką chwilę miała nawet ochotę wydać jej Alana. W ten sposób być może kobieta przestałaby się tak na nią denerwować, a to co by się mogło stać z tamtym chłopakiem kompletnie jej nie obchodziło. Sam był sobie winien, mógł się nie mieszać w ich sprawy. Szybko jednak przypomniała sobie, że w ten sposób mogła pogrążyć również i Lisę i sprawić, że nie udałoby się im uciec już nigdy. Zagryzła więc mocno wargę i nie odezwała się słowem, a dalsze wywody dziekan rozmyły się w świecie jej własnego przerażenia i bólu. Wciąż czuła na ciele oślizgłe karaluchy, chociaż większość adrenaliny i histerii już minęła. Był to pewnie jedynie szok, który sprawiał, że nie była w stanie się w pełni uspokoić. Uniosła głowę i złapała wzrokiem ostre spojrzenie dziekan, więc zaczęła bardzo powoli zbierać się na nogi i chwiejnie iść w stronę wyjścia. Nie miała pojęcia, gdzie właściwie znajduje się Sala Udręki, była przecież nieprzytomna, gdy Crystal ją tu przyniosła, więc widok kanałów za drzwiami nieco ją zaskoczył. Dokładnie na przeciwko nich szlam spotykał się z krystalicznie czystą wodą i Adelia spojrzała tęsknie na tę stronę kanałów, która emanowała czystością i świeżością. Tę, która pasowała do niej o wiele bardziej. Potem ruszyła za nauczycielką w stronę narastającego zapachu stęchlizny. Kolana się pod nią uginały i cały czas mocno się telepała, ale przynajmniej udało jej się w końcu powstrzymać łzy. Być może napuchnięte powieki i wilgotne, czerwone policzki nie były w stanie udźwignąć ich już więcej. Pociągała nosem i zlizywała krew z pękniętej wargi, cały czas mając wrażenie, że to wszystko to tylko jakiś surrealistyczny koszmar. Nie odzywała się. Nie wiedziała, czy w ogóle jest w stanie. W holu Crystal została zaczepiona przez samotnego wilka, który trzymał w pazurzastych łapach dwa brudne, czarne buciory, które były częścią nigdziarskiego mundurku. Adelia spojrzała na niego nieprzytomnie, robiąc kilka ostrożnych kroków do tyłu. Potwór jednak i tak nie zwracał na nią uwagi. - Współlokatorki dziewczyny spały i nie wydają się mieć z tym cokolwiek wspólnego - warknął nisko, wbijając spojrzenie żółtych ślepi w Crystal. - Ale za to jeden z młodych wilków znalazł to - uniósł buty. - w korytarzu prowadzącym na Most Połowiczny. Na Moście nikogo nie było - dodał na koniec, a potem rzucił buciory do Adelii, tak, że ta ledwo zdążyła je złapać. Kiedy w końcu była wolna, pobiegła na górę po schodach wieży Występek, z trudem łapiąc oddech. Nie zatrzymała się ani na sekundę, nawet kiedy złapała ją kolka. Wydawała się uciekać, jakby od tego zależało jej życie. Nie zareagowała w żaden sposób nawet wtedy, gdy zaspana Margo siedzącą na cienkim materacu w pokoju numer 62 i najwyraźniej dopiero co obudzona przez wilki, zapytała się jej co ona do cholery zrobiła i jak śmiała je w to mieszać. Dziewczyna z Gawaldonu, wciąż drżąc, skuliła się na twardym łóżku i założyła na głowę postrzępiony koc, jak dziecko, które chowa się przed mieszkającymi w szafie potworami. Żadna ze współlokatorek już jej nie zaczepiła.
  12. Akademia Dobra Lisa pokręciła głową, jeszcze raz wyglądając zza białej kolumny. Głosy nauczycieli całkiem ucichły w oddali. Rozejrzała się po wielkim holu, jakby spodziewała się znaleźć wróżkę czającą się przy suficie tylko po to, by złapać tych uczniów, którzy zdecydowali się na wędrówkę po ciszy nocnej. W zamku panowała jednak cisza, ale nie taka jak w Akademii Zła. Ten spokój był przyjemny, co pewnie było zasługą wszechobecnej czystości, pięknych zdobień, światła rzucanego przez świece w kryształowych żyrandolach i świeżej kwiatowej woni. O tak, takie nagłe przejście z jednej szkoły do drugiej rzeczywiście mogło wywołać ciężki szok. Dwie tak wielkie skrajności, jedni dopieszczani jakby byli ze szkła, a drudzy poniżani i męczeni w odrażający sposób. Wciąż nie mogła tego zrozumieć. Spojrzała na wiszący najbliżej portret prześlicznej dziewczyny z bujnymi brązowymi lokami. Nie miała też pojęcia czym sobie zasłużyła na to, żeby trafić właśnie tu. We własnym mniemaniu nie nadawała się do żadnej z tych Akademii. Przerwała rozmyślania i spojrzała na Alana. - Tak, nie wydaje mi się, żeby Sophie dała radę z nami wytrzymać - powiedziała cicho, kiedy przemykali się do różowych schodów na wieżę Czystość. - My byśmy dały radę z nią, gdyby nas ciągle nie obrażała. A co do powodu to profesor Dovey powiedziała, że może być jeszcze jakiś, ale ten nauczyciel nie może go zdradzić. To trochę dziwne, nie uważasz? - byli już na szerokich i zdecydowanie nie kruszących się stopniach wieży, kiedy Lisa nagle stanęła jak wryta - Emm... co ja zrobiłam z butami Adelii? - zapytała ostrożnie, próbując sobie przypomnieć. Przez to całe zamieszanie i strach nie pamiętała, czy wcisnęła je jej do rąk, czy zgubiła gdzieś po drodze na most. Miała wielką nadzieję, że oddała je przyjaciółce, bo jeśli wilki znajdą je gdzieś na korytarzu to mogło się to źle skończyć. Pokręciła głową i przetarła oczy. Była naprawdę zmęczona i chciała już położyć się spać, żeby jutro zacząć myśleć co dalej z ich ucieczką. - Dobra, tego chyba i tak już nie sprawdzimy. Chodźmy - wspinali się dalej, otaczała ich coraz intensywniejsza woń delikatnych kwiatów i wonnych olejków. Lisa prawie już zapomniała jak dziwnie pachniało tu powietrze, ale po tym co poczuli w Akademii Zła, nie zamierzała narzekać. - Myślę, że gdzieś na niższych poziomach jest pasaż do wieży Honor, no wiesz, do klas. Więc może nie będziesz musiał znów schodzić do holu, bo przecież tam najczęściej są patrole - powiedziała cicho, kiedy wychodzili na piękny, ale ciemny korytarz, prowadzący do pokoi. I tak było tu o wiele jaśniej niż w Akademii Zła z uwagi na ogromne i krystalicznie czyste okna. Gdy w końcu dotarli pod drzwi numer 54, Lisa obróciła się, po raz pierwszy nieco skrępowana. Całkiem dobrze się czuła, mając Alana za towarzysza podczas tej niezbyt bezpiecznej wyprawy. Miała wrażenie, że dzięki niemu była pewniejsza i odważniejsza, w każdym razie stres nie zżerał jej tak bardzo. No więc co miała mu powiedzieć teraz? Żeby zyskać na czasie złapała za klamkę i lekko uchyliła drzwi, tak, że mogli zajrzeć do pięknego pokoju. Gdy zobaczyła co się w nim dzieje musiała zagryźć wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Stephanie rozwaliła się na łóżku, spychając część pościeli na ziemię. Leżała na plecach, mając obie ręce rozłożone jak orzeł do lotu. Do tego wszystkiego dziewczyna chrapała cicho i choć jak dla Lisy nie był to dźwięk specjalnie głośny ani irytujący, to najwyraźniej Sophie myślała inaczej i spała z głową wepchniętą pod poduszkę, co wyglądało komicznie. Lisa znów spojrzała na Alana, uśmiechając się szeroko, a potem bez zastanowienia objęła go po przyjacielsku, tak jak to zrobiła na moście. - Dziękuje za całą twoją pomoc - szepnęła i zaraz potem odsunęła się trochę i żartobliwie dźgnęła go palcem w pierś. - Zachowałeś się jak prawdziwy książę.
  13. Akademia Zła Biały wilk odszedł od Crystal, kiedy tylko dostał od niej dalsze rozkazy. Adelia nadal była omdlała i nie mogła zauważyć tego, że została podniesiona ani tego, że otoczenie zmieniło się na śmierdzące, wilgotne kanały. Cały czas lekko drżała, a jej spierzchnięte usta były nieznacznie rozchylone. W pewnym momencie zaczęła również szczękać zębami i wiercić się ze zmarszczonymi brwiami, choć wciąż nie odzyskiwała przytomności. Przez ten cały czas dręczyły ją koszmary. Nie była w stanie skupić się na żadnym z nich, kolory i dźwięki plątały się, migając w zawrotnym tempie. Dopiero na sam koniec wszystko zaczęło zwalniać i nabierać ostrości. Szarpała się z Margo, która próbowała wepchnąć ją głową w dół do kociołka. W pomieszczeniu było całkiem ciemno i jedyne plamy światła padały właśnie na nią oraz na trzy postacie, które stały obok i biernie przyglądały się jej rozpaczliwym wysiłkom. Adelii udało się ich rozpoznać dopiero wtedy, gdy Margo w końcu złapała ją za kostki i wrzuciła do wielkiego kotła. To był ten mężczyzna z mozaiki, Dyrektor Akademii, w masce i srebrnej todze. Uśmiechał się uprzejmie i trzymał dłonie na ramionach pozostałej dwójki, którymi okazali się być Lisa i Alan w koronach na głowie. Próbowała do nich krzyknąć, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Na moment przed tym jak Margo przykryła kociołek pokrywką, odcinając dopływ jakiegokolwiek światła, usłyszała jak Dyrektor mówi przyjemnym głosem Polluksa z Ceremonii Powitalnej: Zło nie wygrało w żadnej baśni od 150 lat. Właśnie wtedy się obudziła, podrywając gwałtownie do góry i ledwie powstrzymując krzyk. Wciąż widziała niewyraźnie, była przekonana, że wszystko było tylko snem i leży właśnie w swoim łóżku w Gawaldonie. Sięgnęła dłonią po kołdrę, ale pod palcami poczuła tylko zimny, wilgotny kamień. Ostatnie wydarzenia zaczęły do niej wracać nieprzyjemnymi falami, które sprawiały, że pod jej powiekami znów zaczęły zbierać się łzy. Teraz jednak wyglądała na bardziej zrezygnowaną, jak człowiek, które opuściły właśnie wszystkie siły. Uniosła spojrzenie, zauważając dziekan Crystal i pomieszczenie w którym się znajdowały. Śmierdziało tu grzybem, wilgocią i krwią, słyszała odległy szum wody, a przed sobą miała całą gamę wymyślnych narzędzi tortur, do tego wszystko okryte było półcieniem, ponieważ nieliczne pochodnie dawały dziwne, mgliste światło. Z jej gardła wyrwał się stłumiony szloch, kiedy odwróciła głowę na bok i przytuliła twarz do swojego ramienia, odsuwając się przy okazji nieco od zagrzybionej ściany. Nie próbowała już uciekać. Wiedziała, że nic to nie da. Wszyscy tutaj byli potworami, nie mieli w sobie żadnego współczucia i empatii. Lisa, dlaczego mnie zostawiłaś? Mniej więcej wtedy z cienia wyłonił się ogromny wilk, który przypominał człowieka bardziej niż wszyscy strażnicy, których widziała wcześniej. Był też o wiele bardziej przerażający, z potężnymi łapami i bliznami na pysku. Zaczęła drżeć jeszcze gwałtowniej i zwinęła się w kłębek w kącie Sali Udręki. Bestia jednak jak na razie zwrócił się do Crystal, patrząc na nią z niechęcią. - Nie lubię, kiedy ktoś stoi nade mną w czasie pracy - warknął nisko. - Ale skoro pani dziekan sobie tego życzy - dodał, nieco szyderczo rozkładając łapy. Potem spojrzał na kulącą się dziewczynkę i prychnął. - Co za słabeusz. Przecież to się rozpadnie po jednym uderzeniu - pokręcił głową i zaczął iść w jej stronę. Adelia, widząc to, zapiszczała i podniosła się na kolana, znów patrząc błagalnie na Crystal, ale nie odzywając się ani słowem. Jej oddech pewnie i tak był teraz zbyt szybki i urywany, by mogła sklecić jakiejś normalne zdanie. Kiedy Bestia złapał ją za kark i podniósł, najwyraźniej bez żadnego wysiłku, zakryła twarz drobnymi dłońmi i zaczęła szybko kręcić głową, jak wtedy, gdy porywał ją Dyrektor. Zaraz jednak jej ręce zostały siłą rozchylone i przyczepione do przerdzewiałych, metalowych łańcuchów. Gdy Adelia na nie spojrzała oddech uwiązł jej w gardle. Były bardzo ciasne i chropowate, na pewno zostawiają obtarcia, a przy tym niesamowicie przerdzewiałe i stare. Zagryzła wargę, a po jej policzkach spłynęło więcej łez. Właśnie wtedy obok jej stóp przebiegł wielki, czarny, śmierdzący szczur, od którego nie była w stanie się odsunąć z powodu skrępowanych dłoni. Zwierzę wskoczyło jej na nogi, zanim odbiegło, i choć miała na sobie buty Alana, to mimo wszystko nie mogła powstrzymać wysokiego pisku. Bestia, który właśnie jej się przyglądał, najwyraźniej zastanawiając nad karą, uśmiechnął się nieprzyjemnie i kucnął przed jej stopami, przesuwając pazurem po śladzie brudu, jaki zostawił gryzoń. - No proszę, sama się zdradziłaś i to na samym początku... Poza tym... do listy przewinień doliczyć trzeba chyba chodzenie w niekompletnym mundurku. Skąd masz te buty? - nagle zapytał ostro, podnosząc się i znów nad nią górując. Adelia przez dłuższą chwilę zbierała się na odpowiedź. - Przy...przyniosłam z...z do...o...omu - wyszlochała ostatecznie. - To męskie buty - odpowiedział natychmiast Bestia z nutą irytacji, a potem spojrzał przez ramię na dziekan Crystal. - To i tak nie jest moja sprawa. Ja mam cię tylko ukarać i właśnie to zrobię. Adelia przełknęła ślinę i mocniej wcisnęła się w zimną ścianę. Bestia odwrócił się i odszedł, mijając stoły z narzędziami tortur. Po chwili znów zniknął w cień i Adelia mogła na sekundę odetchnąć z ulgą, rzucając krótkie spojrzenie Crystal. Dziekan nie mogła nie zauważyć, że Adelia jest wyraźnie wymęczona i wygląda jak kupka nieszczęścia. Właśnie wtedy Bestia znów do nich wrócił, trzymając w łapach... - Nie! Błagam, nie chcę, p...proszę, proszę, zabierz tooooo! - Adelia zaczęła się histerycznie szarpać w łańcuchach, jakby nagle przestała się przejmować, czy zostawią jej obtarcia na nadgarstkach. Jeśli jednak dokładniej jej się przyjrzeć, nie było w tym nic dziwnego. Dziewczyna z Gawaldonu patrzyła się na Bestię z absolutnym przerażeniem, jej oddech znacznie przyspieszył, gdy próbowała wykręcić się w trzymających ją więzach tak, żeby zakryć ramionami głowę. Kat trzymał na łapach szczura, sporo mniejszego od tego, który przebiegł po jej nogach, ale równie brudnego i szpetnego, do tego po jego sierści spacerowało kilka sporych karaluchów. - Nie szarp się tak - powiedział lekceważąco Bestia. - To najlżejsza kara jaką możesz dostać za swoje przewinienia. Podziękuj pani Dziekan - uśmiechnął się, pokazując ostre zęby, a następnie wrzucił jej karaluchy za tunikę, a szczura położył na ramieniu. Zaraz po tym stanął z boku i obserwował obojętnie jak dziewczyna szamocze się i krzyczy rozpaczliwie, jakby właśnie przeżywała okropne tortury. Gwałtownie wciągała powietrze, kilka razy łapał ją atak kaszlu, ale wciąż próbowała się uwolnić, dopóki ostatecznie nie zawisła beznadziejnie na łańcuchach z opuszczoną głową. Złapała ją czkawka, a z ust ciekła ślina, ale nie zwracała na to uwagi. Wszystko trwało może minutę, ale dla Adelii była to cała wieczność. Teraz, kiedy w końcu się uspokoiła, karaluchom udało się nareszcie znaleźć ucieczkę i wyleciały po jej nodze spod noszonej pod tuniką poobdzieranej spódnicy, uciekając przy ścianie w głąb Sali Udręki. Bestia sięgnął łapą po szczura, który zaplątał jej się na karku we włosy i rzucił nim obojętnie przez ramię. Zaraz potem odpiął jej łańcuchy, a ona opadła na kolana, łkając i najwidoczniej nie mając siły ani chęci do tego, żeby się podnieść. Jej nadgarstki były po bokach poobdzierane do krwi. - Lepiej zacznij stosować się do zasad, bo następnym razem czeka cię o wiele gorsza kara - skwitował warkliwie Bestia, a potem spojrzał obojętnie na Crystal i znów zniknął w cieniu. Drżąca dziewczyna przycisnęła dłonie do twarzy i szlochała dalej.
  14. Akademia Dobra Po tym, jak dotarli pod czyste i pachnące mury Akademii Dobra, Lisa jeszcze przez dłuższy czas nie odrywała wzroku od wieży Dyrektora, zupełnie jakby była zahipnotyzowana. Na jej twarzy malował się wyraz dziwnego strachu, przywodzący na myśl człowieka, który we śnie nagle odzyskał świadomość i mimo wszelkich starań nie był w stanie się obudzić. Usłyszała, że Alan się odezwał i obróciła głowę w jego stronę, ale oczy jeszcze przez parę sekund miała utkwione w oknie, w którym właśnie przed chwilą zgasło światło. Poczuła, że do jej serca toruje sobie drogę wściekłość nieznanego pochodzenia, ale gdy w końcu spojrzała na Alana jakimś cudem udało jej się uspokoić. Uśmiechnęła się blado i postawiła krok w jego stronę. - Jeśli chcesz - odpowiedziała na jego propozycję, wzruszając ramionami, a potem zmarszczyła nieznacznie brwi. - Właśnie dlatego chciałam uciec już dzisiaj... - westchnęła. - Alan, to nie tak, że ja się nie będę starać, ale sam pomyśl... Pielęgnacja Urody? Etykieta Księżniczek? Widziałeś pozostałe uczennice? Będę robić wszystko co w mojej mocy, ale na tę chwilę wydaje się, że jedyną szansą dla mnie jest, żeby Stephanie okazała się gorsza - zacisnęła zęby. - Ale ja jej nie pozwolę nie zdać, choćbym miała to osiągnąć siłą. Ona na to nie zasługuje, ma naprawdę szlachetne serce. Lisa znów pokręciła głową i szarpnęła za srebrną klamkę drzwi, znajdujących się zaraz za kolumnadą. Były one wykonane z dziwnego, błękitnego kryształu, który wydawał się być w połowie przeźroczysty. Za nim znajdował się pachnący kwiatami korytarz, z marmurową podłogą i rzeźbionymi kolumnami. - No naprawdę, czyli na parterze było jakieś przejście? - mruknęła dziewczyna, nieco zła na samą siebie, ale gdy tylko drzwi zamknęły się za nią i Alanem, zaczęły dziwnie falować i błyszczeć, by potem zniknąć, pozostawiając po sobie gładką ścianę. - Aha. Wszystko jasne - pokręciła głową z uniesionymi brwiami. Zakradli się do głównego holu, w którym, na ich nieszczęście, znajdowała się dwójka nauczycieli. W kobiecie z posiwiałym kokiem rozpoznali dziekan, profesor Klarysę Dovey, obok niej natomiast stał mężczyzna, którego Lisa bardzo dobrze zapamiętała z Ceremonii Powitalnej. To ten, który cały czas uśmiechał się do uczniów i wydawał się mieć nieco nieobecne spojrzenie. - Auguście, cały czas zastanawiam się czy to na pewno był dobry pomysł - powiedziała dziekan, brzmiąc na nieco zdenerwowaną. Nauczyciele spacerowali powoli, najwidoczniej kierując się do jednego z odchodzących od holu korytarzy. Byli do nich odwróceni plecami. Chociaż tyle - pomyślała Lisa. - Nie ma powodu do zmartwień, Klaryso. Możesz mi wierzyć, że dla tych dziewczynek będzie to niezwykle korzystne - odpowiedział spokojnie August Sader, myślami będąc już chyba gdzie indziej. - Ale... - dziekan nie dawała za wygraną. Zbliżali się do przejścia na korytarz, więc Lisa zaryzykowała wychylenie głowy za kolumnę, żeby móc lepiej słyszeć o czym rozmawiają. Chciała się dowiedzieć, czy profesorowie czasem nie mają na myśli jej i Adelii, tego, że je rozdzielono. Tak mocno zacisnęła palce na kolumnie, że te zrobiły się prawie równie białe jak ona - Auguście, czy pierwsza wersja przydzielenia uczennicom pokojów nie była odpowiedniejsza? Przecież nie chcemy prowokować niepotrzebnych spięć. - Lisa rozluźniła się i zamrugała. No naprawdę? Chodziło tylko o to? Mimo wszystko słuchali dalej, a kolejne słowa profesora Sadera sprawiły, że Lisa znów odzyskała ciekawość. - Dziewczęta w wieży Dobroć od zawsze pragnęły książęcego życia lub własnego długo i szczęśliwie w baśni, chociaż same nie wywodziły się z rodów królewskich. Można tam znaleźć zwykłe dziewczyny, dwórki lub potomkinie dobrych czarownic - zaczął spokojnie profesor, a Klarysa Dovey nieznacznie skinęła głową. - Wszystkie je jednak łączy poczucie własnej wyjątkowości. Są pełne elegancji i chęci do nauki w Akademii, ale prowadziły życie, które można nazwać swobodnym. Sophie i Magdalene jako jedyne były już księżniczkami, gdy tu trafiły. Nie zaznały nigdy zwyczajnego życia, często pewnie zabraniano im bliższego kontaktu z ludźmi spoza arystokracji. Przydzielenie im pokoju ze zwykłymi dziewczynkami da im szansę nauczyć się, że prawdziwie Dobry zawszanin powinien okazywać serce i szacunek nie tylko tym, którzy myślą i zachowują się podobnie do niego samego - zakończył łagodnie Sader. Profesor Dovey przez chwilę milczała. Byli już w korytarzu, gdy w końcu zebrała się na odpowiedź. - Rozumiem cię, Auguście i w pełni się z tobą zgadzam, ale... - nagle zaczęła ostrożniej dobierać słowa. - ...mam wrażenie, że jest jeszcze jakiś powód o którym nie wspomniałeś... ponieważ nie możesz, prawda? Zanim profesorowie znikli Lisa zdążyła jeszcze zauważyć, że profesor Sader uśmiecha się tajemniczo do pani dziekan, a następnie odwraca głowę w bok. Przez ułamek sekundy profesor patrzył prosto na nich. Nie zdążyli skryć się za kolumną i Lisa zagryzała wargę, przekonana, że już po nich, ale mężczyzna nie zareagował w żaden sposób i za chwilę znów uśmiechnął się do profesor Dovey. Potem nauczyciele zniknęli i w holu zapadła cisza. - Okej... czy on nas po prostu zignorował? - szepnęła Lisa, nie przejmując się zbytnio tym, co usłyszała o Sophie i Magdalene.
  15. Akademia Zła Kiedy dziekan zadawała jej retoryczne pytania, Adelia powoli podniosła głowę i obserwowała ją ukradkiem wciąż zbyt wystraszona, by spojrzeć jej w oczy. Łzy spływały jej po twarzy i moczyły i tak brudną nigdziarską tunikę. Jakimś cudem zdobyła się jednak na lekkie kiwanie głową w geście potwierdzenia, nawet jeśli zakończone ostrymi paznokciami palce na jej brodzie sprawiały, że cała się trzęsła. Niestety, chwilę później Crystal nagle zmieniła swoje nastawienie, co sprawiło, że Adelia zacisnęła oczy ze strachu i wcisnęła się bardziej w zimną ścianę. Była tak przerażona, że nie była w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Tak przynajmniej było dopóki nie poczuła, że kobieta boleśnie ciągnie ją za ramię, podnosząc na nogi. Chwilę to trwało, aż jej całkiem teraz otępiały umysł zrozumiał, co znaczą usłyszane słowa. Idziemy do Sali Udręki. Do Sali Udręki. Wstąpiły w nią siły, jakie nie sądziła, że w ogóle posiada. Zaczęła się szarpać, łapiąc dziekan za ramię i próbując oderwać od siebie jej dłoń. Przy tym szlochała jeszcze bardziej, jej rozpacz zmieniła się w histerię. - Nie... proszę... niech mnie pani zostawi, błagam, zrobię wszystko, nie chcę tam iść, proszę.... - błagała gorączkowo, nie zwracając już uwagi na to, czy zachowuje się głośno. Słowa wypływały z jej ust tak szybko i tak płaczliwie, że z każdą chwilą coraz bardziej plątał jej się język. Ledwo już cokolwiek widziała, łzy tak bardzo rozmywały jej obraz. Były już z powrotem w holu, kiedy zdała sobie sprawę, że jest zbyt słaba, żeby się wyrwać i zbyt tchórzliwa, żeby próbować kobietę bić albo kopać. Ze strachu, który w tej chwili wydawał się osiągnąć swój punkt krytyczny, zaczęło jej się kręcić w głowie, a przed oczami mnożyć czarne plamy. Osłabiona, oparła się o Crystal. - Nie jestem zła... błagam... porozmawiam z Dyrektorem... powiem mu... proszę... to pomyłka... Lisa... - mamrotała jeszcze przez chwilę, a potem w końcu zemdlała, całkiem opierając swój ciężar na dziekan i mocząc jej szatę łzami. Wilki, które zgromadziły się w holu, zwabione hałasami, otoczyły je teraz jak publiczność, wydając się być rozbawione tą sceną. Szczerzyły ostre kły, patrząc na Adelię, która nieprzytomna wyglądała jakby przytulała się do Crystal. - Do twarzy pani z dzieckiem przy piersi - powiedział któryś z nich, a kilka innych zawtórowało mu warkliwym śmiechem. - Może powinna sobie pani załatwić własne? Zaraz po tych słowach rozległ się świst, a młody strażnik, który rzucił tę uwagę, zaskowyczał z bólu, gdy na jego plecach utworzyła się świeża rana. Do przodu przepchnął się biały wilk, dzierżąc w łapie długi, czarny bicz. - ROZEJŚĆ SIĘ! NIE MACIE SWOICH OBOWIĄZKÓW? - krzyknął, wyraźnie wściekły, a w tłumie wilków rozległ się zbiorowy pomruk, po którym wszyscy zaczęli rozchodzić się w boczne korytarze. - Proszę wybaczyć to karygodne zachowanie, pani dziekan. Te młode wilki nigdy się nie nauczą - główny strażnik zwrócił się do Crystal już o wiele spokojniej, a potem spojrzał obojętnie na nieprzytomną dziewczynę. - Czy to ta, która próbowała uciec? Mamy wstrzymać dalsze poszukiwania?
  16. Akademia Zła Adelia biegnąc na oślep w górę cały czas myślała o tym, co się przed chwilę stało. Była nieco otępiała i wciąż pod wpływem szoku, ciężko jej było powrócić do racjonalności. Po twarzy ciekły jej łzy, po raz kolejny znacząc policzki czerwonawymi smugami. To wszystko jego wina! To był jego pomysł! Wiedziałam, że Lisa nie powinna go przyprowadzać! Poradziłybyśmy sobie bez niego! - krzyczała w duchu, zaciskając pięści i nawet nie czując, że boleśnie obija się o ściany. Słyszała w holu warczenie dziesiątek wilków i jej nogi same niosły ją do bezpiecznego pokoju, choć tak naprawdę nawet nie widziała, gdzie stawia stopy. Lisa mnie tu zostawiła! Wzięła go za rękę i uciekła, zostawiła mnie! - mówiła jedna część jej samej, podczas gdy druga odpowiadała - Nie myśl tak. Nie mogła nic zrobić. Obiecała, że wróci. To dla waszego dobra, żebyście miały szansę na ucieczkę. Przyłożyła dłonie do twarzy, żeby powstrzymać krzyk, który chciał wyrwać się z jej gardła. Nigdy w całym swoim życiu nie była chyba tak rozdarta. Myśli toczyły w jej głowie tak zaciętą walkę, że prawie sprawiało jej to fizyczny ból i naprawdę zaczynała czuć pod czaszką głuche pulsowanie. Kilka razy potknęła się i upadła kolanami na kamienne stopnie, ale natychmiast pięła się dalej do góry, nawet jeśli miałaby to robić na czworakach. Kiedy w końcu wstała, wciąż zasłaniała twarz dłońmi i to pewnie dlatego nie zauważyła dziekan w długiej czarnej szacie, na którą nie dość, że wpadła, to jeszcze odbiła się do tyłu i poleciała na ścianę, spadając kilka stopni w dół, ale na całe szczęście nie upadając na głowę lub plecy. Zamrugała, nadal oszołomiona i spojrzała w górę, na wpatrującą się w nią kobietę. Strach ścisnął ją mocno za gardło, a obraz się zamglił i zniekształcił z powodu kolejnych, napływających jej do oczu łez. Chyba właśnie w tym momencie uwolniła się w końcu z własnego świata wewnętrznych rozterek i rozpaczy, ale wcale nie czuła się bezpieczniejsza. Miała ochotę wzywać Lisę, ale wiedziała, że to byłoby głupie i w niczym by nie pomogło. Okropnie się bała i chciała po prostu zakopać się w tych śmierdzących kocach w pokoju na wieży i nie wychodzić spod nich do czasu, aż jej przyjaciółka znów tu przyjdzie. Czym ja sobie zasłużyłam na to wszystko? Czym? Dlaczego ten dziwny pan w białej masce stwierdził, że pasuję do takiego miejsca? Nie znalazła żadnych odpowiedzi. Zsunęła się po zimnym murze i usiadła na jednym z kruszących się schodków. Spuściła głowę, nie będąc już w stanie powstrzymać żałośliwego szlochu. - Przepra...a...aszam... J...ja nie ch...chciałam - jęczała urywanym głosem, tak naprawdę nie wiedząc za co przeprasza. Miała tylko nadzieję, że kiedy ta kobieta zobaczy, że jest jej przykro za jakiś wyimaginowane winy, to zostawi ją w spokoju. - Niech pa...a...ani mi nie ro...o...obi krzywdyyyyy - pociągnęła nosem. - Chcę wró...ó...ócić do d...domu - przyciągnęła kolana do siebie i położyła na nich głowę, kuląc się i licząc na jej litość. Na nic innego nie była w stanie się zdobyć. Akademia Dobra Kiedy Alan objął lekko Lisę, ta na początku zesztywniała, trochę zdziwiona. Potem jednak ciężar dzisiejszej porażki znów na nią opadł, sprawiając, że spochmurniała i doszła do wniosku, że w sumie to dlaczego miałaby nie skorzystać z pocieszenia, skoro Alan wyraźnie również był z tego powodu smutny. Również objęła go ramionami i oparła czoło na jego koszuli, zamykając oczy i pozwalając sobie na te kilka sekund, które miały ją uspokoić. Co zadziwiające, nawet, kiedy stwierdziła, że czuje się już trochę lepiej, wciąż nie miała ochoty się odsunąć i musiała się do tego lekko przymusić. - Ja też byłam pewna, że nam się uda - powiedziała, kiedy już znów stała prosto. Chociaż na pewno czuła wielki ból z powodu ostatnich wydarzeń, to na jej twarzy widać było tylko surową determinację. Nie zamierzała się przecież poddać. Jej zielone oczy świeciły trochę bardziej niż wcześniej, ale nie pozwoliła spłynąć po twarzy ani jednej łzie. To by i tak nic nie zmieniło. Owinęła ramiona wokół siebie, choć tak naprawdę w tej chwili nie czuła ani zimna, ani smrodu ani brudnych, przemoczonych kapci. - Wyglądała na tak przerażoną... Ale podjęłam dobrą decyzję, prawda? Lepiej trochę poczekać i uciec, niż dać się głupio złapać, nie? - zapytała niezbyt pewnie, nie patrząc na Alana. - Mam nadzieję, że Adelia sobie poradzi - szepnęła jeszcze. Westchnęła i spojrzała na baśniowo piękną i kolorową Akademię Dobra, na krystalicznie czystą wodę, która ją otaczała. Nie miała ochoty tam wracać. Jeśli zależałoby to od niej, to zrobiłaby wszystko, żeby zostać z Adelią w mrocznym zamku i jak najlepiej ją wesprzeć. Musiała jednak przestać rozpaczać. Dziś się nie udało, ale to nie oznacza, że wszystko stracone. Jeśli pozwoli smutkowi przejąć nad sobą kontrolę, to na pewno nic z tej ucieczki nie wyjdzie. Westchnęła po raz kolejny i spojrzała na trzymaną przez Alana broń. - Mogę zobaczyć? - zapytała, a potem bez pytania po niego sięgnęła. Zaraz potem uniosła miecz, trzymając za rękojeść obiema rękami tak jakby była to rakieta do tenisa - Jest ciężki, ale pewnie można się przyzwyczaić - spojrzała na Alana. - Jak znam życie to źle go trzymam, co? Chwilę później uniosła machinalnie głowę do góry i już nie usłyszała odpowiedzi księcia, ponieważ na jej twarzy pojawiło się przerażenie gorsze niż jakiegokolwiek, jakie mogła odczuć w Akademii Zła. Wieża Dyrektora Akademii nadal była otoczona przez wróżki, które albo znów ich nie widziały albo po prostu nie mogły odejść od swoich posterunków nie ważne, co by się działo. Lisa patrzyła jednak na wciąż oświetlone okno. Znajdował się w nim cień jakiejś postaci, która tym razem nie starała się uniknąć zauważenia. Oczywiście nie byli w stanie dojrzeć stąd żadnych szczegółów. Poza zarysem człowieka nie widzieli nic, nawet oczu, co sprawiało, że Dyrektor przypominał mglisty cień chyba nawet bardziej niż w Gawaldonie. Lisa jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że postać wpatruje się dokładnie w nich, jakby chciała, żeby ją zauważyli i zrozumieli, że doskonale wie, co przed chwilą próbowali zrobić. Ruda dziewczyna zesztywniała, czekając na nadejście czegoś strasznego, na wróżki i wilki, które tłumami wypadną z zamków i ich złapią... . Ale nie... na moście dalej było zatrważająco spokojnie. Tylko Dyrektor wciąż ich obserwował, wydając się przy tym trwać w absolutnym bezruchu. Nie była pewna, czy próbował w ten sposób pokazać im, że potępia to w jak karygodny sposób złamali szkolne zasady. W głębi duszy odbierała to jednak raczej jako drwinę. Jakby Dyrektor był rozbawiony tym, że myśleli o ucieczce i teraz chciał przekazać im, że jest to na tyle niemożliwe, że nawet nie musiał reagować. - Chyba powinniśmy... wrócić do zamku - szepnęła cicho Lisa, wbijając spojrzenie w swoje brudne kapcie i oddając Alanowi jego miecz. Potem powoli zaczęła stawiać niepewne kroki na moście. Wciąż było cicho, chociaż dziewczyna miała wrażenie, że ten spokój ją przytłacza i odbiera jej całą energię. Starała się pokonać ten dystans jak najsprawniej, chociaż tak naprawdę powłóczyła nogami z zaciśniętym ze stresu gardłem. Na swojej drodze nie spotkali już żadnej bariery. Lisa nie odrywała spojrzenia od ziemi, jej ramiona były napięte, a oddech płytki przez całą drogę pod kryształową kolumnadę, która wydawała się ciągnąć wieczność. Do samego końca czuła na sobie wzrok, śledzący każdy jej ruch. W pewnym momencie przyszło jej do głowy, że chyba właśnie odbyła najgorszą, najbardziej nerwową karę w swoim życiu. Pierwszą, która sprawiła, że nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Gdy znaleźli się już przy czystych i lśniących murach Akademii Dobra, po raz kolejny obróciła głowę, ale cień zdążył już zniknąć.
  17. Akademia Zła Lisa i Adelia wciąż trzymały się za ręce, gdy słuchały słów Alana. Pomiędzy ich postawami była jednak spora różnica. Ruda dziewczyna stała krok bliżej roślinnej ściany, która zagradzała im drogę i wpatrywała się w ich towarzysza z prawdziwym zainteresowaniem na twarzy. Mogła nie interesować się za bardzo baśniowymi sprawami, ale tematyka mieczy i broni zawsze była interesująca. To musiało być coś, taka szermierka albo strzelanie z łuku. Gdyby Lisa miałaby być jakąś postacią z książki to byłaby damską wersją rycerza, wiedziała to od dzieciństwa. Adelia natomiast też była nieco zaciekawiona, ale nie do tego stopnia, by naprawdę zwrócić uwagę na te słowa. Wkrótce o nich zapomni, gdy tylko wróci do swojego normalnego życia. I bardzo dobrze, tak miało być. Adelia nigdy tak naprawdę nie chciała mieć nic wspólnego z baśniami, chociaż tak jak wszystkie inne dzieci w Gawaldonie pochłaniała każdy nowy egzemplarz, wywoływały one w niej pewien lęk. Lęk przed obcym światem, który wyrywał ją ze spokoju codzienności. Ale gdy była małą dziewczyną zdarzało jej się myśleć o tym, jaką postacią mogłaby zostać i zawsze ostatecznie dochodziła do wniosku, że ze swoją delikatnością nadawałaby się tylko na damę w opresji. Przełknęła ślinę i spojrzała kątem oka na Lisę, która jak do tej pory zawsze spełniała rolę jej bohaterki. Obydwie dziewczyny obserwowały w napięciu jak Alan próbuje przeciąć konary zagradzające wyjście na Polanę. Kiedy jednak ostrze jego miecza spotkało się z barierą stało się coś bardzo dziwnego. Nie dość, że mieczowi nie udało się przeciąć drewna, to gałęzie nagle ożyły i zaczęły oplatać broń, jakby miały zamiar wciągnąć ją do środka. Lisa zareagowała bardzo szybko i puściła rękę Adelii, która ze strachu przyłożyła obie dłonie do twarzy i odsunęła się parę kroków. Lisa pomogła Alanowi oderwać ostrze od gałęzi, chociaż nawet im obu przyszło to z wielkim trudem. Jeśli jednak wydawało im się, że na tym koniec rewelacji, to właśnie wtedy wszystkie konary zaczęły nagle świecić dziwnym, ciemnozielonym światłem. Wszyscy odeszli teraz trochę do tyłu, a Lisa zagryzła wargę do krwi, zastanawiając się, czy jej podejrzenia są słuszne. Oby nie, oby nie... - szeptała w myślach, ale niestety. Wkrótce usłyszeli za sobą gwałtowne wycie wilków, roznoszące się na całym parterze. Jeśli nawet jakimś cudem obudziło to kilku nigdziarzy na wieżach, to prawdopodobnie przycisnęli oni tylko mocniej poduszki do uszu i próbowali spać dalej. - Szybko - syknęła Lisa i całą trójką pobiegli z powrotem w stronę schodów. Adelia była najwolniejsza z nich, więc Lisa musiała ją trochę ciągnąć. Wpadli na schody wieży Występek chyba na dwie sekundy przed tym jak cała grupa wilków wpadła do holu i pognała korytarzem w stronę Leśnego Tunelu. Lisa, dysząc gwałtownie, uniosła głowę do góry. Spiralne, kamienne stopnie były zadziwiająco ciche i wydawało się, że na wieży nie ma nikogo i jest tam bezpiecznie. Wtedy do ich uszu dotarło odległe, wściekłe warknięcie. - Przeszukać zamek, zabezpieczyć wszystkie wyjścia. Jeśli trzeba, sprawdzić pokoje - a potem o wiele bardziej gniewne - Lepiej, żeby to się nie okazało kolejnym żartem któregoś z młodych wilków. Lisa poczuła, że serce podeszło jej gdzieś w okolice gardła. Spojrzała na Adelię, w której oczach znów zaczęły iskrzyć się łzy, a potem na Alana. Przełknęła ślinę, żeby zwilżyć suche gardło i podjęła decyzję. - Adelia, wróć szybko do pokoju i udawaj, że śpisz. Nie damy dzisiaj rady. - Ale Lisa... - Adelia przerwała jej, patrząc na nią z przerażeniem, najwyraźniej dotknięta do żywego. - Adelia, nie ma czasu. Jeśli teraz nas złapią, stracimy wszystkie szanse. Będą już wiedzieć, że się tu włamałam i drugi raz nie będę mogła. Za chwilę zablokują wyjście na most, musimy wrócić. Adelia mocno ściskała jej dłoń i patrzyła na nią błagalnie. Z jej gardła wyrwał się zdławiony szloch, gdy odezwała się po raz kolejny. - Lisa, ja nie chcę tu zostać. - Wiem, ja też nie chcę. Ale wrócę. Nie poddamy się. Adelia, proszę cię, nie płacz - złapała ją za policzki, żeby spojrzeć jej w oczy. - Dasz sobie radę - do ich uszu doszło szybkie człapanie wilczych łap. Lisa zamrugała gwałtownie i mocno przytuliła przyjaciółkę, prawie natychmiast ją jednak wypuszczając. - Biegnij. Ruda dziewczyna złapała wtedy Alana za rękę i starając się nie patrzeć na przerażoną przyjaciółkę, przeskoczyła kilka stopni, upadając twardo z powrotem w holu. Zaraz potem pognali za posąg łysej wiedźmy, a potem w ciemny korytarz prowadzący na most. Biegli, praktycznie słysząc na karku dyszenie wilków. Zaraz po tym jak wypadli na zewnątrz, schronili się za jedną z kamiennych kolumn, tak, że wilk, który wyszedł by sprawdzić most, nie mógł ich zauważyć. Kiedy potwór wrócił z powrotem, prawdopodobnie mając zamiar stanąć na straży przejścia, Lisa odetchnęła i oparła się o chłodne, brudne mury. Przez chwilę tylko milczała, próbując pokonać przeraźliwe pieczenie w gardle, a potem otworzyła oczy i spojrzała gniewnie na Alana. - Tylko spróbuj... - wydyszała. - Tylko spróbuj powiedzieć, że to twoja wina, a skończysz w tej śmierdzącej fosie, obiecuję ci to. Też myślałam o tym, żeby wydostać się przez Leśny Tunel, bo widziałam taki sam w Akademii Dobra. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdybym próbowała go rozłupać ostrym kamieniem i gałęzie zaatakowałyby moją rękę - pokręciła głową, zmarszczyła brwi i znów uderzyła tyłem głowy w chłodny mur, chyba po raz pierwszy od kiedy Alan ją poznał wyglądając na tak ponurą i nieszczęśliwą. Adelia jeszcze przez chwilę stała zszokowana na schodach, a po jej policzkach ciekły łzy. Kiedy jednak usłyszała wpadające do holu wilki, odwróciła się i pobiegła na górę, potykając się i obijając o ściany. Przyciskała przy tym dłonie do twarzy, pewnie ze strachu lub by powstrzymać szloch. Być może lepiej byłoby dla niej, gdyby tego nie zrobiła. Bo chociaż przed spotkaniem dziekan na schodach nie mogło uchronić jej nic, to przynajmniej nie wbiegła by w nią, by następnie z okrzykiem zaskoczenia polecieć do tyłu na chłodną ścianę.
  18. Kancelaria Gdy Snow i Anna wróciły do gabinetu Magdy tam już nie było, a Cloud poinformowała je, że najpewniej znajdą ją w księgowości na parterze, ponieważ załatwiała sprawy związane z pracą i gabinetem krawieckim dla Snow. Natalia, Jolanta i Golding wrócili ze szpitala wkrótce po nich. Minister edukacji opuściła ich na piętrze, by udać się do własnego biura, choć wciąż wyglądała na zmęczoną, natomiast Premier zaprowadziła Goldinga do swojego gabinetu, by ustalić z nim szczegóły przedstawienia prawdy członkom jego organizacji. Przy drzwiach zatrzymała się jeszcze, bo choć się spieszyła, kultura nakazywała powitać i porozmawiać chwilę z nowo zatrudnionym ochroniarzem. Nie znał on oczywiście jej prawdziwej tożsamości, ale w uprzejmym uśmiechu i ciepłym tonie głosu mógł wyczuć jej serdeczność i troskę, co w pewien sposób tłumaczyło, dlaczego ludzie wybrali ją na takie stanowisko w tak trudnych czasach. Wiele czasu nie mogła mu jednak poświęcić, ponieważ wzywały ją obowiązki.
  19. Akademia Zła Lisa i Adelia przez chwilę jeszcze wpatrywały się w Alana. Na twarzy rudej dziewczyny malowała się dziwna ponurość i zniechęcenie, natomiast jej przyjaciółka wyglądała na zszokowaną i wystraszoną. Ostatecznie Lisa westchnęła i skinęła głową, zaciskając usta. - Masz rację, Alan. Powinniśmy się pospieszyć - rzuciła ukradkowe spojrzenie na okna, ale były one zbyt wysoko. Cóż, będą musieli spróbować przy Leśnym Tunelu. Kiedy powoli ruszyli w stronę wyjścia z wielkiego holu Adelia w końcu zdobyła się na wydobycie z siebie kilku drżących słów. - A...ale przecież Dyrektor tak nie wygląda. K...kiedy nas porywał był tylko cieniem. Poza tym myślałam, że to normalne, że zło nie wygrywa. W końcu chyba o to chodzi w b...baśniach, tak? Żeby dobro wygrało - spojrzała na Lisę, ale ta tylko wzruszyła ramionami. - Sama już nie wiem, co o tym myśleć. W każdym razie wydaje mi się, że Dyrektor może tak wyglądać, tylko w Gawaldonie pokazuje się inaczej - zmarszczyła brwi. - Ja też zawsze byłam pewna, że zwycięstwo dobra to naturalny element każdej opowieści. Kiedy wychodzili z powrotem na ciemny korytarz, Lisa odwróciła się jeszcze na chwilę, by znów spojrzeć na mozaikę przedstawiającą dwóch Dyrektorów. Jej wzrok zatrzymał się na bladej, szczupłej dłoni złego brata i przez chwilę miała wrażenie, że coś mrowi ją w okolicach kostki, w tym miejscu, gdzie porywacz złapał ją i ciągnął przez las. Zadrżała i szybko pokręciła głową, a potem dołączyła do Adelii i Alana. Znowu zawracali do głównego holu zamku, ponieważ Adelia poinformowała ich, że to tam znajduje się korytarz prowadzący do Leśnego Tunelu. Krucha dziewczyna drżała coraz bardziej i bezustannie czepiała się ramienia Lisy. Jej przyjaciółka nie przejmowała się tym i starała co chwilę ściskać ją za dłoń, by pokazać jej, że wszystko jest w porządku. Im później się robiło tym bardziej dawał im się we znaki chłód, zupełnie jakby temperatura w zamku bezustannie spadała. - Margo i Judith... - zaczęła cicho Adelia, jakby coś sobie przypomniała. Kierowała swoje słowa do Lisy, ale Alan i tak mógł je usłyszeć. - ...również uważają, że Dyrektor jest dobry, ale powiedziały też, że wierzą, że jeśli wystarczająco się postarają to uda im się pokonać zawszan. W każdym razie Margo tak mówiła. Są wiedźmami - skwitowała na końcu dziewczyna, a jej głos posmutniał. - Margo? Czy to czasem nie jest kuzynka Stephanie? - zapytała Lisa, marszcząc brwi, ale Adelia jej nie odpowiedziała, bo właśnie zbliżyli się do przejścia na hol. Cały czas obserwowała smutno rudą dziewczynę, zastanawiając się jak wiele innych osób poznała w tamtej szkole i czy uznała kogoś za lepszego i ciekawszego od niej. Nie, nie myśl tak - zaprotestował w jej głowie jakiś płaczliwy głos. - Lisa to twoja przyjaciółka, nie zostawi cię. Ścisnęła jej piegowatą dłoń, nieco się uspokajając. Musieli jeszcze chwilę zaczekać, chowając się za brudną kolumną, ponieważ w holu rozmawiały warkliwie trzy wilki. Ciężko było zrozumieć jakiekolwiek słowa, ale sprawiali imponujące wrażenie, bo choć byli ewidentnie młodzi, posiadali długie, ostre kły, świecące w mroku oczy i potężne, zakończone zakrzywionymi szponami łapska. Adelia cały ten czas, jaki spędzili na chowaniu się, obejmowała mocno Lisę, a ta odpowiadała jej tym samym. Ruda dziewczyna nie robiła tego jednak ze strachu, z którym potrafiła sobie radzić, a raczej z chęci wsparcia przyjaciółki. Kiedy hol w końcu opustoszał, szybko przez niego przebiegli, kierując się we wskazanym przez Adelię kierunku. Wszystkie korytarze sprawiały wrażenie jeszcze ciemniejszych, co znaczyło, że musiało być już naprawdę późno. Gdy dotarli do Leśnego Tunelu, okazało się, że ucieczka może nie być tak prosta, jak mogło im się zdawać. Olbrzymie gałęzie, które przypominały chyba raczej pnie małych drzew, całkiem zamknęły wyjście na Polanę. Tam, gdzie nie dały rady wejść wielkie konary, wciskały się mniejsze gałązki i liście, tak że nie było widać żadnych prześwitów. Ciężko było też stwierdzić jak gruba była ta ściana roślinności. Lisa, widząc to, zaklęła pod nosem. Odwróciła się do Alana, nie wyglądając na zbyt przekonaną. - Myślisz, że miecz da sobie z tym radę? Adelia mimowolnie też spojrzała w jego stronę.
  20. Akademia Zła Kiedy znaleźli się już w miarę spokojnym miejscu Lisa dopiero poczuła jak niesamowicie zmarzły jej nogi. Przemoczone kapcie nie były komfortowe, ale bieganie na boso po chłodnych kamieniach było zdecydowanie gorsze. Obawiała się podnieść stopę i zobaczyć jak bardzo brudna i czarna była. Oj, w domu czeka ją nie tylko porządne szorowanie, ale też, najprawdopodobniej, niezły ból pęcherza. Zanim jednak zdążyła zastanowić się co ma teraz zrobić, zobaczyła, jak Alan zdejmuje swoje buty i oddaje je w jej ręce. Lisa na początek zastanawiała się, czy nie odmówić, ale sama musiała przyznać, że on przynajmniej miał skarpetki. Spojrzała ukradkiem na Adelię, która przyglądała się temu w ciszy i bez wyrazu, a potem na jej wystające spod tuniki stopy, teraz w mokrych i brudnych kapciach. Ona zawsze była delikatniejsza. - Oddaj je Adelii, jeśli możesz - powiedziała pewnie, spoglądając na niego niemal prosząco. - Ja sobie zatrzymam swoje kapcie. Te buciory też zabieramy, mogą się przydać w lesie - zawiązała sznurówki nigdziarskich butów, a potem złapała je jak torebkę. Adelia uśmiechnęła się do niej lekko i zaczęła szeptać coś o tym, że nie potrzeba, ale robiła to bez przekonania. Być może była już przyzwyczajona do tego, że dyskusja z Lisą na temat jej własnego zdrowia była praktycznie nie do wygrania. W każdym razie Lisa odbierała to w ten sposób. Wzięła z powrotem brudne kapcie i bez choćby krztyny dyskomfortu na twarzy włożyła je z powrotem. To nie był czas na wybrzydzanie. Słysząc, że Alan zadał pytanie Adelii, odwróciła się, żeby rozejrzeć po pokoju i upewnić, że nie grozi im tu żadne niebezpieczeństwo. Mogłoby się wydawać, że Adelia, tak jak Lisa, nie zauważyła dziwnego zachowania Alana. Ale to byłoby błędne podejrzenie. Od samego początku słyszała jego dziwny ton, rozumiała spojrzenia jakie jej rzucał. Teraz, gdy zadał jej pytanie, przez co była zmuszona się do niego odwrócić, zrobiła to powoli, pozwalając, by kosmyki wilgotnych, brązowych włosów opadły jej na czoło i nieco zasłoniły oczy. Chciała, żeby wiedział, że ona wie. Chciała, żeby zobaczył, że jest jej przykro i smutno. Jej oczy zalśniły jeszcze bardziej, jakby powstrzymywała łzy, a wargi nieco drżały. Cała postawą milcząco pytała go "A więc ty też uważasz mnie za wiedźmę?". Lisa odwróciła się teraz w drugą stronę i tego nie widziała. Adelia nie była pewna, czy jest z tego powodu zadowolona, czy nie. Chyba wolałaby, żeby to zauważyła. Bo ta nieśmiała dziewczynka z Gawaldonu od początku wiedziała, że tak będzie. Wiedziała, że taki książę, czy jakikolwiek inny uczeń tamtej szkoły nie zrozumie ich przyjaźni. Oni nic nie rozumieli. Nie potrafili pojąć, że Lisa zawsze była dla Adelii, by ją uratować lub by się dla niej poświęcić i że tak powinno być, bo tak się przecież zaczęło. Wszyscy tutaj wyciągali tylko swoje głupie wnioski na podstawie czarnego łabędzia na jej piersi, ale nikt ich tak naprawdę nie znał, nie był z nimi w Gawaldonie. Ona i Lisa wzajemnie się dopełniały. Silna, wojownicza i szlachetna oraz nieśmiała, delikatna i staranna. Adelia zawsze była gotowa wysłuchać swojej rudej przyjaciółki, uspokoić ją, wesprzeć dobrym słowem albo zganić, jeśli zaszła potrzeba, natomiast Lisa opiekowała się Adelią i chroniła ją jak młodszą siostrę. To było oczywiste, że nikt nie miał prawa oceniać albo wtrącać się w ich relację, niszczyć tę ich małą harmonię. Wszystko było idealnie, tak jak było i nie potrzebowało zmiany. Poza tym jej umysł uparcie podpowiadał, że poradziłyby sobie bez niego. Kiedy się odezwała, jej głos był cichy i niepewny. - Myślę, że mógłbyś, ale nie jestem pewna. Leśny Tunel kończy się roślinną strukturą. W sensie... gałęziami i tak dalej. N...nie wiem jak wygląda jego blokada, ale chyba nie zaszkodzi sprawdzić - odwróciła się szybko w stronę Lisy. Lisa jednak wydawała się ich w ogóle nie słuchać. Weszła głębiej do pomieszczenia i przyglądała się teraz czemuś na ścianie. - Lisa? - Adelia szepnęła zdziwiona i zbliżyła się do niej. Tak naprawdę dopiero teraz naprawdę rozejrzała się po miejscu, do którego trafili. Było ogromne, pokryte zielonkawymi glonami i niebieską patyną, w brudnych kandelabrach tkwiły pogaszone pochodnie, a na drugim jego końcu zobaczyła kolejne pary drzwi. Jeśli dodać do tego wielkie okna i kolumny, przypominało hol podwodnego królestwa, ale miało w sobie o wiele więcej mroku niż piękna. Kiedy Adelia zbliżyła się do Lisy, zauważyła, że wpatruje się ona w marmurowe mozaiki, które zajmowały sporą część ścian. Zadzierała głowę do góry, a na jej piegowatej twarzy malowało się coś pomiędzy szokiem, irytacją i ukontentowaniem. Adelia po chwili również zapatrzyła się w nie z rozchylonymi ze zdziwienia ustami. Na jednej z mozaik, tej, przed którą właśnie stali, przedstawiony był wizerunek dwóch młodzieńców w zamkowej komnacie, obserwujących dziwne, ostre pióro. Mozaika była nieco spękana, ale i tak dało się wyraźnie zobaczyć ich intensywnie błękitne oczy i białe jak obłok włosy. Byli oni obydwaj niesamowicie przystojni, ale w całkiem inny sposób, niż książęta Akademii Dobra. Mieli w sobie pewną eteryczność, wydawali się być nienaturalnie doskonali, zupełnie jak rzeźby, które ktoś magicznie ożywił. Przy tym byli też praktycznie identyczni, jedyną różnicą był ich ubiór, jeden nosił długą czarną togę, a drugi białą. Jeśli jednak ktoś zechciałby przyjrzeć im się dokładniej zauważyłby też kolejny szczegół, który ich dzielił. Twarz mężczyzny w bieli była pełna ciepła i łagodności, sprawiał wrażenie osoby do której można się było zwrócić z każdym problemem i zawsze znalazła rozwiązanie. Natomiast drugi, ubrany na czarno, był lodowato chłodny i surowy, w jego twarzy kryło się coś niebezpiecznego i złowrogiego. - Kim oni są? - zapytała szeptem Adelia, a Lisa niepewnie pokręciła głową, wciąż milcząc. Jej wzrok powędrował do drugiej mozaiki. Przedstawiony na niej obraz był bardziej złowrogi. Mężczyzna w czarnej todze atakował drugiego nawałą zaklęć, a na jego twarzy malowała się nie tylko wściekłość, ale również jadowita przyjemność, jakby planował to, co właśnie zrobił i był pewny zwycięstwa. Drugi, w białej todze, bronił się, choć wydawał się być przy tym pełen żalu. Rysy jego twarzy rozświetlała jednak również determinacja, którą Lisa dobrze znała - odczuwała ją zazwyczaj wtedy, gdy w grę chodziło bezpieczeństwo innych. Na kilku kolejnych mozaikach mogli zobaczyć sceny z czasów Wielkiej Wojny, zawszan i nigdziarzy z całej Puszczy, którzy stanęli ze sobą do krwawej i ostatecznej walki. Lisa poczuła, że Adelia ściska ją mocno za ramię. Na ostatniej natomiast znajdował się już tylko jeden mężczyzna, ale niemożliwym było stwierdzić który. Ubrany był w srebrną togę, a na twarzy miał białą maskę, która odsłaniała jedynie usta i oczy. Po ich wyrazie nie dało się jednak nic poznać, ponieważ nie miały one ani ciepła i serdeczności chłopca w bałej todze, ani lodowatego chłodu chłopca w czarnej. Wysoka postać o nienaturalnie białych włosach wyciągała przed siebie dłonie nad którymi unosiło się to samo pióro, co na pierwszej mozaice. Poniżej znajdowały się tłumy ludzi, równo podzielonych na tych szpetnych i ubranych na czarno, oraz zadbanych, odzianych w eleganckie stroje. Wszyscy oddawali mu cześć. Przez chwilę trwali tak w ciszy, obserwując ostatni obraz, dopóki Lisa nie odwróciła się w stronę Alana z cichym pytaniem. - To jest Dyrektor Akademii, prawda? Stephanie opowiadała mi o tym, że wcześniej było ich dwóch. Adelia wciągnęła gwałtownie powietrze i znów wbiła spojrzenie w wizerunek zamaskowanego Dyrektora.
  21. Akademia Zła Być może była to kwestia z odnalezienia przyjaciółki, ale Lisa wydawała się w ogóle nie słyszeć zmiany w tonie głosu Alana lub się nią nie przejmować. Teraz, kiedy była już z Adelią, kiedy nie musiała się zastanawiać jak bardzo cierpiała jej przyjaciółka, co aktualnie robiła i jak długo już na nią czeka, wydawało się, że większość stresu ją opuściła. Oczywiście, wciąż była czujna, w końcu samo odnalezienie Adelii nie gwarantowało jeszcze, że uda im się uciec z Akademii, ale jej krok był zdecydowanie bardziej sprężysty, a na ustach malował się lekki uśmiech. Jej kapcie wciąż tłumiły kroki, chociaż były już całkiem zniszczone i poszarzałe. Adelia, która miała na sobie nigdziarskie buciory, musiała stawiać kroki bardzo ostrożnie i uważnie. - Dlaczego jesteś w piżamie? - zapytała cicho, gdy znów znaleźli się w klatce schodowej. Ewidentnie unikała spoglądania na Alana, zamiast tego uśmiechając się nieśmiało do Lisy, choć jej rzęsy wciąż były sklejone przez łzy. Była niesamowicie szczęśliwa, że przyjaciółka przybyła, by po raz kolejny ją uratować i nie udzielała się zbytnio w kwestii drogi, pozwalając im się prowadzić. Przy okazji cały czas trzymała się z Lisą pod ramię, zupełnie jakby była to jej gwarancja bezpieczeństwa. - Bo nie miałam innego stroju. Widziałaś te damskie mundurki księżniczek. Są jeszcze gorsze, w życiu nie dałabym rady się w nich wymknąć - odpowiedziała ruda dziewczyna, spoglądając na Adelię, a ta w odpowiedzi pokiwała szybko głową. Ciężko jej było widzieć drobną przyjaciółkę w takim stanie. Wydawało się, że w ciągu tego jednego dnia Adelia stała się jakby cieniem samej siebie. Zawsze była krucha i delikatna, ale teraz jej policzki wydawały się nieco zapaść, oczy zrobiły duże i napuchnięte od długotrwałego płaczu, a na szczupłych dłoniach powychodziły jej niebieskie żyłki. Lisa pomyślała, że rodzice Adelii będą przerażeni, gdy zobaczą jak wygląda ich ukochana córka. Ale to nie było teraz tak ważne. Musiała przecież najpierw zadbać o to, żeby w ogóle mogła do nich wrócić. Zamrugała i jeszcze mocniej objęła ją ręką, w ochronnym geście. Lisa odwróciła od niej na chwilę wzrok, gdy usłyszała słowa Alana. Gdy tak spoglądała na niego, jak schodził przed nimi w dół wieży Występek, poczuła, że mimowolnie marszczy brwi. Nie był to jednak wyraz złości, irytacji, czy zmartwienia. Po prostu cały czas przypominała sobie, jak chwilę temu, zanim znaleźli Adelię, powiedział, że jego zdaniem jest wspaniała. Nie miała czasu mu wtedy odpowiedzieć i może to i lepiej, bo sama nie miała pojęcia, jak mogłaby to skomentować. Nie żeby ją to w jakiś głębszy sposób poruszyło, ale i tak... było jej miło. Adelia zauważyła to, jak Lisa obserwuje Alana i wydawało się, że jej oczy nieco się rozszerzyły, a kąciki ust opadły w dół, tworząc dość smutny wyraz. Najwyraźniej dało się w niej jednak wyczuć strach, zupełnie jakby nieoczekiwana sympatia Lisy do tego księcia, mogła być dla niej jakimś zagrożeniem. Wzięła drżący oddech i zapytała cicho. - Lisa... a czy my mamy w ogóle jakiś plan na to jak wyjść z tej strasznej szkoły? - brzmiała teraz na prawdziwie przygaszoną, tak, że Lisa znów na nią spojrzała i uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Nie martw się, na pewno coś wymyślimy - zamyśliła się - Może przez ten czas, jaki tu spędziłaś, udało ci się dowiedzieć coś o jakimś wyjściu? Znaleźli się właśnie znów w wielkim, mrocznym holu pełnym portretów. Adelia zaczęła nieco drżeć. - N...nie. Tylko... tylko ten Leśny Tunel, przez który prowadzili nas na Ceremonię, ale on na pewno jest zamknięty... no i... no i to przejście od fosy, tam prowadzi taki korytarz, powinien być... o jej - wskazała powoli na wąski korytarzyk, który teraz był zasunięty olbrzymim głazem. - Nie denerwuj się, Adelia, poradzimy sobie - pocieszyła przyjaciółkę Lisa, a potem uniosła głowę i spojrzała na posąg wiedźmy za którym znajdowało się przejście na most. - Cóż, pójście tam nic nam nie da. Musimy jakoś wydostać się z zamku. Ostatecznie można spróbować i oknem... - jej słowa przerwało człapanie, obwieszczające ponownie zbliżające się wilki. Adelia westchnęła cicho i przycisnęła się mocniej do Lisy, a ta spojrzała szybko na Alana. Wszyscy razem pobiegli w bok, w jakiś całkiem obcy, szeroki i ciemny korytarz. Podłoga tam wykonana była z kamiennych płyt, na których ciężkie buty Adelii wydawały bardzo wyraźne dźwięki kroków. - Musisz zdjąć buty, Adelia - szepnęła gorączkowo Lisa, wciąż słysząc zbliżające się wilki. - Co? - jęknęła cicho jej przyjaciółka, ale posłusznie zaczęła rozplątywać czarne sznurówki. Lisa natychmiast zrzuciła z nóg swoje szare, przemoczone kapcie i oddała je Adelii, sama przy okazji łapiąc w dłonie jej nigdziarskie buty. Dalej pobiegła boso, mimo że podłoga była chłodna i brudna. Nie było jednak czasu na zastanawianie się, dopóki nie wpadli do jakiegoś dużego pomieszczenia, które okazało się być o wiele jaśniejsze niż reszta zamku. Było to spowodowane znajdującymi się na dwóch ścianach ogromnymi oknami, które, choć brudne i poprzecinane czarnymi prętami, przepuszczały sporo księżycowego światła.
  22. Akademia Zła Gdy Lisa wytykała Alanowi jego głupią wypowiedź patrzyła mu wyzywająco w twarz, ale teraz, gdy wspinali się po schodach wieży Występek, w ogóle nie oglądała się za siebie. Nie miała pojęcia dlaczego tak jest, wcale nie czuła się nieśmiało w jego towarzystwie, po prostu jakoś nie miała ochoty, żeby sprawdzić jak zareagował na jej odważne wyznania. Uśmiechnęła się jednak lekko, gdy usłyszała jego odpowiedź. - To była taka figura retoryczna. Wiem, że większość chłopców w tamtej szkole tak o mnie myśli. Ale nie obchodzi mnie to. Nie obchodziłoby mnie to nawet, gdybym miała tu zostać - chociaż w jej głosie wciąż dało się wyczuć irytację, to brzmiała o wiele przyjemniej. Pewnie dlatego, że Alan nie próbował się z nią kłócić, co było bardzo dobrą decyzją. - Tak, masz rację. Musimy się pospieszyć - mimowolnie zaczęła wspinać się szybciej, chociaż nie było to zbyt bezpieczne, biorąc pod uwagę usypujące się pod ich nogami kamyki. Dotarli do pierwszego przejścia prowadzącego wyraźnie do pokoi. Korytarz był niesamowicie ciemny, choć na jego końcu znajdowało się spore okno, było ono jednak tak brudne, że Lisę wcale to nie dziwiło. Od ścian ciągnął chłód, a podłoga była wyraźnie zakurzona i brudna. Ruda dziewczyna powoli weszła do środka i spojrzała na kamienne kolumny, poustawiane co parę kroków. Na początek, przez ten cały mrok, nie była w stanie dojrzeć co na nich jest. Dopiero później zauważyła morderczo powykrzywiane wizerunki potworów, olbrzymów, ogrów, wilkołaków, czy zjaw. W oczy rzucił jej się troll, który wrzucał w przepaść krzyczącą księżniczkę. Zmarszczyła brwi, nieszczególnie przestraszona. Wciąż nie mogła pojąć jak mogły istnieć dwie tak skrajne i przesadzone szkoły. Czy ludzie naprawdę mogli być tylko wyjątkowo dobrzy lub wyjątkowo źli? Czy nie było nic po środku? Czy nie było ludzi, których nie dałoby się nazwać ani zawszanami ani nigdziarzami? Cóż, w Gawaldonie na pewno byli. Powoli rozejrzała się po drzwiach prowadzących do pokoi. Każde zamknięte, milczące, nie dające żadnych wskazówek. Westchnęła bezgłośnie i odwróciła się do Alana. - Może spróbujmy zobaczyć pokoje wyżej. Jakoś nie mam ochoty zaglądać do środka i ryzykować, że kogoś obudzę. Jeśli piętro wyżej wszystkie drzwi też będą pozamykane to wtedy pomyślimy co dalej, okej? - mówiła bardzo cicho, mając świadomość, że są teraz bardzo blisko uczniów Akademii Zła. Mogli tylko mieć nadzieję, że wszyscy już śpią. Zaraz po tym wrócili na schody. Okazało się, że pomysł Lisy był bardzo trafny. Gdy znaleźli się na kolejnym piętrze dormitorium zobaczyli, że na korytarzu stoi samotna, trzęsąca się postać. W ciemności ciężko było zobaczyć szczegóły, ale wystarczyła chwila skupienia, by zauważyć, że jest to drobna dziewczyna z krótkimi włosami, ubrana w nigdziarską tunikę. Stała bardzo blisko drzwi, które były nieznacznie uchylone, zupełnie jakby w ten sposób chciała sobie zapewnić szansę na ewentualną szybką ucieczkę. Kiedy zobaczyła dwie postacie wychodzące z klatki schodowej, najpierw złapała gwałtownie za klamkę, ale zaraz potem, gdy zobaczyła burzę rudych włosów, przestała drżeć i cicho westchnęła. Lisa mknęła w stronę Adelii, nie zauważając nawet kolejnych, przerażających obrazów na kolumnach. Widziała tylko swoją przyjaciółkę i jej wystraszone oczy, które teraz napełniły się nadzieją. Gdy tylko się przy niej znalazła, objęła ją ciasno i wcisnęła twarz w jej nieco wilgotne włosy. Nie czuła w nich już szlamu, ale ich zapach był dziwnie metaliczny, jakby były umyte w niezbyt czystej wodzie. Adelia też owinęła wokół niej ramiona, tak mocno, że nieco ją przyduszała. Lisie to jednak w ogóle nie przeszkadzało, bo czuła przecież, że jej nieśmiała przyjaciółka chwyta się jej jak tonący brzytwy. - Przyszłaś, Lisa - szeptała płaczliwym głosem. - Przyszłaś. Proszę, zabierz mnie stąd. - Oczywiście, że przyszłam, przecież obiecałam, Adelia - odpowiedziała Elisabeth, której nagle też zrobiło się smutno. - Uciekniemy razem. Adelia odsunęła się od niej trochę, pociągając nosem, i właśnie wtedy zauważyła stojącego za nią Alana. - Kto to jest? - szepnęła, a w jej głos wkradła się mieszanina strachu i szoku. - Co on tutaj robi? Lisa poczuła się nagle nieco zażenowana, zupełnie jak wtedy, gdy tłumaczyła mamie dlaczego wdała się w szkolną bójkę. - To Alan. Wpadłam na niego w tamtej Akademii. Powiedział, że chce nam pomóc uciec. Zna się na tym świecie lepiej niż my, mamy dzięki niemu większe szanse. Adelia wyglądała na nie do końca przekonaną. Przełknęła ślinę i znów przytuliła się do Lisy. Lśniące od łez orzechowe oczy wlepiała ponad jej ramieniem w chłopaka. Kryła się w nich nie tylko niepewność, obawa i zdziwienie, ale także jakby uraza. Ruda dziewczyna w tym czasie zajrzała do pokoju przez uchylone drzwi i wciągnęła gwałtownie powietrze. Dormitoria nigdziarzy wyglądały okropnie w porównaniu do tych zawszan. Osmalone ściany, brudna podłoga, meble pełne rys i popękane szyby w oknie. Łóżka wyglądały jak zwykłe metalowe pręty i deski na które ktoś rzucił cienki materac i wypłowiałą pościel. Światło księżyca, które jakoś przebijało się do środka, padało na należące do kogoś rude, kompletnie zniszczone włosy, wystające spod jednego z koców. Lisa, widząc to, odniosła wrażenie, że sama wcale nie wyglądała tak źle. Ale w jej myślach nie pojawiła się żadna drwina. Wypełniało ją to samo współczucie, które odczuwała patrząc na obraz ukrzywdzonej Prismy. Delikatnie złapała za klamkę i cicho zamknęła drzwi pokoju numer 62. Potem złapała Adelię za rękę. - Myślę, że powinniśmy już iść. Jej przyjaciółka przygryzła wargę i skinęła głową.
  23. Akademia Zła Lisa na początek zagryzła wargi z bezsilnej złości i współczucia na samą myśl o dzieciach, których rodzice krzywdzą tylko po to, żeby zniszczyć w nich dobro i radość. To było chore, cały ten świat był chory, nie rozumiała w ogóle po co został stworzony ten dziwny podział na dobro i zło. Oczywiście słyszała już wcześniej, że tak musi być, bo inaczej cała Puszcza zginie, świat się skończy i tak dalej, ale dla niej, jako Czytelniczki, było to niewyobrażalne. Alan jednak szybko wyrwał ją z tych przemyśleń, dając jej nowy powód do o wiele większej wściekłości. Zanim jednak zdążyłaby otworzyć usta, dobiegło do nich ciężkie sapanie zbliżających się wilków. Chyba była zbyt zdenerwowana, by od razu zareagować, ale Alan natychmiast złapał ją za rękę i pociągnął na któreś schody. Były one kamienne i kruszyły się tak, że strach było w ogóle stawiać na nich stopy. Mury tutaj były jeszcze bardziej wilgotne i zielonkawe, a smród bardziej dawał się we znaki. Kilka myszy zbiegło z góry i nie zwracając na nich uwagi zapiszczało i pomknęło na dół. Przełknęła ślinę i zmusiła Alana do zatrzymania się, gdy dotarli do pierwszego przejścia na szeroki, ciemny korytarz, który jednak nie wydawał się prowadzić do dormitoriów. Człapanie wilków ucichło. Wtedy właśnie Lisa odwróciła się do niego gwałtownie, trzaskając go po twarzy swoimi rudymi włosami. Zaraz po tym wyciągnęła palec i uderzyła go nim agresywnie w pierś. - Jesteś kretynem, Alan, wiesz? - zaczęła i choć wciąż mówiła szeptem, to i tak dało się wyczuć jej gniew. - Jak możesz mówić o sobie takie rzeczy? Nie opowiadaj mi jakiś bzdur o Czytelniczkach, które chcą widzieć przystojnych książąt. Nie wszyscy główni bohaterowie baśni to super książę i idealna księżniczka. Poza tym, popraw mnie, jeśli się mylę, ale wieże w waszej Akademii nazywają się chyba Dobroć, Czystość, Honor i Męstwo, a nie Uroda, Narcyzm, Arogancja i Snobizm, co? Myślisz, że któryś z tych napuszonych książąt zaryzykowałby złamanie zasad, żeby chronić rudą pokrakę, która jeszcze sama się pcha w niebezpieczeństwo? - sarknęła ze złością. - I nie próbuj mi wmawiać, że twoja kuzynka jest lepsza, bo z całym szacunkiem, od kiedy tylko ją poznałam słyszałam od niej same obelgi - urwała na chwilę i spojrzała w dół, zauważając, że nadal trzyma go za rękę. Odsunęła się, mrugając szybko, a potem znów zawróciła w stronę klatki schodowej. - Chodź, musimy jakoś sprawdzić dormitoria w tej wieży. - zatrzymała się na sekundę na pierwszym schodku, nie odwracając się jednak w jego stronę. - Poza tym, wcale nie wyglądasz przeciętnie. - I zaczęła wspinać się po wąskich schodach na wyższe piętra wieży Występek.
  24. Akademia Zła Lisa zauważyła, że Alan za nią podążył. dopiero w wąskim, śmierdzącym i wilgotnym korytarzu, który prowadził w głąb Akademii Zła. Tak jak po stronie Dobra znajdowała się kolumnada z błękitnego kryształu, tak i tutaj było podobnie, wszystko jednak wykonane zostało z czarnego, ostrego kamienia, które sprawiało ponure wrażenie bramy do jaskini jakiegoś potwora. Ruda dziewczyna zadrżała, przyciskając do siebie ramiona. W tym zamku było o wiele chłodniej i cienka piżama wydawała się być niewystarczająca. Od szlamowatej fosy ciągnął obrzydliwy, ciężki zapach. Nie, żeby to wszystko miało ją powstrzymać. - Alan - powiedziała cicho, bo zdawała sobie sprawę, że podnoszenie głosu w takim miejscy byłoby skrajnie głupie. - Naprawdę ci dziękuję za tę troskę, ale nie możesz iść z nami. Ty... - urwała na chwilę, zagryzając wargę i myśląc gorączkowo. Miała wystarczające doświadczenie z łamaniem zasad i bronieniem innych, by wiedzieć, że głupie nagany zazwyczaj tylko wzmacniały determinację. - ... możesz mi pomóc w tym zamku, jeśli chcesz, choć uważam, że byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś wrócił. No ale nie ma teraz czasu na kłótnie - obejrzała się, słysząc odległe wycie wilka. Koło nogi przemknął jej ogromny, czarny szczur. - Musisz jednak wiedzieć, że za nic nie pozwolę ci uciekać ze względu na nas z Akademii. Co potem zrobisz? Wrócisz tutaj, czy do domu? W ogóle jak daleko jest twoja rodzinna kraina? Alan, musisz pomyśleć o swoim życiu, bo chyba nie zostaniesz z nami w Gawaldonie, co? Zimny powiew zmierzwił jej włosy i sprawił, że zaczęła jeszcze wyraźniej drżeć. Musieli się pospieszyć. Nie czekała więc na jego odpowiedź, bo i tak nie zamierzała się zgodzić na jego szlachetny, ale głupi pomysł. Po prostu wiedziała, że potem by tego żałował, a zbyt bardzo go polubiła, by pozwolić mu na bezmyślne poświęcenie swojego życia na rzecz ich ucieczki. Nadal przemykała się bezgłośnie, choć puchowe kapcie, tak przydatne w Akademii Dobra, teraz robiły się coraz brudniejsze, poszarzałe i wilgotne. Nie zwracała na to uwagi, niesiona determinacją. Na początek robiło się coraz ciemniej, tak, że nie widzieli nawet własnych stóp i musieli poruszać się ostrożnie, ale wkrótce trafili do wielkiego, mrocznego holu, który oświetlało kilka zatkniętych w przerdzewiałe uchwyty pochodni. Nic dziwnego, że z zewnątrz nie było widać tego światła, miejsce to musiało znajdować się w centrum zamku. Zapach tutaj stawał się już nie do zniesienia dla tych, którzy nie byli do niego przyzwyczajeni. Stęchlizna, grzyb, wilgoć i coś metalicznego, co niepokojąco przywodziło na myśl krew. Lisa tylko zmarszczyła nos i rozglądając się na boki zrobiła kilka kroków do przodu, mijając straszny posąg łysej, pokrytej brodawkami wiedźmy. Na początek przełknęła zszokowana ślinę, zauważając płaskorzeźbę przedstawiająca gotujące się w kotle dzieci, ale potem jej uwagę przykuło coś o wiele gorszego. Portrety, oprawione w ciemne, popękane ramy, pokrywały dużą część zimnych ścian, poprzecinane gdzieniegdzie wielkimi literami, układającymi się razem w napis NIGDY. Lisa jednak nie widziała tego napisu, zajęta oglądaniem postaci nienawistnie wyglądających dzieci i nastolatków, obok których znajdowały się obrazy z baśni w których brały udział. Wiedźma z Królewny Śnieżki pochylająca się nad nieprzytomną dziewczyną. Wilk połykający Czerwonego Kapturka. Wszystko pokazane tak, jakby byli oni zwycięzcami, jakby zaledwie parę stron dalej Baśniarz nie opisał ich śmierci w męczarniach. Przełknęła ślinę, zauważając portret ponurego nigdziarza, opatrzonego jedynie niewielką, zaśniedziałą tabliczką z napisem "Nie zdał". Najgorsze dla niej były jednak te obrazy, które sprawiały wrażenie najnowszych. Te, które przedstawiały tegorocznych uczniów. Alisa z Jezior Pirany posiadała nienaturalnie bladą cerę, lejące się czarne włosy i przerażające żółte oczy, które wpatrywały się w nich złośliwie. Pollux z Piekielnego Lasu miał poszarzałą twarz i brwi zmarszczone w wyrazie wściekłości. Prisma z Utakaman wydawała się być wyjątkowo ponura, a na jej twarzy widniały liczne blizny, najgorsza i najgłębsza w kąciku ust. Z ust Lisy wyrwało się zaskoczone westchnięcie. - Jak to możliwe... jak to możliwe, że ktoś tak młody ma twarz zniszczoną jak stary żołnierz - szepnęła. - Ta szkoła to jakaś kompletna tragedia - dodała, nie odnosząc się tylko do Akademii Zła. Odszukała wzrokiem portret z podpisem Adelia z Lasu za Światem, który przedstawiał przerażoną dziewczynę z wytrzeszczonymi orzechowymi oczami. Koniec oglądania. Miała misję. Odwróciła się w stronę trzech par kamiennych, sypiących się schodów. Szkoda, Niezgoda, Występek. Adelia miała mieć pokój na wieży... Występek, tak? Powoli zbliżyła się do prowadzących tam schodów i właśnie wtedy do uszu jej i Alana dotarło człapanie wilczych łap, należące do strażników, którzy prawdopodobnie zbliżali się do holu.
  25. Akademia Dobra Gdy zauważyła, że z góry nie nadlatują żadne gargulce, które mogłyby wziąć ją za intruza, stawiała coraz pewniejsze kroki na wąskim, kamiennym moście. Nie zdążyła jednak dojść zbyt daleko, bo usłyszała za plecami głuche tąpnięcie, oznaczające pojawienie się kolejnej osoby. Przez krótką chwilę była przerażona i przekonana, że to kamienny potwór wylądował za nią na moście, już odwracała się, żeby próbować przekonać go, że naprawdę jest uczennicą. Ale nie, to Alan właśnie zbierał się z ziemi, masując głowę. Ręce opadły jej wzdłuż ciała, a na twarzy pojawił się wyraz rezygnacji. Jakoś nie potrafiła być na niego zła, być może dlatego, że zdawała sobie sprawę, że po prostu się o nią martwił, w końcu zniknęła tak nagle. Jak jednak miała mu teraz wyjaśnić, że wcale nie chce wracać do szkoły, że od początku planowała dostać się na ten most? Zrobiła jeden, ostrożny krok z powrotem w stronę Akademii Dobra, a potem obejrzała się do tyłu na mroczny zamek. Powiew wiatru od Zatoki szarpał za jej piżamę. - Alan - powiedziała z naciskiem, znów na niego patrząc. - Spróbuj wrócić do szkoły, proszę cię. Nic mi nie będzie - zaczęła się wycofywać. Most był zbyt na widoku, nie mogła tu zostać długo! - Zrozum, nie mogę jej tam zostawić. Musimy wrócić do domu, nie należymy do tego świata - zdecydowała się po prostu powiedzieć prawdę, teraz nie było czasu na wymyślanie wymówek. - Obiecałam jej to - jej głos stawał się coraz bardziej pewny, a serce tłukło się mocno w klatce piersiowej. To małe osiągnięcie, jakim było dostanie się tutaj, sprawiło, że odżyła w niej nadzieja. Czuła, jak jej mięśnie się napinają, a oddech staje równiejszy. Znów była pełna siły i woli do działania. Spojrzała na sekundę w górę, zauważając światła w zamku dobra i kilka migotliwych błysków wokół wieży Dyrektora, które pewnie były skrzydełkami wróżek. Nad Zatoką znów pojawiała się mgła, ale to wcale nie oznaczało, że wkrótce nie zostaną zauważeni. Nie mogła tu dłużej zostać. Zaszła zbyt daleko, żeby się teraz poddać. Pokręciła szybko głową i nie patrząc na Alana odwróciła się, biegnąc z wyćwiczoną na boisku prędkością w stronę Akademii Zła. Była mniej więcej w połowie mostu, gdy nagle uderzyła w niewidzialną barierę, która odrzuciła ją do tyłu. Chyba tylko refleks uchronił ją przed bolesnym upadkiem na tyłek. Otworzyła szeroko oczy, próbując zrozumieć, co ją zatrzymało, kiedy nagle pojawiło się przed nią jej lustrzane odbicie. Przyjrzała mu się dokładniej. Nie, nie jej lustrzane odbicie. Ta Lisa uśmiechała się chciwie, a jej oczy lśniły nieprzyjemnie. Uniosła ramiona do góry i skrzyżowała je na piersi, chociaż prawdziwa Lisa tego nie zrobiła. - Zło ze złem, dobro z dobrem, wracaj do zamku, bo będziesz mieć problem. Ledwo powstrzymała gniewnie warknięcie. No tak, powinna się domyślić, że to nie będzie takie proste. - Przepuść mnie natychmiast. Mam gdzieś wasze zasady, muszę się tam dostać - syknęła na początek, chociaż spodziewała się, że na drugiej Lisie nie zrobi to żadnego wrażenia. - Zaraz wezwę wróżki - odpowiedziała wyraźnie grożącym tonem. Prawdziwa Lisa przełknęła ślinę. Nie, przecież coś takiego nie mogło stanąć jej na przeszkodzie. Chodziło o Adelię. Chodziło o powrót do domu. Odetchnęła i spróbowała zebrać myśli. To na pewno była jakaś forma zagadki. - A niby skąd wiesz, że ja jestem dobra? Odbicie obrzuciło ją złośliwym spojrzeniem. - Twój łabędź. Dyrektor przydzielił cię do Akademii Dobra. - Dyrektor może się mylić - odparowała natychmiast. - Dyrektor nigdy się nie myli - syknęła w odpowiedzi druga Lisa. No dobra, to był zły kierunek. Powinna pokazać jej, że jest zła, ale w jaki sposób? - Skoro ja jestem dobra, to znaczy, że ty też jesteś dobra, tak? - powiedziała Lisa, czując, że jej nogi zaczynają drżeć. Zbyt długo, była tu już zbyt długo. Nawet nie odwróciła się, żeby zobaczyć, czy Alan poszedł za nią, czy wrócił do Akademii. Musiała teraz skupić się na barierze, która na jej słowa ostrożnie skinęła głową. Lisa zagryzła wargę. Przypomniała sobie te wszystkie słowa, jakie dziś słyszała od innych księżniczek. Przypomniała sobie ich spojrzenia. A potem pomyślała o Adelii, skulonej w ciemnej szafie, z głową na kolanach i łzami strachu w oczach. O matce, która krzyczała tak żałościwie jak nigdy wcześniej, gdy patrzyła jak mroczny cień porywa jej córkę. Pochyliła nieco głowę, nawet nie musząc się specjalnie wysilać, by wyglądać na wściekłą. Druga Lisa spojrzała na nią zaskoczona. - Ty niby jesteś dobra? Przynosisz wszystkim tylko nieszczęście. Nawet twoi przyjaciele cię nienawidzą, ty egoistyczna wiedźmo. Odbicie westchnęło i przyłożyło sobie jedną dłoń do ust. Potem skuliło się nieco i zniknęło, szepcząc jeszcze tylko "stanowczo zła". Lisa nie zdawała sobie sprawy, że te ciche słowa mogły tak naprawdę toczyć się echem, jeśli tylko ktoś miał wystarczające zdolności, by je usłyszeć. Ostrożnie wyciągnęła rękę, która bez żadnych przeszkód przeszła na drugą stronę. Nie odwracała się za siebie, gdy biegła jak szalona do mrocznego zamku. I tak za dużo czasu spędziła na tym moście. Obejrzała się dopiero wtedy, gdy ciemne, podniszczone i wilgotne mury chroniły ją przed wzrokiem strażników i gargulców. Być może nie tylko ich. Ani Alan ani Lisa nie mogli przecież zdawać sobie sprawy z tego, że samotna postać obserwowała ich cały ten czas z okna srebrnej wieży stojącej dokładnie pomiędzy dwoma szkołami. Nawet jeśli teraz zadarliby głowy w górę, Dyrektor zdążył już z powrotem usunąć się w cień.
×
×
  • Utwórz nowe...