Skocz do zawartości

black_scroll

Brony
  • Zawartość

    921
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Posty napisane przez black_scroll

  1. Celestio, Pani Słońca,

    rządź nad nami bez końca!

     

    Zsyłaj na nas ciepłe promienie,

    które są niczym Twe westchnienie.

    Grzeją rośliny, zwierzęta wszelakie

    a także kucyki różnorakie.

     

    Twój uśmiech pełen dobroci

    słodszy niż torba łakoci.

    Humoru Discord Ci zazdrości

    każdy kuc łaknie Twej miłości.

     

    Celestio, Pani Słońca,

    rządź nad nami bez końca!

  2. Spojrzałem na niego groźnie. Plunąłem mu pod stopy krwią. Delikatnie przejechałem językiem po zębach, sprawdzając, które są ruchome.

    - Czego ode mnie chcesz? Może mam zanieść twój cenny list do Magów Ognia? - spytałem pogardliwie. Nie było tajemnicą, że magowie odpowiedzialni za barierę zostali zamknięci we własnej pułapce. Rzekomo to oni rządzili za barierą. Wkrótce się przekonamy, czy tak jest naprawdę...

  3. Krussk skrzywił pysk. Śmierdziało dymem. I alkoholem. Było to dziwne, ale Krussk starał się go unikać. Utrudnia trafianie i zabijanie, a chęć do bójki miał we krwi i bez promili. Podszedł do grupki prawdopodobnych łowców nagród i tego, który stał do niego najbardziej tyłem, pchnął z całej siły na ziemię. Następnie z całej siły chciał stanąć mu na zgięciu kolana, tak żeby tamtego zabolało. Uwagę takich ludzi nie da się zdobyć po prostu pytając. 

    Dopiero, gdy tamten znalazł się na ziemi i udało mu się go przygwoździć wysyczał:

    - Jak zostać łowcą?

  4. <kazałem jej nie czekać, kolejka sztywna nie jest, a ja nie mam nic do roboty jak się poznajecie>

     

    Nastia Mordu

    Karczmarz wrócił z zaplecza i postawił przed tobą dzbanek z winem i czarkę z ciemnoczerwonym trunkiem. Następnie uśmiechnął się i podszedł do przybysza.

     

    John

    Ugościwszy twoją rozmówczynię, karczmarz spytał cię - Pan sobie życzy coś do picia? Może piwa? - wyszczerzył się znowu odsłaniając żółte i krzywe zęby.

  5. - Ja się nie wstydzę tu moich pasków, więc czemu ty zasłaniasz twarz  w moim lasku? - odezwała się klacz, podchodząc do was. Brzmiała jak kucyk, ale coś w jej mowie, sprawiało że brzmiała obco, jakby pochodziła z dalekiego miejsca. - Mieszkam tu od krótkiego czasu, ale nie jestem wiedźmą z lasu. Jeśli jesteście zmęczeni drogą, to podzielę się zupą gotową.

  6. Uśmiechnął się.

    - Dzięki Ruff. To wiele dla mnie znaczy.

    Popatrzył na filiżankę. Widziałaś, że naprawdę miło mu się zrobiło po Twoich słowach.

     - No, a jak chcę wypaść jak najlepiej, to muszę ćwiczyć z najlepszymi, a najlepszy kucyk w bieganiu jakiego znam to ty - odezwał się przenosząc na ciebie wzrok. W jego oczach pojawiły się iskierki zapału. Zmotywowałaś go i dałaś mu coś czego każdy wątpiący kucyk potrzebuje, wiary w niego samego.

  7. Nagle do głowy wpadł ci pomysł. Do bandyty ładującego kolejny pocisk, strzeliłeś dwa razy -trafiając w rękę, która miała szczęście i została w niej tylko dziura i nogę, która roztrzaskała się na kilka kawałków, brudząc wrzeszczącego bandytę jego własną krwią. Teraz wystarczyło wybić pozostałych bandytów i przepytać rannego.Kątem oka dostrzegłeś innego bandytę, który miał zamiar rzucić w was, starym, dobrym koktajlem Mołotowa. Na szczęście, Bozar, który pojawił się obok trafił w denko butelki, a cały płonący płyn wylał się na nieszczęśnika, który w kilka sekund stał się żywą pochodnią. Strzały z kanionu zaczęły cichnąć. Bandyci, którzy przeżyli zaczęli się wycofywać, czy raczej uciekać w popłochu.

  8. - Wiesz, zastanawiałem się nad tym. Ale to będzie raczej rekreacyjny start, na pewno nie mam szans na wygraną. W końcu startujesz i ty i Black King, a każdy wie, że wy dwoje jesteście najszybszymi kucykami w Yan Hoover, jeśli nie w całej Equestrii - uśmiechnął się ciepło. - W zdrowym ciele, zdrowy duch jak mawiają. Taki start i przygotowanie do niego, źle by mi nie zrobiło.

  9. Wpadłeś między dwa wozy, używając ich jako osłony przed pociskami. Hełm już miałeś na sobie. Gdzieś za tobą, mignął ci Bozar, ale w ferworze walki, jego życie było mniej ważne niż twoje. Twoja seria posłana we wzgórze rozsiekała jednego bandytę. Nagle dwa pociski uderzyły cię w twarz, a raczej poczułeś na twarzy ich uderzenie. Ta zbroja była wytrzymała jak mało co, ale i tak jest szansa, że zostaną ci siniaki. Posłałeś garść ołowiu w dwóch następnych bandytów, jednemu dziurawiąc brzuch, drugiemu wysadzając głowę. Gdy obróciłeś się w prawo, okazało się, że Bozar wykrakał RPGa. Próbowałeś zastrzelić drania dzierżącego bazookę, ale magazynek okazał się pusty.

    Gdy trafił on w ostatni wóz po prawej, wybuch przerósł twoje oczekiwania. Mimo twojego ciężaru, podmuch popchnął cię i wywrócił na ziemię.

  10. Nagle krzaki za tobą zaszumiały i się odwróciłaś. Arrow podbiegł do ciebie i chyba się najeżył, cicho warcząc. Nie czuć było nikogo przyjaznego, ale dla ostrożności, nałożyłaś strzałę na cięciwę.

    - A cóż to za kucyk i wilk spory, zawitali do chatki Zecory? - spytał obcy głos, przecierając się przez krzaki w waszą stronę.

  11. Kantyny to dobry pomysł na szukanie, ale Krussk skrzywił pysk na samą myśl o tych cuchnących, zapitych, nędznych istotach, które całe swoje życie spędzają w marnej spelunie, przy cienkich sikach, które barman śmie nazywać piwem. Niestety, tak to w życiu bywa, że żeby znaleźć coś ciekawego, czasem trzeba się ubrudzić. Może w kantynie uda mu się kogoś pobić, urwać mu nogę albo chociaż ugryźć? Byłaby to miła odmiana po tych wszystkich nudnych zleceniach zwykłych pobić. Nie czekając wiele, ruszył do najbliższego znośnego baru.

  12. Szkoda, że mnie prowadzą na egzekucję, ale w sumie cieszę się z tego że mogę wreszcie być gdzieś poza lochami.

    Patrzyłem na sędziego z pogardą. Idiota, służący pod rozkazami króla.

    - Hańbicie Myrtanę! Wasz król kiedyś pożałuje tej wojny z orkami! - krzyknąłem do niego i strażników. - Rhobar II to największy zdrajca Myrtany!

    W końcu mogłem rzucać najgorszym mięchem. I tak nic gorszego niż pobyt w kolonii karnej mnie nie spotka.

  13. (czytać własne posty, Mani ona siadła NA szynkwasie, nie przy :D)

     

    Nastia Mordu

    Szynkwas skrzypnął cicho kiedy na nim usiadłaś.

    Poza stertami butelek wypełnionych łatwopalnym alkoholem, znajdującymi się za karczmarzem, karczemny fartuch nasiąknięty wszystkimi rodzajami alkoholu i wszelakim tłuszczem, całą drewnianą konstrukcją karczmy (choć to ostatnie, tak strasznie łatwo nie zajmie się od samego ognia), raczej nie było nic co mogłabyś z łatwością podpalić.

    Karczmarz wpatrywał się w ciebie jak obrazek. Jego wzrok wskazywał, że wie, iż nie powinien gapić się na niebezpieczną lokatorkę, ale krew z mózgu odpłynęła mu gdzie indziej i teraz ośrodek myślenia znajdował się nieco niżej.

    Tajemniczy przybysz chyba nie popierał twojego zachowania.

    - Wina młodego, pani Nastio. Przednie, choć korkowane rok temu. Z Krain Zgromadzenia, od niziołów mamy.

    Jako, że siadłaś na jego ladzie, przesunął się trochę w stronę nieznajomego, żeby lepiej widzieć cię z profilu.

    - Życzy sobie pani nalać? Na koszt firmy oczywiście - wyszczerzył się jak ostatni debil.

     

    John

    Karczmarz jako źródło informacji był stracony. Przynajmniej dopóki ta dziwna kobieta była w pobliżu, dla niego nie istniejesz. Fakt, była ładna, ale żeby tak tracić głowę dla byle dziewki? Chociaż wyglądała nietypowo, można by rzecz, że dało się od niej czuć jakąś niepokojącą aurę. Chodziły ci po głowie sprzeczne myśli.

    Ona nie pasowała do tego miasta. Też musiała być przyjezdą, ale coś ją tu trzyma, skoro karczmarz zwraca się do niej "pani Nadio". Wyglądała na kogoś z głową na karku. Może byłaby użyteczna na tyle, że da ci jakąś wskazówkę na temat kultystów, z którym trzymał się twój brat.

    Karczmarz przysunął się bliżej ciebie, żeby lepiej widzieć uroki dziewki. Zapytał czy chce wina, i obnażył swoje żółte i krzywe zęby. Gdyby tylko mógł, wyruchałby ją, aż by się dymiło.

  14. Wściekły syk. Krusskowi się nie przeszkadza! Wstał, groźnym wzrokiem popatrzył na istotę leżącą na górnej pryczy, ogarnął się i opuścił mieszkanie. Dobrze, że było ciepło, Krussk lubił ciepło. Może powinien faktycznie, zapisać się do łowców nagród? Ktoś pewnie chętnie zobaczy głowę Jedi na stoliku, a Krussk znajdzie sobie wymarzoną broń. Tylko gdzie to trzeba się zapisać, żeby zostać takim łowcą. Rozejrzał się, chociaż wiedział, że to raczej dużo nie da.

  15. - Dzięki - złapał filiżankę w kopytko i pociągnął łyk. - Mmm dobra. A czekając, mam pytanie: Jak będziesz trenować do Turnieju Najszybszego Kopyta? Codziennie przez trzy miesiące aż do samych zawodów? Jakaś specjalna dieta, co? Żeby nabrać sił i kondycji. Może trzeba będzie skomponować jakąś sałatkę, bo o sianobekonie powinnaś zapomnieć. Wszystkie napoje gazowane też powinnaś odstawić, i przerzucić się tylko na wodę...

    Chuck potrafił się rozgadać. Z tego co zauważyłaś, chyba już zaplanował ci cały okres do zawodów, jakby był Twoim trenerem.

  16. Arrow wąchał ziemię, zapewne w poszukiwaniu szczurów. Musiały mu strasznie smakować. Chyba nawet zaczął grzebać za jednym, rozkopując ziemię dookoła konaru. Ziemia była miękka po nocnym deszczu, ale wilk pewnie już ubabrał się na łapach, którymi potem obmaca ciebie. Kiedy go do siebie zawołałaś, przestał kopać, zaskamlał cicho, fuknął  ale nie podszedł. Po krótkiej chwili znów usłyszałaś, że chodzi i za czymś wącha. 

  17. - No proszę, jaki z młodego ciekawy człowiek - powiedział rozglądając się ostrożnie po kanionie. - Przeżyłeś spotkanie z Diabłem, potem znalazłeś przedwojenny bunkier i znalazłeś w nim pancerz wspomagany i karabin plazmowy. Szkoda, że twoi towarzysze mają tego szczęścia dużo mniej niż ty. Osobiście, poza potyczkami z bandytami, parę razy spotkałem gości z Bractwa Stali. Dziwni ludzie, niedaleko stąd mają bazę wypadową. Może kojarzysz? Dziwni ludzie. Ale tylko ich widziałem w takich pancerzach jak twój. Och, no i raz widziałem rozbitą ciężarówkę z Nuka-Colą. To był dobry dzień - uśmiechnął się. - Pewnego dnia także...

    Pierwszy strzał trafił w któregoś karawaniarza.

    Drugi i trzeci przeleciały obok was, czwarty zranił, bądź zabił, kogoś z tyłu. Bozar ściągnął z paska M-16 i zaczął strzelać do chowających się za skałami bandytów.

  18. To czego dotykałaś bez wątpienia było korzeniem tego dziwnego drzewa, poskręcanym w każdą możliwą stronę. Tutaj zapach był intensywniejszy i teraz rozpoznawałaś, że tak pachną gotowane zioła. Przesuwałaś kopytkiem po konarze, gdy nagle uderzyłaś w coś głową. Coś szklanego. Odbiło się od twojej głowy, lecz spodziewając się powrotu, zawieszonej najpewniej na wyższej gałęzi, butelki odsunęłaś się. Chyba ktoś tu mieszkał.

  19. Ruszyliście na północ. Arrow parł naprzód. Powoli zbliżaliście się do znanych ci terenów lasu Everfree. Co chwile wracał się, trącał cię w kopytko, po czym szedł dalej. W końcu zaszczekał radośnie, że jesteście na miejscu. Ledwo kojarzyłaś tę część puszczy. Tutaj chyba było to wysokie drzewo, w którym nawet można by mieszkać, ale było zbyt daleko od czegokolwiek. Dookoła rosły tylko jakieś mało przydatne zielska.
    Jednak to miejsce zmieniło się, od kiedy ostatni raz tu byłaś. Czułaś zapach... dziwny, tajemniczy i dotąd ci nieznany. Dochodził chyba z tego wydrążonego drzewa.

  20. Hmm. Może Krussk będzie sprytny. Krussk pozostanie najemnikiem, ale w wolnych chwilach stanie się łowcą nagród. Pozabija paru ludzi, twi'leków czy na co tam jeszcze polują łowcy nagród i zgarnie górę kredytów. Tak, to Krusskowi może się udać. Wystarczy zarejestrować się jako łowca nagród i zgarnąć zlecenie. Z tego co Krussk kojarzy to na samym Coruscant potrzebne jest sporo łowców. A jeszcze więcej z nich podróżuje po galaktyce. Takie wielkie, dobrze płatne łowy.

    Ale najpierw obije mordy paru ćpunom. Za to mu w końcu płacili. I niech Krussk pamięta, żadnego urywania rąk. Bez rąk ludzie nie kupują narkotyków.

    Co za bzdura.

  21. Karty postaci:

     

    Nastia Mordu

    Imię: Nastia Mordu

    Rasa: Człowiek

    Wiek:21

    Pochodzenie: Bretonnia

    Profesja: Piromanka

    Wygląd: Piękna. Dzika. Zabójcza. Tak właśnie Bran, stary oberżysta podający piwo w jeszcze starszych kuflach opisałby kobietę która siadła przy stole i powoli sączyła piwo z wyszczerbionego kufa. Gdyby ktoś jeszcze dziś  powiedział mu że do jego oberży zawita tak piękna kobieta jak gdyby była elfką wyśmiałby go i posądził o bycie chorym na umyśle. Teraz jednak nie mógł oderwać wzroku od pięknej pani. Zachwycał się jej czarnymi jak węgiel włosami przechodzącymi na końcach w turkus. Nie mógł napatrzeć się na jej idealną wręcz twarz na której znajdowały się oczy tak intensywnie zielone że zdawały się być kamieniami szlachetnymi. Jej piękna talia mogła by nie tylko zadowolić ale i zachęcić najbardziej wybrednych. Coś jednak mówiło mu że nie powinien mieć z nią nic wspólnego. Coś od niej emanowało. Jakaś energia która była mroczna a zarazem potężna. Nie wiedział co wzbudzało u niego taki strach przed tą kobietą. Może to jak była ubrana? A był to naprawdę niecodzienny ubiór. Miała na sobie męską zapinaną na guziki białą koszulę, czarne sznurowane buty sięgające do kolan. Ciemno zielone spodnie które podtrzymywał skórzany pas. Przy mankietach tak wielkich że aż zakrywały jej dłonie były zawiązane granatowe wstążki  takie same jak przy kołnierzu koszuli. Całość sprawiała wrażenie jak gdyby to ten facet dał jej te ubrania, pomimo tego jednak wyglądała bardziej ponętnie niż wszystkie dziwki jakie Bran kiedykolwiek widział razem wzięte. Może to dlatego tak go pociągała. Bo nie była łatwo dostępna  Nie wystarczyło pomachać przed nią mieszkiem z monetami aby wśliznęła się do łóżka i sprzedała swoje ciało. Tak pochłonięty rozmyślaniami nawet nie zauważył kiedy podszedł do niego klient żądając kolejki. Dopiero po dłuższej chwili podszedł do beczki z piwem, ale nawet nalewając w głowie kotłowało mu się tylko jedno pytanie: Kim ona jest?'

     

    Charakter: Jedna z najodważniejszych ludzi jacy stąpali po ziemi. Krnąbrna i mało zdyscyplinowana. Nie potrafi słuchać rozkazów i siedzieć bezczynnie gdy jest coś do zrobienia. Nie toleruje łaski jej okazanej i prawie nigdy nie przyjmuje pomocy. Jest bardzo porywcza a co za tym idzie lekkomyślna. Bardzo często zdaża jej się palnąć głupstwo które potem próbuje odkręcić na wiele sposobów. Trudno zdobyć jej zaufanie ale gdy już się to komuś uda nigdy tego nie żałuje. Jest bardzo honorowa i dumna. Ma sentyment do dzieci, szczególnie dziewczynek ponieważ przypominają jej o młodszej przyszywanej siostrze której nie udało jej się uratować przed epidemią.

     

    Ekwipunek: Płomień(kruk), miecz, lina, bukłak, zapasowa koszula (biała), zapasowe spodnie ( brązowe), lusterko, dwa sztylety (małe), opatrunek, srebrny łańcuszek, trochę mięsa, cienie pod oczy, maść na oparzenia, srebrny medalion matki, mieszek z monetami,

     

    Cel: Dowiedzieć się kto i po co zabił jej przyszywaną matkę. Odnaleźć Thristiana

     

     

    Zimny deszcz spływał po jej karku gdy stała przed domem burmistrza. Minęło prawie dziesięć lat odkąd ostatni raz stała w tym miejscu, planując zabójstwo. Ostatnim razem musiała uciekać stąd pod zarzutem zabójstwa którego nie popełniła. Ktoś ją uprzedził, a wina spadła na nią. Teraz wszyscy pomarli na epidemię ospy która zniknęła tak niespodziewanie jak się pojawiła. Miasto było tak opuszczone i ciche że przypominało wioskę duchów. Nastia tak właśnie się czuła. Gdy weszła do domu przeszył ją dreszcz. Jej nozdrza natychmiast wychwyciły zapach śmierci, leniwie unoszący się w powietrzu. Szła ciemnym korytarzem ze ścianami obwieszonymi bibelotami i obrazami przodków jej rodziny. Surowe, namalowane na płótnie twarze zdawały się śledzić za nią wzrokiem gdy przechodziła obok nich i wymawiać tego czego nie potrafiły powiedzieć usta: Dołączysz do nas. Umrzesz. Jesteś taka jak my. Ona jednak nie była podobna do żadnego z nich. Zamiast gładkich blond włosów, ona miała czarne jak węgiel przechodzące w turkus na końcach. Zamiast bladej, wręcz białej cery jej była w odcieniu miodu. Zamiast wielkich niebieskich oczu, jej były jak zielone migające światełka  Nie była do niech podobna. Do nikogo na świecie, nie była podobna. Kiedy weszła do pokoju swojej matki, od razu podbiegła do łóżka na którym leżała. Na pierwszy rzut oka poznała, że jej matka nie umarła od ospy, tylko od miecza.

    -Mamo...- Wyszeptała a łzy poleciały jej po policzku.- Powinnam była tu zostać. Obroniła bym  i ciebie, i Posy, i Jhona, i tatę też. Nie umarli byście. Zabrała bym was gdzieś daleko. Gdzie nie zabiła by was ani ospa ani ten kto zabił ciebie. Wybacz mi.

    -To takie sentymentalne.- Odezwał się głos dochodzący z nieoświetlonej części pokoju. Brzmiał pogardliwie, ale Nastia wyczuła kryjącą się pod maską dobroć. Pomimo swego swojego przeczucia błyskawicznie wyciągnęła miecz z pochwy przyczepionej do pasa. Na dźwięk szczęknięcia nieznajomy tylko głośno się roześmiał.- Masz zamiar ze mną walczyć? Naprawdę? Proszę cię. Pokonał bym cię z rękoma związanymi za plecami. Ale, gdzie moje maniery? Jestem Jamie Seaworth, syn Melchiora. A ty, nie musisz się przedstawiać, Nastio córko nikogo.

    -Obawiam się że nie wiesz co mówisz mój panie.- Powiedziała Nastia przypatrując się mężczyźnie który wyszedł z zaciemnionego kąta. Był wysoki, i dobrze zbudowany. miał brązowe gęste włosy opadające do piersi i lekki zarost. Pod łukowatymi dostrzegła brązowe, błyszczące oczy. Z lekką niechęcią, stwierdziła że był dość przystojny.- Prawdą jest że mam na imię Nastia lecz jestem córką Bastiana.

    -Och, ty nadal w to wierzysz. To smutne że jeszcze nie zauważyłaś tego faktu że nie pochodzisz z tej rodziny. Właśnie dlatego tu jestem. Pochodzisz ze starego rodu o nazwisku Dark i ....

    -Nieeeeeee!- Wrzasnęła nastia rozwścieczona słowami przybysza- Ty jesteś opętany.  Wyjdź z tego domu, ja jestem normalna! Rozumiesz, normalna!-W tym momencie nieznajomy złapał się za głowę i rzucił na podłogę zwijając się w konwulsjach,a Nastia nie przestawała krzyczeć.- Jesteś nienormalny! Ja nie jestem potomkinią rodu Dark, rozumiesz? Wyjdź i nie wracaj, nie chcę cię więcej widzieć na oczy! - Kiedy Nastia nadal krzyczała, mężczyzna nadal z rękami przy głowie podszedł do niej powolnym krokiem i jednym wprawnym ruchem powalił ją na ziemię. Ona przestała krzyczeć, a jego konwulsje ustały.

    - Posłuchaj,- Zaczął powoli jak gdyby bał się że Nastia znowu wpadnie w szał.- Wiem że to może być dla ciebie trudne do przyjęcia, ale jesteś Nastią córką nikogo z rodu Dark. Mam dla ciebie propozycję. Ja wiem, kto jest twoim ojcem, a ponad to muszę do niego dotrzeć w pewnej sprawie. Jednak nie mogę iść tam sam, ponieważ do wejścia do ich fortecy potrzebny jest ktoś z rodu. Jeśli mi pomożesz zdobędziesz ojca, i rodzinę o jakiej zawsze marzyłaś  Jeśli nie chcesz ich miłości możesz poprosić Lorda Dark o wydziedziczenie cię co spowoduje że pozbędziesz się swoich mocy. Co ty na to?- Zapytał wyciągając rękę.

    Nastia zastanowiła się chwilę. Ten typ zdecydowanie wiedział o niej więcej niż ona sama. A poza tym, wiedziała że i tak nie ma wyboru. jeśli by się nie zgodziła ten człowiek wyda ją kapłanom oczyszczenie aby spalili ja na stosie jako nieczystą. Poza tym wiedział o jej przypadłości. Nie mogła mu zaufać. Ale jeśli okazało by się że to co on mówi jest prawdą... Coś w jego głosie podpowiadało jej że nieznajomy nie kłamie. Popatrzyła mu prosto w oczy, i chwyciła wyciągniętą rękę.

     

    Gdy dojechali do ciemnej ponurej cytadeli Nastia podliczyła w myślach ile zajęła jej ta podróż. Tydzień do pierwszego porządnego miasta, w którym był ten gapiący się na nią bezczelnie oberżysta. Potem jeszcze elfy i mantikora, to będzie 40 i 10... Doszła do wniosku że w podróży była od około miesiąca i tygodnia. Jeszcze jeden tydzień stracili kiedy oberwała w głowę od mantikory. Czyli około miesiąca i dwóch tygodni. Tyle jechała aby tu dotrzeć. Spojrzała na Thristiana, to on ją tu zaprowadził. Myśląc o rozstaniu z nim poczuła się dziwnie. W trakcie tej podróży poczuła do niego coś czego nigdy nie czuła. Może to była miłość. 'Nawet o tym nie myśl' - przykazała sobie - 'Miłość jest dla ludzi słabych. A ty nie możesz być słaba.'

    - Więc dojechaliśmy.- Z zamyślenia wyrwał ją spokojny głos Thristiana.- Chyba to już koniec. - Zawahał się i rozejrzał. W jego spokojnych dotąd oczach Nastia dostrzegła błysk niepokoju.- Słuchaj uważnie- powiedział nagle głosem tak odmiennym od swojego normalnego tonu że Nastia aż podskoczyła w siodle.- Musisz stąd  uciekać. Za chwilę....

    Reszta słów odpłynęła gdzieś w mrok za sprawą uderzenia w głowę, a Nastia poczuła jedynie jak ciemność bierze ją w swe objęcia.

     

    Ból. Była to jedyna rzecz której istnienia Nastia mogła być pewna. Gdy tylko zdołała podnieść powieki przed oczami stanęło jej tysiące obrazów. Zaczęła sobie przypominać. Była córką burmistrza. Że widzi duchy ludzie zaczęli się od niej odsuwać i szydzić z niej po czym uciekła. Widziała je. Martwych, którzy naznaczyli na niej piętno i cieli ja strachem głębiej niż najostrzejszy miecz. Przypomniała sobie pierwszego ducha. Małego chłopca, jeszcze niemowlę. Był to bękart żony burmistrza. Nadal pamiętała jego zapadnięte oczy. czy wiedział że to jego matka go zabiła aby uniknąć hańby? Dalsze wydarzenia pamiętała jak przez mgłę. Znalazła się sama, w środku lasu. mała, nikomu nie potrzebna dziewczynka. Właśnie wtedy go znalazła. czarnego jak jej włosy kruka który usiadł jej pewnego dnia na ramieniu i nigdy już jej nie opuścił. Stara niania mówiła, że kruki wyczuwają dotkniętych przez Chaos, bo same są nieczystymi ptakami. Potem go odnalazła. Starego pustelnika o zapadniętych szarych oczach i długiej siwej brodzie. Wspominała jak nauczył ja władać mieczem, a w końcu zdradził jej tajniki ognia. Ogień ja lubił, a ona jego. Byli dla siebie stworzeni. Oboje destrukcyjni, i sprowadzający strach. Oboje inni i silni. Tak właśnie nazwała kruka. Płomieniem. Jak powróciła chcąc zabić kapłana który próbował spalić jej rodzinę ponieważ wydali ją na świat. Ktoś ją jednak uprzedził. Znaleźli ją z nożem przy trupie. Jednak to nie ona zadała ranę. Pamiętała chłód lasu przez który musiała uciekać. To jak powróciła i zastała wszystkich martwych. Jak Thristian... Thristian  Kiedy tylko pomyślała to imię ból stał się jeszcze silniejszy. Nie zaprowadził jej do lorda Dark ale do ośrodka gdzie badano takich jak ona. Mutantów. Obrazy które miała przed oczami ustały, ujrzała jedynie ciemną ścianę z cegieł która znajdowała się przed nią. Rozejrzała się. Nie była w stanie dotknąć stopami ziemi ponieważ kajdany założone jej na nadgarstkach podtrzymywały ją w powietrzu. Dopiero teraz zauważyła ławkę stojącą w kącie kamiennej celi, a na niej przypatrującą się jej postać. Wszędzie rozpoznała by te sylwetkę.

    -Thristian.- Wypowiedziała te słowa syknięciem. W swoim głosie wyczuła całą złośc jaką czuła do Thristiana. Do tego co zrobił. Jak on mógł ją zdradzić? - Ufałam ci.

    -To był błąd.- Przyznał ze smutkiem... - Zagrozili że jeśli nie przywiozę innej osoby dotkniętej przez Chaos, to na mnie będą robili eksperymenty więc...

    - Więc sprzedałeś mnie ratując siebie.- Dokończyła za nim.

    - Nie zamierzam zaprzeczyć że tak nie było. Ale... ja ci teraz pomogę.

    - Nie chce jej! Już dość mi tej łaski. Jeszcze trochę a sczeznę od tej twojej pomocy.

    - Ale jej potrzebujesz. - Powiedział po czym podszedł, a Nastia zauważyła że w dłoni trzyma klucz.- Uciekaj, zielonooka.- Powiedział i przekręcił klucz w zamku od kajdanek. Kiedy upadła na ziemie rozcierając przeguby Thristian ukląkł tak aby mieli twarze na tej samej wysokości, a gdy podniosła głowę objął ją i złożył na jej ustach pocałunek. Nastia poczuła ciepło, tak niespodziewane i zabójcze że aż piękne. Nie chciała tego przerywać ale on powiedział:

    -Musimy uciekać.

    Zrobili tak jak powiedział uciekli z cytadeli ale rozdzielili się aby nieznacznie, acz zauważalnie zmniejszyć szanse na złapanie jednego z nich. Umówili się w niedalekim mieście. Gdy tam dotarła jednak na miejscu nie zastała Thristiana. czekała dzień, dwa, miesiąc, dwa miesiące, ale on się nie pokazywał. nastii znudziło się czekanie i postanowiła sama go odszukać, nieważne za jaką cenę.

     

    John

    Imię: John
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 22 lata
    Pochodzenie: Urodzony w Ostermarku
    Profesja: Najemnik
    Wygląd: John jest wysoki, dobrze zbudowany, ma szare oczy i jest łysy. Nosi czarny skórzany strój bez rękawów i buty sięgające kolan z tego samego materiału. Nosi dwa pasy, jeden opina mu w poprzek klatkę piersiową a drugi biodra. Oba pasy mają mnóstwo kieszonek wypełnionych tylko jemu znanymi przedmiotami.
    Charakter: Twardziel. Jest cyniczny i arogancki. Z zasady małomówny i skryty, nie poddaje się emocjom. Dba tylko o siebie ale dotrzymuje raz danego słowa. Nigdy nie ogląda się za siebie.
    Historia: John urodził się w mieście Ostermark. Mieszkał tam z rodzicami oraz starszym bratem  Aronem. Jego ojciec był kapitanem straży a matka kapłanką Shayli. Od wczesnego dzieciństwa Jego i Arona łączyły wspólne marzenia – chcieli stać się wielcy i szanowani. Niestety los był okrutny dla Arona który w dniu swych 17 urodzin zachorował na febrę. Był to wielki cios dla rodziny, która chcąc nie chcąc spisała go na straty. Podczas gdy Aron leżał w łóżku John okazał się nad wyraz sprawnym szermierzem złaknionym wiedzy. Ojciec miał nadzieję, ze pewnego dnia syn zastąpi go na stanowisku kapitana straży, los miał jednak inne plany. Pewnego dnia John spotkał krasnoluda imieniem Ragar. Okazał się on inżynierem, któremu nie powiodło się wśród swych pobratymców. Z miejsca się polubili a John zatrudnił się u krasnoluda jako czeladnik. Tymczasem ku ogólnemu zdumieniu wszystkich Aron wyzdrowiał. Nie miał żadnych wcześniejszych objawów febry. Radość w domu Johna była wielka, świętowali całą noc. Choroba opuściła Arona ale zmieniła go na zawsze. Przez kolejny rok John uczył się u Ragara trudnej sztuki tworzenia przeróżnych bomb i pułapek, miał do tego dryg co nie uszło uwadze krasnoluda. Podczas gdy John rozwijał się pod czujnym okiem swego mistrza Aron stawał się coraz bardziej tajemniczy. Wychodził często na całe noce wracając wczesnym rankiem. Ojciec robił mu z tego powodu awantury pytając się co jego syn robi o tak późnej porze. Aron odpowiadał wtedy „Pracuję na chwałę bożą” i uśmiechał się. Jego zachowanie niepokoiło rodzinę.
    Gdy John miał 20 lat na cały Ostermark padła straszliwa plaga. Przerażające choroby spadały na bezbronną ludność dziesiątkując ją. Ludzie na ulicach przepowiadali zagładę wykrzykując imię pana rozkładu. Na skutek wrzodzienicy  zmarła matka Johna i jego mistrz Ragar. Gdy zobaczył tak wiele śmierci opuściła go cała naiwność. Świat był okrutny a John zamierzał w nim żyć. Stał się twardy i szorstki. Zaczął pomagać ojcu zaprowadzić porządek na ulicach, uznał że tylko tak może pomóc tym wszystkim ludziom. Sytuacja była krytyczna, zaczynało brakować wody i jedzenia. Aż w końcu ojciec Johna zachorował. Przed śmiercią wręczył synowi dziwny pierścień mówiąc „przyjmij to synu. To mój największy skarb. Niech służy ci tak dobrze jak mi”. John nie wiedział o co chodzi ojcu ale zatrzymał pierścień.
    Zaraza szalała już drugi rok aż w końcu pojawiła się nadzieja. Łowcy czarownic twierdzili, że znaleźli przyczynę zarazy i zamierzają ją zniszczyć. Radość ludzi była wielka. Wielu ochotników przychodziło do łowców chcąc pomóc w zniszczeniu zarazy, John również był jednym z nich. Okazało się, że plagę sprowadzili kultyści Nurgla pana rozkładu mający swoje sanktuarium w samym sercu Ostermarku. Łowcy czarownic przypuścili atak na owo sanktuarium gdzie na Johna spadł kolejny cios. Jednym z kultystów okazał się jego brat Aron. Widział go tylko przez chwilę – uśmiechał się do niego szyderczo a następnie znikł. Po bitwie bardzo dokładnie zbadał wszystkie ciała ale go nie znalazł. Ten cios zmienił go na zawsze. Stał się jeszcze bardziej małomówny i skryty. Był pełen gniewu, który nie znajdował ujścia. Nie mając już nic co trzymałoby go w Ostermarku wyruszył w świat w poszukiwaniu brata. Od tamtej pory jego jedynym celem było odnalezienie i zabicie Arona. On musiał odpowiedzieć za swoje winy.
    Ekwipunek: Dwa zakrzywione runiczne ostrza, „zabawki” pirotechniczne i osobista pamiątka po ojcu – tajemniczy pierścień.
    Cel: Odnaleźć i zabić swojego brata.

     

    Torgrund

    Imię: Torgrund

    Rasa: Krasnolud

    Wiek: 160 lat

    Pochodzenie: Karak Kazgol(Góry Krańca Świata)

    Profesja: Najemnik

    Wygląd: Widział pan kiedyś krasnoluda? Głupie pytanie, każdy widział! Wszyscy wiedzą że do atrakcyjnych nie należą. Taaa, ale on… przerażający typ. Miałem okazje go spotkać w czasie jednej z kampanii, nic wielkiego, taka tam wojenka.. ale o czym to ja.. No więc na pewno on wyróżnia się spośród innych krasnoludów. Poznałbyś go od razu. Jego stara twarz jest już zniszczona przez życie i liczne starcia. Pamiętam tą twarz.- Adam Bryg, najemnik z Nuln zamyślił się przez chwilę wspominając wizerunek spotkanego lata temu krasnoluda.- Szeroka, szpetna blizna rozciągająca się po jego lewej stronie twarzy, szklane oko(oczywiście że mowa o lewym!), płaski i zniekształcony, widocznie wielokrotnie złamany nos i czoło wiecznie przykryte bandażem, nie mam pojęcia czy to z powodu zakrycia jakiejś rany, czy to jakaś krasnoludzka moda. Cud, że zachował chociaż zęby!  Ale teraz będzie najlepsze. Prawdą jest to że wielu już takich szpetnych khazadzkich wojaków chodziło po świecie, ale który z nich miałby zgolona brodę? Zabójca trolli? Nie rozśmieszaj mnie pan! On nie ma z nimi nic wspólnego. Więc kim on jest? Och, sam nie jestem w stanie na to odpowiedzieć. Czy miałem okazje go jeszcze spotkać? Cóż… być może. Kiedyś, kiedy byłem w Altdorfie w tłumie ujrzałem kasztanowłosego gołobrodego. Niestety to była tylko chwila, nie byłem w stanie poznać twarzy. Jednak sadząc po tym jak był ubrany- odziany w skórznie i obłożony żelastwem w postaci broni, to tak, myślę że go spotkałem. 

     

    Charakter: Spotykając go, zapomnijcie o wszystkim co wiecie na temat krasnoludów. On jest zupełnie inny. Zacznijmy od tego, że nie bez powody jest gołobrody. Oto i osobnik który porzucił swój gatunek. Dobrze myślicie, Torgrund nie utożsamia się ze swoją rasą, mało tego, w przeciwieństwie do nich nie uznaje wartości z których słyną jego rówieśnicy. Co nie znaczy, że w ogóle nie posiada za krzty honoru. Zawsze wypełnia dane mu zlecenia do końca i nie zdradza swoich pracodawców, chociaż czyni to bardziej ze względu na utrzymanie dobrej reputacji. Podobnie jak reszta krasnoludów jest gburowaty i krzykliwy. Słynie z czarnego poczucia humoru. Najpierw myśli, potem robi, potrafi ocenia skalę niebezpieczeństwa i nie jest mu śpieszno do grobu. Jak na krasnoluda jest całkiem tolerancyjny. Nie lubi rozmawiać o swoim życiu ani tym bardziej o krasnoludach- to dla niego drażliwy temat. Nigdy nie żałuje swoich decyzji ani słów, chodźmy wiedział że się pomylił- jest na to zbyt uparty.

     

    Ekwipunek: Dwuręczny i dwustronny krasnoludzki topór runiczny, dwa toporki jednostronne, skórznia, prowiant, bukłak, butelka gorzały, posłanie, pieniądze, kilka pochodni

     

    Cel: Odkryć znaczenie wiadomości wysłanej przez nieżyjącego już towarzysza.

     

    Historia: Torgrund urodził się i żył w Karak Kazgol- jednym z nieistniejących już krasnoludzkich Karaków w Górach Krańca Świata. Wywodzi się on z klanu wsławionych wojowników. Jego ojciec był dowódcą jednego z oddziałów tarczowników, który wychowywał wszystkich swoich pięciu synów na dumnych i prawych wojowników, będących wzorem krasnoludzkich cnót. Dlatego też każdy z braci Torgrunda, jak i on sam wstąpili do formacji tarczowników. Niestety tylko najmłodszy z nich- czyli nasz Torgrund przeżył najbliższe dziesięć lat pełnych starć z orkami i goblinami. Po latach, wykazując męstwo w boju oraz przywódczy talent, stał się dowódcą własnego oddziału. Torgrund związał się z Ingrid- krasnoludzką „pięknością” która w przyszłości urodziła mu dwójkę synów i córkę. Nie warto opisywać szczegółowo wojskowej kariery krasnoluda, warto tylko powiedzieć że w przyszłości osiągnął znaczący stopień. Przez lata z oddaniem i miłością służył swojemu Karakowi i królowi- Kargunowi Dumnemu. Nigdy nie zapomniał o zasadach przekazanych mu przez zmarłego ze starości ojca i przekazał je swoim dzieciom.

    Na pewno nikt nie spodziewał się jak złośliwy los, a może raczej królewska duma i upór zakpią sobie z Torgrunda. Rok 2473 będzie pamiętnym dla krasnoludów. Tegoż roku potężna horda zielonoskórych zaatakowała Karak Kazgol. Niestety, była to z góry przegrana bitwa. Mimo tego król Kargun wolał śmierć niż świadomość porażki. Zebrał wszystkich wojowników miasta, przysięgając, ze ocali Karak nawet jeśli będzie musiał  poświęcić bezbronnych. Nakazał aby jego dowódcy, ręcząc swym honorem, przysięgli bezgraniczne oddanie królowi i obronie Karaku, chodźmy i miało to kosztować śmierć. Torgrund był jednym z dowódców obrony Karaku. Zapewne byłby w stanie bronić go do końca, zapewne mógłby oddać życie w obronie ojczystych tunelów gdyby nie rozkaz wydany przez jego umiłowanego władcę. Król Kargun dotrzymał swojej obietnicy- mimo propozycji Torgrunda, całkowicie odrzucił jakiekolwiek plany ewakuacji krasnoludów nie biorących udziału w walce. Mało tego nakazał odcięcie części dzielnic Karaku. Miało to na celu spowolnić wroga i przygotować Karak do ostatecznej obrony. Wśród zamkniętych byli nie tylko przyjaciele Torgrunda ale i jego żona wraz z dziećmi… oczywiście nie mógł nic z tym zrobić, przysięgał wierność królowi. To był dla niego cios. Był świadkiem jak osoba dla której był w stanie polec posyła jego rodzinę w objęcia śmierci a on nie mógł z tym nic zrobić. Nie mógł ocalić swoich bliskich. Zobowiązał się być wiernym. To złamało krasnoluda. Nie widział sensu w swojej przysiędze- nie miał zamiaru umierać za mordercę jego rodziny. Gdy nastała ostateczna bitwa, Torgrund zrobił coś niewybaczalnego. Uciekł ze swojego stanowiska. Tak, zdezerterował na oczach własnych ludzi. Karak upadł pod naporem zielonoskórych. Pewnym jest to, że byli nieliczni którzy przeżyli bitwę. Skąd to wiadomo? Bo któż inny by rozniósł wieści o zdrajcy bez honoru? Ale Torgrunda to nie obchodziło. Wraz z swoją dezercją, ściął swoja brodę i wyrzekł się przekazywanych mu wartości. Nie został zabójcą trolli, wybrał zawód najemnika. Jak najszybciej opuścił rodzime góry i rozpoczął nową karierę w Imperium. W ciągu blisko sześćdziesięciu lat fachu żołnierza fortuny zdobył bardzo duże doświadczenie. Brał udział między innymi w Burzy Chaosu.

    Pewnego dnia, do Torgrunda trafił list. Był napisany przez Gustava Schillera, dawnego kompana krasnoluda. Jeżeli kogoś miałby nazwać przyjacielem, a może lepiej użyć pojęcia osoby godnej zaufania, był nim właśnie on. W liście zaintrygowało go pierwsze zdanie „Jeżeli to czytasz, to zapewne spoczywam w królestwie Morra”. Nieżyjący kompan poprosił krasnoluda aby wyruszył w pewno miejsce wskazane na mapie będącej częścią listu. Nie napisał czego ani kogo ma tam szukać, ani tym bardziej co zrobić. Jednak szanując ostatnią wolę niewidzianego blisko siedem lat nieżyjącego towarzysza, jak i zainteresowany wiadomością, postanowił wyruszyć.

     

    Federico de Rivera

    Imię: Federico de Rivera

    Rasa: Człowiek

    Wiek: 23 lata

    Pochodzenie: Estalia, królestwo Bilbali

    Profesja: Szermierz estalijski

    Wygląd: Federico nie odbiega znacząco urodą od typowego Estalijczyka, co sprawia, że dość mocno wyróżnia się wśród mieszkańców Imperium. Jego ciemniejsza karnacja skóry, nie będąca niczym niezwykłym dla przedstawicieli jego narodu, współgra z gładko zaczesanymi do tyłu, kruczoczarnymi włosami związanymi w niedużą kitkę. Całość dopełniają oczy barwy czekolady, a przystojną, dokładnie ogoloną twarz młodzieńca szpeci jedynie paskudnie rozszarpane prawe ucho, którego niemal cała dolna połowa została oderwana w wyniku jednej z wielu karczemnych bójek w jakie wdawał się w młodości. Niezwykle szczupły i niezbyt wysoki, sprawia wrażenie osoby która nie jest obeznana z walką i nie posiada wielkiej siły, lecz nie ma nic bardziej mylnego. Być może pod względem krzepy i odporności nie dorównuje bowiem najtęższym wojownikom, lecz doskonale rekompensuje to sobie dzięki niezwykłej zręczności i szybkości wyprowadzania ciosów. Gibkość ciała sprawia, że zawsze porusza się z rzadko spotykaną płynnością i gracją.
    Jak przystało na dumnego obywatela słonecznej Estalii ubiera się zgodnie z najnowszą modą - a więc wytwornie, szykownie i upraszczajac - w przypadku większości mieszkańców Imperium - cudacznie. Biała, jedwabna koszula z wysokim kołnierzem, ciemnożółty, wzorzysty dublet z perłowymi guzikami, tegoż samego koloru peleryna pozbawiona kaptura i kapelusz z szerokim rondem. Spodnie skórzane, w kolorze cytryny. Prócz tego zrobiony z jasnej skóry i kilkakrotnie owijany wokół talii pas z przypiętymi doń ozdobnie wykonanym rapierem i lewakiem, na nogach zaś wysokie, sięgające kolan miękkie buty ze sprzączkami. Gdy podróżuje zazwyczaj rezygnuje z dubletu oraz spodni na rzecz doskonale wykonanej skórzanej kurty i nogawic.

    Charakter: Pewny siebie i nieco arogancki, choć skory do poznawania nowych ludzi. Bardzo gadatliwy i lubiący zabawę, często nie potrafiący zrozumieć zasad rządzących światem i dość naiwny. Rzadko ponury, zazwyczaj energiczny i chętny do działania. Otwarty i tolerancyjny, ciągle stara się poznawać i uczyć nowych rzeczy. Prócz tego nieco zbyt wrażliwy i delikatny.

    Ekwipunek: Rapier oraz lewak, oba bogato ozdobione i najwyższej jakości. Perfumy, wymienione wcześniej elementy ubioru wraz z dwoma zapasowymi koszulami, naprawdę zasobna sakiewka, metalowa manierka, kości do gry, koń z siodłem, uprzężą i jukami.

    Cel: Estalia... Piękna kraina podzielona na liczne królestwa, w żaden sposób niezagrożona przez niebezpieczeństwa takie jak atak zielonoskórych czy sił Chaosu. Czy jednak na pewno jest tam całkowicie bezpiecznie? Federico de Rivera, członek znanego i zamożnego rodu spędzał swoje życie na nauce fechtunku, hulankach i korzystaniu z uprzywilejowanej pozycji w społeczeństwie. Sielanka nie może jednak trwać wiecznie, w tym kraju prędzej czy później każdego dopada przekleństwo jakim są zatargi rodowe. Zazwyczaj kończą się one ugodą lub po prostu śmiercią jednej osoby. Zazwyczaj...

    Ród Flores posiadał zadawnioną urazę do rodu Ramos, z którego pochodziła wybranka serca Federica. Traf chciał, że na miesiąc przed ich ślubem z Imperium powrócił najmłodszy syn Floresów, Augusto. Podróż nie wyszła mu na dobre, był chorobliwie blady, jego skóra łuszczyła się i była nadzwyczaj chropowata. Znaki te jednak zostały zlekceważone, nie wydawały się niczym niezwykłym. Wkrótce uderzyła niespodziewana zaraza, której ofiarą padł cały ród Ramos. Nim miasto zdążyło otrząsnąć się z tragedii, choroba znów uderzyła, kolejny raz niszcząc dom, który był w niezgodzie z Floresami.

    Gdy padł trzeci z domów, zaczęto coś podejrzewać. Władze podjęły śledztwo, które doprowadziło do Augusto de Flores. Do siedliska zarazy. Zwykłym obywatelom nie ujawniono tego, co odnaleziono wewnątrz siedziby Floresów, nie ujawniono też, że Augusto zdążył zbiec, powalając przy tym próbujących go aresztować strażników. Groza pozostała ukryta, lecz nie dla Federica, poszukującego winnych śmierci jego ukochanej. Zrozumiał, że Augusto musiał zbiec ku Imperium, skad przybył wraz ze swoja tajemniczą zarazą i podążył za nim, w ramach osobistej vendetty. Chciał nie tylko odnaleźć bezpośredniego winowajcę, ale też skorzystać z okazji i zasiegnąć wiedzy na temat podobnych przypadków u imperialnych łowców czarownic, którzy podobno wiedzą więcej na temat podobnych spraw i tajemniczych bogów Chaosu.

     

    Ta sesja już przy pisaniu pierwszego postu jest moją ulubioną, bo jest warhammerowa. Także odpisywać nie będę ekstra szybko, ale posty tutaj będą porządnie doszlifowane, często z grafikami i w ogóle, cuda, wianki na rurze. Takie coś wymaga ode mnie trochę czasu, także nie martwicie się tempem i też podejdźcie do tego porządnie.

     

     

     

    Trzeba to powstrzymać, nim cały świat strawi plaga

     

     

    medieval_town_by_hetman80-d37zunh.jpg

    Obrazek pochodzi od Hetmana80

    Rok 2533, północo-wschodnie okolice Stirlandu (graniczne tereny Sylvanii), miasto Landsberg

     

    Kolejka pisania:

    1. Mistrz Gry - black_scroll

    2. Nastia Mordu - NimfadoraEnigma

    3. John - Mani

    4. Torgrund - Iluandar

    5. Federico de Rivera - EverTree

     

    Tło muzyczne do sesji

     

     

    Nastia Mordu

    Thristian. Zaczynasz żałować, że czekałaś aż dwa miesiące, zanim zdecydowałaś się go szukać. Odwlekałaś ten dzień, mając nadzieję, że w końcu się zjawi oraz bojąc się, że miniecie się gdzieś po drodze. Jednak teraz było to pewne - nie wróci. Musiałaś sama go poszukać, a przynajmniej na własną rękę. Podróż do tajemniczej fortecy była niebezpieczna dla jednej osoby, potrzebowałaś co najmniej jeszcze jednej dodatkowej pary rąk. Przydałoby się jak najwięcej, lecz czas naglił. Każdy dzień, mógł być ostatnim dniem Thristiana. Możliwe, że był to jedyny człowiek, który w miarę cię rozumiał. Nie mogłaś pozwolić sobie na jego stratę.

     

    Kiedy stanęłaś przed drzwiami karczmy, w której miałaś nieszczęście mieszkać, naszedł cię szalony pomysł. Może by tak zawezwać pospolite ruszenie na fortecę? W końcu badający mutację, byli traktowani nie wiele lepiej przez prosty lud, niż mutanci. Badanie ścierwa Chaosu było zakazane przez Imperium i karane przez chłopstwo paleniem na stosie za czary. Szybko porzuciłaś ten pomysł. Nie, duża grupa osób pozwoli tym draniom wcześniej uciec i zabrać ze sobą Thristiana gdzie indziej. Musiałaś zebrać małą grupę śmiałków, która pomoże ci w tym zadaniu.

    Przekroczyłaś próg karczmy - od razu uderzył cię znajomy odór piwa, potu i strachu. Ludzie boją się o jutro. W niedalekiej Sylwanii zamieszkują groźne rody wampirów, zapuszczające się czasem w te tereny.

    Zauważyłaś, że zrobiło się cicho, a wszystkie ślepia wlepione są w ciebie. W oczach mężczyzn widziałaś niesamowite pożądanie, w oczach kobiet, zazdrość i nienawiść. Nie było to nic nadzwyczajnego, takie spojrzenia towarzyszył ci zawsze w tej ruderze.

    Ale tym razem było trochę inaczej. Jeden człowiek przy szynkwasie rzucił krótkie spojrzenie na odrzwia, którymi przed chwilą dostałaś się do tego obrzydliwego przybytku, po czym próbował ponownie zagaić karczmarza, jednak ten dalej wlepiał w ciebie swoje chciwe oczy. Zachowanie obcego przybysza zaintrygowało cię, w końcu było tak różne od tego co czynili inni. Przy jego pasie zauważyłaś tajemnicze dwa ostrza, z wygrawerowanymi tajemniczymi znakami. Może kogoś takiego właśnie szukałaś?

     

    John

    Przeklęty niech będzie Aron. Tropiłeś swojego brata, niczym zarażone zwierzę mogące skazić całą puszczę. Podążając za nim trafiłeś z Ostermarku do Stirlandu, do tego skichanego miasta. Plaga Nurgle'a jeszcze tu nie dotarła, ale widziałeś już parę miast ogarniętych plagą. Epidemia nie wybucha tak o. Zaczyna się od jednego bezdomnego, który kichnie na drugiego, a ten przeleci za uzbierane pieniądze jakąś dziwkę, z której potem skorzysta jakiś "przykładny" obywatel. I ani się obejrzą, na ulicach pojawią się płonące wozy z trupami i znaki pana zarazy na ścianach domów. Miałeś nadzieję, że już niedługo skażesz Arona na należą mu karę.

     

    Trafiłeś do jakiejś zapyziałej karczmy. Tu wieczorem przychodzi najwięcej chłopów, żeby napić się piwa i pogadać o tym, jakie to Imperium nie jest wspaniałe. Tutaj miałeś największe szanse dowiedzieć się czegoś więcej o okolicznych terenach, jak i może czegoś o kultystach oraz bracie. Było to też świetne miejsce do znalezienia przyzwoicie płatnej pracy, no i znośnego noclegu. Zamówiłeś piwo i rozmówiłeś się karczmarzem. Dowiedziałeś się o opuszczonej fortecy w środku lasu, która ostatnimi czasy, rzekomo jest nawiedzona przez duchy i blade, zielone światło. Do tego podobno w Sylvanii, położonej na południe od miasta, mieszkały wampirze rody.

    Kiedy karczmarz miał zamiar opowiadać ci więcej o "najprawdziwszych pogłoskach o znakach Chaosu w tutejszym przydrożnym lasku", ktoś wszedł do środka karczmy. Wszyscy praktycznie zamilkli, odwróciłeś się z ciekawości, żeby zobaczyć, kto wprawia całą gospodę w takie zakłopotanie, że aż musi umilknąć. W drzwiach stała kobieta, w prostym, odrobinkę na niej za dużym ubraniu. Biała koszula, zielone spodnie, czarne wysokie buty. Strój prosty, ale nawet w nim wyglądała pociągająco. Jej kruczoczarne włosy, przechodzące na końcach w turkus przyciągały uwagę, ale ta piękność nie za bardzo cię interesowała. Jeżeli nie uratujesz tego miasta, ta kobieta, jak i ta cała zgraja, zginą najpewniej z rąk jakiejś paskudnej choroby. Wróciłeś wzrokiem do karczmarza, chcąc posłuchać dalszego ciągu jego opowieści, lecz ten jak zaklęty, dalej wpatrywał się w przybyszkę.

×
×
  • Utwórz nowe...