Przejrzałam, nie znalazłam, założyłam. Nie bijcie .
Machine Head to założony w 1992 roku amerykański zespół metalowy. Grają szeroko rozumiany groove metal na pograniczu z thrashem, mieli też w karierze kilkuletni i źle wspominany epizod nu-metalowy. Wydali łącznie 7 albumów studyjnych i dwie płyty "live". W ubiegłym roku zagrali na Przystanku Woodstock.
Płytoteka:
- "Burn My Eyes" (1994)
- "The More Things Change" (1997)
- "The Burning Red" (1999)
- "Supercharger" (2001)
- "Through The Ashes of Empires", "Hellalive" (2003)
- "The Blackening" (2007)
- "Unto The Locust" (2011)
- "Machine F---ing Head Live" (2012)
Obecny skład zespołu:
- Robert Flynn - wokal, gitara
- Phill Demmel - gitara prowadząca
- Adam Duce - bas, dodatkowy wokal (niedawno opuścił grupę, zastępstwo nieznane!)
- Dave McClain - perkusja
Wypadałoby, żebym napisała parę słów od siebie. Cóż...
Znam bardzo mało zespołów, mam jeszcze mniej płyt i niemalże zerowe doświadczenie. Nigdy nie byłam na żadnym większym koncercie, nie mam podstaw, by określać się członkinią subkultury metalowej, a tym bardziej by określać się zaszczytnym mianem "head case'a", oddanego fana opisywanego zespołu.
A jednak.
MH wprowadziło mnie do metalu "na serio". To przez nich zaczęłam kupować płyty, zrezygnowałam ze ściągania empetrójek, to ich muzyka zachęca mnie do poznawania "klasyki"...
[Warning: drama incoming!]
To właśnie słuchanie niemal non-stop trzech (!) płyt, które akurat wtedy miałam, tych samych kawałków raz za razem, zanurzanie się w muzyce i słowach... to dawało mi siłę w bardzo trudnym dla mnie czasie. Dawało mi nadzieję, odwagę, by przeć dalej przez życie, by szukać w nim sensu, by się nie poddawać... Mówiło mi: "nie pozwalaj, by jakiś idiota pluł ci w twarz".
Powstań. Walcz.
[/koniec dramy]
Komu polecić mogę ten zespół? Przede wszystkim ludziom, którzy gustują w melodyjnych brzmieniach niepozbawionych kopa, fanom thrashu (Metallica, Slayer, takie klimaty) i tym, którzy mieli okazję słuchać tych gości na Woodstocku. To mimo wszystko specyficzna muzyka, którą albo się lubi, albo nie.
Polecałabym zacząć od "Through The Ashes..." i "The Blackening", potem przejść przez "The More Things Change" i - ewentualnie - Unto The Locust". Z tej prostej przyczyny, że debiut zespołu, "Burn My Eyes" - choć niezwykle udany - przypadnie do gustu raczej miłośnikom szorstkiego, agresywnego grania w stylu Pantery i fanom antyku; "The Burning Red" jest świetnym przykładem "jak, pod karą wiecznych cierpień i najokrutniejszych tortur, nie grać nu-metalu"; "Supercharger" jest nawet słuchalny i troszkę niedoceniony, pozostając jednak średniawym, pozbawionym polotu brzdąkaniem w stylu Limp Bizkit; "UTL" zaś... mocno patetyczne, thrashowo-progresywne granie, które dość szybko się nudzi i pozostawia niedosyt. Nie tędy droga, panowie.
Kawałki? Well.
1. "Imperium". Powala na kolana sierpowym, poprawia kolanem i przez kolejnych 6 minut kopie glanem w nerki.
2. "Now I Lay Thee Down". Szalony, muzyczny rollercoaster z solówką, która łapie za serce i ściska za gardło.
3. "Darkness Within" - "Haunted by its melody/Music, it will set you free!". Więcej nie mam do powiedzenia.
4. "Left Unfinished" - Osobisty tekst... i ta katarynka!
5. "Kick You When You're Down" - Nikt nie spodziewa się "Superchargera"!
6. "Halo" - Nieco przereklamowany, nie kopie już tak, jak kiedyś - ale wciąż mocny, zarówno w warstwie muzycznej, jak i słownej. Kontrowersyjny.
7. "Old" - Mimo wszystko "BME" wciąż ma coś do zaoferowania.
Ktoś zna i słucha, czy mam wpisać na listę "totalnie nieznanych hamerykańskich grup, których słuchają w Polszy 2 osoby"?